sobota, 30 października 2010

RECENZJE (296)



SOULSIDE

„A Brief Moment In The Sun” LP, 2022, DISCHORD RECORDS, DIS 192

SOULSIDE milczał bardzo długo. Nie licząc retrospektywnej koncertowej płyty z gigu w Rzymie (z roku 1989 wydanej w 2019) nazbierało się tego milczenia 31 lat. W roku 2020 coś zaczęło się dziać. Pojawił się nowy singiel „This Ship b/w Madeleine Said” z dwoma utworami. Wtedy też dla każdego kto cenił ten ikoniczny, około-waszyngtoński projekt zapaliła się lampka podwojonej uwagi. Wszyscy (w tym ja) jak sądzę czuliśmy, że coś nadchodzi. I stało się. W roku 2022 SOULSIDE przemówił „pełnym zdaniem”. „A Brief Moment In The Sun” to pełnometrażowa wypowiedź zespołu po 33 latach twórczego milczenia. Po trzech dekadach posuchy SOULSIDE wreszcie „urodził” konkret. A jak brzmi ów konkret ? W zetknięciu z nią miotają mną często wewnętrznie sprzeczne odczucia takie jak: czas zrobił robi swoje / nie silą się już na rewolucjonistów wnętrz / mocno tonują przemyślane i ciągle szczere emocje / gdyby ta płyta była moim pierwszym spotkaniem z SOULSIDE zapewne nie zachwyciliby mnie tak jak ich pierwotna odsłona / mimo wszystko to dobrze skonsolidowany vibe dojrzałych i doświadczonych ludzi / im dłużej słucham tym więcej w niej dostrzegam dla siebie / bliżej im do muzyki środka niż do rewolucyjnej, progresywnej D.I.Y. sceny / nienaturalnie być ultrasem mając 60 lat na karku / nie no coś w tym jest – przecież numery „Walker”, „Tambourine”, „70 Heroes”, „Rediscovery” czy najlepszy „Survival” jednak robią wrażenie….No cóż. Dawno nie trafiła mi się płyta o której jednoznacznie nie wiem co myśleć. Kto wie może w tym należy upatrywać geniuszu SOULSIDE a.d. 2022 ? Mimo wszystko cieszę się, że znowu grają, że coś pcha ich do tworzenia, komponowania i koncertów. Pytanie czy Wy odnajdziecie w tym coś co Was zelektryzuje, zafascynuje lub skłoni do jakiejkolwiek refleksji pozostaje otwarte. Nie ma innej możliwości jak posłuchać tej płyty i wyrobić sobie własne zdanie. j.Ap (listopad 2023)  



DRINK DEEP

„DD”, 7”EP, 2023, REFUSE RECORDS, # 193

W klasycznym HARDCORE stylistyczny i elektryzujący odbiorcę „proch” wymyślono dawno temu. Mimo tego nadal pojawiają się zespoły próbujące udoskonalać tą recepturę. Jednym wychodzi to lepiej innym gorzej. Zdarzają się i tacy, którzy wymyślony przed laty pomysł pozostawiają bez jakiejkolwiek ingerencji. Stacjonujący w Berlinie DRINK DEEP jest tego najlepszym przykładem. Zespół powstał podczas pandemii a skonfigurowali go byli członkowie PRAISE, THE FOG oraz chilijskiego REMISSION. I właśnie ta konstelacja nieprzypadkowych ludzi wyczarowała genialny w swej prostocie trik zlepienia w jedną całość stylu MINOR THREAT z 7 SECONDS. Wyszło smakowicie i zaowocowało debiutem z konkretnym przytupem! Osiem zakorzenionych w przeszłości elegancko zagranych, wyśpiewanych i zaaranżowanych kawałków dało piorunujący efekt. Jest uwspółcześniona cofka w czasie, jest energia, czuć radochę, idealne wyczucie stylu i wszystko czego mógłby sobie życzyć ktoś kto teoretycznie debiutuje. DRINK DEEP zrobili to tak, że to ich retro brzmi jakby było nowością. Zachwycające. Poleca się bezapelacyjnie ! j.Ap (listopad 2023) 



 DRIL SERGEANT

"Grim New War" 7"EP, 2023 , REFUSE, # 191

Pochodzący z Filadelfii DRILL SERGEANT to nowa twarz w REFUSE REC. W dorobku mają demo MC "The Cosmic Leash" (2020) oraz pełnometrażowy LP "Vile Ebb" (2022). Singiel "Grim New War" jest ich pierwszym wydawnictwem wydanym poza USA. Krążek przynosi istne tornado mające w swym pakiecie nawałnicę agresywnego, intensywnego i wściekłego hardcore. Cztery utwory w konkretnych tempach wywrzeszczane z ogromnym emocjonalnym zacięciem. Stylowo Nowy Jork spotka Boston pod Grunwaldem na mistrzostwach świata "Power Violence". Całość trwa niespełna 4 minuty i 45 sekund. Nie ma szans by się znudzić. Nie ma też szans by się w tym rozsmakować. Melomani z gramofonem bez działającej funkcji "repeat" mogą dostać szału. Konkretna furia bez jakichkolwiek ozdobników. Mój fawort to utwór "D.S.G.N.W." kończący to skondensowane zwięzłe dzieło. Mocna rzecz ! j.Ap (listopad 2023)

  


SCHWACH 
"Kälter" LP, 2022, 
UPSTARTZ RECORDS / REFUSE RECORDS, # 190
Po 10 latach funkcjonowania niemiecki SCHWACH to już dość rozpoznawalna ekipa. Pracowita pod względem koncertów jak i własnych wydawnictw. Do swojego twórczego CV całkiem niedawno dorzucili kolejną płytę a mianowicie nówkę pt: "KALTER". Znajduje się na niej 12 utworów, którego korzenny rdzeń i punkt wyjścia stanowi hardcore punk, ale - i tu ciekawostka - urozmaicony odważnym sięganiem po nieoczywiste pomysły. Jednym z nich jest pojawiający się tu i ówdzie saksofon ! Innym zaś nietypowe dla standardowego HC/P zastosowane w wielu miejscach gościnne, oryginalne wokale. Dzięki tym dwóm zabiegom, krążek nabiera intersującego wydźwięku, który dla odbiorcy pozwala rozszerzyć granice standardowego pojęcia hardcore zarówno z korzyścią dla samego stylu jak i dla przyjemności słuchania. Pomimo tych innowatorskich pomysłów hardcore berlińskiego SCHWACH nadal trzyma mentalny pion i nie odfruwa w rejony artystycznego niezrozumienia. Ciągle jest to ostra muzyka z drapieżnym i uczciwym przekazem, potrafiąca wzbudzić emocje i jak sądzę wielu pchnąć do konstruktywnego działania. Na żywo ich nigdy nie widziałem myślę jednak, że może to być konkretna energetyczna młócka. Płyta zapewne nie rewolucyjna - niemniej poprzez zastosowane na niej myki bardzo ciekawa. j.Ap (listopad 2023)


 

 SCRAPS

"Noise Not Music 1986-1989" LP gatefold, 2023, REFUSE, # 186

REFUSE pod swoim szyldem systematycznie i metodycznie kontynuuje archiwizowanie dzieł zebranych francuskiego SCRAPS. Ta miłość nie zardzewieje nigdy. Tym razem znajdziemy tu trzy pierwsze single oraz utwory z dwóch kompilacyjnych płyt. Uzbierało się tego 17 numerów najwcześniejszych dokonań zespołu, który tworzył forpocztę politycznej, zaangażowanej społecznie francuskiej hardcore punk D.I.Y. sceny. W utworach, które można tu posłuchać anarchizujący, antyfaszystowski i zorientowany w tym co działo się dookoła SCRAPS, kąsał wielki biznes muzyczny, dostrzegał nierównowagi społeczne, holocaust zwierząt, przestrzegał przed faszystami z bandy Le Pena, piętnował rasizm oraz wszelkie przemocowe postawy ludzi wobec ludzi. Wszystko to w krótkich, zwięzłych numerach pełnych urokliwych punkrockowych niedoskonałości jak i olbrzymiego ładunku szczerych, niezafałszowanych emocji. Płyta wydana z ogromnym przytupem. Obok muzyki zawiera obszerny booklet z grafikami, masą zdjęć, koncertowych flyerów, ulotek, reprintów okładek kaset, kompletem tekstów, przedrukami wywiadów (jeden z QQRYQ #14) oraz dodatkowo z kopią fanzina wydanego przez SCRAPS w roku 1986. Nawet jeśli SCRAPS nigdy nie był zespołem wywołującym u Ciebie gęsią skórkę to owo edytorskie bizancjum, z dużym prawdopodobieństwem będzie tym, które się Tobie spodoba. Tak bowiem powinno się wydawać płyty zespołom jakie się kochało lub kocha. j.Ap (listopad 2023) 



SAIDIWAS 

"s/t" maxi EP, reedycja 2023, REFUSE, # 188

Z tą płytą na dzień dobry zaliczyłem "mukę". Włączyłem ją zgodnie z sugestią jak byk wymalowaną na lebelu (33 rpm) i o dziwo przez spory kawałek czasu wmawiałem sobie, że to mi się podoba :) Przesłuchanie trzech numerów (a więc całej pierwszej strony) doprowadziło mnie do miejsca w którym pomyślałem, że albo to jest totalny "kasztan", albo coś tu nie trybi a ja potrzebuję porady specjalisty. Dopiero przełączenie obrotów na 45 rpm odczarowało sytuację ratując mnie przed spotkaniem z psychiatrą. Pamiętajcie ten krążek to maxisingiel, którego wbrew zaleceniom należy słuchać wyłącznie na obrotach 45 (!) Dopiero wtedy przekonacie się, że z Wami jest wszystko OK a zespół jest bardzo fajną ekipą grającą, zaangażowany, anarchistyczny, intrygujący, świeży i inteligentny HARDCORE jaki generowało w latach 90 jego szwedzkie epicentrum usytuowane w mieście Umea. SAIDIWAS podczas swojego istnienia obok tego wznowionego przez Refuse maxi wydali dwa wydawnictwa w Desperate Fight Records: CD split z SEPARATION / PURUSAM / SHIELD "Four In One - The Umeå" (1997) oraz swój pełnometrażowy materiał "All Punk Cons" (1997). Fakt, iż niektórzy z członków zespołu grali także w FINAL EXIT i wspomnianym wcześniej SEPARATION mówi wiele o tym, że byli to goście tworzący koloryt tego miasta. Pojęcie vegan straight edge hardcore jakie sklejone jest z nazwą SAIDIWAS pokazuje ponadto jakiej proweniencji "gang" tworzyli charakterologicznie. Ten sympatyczny maxi singiel jest ich 6 utworowym debiutem z roku 1996 wzbogaconym o utwór dodatkowy pochodzący z CD kompilacji "Straight Edge as Fuck II" wydanej oczywiście przez Desperate Fight Records (1995). Granie SAIDIWAS to doskonała odskocznia od ciężko brzmiących hord bezrefleksyjnie zakochanych w metalu jakich cała masa zaczęła pojawiać się w połowie lat 90 na scenie HC. Ruszał Ciebie BLINDFOLD poruszy i SAIDIWAS. Sprawdź na sobie koniecznie w kodyfikacji 45 RPM ! j.Ap (listopad 2023)




DIARY OF LAURA PALMER

„Never Fall Asleep” LP, 2023, KARTHUR RECORDS

Trochę niespodziewanie i trochę z zaskoczenia Laura zaczęła pisać nowy rozdział w swoim dzienniku. W połowie czerwca 2023 a więc 5 lat od nagrania ukazał się bowiem ich debiutancki LP. Materiał obrosły w sensacyjną historię z zaginięciem i szczęśliwym odnalezieniem.  Materiał wkomponowujący się idealnie w moją domową teorię, że lubleszczyzna lipy nie odwala. Ale po kolei. DIARY OF LAURA PLAMER to lubelski zespół powstały w 2013 roku i złożony z osób ukształtowanych i otrzaskanych muzycznie w wielu drużynach: zarówno tych nieistniejących: ANTICHRIST, JULIETTE, HIDDEN WORLD jak też funkcjonujących: BLISS, YELL, PERU, ONLY MESS. Kumulacja tych postaci w tym projekcie dla osób choćby kapkę trzymających orient co się w rodzimej scenie wyrabia wydaje się wystarczającym powodem by sięgnąć po ten materiał choćby z ciekawości. Z przekonaniem graniczącym z pewnością wierzę, że Ci który tak zrobią żałować nie będą. Siedem utworów wygenerowanych do tegoż pamiętnika nie jest muzyką łatwą. Styl pielęgnowany przez zespół  wydaje się programowo unikać wydeptanych ścieżek zarówno na płaszczyźnie aranżacji jak też ukierunkowanego mocno do wewnątrz przekazu. Inaczej mówiąc: singalonów brak a circle pity na ich gigach mogą osiągać wartości mocno minusowe. Mimo to jest to wytrawny i bardzo dobry kawał  szczerego post hardcore’owego mięcha. Słychać i czuć w tym pasję i coś co, co raz rzadziej się zdarza już  od pierwszego zetknięcia z dźwiękami i słowem - autentyczność. DIARY OF LAURA PALMER nagrała materiał intrygujący, który jak sądzę nic nie traci z klimatu ich występów na żywo – a wręcz podbija jego emocjonalny odbiór smaczkami realizatorskimi, do których dzięki płycie można wracać i wracać. Wisi nad tymi kawałkami jakaś aura będąca miksem melancholii, zadumy, gniewu, złości, trudnych pytań, poszukiwań sensu, które w końcowym efekcie  wydają się prowadzić do jednego – znalezienia wewnętrznego spokoju. Wszystko to muzycznie zostało osadzone w otulinie klimatycznych dźwięków, zwolnień, wyciszeń i przyspieszeń, wyeksponowanych basów gładko wciągających słuchacza w świat opowieści zespołu. Jest tu wszystko co trzeba. Bo DIARY OF LAURA PALMER to nowoczesne modern emo, które jeśli gdziekolwiek w Polsce mogło powstać  jako pierwsze to właśnie tu: w Lublinie i jego okolicach. Poleca się ! (j.Ap czerwiec 2023) 




STATICØ

„Il nostro cimitero“ 7“EP, 2022, REFUSE, 181 

STATICØ jest nowym zespołem z Belgradu w Serbii. Został założony podczas pandemii a w jego szeregach możemy odnaleźć takie postacie jak: Dario Felitz voc (dawniej: LES’T GROW),  Marko Ilić – bas (LET’S GROW, 33 DAGGERS, PATH OF DECAY), Sradan Kuzmanović - drums (LET’S GROW, 33 DAGGERS) oraz Uros Karanović – gitara (trudno mi powiedzieć gdzie grał wcześniej). Panowie są w średnim wieku co pokazują zdjęcia, ale swój hardcore grają z młodzieńczą zaciętością i dużą werwą. Jest to prosta energetyczna jazda bez metalowych ornamentów za to na mocnych punk rockowych resorach. Obcując z tym nagraniami można mieć wrażenie, że ekipa czuje to co gra i robi to z dużą przyjemnością. W ich muzyce odnajdujemy echa zarówno europejskiego jak i amerykańskiego hardcore punka. Europejskie inspiracje  STATICØ nasuwają na myśl Włochy. Numer „No Hope” zamykający singiel – to energetyk w takim właśnie włoskim bardzo dobrym stylu. Wraz z utworem „Silent” stanowią dla mnie najlepsze kąski na tym debiucie. Generalnie płyta solidna i warta uwagi. Jej atrakcyjność potęguje fakt, że zespoły z tej części Europy nie często goszczą na mym patefonie. Przy tej okazji  samemu STATICØ życzę dużo koncertów by za jakiś czas byli co najmniej tak samo rozpoznawalni jak choćby wspominany LET’S GROW w którym  ¾ z nich ma swoje muzyczne korzenie. j.Ap (maj 2023)

 


JUDY AND THE JERKS

 “Total Jerks” LP, 2022, REFUSE, 182

JUDY AND THE JERKS to mieszany (dwie dziewczyny i dwóch chłopaków ) amerykański kwartet z miasta Hettiesburg w stanie Mississippi. Z kolei ta płyta to kompendium wiedzy o zespole przygotowana z myślą o ich europejskiej trasie, która odbyła się czerwcu 2022 roku. Zanim doszło do odwiedzin Europy JUDY AND THE JERKS zaskarbił sobie uznanie amerykańskiej DIY sceny bardzo dobrze przyjmowanymi koncertami na własnej ziemi. Ich brzmienie przepełnione jest hardcore 80’ z zachodniego wybrzeża takiego po linii RED CORSS czy CIRCLE JERKS do tego okraszone własną uwspółcześnioną inwencją. Bez zadęcia, bez napinki, z radością, z uśmiechem i polotem. Patrząc na ich wyczyny na żywo wraca pamięć o niemieckim THE TANGLED LINES, który miał zbliżone podejście do gry i zabawy. Krążek zawiera pięć kompletnych demówek i dwa utwory z koncertowej taśmy "Alive at the Skatepark" - wszystkie wydane pierwotnie w latach 2017-2021 nakładem ich własnej wytwórni Earth Girl Tapes. Wszystkiego jest aż 27 utworów a wśród nich spory rozstrzał coverów od AGENT ORANGE , GO-GO’S i BUZZCOCKS, przez DIE KREUZEN i NEGATIVE APPROACH, GORILLA BISCUITS po FLOORPUNCH. Dzięki nim zespół udowadnia swą otwartość, osłuchanie oraz szerokie horyzonty za sprawą, których czerpie pełnymi garściami z tego co najciekawsze w historii DIY HC. Do wydawnictwa dołączony jest 24-stronicowy booklet z tekstami, ulotkami, zdjęciami i notatkami od przyjaciela zespołu Jesse Moore'a. Wszystko to sprawia, że JUDY AND THE JERKS to naprawdę mega fajny band. Nie bez kozery piszę się o nich: „Żadnego pozerstwa, żadnej pretensjonalności, po prostu czysty i szczery hardcore z wielkim radosnym uśmiechem na twarzy. To taki mega fajowy zespół na takie mega niefajne czasy” Z ręką na sercu rekomendowane. j.Ap (maj 2023) 




SCRAPS

„Demo ‘85” mini LP, 2023, REFUSE, 187 

Można by rzec, że stara miłość nie rdzewieje a pielęgnowana  przynosi  efekty. Efektem młodzieńczego i nieustannie pielęgnowanego uczucia Roberta z REFUSE REC. do francuskiego SCRAPS jest winylowa edycja „Demo ‘85”. Płyta zawiera najwcześniejsze nagrania tego obrosłego już w legendę francuskiego hardcore’owego zespołu. Nagrania z jakimi mamy do czynienia pierwotnie wydane były (jak to zwykle w takich przypadkach bywa) przez sam zespół. Dawno temu umieszczono je na  taśmach w trzech różnych wersjach (taśma 3-ścieżkowa, taśma 6-ścieżkowa i jako taśma 7-ścieżkowa). Wszystkie znalazły swoje miejsce na tym krążku stanowiąc niezwykły dokument tego jak grał stawiający swoje pierwsze korki SCRAPS. Surowy, chaotyczny i nieoszlifowany jeszcze styl zespołu, który jako jeden z pierwszych obok HEIMAT–LOS, KROMOZOM 4, RAPT czy FINAL BLAST stanowił forpocztę rodzącego się wówczas hardcore na ziemi franków. Niewątpliwy kąsek dla kolekcjonerów, którzy nie mieli szansy wejścia w posiadanie wymienionych wcześniej oryginalnych taśm stanowi fakt, że SCRAPS nigdy później nie nagrał i nie wydał ponownie większości z tych piosenek. Demo’85 na winylu to dobry finał dla tej historii. A dla wydawcy szacunek za stałość uczuć do SCRAPS. j.Ap (maj 2023) 



PULSO

„Enfrentamiento Total” LP, 2022, koprodukcja: BCORE, CKUD, REFUSE (184)

Kibicowałem APPRAISE dopóki projekt nie został zawieszony i wszystko wskazuje na to, że będę kibicem PULSO jeśli będą grać jak na tej płycie. Powiązania pomiędzy obydwoma projektami są ewidentne. Barceloński APPRAISE wyrobiwszy sobie markę dobrymi nagraniami i koncertami w Europie i Ameryce Południowej postanowił bowiem wydać nowe nagrania sygnowane nazwą PULSO. W nowej odsłonie załoga wychodzi w swych poszukiwaniach nieco bardziej poza klasyczny hardcore. Jest tu więcej lekkości i zabawy innymi wpływami. O ile APPRISE nadawał głównie w języku angielskim PULSO na swym debiucie używa wyłącznie hiszpańskiego. Punktem wspólnym obydwu jest nadal pozytywne podeście i inspirowanie do konstruktywnych zmian siebie i wokół siebie. PULSO tak jak jego protoplasta odarty jest z wczesno punkowego nihilizmu. W debiutanckich nagraniach czuć ducha YOUTH OF TODAY, MINOR THREAT, BOLD czy CHAIN OF STRENGTH, ale też nowych podgatunków HC jakie pojawiły się przez lata. Pierwiastkiem którego jest nieco więcej u PULSE niż u APPRISE jest melodia. W nagraniach użyta jest w bardzo wyważonych proporcjach dzięki czemu udało się zachować programową  hardcore’ową drapieżność przy dodaniu materiałowi zwiewnej lekkości. Ma to zdecydowanie dobry wpływ na odbiór tej płyty. Suma summarum ten 9 utworowy debiut uznać należy nie tylko za ciekawy ale i bardzo obiecujący. j.Ap (maj 2023) 



EAT MY FEAR

„New Era” 12” LP, 2022, EMANXYPUNX / REFUSE

Berliński kobiecy kwartet EAT MY FEAR po wydaniu dwóch singli (2016, 2019) w roku 2022 przypomina się pełnometrażowym materiałem „New Era”. Panie dały się już poznać dla wielu z nas swym feministycznym i wolnościowym zaangażowaniem, które emanuje zarówno z ich piosenek jak i postawy. Grając swój fast aggresiv political hardcore niejednokrotnie udowodniły, że porządny, autentyczny zespół nie może być oderwany od rzeczywistości, w której funkcjonuje. Wszystko to słychać w ich muzyce. Na nowej płycie, wybrzmiewa to bardzo wyraźnie. EAT MY FEAR torpeduje koncepcje agresywnego, odhumanizowanego pozbawiającego nas wolnych przestrzeni kapitalizmu. Przekaz „New Era” równoznaczny jest z apelem by nie poddawać się i nieustannie walczyć z opresją świata pełnego nieakceptowalnych, usankcjonowanych prawnie norm społecznych. Z pewnością podejście EAT MY FEAR do wielu spraw nie znajdzie zwolenników, wśród sporego stada tzw. apolitycznych Oi, ale treści jakie generuje ten zespół warte są usłyszenia przez wszystkich, którym muzyka nie służy wyłącznie do rozrywki. Wydano w koprodukcji przez EMANCYPUNX i REFUSE, które cały czas trzymają rękę na pulsie berlińskiego DIY kociołka. Sięgnij, posłuchaj, pomyśl.  j.Ap (maj 2023)      



CYMEON X 
„Wygrać swoje życie” reedycja Lp, 2022, 
REFUSE RECORDS, 185

30 lat po debiutanckim demo CYMEON X powiększył swój płytowy dorobek o reedycyjny LP. Powstały w październiku 1991 od początku jasno zdeklarowany jako band  SxE już w kilka miesięcy później (1992) własnym sumptem wypuszcza na świat  swój ideowy manifest  „Wygrać swoje życie”. Jeszcze nieporadny muzycznie, kostropaty i nierówny, brzmieniowo-archaiczny, głośno i niewyraźnie wykrzykiwany przez dwóch wokalistów  za to nabuzowany pozytywną treścią od pierwszego do ostatniego numeru.  Idąc za ciosem CYMEON X zaczyna grać coraz więcej koncertów a jego  przesłanie roznosi się echem po kraju. Tłumnie odśpiewywane manifesty zespołu z jednej strony scalają wstrzęmięźliwców XXX z drugiej prowokują antagonistów zaś z trzeciej zmuszają do przemyśleń wielu niezdecydowanych. Swoimi „sztandarami” zespół powiewa do roku 1994  i milknie. I choć w ciągu tych kilku lat wiernego trzymania się wyznaczonych celów staje się ikoną sceny Straight Edge w Polsce i z pewnością istotnym elementem sceny D.I.Y. to jednak wiele osób myśli, że to koniec. Historia jednak lubi się powtarzać i w roku 2011 zespół powraca jak feniks z popiołów. Nowonarodzony CYMEON jest już  okrzepły życiowo, muzycznie zorganizowany kilka leweli lepiej i co najważniejsze  zdeterminowany bardzo mocno by przypomnieć o tym co dla niego ważne. Stan ten z różną intensywnością trwa do dziś.  CYMEON  X istnieje i gra sporadyczne trasy i koncerty cementując swoją pozycję - na swoim przykładzie pokazując, jak ważny jest upór, wierność idei i żelazna konsekwencja. Po tych 30 latach jestem pewny, że gdy w 1991 roku postulowali „Wygrać swoje życie” to nie tylko pomogli  wygrać kilka żyć innym, ale z pewnością także sporą cześć tych żyć po ludzku uratować. Krążek wydany jak trzeba z okazałym bookletem pełnym zdjęć i informacji. Reedycyjny „Wygrać swoje życie” prócz całości demo jako bonus zawiera też utwór „Sex and violence/One step” z tej samej sesji a umieszczony na CD płyty „Free Your Mind Free Your Boody” wydanej przez Enigmatic. Ciekawostkę stanowi back cover, na którym Ray’a Cappo (YOUTH OF TODAY / SHELTER) przygląda się poczynaniom zespołu z boku sceny. j.Ap (listopad 2022) 




VARIOUS 
„Duma młodych. Mysha Fanzine Compilation LP” LP, 2022, 
REFUSE RECORDS, 179 
+ „Mysha Fanzine Antologia”, REFUSE PRESS, 04

Czasy zaprezentowane na tym wydawnictwie a właściwie wydawnictwach, należą do okresu, w którym  ludzie wschodu, a przynajmniej Ci z tworzącej się właśnie naszej mikro HC/PUNK bandy wpatrzeni byliśmy w Poznań jak w święty obrazek. W sumie do dziś nie do końca wiem dlaczego z takim uczuciem zerkaliśmy właśnie za odległy horyzont skoro za miedzą, pod nosem i na wyciągnięcie ręki mieliśmy rodzącą się scenę CRUST ? Prawda jednak jest taka, że zawsze z rozdziawionym gębami słuchaliśmy opowieści o tym co dzieje się w Poznaniu z ust naszego kolegi Jaśka, który nie wiedzieć czemu jako jedyny z nas potrafił idealnie połączyć fascynacje dziewczynami i sceną z intensywnymi podróżami na odległe koncerty. Zawsze gdy wracał z PYRLANDII ochów i achów nie było końca. I to nas wtedy mocno inspirowało. Po każdej takiej wycieczce dzięki Jaśkowi uświadamialiśmy sobie, że Ci z Poznania byli wtedy co najmniej dwa – trzy kroki przed nami. Po latach dowodów dostarcza ta płyta i publikacja „Mysha Fanzine Antologia 1991-1994” będąca integralną częścią tego projektu. To właśnie zespoły popularyzowane na stronach zina „MYSHA” stały  się impulsem do stworzenia tego krążka. I na tamte czasy to były świeże, porządne orkiestry. Stronę zagraniczną reprezentują INSTED,  THE CAUSE, RISE ABOVE, MANLIFTINGBANNER, THINK TWICE, SHELTER, SHORTSIGHT, INDEPENDENT NOISE DISORDER, NO FREAUD oraz EMBITTERED. Polska reprezentacja to: HOMOMILITIA, AGUIRE, JAK DŁUGO JESZCZE, UPSIDE DOWN, HOODED MAN, INHELL, NOWA DROGA i CYMEON X. Całość jest kontynuacją kasetowych wydawnictw, których pomysłodawcą i dystrybutorem była ekipa związana z MYSHA zine. Słuchając tej płyty i wertując stronice antologii na powrót można poczuć klimat tamtych dni. Wówczas poznańska ekipa była silna, zwarta i pracowita. Przeżywała okres kwitnący zarówno dzięki licznym koncertom i  odwiedzjących to miasto zespołom jak też przez konstruktywny ferment, który buzował wewnątrz tamtejszej załogi. W słowie wstępnym do antologii wspomina to wszystko Adam Szulc współredaktor „Myshy” i czynny uczestnik sceny do dziś. Znając trochę kuluary powstawania tego projektu od strony muzycznej zdradzę, że największa obawa dotyczyła zgody SHELTER. Koniec końców wielkim nieobecnym na tej kompilacji okazał się BORN AGAINST po prostu odmawiając. Bywa. Po stronie pisanej mi osobiście zabrakło wspomnień Ani Lubińskiej - osoby ważnej, która na równi z Adamem w okresie 1991-1994 tworzyła duet redakcyjny. Szkoda. Całość prezentuje się bardzo elegancko zarówno edycyjnie, muzycznie, dokumentalnie a głównie jako impuls do dobrych i miłych wspomnień. Super się to trzyma w ręku, fajnie się to czyta i przyjemnie słucha. j.Ap (listopad 2022) 



ARMIA
„Legenda – Session” LP + EP, 2022, 
wydawca nieznany

Krążek zawiera niepublikowane (na 99%) różnorakie wersje kompozycji powstałych podczas sesji do ikonicznej dla tego zespołu płyty „Legenda”. Jest tego aż 16 utworów wydanych oszczędnie edytorsko ale mimo wszystko stylowo na LP (13) + EP (3). Znaleźć tu można m.in. takie cuda jak instrumentalną wersje „Opowieści zimowej” czy  angielskojęzyczną ścieżkę z kawałkiem „To moja zemsta”. Wszystko wskazuje na to, że są to „odrzuty” sesyjne ale drodzy Państwo cóż to za odrzuty !!! Fanem zespołu nigdy nie zostałem i się już raczej nie zanosi a słucham tego z rozdziawioną gębą sycąc się tym jak dziecko. Te nagrania jak żadne inne ARMII pozwalają mi przełamać wieloletnią niechęć do poezji Pana Budzyńskiego i chłonąć atmosferę tych kawałków bez głębszego wnikania. Ta płyta – sorry - te płyty  wkręcają mnie do tego stopnia, że zaryzykuję stwierdzenie iż ARMIA powinna w ogóle grać bez wokalisty, przekształcając swoje koncerty w coś na kształt przedstawienia muzyka + obraz. A wszystko przez to, że na tych krążkach instrumentalne numery lub momenty gdzie poeta ma akurat przerwę to ultra dewast !! No niech mnie !!! Bardzo dobre to cholerstwo !!! A byłbym zapomniał: do LP i Epki dorzucono stylową naprasowankę z motywem okładki więc jak ktoś zamarzy może sobie sieknąć D.I.Y. koszulinę. Czad !! j.Ap (wrzesień 2022) 



TILT
„On The Border Line” 12”ep, 2022, 
WARSAW PACT RECORDS / TRASA W-Z 

Niełatwe to zadanie napisanie czegoś odkrywczego o płycie, w sytuacji gdy nota wydawców, która  jej towarzyszy praktycznie w 100% w sposób faktograficzny i rzeczowy wyczerpuje temat wszelkich dywagacji. Ważnym wydaje się podkreślenie, że krążek ten ukazuje się rzeczywiście z 40 letnim poślizgiem i dokumentuje pierwsze studyjne nagrania punkowego zespołu z Polski (!) A to już nie przelewki i fakt historycznie istotny. Maxi singiel bo nim właśnie jest ta okazała 12” płyta zawiera pięć utworów. Cztery z nich  nagrane zostały podczas dwugodzinnej sesji w Studio S1 Polskie Radio w pierwszych miesiącach 1980 roku i są nimi: „Border Line”, Falen Falen Is Babylon”, Photo Is Photo” oraz „Pink Pictures”. Materiał wieńczy akustyczna wersja „Photo Is Photo”, która została nagrana w domu Tomasza Lipińskiego na czterościeżkowy magnetofon. Dla prawdziwych melomanów penetrujących archiwalia utwory z tych sesji nie są czymś absolutnie odkrywczym i są znane. Osoby żyjące polskim punk rockiem zapewne wiedzą ,że pojawiły się one w klasycznych filmach Henryka Gajewskiego „Odchyl się do tyłu” i „Pasażerka” oraz na jednym z pierwszych wydanych w Polsce wydawnictw zawierających muzykę punk: tj. kompilacji pt. „Pierwsza polska nowa fala”. Nigdy jednak nie były wydane w formie winylowej. Do całości dodano 24 stronicowy okazały booklet zawierający „mówioną historię TILTu z lat 1979-1980” pełną ciekawych informacji, opowieści, przemyśleń, anegdot, zdjęć, dokumentów, kserówek etc. spisaną po polsku i angielsku. Rozkładówka bookletu to pełnoziarniste duże foto is black TILTU. Wszystko zanurzone w szaroburyźmie lat 80, który z perspektywy czasu i w połączeniu z nagraniami wydaje się jakby kapkę mniej straszny. By tego było mało „wisienkę na torcie” stanowi wielgachny plakat z ekipą TILTU na trybunie placu defilad i pałacem w tle. Wszystkie materiały łączy dyskretna, stylowa, edytorska elegancja. Miło się obcuje z czymś takim. Mam wrażenie, iż tandem WARSAW PACT/TRASA W-Z pracując nad tym wydawnictwem musiał się nieźle nagimnastykować by doprowadzić sprawy do szczęśliwego końca. Wydanie tego  materiału poza oficjalnym show biznesowym obiegiem to jednak coś – duże COŚ. Pan Lipiński ustosunkowany szeroko mógł to bowiem zrobić z kimkolwiek w dowolnym momencie i z dowolnymi ludźmi. I choćby za to tej ekipie należy się szacun, a może nawet i jakiś medal. „On The Border Line” to płyta historycznie ważna. I choćby dlatego wszelkie inne rekomendacje wydają się zbędne. j.Ap (wrzesień 2022)




TASIEMKA
„Wanna po dziadku” CD, 2022,
PASAŻER

TASIEMKA brzmi dobrze. Rzekłbym: soczyście basowo i jest trudna do jednoznacznego zaszufladkowania. W twórczości TASIEMKI spotkają się cold wave, new wave, post punk, spora dawka transów jak i depresyjno-melancholijnej poezji śpiewanej, która w ich wykonaniu przybiera postać  oryginalnej formy krótkich opowieści deklamacyjno-krzyczanych. „Wanna po dziadku” to już druga płyta i podobnie jak w przypadku debiutu muzyka wydaje się tu spełniać rolę służebną do wysuwanych na plan pierwszy treści.  Odjazd to słowo, które unosi się nad  poetycko-prozatorskimi dokonaniami zespołu od pierwszego do ostatniego numeru. Opowieści snute na tym krążku podane są często z zaskakującej perspektywy i praktycznie wszystkie okraszone są sporą dawką kontrolowanego szaleństwa. Dzięki temu odbiorca odnosi wrażenie, że ma do czynienia z czymś więcej niż piosenką z tekstem i kieruje swoje myśli o TASIEMCE gdzieś w rejony form teatralnych lub performerskich. Nie widziałem jeszcze zespołu na żywo, ale po obejrzeniu kilku klipów nazywanie ich gry live koncertem może być mocno niedoszacowane. Niemal od samego początku nazwa TASIEMKA zestawiana jest z nazwą ŚWIETLIKI i wg. mnie ten trop myślenia o nich jest właściwy. Oba projekty wydają się funkcjonować na podobnym poziomie słowotwórczo-myślowej nieprzewidywalności. Różnica jest jednak taka, że ekipa z TASIEMKI jest zdecydowanie młodsza i pozbawiona piętna poetyckiej wyniosłości jaka snuje się za obywatelem Świetlickim. Jeśli ktoś z Was poszukuje w muzyce zespołów nieoczywistych to ze wszystkich obecnie funkcjonujących TASIEMKA powinna być zespołem pierwszego wyboru. Ciekawa płyta. j.Ap (wrzesień 2022) 



ASTRID LINDGREN 
„Świat jak śnieg” CD, 
2022,PASAŻER

Tak więc...mam już płytę ASTRID LINDGREN „Świat jak śnieg”, wsłuchuję się w nią z uwagą i jest to bardzo miły fakt. A, że (choć pewnie od „A” również nie powinno się zaczynać zdania) cieszy mnie ta sytuacja - dodam z jakich to powodów nastraja mnie owo wydawnictwo pozytywnie, a (tfu!) mianowicie: 1 – lubię ten zespół, 2 – to bardzo intersująca płyta. Ad. 1. Lubię ich nie tylko dlatego, że w prenatalnym okresie przypisywano Im kontynuację spadku po pewnej orkiestrze ze wschodu, ale przede wszystkim, że i tu; Ad2: już na samym początku pokazali, że „garb” jaki na nich bezwiednie nałożono lub chciano nałożyć został zrzucony przez indywidualne i świeże podejście do tematu grania od środka (czytaj z serca).  Dlatego też od zarania ASTRID LINDGREN kroczy dostojnie i z uniesioną głową ( w dobrym tego słowa rozumieniu) we własnym i jak się  wydaje kontrolowanym kierunku. Wróćmy jednak na Ziemię czyli do płyty. W głębokim skrócie jest ona na wskroś emocjonalna. Z jednej strony krzykliwa z drugiej refleksyjna. Mocno skupiona na przekazie, który w zdecydowanej większości tworzą teksto-wiersze. To dzięki nim tej płyty się nie słucha – ją się przeżywa. „Świat jak śnieg” jest materiałem może nie odkrywczo-innowatorskim, ale na pewno poszukującym i próbującym przekraczać granice. Przekaz wycelowany jest na przekraczanie linii do naszych małych bańko-światów, w których się zamykamy. ASTRID dociera do słuchacza dzięki inteligentnym tekstom podanym w przejmujący sposób. Robi to przy  akompaniamencie dobrze współgrających melodii. Wzbudza nimi  nawałnicę kiedy trzeba i „gra ciszą” we właściwych momentach. „Świat jak śnieg” aranżacyjnie skonstruowany jest na starych sprawdzonych emo patentach. Jest więc głośno-cicho, szybko – wolno, gniewnie i lirycznie a przez cały czas mądrze. Mimo zastosowania tych znanych już z dziesiątków innych płyt kontrastów cały ośmio utworowy materiał jest spójny i robi bardzo dobre wrażenie. hoć wiekowy już jestem ździebko targa mną ta płyta jak za starych (rzec by się chciało) dobrych czasów. Zdecydowanie polecam (!)  j.Ap (sierpień 2022)  



CF 98
"This Is Fine” CD/LP, 2022,
SOUND SPEED RECORDS (USA)

Niezwykle rzadko zapędzam się w rejony skonstruowane praktycznie z samych melodii. CF 98 jest jednym z niewielu wyjątków kiedy czynię sobie wycieczki daleko od epicentrum mojego gustu. Spotkania z ich nagraniami są przyjemnością bowiem jest to zespół wystający poza rodzime poletko już od wielu lat. CF 98 pielęgnuje swój radosny pląs spory kawałek czasu ich początki o ile się nie mylę sięgają gdzieś do 2006 lub 2007 roku. Tymczasem w roku bieżącym zespół wysmażył nową składającą się z samych premierowych numerów płytę „This Is Fine”. Znalazło się na niej 14  całkowicie debiutanckich utworów przepełnionych melodią, energią i tempem oraz emanujących kunsztem zarówno gry jak i wokalizy. Po raz kolejny w ich przypadku nagranie i wykonanie zrealizowano na bardzo wysokim poziomie i to do tego stopnia, że nikt kto nie kojarzył kapeli wcześniej nie sklei jej z Polską. Jest to o tyle ciekawe, że takich kapel u nas jest jak na lekarstwo więc teoretycznie powinny błyszczeć i cieszyć się rosnącą popularnością na jaką zasługują a mam wrażenie iż nie do końca tak jest. Dlatego CF 98 wydaje się być bardziej doceniany i rozpoznawalny poza obszarem świetlanej Rzeczypospolitej niż w niej samej. Płyty takie jak „This Is Fine”, która jako trzecia z rzędu została wydana przez północno amerykański SOUND SPEED RECORDS zdają się potwierdzać tylko moją teorię. Podobnie rzecz się ma z koncertami, które ekipa uskutecznia z dużym powodzeniem na zachodnich festiwalach i w tamtejszych klubach. W kraju Lachów CF98 jakby mniej.Sama płyta naszpikowana jest przebojowymi kawałkami z których najbardziej w mój gust trafiły: Double Sunrise, Sad But True, Love Is Never Wrong (!) oraz One Day At A Time. By nie był to tylko krystaliczny obraz to osobiście dałbym czasem pograć chłopakom (bo fajnych melodii nigdy za wiele) chowając od czasu do czasu na planie drugim skąd inąd dźwięczny piękny wokal Karoliny. I to jedyna moja uwaga (jako odbiorcy pewnie nie do końca czującego temat kapel ultramelodyjnych) do tego bardzo dobrego krążka oraz zespołu któremu szczerze kibicuję. j.Ap (sierpień 2022)  



FORESIGHT 
„In Search Of Understanding” LP, 2022, 
REFUSE RECORDS, 180 

Dobre płyty pojawiają się zawsze znienacka. I choć ta była zapowiedziana kilka lat temu (2019) dobrym singlem to mimo wszystko mnie zaskoczyła. Ekipa nie przebimbała pandemii i wysmażyła bardzo porządny materiał. Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z zespołem nie do końca czaiłem, że to polsko – ukraiński projekt.  Teraz już czaję i potwierdzam, że taki skład utrzymuje się do dziś : Anton (voc) jest z Ukrainy a reszta to nasi rodacy. Nie zmienił się też styl w jakim podąża zespół tj. nie gmerano przy nim nic a nic (w celach jakichś zgubnych artystycznych poszukiwań) lecz został on bardzo, ale to bardzo dobrze dopracowany. I takim sposobem FORESIGHT a.d. 2022 to nadal konkretny HC’90 z ewidentnymi skłonnościami i sercem do NEW SCHOOL. Krążek jest pełen mocno brzmiących wolnych momentów ale też przyspieszeń. Są donośne wokalne „krzyczanda” ale też przepiękne melodyjne, chóralne zaśpiewy. Jest szeptologia i wrzask (w którym ciągle słyszę styl AWAKE), jest czad i romantyczna melancholia, gitarowe nawałnice i liryczne zagrywki a wszystko to w tak idealnych proporcjach, że cały materiał jawi się jako spójna, doszlifowana i przemyślana całość. Zarówno tytuł wydawnictwa jak i ogólny przekaz jest bardzo osobisty „….The world is shattered in front of our eyes, and all I can do is shout that desperate cry”. Jak sądzę nie bez znaczenia jest tu miejsce urodzenia wokalisty jak i okoliczności i czas ukazania się tej płyty. Autentyczność tych tekstów jest dla mnie bezdyskusyjna. HC FORESIGHT jest przez to na wskroś prawdziwy co w połączeniu z super zrealizowanym i nagranym materiałem nie może przejść bez echa. Edycyjnie całość otula gustowna grafika pozbawiona nachalnego przepychu przyciągająca uwagę swym subtelnym urokiem. Extra płyta !!  (j.Ap lipiec 2022) 




 SFA  
"The 87-88 Tapes” LP, 2021, 
STATE OF MIND RECORDS / REFUSE RECORDS, 175

Stands For Anything aka SFA wywodzi się z nowojorskiej sceny Hardcore a ich korzenie sięgają gdzieś 1984/1985 roku. Podczas początkowych kilku lat działalności dorobili się dwóch taśm „Demo” (1987) i „Tanks a Lot” (1988), które ponad 30 lat temu zasiliły domowe kolekcje i nigdy (aż do teraz ) nie ukazały się na winylu. Późniejsze nowsze wersje ich utworów ukazały się na kolejnych płytach jednak to wydawnictwo zawiera ich pierwotne surowe niepublikowane nigdy wcześniej oryginały. Po roku 1989 i założeniu przez Mike’a Bullshit’a  kapeli GO! - SFA kontynuowało działalność z innym wokalistą Brendanem i jako zespół dotrwało do roku 1996. Do tego czasu powiększyli swoją dyskografię o 3 pełnowymiarowe płyty i 3 single i tyleż samo wydawnictw kompilacyjnych. „The 87-88 TAPES” obrazuje więc ich prenatalne, surowe stadium. To kooperacyjne wydawnictwo zawiera 30 piosenek (w tym 24 studyjne i sześć z występu na żywo w CBGBs). Do płyty jako dodatek dołączony jest mini booklet z: ulotkami, zdjęciami, tekstem i wywiadem zespołu z 1988 roku z Bullshit Monthly oraz aktualnym wywiadem z dawnymi członkami SFA. Dla wszystkich, którzy pragną wiedzieć coś więcej o NY HC niż tylko to, że AGNOSTIC FRONT tam się stołował. j.Ap (maj 2022) 




 SKEEZICKS   
"Discography 1985-1987 ” 2xLP, 2021, 
REFUSE RECORDS, 177

Bardzo szykownie i elegancko wydane kompendium wiedzy o jednym z pionierów niemieckiego HC. SKEEZICKS pochodzący z Nagold w południowych Niemczech (Badenia-Wirtenbergia) zaczynał w orwellowskim roku 1984 i wraz z zespołami takimi jak SPERMBIRDS czy HOSTAGES OF AYATOLLAH stanowił forpocztę  pierwszych niemieckich ekip grających hardcore mocno zauroczonych ówczesnym brzmieniem kapel z USA. Wśród ich inspiracji wymienia się takie tuzy jak NEGATIVE APPROACH, MINOR THREAT, FAITH czy VOID. Jednak każdy z Was słuchając tego dwupłytowego wydawnictwa zapewne odnajdzie tu wiele innych amerykańskich tropów, z którymi sklei SKEEZICKS. Przecieranie nowych szlaków na niemieckiej scenie nie należało jednak do łatwych. Wieść niesie, iż promowanie amerykańskiej estetyki HC w połowie lat 80 zaowocowało odrzuceniem i krytyką ze strony tradycyjnych „Deutschpunkowców”. Determinacja nakazująca granie tego co się czuje wbrew przeciwnościom jak też dzięki regularnym hardcorowym występom z udziałem lokalnych i międzynarodowych zespołów doprowadziła SKEEZICKS do stworzenia żywej sceny w swoim rodzinnym mieście. Jedno jest pewne – łatwo nie mieli. Materiał zawarty na tym wydawnictwie pokazuje ewolucję zespołu na dość krótkiej przestrzeni czasu (1985-1987). Ten podwójny album dyskografii zawiera ich pełny album „Selling out!” LP, „W każdym z nas jest Charlie Brown!” 7”, utwory kompilacyjne. Łącznie 42 utwory, w tym covery utworów THE VIBRATORS, NEGATIVE APPROACH i FAITH. Układ utworów skonstruowany generalnie od najnowszych do najstarszych dowodzi, że grać potrafili i talent nie był im obcy. Ich wpływ na scenę hardcore punk w Niemczech jest niepodważalny i stali się integralną częścią europejskiej sceny hardcore lat 80-tych. Zamiłowanie do hardcore’owej estetyki oraz DIY sceny zaowocowało założeniem przez basistę Armina X-MIST RECORDS – wpływowej niemieckiej wytwórni promującej HC, która do dziś jest jedną z najsilniejszych instytucji muzyki niezależnej nie tylko w Niemczech. Słucha się tego z przyjemnością a wrażenia potęguje obcowanie z bookletem tej płyty. Dzięki temu wydawnictwu polski „wchłaniacz” sceny dowiedzieć się może, że Niemcy w postaci takiego SKEEZICKS też od czegoś zaczynali i mieli swój oryginalny jak na ówczesne czasy nowo-brzmiący odpowiednik naszej USTWY O MŁODZIEŻY, THE CORPSE, ID czy HCP.  SKEEZICKS „Discography 1985-1987” to zdecydowanie ważny fragment historii niemieckiego i europejskiego hardcore.  j.Ap (maj2022) 




 SIEKIERA  
"Demo Summer'84 ” LP, 2021, 
WARSAW PACT RECORDS, WPR 017

Bardzo, ale to bardzo elegancko wydane demo SIEKIERY. Trzymanie tej płyty w rękach jest wielką przyjemnością i nie ma to z mojej strony nic wspólnego z egzaltowanym uniesieniem.  „Demo Summer ’84” do roku 2008  funkcjonowało w świadomości wielu ludzi wyłącznie w postaci nieautoryzowanych taśm. W roku 2008 nagrania te znalazły się po raz pierwszy na oficjalnej płycie kompaktowej. Po 37 latach WARSAW PACT ku uciesze melomanów z całego świata poszedł krok dalej i uszlachetnił je w formie winylowej w pełni autoryzowanej przez zespół. Wydawnictwo otula gustowny gatefold zaopatrzony w booklet zawierający m.in. rzetelną opowieść o powstawaniu tych nagrań, teksty oraz garść zdjęć. Ze względu fakt, że SIEKIERA niemal od samego początku wystawała poza rodzime podwórko całość zaopatrzono również w anglojęzyczną wersję. Wszystko w konwencji czasu (rok 1984), w którym to wszystko się zadziało. Dodam też, coś co może zabrzmi jak głos „Beaty z ludu”, ale temu zespołowi i tym nagraniom takie uhonorowanie się po prostu należało. Muzyczny – pomnik, edycyjny – majstersztyk. I tak po 37 latach „Demo Summer od nagrania znalazło oprawę godną tej historii.   j.Ap (sierpień 2021) 



INSTIGATORS    
"1993 Demonlive ” LP, 2021, 
SANCTUS PROPAGANDA

To był wyśmienity zespół. Wielu z nas o jego istnieniu dowiedziało się dzięki taśmie „Recovery Sessions” wydanej przez QQRYQ (1991), kilku bardziej czujnych miało przyjemność widzieć go na koncertach w Polsce (1989) lecz zapewne są też i tacy, którym INSTIGATORS umknął całkowicie. Niewątpliwie był jednym z ciekawszych i najbardziej pracowitych zespołów brytyjskich przełomu lat 80-90. Nadaktywność INSTIGATORS zaowocowała pokaźnym dorobkiem nagraniowym, dzięki czemu dziś  przebierać możemy zarówno w sporej ilości taśm demo jak i dużych pełnometrażowych płyt. Tytuły takie jak: "Nobody Listens Anymore"(1985), „Pheonix” (1986) czy „Shockgun” (1988) to dla sporego grona klasyki jakich mało zaś utwory: „The Blood Is On Your Hands”, „Computerage” czy „Dark & Lonely” to hity nad hitami, do których wraca się często i z ogromną przyjemnością. Ostatnią schyłkową fazę w życiu tego zespołu dokumentuje niniejsza płyta. „1993 Demo n Live” zawiera bowiem demo z 1993 roku wydane na taśmie przez Full Circle i dodane do fanzina Vision On (strona A) oraz spory fragment koncertu z Huddersfield z 24 marca 1993 roku, który ekipa zagrała tuż przed ich finałową europejską trasą (strona B). Wytwórnia SANCTUS PROPGANADA, której dowodzi Wojtek (skąd inąd jeden z pierwszych propagatorów i przyjaciół INSTIGATORS w Polsce) uwieczniła to wszystko w niezwykle zacny sposób na winylu. Pięknie wydany krążek extra kapeli !!  Szukajcie może coś zostało. j.Ap (październik 2021)


 


APATIA    
"Demo 1991 ” LP, 2021, 
REFUSE, 176

Dawno temu słuchało się tych nagrań z ogromnym podekscytowaniem za to dziś z ogromnym sentymentem. Parafrazując Zbyszka Wodeckiego – lubię słuchać tego co słuchałem już – przez co APATIA bardzo często ląduje na mym patefonie. Wyjątkowość tego zespołu polega m.in. na tym, że w przeciwieństwie do innych nie ma czegoś takiego jak stara APATIA i nowa APATIA. APATIA to APATIA i szlus. Nie ma APATII przed rozpadem i po reaktywacji. Ba (!!) nie było ani jednego reunionu APATII  i jakoś nie czuję by takowy się zapowiadał. Między innymi przez to zasadnicze podejście zespół wypracował sobie ogromny szacunek i szacunku tego nigdy nie roztrwonił. Na ten stan rzeczy pracował od początku do samego końca. Początki tej drogi dokumentuje to demo, które zapewne u wielu z Was leżakuje na kasetach. A od teraz (2021) można posłuchać go sobie z plastiku. Co na nim jest prenumeratorom CHAOSU tłumaczyć nie będę. Zaś tym którzy przesiedzieli ostatnie 30 lat pod kamieniem oraz tym ze świeżutkim PESELem o tej płycie napiszę tak: Świszczy, piszczy uszy niszczy ale KURDE JAKIE FAJNE !! j.Ap (październik 2021)


 


WAŃKA WSTAŃKA & LUDOJADES   
"Mielonka rzeszowska ” LP, 2021, 
PASAŻER 

Zanim ten krążek dotarł pod moją strzechę wyprzedziło go kilka ostrzeżeń wydawcy „że przeklinają”. Nie bacząc na niebezpieczeństwa z tym związane zdecydowałem się wejść w interakcję z tym dziełem. Moją odwagę wzmocnił fakt, że przeżyłem ich jarociński koncert w poprzednim stuleciu (1987) bez jakiegokolwiek uszczerbku na ciele i umyśle co więcej wspominam go bardzo miło. I choć od tego czasu upłynęło sporo wody w Wiśle to dopiero kontakt z tą płytą uświadomił mi czym była WAŃKA. Otóż WAŃKA WSTAŃKA & LUDOJADES to nic innego jak ludyczne alter ego klasyka rzeszowskiej zimnej fali - zespołu 1984 o czym nie wiedzieć czemu nie miałem pojęcia. Skład WAŃKI od 1984 różnił się generalnie  tym, że  do roli frontmena zaprzęgnięto gościa z miasta o rezolutnej ksywie „Bufet”. Człek ów obdarzony charakterem przez duże „CH” generował pasma szalonych zdarzeń, które suma summarum dodawały bonusowych punktów LUDOJADOM i WAŃCE. Teksty - i tu znowu ciekawostka -pisał jednak lider 1984 „Mizerny”. Czynił to podobno na luzie i hurtowo urozmaicając repertuar przyśpiewkami rodem z wesel i chałup podkarpacia. W efekcie tegoż WAŃKA swoje osobliwe, muzyczne jajcarstwo wyniosła do dyscypliny olimpijskiej. Wyśpiewując treści typu: „U mojego teścia hektarów dwadzieścia, cztery konie w pługu i od chuja długu” muzycznym reporterom wmawiała, że to rokendrol. Nie szczypiąc się w język i bez większych hamulców zaskarbiła sobie lokalną sławę a po występie w Jarocinie również spory rozgłos w Polsce. W popremierowym wywiadzie dla PASAŻER – „Mizerny” utrzymuje, iż WAŃKA zaczęła robić sobie jaja na długo przed tym zanim takie jajcarstwo spopularyzował BIG CYC. Ekspertem nie jestem więc wierzę na słowo. Płyta zawiera stodołę dowodów  na rubaszny i grubo ciosany żart. Kontakt z „Mielonką rzeszowską” gwarantuje bardzo przyjemną zabawę polegającą na radosnym parskaniu plus trudnym do opanowania „uhahahahahaha ! I jak się przy tym człek zaweźmie i wyłapie kontekst to przekleństwa zamiast razić staną się urokiem. Poleca się choćby w miejsce niektórych czerstwych kabaretów. j.Ap (październik 2021) 



KRWAWE MELODIE  
"s/t” LP, 2021, 
ADA PUŁAWSKA / D.I.Y. KOŁO 

Choć tułam się po tym świecie już dobrych kilka lat i prawie połowę świadomego tułania po nim pałam uczuciem do takiej muzyki - to istnienie KRWAWYCH MELODII uczciwie przyznam - PRZEOCZYŁEM. Owszem od czasu do czasu pobrzmiewała mi nazwa, ale do żadnego namacalnego kontaktu nigdy między nami nie doszło. Tak więc gdy tylko pojawiły się pierwsze wieści o tej płycie podlane info, że śpiewa tam najtwardszy z twardzieli  jakich udało mi się poznać zareagowałem błyskawicznie. I tym oto sposobem kolejna biała karta z rodzimym punk rockiem została odkryta.

KRWAWE MELODIE to zespół warszawski i okołowarszawski (Kraszi w kieszeni obok paszportu Polsatu ma papiery ze Stanisłwowa). Zespół jak wiele mu podobnym miał żywot motyla – krótki i ekscytujący. Powstał z inicjatywy naszego Kraszana i działał w okresie 2004-2007. Tak samo jak jego pomysłodawca wyróżniał się emocjonalnym, szczerym i spontanicznym podejściem do muzyki, tekstów i życia.  Udało im się zagrać kilkanaście koncertów w ciekawych miejscach w Polsce w tym na D.I.Y. feście Gdyni (2005) oraz zostawić ślad w postaci nagrań. Zrealizowano je w warszawskim studio „Kings Tone” w dzielnicy Tarchomin także w 2005. Około 2007 roku po upadku „Fotonu” – miejsca prób na Woli nastąpiło rozprężenie w efekcie którego KRWAWE MELODIE też przestały istnieć. 

Płyta jest jednostronna i zawiera siedem utworów zaskakująco soczystego punk rocka z na wskroś prawdziwymi tekstami.  Impulsem do jej powstania stało się wsparcie Roberta, który walczy. Duch setek dobrych serc unosi się nad tym wydawnictwem, zmaterializowanym dzięki D.I.Y. KOŁO oraz ekipie z ADY. Miło czuć, że kiedy trzeba nie jesteśmy sami. Ten krążek to dowód, że wbrew wszystkiemu po ludzku interesujemy się sobą i wspieramy jak tylko możemy najlepiej. j.Ap (październik 2021) 




AMEN / RED LIGHT  
"s/t” split LP, 2021, 
GOING POSTAL / NO PASARAN / N.I.C. /
CZARNY KOT 

Czas zapierdziela nieubłaganie i zanim człek zdąży się obejrzeć kapele z lat 90 stają się klasykami. Lubelskie AMEN i RED LIGHT stawały się nimi ponad dwie dekady temu na koncertach, w których wielu z nas brało czynny udział. Były jednymi z pierwszych zespołów w raczkującej D.I.Y. scenie, które zwróciły uwagę załóg na potencjał drzemiący w tej części Polski. Na pewno bardziej rozpoznawalnym stał się AMEN jednak powiedzenie, że RED LIGHT kojarzy jedynie garstka byłoby nieprawdą. Sama płyta jest winylową reedycją wydanej w 1994 przez LAGART FACTORY kasety z tym samym materiałem. Całość brzmi bardzo solidnie oddając sedno i charakter obu kapel. Oprócz miasta pochodzenia łączą je jasno zarysowane poglądy wycelowane w fundamenty psującego się świata. Oba zespoły gryzą ten świat po łydkach w dobrze rozumianym punk rockowym sensie. Wśród kakofonicznej kanonady gitar na obu stronach krążka teksty pełnią rolę zaczepnych granatów stanowiąc główną oś płyty. Zarówno AMEN jak i RED LIGHT nie zostawiają w nich pola na intelektualne wydumki. Odbywa się w nich proste, bezpośrednie i bezpardonowe wykładanie „kawy na ławę”. Wszystkie są podane na zimno, na surowo i na wprost.  Chłopaki wylewają w nich kubły pomyj na policję, politykę, kościół, edukację czy tzw. państwo prawa.  Nie ma dziwne bo grając w czasach: „gdy pojebana komuna zamieniała się w jeszcze bardziej pojebaną demokrację” reagowali adekwatnie do sytuacji. Dżingle wklejone w całość  dopełniają wrażenia jakie te czasy były dzikie. Co oczywiste wydawnictwo zdominowane jest przez kolor czarny. Zaopatrzono je w solidny insert z tekstami, tłumaczeniami, krótkimi info o zespołach oraz serią zdjęć z epoki. Fajnie się tego słucha i fajnie się to trzyma w ręku. Wydawcy się przyłożyli przypominając jak wykuwała się scena w lubelskim. Bezapelacyjnie w tym rejonie AMEN i RED LIGHT wyważyły D.I.Y. bramę ……po nich przyszło całe mrowie innych z tej diecezji. Tylko żal, że „Mrówa”, „Bocian” i „Bajtek” nie doczekali  j.Ap (listopad 2021)




V/A
"Polska scenea Punk vol. 4. Wolność” CD, 2021, 
NAUKA O GÓWNIE RECORDS 

Tą płytę dostałem w prezencie co uznaję za spory fart bowiem nigdy nie sięgnąłem po przednie części i siłą rozpędu po tą również bym nie sięgnął. Czwarta już kompilacja z tej serii pokazuje, że świat punk rocka ma się dobrze nie tylko w wielkomiejskich klubach czy wśród bardziej rozpoznawalnych zespołów z kręgów  D.I.Y. o których piszą ostatnie funkcjonujące w miarę regularnie fanziny. Z 24 ekip prezentujących się na tejk kompilacji z nazw kojarzę dokładnie 6 przez co z muzyką wielu z nich jest to moje pierwsze zetknięcie. Dlatego też  z ręką na sercu muszę przyznać, że słuchając tej płyty raz po raz przeżywałem pozytywne zaskoczenia. Nie wiedzieć czemu niesłusznie założyłem przaśność większości nagrań i przez to błędne nastawienie dostałem potężnego klapsa w swój wysublimowany noch. Obok „największej gwiazdy” – WŁOCHATEGO swój talent, wyczucie stylu oraz ogólny orient w dość efektowny sposób odsłaniają tu: SZARAŃCZA, GRANDA, DOBRA DOBRA, ULICZNY OPRYSZEK, ROZBUJANE BETONIARY, POLISH FICTION, GPR,  BUNKIER (!), RESZTA POKOLENIA czy zambrowski NO PROFITS. Granie w większości jest tu proste jak pankoska pieszczocha bez większych zdobień i upiększeń. Na tym balu zero jest metalu. Dominują bezpretensjonalne teksty okraszone tu i ówdzie chóralnymi wzmocnieniami. Co istotne gro z nich kręci się wokół tytułowego pojęcia „Wolność”.  Ogólnie płyta naprawdę sympatycznie zaskakująca. Poszerzająca horyzonty i pokazująca, że poza sceną D.I.Y. hardcore / punk w kraju istnieje całkiem obszerny świat solidnie uprawianego klasycznego punk rocka. j.Ap (październik 2021) 




CONQUEST FOR DEATH 
"A Maelstrom Of Resentment And Remorse” LP, 2020, 
REFUSE, 171

Nigdy wcześniej nie słyszałem o CONQUEST FOR DEATH. Bardzo rzadko trafiają też w moje ręce okładki zespołów, na podstawie których zupełnie nie wiem jakiej muzyki się spodziewać. Miłe są to zagadki gdy muzyka zaskoczy, gorzej gdy wszystko pasuje jak przysłowiowy wół do karety. Tym razem się udało. Ale po kolei. Ekipa CONQUEST FOR DEATH swoją przygodę zaczęła dość dawno bo w 2006 roku w USA. Jak podają inicjatorem projektu była grupa przyjaciół z Australii, Japonii i Kalifornii. Do chwili obecnej (kwiecień 2021) wydali osiem krążków wliczając w to „A Maelstrom Of Resentment And Remorse” który jest ich najnowszym dokonaniem. Było nie było sporo tego więc trochę mnie dziwi, że w Europie są raczej nieznani lub też (co jest pewnie bliższe prawdy) kojarzeni przez wąskie grono. Grają intensywny fastcore z dużymi wpływami trash oraz metalowych solówek. W tekstach brak patyczkowania się z kimkolwiek. Są w nich ostrzy jak brzytwa. Ich znakiem rozpoznawczym oprócz sporej nieregularności w tworzeniu i koncertach są właśnie grafiki. To co mnie zaskoczyło jest u nich normą. Najwyraźniej lubią przykładać się do tej strony swoich wydawnictw, na których dominuje motyw pancernego futurystycznego, słonia. Zaskakująco ładne to lanszafty więc się nie krzywię. Gdybym miał porównać ich do kogoś to wg. mnie na tej płycie najbliżej im do stylu holenderskiego WHAT HAPPENS NEXT ? Równie szybko, równie ostro, równie szalenie. Wydane z dużym rozmachem (gatefold + dwa plakaty + insert). Ciekawy zespół. j.Ap (kwiecień 2021)



POISON HEART 
"Sailors' Stories / Good Times"7" EP, 2021, 
HEAVY MEDICATION RECORDS, HM 009

POISON HEART istnieje od 2010 roku przyznam się jednak, że moją baczną uwagę zwrócił dopiero w momencie, gdy jego szeregi zasilił bardzo mi bliski jeden taki skromny jegomość. W kilka chwil po tym miałem okazję zobaczyć co ten zespół potrafi wyczyniać na żywo. I ten występ zawstydził mnie dość mocno. Uświadomiłem sobie, że stroniąc (niemal przez całe życie) od orkiestr stawiających na melodię i pedantycznie dopracowaną technikę sporo mi umykało. Jednym z takich umknięć o mały włos mógł stać się i POISON HEART. W tym zespole wszystko jest perfekcyjnie obcykane. Począwszy od kunsztownych melodii gitar przez precyzyjnie akcentujący duet perkusji z basem skończywszy na wokalu obdarzonym przez naturę nie tylko wzrostem, ale i rewelacyjną barwą głosu oraz równie dobrym warsztatem. Jeśli ktoś potrafi śpiewać przez duże „eŚ” to Pan Barton – bankowo! Co więcej przypadek POISON HEART uzmysłowił mi, że szczerość i zaangażowanie ma różne twarze. Nie każdemu pasuje rewolucyjny sznyt tak jak nie każdemu po drodze ze szturmówką w ręce. Na siódmej już płycie POISON HEART snuje swe opowieści po swojemu. Extra technicznie, miło dla ucha, bez szwanku dla intelektu, równie szczerze i z taką samą atencją jak nie jeden radykalnie zaangażowany zespół. Mam nauczkę. Warto czasami wychylić nocha po za ulubioną szufladkę z napisem „szybko, głośno, niewyraźnie”. Na przyszłość postaram się być bardziej uważny.  j.Ap (kwiecień 2021)


DREGS
"Build To Rot” 7"EP, 2020, 
REFUSE, 172

Po pięciokrotnym sprawdzeniu odnoszę wrażenie, że ta EP’ka jest co najmniej o dwa poziomy mocniejszym  tupnięciem niż ich debiut. Austriacy z DREGS zaczynają zadomawiać się w wytwórni Refuse ( to już druga płyta wydana w Berlinie) grając bardzo porządny wygar z dużym ukłonem w stronę trash metalu i klasycznego Straight Edge HC. Szybkość, ciężkie brzmienie, przepełnione złością teksty oraz spore zróżnicowanie aranżacyjne każdego z tych 6 utworów sprawia, że nie ma tu żadnej lipy a czas spędzony na słuchaniu tej płyty nie jest czasem straconym. Intuicyjnie czuję tu ogromną determinację  i chęć zmiany otaczającej nas rzeczywistości poprzez muzykę i towarzyszące im postawy (w tym wypadku członków kapeli). Są ostro nabuzowani. Dlatego słuchając tego singla myślę sobie, że Oni tak szybko nie wyhamują. Przez to czuję, iż za chwil kilka ujrzymy ich pełnometrażową płytę, pełną konstruktywnej złości oblanej sosem ostrych jak brzytwa  nut.  I na niej podobnie jak na swych singlowych przedskoczkach DREGS po raz kolejny spróbuje ruszyć z posad zmurszałą konstrukcję świata. Czego oczywiście im życzę. „Built To Rot” - porządny singiel, jak się wydaje (znowu intuicja) porządnych ludzi. j.Ap (kwiecień 2021)

 



CHANGE
"Closer Still” LP, 2020, 
REFUSE, 166 

To najfajniejszy krążek wydany w tej kategorii w 2020. Do tego debiut. Nasączony wieloma inspiracjami porządnych kapel hardcore z przeszłości. Na jednym tchu wymienia się podobieństwa CHANGE do:  UNIFROM CHOICE, INSTED, EMBRACE czy YOUTH OF TODAY. W tych 13 piosenkach obok łatwego do wychwycenia korzennego HC zespół nie boi się wychodzić poza tą konwencję. Dzięki temu ta płyta nie brzmi sztampowo, a CHANGE dla wielu osób które  miały okazje jej posłuchać (w tym dla mnie) wydaje się zjawiskowy. Obok porywającej muzyki dużą zasługę w tak dobrym odbiorze CHANGE odgrywają teksty. Ich sednem „jest radzenie sobie ze stratą, lękiem i depresją oraz próba wprowadzenia zmian potrzebnych do znalezienia lepszej ścieżki. Utwory koncentrują się na rozwoju, zarówno osobistym, jak i społecznym i zachęcają do zaakceptowania tego, kim jesteśmy, jednocześnie pracując nad tym, aby stać się najlepszą wersją nas samych”. Jak widać na ich przykładzie współczesne zespoły grające w starym stylu ciągle potrafią uważnie obserwować jak i komentować to co dookoła. Ci jankesi robią to naprawdę fajnie. Na „Closer Still” czuć tradycję , ale nie ma tu grama kalkomanii i schematyzmu, które są grzechem powszechnym wielu podążających tą ścieżką ekip. Wydanie europejskie REFUSE, amerykańskie REACT! Kaseta na potrzeby Australii LIFE LIAR REGRET RECORDS. To, że jest to naprawdę extra płyta świadczą jej kolejne tłoczenia.  j.Ap (kwiecień 2021)



WIEŻE FABRYK 
"Dym” reedycja CD, 2021, 
HASIOK RECORDS, 051

Kompaktowa reedycja pierwszej dużej płyty jednego z ciekawszych współczesnych zespołów rodzimej zimnej fali wydana ponownie. Pierwotnie ukazała się w limitowanej wersji CD 11 lat temu dzięki OFICYNIE BIEDOTA. Zespół już wtedy cieszył się dużym uznaniem płyt  zaś nie było dużo więc szybko zniknęły. Jej winylowa wersja ujrzała światło dzienne w 2014 za sprawą kooperacyjnej sztamy między BLACK WEDNESDAY RECORDS a SCREAM RECORDS. Ten wysmakowany zimno falowy projekt  rodem z Łodzi osadzony mocno korzeniami w latach 80 od początku istnienia ma nie tylko w Polsce zdeklarowane grono zwolenników. Efektem tej popularności od jakiegoś czasu był „rynkowy” brak kompaktowej wersji tej płyty w dystrybucjach. Lukę tą wypełnił Przemek z HASIOK. I dzięki jego czujności „Dym”  znowu może cieszyć ucho posiadaczy CD. Zimna fala WIEŻ FABRYK ponownie rozbrzmiewa na  domowych sprzętach, zakładowych i szkolnych radiowęzłach oraz w autach podczas wycieczek po tym posępnym przydymionym kraju. Osobiście polecam to ostatnie, które pozwala tworzyć do tego materiału osobiste teledyski z pominięciem TV. Bo w kontekście bezsłonecznej Polski muzyka WIEŻ FABRYK komponuje się z rodzimym, najczęściej szarym i deszczowym otoczeniem wręcz idealnie. Kanoniczny materiał – istotnego zespołu – znów dostępny ! j.Ap (kwiecień 2021)




THE WAR GOES ON 
"s/t” reedycja CD, 2021, 
HASIOK RECORDS 

Bardzo mało znam zespołów z Danii. Spotkanie z THE WAR GOES ON odrobinę to zmienia. No więc są z Kopenhagi (jak wszystkie które poznałem: PRESIDENT FETCH, RUINED), powstali w 2008 zaś ich dorobek to singiel (2012) oraz dwie długogrające płyty (2016, 2020). Ta którą zdecydował się przypomnieć HASIOK RECORDS jest ich pełnometrażowym debiutem i pochodzi z roku 2016. Decyzja o jej wznowieniu na CD podyktowana była zapewne brakiem takiego nośnika w roku premiery. Oczywiście głównym powodem, że stało  się tak a nie inaczej jest ich muzyka. THE WAR GOES ON gra niezwykle przyzwoity punk rock z dużym wpływem rock’n’rollowego drive’u. Wszystko zagrane jest z dużym pazurem i płynie z ogromną lekkością. Płyta jest zwarta i pozbawiona zaskakujących udziwnień. Dzięki temu nie wytrąca słuchacza z przyjemności słuchania. Teksty do przyjemnych nie należą z drugiej strony do zaskakujących też nie. Po prostu poruszają bardzo poważne tematy jak choćby: ucieczka przed problemami w alko (Worlds Apart, Copenhagen Rejects), świat w ruinie (Gloomy Monday), degradująca depresja (This Shitty Life), ciężar starości (Darkest Days), subtelności bycia na zasiłku (Re-Enactment Stress) czy samobójcze skłonności (Man Of Constant Sorrow). Biorąc to wszystko pod uwagę tak sobie myślę. Gdyby słuchać tej płyty bez jakiegokolwiek wnikania jawi się jako fajny zadziorny punk roczek. Z wnikaniem jest to już inna kategoria doświadczenia. I chyba o to drugie chodziło THE WAR GOES ON gdy ją płodzili. Tak więc „Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma” By załapać, że to mądre jest przysłowie sprawdźcie tą płytę. Dowiecie się co tam takim Duńczykom się w duszy miele. j.Ap (kwiecień 2021)  




SCRAPS
"Wrapped Up In This Society” reedycja LP, 2020, 
REFUSE, 170

Niniejszy krążek to kolejne wznowienie do tego płyty wydanej w 30 lat od jej premiery.  W na nowo przeorganizowanych kręgach decyzyjnych zina CHAOS W MOJEJ GŁOWIE powstał pewien opór dotyczący publikowania recenzji wznowień, które podobno „zajmują niepotrzebnie miejsce płytom nowym”. Wbrew temu pomysłowi (wg. mnie zupełnie chybionemu) pozwolę sobie na garść ogólnych refleksji na temat wydawnictw takich jak to. W kontrze do tego w/w „oporu” trzeba się zastanowić: dlaczego wytwórnie decydują się na wznowienia tudzież poprawione nagania sprzed lat (znane powszechnie w Polsce najczęściej z przegrywanych kaset) otulone w booklety z zapomnianymi lub mało znanymi historiami oraz dlaczego spora część odbiorców z dużą przyjemnością je kupuje ? Według mnie odpowiedzi na te pytania wydają się banalnie proste. Otóż większość z nas kocha to co już zna (!) Z większą lub mniejszą intensywnością pielęgnuje w sobie to co słyszała w czasach trądzikowej młodości. Młodości gdy wszystko (nawet najbardziej trzeszcząca taśma) miała moc detonującą. W tym kontekście płyty nowe (równie zajfajne, którym absolutnie nic nie brakuje prócz zakorzenienia się w naszej świadomości) stanowią fundament do kochania „na zabój” dopiero w nadchodzącej przyszłości. Dlatego też oddawanie hołdu temu co było, co wielu z nas zbudowało nie powinno być disowane. Wyrzucanie poza nawias ludzi, którzy lubią sobie to przypomnieć nabywając taką właśnie płytę też nie jest sympatyczne. Ma to o tyle chybiony sens, że w dużej mierze to właśnie Oni śledzą tą scenę na bieżąco będąc jej (sorry za być może daleko idące sformułowania) „zakupowym motorem” lub jak kto woli „życiodajnym tlenem”. Uff…. I choć reedycja SCRAPS nie była zapalnikiem do w/w dywagacji wewnątrz wspomnianego zina to pozwolę sobie podać powody dlaczego ta „starodawna płyta” w nowej odsłonie ujrzała światło dzienne. Otóż ktoś, kiedyś pokochał te nagrania, ich przekaz oraz formę dawno, dawno temu i zapragnął by upamiętnić je dla tych, którzy nie mieli okazji poznać ich wcześniej. A wszystko to po to by Ci młodsi – otwarci (których jak wierzę jest ciągle sporo) dostrzegli wkład jaki zespół taki jak SCRAPS wniósł w budowę sceny D.I.Y. swoimi nagraniami. j.Ap (kwiecień 2021)





ROZKROCK 
"Triumph Der Liebe" reedycja LP, 2021, 
CZARNY KOT/NO PASARAN/ZIMA/WARSAW PUNK
ROZKROCK
"s/t” 7" EP, 2021, 
CZARNY KOT RECORDS 

Tradycja intelektualnych happeningów w rodzimym undergroundzie nie jest nowa. Jednym z kilku ojców założycieli takiej stylówy jest kożuchowski ROZKRCOK. Od kiedy się pojawili obcowanie z nimi dla wielu może być jak wspinaczka wysokogórska w japonkach lub gimnastyka artystyczna dla kogoś kto ledwo potrafi zrobić przysiad. Są jednak i tacy ( i do nich się zaliczam), którzy lubią takie wygibasy, miewając sporo radości gdy przekaz balansuje na linie pomiędzy psychiatrykiem a geniuszem.  Na opisywanych płytach można znaleźć wszystko oprócz zdrowego rozsądku. Króluje (jak sami podpowiadają) „Sex i breakdance” a więc: opisy zakazanych kontaktów płciowych, przedszkolne przyśpiewki Jeżowskiej, groźby powywieszania punków, a co uważniejsi mogą doszukać się nawet dokładnie zwymiarowanego prącia wokalisty (vide insert). Z resztą insert do LP to w ogóle olimpiada jajcarstwa. Insert EP zawiera szykowny plakacik z popiersiem frontmena. Muzyka ROZKROCK to kompilacja mało wyszukanego aranżacyjnie elektro-punka.  Zagranego z użyciem gitar, syntezatora i perkusji. Z brzmieniem bliższym zdezelowanej maszyny do szycia niż drogich i dobrze nastrojonych fenderów. Mimo wszystko jest czad, jest odwaga i absolutny brak hamulców. Longplay zawiera 12 odcinków dotychczas niezdiagnozowanego szaleństwa i kończy go prześliczna ballada: „Kiedy będę starym facetem i nie będzie mi stawać już pała. Wezmę brzytwę poderżnę se żyły więc nie będę już miał swego ciała.” Z kolei singiel pochodzący z tej samej sesji nagraniowej co długograj dokłada dodatkowe 4 utwory przysłowiowego „świrowania jarząbka”. Razem obie płyty doskonale się uzupełniają trzymając swój oryginalny anty poziom. Myślę sobie, że przykład ROZKROCK pokazuje, że taki MARSZAŁEK reprezentujący trochę inny ciężar gatunkowy - jednak nie wziął się znikąd. Chwała bohaterskim wydawcom za odważny krok wprowadzenia tych „świrusów” na winylowy Panteon. j.Ap (kwiecień 2021) 




OI POLLOI
"Benefit For Food Not Bombs Szczecin"2021, 
FOOD NOT BOMBS SZCZECIN

Akcja Food Not Bombs zainicjowana w 1980 roku w USA i kontynuowana przez wolnościowych aktywistów na całym świecie to jedna z najpożyteczniejszych inicjatyw zaadaptowanych przez scenę D.I.Y. hc/punk. Wydawanie darmowych posiłków potrzebującym ma ogromny sens i skupia  zwolenników gotowania za darmo dla innych. W Szczecinie jej namacalne efekty widoczne są nieprzerwanie od 1999 roku. Singiel OI POLLOI czyli zespołu, związanego ze sceną punk nierozerwalną pępowiną jest niezwykle miłym wsparciem dla szczecińskiej załogi i ich zaangażowania. Zgoda zespołu na wykorzystanie nagrań w formie benefitu jest jak order dla Tych, którzy nie wyglądają nagród, nie oczekują pochwał  nieustannie robiąc swoje. Pobudki i idee owych działań sekcja „Food Not Bombs Szczecin” wyjaśnia wewnątrz tej płyty. Zaś ona sama zawiera cztery utwory oi pollowego punk rocka, których charakterystyczny bit znany jest nam od lat. Trafili swoi na swoich pokazując czym jest współpraca w imię mądrej idei. Szukajcie – kupujcie – wspierajcie.  j.Ap (kwiecień 2021)

 



KTO UKRADŁ CIASTKA 
"Rozdział  1992-1993" reedycja LP, 2021, 
REFUSE, 174 

Nazwa KTO UKRADŁ CIASTKA to dla mnie nie tylko zespół. To przede wszystkim ludzie. Znam ich wszystkich od lat i mam w związku z nimi masę wspomnień. Wszystko zaczęło się na początku lat 90. Odwiedzaliśmy się, czyniliśmy sobie niewinne psikusy, snuliśmy plany i mniej więcej w tym samym czasie zakładaliśmy swoje zespoły. Wspieraliśmy się wzajemnie tak jak pozwalały nam na to  czasy i możliwości. Tak było i tak jest do dziś. Jako zespół od początku do końca byli buńczucznie zajebiści. Należeli do tych, których  tekstom się wierzyło. Byli tymi, których teksty porywały. Jako ludzie żyli jak śpiewali i śpiewali tak jak żyli. Odarci z pozerki prosta ekipa z mega progresywną jak na tamte czasy stylówą i przekazem. I choć takich zespołów na początku lat 90 było bez liku to Oni jako pierwsi zaskarbili sobie uznanie w małym  pueblo gdzieś na wschodzie. Zambrów ich pokochał. Kiedy zespół odszedł w niebyt naturalną drogą wszystkich kapel kontakty przetrwały. Do dziś łączą nas wspólne przeżycia i zbieżne wartości. Jest to relacja, której za Chiny Ludowe nie zrozumieją Ci których łączy piłka kopana czy kredyty. Dla tych co ich znali ta płyta jest jak drzewo do kominka wyzwalający ogień wspomnień. Zawiera elegancki booklet z dużą ilością zdjęć z czasów gdy wszystko było „naj”. Muzyka to hardcore punk najautentyczniejszy z autentycznych. Prosty, zwięzły, agresywny, nafaszerowany pozytywnym prądem. Na płycie utrwalono koncert w Zambrowie z lutego 1993 (A side) oraz próbę z Nowego Dworu Mazowieckiego (miasta rodowego KUC- B side ) + jeden rewolucyjny utwór z szoł w Pomiechówku z grudnia 1993. Dla tych co ich nie znali właściwie jest tu wszystko co lubiący HC/PUNK meloman w ich wykonaniu słyszeć powinien. Od 27 lat nie ma już zespołu. Rozpierzchli się w 1994 roku. Po Ziemi nie stąpa też już dwóch „Ciastkarzy”. Ich pamięci dedykowana jest ta płyta. Pozostała muzyka, zdjęcia, wspomnienia oraz krążek, który ukazał się stanowczo za późno. j.Ap (maj 2021)




STEP FORWARD
"Demos 1989-1990” LP, 2020, 
REFUSE, 173 

Refuse włożył akwalung i zanurkował naprawdę głęboko. Z czeluści historycznych archiwów wyłowił na powierzchnię jednego z protoplastów sceny hc straight edge w Szwecji. Jak zapewnia w 1989 gdy zaczynał STEP FORWARD „nie było czegoś takiego jak Umeå Hardcore. Nie było sceny i prawie żadnych zespołów punkowych”. Zachęcony powyższym sięgnąłem po ten krążek by przekonać się jak grał pionier HC z miasta, które zrodziło takie potęgi jak FINAL EXIT, REFUSED czy INTERNATIONAL NOISE CONSPIRACY.  I muszę przyznać, że słuchając STEP FORWARD  nie czuć żadnej starodawnej biedy. Ich nastoletni hardcore przesycony jest czystym old shoole’owym bitem i młodzieńczym entuzjazmem. Napierniczają te swoje opowiastki z wigorem i temperamentem. Na płycie upchano ich aż 21 (w tym covery MINOR THREAT) co nie jest żadnym rekordem w tej kategorii wagowej. Wokalistą tej kamandy był nie kto inny jak Dennis Lyxzen – późniejszy założyciel właśnie REFUSED. Również jego opowieścią o zespole rozpoczyna się sympatyczny booklet dodany do wydawnictwa. A w nim oprócz historii orkiestry i tekstów całkiem sporo zdjęć z lat świetności zespołu. Kiedy funkcjonowali podobno czuli się wyalienowanymi dzieciakami z północy Szwecji grającymi koncerty dla kilkudziesięciu podobnych wariatów.  Kiedy przestali co najmniej jeden z ich nowych projektów zaczął przyciągać tłumy. I na nowo zdefiniował pojęcie wściekłego nowoczesnego grania. Jeśli chcesz przekonać się gdzie tkwią korzenie takiego REFUSED czy INTERNATIONAL NOISE CONSPIRACY to STEP FORWARD się doskonale do tego nadaje. j.Ap (maj 2021) 




TZN XENNA
"Róbrege’85. Festiwal Róbrege – Punk Seria WPR VOL II” LP, 2020, 
WARSAW PACT RECORDS, WPR 016 

Druga cześć wydawniczej sagi „Róbrege’ 85” zmaterializowana. Tym razem bohaterem opowieści jest reczital TZN XENNA - zespołu kultowego szczególnie dla zawadiacko-rozrywkowych kręgów ówczesnej załogi. Kapeli ważnej również dla sporej grupy spokojniejszego punk elektoratu, który w latach 80 zaraził się ich łapserdacko-nonszalancką otoczką i to zauroczenie nie opuszcza go do dziś. XENNA nigdy nie siliła się na wyszukane formy. Od początku grała swoje: prosto, zwięźle, płodząc utwory z łatwymi do zaadoptowania przez publikę refreno-momentami. I chyba nikt inny bardziej niż XENNA  nie przyczynił się do popularyzacji okrzyku „Oi” na terenie Rzeczypospolitej Ludowej z jej późniejszymi mutacjami. A nawet jeśli był ktoś taki to Zygzak z ekipą stanowili forpocztę tego czkawko –okrzyku. I choć nie słychać tego zbytnio na tej płycie – to tak właśnie było Oi (!) XENNA od zarania stylowo się nosiła. I wielu to imponowało. Do tego była posiadaczem jednego z najbardziej rozpoznawalnych logosów, które można było dostrzec na murach miast, rękawach skór oraz na wydrapanych cyrklem szkolnych ławkach. Ba – osobiście znam jednego, którego szablon TZN ozdobił (fakt że na krótko) milicyjny radiowóz. Rok 1985 a więc czas tego koncertu był jednocześnie jednym z fajniejszych momentów w życiu tego zespołu. Krew krążyła szybciej, lat każdy miał mniej a od punkowych piosenek nikt albo prawie nikt nie oczekiwał melancholii Stachury. XENNA na RÓBREGE’ 85 spełniała ten warunek i to słychać. 15 bezceremonialnych pieśni opiewających młodość czy prezerwatywy, zagranych na niesamowitym tempie i prawie na jednym oddechu. Przemknęli przez ten koncert jak wyścigówka z podrasowanym silnikiem. W każdym momencie tego gigu czuć, że XENNA jesienią a.d. 1985 miała w sobie ogromną parę !! Wertując to wydawnictwo wydane ze sporym pietyzmem zazdrość miesza mi się z żalem. Zazdrość za takimi ilościami publiki jaka lgnęła na rauty typu „RÓBREGE”. To bezkresne morze głów (vide rozkładówka insertu) jest naprawdę imponujące. Żal, że to chyba se ne vrati ….a przynajmniej nie szybko. Płyta archeologiczno-wykopaliskowa, ale naprawdę bardzo OK. Do tego zawiera plakat, który idealnie wpasuje się nad każdym łóżkiem. Punkowy IPN pewnie już ją ma - reszta niech szuka bo któż  nie lubi miłych  wspomnień. j.Ap (maj 2021) 




CASTET
"Live in Bielska nora" 8"EP, 2020, 
CZARNY KOT 

CASTET nie daje o sobie zapomnieć nawet w czasach posuchy koncertowo-twórczej. Jeśli dobrze liczę jest to 12 pozycja w ich dorobku. Z kolei analizując tytuły to już druga nora, z której live postanowiono uwiecznić na płycie. O tym, co grają i że ich teksty są pełne bezpretensjonalnego humoru przekonywać ani tłumaczyć nie będę bo to oczywista oczywistość dla wszystkich, którzy prenumerują CHAOS W MOJEJ GŁOWIE. Wspomnę może jedynie, że zespół jak mało który w tym kraju doskonale dba o autoreklamę. Co chwilę wymyślając jakieś cudeńka pielęgnujące pamięć o tej wesołej hordzie. Efektem tych zabiegów jest fakt, że CASTET a.d. 2020 to uznana marka – również odzieży i to nie tylko na Śląsku. Co do samej płyty: znajduje się na niej 9 kawałków punkowego sarkazmo-humoru opakowanych w prostą ale  bardzo fajnie rozegraną graficznie okładkę. Krążek ma nietypowy 8 calowy format i jak ktoś się uprze można oglądać przezeń świat bo jest przezroczysty.

Fajnie, że jest w tym kraju zespół, któremu popadnięcie w depresję nie grozi. Zaimpregnowany tekstowym jajcarstwem oraz płynami z kwadratowych butelek CASTET nie daje się biedzie. Szasta dowcipami i solidnym załoganckim punk rockiem. A gdy kiedyś im się znudzi lub dowcipy się wyczerpią butiki będą prowadzić. j.Ap (listopad 2020) 




SKAM
"Gówno widać" 7"EP, 2020, 
CZARNY KOT 

Pandemia potrafi wyzwolić inwencję. Duet SKAM ze Szczecina zrodzony w społecznej izolacji przez Arka (THE THRONE, LOCHY I SMOKI) i Adriana (THE THRONE, ZDRAJCA) dotychczas nie zagrał ani jednego koncertu za to właśnie dorobił się debiutanckiego singla. Na materiał składa się 6 ostrych numerów określanych przez autorów jako mix: punk / d-beat / hardcore punk / isolation punk /shitpunk. Tekstowo jest lakonicznie i bez ceregieli. Muzycznie: bardzo ale to bardzo dynamicznie. Piosenki SKAM są idealnie trafione nie tylko w czas pandemii ale i ogólnie w czas, w którym wszyscy się taplamy. Ich limeryki genialnie i ze sporą lekkością puentują podejmowane tematy. „Mam kredyt (…) żyję na kredyt. Bo nie mam kasy by godnie przeżyć. Nie mam na drinki, modny fotel, nowy telefon, ćpanie w sobotę. Raty! Odsetki! Prowizje! Tabletki!” (Aspirująca klasa średnia). Pozostałe pięć kawałków to równie brawurowy wygar (!!) Podoba mi się ten singiel i jak sądzę nie jestem w tym odosobniony a ślady braku tego  odosobnienia znajduję nawet w Berlinie (HASIOK RECORDS wydał SKAM kasetę). Sympatyczną ciekawostką tego wydawnictwa jest okładka upiększona metodą hand-made (każda główka w kuli inna). Mój egzemplarz „Gówno widać” zdobi Tadek, ale to gówno akurat wyraźnie widać. Co by tu jeszcze. No chyba tylko to, iż liczę na to, że SKAM przetrzyma cały ten covid, dokoptuje do składu ze dwóch humanoidów i pogra nam na estradach kraju. Bo szkoda by tak pomysłowy projekt kisił się wyłącznie na płytach. Nakład: tyci tyci ale wrażenia: pozytyw maxi. j.Ap (listopad 2020) 





WC
"Demo 2005" 7"EP, 2020, 
CZARNY KOT 

Na początku pandemii krztuśca aka COVID SARS 19 wytwórnia CZARNY KOT wypuściła 8” calowy singielek WC zawierający „Demo 96”. Teraz (jesień 2020) podczas drugiej fali pandemicznych kłopotów ten sam lebel pokusił się o pokazanie światu drugiego demo Wyidealizowanej Ciemności. Tym razem są to 4 utwory nagrane w Szczecinie w maju 2005 roku wydane jako oficjal bootleg na 7-calowym przezroczystym winylu. Podobnie jak poprzednio nakład ilościowy tej płyty jest mocno ograniczony  co  w tym wypadku oznacza jedynie 30 sztuk. Samo WC jawi się na nim jako rasowy, okrzepły, punkrockowy kwartet, kroczący uparcie wybraną przez siebie drogą. Mimo iż przez te wszystkie lata zespół ewoluował warsztatowo to z ich nagrań nadal czuć tą intrygującą aurę jaką przekonali do siebie ludzi u swego zarania. Słuchając tych numerów z roku 2005 nie dziwię się, iż dla wielu  to nadal niezależna ikona.  Ikona, dla której ktoś gotów jest poświęcić swój czas i pieniądze by wydać im płytę dla frajdy. Myślę też, że siła WC tkwi nie tylko w pierwotnym micie założycielskim, który mimo wszystko wielu jeszcze pamięta, ale również a może przede wszystkim w konsekwentnym i etycznym uprawianiu punk rocka po swojemu przez długie lata, które od założenia tego zespołu minęły. WC trwa do dziś - bez rozpychania się łokciami o splendor, bez pchania się na cokół, bez podkreślania swojej wiekopomnej roli na kartach wielkiej księgi rodzimej sceny punk. Niewielu zespołom z podobnym PESELEM do WC udało się takie dzieło. I zapewne właśnie dlatego ukazują się takie płyty jak ta. j.Ap (listopad 2020) 

 


OHYDA
"Live - Ultra Chaos Piknik Vol. XI" 8"EP, 2020, 
CZARNY KOT 

Koncertowa OHYDA z jaką mamy tu do czynienia to pamiątka ich występu na 11 edycji festiwalu ULTRA CHAOS PIKINIK w Żelebsku w roku 2019. Jest to oficjalny bootleg wydany w nakładzie mikroskopijnym bo 41 kopii. Po uruchomieniu gramofonu otrzymujemy monumentalny kostropaty czad z wokalem na dużym pogłosie. Wśród sześciu utworów jakie wyryto na płycie znajduje się „ohydnie-fajnie” zaaranżowany i zagrany cover ABADDONU „Koniec świata” oraz pięć autorskich numerów. I choć byłem na tym koncercie nie pamiętam czy jest to cały „szoł” OHYDY na tym festiwalu czy tylko dłuższy jego fragment ? Generalnie ich wkurwiony styl od początku zagospodarowuje pole ziemi niczyjej znajdujące się gdzieś pomiędzy wściekłością crustowo - d-beatowego punk rocka a nowo falową estetyką. W moim odczuciu umiejscawia to ich w gronie zespołów na tyle ciekawych, do których chce się wracać.  Z zainteresowaniem czeka się co powiedzą następnym razem tj. w kolejnym odcinku swej dyskografii. Ponadto podoba mi się forma wydania tej płyty. Ośmio calowy przezroczysty winyl elegancko współgra z czarno-żółtą okładką. Przyjemnie trzyma się to w ręku próbując rozszyfrować obrazki ze zdjęć świadomie zakamuflowane retro xero stylem. Dobrze zaaranżowana prostota zawsze wygra z przekombinowanym „foto szopem” czy szpanerską wirtuozerką przekombinowanych solówkowych popisów. I taka jest OHYDA na tym singlu. Programowa brzydota w kontrze do cukierkowego ulizanego (przez co nieprawdziwego) świata. j.Ap (październik 2020) 




MANTA BIROSTRIS 
"Ikona" CDEp, 2020
D.I.Y. wydawnictwo zespołu 

Adam Sokół nie próżnuje. Po raz kolejny zabiera słuchacza do tworzonego przesz siebie świata refleksji nad naturą człowieka, istotą Boga czy też społeczeństwa i targających nim idei. Wszystko to w ramach tworzonego i dowodzonego przez siebie oraz okazjonalnie zapraszanych gości projektu  MANTA BIROSTRIS. Singiel „Ikona” jest bodajże trzecim większym projektem pod tą nazwą. Zarówno „Ikona” jak i wcześniejsze „Bóg urojony” (2013) czy „Tasamouh” (2014) łączy mroczna transowa estetyka, którą otula surowa, metaliczna, chropowatość punk rocka. Adam to człowiek uduchowiony i konsekwentny. Jako protestancki kaznodzieja, terapeuta uzależnień, muzyk, kompozytor i tekściarz stroniąc od hedonizmu od lat poszukuje pierwiastka boskiego w życiu codziennym jak i muzyce. Wszystkie te aspekty słuchać na tej płycie. MANTA epatuje tu barkowym ciężarem. Utwory takie jak tytułowa „Ikona” czy „Mane Takel Fares Uprisin” – kompozycje pełne mroku, inspirowane biblijnymi, mistycznymi tekstami, okraszone tu i ówdzie psychodelicznymi pochodami saksofonu tworzą  balast, który nie dla wszystkich będzie lekki do udźwignięcia. Najłatwiej poradzą sobie z nim wyrobieni słuchacze,  urzeczeni noise’owm  brudem struktur i aranżacji. Zupełnie innym w swym charakterze na tej cztero-utworowej płycie jest „Pieśń Saraj (Matki Narodów)”. Utrzymana w klimacie etno folku, zdominowana pięknym dziewczęcym, dźwięcznym głosem, łagodnością fletu oraz pulsacją bębnów. To prawdziwy uspokajacz po solidnej dawce niepokoju poprzedzających go utworów. „Pieśń Saraj” to idealne zwieńczenie tej trudnej choć ciekawej płyty. Wraz z pierwszym w kolejności „Nefilim” tworzą, stonowaną, zmysłową klamrę wstępu i zakończenia. I choć projekt MANTA BIROSTRIS wypełnia wszelkie kryteria etyki D.I.Y. to funkcjonuje na dalekich antypodach muzycznej alternatywy. Ten stan wydaje się być świadomym wyborem Adama, który jako człowiek poszukujący programowo stroni od jednoznacznych szufladek zarówno tych muzycznych, stylistycznych jak i subkulturowych. Nie można odmówić mu konsekwencji, uporu oraz siły do tworzenia muzyki, której kręgosłup oddalony jest o kilka galaktyk od tanecznych popularnych treści. Płyta dla ludzi poszukujących zaskoczeń  w muzyce. j.Ap (październik 2020) 





ILL FIT 
"s/t" 7"EP, 2020, 
EMANCYPUNX, 037

Malmö wydaje się miejscem bardzo sympatycznym do życia. Jednak i tu istnieją problemy, które pobudzają do działania. ILL FIT to zespół właśnie stamtąd. Stworzony przez osoby zaangażowane w takie projekty jak: BEYOND PINK, HYSTERICS, AGENT ATTITUDE, SLÖA KNIVAR and HAG. Nie licząc promo z 2019 ten singiel jest ich debiutem kanalizującym nagromadzone niezadowolenie do czasów i miejsca w jakim żyją. Wydany pod sztandarem EMANCYPUNX RECORDS, które ostatnio co raz rzadziej angażuje się wydawniczo przez co paradoksalnie, każda nowa płyta z tym logiem wzbudza moje zainteresowanie. ILL FIT brzmi rock’n’punkowo a momentami nawet hardcore’owo punkowo. Roztrząsa tematy egzystencjalno – tożsamościowe („Who Am I?”). Buntuje się przeciwko zepsutemu wychowaniu mężczyzn („Mama’s Boy”). Dotyka narastającego problemu depresji („Kiss Me Ass”, „The Chain”) oraz zachęca do konsekwencji w działaniu („Consequenses”).  Po wysłuchaniu tych sześciu zwartych piosenek Malmö, w którym miałem okazję być nadal wydaje się fajnym miastem,  jednak przestało wydawać się nieskalanie idealne bym myślał o przeprowadzce. Z drugiej strony gdybym dziś stanął przed wyborem Malmö albo Kraśnik. Zdecydowanie wybrałbym to pierwsze. j.Ap (październik 2020)

 


MARSZAŁEK 
"s/t" 5"EP, 2020, 
CZARNY KOT 

Nastajaszcze bigbity, z których dał się już poznać MARSZAŁEK są oczywiście i tu. Jest to aptekarska mikro dawka jego talentu podana w ilości dwóch sztuk. Strona LIGHT: „Herman” – krótkie hajku o ogólnonarodowej niemożności objęcia łepetyną, że można nie pić alkoholu nie należąc do gangu anonimowych alkoholików. Z kolei drugi czyli strona ULTRA HARD: „20%” to romantyczno-oniryczno-brutalistyczny sen o fizycznym wywaleniu w kosmos kilku politycznych zjebów. Urocza plastyczna wizja rozciągania ich trzewi po bruku połączona z biczowaniem rozentuzjazmowanych czysto teoretycznymi dywagacjami radykalnych teoretyków. Jedynie 20 kopii wydane na nietypowej 5 calowej płytce, której mój patefon rozpoznać nie zechciał. Nowoczesne gramofony pewnie sobie z nią poradzą. Ja by posłuchać musiałem „żebrać” o wersję mp3.  j.Ap (październik 2020) 




THE FOG 
"Ino The Dog" 7"EP, 2020, 
REFUSE, 167 

 „Into The Fog” to druga winylowa pozycja w dyskografii tej berlińskiej formacji. Jest zdecydowanie brutalniej i z jeszcze większym pieprznięciem niż na debiucie. Do tego okładka wydaje się jeszcze bardziej pojechana niż za pierwszym razem. Po dwóch latach od wspominanego debiutu (2018) zespół nie dostał, żadnego olśnienia i nie zaczął grać kolęd na ręcznie struganych ukulele. Porównania ich stylu do subtelności takich grup jak SHEER TERROR czy CELTIC FROST wydają się jak najbardziej trafione. THE FOG wali po uszach słuchacza jak dwumetrowy kowal w swoje kowadło. Intensywna, motoryczna, grzmotanina pełna iskier. Limeryki wyśpiewywane przez maksymalnie zdarty wokal dopełniają całości. Sztandar „Kill the Soft” powiewający nad nimi wydaje się być jeszcze większy zaś jego drzewiec trzymany jest jeszcze bardziej pewniejszą i zdeterminowaną ręką. Ekipę tworzą panowie otrzaskani w takich orkiestrach jak MIND TRAP, SHORT FUSE czy HIGHSCORE. Jeśli szukasz brutalności wyrazu i formy THE FOG jest dla Ciebie.  Płyta dedykowana pamięci przyjaciela zespołu Hamida Safaei’a.  j.Ap (październik 2020)

 



FIREWALKER
"Alive" 7" EP, 2020
REFUSE, 169

FIREWALKER to „American hardcore / punk band from Boston, Massachusetts”. Ich kasetowy debiut z roku 2016 był jak wejście wślizgiem z ogromnym impetem  na parkiet rodzimej sceny. Z miejsca zanegowali funkcjonującą od lat ikoniczną definicję hardcore’owej wspólnoty wyrażoną jednopłciowym hasłem: „brotherhood”. Postulat zróżnicowania i szerszej integracji sceny HC ogłosili już pierwszym dniu swego istnienia. Krytyka własnego środowiska nie tylko skupiła na nich uwagę, ale dała też potężny impuls do nowego zdefiniowania wspólnoty w obrębie kultury hardcore punk wykraczającej poza obszar USA. FIREWALKER nie jest pierwszym i nie ostatnim zespołem, który próbuje to zrobić. Wierzę, że tumult jaki wzbudzają przyniesie pozytywny efekt choćby w masowe angażowanie się kobiet w aktywność m.in. w środowisko HC. Kto wie być może ogień jaki niesie ze sobą FIREWALKER pozwoli jako ikoniczne klasyki obok BIKINI KILL wymieniać na jednym tchu niezliczone morze wartościowych kobiecych bandów, które zmieniły scenę i świat. Ten singiel jest winylową reedycją wydanej  w ilości 200 sztuk kasety na okoliczność ich europejskiej trasy. Są na nim rewolucyjne treści, które fundamentalnie odrzucają zastany porządek. Podane diabolicznym wokalem w sosie  soczystego realizacyjnie HARDCORE z mega wykopem. Z jednej strony okładka graficznie jest mega lipna. Z drugiej wkurwione diabelskie plemniki aka wściekłe / wściekli od poczęcia (tak to odbieram) w sposób symboliczny (o ile ktoś wniknie, aż tak głęboko) mogą robić naprawdę adekwatne (do intencjonalnej całości) wrażenie. Na dziś FIREWALKER to taka hardcoro’wa GUERNICA zaczynająca krucjatę gdzieś za oceanem. Czy ogień zgaśnie, czy zapłonie świat ? Zapewne dowiemy się już wkrótce. j.Ap (lipiec 2020) 




PROTEIN 
"The Things I Cannot Hide" 7" EP, 2020
REFUSE, 168

Trzeci materiał PROTEIN umacnia ich status na wypracowanej przez siebie pozycji.  „The Things Cannot Hide” odsłania jeszcze bardziej dopieszczony warsztat i brzmienie.  Czuć efekt orki nad każdym szczegółem tego 6 utworowego krążka. Finisz tej pracy to totalna Ameryka (!) lub jak kto woli poziom światowy. Lirycznie naszpikowani pozytywnym przekazem stanowią idealny soundtrack dla każdego kto chce i pracuje nad sobą. W czasach trudnych taki zespół to skarb szczególnie w kraju gdzie ogólnoludzkie trudności potęguje mentalna zaściankowość i nacjonalistyczne odchylenia. Swą muzyką, aurą i przekazem PROTEIN wyrasta poza polskie obyczajowe piekiełko. Grając sztuki po Europie zaczyna być jednym z bardziej rozpoznawalnych rodzimych zespołów SxE. Cieszy mnie to niezmiernie bo dobry to ambasador. Prezentują się zdrowo i siary na obczyźnie nie robią.  Płyta to spójna lecz mimo to  wyróżniłbym z niej tytułowy „The Things I Cannot Hide” oraz „Growing Distance”. Layout całości (jak to u radykalnie stonowanych alkoholików bywa) skomponowany od linijki w sposób wzbudzający spokój i wewnętrzny porządek pod czachą. j.Ap (lipiec 2020)


 



BLOWINS 
"Poudawaj że żyjesz" LP, 2020, 
PASAŻER / GOING POSTAL / SENSELESS ACTS OF ANGER 

Przypadek BLOWINS wymyka się moim „szufladkom” Gdy słucham tej płyty: raz wydaje mi się, że jest to rock z wpływami punk rocka by chwilę później być pewnym, że jest to punk rock z rockowym sznytem. Piszą o nich post punk jednak mi najbliższe prawdzie dla BLOWINS wydaje się określenie „czadzik” z tekstem. „Czadzik” bo ostro tu nie jest. Z tekstem gdyż to właśnie teksty wybijają się na plan pierwszy stanowiąc główną oś uwagi. Opowieści podane na tym krążku smakują jak dobre jedzenie. Pozbawione ostrych przypraw, wykładane z majestatycznym, spokojnym wdziękiem, doprawione akuratnie muzycznym tłem, w nienachalny, subtelny sposób  zmuszają do przemyśleń. I choć w tematach utworów bez problemu można odnaleźć kilka dyżurnych kwestii determinujących D.I.Y. scenę to BLOWINS rozważa je na swój osobliwy i oryginalny sposób. Dzięki temu ta płyta wchodzi jak dobra książka. Piosenki takie jak „Frank”, „Plastikowy Jezus”, „Lepiej sam”, „Rykoszet” czy „Najgorszy sort II” zdecydowanie mogą połechtać intelekt słuchacza. Mimo iż trzem pozostałym też nic nie brakuje te uważam za najlepsze. „Poudawaj że żyjesz”  jest drugą „dużą” pozycją w dorobku zespołu. Drugą i mam wrażenie kapkę bardziej stonowaną co wg. mnie służy całości. To minimalne aranżacyjne wyhamowanie, przekierowało BLOWINS w ciekawe odważne rejony. Dzięki temu efektu końcowego słucha się z niekłamaną przyjemnością. Ci polscy Irlandczycy swoje dzieła trzaskają z sporą regularnością. Kto wie czy za chwil kilka nie poczęstują nas znowu czymś równie dobrym. Czego im, sobie i całej reszcie życzę.  Aaaa i ten – bardzo podoba mi się oprawa tej płyty, która idealnie koresponduje z atmosferą nagrań. j.Ap (lipiec 2020)




regular


limit

INSECURITY 
"Willpower" 7" EP, 2019
REFUSE, 161

Francuski INSECURITY to old school w krystalicznej formie zagrany po amerykańsku. Pędzą, krzyczą, podskakują. Agresywna, młodzieżowa naparzanka, pełna niesamowitego dynamicznego wigoru. Osobiste, obszerne teksty nie od razu mogą być zrozumiane. Jednak ich zapalczywość w połączeniu z wygarem jaki generuje muzyka  bardzo pomaga w odbiorze tej płyty. Od  INSECURITY na kilometr bije młodzieńcza pewność siebie. Ta immanentna cecha młodości pozwalająca wierzyć, że świat da się zmienić gdy na karku ma się lat 20 kilka promieniuje od tych numerów. Na 7” upchano ich aż 9 i jest to bardzo dobrze spożytkowana przestrzeń. Ultra energetyczne old school’owe łuuuubuduuu tej debiutującej YOUTH CREW ekipy przywołuje złote lata stylu. Odmładza starych wskrzeszając ich wspomnienia. Obok MANIC RIDE najfajniejszy kawałek muzyki jaki w ostatnim czasie dotarł do mnie za sprawą REFUSE. Zajefajne (!) j.Ap (kwiecień 2020)

 



VICIOUS X REALITY 
"The Bonding Moment" 7" EP, 2019, 
REFUSE, 164

Nowe nagrania VICIOUS dowodzą, że pasja uskrzydla. Daje radość i pobudza nie tylko zespół ale też ludzi, którzy się z nim zetkną. Zawsze uśmiechnięci, serdeczni, pełni wigoru, jaki od nich bije i jest zaraźliwy na żywo jak i z płyty. Tak właśnie odbieram te pięć nowych utworów.  Tym, którzy twierdzą, że to nic odkrywczego lub zasypiają przy tych kawałkach (vide jeden opiniotwórczy Amerykanin) rzeknę: HARDCORE „odkryto” dawno temu – upodobanie  gatunku nakazuje uprawiać go najlepiej jak się potrafi  – w moim odczuciu VICIOUS wypełnia tą definicję rzetelnie. Resztę odkryć zostawmy Indianie Jones, naukowcom i muzykom eksperymentalnym. Tymczasem my słuchajmy nagrań, bawmy się na koncertach integrujmy się w małych lub większych grupach. Single takie jak „The Bonding Moment” pomogą Wam to osiągnąć a tym, którzy zetkną się z taką muzyka po raz pierwszy – od zera rozbudzić. Przy szczerych płytach zasypiają zmanierowani lalusie.  j.Ap (kwiecień 2020) 



THE THRONE 

"Gnij" 7" EP, 2020, CZARNY KOT 

„Gnij” czyli apokalipsa wg. THE THRONE. EP nagrana w 2018 wypuszczona pierwotnie jako demo CDR (mam) tym razem na szlachetnym nośniku. Brzmi jak dwie dywizje pancerne w pełnym natarciu bojowym. Do tego tekstowy mrok we wszelkich odcieniach ciemności. Utwory: „Gnij” „Jesteś nic”, „Kość od kości”, „Robactwo”  i „Ochłap” są jak kubły zimnej wody wylewane na wszystkich widzących w ludziach dobro. Na tych nagraniach THE THRONE jest jak pancernik ms „Pesymizm” na szalejącym oceanie żółci. Za pomocą post metalowej nawałnicy dokonuje wiwisekcji współczesnego człowieczeństwa. Obnaża ludzkie stado pożerające swój własny ogon. W tych pięciu utworach THE THRONE są jak reinkarnacja SIEKIERY’ 84 na współczesnej scenie. Trupizm wysokich lotów sklejony bez zastrzeżeń muzyką i tekstem. Jako programowy optymista mimo wszystko wierzę, że to jedynie artystyczna wizja, której obrazy nie do końca sprawdzą się w realu. Niemniej na dziś EP „Gnij” to  idealny soundtrack na czas epidemii. j.Ap (kwiecień 2020)


 



MANIC RIDE 
"s/t" 7", EP, 2020, 
REFUSE, 158

Debiut szwedzkiego MANIC RIDE to konkretne pierdolnięcie !! Pięć kawałków HC’80 ocieka klasyką gatunku. W składzie ludzie m.in. z ANCHOR, DAMAGE CONTROL czy STAY HUNGRY dają wystarczającą rekomendację. Śladów tremy brak. Całość podana na szybko - dłużej wyciąga się krążek z koperty niż słucha  + ostro – jakby ktoś bez ceregieli wyrywał Ci drzazgi spod paznokci. Pieśni o śmierci i życiu, cierpieniu, walce, braku sprawiedliwości  i kilku innych ważkich tematach.  Mroczna okładka z kościotrupkiem  w roli głównej to dodatkowe punkty do zwartej, spójnej całości. „Nowicjusze” z MANIC RIDE i ich singiel – to bezceremonialna napierdalanka czy jak kto woli HARDCORE PUNK AS FUCK ! Kofeina i teina na plastiku, która umarłego postawi na nogi. Debiutancki strzał w środek tarczy. j.Ap (kwiecień 2020) 





MODERN LOVE 
"Ensomhet Vet" 7" EP, 2020, 
REFUSE, 162 

Długogrająca płyta MODERN LOVE z roku 2017 wydawała mi się bardziej beznamiętna niż ciekawa. Przeleciała przeze mnie bez pozostawienia większych śladów. Postanowiłem jednak ich nie skreślać i poczekać. Latem 2019 zespół przemówił ponownie wypuszczając cztery premierowe utwory na 7”.  Brzmieniowo i stylistycznie wszystko wydaje się być podobne. W dalszym ciągu mamy do czynienia z mieszaniną post punka i  waszyngtońskiego hardcore z emocjonalnym i melodyjnym sznytem. Jak donosi notka wydawcy tytuł dotyczy samotności a cześć z głęboko osobistych tekstów napisana została w szpitalu psychiatrycznym (!).  O ile się nie mylę opolski LONG WAY TO GO porusza zbliżoną tematykę. MODERN LOVE wszystkie swoje historię snuje po norwesku co znającym to narzecze pozwala wczuć się w te opowieści od razu. Wszyscy korzystający z angielskich tłumaczeń mają lekko pod górkę z tymi depresyjnymi, ale nie pozbawionymi nadziei tekstami. W tym też wg. mnie tkwi powód, że całość nie kopie mnie tak jak bym sobie tego życzył. Średnie tempa, oniryczny klimat, osobiste treści i duże dawki melodii nasuwają skojarzenia czymś na kształt skrzyżowania LEMURIA z mocno zwolnionym  szwedzkim MASHYSTERI. Najfajniejsze numery (bo z nerwem) to „Gjenglemte Ord” i „Mistanker”. Oba okupują stronę B. Więcej takich a będzie lux. I to jest dobry prognostyk. Okładka bliżej mi nieznanego duńskiego artysty Asbjørn Skou. Powoli się przekonuję – jednak trochę jeszcze poczekam. j.Ap (kwiecień 2020) 




RED LIGHT 
"s/t" 7"EP, 2020, 
CZARNY KOT 

Trochę zapomniany lubelski RED LIGHT funkcjonujący w latach 90 ubiegłego stulecia dzięki wydawnictwu CZARNY KOT właśnie wspominkowo „zmartwychwstał”. I dobrze bo solidny anarcho punk jaki grali wart jest przypomnienia. Materiał zawiera cztery numery nagrane w lipcu 1996 r w Manek studio w Sanoku.  Choć nagrania z tej sesji znalazły się na taśmie „Zabieraj i rządź” (COMPLEX RECORDS) z roku 1998 to ich ponowne publiczne ujawnienie pokazuje, że RED LIGHT był zespołem wartościowym. Grającym rzetelny czad otulony roztropnym przekazem. W czasach swego istnienia był jednym z wielu dobrych zespołów z dystryktu lubelskiego pozostających jakby „w cieniu” popularności AMEN. Mam wrażenie, że nie stanowiło to dla nich wielkiego problemu i robili swoje tak jak wiele wartościowych grup im współczesnych oraz tych, które przyszły po nich. Bo Lublin siłą dobrych kapel był, jest i mam nadzieje będzie. Wokal RED LIGHT bardziej niż nachalnie przypomina mi krakowski ID. Na tym podobieństwa się kończą. Są tekstowo konkretni a muzycznie napastliwi.  Tekst z muzyką klei się w zdrowy sposób co sprzyja przyjemności słuchania. Najlepszy numer: „Kolory skóry”. Płyta krótka i zwarta. Okładka oszczędna. Miło, że wyszło. PS. A i ten….na płytach warto dodawać mikro info na jakich obrotach tego słuchać. Napis tyci a skutecznie przeciwdziała nerwicy do tego chroni młodzież przed wysłuchiwaniem słów (ojca melomana) powszechnie uznawanych za obelżywe. j.Ap (marzec 2020)





V/A
"We Are In The Red  Zone Vol. 1" LP, 2020, 
WARSAW PACT / EDITION IRON CURTAIN / TROTTEL RECORDS 

Choć WARSAW PACT od kilku lat mocno szpera w worze z lat 80 upamiętniając na winylach co fajniejsze „kąski” - to ciągle potrafi zaskoczyć. Obstawiałem  zupełnie coś innego Oni jednak postawili na „oczywistą – oczywistość”.  Tym razem padło na jedno z pierwszych wydawnictw sygnowanych marką QQRYQ TAPES z roku 1988 – kompilacje kapel z za żelaznej kurtyny. Znalazły się na niej zespoły z Polski, NRD i Węgier opierające się represyjnemu systemowi pod nazwą: realny socjalizm. Nagrania kapel: ANDREAS AUSLAUF (NRD), TRYBUNA BUDU, DIE TROTTEL (H), DEZERTER, BIZTONSAGI TANACS (H), WARTBURGS FUR WALTER (NRD) upublicznione w 1988 były namacalnym dowodem przenikania się i współpracy punk załóg z demoludów. Reedycja z oczywistych względów wydana jest z większym przepychem niż oryginał. Zaopatrzono ją w dwie broszury. Jedną jest kopia prawdopodobnie pierwszego punk zina z NRD, który  drukowany był w Warszawie i przerzucony tam potajemnie. Drugą stanowi okazały booklet pełen reprintów wywiadów, tekstów kapel, informacji o ówczesnej scenie głównie w NRD i Polsce, z eleganckim plakatem na rozkładówce oraz sporą ilością zdjęć z epoki. Wszystko czarno-białe przygotowane z historyczną  precyzją dokumentującą aurę tamtych szaro burych czasów. Kopalnia wiedzy z ery xero – pomnik kontaktów międzyludzkich pielęgnowanych listownie lub (z rzadka) przez telefon. Ciekawostkę stanowi fakt iż mimo, że podtytuł (Vol.1) zapowiadał kontynuację pomysłu, a samo  QQRYQ we wkładce zachęcało zespoły z Z.S.R.R., Bułgarii czy Rumunii do nadsyłania swoich nagrań – to Vol. 2 się nigdy nie ukazał. A szkoda ! Odprysk tego pomysłu znalazł ucieleśnienie na kompilacyjnej taśmie DEZERTER + zespoły z USSR.  Płyta wydana w kooperacji z niemieckim EDITION IRON CURTAIN RADIO i węgierskim TROTTEL RECORDS. Historyczna perła nie do przecenienia. j.Ap (marzec 2020) 





LIFE SCARS / SOCIAL CRISIS 
"Live Grenoble" 8" EP, 
CZARNY KOT 

Krótki zapis fragmentów koncertu we francuskim Grenoble dwóch rodzimych kapel średniego pokolenia punx: LIFE SCARS  i SOCIAL CRISIS. Ci co ich poznali wiedzą o co kaman tym co nie mieli okazji (choć nie wierzę, że ktoś taki się tu zaplątał) polecam choćby z uwagi na: szczerość, prostolinijność, inteligencję i zaangażowanie. Fajni ludzie, fajne zespoły  uwiecznione na płycie we fragmencie jednej ze swych wycieczek po Europie w roku 2019. Pocztówkowo – kolorowa okładka plakat + eleganckie integracyjne labele pomagają wczuć się w ten koncert prawie fizycznie. W środku osiem dynamicznych kawałków zaangażowanego i autentycznego hardcore punka o tym i owym.  Po linii: panka grają nie ściemniają  tudzież zero pierdół – max wigoru. Co suma summarum składa się na sympatyczny zapis chwil z czasu gdy o zabójczych mikrobach nikt nie myślał a podróże były czystą przyjemnością. Wydane (jak to ma w zwyczaju CZARNY KOT) w nakładzie dość ograniczonym. j.Ap (marzec 2020) 



WC

Demo ‘96” 8” EP, 2020, CZARNY KOT 

„Demo ‘96” WC  to nowość z CZARNY KOT RECORDS – wytwórni wysuwającej się na pozycję lidera retrospektywnych limitów. Skromna ilość egzemplarzy na nietypowym 8 calowym przezroczystym krążku. Wydane w sposób prosty, zwięzły odarty ze zbędnych ornamentów. Okładka ze zdjęciem + spis utworów oraz  krótkie info o składzie i miejscu nagrania. Insertu czy tekstów brak. Wewnątrz cztery szczere piosenki zawierające istotne na tamte czasy autorskie spostrzeżenia. Strona A: „Nowa Europa” – opisujący subiektywny stan regionu w roku 1996 z kilkoma sprawnie wplecionymi zapożyczeniami z kawałka BRAK „Na bliskim wschodzie” + „Wróg publiczny” – swoisty zapis odczuć jednostki wyobcowanej ze społeczeństwa. Strona B: „Zabić lęk przed jutrem” – krótka rozprawka na temat strachu przed przyszłością. Mimo iż nagrana  24 lata temu  idealnie nadaje się na soundtrack do czasu kwarantanny z roku 2020. Krążek kończy inna tematyczna i dość depresyjna rozkminka pt: „Jestem Polakiem”. Nad całością dominuje charakterystyczny wokal Jaromira, którego barwę, każdy średnio rozgarnięty 40 letni punk meloman wyłapie po góra czterech nutkach. Ekspertem od WC nie jestem, ale z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością większość tych piosenek nie ukazała się dotąd oficjalnie (wyjątek „Wróg publiczny” aka „Wróg publiczny nr 1” na płycie „Punk jest niemodny”). Ta i inne cechy tego wydawnictwa sprawiają, że atrakcyjność tej płyty jest niewątpliwa. Jeśli nas zaraza nie powybija załoganci będą jej szukać. j.Ap (marzec 2020)  




DEUTER
„Róbrege ‘84” LP, 2020, 
WARSAW PACT RECORDS 

DEUTER targał mną najbardziej w okresie ciekawskiej młodości. Wtedy to chłonąłem wszystko co tylko się dało z kaset. Na jednej z nich były właśnie te nagrania, które zarówno wtedy jak i teraz uznaję za całkiem smakowite. Każde kolejne wcielenie zespołu oddalało mnie od niego bez większego żalu. Pozytywnym wyjątkiem  były ich numery jakie nagrał DEZERTER  (1995). Świadomy wkładu kapeli w rozwój rodzimej sceny nigdy nie przekonałem się do eksperymentów jakimi aranżacyjnie zaczął częstować było nie było punk rockową publikę.Z tych też względów doceniam pomysł upamiętnienia tego zespołu na tymże koncercie. Głównie dlatego, że tu DEUTER jest jeszcze fajny. Choć by to dostrzec trzeba się jednak wsłuchać. Jakość nagrań „Róbrege’84” nie powala miejscami na taki komfort (całkowicie pokiereszowany utwór  „Deuteroll”  na stronie B). Za to duży plus przyznać należy za obwolutę tego wydawnictwa. Prócz ekstra okładki płyta zawiera: ogromniasty plakat + rzeczowy insert z tekstami, tłumaczeniami na angielski oraz info o etymologii koncertu DEUTERA na „Róbrege”.  Jeśli miałbym pozwolić sobie na porównanie (bo niby dlaczego miałabym sobie tego zabraniać?) to z dwóch winylowych placków DEUTERA z katalogu WPR chętniej wracać będę jednak do „Demos 1981-84”. Mimo to pozycję uznać należy za solidny dokument. Prócz grupy historycznych melofantyków sam zespół powinien być bardzo wdzięczny wariatom z WARSAW PACT za koleiny hołd jaki im oddano. j.Ap (marzec 2020)







ŻONA ZŁA
„Dzieła zebrane” LP, 2019,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu 

Żony bywają różne a życie bywa przewrotne. Świat jest pełen przeciwstawnych znaczeń: zimny ogień, żywy trup, ciepły lód, bezalkoholowe piwo no i dobra ŻONA ZŁA. I choć jedyna w tej galaktyce dobra ŻONA ZŁA podobno jest już kaput (!?) to zostało 15 dowodów na jej obecność w punkrockowym mikro świecie. Wszystkie ślady po dobrej ŻONIE ZŁEJ zgromadzono na jednym krążku o sygnaturze „Dzieła zebrane”. Dla uatrakcyjnienia wszystkim jej stu amatorom (taki nakład) dano możliwość wyboru aż trzech okładek - same fajne.  Na płycie upchano przeboje jakie ŻONA ZŁA wywrzeszczała i zagrała za życia. Jest więc komplet hitów z demo 1 i demo 2. Jeśli ktoś ma sprawne ucho i zepsuty kaseciak to może tańczyć sambę przy winylowych wersjach „Gdy zamilkną bankomaty”, „Szczurów z Clondalkin”, „Matek Boskich” czy „High Life”. Wszystkie pieśni łączy punk rock na pełnym Sidzie: prosty, szczery, autentyczny, dosadny i wkurwiony.  Całość w języku słowiańskim odartym ze wzniosłej poezji. Króluje jedno wielkie biczowanko optymistów. Gdybym miał wymyśleć czwartą okładkę byłyby to rozdupcone różowe okulary. Fanie, że to wyszło – jeszcze fajniej, że zdobyłem. 
Choć z dobrą kobietą życie nie boli to wiem, że drugiej takiej dobrej ŻONY ZŁEJ ze świecą szukać. Pamiątka nie do przecenienia. j.Ap (styczeń 2020)





SPERMBIRDS 
„Go To Hell Then Turn Left” LP, 2019, 
BOSS TUNEAGE / ROOKIE RECORDS 

Lubiłem ten zespół, lubię, ufam, a słuchając najnowszych nagrań wszystko wskazuje na to, że lubić i ufać nie przestanę. „Go To Hell Then Turn Left” pojawia się 9 lat po poprzedniej „A Columbus Feeling”  i czasu tego według mnie SPERMBIRDS nie zmarnował. Nadal są niezwykle energetyczni, nadal jest pałer  i nadal potrafią krzesać kawałki z uśmiechem i z totalnym kopem. Sprawiają wrażenie jakby wpadli do jakiejś kadzi z eliksirem młodości bo najwyraźniej czas się ich nie ima. SPERPMBIRDS a.d. 2019 brzmi tak samo świeżo jak ten sprzed lat dziewięciu czy ten sprzed lat kilkunastu. „Szyją” numery z niesłabnącym entuzjazmem zachowując przy tym swój oryginalny sznyt, dzięki któremu ich styl nie sposób pomylić z kimś innym. Na uwagę i szacunek zasługuje fakt, że już ponad 30 lat grają w niezmienionym składzie. Do tego na żywo wypadają równie elektryzująco jak z płyt (sprawdzałem na sobie). W tym długim ciągu konsekwencji jaki generuje SPERMBIRDS nie ma dziwne, że „Go to Helll…..”  trzyma poziom i jak to gdzieś wyczytałem „huczy aż miło”. Gdybym miał wyróżnić któreś momenty wskazałbym na: I’m Not From Here”, „From This Direction Comes War”, „Bring Out The Snakes”, oraz tytułowy: „Go To Hell Then Turn Left”. Zero zawodu. Wbrew kalendarzowi – „starcy” nad wyraz  dają radę.  j.Ap (wrzesień 2019) 





CASTRO
„Infidelity” LP+CD, 2018, 
BOSS TUNEAGE / TIKI RECORDS


Pamiętacie Katje Benneche Osvold z LIFE BUT HOW TO LIVE IT? Właśnie odnalazłem ją w składzie CASTRO, w którym śpiewa tak samo uroczo jak przed laty. Towarzyszą jej nie mniej znani (m.in. z taśmy wydawanej u nas przez QQRYQ) członkowie ISRAELVIS.  Ekipa CASTRO z dużym prawdopodobieństwem zatęskniła do lat minionych i stworzyła band by je sobie odświeżyć. Połączone siły HC Katji i od zawsze poszukujących w alternatywnym kociołku gości z ISRAELVIS dają bardzo przyjemny efekt. To ich druga płyta. Debiut CASTRO miał miejsce w 2014 albumem: „The River Need”. Tym razem muzyka z gatunku spokojniejszych i wyważonych. Pełna ładnych melodii i spokojnych momentów. I choć bliżej jej do alternatywnego rocka niż walczącego hardcore, słucha się jej z dużym smakiem co chwile przeplatanym miłym zaskoczeniem. Utwory takie jak: „Undercover”,  „Ironimo id Dead”, sączą się przyjaźnie dla ucha i umysłu. Inne jak choćby „Time Bomb” czy „A Girl That Sleeps Alone” przyspieszone lekko niczym rowerzysta z małej górki przypominają odwieczny dylemat nastolatka: tańczyć czy nie tańczyć? Jeszcze inne jak „Scandinavian” uwodzą kunsztem pomyślunku aranżacji i chwytliwych chórków. Ba! krążek miewa też momenty, przy których można trzasnąć pobudzającego krążenie pogulca: „Personal Question” „Shere The Burden” czy „Living The Dream”. Całość skonstruowano w tak diabelsko przewrotny sposób, w którym zaczynasz słuchać bez większych oczekiwań a kończysz z rozdziawioną gębą. To jest naprawdę ekstra ! Głównie dlatego, że płyta choć brzmi rockowo odarta jest z tej całej rock’n’rolllowej popeliny, którą pielęgnuje tysiące zespołów bez charakteru. Wszystkie one mogą buty czyścić dla CASTRO. „Stare dziady not dead”.  Dla mnie r e w e l a c j a !  j.Ap (wrzesień 2019) 





DISAVOW
„s/t” LP, 2019,
USELESS PRIDE RECORDS, UPR 032 / REFUSE RECORDS, 159 /
EPIDEMIC RECORDS, EPID 049 

Energetyczne bomba z Geteborga ! W roku 2016 demo; w 2017 singiel, w roku 2019 ten oto pełny metraż. W składzie członkowie ANCHOR (!) i nie znanych mi wcześniej GUST i PAINTED WOLVES + dwoje gości Chris Colohan (m.in. CURSED) oraz Andrea Cengic z recenzowanego w tym numerze  WASTE. Jak widać tak złożona ekipa ma wszelkie znamiona na status ichniejszej supergrupy. I muszę przyznać, ta mini wspólnota wysmażyła smakowity kąsek. Bowiem DISAVOW to mocarny, ciężki, momentami bardzo szybki  + dość mroczny i atmosferyczny hardcore. Do tego realizacyjna petarda. Wszystkie elementy złożone w jedną zwartą spójną całość. Ich utwory są jak pięści gotowe do walki, nabuzowane energią i złością. Posiadają w sobie pakiet piorunów spod Giewontu. Te jedenaście utworów kręci się tu w nawałnicy krzyku i intensywności. Gdyby muzyka miała siłę oddziaływania o jakiej niekiedy marzymy ta płyta miała by szanse zmieść z planszy wiele skurwysyństw tego świata.  Wygar ! Wygar ! I jeszcze raz wygar!  Oprawa graficzna przypomina mistrza Wehtera najbardziej z prac dla SCHWACH. Sprawdziłem – jednak to nie Łon. Wydało trio widoczne wyżej. j.Ap (wrzesień 2019)




SCRAPS
„Dismantle The Machine One Cog At A Time” LP, 2019
REFUSE RECORDS, 155

Pierwszego zetknięcia ze SCRAPS doświadczyłem w połowie lat 90. Roku nie pomnę, ale dokładnie pamiętam czarnobiałą naszywkę z tą właśnie nazwą na dżinsówce wydawcy tego longa.  Wtedy zespół potraktowałem dość powierzchownie skupiając swoje zainteresowanie na innych. Bardziej poważnie podszedł do niego Robert. Już wtedy wyłuskał go z niewielkiej grupki francuskich zespołów HC. Dostrzegł w nich  odmienny styl, muzyczny potencjał oraz świeżość w podejściu do tamtejszego punk rocka. Gdy słucham tego dziś dochodzę do wniosku, że wtedy jednak coś mi umknęło.  
SCRAPS powstał w Lille w 1983 roku. Szybko odrzucił punk rockowy nihilizm na rzecz polityczno- świadomego hardcore. Obok HEIMAT-LOS, KROMOZOM 4, FINAL BLAST czy RAPT stał się prekursorem tego stylu we Francji. Szybkie (jak na ówczesne warunki) tempo i radykalny polityczny przekaz z czasem stały się znakiem rozpoznawczym zespołu. Ostre bezkompromisowe komentarze wyrażające wolnościowe obawy wobec tworzącej się wówczas Unii Europejskiej to esencja tej płyty. Wątpliwości co do charakteru powstającej wielopaństwowej politycznej struktury, kontrolowanej przez banki i korporacje wydawały się uzasadnione. Szczególnie w atmosferze wzmacniania sił policyjnych,  masowych wówczas ewikcji squatów czy represji wobec ruchów autonomicznych. Rodziła się Unia – budziły się demony nacjonalizmów  a SCRAPS grzmiał seriami wątpliwości. Dzięki temu dla wielu stał się esencją politycznego zaangażowania. Jako jeden z pierwszych był też naturalną przeciwwagą dla powierzchownego fashion core  skupionego wyłącznie na ubraniach i muzyce.
25 lat od oryginalnej premiery „Dismantle The Machine One Cog At A Time” odbywa się moje drugie w pełni już świadome spotkanie ze SCRAPS. Po ćwierćwieczu tą opatrzoną w nową szatę graficzną płytę przypomina REFUSE. Najwyraźniej ta niewinna naszywka na bluzie zrobiła robotę.
Dla wszystkich co pamiętali oraz dla takich jak ja, którym to trochę umknęło. j.Ap (wrzesień 2019)





WAR X GAMES
„Violent & Deppressed” 7”EP, 2019, 
REFUSE RECORDS / REACT RECORDS

WARXGAMES to amerykanie z Baltimore. Wśród członków odnajdujemy postacie znane już u nas (PL) z takich zespołów jak COKE BUST czy WALL BREAKER. Ta druga epka w ich dorobku jest pierwszą którą słyszę. Zdecydowanie dla tych, dla których hardcore ma być bezpretensjonalnie szybki i z garażowym wygarem. „Violent & Depressed” dokładnie taka jest. Intensywny, bezkompromisowy, szorstki czad w tempach formuły jeden pozwolił umieścić dziewięć utworów na siedmiu calach. Co ciekawe na debiutanckiej „9 Trax / No Nightmare” z 2013 mieli ich tyle samo. Gang WARXGAMES liczy pięciu facetów zdeterminowanych do walki z chorobami tego świata. Idą więc w zapasy ze wszystkimi trującymi wolność i świadomość izmami. Ideologicznie anty faszystowscy krzyżowcy (sXe) co szykownie podkreślają w oprawie tej płyty. Wydane wspólnymi siłami REFUSE i REACT ! Nie pierwsza to wydawnicza sztama pomiędzy  nimi. Nie ma dziwne Ci drudzy po przenosinach z Kanady bazę mają właśnie w Baltimore. Ci pierwsi zaś mają nosa do wychwytywania takich kapel jak WARXGAMES. Intrygujący zespół – ciekawa płyta.  j.Ap (wrzesień 2019)





WASTE
„Last One Standing” 7”EP, 2019
REFUSE RECORDS, 160

To jeszcze nie jest długogrająca płyta, ale najwyraźniej szwedzki WASTE powoli urządza się na europejskiej scenie HC. Zespół pracuje, koncertuje i wydaje. „Last One Standing” to drugi singiel w ich dorobku i drugi dla REFUSE RECORDS. Mocarny i zdecydowany zarówno w przekazie jak i muzycznej sile geteborski ogień. Materiał ten zdolny  jest poruszyć najwybredniejszych zawodników. Trochę jest tu ze SCHIZMY trochę z rozkrzyczanego STRIFE + ogrom skandynawskiej społecznie świadomej vegan energii.  Do tego Pani Andrea ma tak silny wokal, że co bardziej powierzchowni słuchacze mogą brać ją za Pana. Nadaje naprawdę na olbrzymim maxie ! Wszystko z trzewi  bez ściemniania. Dzięki temu cała pięcio-utworowa płytka umeblowana jest jak należy. Pałer – wrażliwość – postawa. Drapieżność z jakiej dali się poznać na pierwszym singlu absolutnie nie zgasła co więcej została tu podbita ograniem i techniką.  Przez to nowy materiał WASTE brzmi rewolucyjnie i niezwykle ostro. Czuć, że są w pełnym gazie. Czekam na kolejną odsłonę tym razem w rozmiarze LP.  Wierzę, że stanie się to już wkrótce i ekipa nie prześpi czasu, w którym machina WASTE kręci się w najlepsze. j.Ap (wrzesień 2019) 




JAYWALKER
„s/t” CD, 2018
D.I.Y. wydawnictwo zespołu

Choć sam się sobie dziwię, to generalnie ciągle jestem ciekawy świata. Na ulotce w gdańskiej koszernej „paszodajni” FALOWIEC (której polecać nie trzeba bo jadło broni się samo) natknąłem się na zapowiedź koncertową z ta nazwą. I choć na koncercie nie byłem w kilka dni potem płyta wylądowała na bazie. JAYWALKER to piątka dżentelmenów z pomorza grająca naszpikowaną osobistymi odczuciami muzykę na wzór czegoś co można określić: indie emo hardcore. Cztero-utworowy singielek gustownie zapakowany w digi pack zaopatrzony jest w mini plakacik z tekstami i notką o zespole. Prawie wszystko to sprawia przyjemne wrażenie i nosi znamiona debiutu. Prawie bo: teksty napisane są w sposób mocno rozliczeniowy i wydają się zamykaniem jakiegoś etapu w życiu zespołu (?) czy autora (?). Wszystko podane jest z  osobistego punktu widzenia.  Dużo w tym graniu i pieśniach  wewnętrznych rozterek, pytań, wątpliwości, ukazanych w dość jednostajny sposób. Utworom oszczędzono (chyba z rozmysłem)  większych uniesień. I takich akcentowalnych, lekko szalonych wybuchów brakuje mi na tej ogólnie sympatycznej płycie. Kto wie, być może ta odrobina szaleństwa pojawia się na koncertach ?
Mimo to drzemie w tym projekcie jakiś wewnętrzny potencjał, który (mocno w to wierzę) może eksplodować już wkrótce. Będę na nich uważał. j.Ap (wrzesień 2019)




ZDRAJCA 
„Taniec trupa” 7”EP, 2019,
CZARNY KOT

Nowa twarz ze Szczecina zauważona przez wytwórnię CZARNY KOT debiutuje singlem. Grają hardcore w grubym crustowym kożuchu choć może bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że to rasowy crust w hardcorowym t-shircie. Już na „dzień dobry” nie czuć tu żadnego balastu pierwszej płyty. Od razu jest po prostu dobrze. Od początku do końca na niezłym tempie. Kapkę przesterowane gitary + wyraźny i zrozumiały choć w pół zdarty wokal tworzą tu porządne małżeństwo crust z hc.  Te dwie stylówy zlepione są w taki sposób, że trudno rozstrzygnąć czego tu jest więcej. Z jednej strony wokal bardzo przypominający „Wróbla” z 1125 (taki z prapoczątków kiedy śpiewał wyraźniej) a więc HC; z drugiej ostra naparzanka gitar i perkusji bez szczególnych zmian tempa czyli  crust / punk. Niewidzialne spoiwo pozwoliło chłopakom (wszystkie tam to chłopaki) zatrzeć granice tych stylów i stworzyć (chcący lub niechcący) coś fajnego. Być może któryś z komponentów już wkrótce przeważy w muzyce ZDRAJCY. Za nim to się jednak stanie niezłą zagwózdkę będą mieli opisujących ich na plakatach. Tymczasem 7 utworów ich crusto-hardcore daje w cerep słuchacza niezłego łupnia. Zero fuszerki. Obiecujący debiut  j.Ap (październik 2019) 




DREGS
„Watch Out” 7” EP, 2019
REFUSE RECORDS, 163

DREGS to mieszany 50/50 kwartet (dwie panie i dwóch panów) z Wiednia. Jeśli mnie pamięć nie myli jest to pierwszy Austriacki zespół w barwach REFUSE. Debiut. Na singlu wyryto 5 szybko-wściekłych numerów pełnych ognia i żarliwości. Gdyby PIEKŁO KOBIET istniało „na swobodnym dżordżu” mogłoby grać ich covery. Gdyby oczywiście podołali. Bo jest ostro łamane przez bardzo ostro !  Trzy na pięć to refleksje powstałe ze złych doświadczeń pań z złym modelem panów. Jeden anty-polityczny + jeden o bezsilności i zatracaniu się w codziennej walce o swoje. Całość na maksymalnych obrotach i na pełnym gardle. Do tego realizacyjna petarda i to z tych co to dają dużo huku. Jak słucham tych nowopowstających europejskich zespołów to co raz częściej się cieszę, że w żadnym już nie uczestniczę. Przy takich zawodniczkach /zawodnikach o kompromitację nie trudno. Żeby jeszcze choć kapkę od tych płyt świat nam się zmieniał byłoby lux. Niestety to chyba tak nie działa. DREGS – bez patyczkowania wykopało drzwi z futryną tym swoim debiutem. Warte sprawdzenia. j.Ap (październik 2019)




GOVERNMENT FLU
„House Arrest E.P.” 7”EP, 2019
REFUSE RECORDS, 157 

GOVERNMENT FLU nie traci rozpędu. Znowu singiel. Pięć nowych numerów, w których uprawiają swój styl po linii: szybko – krótko – konkretnie – po amerykańsku. Mija jak z bicza strzelił. I znowu poniżej wyznaczonego poziomu nie schodzą. Extra jest obcować z muzyką, nagraną nad Wisła brzmiącą jakby zrealizowana była w jakimś Ohio  czy innym Massachusetts.  Wściekają się jednak jakby po polsku. Ach te słowiańskie temperamenty ! Sorry Wolfi – najwyraźniej przyznałem Ci właśnie obywatelstwo. Obwoluta miękka wycelowana w epokę, której GF muzycznie hołduje. Głębokie lata 80. Wygląda jakby dostali ją w nagrodę za sprzedaż makulatury. Najzabawniejsze określenie tej okładki na jakie się natknąłem to: „Rakowiecka spotyka Białołękę”. Na zewnątrz chałupa + cztery zdjęcia chłopaków przy robocie i tytuły. Wewnątrz sznyt penitencjarny utrzymany czyli okrutna graficzna gitwa po całości. Powiedzieć, że to minimalizm to okrutnie przeszacować. Przekaz za to jest „grubą kolką dziarany”. GF zmysł obserwacyjny mają wyczulony. Zwięźle i trafnie  komentują sprawy, które dzieją się wokół choć na pierwszy rzut oka ich wcale nie widać. Ciężko wyróżnić cokolwiek, gdybym jednak musiał wskazałbym na „Life Illusion”, „Stand –Off” czy tytułowy „House Arrest”. 
Od „Vile Life” pokochałem ich stylówę i jak na razie ani razu się nie zawiodłem. Grają  ponad 10 lat i natrzaskali tych nagrań sporą kupkę. Nie wiem czy ktoś kto choćby trochę obserwuje rodzimą scenę ich jeszcze nie zna? Jeśli ktoś taki istnieje – niech to zmieni. Żałować nie powinien. Tym co tej sceny nie obserwują też polecam.  JEST MOC!  j.Ap (październik 2019) 




ID 
„Twoja twarz” LP/CD - reedycja, 2019
REFUSE RECORDS, 156

ID powstał w Krakowie w roku 1983. Był to początek (1983 /1984) hossy, po której punk rockowcy zaczęli całymi stadami pojawiać się na obszarze Rzeczypospolitej. Uważany za pierwszy polski band  inspirowany dokonaniami protoplastów HC z USA swoja najlepsze lata przeżywał na przełomie dekad 80/90. Wtedy to w kieszeniach magnetofonów zaczęły pobrzmiewać ich nagrania: „Koncert Rotunda”, „Nawojka’85” czy „Drzewa umierają stojąc”. Momentem szczytowym w historii ID wydaje się być rok 1991. Od stycznia do grudnia 91 wydają debiutancką 7” EP, pojawiają się w Jarocinie gdzie m.in. ich występ transmituje na żywo TVP i w końcu w studio „Złota Skała” nagrywają materiał na „Twoja twarz”. Sesja od Brylewskiego jota w jotę brzmiąca jak powstałe tam nagrania ARMII  i POST REGIMENTU  (jakby gałki konsolety przyspawane były na stałe) mimo wszystko dodają dla ID kolejnych  punktów do punkowej renomy. W zaskarbianiu sobie słuchaczy pomaga charakterystyczny wokal oraz sposób operowania słowem. W przeciwieństwie do wielu zespołów ID oddaleni są od łopatologicznej dosłowności swoje teksty serwują otulone w metaforyczny kamuflaż. I choć jak ognia unikają oczywistych oczywistości to udaję im się przez cały czas pozostawać w takim samym stopniu zespołem refleksyjno - zadziornym jak i punkowo rozumianym. Niespodziewanym kłopotem w tym bardzo sprzyjającym dla ID czasie okazuje się wytwórnia. Niesprzyjające dla zespołu okoliczności sprawiają, że materiał nagrany w roku 1991 sygnowany marką SPV RECORDS ukazuje się dopiero dwa lata później (1993). Taki obrót spraw przerwał naturalny impet jakim ID promieniował, aż do praktycznego zawieszenia działalności gdzieś w połowie dekady. Pamięć o nich jednak nie znikła. Sentyment do nagrań pielęgnowany w wielu domach w roku 2016 uhonorowała WARSAW PACT RECORDS wydając Lp „Drzewa umierają stojąc”. Ten sam zdrowy sentyment w roku 2019 stał się przyczynkiem do wznowień sesji „Twoja twarz” (CD/LP) przez REFUSE. Tym samym ID otrzymał to na co bez łaski zasługiwał i co powinno przytrafić mu się już dawno temu. Na razie odwdzięczył się dobrym koncertem na tegorocznym RÓBREGE. 
Czy zachęcony poświęconą mu uwagą wzorem XENNY wróci na stałe do koncertowej puli i pokusi się o nowe nagrania ? Czas pokaże. j.Ap (październik 2019)




NATIONS ON FIRE 
„Death Of The Pro-lifer” LP reedycja, 2019, 
REFUSE RECORDS, 004 

Pierwszy zagraniczny zespół wydany przez REFUSE po 24 latach doczekał się winylowej reedycji. Swój kasetowy debiut w barwach warszawskiej wytwórni miał miejsce w roku 1995. Był to czas kiedy na tworzącej się D.I.Y. scenie w Polsce starły się dwa odmienne światopoglądowo nurty. Konserwatywno – prawicowy (PRO –LIFE) z liberalno – wolnościowym (PRO-CHOICE). Obydwa różniły poglądy na prawa jednostki a w szczególności prawo do samo-decydowania o sobie przez kobiety. Istniejąca wtedy niespełna 2 lata REFUSE RECORDS wydaniem płyty rozpoznawalnego już (taśma „Strike The Match” 1992 w QQRYQ) belgijskiego NATIONS ON FIRE opowiedziała się jasno po stronie pro-choice. Był to ruch w takim samym stopniu odważny jak i mało komfortowy. Mikroskopijne lecz w owym czasie bardzo opiniotwórcze środowisko rodzimych hard line’s uznało ten akt za wrogi wobec głoszonych przesz siebie fundamentalistycznych idei. Po 24 latach ze środowiska hard line zostały tylko zgliszcza żyjące we wspomnieniach garstki pamiętających te gorące dni osób. Tymczasem REFUSE z nikomu nieznanej wytwórni przepoczwarzyło się w liczący się światowy lebel trwający od początku po dziś dzień na objętym przez siebie wolnościowym kursie. Reedycja „Death Of The Pro – Lifer” jest więc zarówno pamiątką tamtych dni jak i sygnałem, że problematyczny spór choć wygasły przez brak adwersarzy na D.I.Y. scenie nie do końca zniknął z przestrzeni publicznej. Ważna płyta. j.Ap – pro choice, któremu nie obce jest życie (listopad 2019)  




FUCK IT I QUIT
„The War Ritual” LP, 2019, 
REFUSE, 165 / ATOMIC ACTION, 88,5 

Ukazanie się tego pełnometrażowego krążka dowodzi, że projekt FUCK IT I QUIT nie był chwilowym kaprysem jego pomysłodawców. Przewodzący tej ekipie Timothy Shaw (dawniej wokalista ENSIGN) zaangażowawszy doń dwójkę gości: Briana Baker’a (DAG NASTY, BAD RELIGION) oraz Evę Genie (GHATER, RATS IN THE WALL) wysmażył niezwykle ostry, zaskakujący aranżacyjnie, oryginalny materiał.  
Nieokiełznany dziki gniew obecny na ich debiutanckim singlu zwielokrotniony jest tu po pięciokroć. Zaskakującym elementem dla oczekujących jednostajnego, maksymalnie intensywnego czadu są częste zwolnienia tempa, które o dziwo ani na trochę nie ujmują nic z pierwotnej wściekłości z jakiej dał się poznać FUCK IT I QUIT na swych pierwszych nagraniach. Na „The War Ritual” czuć ogrom włożonej weń pracy i duży progres zarówno na poziomie formy jak i stylu. Nad tym wszystkim powiewa sztandar niezgody wobec świata zdominowanego przez wszelkiej maści bigotów, polityków, nacjonalistów, bankierów i całej pozostałej masy cwanych i cynicznych humanoidów wysysających życiodajne soki Ziemi. FUCK IT I QUIT  pokazuje swój zdecydowany opór w każdym z 22 utworów.  Starając się poruszyć sumienia odbiorcy udowadnia, że zaangażowany społecznie i politycznie HARDCORE ciągle istnieje. Udowadnia też, że po drugiej stronie lansowanego przez dziesięciolecia szczęśliwego amerykańskiego snu kryje się ból i cierpienie setek tysięcy ciemiężonych, wyzyskiwanych i oszukiwanych. FUCK IT I QUIT odkrywa przed nami brzydsze oblicze świata, którego na próżno szukać w turystycznych folderach, reklamach aut, jedzenia czy kosiarek do trawy. „The War Ritual” – to oryginalna HARDCORE nawałnica. Ostra, napastliwa i bezkompromisowa. To naga prawda podana na tacy ze złości i goryczy. j.Ap (listopad 2019) 





MARSZAŁEK
„A na drzewach zamiast liści będą wisieć wszyscy” 7”EP, 2019,
CZARNY KOT

MARSZAŁEK aka MARSZAŁEK PIZDUSKI to obyczajówka najwyższych lotów. Kolega ma oczy wokół głowy i potrojony zmysł obserwacji. W pakiecie bozia obdarowała go bystrym umysłem, potrafiącym  skleić najbardziej prozaiczną sytuację w emocjonalno-socjologiczny thriller. Typ wychodzi do sklepu wraca i pyk (!) już ma piosenkę. Trafia na rekonstrukcję historyczną i myk (!) ma drugą. Czyta wywiad z Magdą  T. i cyk ma hita. MARSZAŁEK to jazda bez trzymanki jakichkolwiek konwenansów. Obrazoburcze piąchy w noch sukcesywnie wymierzane w polski obrośnięty wąchem mental – to cały On. Łącząc w sobie cechy Tymańskiego, Szczepana z PO PROSTU czy Jasia Lemańczyka z NO SE - MARSZAŁEK wyrasta na największego freestyle’owca rodzimego undergroundu.  Na jednym wydechu wali jadem, tryska żółcią uczy i bawi. Aż chciałoby się zapytać jakichś hartów z ONRu – „No jak go nie kochać?”. Super płytka ! Mała a cieszy. j.Ap (listopad 2019)




SURYA 
"Solastalgia" LP, 2019,
ARGONAUTA RECORDS, REX 149

P r z e p i ę k n a ! j.Ap ( wrzesień 2019)




DANISH ALIENS ACT 
„s/t” reedycja 7”EP, 2019, 
BLACK WEDNESDAY / NO PASARAN /
NORTH EAST SKORSTEN

„Nagrana, na przełomie 2002/2003 roku, tekstowa i muzyczna opowieść Matoła oraz Bulwy- będąca reakcją na nieudaną próbę wjechania, w październiku 2002 roku, zespołu APATIA na teren Danii (celem zagrania koncertu w Kopenhadze). Materiał miał być wyrazem swoistego protestu przeciwko granicom oraz przepisom imigracyjnym.” – maczałem w wydaniu tego singla palce więc ograniczę się wyłącznie do powyższej notki. j.Ap (maj 2019)  




NO HEADS 
„Pressure Cracks” LP, 2019, 
REFUSE, # 154  

To, że tłumy ludzi chcą grać po amerykańsku to nie dziwota, ale amerykanie chcący grać po angielsku to dziwota jednak spora. Zdziwko tym większe, że pochodzący z Richmond NO HEADS poczyna sobie z tym brytyjskim stylem tak swobodnie jakby od maleńkości chlał herbatę punkt piąta. Oczywiście oprócz wokalisty, który na tym „placku” brzmi tak jakby prócz herbaty wyczynowo jarał ruskie fajki. Kolega ma w gardle coś z Grega Huff’a z BISHOPS GREEN a nawet Wattiego (THE EXPLOITED) z czasów zanim ten ostatni zaczął niezrozumiale feflonić. Niech mnie drzwi ścisną jeśli ktoś powie, że NO HEADS nie brzmią tu ortodoksyjnie z angielska.  Taka płyta w katalogu REFUSE też wydawać by się mogła sporym zaskoczeniem  gdyby nie fakt, że w składzie NO HEADS odnalazłem gościa z najpotężniejszej chyba obecnie hordy  sXe ze Stanów  - obywatela Chrisa Bavari’ę z MINDSET. I się rozjaśniło. 
Wszystko to klasyfikuje „Pressure Cracks” za najbardziej upankowioną, klasycznym brytyjskim sznytem  płytę ostatnich lat jaką spotkałem w tym lebelu. Można przy niej  tupać, można śpiewać, można herbę gościom wlewać. Można tańczyć, można klaskać, można ze zdziwienia głośno mlaskać. Bo zaskakująco przebojowe i fajne jest to jankeskie granie z brytyjskim polotem. Rekomendowane zarówno dla skinów,  punków i ultrahardcore’owców. j.Ap (maj 2019) 




FORESIGHT
„s/t” 7”EP, 2019 
UGLY AND PROUD / YOUTH 2 YOUTH 

Debiut nie debiutantów. FORESIGHT tworzą bowiem członkowie rozpadniętego RADIANCE, który nie pograł jakoś zbyt długo + nadal dość świeżego PROTEIN i rozpoznawalnego najbardziej VICIOUS REALITY.  Ciekawa okładka obydwu wersji (regularnej i limitu) otula cztery utwory hardcore  osadzonego w new school’owym garze lat 90. Sączy się to wszystko wolno, średnio ciężko, ze sporą ilością sprytnych melodii, zwolnień i zaśpiewów. W trzech utworach ten new schoolowy wokal bardzo, ale to bardzo przypomina mi stylówę zaklętą na płytach poznańskiego AWAKE. W trzech bo w czwartym – ostatnim – do tego najszybszym jest już jakby ktoś inny. Ktoś  rosyjskojęzyczny nadający na punkową nutę wnosząc zaskakujący i miły koloryt. W moim odczuciu to chyba pierwszy taki przypadek by rodzimy HC band miał kawałek w tym narzeczu. Fajne. I drugie co fajne, że na debiucie  FORESIGHT próbuje łączyć stare z nowym. W ten swój new school władowali naprawdę sporą strzykawę współczesnego brzmienia, które dało bardzo ciekawy efekt. Czuć korzenie, czuć pomysły i chyba mają plan. Plan na siebie. Do tego w wejściu do „Lines” brzęczy mi fragment soundtracku z „Gry o Tron”, którą więcej niż lubię. 
Porządne wejście na krajową scenę: może nie „z kopa” ale pewnie i na sztywno trzymających się nogach. Daję im tak wielkiego lajka jak łapa niedźwiedzia czy biceps Hodora.  Czekam na więcej. j.Ap (maj 2019)




KONTROLA W. 
/ KOSMETYKI MRS PINKI
 „s/t” split LP, 2019 
wydawca: brak danych


Pokolenie 40 latków wchodzących na różne sposoby do alternatywnego świata w latach 80 z pewnością kojarzy te nazwy. Nowofalowa KONTROLA W. oraz awangardowe KOSMETYKI MRS PINKI nie należały do ultra zaangażowanego nurtu punk, który szeroką falą zaczął zalewać sceny domów kultury i studenckich klubów miast i miasteczek. Mimo tego dzięki dwóm czy trzem radiowym piosenkom potrafiły skutecznie wryć się w pamięć ówczesnych melomanów. Obydwa grały na tyle oryginalnie by być rozpoznawalnym po kilku nutkach. Jeden i drugi poszerzały horyzonty łaknących wrażeń nasłuchujących, zewsząd i wszystkiego odbiorców. Wyróżniały się, każdy na swój sposób rozjaśniając graniem jak i poczuciem humoru szaroburyzm PRL-u.
Oba projekty łączyły osoby: Katarzyny Kuldy (voc.), Dariusza Kuldy (gitara) oraz Wojciecha Jagielskiego (perkusja), który szerzej dał się poznać jako prowadzący popularny ongiś program „Wieczór z wampirem”.
Chronologicznie pierwsza na tym łez padole pojawiła się KONTROLA W., której już w 1982 udało się zarejestrować swój materiał w studio Polskiego Radia Łódź. I to ta siedmio-utworowa sesja wybrzmiewa ze strony A. W tej podróży w czasie największym jej smakiem jest (wg. mnie) „Dziennik Telewizyjny”. Utwór niewydany nigdy wcześniej nawet po 37 latach (!) z wciąż aktualnym przekazem.  
Wyrwę po rozpadzie KONTROLI W. wypełniły KOSMETYKI kontynuując przygodę z graniem w oparciu o repertuar KONTROLI ale z dużym pierwiastkiem własnej inwencji, ironii czy specyficznego poczucia żartu.  
Do KOSMETYKÓW należy strona B. Ich nagrania tworzą urywki koncertów: FMR Jarocin’85 oraz jakiegoś szoł z Łodzi. Tu też są rary cofające nas apiać w objęcia ludowej ojczyzny. Hity typu: „Ciągle w ruchu”, „Miłość na polu minowym” plus mniej rozpoznawalne, ale równie fajne „Jesteśmy politykami” czy „Schron”.
Jakością dźwięku wygrywają nagrania z A. Te z B ustępują im pola jako koncertowe. Psychopaci kwadrofonii i fani kabli osłuchowych za 10 tysięcy nie usłyszą tu nic dla siebie.  Za to wierze, że cała reszta słuchająca sercem w walce na historyczną zajebistość da remis bez wskazań.
Płyta zaopatrzona jest w dwa oddzielne inserty po jednym na kapelę. Są zdjęcia, przedruki, teksty i składy. Te ostatnie przypominają osobę Kaina May’a jako uczestnika drużyny KOSMETYKÓW, którego twórczości nie trawiłem jak mało czego . Zresztą nie trawię i nie rozumiem do dziś. Na szczęście dla mnie reminiscencje jego „talentu” stanowią  marginalne tło tego wydawnictwa – co w moim odczuciu jeszcze bardziej podwyższa wartość tej pozycji jak i notowania osoby, która za tym stoi. Raczej rarytas. Wydawca nie znany. j.Ap (maj 2019)  




OPEN WOUNDS 
„Invaders” LP, 2019, 
REFUSE RECORDS, 149 

Zadebiutowali w 2016 roku i po trzech latach stacjonujący w Amsterdamie OPEN WOUNDS wygenerował właśnie swoją  drugą płytę. Znowu mamy bajerancką komiksową okładkę autorstwa Billa Hausera (zerknijcie na jego prace), znowu dużo energii, znowu dużo hardcore’owych gitar, amerykańskiego sznytu i cały czas Marco Korac’a (voc: VITAMIN X) w roli gitarzysty.
14 utworów jakie przynosi nam ten krążek z pewnością nie można zakwalifikować do ultra rewolucyjnych społecznie czy politycznie. Nie można jednak odmówić im zadziornego charakteru w zwarciu ze światem. Opowieści OPEN WOUNDS podane są w lekkostrawnym sosie, zdominowanym przez melodie i istotne treści. „Invaders” zawiera też w sobie ogromny magnetyzm, nie pozwalający przejść obok krążka obojętnie. Wielokrotne wałkowanie go na talerzu Twego gramofonu jest więcej niż prawdopodobne.  Uwijają się z tymi kawałkami bez marudzenia. Najdłuższy ma 2 minuty 33 sekundy. Tematów ile numerów, najbardziej trafionym we mnie (i jak sądzę nie tylko we mnie) jest jednak: Record Collectors”. Prosta zwięzła diagnoza przypadłości jakiej wielu z nas nabawiło się w kontakcie z muzyką. 1000% trafiona, w której nikłym pocieszeniem jest fakt, że nie jesteśmy z tym sami; że aż zacytuję cały:
„Can never get enough. Always wanting more. Got this constant craving and it’s growing. Whenever I’m in town. I want to hit the stores. Digging through the crates for hidden treasures. Alway, always buying more !!! …..Vinyl is my drug. Guess I’m addicted. Vinyl is my drug. Guess I’m a record fiend. My girlfriend tells me, tells me I need help. It’s clogging up the house. The stacks take over. Just can’t resist the pressure. Shinny new or battered. Reissue or old. It doesn’t matter. Get enough but I keep buying more. The records pile up, blocking my door. Can’t remember when I last saw my floor. My house looks like a recordstore”
Płyta z gatunku: LUX. j.Ap (maj 2019) 




EWA BRAUN 
„Live ‘92” 7”EP, 2019
TOXIC WORDS RECORDS

Sympatyczna niespodzianka wydana z myślą o jednym z najistotniejszych zespołów rodzimego noise. „Nagrania pochodzą z szóstego z kolei koncertu EWY BRAUN. Całość zarejestrowana została na koncercie w Miejskim Ośrodku Kultury w Słupsku w dniu 02.02.1992 roku” Zawiera pięć utworów z początkowej fazy działalności EWY, z których trzy „Dziad i baba” „Irak” i „Ukrzyżować” po raz pierwszy ukazują się na było nie było oficjalnym nośniku.  Wydanie proste, zwięzłe, oszczędne ale od serca. Love – Peace – Noise – Punk w surowej odsłonie. Ktoś zadał sobie sporo trudu by udokumentować ten materiał wypuszczając go w aptekarskiej ilości 20 sztuk. Z jednej strony zastanawia mnie jak reagują na takie fanaberie tłocznie ? Z drugiej zaś powszechnie zmniejszające się nakłady poszczególnych wydawnictw wskazują, że trend ten nie musi być dla nich aż tak dziwaczny. Co to za różnica 108 sztuk czy 20 ? Zespół może być dumny, że są ludzie gotowi udokumentować ich młodzieńczy koncert w taki właśnie sposób. EWA BRAUN „Live’92” - rzadkość na żądanie. j. Ap (maj 2019)




VARIOUS 
„WARSAW’S BURNING. Vol. 2” 7”EP, 2019, 
REFUSE,  # 150 

Druga część opowieści o warszawskiej scenie HC/P opublikowana w dekadę po części pierwszej. Kompilacja współcześnie grających w stolicy zespołów ukazuje aktualny stan tego co dziś aka tego co teraz. I choć pod tą szerokością geograficzną ulubionym sportem jest sobie ponarzekać to składak ten  zdecydowanie sprzyja pielęgnowaniu optymizmu. Osiem różnych zespołów pokazuje, że można autonomicznie podejść do stylu pt.: PUNK / HARDCORE udowadniając tym samym, że to całkiem pojemny worek. Obok historyczno – dokumentalnego aspektu płyty jej atrakcyjności sprzyja umieszczenie aż siedmiu utworów niepublikowanych nigdzie indziej  a w jednym wypadku niepublikowanych w tej wersji na winylu. Na „Warsaw’s Burning vol. 2” muzyczną mozaikę stolicy współtworzą: HEATSEEKER, NEGATIVE VIBES, JAD, MORUS, GOVERNMENT FLU, BRAINEATER,  CAST IN IRON oraz jako jedyny nieistniejący już chyba GLAMOUR. Przy okazji tegoż wydawnictwa wywodząca się z warszawskiego Natolina REFUSE RECORDS święci mały jubileusz w postaci 150 pozycji w swoim katalogu. Gratulacje dla solenizanta + ukłony dla kapel tworzących konsekwentnie i po swojemu w tym mieście. Warszawa da się lubić. j.Ap (maj 2019)




EAT MY FEAR
„Taking Back Space” 7”EP, 2019 
EMANCYPUNX / REFUSE 

„Taking Back Space” jest drugim oficjalnym singlem damsko – męskiego kwartetu EAT MY FEAR stacjonującego w Berlinie. W roli grającej wokalistki występuje Andriessa - dziewczyna znana z m.in.  brazylijskiego ANTI-CORPOS. EAT ME FEAR i ANTI – CORPOS prócz Andriessy łączy feministyczny, surowy, wściekły czy jak kto woli bardzo ekspresyjny styl. EAT MY FEAR jest jednak ciut lżejszy. Powiedzenie, że słucha się tych 6 numerów z przyjemnością nie jest do końca trafne. A to dlatego, że sprawy poruszane przez zespół nie należą do łatwych i na pewno nie mieszczą się w kategorii rozrywki. I choćby z tego powodu singla takiego jak ten nie powinno odbierać się poprzez formę gry, przez prozaiczne brzmienie gitar, temp – zwolnień i przyspieszeń. EAT MY FEAR daje tu ujście szerokiej skali emocji. Jest punkowy gniew, wola walki oraz chęć wzajemnego wspierania się w niej. Zaangażowanie wytwórni EMANCYPUNX (ostatnio co raz rzadziej wydającej płyty) w rolę współproducenta, jeszcze bardziej podbija wagę EAT MY FEAR i ich przesłania. Od początku do końca jest: prosto, ostro, załogancko i dosadnie. Materiał na „Taking Back Space” jest dokładnie takim jakim powinien być walczący HC/ PUNK tj. ogniem  z serca podlanym wściekłością.  j.Ap (maj 2019) 



TIED DOWN
 „s/t” 7”EP, 2019, 
SAKARI EMPIRE / REFUSE 

Debiut pochodzących z północno wschodniej Anglii TIED DOWN wydany siłami REFUSE oraz stacjonującej w Yorkshire SAKARI EMPIRE RECORDS. 6 utworów agresywnego i surowego hardcore punk tworzonego przez doświadczonych załogantów. Grają tu m.in. członkowie VOORHEES czy BREAK IT UP. W brzmieniu zespołu wyraźnie czuć odciśnięty ślad starych angielskich kapel z przełomu lat 80/90 vide RIPCORD. Słychać też piętno amerykańskich staroszkolnych szorstko-agresywnych ekip z Bostonu typu: SSD czy Nowego Jorku a’la wczesny AGNOSTIC FRONT. Wszystko bez udziwnień, bez sztukaterii i silenia się na władowywanie w to jakichkolwiek modnych, współczesnych, nowatorskich pomysłów. Gniew podany na talerzu czystego w swej prostocie czadu. Zero słodu, zero oniryzmów – prosto, zwięźle, krótko. Ogień bez mydlenia oczu. Jeśli o kimś chcielibyśmy rzec, że gra w starym stylu to debiutancki TIED DOWN jest tego doskonałym przykładem. Interesującym przykładem. Cofka do kapel o stylówie sprzed 25-30 lat gwarantowana. j.Ap (kwiecień 2019) 





CF 98
„Rotten To The Core” CDep / MC / 12” EP, 2019
SOUND SPEED RECORDS (USA) 


Amerykanie stacjonującej w Krakowie ekipie CF 98 powinni bezproblemowo przyznać obywatelstwo lub co najmniej bezterminowe wizy. Ich zamerykanizowany intensywny, naszpikowany melodyjnymi motywami gitar oraz dźwięcznym, mocnym żeńskim wokalem melodic HC bezapelacyjnie ich do tego kwalifikuje. To co wyrabia CF 98 na swojej najnowszej epce to już (jak mi się zdaje) poziom światowy. 
To moje zdawanie nie wynika z niepewności lecz powierzchownej uwagi z jaką śledzę kapele nagrywające dla takich wytwórni jak FAT WRECK czy BURNING HEART. Mimo tego rodacy w moim przekonaniu swobodnie mogliby zaistnieć w katalogu jednej i drugiej.  
W Polsce już dziś zdecydowanie wystają ponad poziom „tej kategorii wagowej”. W sytuacji gdy gdzieś poniknęły kapele typu MAYPOLE, GRIN PISS,  14 AGAINST 5, W SEKUND 5,  przyczaiły się lub rozpadły tuzy pokroju UPSIDE DOWN a ciechanowskie 365 DNI z rzadka wychyla nos - CF 98 zagospodarowuje całą wolną przestrzeń. Dzięki doświadczeniu i umiejętnościom robi to w mogący się podobać sposób. Pomysłowość gitarzystów, ekstra wkomponowane chóralne zaśpiewy, pozbawiony słowiańskich naleciałości angielski wokal, szatański pałker na niegasnącym tempie to tylko niektóre rodzynki z tego singla. Podany jako drugi „Ocean’s Lullaby” kupi najwybredniejszego melomana a „Missing Part” rozłoży go na czynniki  pierwsze . Cała reszta też nie w kij dmuchał - nie odstaje na milimetr. Wszystko razem daje mocno zagęszczoną, intensywną melodyjną bombę. Ilość niuansów zawartych w tych  nagraniach jest tak duża, że jestem prawie pewien, że potrzebowali by co najmniej ultra akustycznej filharmonii by ten sam efekt uzyskać na żywca. Sprawdzę to jeśli pojawią się gdzieś bliżej mego powiatu. Zrobię to bez oporów za nim wyfruną na stałe do tych Stanów bo na „Rotten To The Core” brzmią lepiej niż bardzo dobrze. j.Ap (kwiecień 2019)  





ORPHANAGE NAMED EARTH
„Saudade” LP/CD/MC, 2019 
PHOBIA RECORDS / SANCTUS PROPAGANDA

Głos z sierocińca o nazwie Ziemia nie milknie. Co więcej - wydaje się być co raz bardziej donośny i sprecyzowany. Materiał z nowej płyty zaprezentowany przedpremierowo w kilku miejscach na moich „szpiegach” robi przytłaczjąco pozytywne wrażenie. Nagrania z „Saudade”, które nieoczekiwanie trafiły i do mnie potwierdzają doniesienia mojej siatki szpiegowskiej. 
Potęga punk rockowej mentalności wymieszanej z post metalem, podana sprawnie warsztatowo,  okraszona bardzo spójnym i jasnym przekazem to patenty, które z każdym nowym wydawnictwem zespół dopieszcza. Muzyczno - liryczna brutalność wybełtana z transowymi momentami w stylu SURYA z zaskakująco ciekawą chropowatością gitar, po raz któryś tam w ich przypadku przywołują skojarzenia z upankowioną CULT OF LUNA z „Vertical”. W pomyśle na przekaz zaś z „Roots” SEPULTURY jednak na tej płaszczyźnie ONE patrzy jakby szerzej.  
Na nowej płycie ich „romantic crust” przepoczwarza się w dużym uproszczeniu w coś na kształt „etno crust”. „Saudade” jest bowiem opowieścią o tęsknocie za tym, co ludzkość straciła i zapomniała w bezrefleksyjnym pędzie ku cywilizacji. Opowieścią o korzeniach pierwotnych wspólnot żyjących w symbiozie z naturą. Wspólnot nie znających destrukcyjnych sił pieniądza, władzy czy religii. Na „Saudade” ONE niczym wytrawny  reporter z National Geographic zabiera nas w podróż po gasnących kulturach. Poprzez mniej lub bardziej dosłowne cytaty na krążku słyszymy głosy przedstawicieli australijskich Aborygenów („Cradle To Grave”, „Surpass”), afrykańskich plemion („I Look Beyond”), amerykańskich autochtonów („Civilised Savages”) czy brazylijskich tubylców („Leave”). Wspólnym mianownikiem tych opowieści wydaje się być żal z zamiany człowieczeństwa na  technologię; żal z utraty wewnętrznego spokoju na rzecz cywilizacyjnych pseudo zdobyczy. ORPHANAGE NAMED EARTH tęskni do praczasów. Niestety jest to tęsknota za czymś co już nie wróci. I drugie niestety to fakt, że dżentelmeni z ONE zdają sobie z tego doskonale sprawę. Ta świadomość wydaje się pogłębiać egzystencjalny ból zawarty na tej płycie. 
I choć w nowej odsłonie trochę się cykają otwartym kodem użyć ładnych, płynnych, przebojowych,  ornamentów to romantyczny pierwiastek ONE wbrew pozorom nie został całkowicie zaniechany. Tym razem jest to jednak romantyzm postulowany – pielęgnowany subtelnym, powtarzającym się w kilku miejscach oraz przepięknie  nośnym  motywem motyla: „Butterfly Never Die !” Się mi to podoba się ! Do tego stopnia, że dla mnie to symboliczny podtytuł tego krążka – pokazujący jak wrażliwe serduszka mają Ci „stylizujący się” na pordzewiałych metalowców artyści z grodu nad Białką. 
Te 7 utworów udowadnia, że jest to zespół już okrzepły, kroczący do przodu. Rozwijający się według swojego D.I.Y. scenariusza i reguł. Potrafiący łączyć współczesność z tradycją. Punk z metalem we wszelkich odcieniach jednego i drugiego. Do tego potrafiący oddać a niejednokrotnie zwielokrotnić przekaz z płyt na żywo. Upraszczając: nowe ONE to pouczająco – poruszające JEEEBUUUDU !!  j.Ap (kwiecień 2019) 





DEZERTER
„Nienawiść 100%” 7”EP, 2019
PASAŻER

W świecie, w którym króluje wszechobecny kult młodości, w którym z każdego bilbordu idealnym uzębieniem szczerzą się niedoświadczeni życiowo ludzie płci obojga; w świecie gdzie czytelnictwo dla większości kończy się na ogarnianiu komentarzy demotywatorów,  gdzie bezrefleksyjny i posłuszny debil staje się partyjnym krezusem zaś człek racjonalnie-dociekliwy jest wrogiem społecznym obśmiewanym i wyszydzanym – mniej więcej w takim właśnie świecie czwartą już dekadę egzystuje sobie zespół DEZERTER. 
Zespół ów wbrew ogólnie promowanemu modelowi na fity śmity i inne forewer jangi nie zaklina kalendarza i starzeje się z dużym wdziękiem. Ogromny szmat czasu trzymając rękę na pulsie komentuję rzeczywistość taką jaka jest. Bez hihów i śmichów,  klarownie i z zachowaniem zasad logiki. DEZERTER od lat tłumaczy to co polityka, religia i biznes próbuje zagmatwać. Tak jest i tym razem. „Nienawiść 100%” to trzy utworowy pamflet demaskujący to co się wokół wyrabia. Jest więc inteligentna diagnoza politycznego jadu aplikowanego co dzień dla utrzymania elektoratu w gotowości („Nienawiść 100%). Przewrotny „Nic się nie dzieje” to alarmowy i dramatyczny sygnał ostrzegawczy przed stadami narodowców  maszerujących przez polskie miasta. Wielu robi sobie z tego bekę bagatelizując problem. Ten błąd  wytyka DEZERTER słusznie zauważając, iż skala zjawiska na bekę nie zasługuje. Singiel kończy najspokojniejszy na ogólnie średnio szybkiej płycie gorzko-refleksyjny „A jeśli jutra nie będzie”. Posłuchajcie a przed oczyma staną Wam filmy pokazujące ten zwykle słoneczny dzień przed apokalipsą. Ostatnie godziny uporządkowanego świata, tuż przed ostateczną i nieodwracalną rozpierduchą. 
Najnowszy DEZERTER muzycznie może i nie  żądli  (co również potrafi) lecz robi to co umie najlepiej - ostrzega słowem.  Trzeźwość spojrzenia obok konsekwencji to ich największe atuty. Na tym singlu czuć je aż nadto.  DEZERTER starzeje się z klasą, której wielu brakuje na przebrnięcie choćby roku. j.Ap (marzec 2019)  





1125
Niepewności czas” CD, 2018,
PASAŻER

Biję się w piersi, że przez kilka lat bez większych emocji obserwowałem wieści z obozu 1125. Nie dlatego, żeby byli słabi a głównie dlatego, iż za bardziej ekscytujące zajęcie uznałem śledzenie co tam nowego w rodzimej „trawie piszczy”. Tymczasem nie zważając na mnie i na całą resztę „jedenastki” poczynały sobie dziarsko. Nieprzerwanie grając koncerty raz po raz wydając płytę za płytą. Ani na moment nie zrezygnowali z młodzieńczych fascynacji utrzymując zespół przy życiu. Zmieniały się koniunktury, zmieniały się mody, pojawiali się i znikali bohaterowie sceny a Oni konsekwentnie grali swoje. Ktoś mógłby pomyśleć „a cóż to za osiągnięcie ?” Otóż spore. Utrzymanie było nie było ekscentrycznego hobby przez tyle lat gdy ma się rodziny, pewnie i dzieci oraz pracę pozwalającą wypełnić żarciem lodówkę ale już nie zawsze tak łatwo dającą się pogodzić z zespołem - to nie lada wyzwanie. I właśnie za tą długodystansową determinację mają  mój szacunek. Jednym z powodów ponownego zwrócenia uwagi na 1125 stał się „lament” wokół okładki.  Lament dla mnie zupełnie nie zrozumiały.  Obrazek jak obrazek. Nie jest to coś, co od pierwszego wejrzenia chciałbym sobie wydziargać ale też i nie jest to motyw, który brutalnie gwałci oczy. Gronu  estetów rzeknę -  widziałem gorsze (by nie szukać wśród obcych vide torpedo na „Ten moment”). Jeśli już coś miałbym zmieniać na tym wydawnictwie to szyk wyrazów w tytule. Wg, mnie po tym zabiegu byłoby prościej i równie nośnie. 
Drugim i chyba najważniejszym powodem odświeżenia „jedenastek” był udział Szymona Szwajgera w  roli współtekściarza.  Wieść ta rozpaliła we mnie detektywa do tego stopnia, że płyta jako materiał niezbędny do śledztwa wylądowała w domu. Wymieszawszy w sobie cechy Borewicza, Szerloka i Kodżaka za najbardziej prawdopodobne tekstowe współsprawstwo Szymona uznałem kawałek „Z losem zaciśniętym w dłoni”. Pewne echa jego stylu odnalazłem też w „Nieustannej obławie” no i ……się poddałem. Nie wiem czy trafiłem ? Nawet gdyby nie to obydwa kawałki uważam pod względem przekazu za najlepsze. 
Po za tym śledztwem nowe 1125 słuchane po latach uznaje ze solidnie. Mocne brzmienie, dobre rzemiosło, kilka ciekawych momentów nie tylko tekstowych składają się na porządną płytę. Zaskoczyć nie zaskoczyli, ale i nie rozczarowali. Szmat czasu trzymają pion za co im chwała. j. Ap (styczeń 2019 )





ODD MAN OUT
„s/t” LP, 2018,
REFUSE, 143

Amerykańskie zespoły stanowią jeden z największych podzbiorów w katalogu REFUSE. Wytwórnia regularnie częstuje nas nagraniami z za oceanu i tak jest i tym razem. ODD MAN OUT pochodzi z Olympii w stanie Waszyngton na zachodzie Stanów zaś obecnie ich bazą stało się Seattle. Grupa wystartowała w roku 2008 z założenia jako zespół HC Straight Edge i cały czas utrzymuje pierwotnie obrany kurs.  Wcześniej jej członkowie pogrywali w nieznanych mi bliżej ANGEL DUST, GAG oraz LOWER SPECIES. Przyznaję, iż również ODD MAN OUT mający na karku dziesięcioletni staż słyszę pierwszy raz i jest to raz całkiem sympatyczny. Krążek zawiera komplet dotychczasowych nagrań zespołu. Urozmaicają go specjalnie na tą okazję skomponowane cztery dodatkowe utwory w tonacji surowego, intensywnego hardcore co suma summarum daje słuchaczowi „wegański tort” z osiemnastoma energetycznymi kawałkami. ODD MAN OUT w obranym stylu poczyna sobie bardzo swobodnie. Gra prosto, zwięźle bez sztukaterii, bez mentalnych i aranżacyjnych zawijasów. W tekstach omija oniryzmy  i poetykę wykładając wszystko co ich boli bez skrępowania i bezpośrednio. Rzekłbym nawet w dość minimalistyczny lirycznie sposób. Klapsy od grupy dostają m.in.: pijący, zwyrodnialcy,  narkomani, kupujący ubrania ze skór i o dziwo modern hardcore’owcy. Pochwałami ODD MAN OUT szczodrze obdziela po pierwsze strejtedży; po drugie strejtedży  i na koniec strejtedży. 
Płyta ma fajną okładkę oraz skromny lecz elegancki dwustronowy insert z tekstami, koncertowymi flyerami oraz po jednym zdjęciu każdego z członków zespołu w typowej dla siebie roli. 
Zespół w moim odczuciu ze środkowej stawki tabeli. Sympatyczny i konkretnie zadziorny lecz nie powalający jak choćby ich rodacy z MINDSET.  j.Ap (styczeń 2019) 





MORUS
„Ciało obce” LP, 2018,
FALA / RUIN NATION/ UNREST / IRON MAN / LAST HOUR

Zespół w akcji widziałem dwa razy. Ten drugi zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Zapamiętam je na długo. Warszawa, 12 września  2018, klub „Pogłos” na scenie jako „przedskoczek” przed TRAGEDY:  MORUS. Zapowiedzią jednego z utworów jest taka oto historia. W gettcie w okupowanej przez nazistów Łodzi trwa selekcja mężczyzn zdolnych do pracy. Starcy, chorzy, kalecy są bezpardonowo odrzucani co dla nich jest równoznaczne z wyrokiem śmierci. Wiedząc o tym wielu mężczyzn w podeszłym wieku zawczasu poczernia sobie włosy pastą do butów. Chcą przykryć siwiznę, zamaskować wiek – chcą przeżyć. Tłum, farbowanych starców czeka na decyzję…. i wtedy spada deszcz. „A oni stoją w tych czarnych kałużach” mówi cicho Nika  a MORUS zaczyna grać. 
Wydaje mi się, że z wiekiem staję się co raz bardziej gruboskórny. Co raz częściej otępiały, co raz bardziej apatyczny. Jednym słowem kapcanieje w zastraszającym tempie. W momentach takich jak ten wyżej pojawia się nadzieja, że nie jest jeszcze aż tak źle, że coś jest w stanie mną wstrząsnąć, coś poruszyć...ten zespół zdecydowanie to potrafi. 
Ostry, dobrze zagrany, inteligentny, w takim samym stopniu sprawnie posługujący się słowem co instrumentami MORUS posiada zdolność skupiania uwagi. Interesująco napisane teksty podane w otulinie wysokooktanowego punk rocka skłaniają do głębszych refleksji. Opowieści przedstawione w niebanalny sposób są na wskroś współczesne, mocno dzisiejsze. Takie z za ściany, z za rogu z jakimi możemy zetknąć się na co dzień. Namacalnie rzeczywiste przez co po ludzku ujmująco prawdziwe.  
Słucha się tego z ogromną przyjemnością ba nawet z pewnym poczuciem dumy, że gdzieś poza oficjalnym obiegiem,  w totalnym podziemiu, w tej naszej niszy w niszy powstają nagrania tak dobre. 
Gdy słyszy się o MORUS w 80% przypadków zawsze gdzieś obok pojawia się nazwa POST REGIMENT. To częste zestawianie ich obok siebie należy traktować jako skrót naprowadzający na personalno – mentalne podobieństwa, które oczywiście istnieją. Mimo to MORUS i POST REGIMENT to oddzielne pary kaloszy. Nowicjusz MORUS już na starcie wydaje się być  bardzo autonomiczny. Gra inaczej, po swojemu i z równie wielkim polotem.  Sprawia wrażenie, iż nie potrzebuje żadnej trampoliny z przeszłości by kogokolwiek do siebie przekonać. Bez niepotrzebnych spekulacji jest jednak coś co łączy oba te byty. Tym czymś jest punk rock podany na wysokim poziomie.   Wartościowa płyta !  j.Ap (styczeń 2019)  





HEATSEEKER
„Infected Society” 12”LP, 2018,
REFUSE, 142

Przyznaję, że trochę przegapiłem tą płytę. Puszczona raz najprawdopodobniej podczas jakichś prac przeleżała spory czas zanim wróciła „na talerz”. Terminu ważności nie posiada więc i słuchać można wtedy kiedy się chce. A refleksje mam takie…
W czasach niepotrzebnie minionych crustowa ikona wschodu SANCTUS IUDA wyśpiewywała, że „nienawidzi społeczeństwa” dziś równie mroźnym uczuciem szasta doń hardcore’owy HEATSEEKER. Oceny zbieżne choć oddalone pomiędzy sobą o 20 lat uświadamiają, że świat ku lepszemu nie posunął się ani o cal. O zgrozo społeczeństwo będące  dzieckiem a zarazem kreatorem tegoż świata jest poważnie chore. Dolegliwości te dostrzega i punktuje HEATSEEKER. Ich drapieżny, szorstki i mocno współczesny HC bez krzty domieszek jest idealnym tłem do tych mało sympatycznych diagnoz. Na 8 utworów warszawiacy nie przejawiają jakiegokolwiek śladu sympatii do otoczenia. Nie pałają doń w żaden cieplejszy sposób. Nie pragną utulić świat w ramiona ani też na siłę udowadniać, że jest cudownie. Jest to o tyle ciekawe, że ekipa (widziałem na żywo raz czy dwa) sprawia wrażenie poukładanych ludzi o pogodnej aurze. 
Przy okazji wsłuchiwania się w „Infected Society” łapię się na pewnej myśli. Dociera do mnie, że chyba wolę depresyjne lecz szczere zapisy  odczuć od dyżurnych, sztucznych, pompatycznych i z perspektywy czasu lekko głupkowatych pieśni o jedności sceny, załogi i wiecznej młodości wyśpiewywanych przez podstarzałych 40 i więcej latków. 
HEATSEEKER odarty jest z takich naleciałości. Na płycie rządzą: tytułowy: „Infected Society”, lekko „sunrise’owy” - „Keep Walking”, „Your Choice” oraz spinający całość „Dead Man Walking”. Solidna rzecz. j.Ap (styczeń 2019)   





EL BANDA
„Wiatr sieje nas” LP/CD, 2018
PASAŻER

Podobno jedynie słuszny podział dzieli muzykę na poważną i rozrywkową. Intuicyjnie czuję, że muzykolodzy taką  EL BANDĘ zaliczyliby do rozrywki. Przywilej nie bycia ekspertem pozwala mi na zdanie odmienne. „Wiatr sieje nas” to płyta na wskroś poważna odarta z krotochwil i memowatych heheszek. Płyta poruszająca tematy fundamentalnie istotne, przy której warto się zatrzymać i pomyśleć.  
Pomimo ciężaru gatunkowego jaki niesie jej przesłanie zaczyna się instrumentalnym pstryczkiem w nos dla organizatorów dużego koncertowego eventu. Pstryk tkwi w tytule i jest jedynym żarcikiem na jaki pozwala sobie EL BANDA w tym wejściu. 
W dalszym ciągu tej wielowątkowej opowieści bywa: donośnie, rewolucyjnie, obrazoburczo i prowokacyjnie. Jest bardzo pro kobieco i pro wolnościowo. Numer po numerze tekst za tekstem odkrywają bolesne rany będące efektem konserwatywnych wzorców zachowań, anty emigranckich postaw, nacjonalistycznych egoizmów czy rasistowskiego szlamu jaki ostatnimi czasy wybił w Polsce i Europie. 
Nad całością góruje pewien rodzaj smutnego romantyzmu coś  na kształt melancholijnej tęsknoty za światem, w którym byłoby nam lepiej.  Dzięki temu nie można odmówić jej również pierwiastka gorzkiej przebojowości. 
Dźwięczny, klarowny bas, urzekająca chrypka, bardzo liryczne (momentami) partie gitar („Elena” gdzie ja to słyszałem ?) i panująca nad wszystkim miarowym bitem perkusja ukazują profesjonalizm zespołu. Jednak tym czym wg. mnie EL BANDA najbardziej ujmuje jest ponadprzeciętny zmysł aranżacyjny. Bez niego najbardziej ważkie teksty nie maiłyby aż takiej mocy. Zmysł o którym mowa na tym krążku eksploduje !  
Na „Wiatr się nas” sięgnięto  po kapkę inne środki niż dotychczas. Zespół cały czas pozostając niezwykle ekspresyjny, tym razem potrafi być też dojrzale stonowany. Konstrukcja wielu z utworów to majstersztyk łączący dwa skrajne żywioły. Dzięki tej umiejętności EL BANDA nie pozostawia słuchacza obojętnym. Naciska na takie czakry, odblokowanie których wyrywa z odrętwienia. Panuje nad emocjami kanalizując je punktowo. Precyzyjnie kieruje je tam gdzie chce by były skierowane. W momentach, w których dramaturgia opowieści instynktownie podpowiada złość EL BANDA wybucha. Tam gdzie nakazuje wstrzemięźliwość EL BANDA tonuje.  Wszystko to czyni kunsztownie dzięki czemu zarówno wybuchy złości jak i momenty wyciszeń podbijane są po trzykroć w swej skali.
Ta płyta to bulgoczący gar uczuć: pełen smutku, bólu, złości i niezgody. Pobudza tekst, pobudza muzyka, pobudza symbioza jednego z drugim. Emocjonalny Olimp. Zespół zasługujący na swą charyzmę. Momentów do wspólnego śpiewania podsunięto tu wiele. Koncerty będą magiczne !! j.Ap (styczeń 2019) 



GOVERNMENT FLU
„KFJC Session” 7”flexi 2018,
REFUSE, 146

Sesja nagraniowa GOVERNMENT FLU zarejestrowana podczas ich drugiej trasy po USA (2016) w rozgłośni KFJC w Los Altos Hills w Kalifornii. Nagranie materiału transmitowane na żywo znalazło zwieńczenie na nietypowym a przynajmniej bardzo rzadkim materiale jakim jest płyta flexi. Dla niewtajemniczonych to takie cienkie chucherko wyginające się na wszystkie strony przy byle podmuchu. Ten delikatny nośnik zawiera nagrany na 100%  około ośmiominutowy set GOVERNMENT FLU z utworami: (A) „Sold cheap”, „To The Grave”, „Guild Trip”; (B): „Tension”, „Live Your Lie”, „Szczury” (TRAGEDIA cover) oraz „”Facless”. Oczywiście wszystkie w stylu do jakiego zespół zdążył już przyzwyczaić. Długowłosi harleyowcy pozrzeszani w klubach motocyklowych raczej nie znajda tu kobylastych suit dla siebie. Wigor tych nagrań pokazuje, że pierwszy, rodzimy D.I.Y. band wizytujący Stany był w wyśmienitej formie podczas tej trasy. Singiel zawiera okazały booklet z tekstami oraz sporą ilością zdjęć i flyerów dokumentujących obydwie wycieczki zespołu za ocean. Podczas dwóch wizyt   zagrali tam w sumie 31 koncertów. To flexi to elegancka pamiątka dla nich samych oraz super dokument, dla tych którzy chcieli by choć w części poczuć atmosferę ich przygody  i zagranych podczas niej gigów.  Ladies and gentleman !! GOVERNMENT FLU in USA raport on flexi plate !!! j.Ap (styczeń 2019)



REGRES
„Tu i teraz” 7”EP, 2018,
REFUSE, 148

Na nowe nagrania REGRES zawsze czekam jak na list od dobrych znajomych. Kiedy się pojawi z ciekawością sprawdzam jak się mają i co u nich słychać. Zarówno wcześniej jak i tym razem ekipa słowami Pawła daje do zrozumienia, że trwa przy swoim. Nadal wbrew wszelkim złym okolicznościom podkreśla rolę wspólnoty, przyjaźni i sensu wiary w młodzieńcze ideały. W mocno osobistym ukierunkowanym wewnętrznie przekazie zaczyna zauważać istotę przemijania. Dostrzega nieubłagane skutki upływającego czasu. REGRES uświadamia sobie, że z każdym dniem co raz dalej jest od YOUTH a bliżej do OLD CREW. Mimo tej świadomości zespół nie chwyta się martyrologii. Podkreśla, że życie trwa „Tu i teraz”. REGRES a.d. 2018 będący „tu” twardo przeciwstawia się agresji, homofobii i degradacji uczuć („Precz”). Jeśli wspomina („Być z Tobą”) to robi to by ukazać przeszłość jako fundament do tego co jest teraz. Zaś najważniejsze w tym co teraz uznaje bliskość z innymi ludźmi. Dzięki tej bliskości i poczuciu wspólnoty mamy szansę nigdy nie być samotni („Połączenie” & „Schronienie”). Śledzę ich i kibicuję. Staram się porozmawiać gdy nadarza się okazja. Okazji co raz mniej. Na szczęście są płyty takie jak ta. Płyty zespołów potrafiących bez wzbudzania szumu, dojrzale opowiadać co im w duszy gra. j.Ap (styczeń 2019)



 limit
regular
EMBITTER
"Season Of Solitude" 7"EP, 2018,
BOUND BY MODERN AGE (D)


No proszę jakie miłe zaskoczenie !  Okazuje się, że można  kupić coś „w ciemno” bez wcześniejszego rozpoznania „bojem” i nie żałować. Dokładnie takim przypadkiem jest debiut  stołecznego EMBITTER.  Singiel nabyty wraz z stertą innych płyt zaskoczył od pierwszych taktów  #1: „Rain On The Parade”. Z wysłużonych Altusów popłynął mega zmetalizowany HC czy jak kto woli metal ze śladami tegoż HC zakorzeniony w głębokich latach  90. Uruchomiło się całe mnóstwo skojarzeń. LIAR, ARKANGEL, CONGRESS, DEFORMITY oraz całej tej dość popularnej ówcześnie sceny H8000. Zespoły tego nurtu miały już swoich  naśladowców w Polsce by przypomnieć choćby INFLEXIBLE jednak EMBITTER robi to lepiej. #2: „Sea Of Shame” – drugi w kolejności – powala potęgą brzmienia i utwierdzając w przekonaniu, że ten projekt to nie żart.. #3 : Collide” – no i zaczyna się robić mocno amerykańsko. Trójeczka to najbardziej hardcore’owy moment tej randki. Intensywność gitar, moc sekcji, dobry wokal szerokim łukiem omijają w niej kwadratowe aranżacje protoplastów tego stylu nad Wisłą.  Nie ma dziwne trochę lat minęło a osłuchana młodzież grać potrafi. Ta na bank (!). #4: „Surrender” metalcorową kanonadą  na finał przypieczętowuje in plus moje zaskoczenie. Debiut wydany w Niemczech gdzie obecnie najwyraźniej przesunęło się europejskie epicentrum takiego grania.  Na nowej taśmie „Orwellian” (wydanej już u nas: Youth 2 Youth) zapodają cover MORNING AGAIN przez co kwintet EMBITTER zaskarbił mnie ostatecznie.  Powiedzieć, że warto to sprawdzić to jak nic nie powiedzieć.  j.Ap (październik 2018)



regular 
limit
PROTEIN 
"Alive" 7"EP, 2018,
REFUSE RECORDS, 147


W natarciu - młodzi, gniewni, trzeźwi i  wysportowani.  Krakowski PROTEIN  ze swoim staro-szkolnym HC w katalogu REFUSE zajmuje 147 numer jak ulał wkomponowując się w dominującą stylistykę wytwórni. Chłopaki tworzą rodzimą wizję amerykańskiego straight edge hardcore bez  cienia  siermięgi i z dużym wigorem. I choć zespołów pielęgnujących ten styl jest cała masa to słuchając PROTEIN można o tym zapomnieć. Niby old school, ale bez bezmyślnej galopady. Niby nie pędzą a jednak jest w tym polot i dostatecznie duża dawka pozytywnej adrenaliny.  Realizacyjnie płyta nagrana wzorowo co nie zawsze udaje się w tej stylistyce. Na wyróżnienie zasługują brzmienie basu oraz barwa głosu wokalisty. Teksty to wewnętrze przemyślenia odarte z moralizatorskiego zacietrzewienia, przez co wg. mnie o wiele bardziej potrafią skłonić do refleksji potencjalnego odbiorcę vide „Give It Up”. Ten sześcio utworowy singiel jest ich drugim oficjalnym wydawnictwem. Debiut to demo wydane przez YOUTH 2 YOUTH w 2017. Słuchając tych nagrań jedno po drugim nawet głuchy wyczuje ogromny progres. Krążek zawiera co najmniej dwa powalacze, którymi w moim skromnym odczuciu są: „Hear Me Out” oraz „Mantra”.  Na ciągle skromniej, rodzimej scenie sXe (tą płytą) PROTEIN „zadomawia się” jako ekipa, która będzie słuchana z uwagą. Jak sądzę nie tylko przeze mnie. Wydane z subtelną gracją. j.Ap (październik 2018) 



LINE OF SIGHT 
"s/t" 12" MLP, 2018,
REFUSE RECORDS, 144


Pod szyldem LINE OF SIGHT kryje się nowa ekipa z Waszyngtonu zmontowana przez członków MINDSET, PURE DISGUST, FREE oraz PROTESTER. Nie wiem na ile jest to projekt okazjonalny a na ile  zaplanowany długoterminowo? Pierwsze demo wypuścili w świat w 2015 a mamy już 2018 więc trochę ta przygoda już trwa. Jak by nie potoczyła się ich historia to ta płyta jest energetyczną dawką klasycznego posi HC w najlepszym rozumieniu. Dziewięć naładowanych pozytywnym fluidem utworów jest w stanie rozbudzić w odbiorcy wszystko co dobre w kilka minut. Stanowi idealny pobudzacz właściwie do wszystkiego.  Przekaz i muzyka podane klarownie otulone nimbem sXe wstrzemięźliwości co dla wielu adresatów jest dodatkowym atutem. Krążek nie nuży nie dlatego, że  zanim się zacznie już się kończy. Nie nuży bo jest D O B R Y (!) Wychuchana odsłona LINE OF SIGHT promowana przez REFUSE zawiera ich wszystkie aktualne nagrania; a więc wspomniane demo oraz 7”EP (2018) wydane przez amerykańską YOUNGBLOOD RECORDS. Więcej się po prostu nie dało. Jest krótko-zwięźle i na temat.  Wprawdzie przy odsłuchiwaniu trzeba się troszeczkę nalatać  12” na 45 RPM, ale od paru kroków do gramofonu i z powrotem jeszcze nikt nie umarł. Wysoko rekomendowane. j.Ap (listopad 2018)



WALL BREAKER 
"s/t" 7"EP, 2018,
REFUSE RECORDS, 140


Zespół zainicjowany przez gościa z COKE BUST nie może być melancholijną - oniryczną rozleziną. I nie jest. WALL BREAKER to polityczny, trashujący zapierdalacz. Zainspirowany dokonaniami takich tuzów jak SSD czy LIFE’S BLOOD w bezpardonowy sposób rozprawia się z współczesną amerykańską codziennością made in Donald Trump. Budowanie międzyludzkich murów, szczucie jednych na drugich (skąd my to znamy?), podsycanie strachu przed uchodźcami nie tylko z Meksyku czy promocja egocentryzmu narodowego to postawy, które w sposób bezpośredni lub pośredni zwalcza zespół. Ewidentnie posiadają w sobie hc/punkowy gen obywatelskiej niezgody. Rodakom mogą kojarzyć się z GOVERNMENT FLU a nie rodakom z czymkolwiek szybkim. WALL BREAKER pędzą (!) Pięć ciętych ripost do czasów, których jesteśmy uczestnikami mija jak z bicza strzelił. Na żywo  (vide 25 lat Refuse Records) wypadają mega korzystnie: z sercem, z zaangażowaniem, muzycznie w pełni profesjonalnie. Moc z nich się wprost wylewa.  Jako, że są szybcy i wściekli zdążyli już nagrać nową pełnometrażową płytę (2018). Tymczasem tej towarzyszy bardzo zgrabna promocyjna sentencja: „To jest Trump era hardcore, epoka budowania ścian zaś ten singiel to ścieżka dźwiękowa do ich przełamywania”.  Nic dodać nic ująć. j.Ap (listopad 2018)




DOMAIN 
"Retreat" 7"EP, 2018,
REFUSE RECORDS, 139 


DOMAIN to niemiecki youth crew straight edge hardcore z Mannheim  nieznany mi dotąd zupełnie tak jak większość tej sceny. Na koncie dwie demówy (2015 i 2017) + tegoroczny debiut na EP w stajni REFUSE. Siedem numerów zaproponowanych na płycie zagrane jest bardzo poprawnie jednak bez większych uniesień dla mnie jako słuchacza. Teksty mocno osobiste. Sięgają najwyraźniej głęboko do doświadczeń autora przez co (wg. mnie) obarczone są dużym prawdopodobieństwem niezrozumienia. Założenie, że popełniono je świadomie a nie jako wypełniacz (bo coś śpiewać trzeba) doprowadziło mnie do wielokrotnych prób odczytania sensu. Niestety na koniec zawsze wychodził mi jakiś freudowski galimatias. Kodyfikacja liryki jak dla mnie nie do odgadnięcia. 
Zespół przez mego przyjaciela reklamowany jest jako „jeden z najmocniejszych filarów sceny Deutschhardcore”. Dlatego też nie skreślam DOMAIN definitywnie zostawiając sobie szansę na zrozumienie ich wyjątkowości za czas jakiś. Brzmią przyzwoicie  jest więc nadzieja, że może następnym razem załapie o co kaman. Tymczasem sorry. j.Ap (listopad 2018)





 THE FOG 
"s/t" 7"EP, 2018, 
REFUSE RECORDS, 141 

Płyty też potrafią być jak pudełko czekoladek Forest !! Nigdy do końca nie wiesz na co trafisz. THE FOG to tarzanie się w mega chropowatym czadzie  takim  troglodycko dekadenckim i  z żyłami na skroniach po linii SHEER TERROR. Zero słodkości, zero delikatności, zero subtelnych wzdęć. Silnie naładowany emocjami wokal bucha energią zadając ciosy maksymalnie zdartym gardłem. THE FOG powala siłą prostych środków. Przez osiem numerów wali słuchacza obuchem w łeb. Zero ceregieli, zero cackania – co na wątrobie to na języku. Sztandar z napisem „KILL THE SOFT !!” dumnie powiewa nad tym bandem.  Jakoś tak idealnie pasują mi do koncepcji HC promowanej przez rodzimy RATEL. Otrzaskani w poprzednich projektach: Mind Trap, Vowels, Nothing, The Tangled Lines czy Highscore na instrumentach poczynają sobie swobodnie.  Wygrywają te swoje szorstkości nad wyraz finezyjnie. 
Okładka płyty to oddzielna para kaloszy. „I jeśli mam być szczery a ja od dzisiaj chcę być szczery to jest nie miły fakt”. Niemniej wkomponowuje się w zakładany (jak sądzę) programowy art-prymitywizm całości. Pomimo, iż zespół spoza mojej galaktyki estetycznej płyta bardzo fajna.   j.Ap (listopad 2018)





V/A
"Karate klub. Dublin HC/PUNK Compilation” LP, 2018
KARATE KLUB RECORDS 

Nie od dziś wiadomo, że w sensie społecznym punk oznacza większe lub mniejsze zbiorowości. Najczęstszym ogniwem łączącym załogantów są zespoły skupiające wokół siebie oddane grono przyjaciół. Wyjątkowe miejsca posiadają równie integrującą siłę, która przyciąga do nich ludzi, scalając ich relacje i tworząc więzi. Jednym z miejsc o takim charakterze jest Dublin oraz funkcjonujący w nim Karate Klub.  Dowodem na jego integracyjnych wpływ jest kompilacja zespołów, powstałych w dużej mierze z pomysłów zrodzonych podczas treningów. Dublińska załoga prócz sportów walki pielęgnowanych w tym klubie wygenerowała z siebie spore grono ciekawych kapel oraz wydała płytę z zapisem ich nagrań. Towarzysko i muzycznie mamy tu multikulturowy koloryt. Zespoły grają najprzeróżniejsze odmiany punkowego hałasu.  Jest ich aż 18 co świadczy zarówno o sile tej załogi jak i mocy oddziaływania tego miejsca. Każdy z pewnością znajdzie tu coś dla siebie bo spektrum stylów jest szerokie.  Na płycie pojawiają się także rodacy współtworzący m.in. POŻOGĘ, ŻONĘ ZŁĄ czy THE BLOW INS. Kompilację zdobi okazały bootleg przedstawiający historię klubu, opisujący zespoły oraz opowiadający o skupionej wokół tego wszystkiego społeczności. Jego część drukowana była w 418 numerze amerykańskiego MAXIMUM ROCK'N'ROLL jako raport z dublińskiej sceny. Ta płyta to sympatyczny prezent dla wielu.  Największy oczywiście dla samych  twórców, ale nie mniejszy dla postronnych obserwatorów. Jestem pewien, że uczestnicy tego projektu po latach wspominać będą dubliński rozdział z dużą nostalgią. Myśląc o nim ciepło  gdziekolwiek rzuci ich los. Nakład 500 sztuk. Najlepiej szukać u dublińskich punków urodzonych tu. j.Ap (październik 2018) 





SUROWICA
„Prochy” CDR, 2018
D.I.Y. wydawnictwo zespołu

To już nie trend i nie moda  to już szeroki nurt płodzący projekty prześcigające się w tworzeniu archaizmów. Patent jest prosty i w zasadzie w każdym przypadku podobny. Ludzie z ponadprzeciętną umiejętnością gry oraz praktyką w kilku rozpoznawalnych zespołach łączą siły i grają szorstkie, chropowate, oparte o zarzucone dobrych kilka dekad temu brzmienia. Tak sformułowały się m.in.:  ALERT ! ALERT!, ŻONA ZŁA czy ostatnio JAD. 
W oparciu o tą idee (jak mniemam) powstała też SUROWICA. Urodziła się w Wołowie z inicjatywy Marcina (znanego m.in. ze STEPHANS) oraz Konrada nie znanego mi bliżej (za co przepraszam). Jak to w takich przypadkach bywa dominuje dobrze pojęty muzyczny brud oraz ogólny brak nadziei, przygnębienie i egzystencjalny ból w tekstach. Zero radości, zero euforii, zero słodkich piardów. SUROWICA cywilizując CRUST jest jak gorzka czekolada posypana pieprzem. Bez walców, bez blastów, choć ze sporą ilością zwolnień mogą kojarzyć się z szybszą wersją swych sąsiadów z GAUANTANAMO PARTY PROGRAM. Jechane jest równo, po całości i bez jakiejkolwiek wrzawy wokół zespołu. Chyba że mnie coś ominęło ? Czernie liryczne i czernie graficzne wypełniają sześcio-utworowy krążek wydany własnym sumptem (50 sztuk). Trafiłem przez przypadek jako wypełniacz do innych zakupów, Najfajniejszy numer: „Ten sam cień”….zresztą co tu dużo gadać fajne są wszystkie. Marcin zdradził emo w urzekającym stylu !! Dawać ich na festiwale i inne duże lub kameralne bale ! j.Ap (lipiec 2018)





REMISSION
„Enemy OF Silence” LP, 2018
REACT RECORDS

Z pielęgnowania tradycji grania jak VERBAL ASSAULT  chilijski REMISSION uczynił oręż. Zespół powstał w Santiago De Chile w 2008 i już po roku przedstawił się światu płytą „Accept”, która moim skromnym zdaniem mogłaby być kolejną pozycją w dyskografii VERABL gdyby ten istniał. Tym krążkiem młodzieńcy z REMISSION zdobyli uznanie wśród wielu ludzi na świecie a ja zdecydowanie łapię się do tej grupy. Od tego czasu wypuścili trzy siedmiocalówki  (2010, 2011, 2012 ) z czego jedna to split  z amerykańskim POLICE & THIEVES grając sporo dobrze przyjmowanych koncertów również w USA. W tym roku (2018) nakładem chyba już definitywnie amerykańskiego REACT! ukazał się krążek „Enemy Of Silence”. A na nim REMISSION nadal skrupulatnie i po mistrzowsku odtwarza brzmienie V.A. Ze szwajcarską dokładnością tak jak oni sprzęga gitarami, ma identyczne zaśpiewy, buduje napięcie i w ten sam sposób tworzy aranże. Nowym wątkiem w kontrze do debiutanckiego „Accept” są tu melodyjne wokalizy, które w kilku momentach wyrzucają REMISSION z magicznego kręgu wpływu VERBAL wprost w ramiona innej potęgi lat 90 – DAG NASTY. Kapkę tego jest więc dla psycho kiboli V.A. potrzeba trochę czasu by je mogli oswoić, ale da się !  W ich graniu nadal słychać zdecydowane piętno zespołu z Newport (Rhode Island) zaś oglądając ich sztuki i obserwując jak ruszają się po scenie gładko można uwierzyć w reinkarnację. Tych pięciu „gnojków” są jak ostatni Mohikanie w pielęgnowaniu pamięci po jednym z najistotniejszych zespołów dla sporej rzeszy ultrasów V.A. Nasz umęczony kraj też ma ich kilku. By było nas więcej słuchajcie VERBAL i słuchajcie REMISSION, które w 2018 nadal jest cholernie dobre w tym co robi. j.Ap (lipiec 2018)





AUGUST LANDMESSER
„s/t” CD, 2018,
koprodukcja:
ABNEGAT / BESKID PUNKOWY / ZIMA / D.I.Y. KOŁO

Istniejący od 2012 opolski AUGUST LANDMESSER od początku bardziej niż z niemieckim bohaterem - co to hajlować nie chciał - kojarzy mi się z Kubą Kunyszem, który odkąd pamiętam także nie chce. Przez sześć lat projekt ów dawał o sobie znać sporadycznymi koncertami, głównie w południowo zachodniej części kraju w sposób zamierzony pokazując się w towarzystwie zespołów sceny D.I.Y. HC/P. Wiosną 2018 AUGUST zadebiutował LP splitem z czeskim TEDem KACZYŃSKIM a w „kilka chwil” po nim idąc za ciosem wysmażył pełnometrażową samodzielną płytę w formacie CD. Trzon nagrań na obu wydawnictwach jest ten sam. Trzeba jednak przyznać , że zespół uczynił bardzo wiele by uatrakcyjnić wersję kompaktową. I tak wzbogacają ją trzy dodatkowe utwory, dwa remiksy oraz znamienici pomagierzy i pomagierki. W żagle projektu AUGUST LANDMESSER co sił w płucach dmą m.in.: Ania (ex. EFAE obecnie L.A.S.T.) – w utworze „Kurwy z piekieł”, Małgosia (PAST) – w kawałku „Wyspa”, za szykowną oprawę graficzną odpowiada Nadan Sarvan, remiksów dokonał duet Thom Ash i Dawid Chrapla z industrialnego Synapsis, całość zmiksował Marcin Czajka (dawniej COALITION, SUNRISE, 1000 INCH SHADOWS i Bóg wie co jeszcze). By tego było mało za warstwą tekstową stoi Artur „Łosiek” Topczewski znany m.in. z BLOWINS i ŻONY ZŁEJ. Przyznaję, że efekt pracy zespołu i sporej armii zaciężnej jest ciekawy. Jeeebudu (!!!) w wykonaniu AUGUST LANDMESSER jest wyraziste, ostre,  mroczne i monumentalne. Słuchać tu noise, screamo czy polaną postpunkowym sosem ciężką zimną falę. Wyraźnie odczuwalne są echa HIS HERO IS GONE oraz NEUROSIS. Na płycie ścierające się ze sobą różne pomysły przez co nasuwa się wrażenie, iż zespół właśnie teraz wykuwa swój ostateczny styl. Udział niewiast w nagraniu tego krążka podobno już przyniósł dołączenie do składu żeńskiego wokalu w osobie Karoliny z WORLD HISTERY X. Ruch ten na pewno pomoże obronić wspaniałe pomysły choćby takie jak wspominana „Wyspa” podczas recitali na żywo. Potwierdza to także moją teorię o nieustannym poszukiwaniu finalnego oblicza dla tegoż projektu, który wg. mnie idzie w interesującym kierunku.
Jedno jest pewne scenie D.I.Y. przybył ciekawy „zawodnik” a rok 2018 jest dla niego najwyraźniej przełomowy. j.Ap (lipiec 2018)






WASTE
„Executioner” 7”EP, 2018
REFUSE RECORDS


Szwedzkie zespoły w swej przeważającej mierze zawsze mnie intrygowały. Właściwie nie przypominam sobie sytuacji, w której jakiś z nich przysporzył mi totalnego zawodu. WASTE nie jest pod tym względem wyjątkiem. Nie dość, że ich debiutancki singiel nie przynosi rozczarowania to jeszcze przyjemnie łechce moje narządy słuchowe brzmieniem a bezkompromisowym, lewicującym  przekazem  utrwala przekonanie, że nie jestem sam w takim a nie innym odbieraniu świata.  Jeśli kogoś to interesuje omawiany kwintet pochodzi z Göteborga i nie tylko wśród autochtonów uznawany są za sporą nadzieję radykalnego politycznego Straight Edge. W żadnym z sześciu utworów nie stosują półśrodków. Grzeją uroczo bez cienia kwadratowej siermięgi.  Jak treser z bicza trzaskając te swoje numery na ostro. Sądząc po notce biograficznej wszyscy grali już w różnych projektach (LOSE THE LIFE czy THE HAMMER) jak długo nie wiem - więc trochę w ciemno kwalifikuję ich do starszych juniorów.  Jako WASTE robią na tej startowo-rozpoznawczej płycie naprawdę dobre wrażenie. Całość podana zwięźle bez pseudo artyzmu w mieszaninie stylów od klasycznego HC 80 poprzez d-betowy zaśpiew aż po schizmowate zwolnienia. Kwintesencją zero-jedynkowego przesłania WASTE jest obrazek zdobiący insert: pięknego „tulipana” dostaje na nim jakiś hitlerowiec. Gdy nagrają coś większego może być o nich dużo głośniej. j.Ap (maj 2018) 




THE LOWEST 
„Doomed” LP/CD, 2018,
PASAŻER / CRECER RECORDS


Trzeci THE LOWEST być może nie jest tak zaskakująco odkrywczy jak pierwszy („s/t” 2012), ale też nie okopuje się na raz zdobytych pozycjach jak drugi („Divided” 2014). Nowy THE LOWEST w swym rozwoju daje co najmniej kilka kroków na przód. Wgniata brzmieniem, ujmuje sobą kawałek po kawałku, przesłuchanie po przesłuchaniu, systematycznie, miarowo i na trwale. W tej odsłonie THE LOWEST jest jeszcze bardziej apokaliptyczny, depresyjny i złowieszczy. Snuje wizje w głębokim mroku nadając swoim opowieściom piętno  ostatecznych ostrzeżeń.  Wszystkie dziewięć utworów tworzy bardzo spójną całość  sprawiając wrażenie głęboko przemyślanego zabiegu. Czegoś na wzór terapii szokowej wymierzonej w słuchacza. Terapii, w której miejsce młota odgrywa perkusja, rolę chłostających biczy spełniają gitary zaś podprogowe komunikaty aplikuje rozkrzyczany wokal. Nowy THE LOWEST jest jak jeździec ostateczności, jest jak czarne, obrzmiałe, stalowe chmury nadciągającego na ludzkość nieuniknionego Mordoru. Nowy THE LOWEST bezpardonowo przypomina o dniu, w którym każdemu z nas przyjedzie odejść ścieżką wszystkich ludzi (Sheol); uwydatnia niesprawiedliwości (The Nation Of Slaves); ukazuje kruchość zaklętego w ciele życia - życia, w którym jedni zjadają drugich (Ritual). Nowy THE LOWEST odrzuca boskie przywództwo (XXIII); zadaje pytania, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi (Void) by  ostatecznie rozpalić chęć poznania i uzewnętrznia pragnień (Nataruk). Bo nowy THE LOWEST idzie kilka kroków na przód w bardzo dobrym stylu !! j.Ap ( maj 2018)





ORPHANAGE NAMED EARTH
"Re-Evolve" CD, 2018
ARGONAUTA RECORDS

ORPHANAGE NAMED EARTH powstał w 2015 roku w głębokiej konspiracji godnej dużej sprawy. W prenatalnym okresie był jak burzowa chmura nabierająca potęgi i mocy. Wszystko działo się po cichu, powolnie z rozmysłem, bez zapeszania by nie stać się chmurą, która zrodzi jedynie kapuśniaczek. W lutym 2016 zespół zdekonspirował się w przestrzeni publicznej rozsyłając swoje demo. Deszcz „ochów” i „achów” utwierdził pomysłodawców tej „intrygi”, że jest co najmniej dobrze. Od tego momentu już bez większej krępacji ORPHANAGE NAMED EARTH z nagromadzonym potencjałem zaczął swoiste „gradobicie” na koncertach w kraju Lachów. Mimo to zespół nie poprzestał na odcinaniu kuponów dalej  knując swoje. W taki oto sposób testowana od samego początku partyzancka taktyka „przyczajki” spłodziła pełnometrażowy materiał „Re–evolve”. Jak sami twierdzą” „…to opowieść o romantycznym myśleniu o świecie pokoju, szacunku dla życia ludzi i zwierząt oraz wyzwalaniu ziemi, spotykająca się z brutalnością metalu, crustem d-beatiem i ostrymi, ale atmosferycznymi gitarami”. Na „Re-evolve” mamy do czynienia z dużą finezją i wyczuciem stylu. Transowość utworów jest wręcz hipnotyczna. ONE wciąga słuchacza w swój świat mroku, grozy i tajemniczości. Miota nim swoimi nawałnicami, ale pozwala też na regulowanie oddechu w chwilach kojących zwolnień. Układ utworów sprzyja wrażeniu, iż wszystkie „puzzle” na „Re-evolve” poukładane są dokładnie tam gdzie być powinny. Ładunek energii skumulowanych na niej jest olbrzymi. Orkiestra współgra z wokalem – wokal współgra z orkiestrą. Symbioza w szaleństwie oraz symbioza w tonowaniu szaleństwa. Głośno – cicho, cicho – głośno, szybko – wolno, wolno – bardzo szybko. Niby wszystko już było, ale w wydaniu ONE dodany jest jakiś nieokreślony nowy pierwiastek. Dla mnie jest nim wszechogarniający NIEPOKÓJ budowany i rozładowywany przez aranżacje. Szczególnie czuć to na żywo. Ładunek energii przed ich gigiem jest tak plastyczny, że można go kroić nożem. I wyczuwa się go na długo nim padną pierwsze dźwięki. Czuć to na „Re-evolve” i co najważniejsze czuć na gigach.
Płyta kompletna.  j.Ap (maj 2018) 




SANCTUS IUDA 
wysyp LP/CD/EP 

20 lat grobowej ciszy i raptem o SANCTUS IUDA huczy. Na zegarach połowa kwietnia a.d. 2018 a ta załoga ma za sobą już jeden (euforycznie przyjęty) koncert oraz trzy wydane w niesamowitym tempie płyty: retrospektywny „Disco” 2x LP / CD jak też split: z DISCLOSE (LP – nowość) i odkurzony split z DOG ON A ROPE (EP). Do tego bucha im z uszu energią, której aż nadto i obdzielić by nią można nie tylko dwa zaplanowane reczitale, ale z dziesięć takich zabaw. Amok na ich pierwszym reunion szoł wskazuje, że zakurzony zębem czasu crust za sprawą tych jagomości odczarowany został jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Obywatel Wojciech K. & Company swym pojawieniem uaktywnili wielu dobrze zakonspirowanych pochłaniaczy tego gatunku rodem z lat 90. Wystarczył „impuls / pstryk” z ich strony i ukazują się płyty, pojawiają się dawno niewidziani ludzie, odżywają idee i wspomnienia. Mają dar skurczysyny to na pewno. Do tego kreują opowieść o sobie z dużym pietyzmem i przytupem, ale trzeba przyznać, że rozważnie. Szkoda, że ta ekipa tkwiła w zlodowaciałej disneyowskiej bezczynności 20 lat. Wyobraźnia podpowiada, że ich komentarze do współczesnych wydarzeń mogłyby co rusz zdobić okładki gazet czy paski telewizyjnych wiadomości, zaś Nergal mógłby od nich uczyć się artystycznych niedomówień. Naprawę szkoda tych 20 lat…….na otarcie łez dla wszystkich Tych co nie widzieli kiedyś i Tych co chcą sobie przypomnieć obecnie 29.06.2018 - Ultra Chaos Piknik vol. 10 Żelebsko k./Biłgoraja + 13.07.2018 - DIY Hardcore Punk Fest vol. 14 Gdynia -------„prosto z piekła SANCTUS IUDA !!!” Ja również może się skuszę. j.Ap (kwiecień 2018) 




APPRAISE 
"Leap Of Faith" 7" EP, 2017
REFUSE RECORDS

Katalońskiemu APPRAISE kibicuję od pierwszego singla, który ukazał się stosunkowo niedawno bo w 2012 roku. Od debiutu tej załodze udało się wysmażyć dobrze przyjęty pełnometrażowy (jak na warunki HC) album „Deeper Than That” (2014). Płyta spodobała się na tyle, iż doczekała się drugiego tłoczenia - a to już „spore coś” w tej mocno chimerycznej społeczności.  „Leap Of Faith” czyli ich trzecie wydawnictwo (nie licząc demo)  ukazuje się w trzy lata po wspomnianym „dużym” krążku (2017) i stanowi swoistą kontynuację pomysłów na nim zawartych. Nowy APPRAISE brzmi ciężej, szybciej, energiczniej. Te trzy elementy składają się wg. mnie na ewidentny postęp. Bezapelacyjnie kombinują by odbiorca ich opowieści bez hamulców poczuł tą pasję i serce. I choć poszukiwacze rewolucyjnej odkrywczości płyt typu „The Shape Of Punk To Come” mogą kręcić nosem to APPRAISE „Leap Of Faith” mnie po ludzku  bierze. I to bierze nie od dziś. Z tego miejsca życzę im by zapodali jeszcze kilka takich „brań” – szczerych, soczyście wyrazistych i solidnych w swym „rzemiośle”. j.Ap (kwiecień 2018) 





ŻONA ZŁA
"Sesja  2", MC, 2018,
STARY CAP RECORDS / GOING POSTAL RECORDS 

ŻONA ZŁA wściekła się po raz drugi. Również i tym razem to poważana awantura, a nie jakieś tam niesforne przekomarzanie. Zupełnie zignorowali moją prośbę o coś optymistycznego pokazując, że szanujący się zespół z charakterem jakichkolwiek życzeń spełniać nie zamierza. Kręcą więc intensywną burzę z ulewą pretensji i gorzkich refleksji zamiast deszczu. Z buta w noch dostaje świetlana przyszłość: „Koniec blisko, zdycha wszystko” (Idź i patrz), „Kolejna kartka w kalendarzu, kolejny zmarnowany dzień” (No future – DEFIANCE cover); brzytwą po szyi obrywa codzienność: „Na siedząco przed ekranem, wszyscy razem wyzdychamy. Zbombardują nas seriale i zasypią nas reklamy” (Marazm), „Brakuje na czynsz, brakuje na prąd, brakuje na wczasy – nie ruszam się stąd” (High Life); młotem w łeb dostaje przaśna i koślawa religijność: „Matki polskie, matki boskie. Niechaj będzie pochwalony. Naród z wioski, król żydowski na różańcu powieszony” (Matki Boskie), nie oszczędzają wygasłych, sflaczało-apatycznych załogantów: „Gdzie się podziali wczorajsi buntownicy? Spętani kredytami żyją jak niewolnicy” (Fala). 
Na moje chłopskie ucho muzycznie ŻONA ZŁA miesza w swoim kotle trzy sprawdzone w tej konwencji składniki a mianowicie: patenty DISCHARGE – MOSKWY (z najlepszego okresu) oraz SIEKIERY tej z obuchem bez syntezatora. Przyprawia to wszystko krystalicznie autentyczną, czarną poezją autora z korzeniami w Małkini Górnej. Dla urozmaicenia dokłada kapsułę czasu w postaci brzmienia. Laryngolog by się pochlastał lecz kochający stare czasy mogą dostać orgazmu podczas wsłuchiwania się w tekst z uchem przy kolumnie. ŻONA ZŁA zapewnia więc estetyczną cofkę 30 lat wstecz wprost do dni gdy puchły nam małżowiny od pierdzących membran Kasprzaków czy Grundigów na baterie. By całość miała ręce i nogi taśmę zdobi okładka, której minimalizm przebija tylko pole do gry w kółko i krzyżyk. j.Ap (marzec 2018)
PS. Nakład dość ograniczony: sztuk czterdzieści na ponad 7 miliardów ludzi zamieszkujących tą planetę.



WORLD HISTERY X 
„Cywilizacja śmierci” CDR, 2017
D.I.Y. wydawnictwo zespołu.

Debiutancka płyta Śląskiego WORLD HISTERY X może się podobać. Jedenaście utworów osadzonych w mocno zmetalizowanej stylistyce hardcore przypominającej zespoły w jakich onegdaj lubował się chociażby Good Life Recordings.  Inteligentne teksty w rodzimym narzeczu podane przez zadziorny, napastliwy, kobiecy  wokal łudząco przypominający Anię z EFAE. Tematyka pozbawiona scenowej sztampy i oczywistych oczywistości. Treści uderzające m.in. w myśliwych, spolegliwe kobiety, siarczyście naszpikowane mizantropią. Dominuje w nich pesymizm, złość, rozczarowanie upadkiem humanitarnych reguł  oraz ogólne zniesmaczenie przytłaczającą  nas cywilizacją. I choć radości tu nie uświadczysz  to obcowanie z tą płytą jest przyjemne. Opowieści snute przez zespół są interesujące, do tego jego członkowie sprawiają wrażenie poukładanych (widziałem na żywo: 161 Fest) świadomych ludzi. 
Krążek zawiera hardcorową wersję wiersza Juliana Tuwima „Do prostego człowieka” oraz wspaniały, autorski  kawałek „Chwała”. Liczę, że jeszcze nie raz nas zaskoczą. Tymczasem sprawdźcie ich na sobie. j.Ap (marzec 2018)




PERRAS SALVAJES
„Aun Queda Tiempo” 7”EP, 2017,

UP THE PUNX / LA AGONIA DE VIVIR / DEVIANCE /
VICTIM / ROMANTIC SONGS / SCREAMING FOR A REASON /
FUZZ T-SHIRTS / MUERTA A TIPO / EL FARY ES DIOS /CAMPARY

Hiszpański PERRAS SALVAJES zaczynał jako męsko damski (2+2) kwartet około 7 lat  temu. Obecnie to trio (dwie dziewczyny + koleżka). Zwróciłem na nich uwagę dzięki urzekającej okładce towarzyszącej ich 12” „La Noche Es Más Oscura Justo Antes Del Amanecer” z roku 2014. Przepięknie narysowany gatefold stanowi ozdobę niejednej kolekcji. Podobne mini arcydzieło otula najnowszy singiel zespołu „Aun Queda Tiempo” zaś punktem wspólnym jest motyw wilka. Wehterowska kreska, żywe kolory, klimat grozy, sprawiły, że ponownie sięgnąłem po ich wydawnictwo. I choć płyta nie trafia w sedno mego ulubionego rodzaju ekspresji doceniam ją przez pryzmat egzotyki języka (śpiewają po hiszpańsku) oraz wyczuwalnego zaangażowania w sprawy ważne. Cztery, szybkie (całość materiał to niespełna 7 min 56 sekund), punk rockowe, rozkrzyczane damskim wokalem kawałki już od pierwszych dźwięków uwypuklają temperament południowców. W tekstach podkreślają swoje zdeterminowanie w walce ze złym światem „Contra Viento Y Marea” czy inspirują do aktywności „Que Tu Motor Nunca Se Pare” (Twój silnik nigdy się nie zatrzyma). Z zespołów ostatnio poznanych przypominają mi trochę brazylijski ANTI-CORPS choć nie jest to podobieństwo bliźniacze. Do tego jak przekazał mi naoczny świadek PERRAS SALVAJES tworzą ludzie bardzo życzliwi i pomocni. Kto nie zna warto sprawdzić i chyba nie tylko ze względu na okładkę. (j.Ap listopad 2017)





DYLIŻANS 
„A Ty nie mów mi…” CD,2017
D.I.Y. wydawnictwo zespołu

DYLIŻANS na początku lat 90 był regionalną gwiazdą w Zambrowie. Powstały na gruzach HWDK KALORYFER zadebiutował na sławnym wśród co poniektórych Punk Pikniku w Ciechanowcu w roku 1991. Grywał dobrze przyjmowane koncerty rodzinnym mieście, bardzo rzadko docierając poza własny region. Ich muzyka to mieszanina punk, rocka i reggae (takiego po linii The Clash). Duża dawka przebojowości i akceptowalnych przez różną publiczność melodii jakie wymyślał DYLIŻANS dawały im status alternatywnego guru wśród tubylców. Zespół przestał istnieć w roku 1998 nie pozostawiając po sobie śladu w postaci nagrań. Błąd ten naprawili byli muzycy w roku 2017 wypuszczając ten wspomnieniowy CD z 18 utworami kapeli. Materiał nagrano ponownie z dużą starannością co do brzmienia + kilkoma zmienionymi tekstami. Całość zaopatrzono w booklet z mini historią zespołu i garścią zdjęć. I choć znając gusta czytelników CHAOSU propozycja DYLIŻANS wydaje się plasować w bardzo odległej galaktyce to dla wszelkiej maści historycznych punk koneserów może być interesująca. W ostateczności można traktować DYLIŻANS jako produkt regionalny jak babkę ziemniaczaną czy ser z Korycina jeno do smakowania uchem. Po ostrych bezkompromisowych czadach może wejść bez popitki. Nakład ograniczony do 200 sztuk w dużej mierze wchłonięty przez zambrowskich autochtonów, ale można próbować szukać. j.Ap (listopad 2017)





NATIONS ON FIRE
„Strike The Match” LP, reedycja 2017
REFUSE RECORDS, # 132

Nigdy wcześniej nie miałem tego albumu nawet na taśmie. Za to z przyjaciółmi zasłuchiwałem się w „Death Of The Pro-Lifer” wydanej onegdaj w Polsce. Jego tematyka powalała aktualnością i trafnością w ocenie sytuacji. Chłonąłem przekaz NATIONS ON FIRE uznając zespół za inteligentną  przeciwwagę dla nurtu fasion Straight Edge hermetycznie zamkniętego w obrębie sloganów o: przyjaźni –czystości i jedności. Schludność w wyglądzie i wstrzemięźliwość w obyczajach to za mało by wstrząsnąć posadami świata. Ba (!) za mało by zaimponować co wybredniejszym wyrostkom, do których wielu z nas aspirowało.  Zdecydowane w swych osądach NATIONS ON FIRE wychodziło poza ten schemat. Kiedy zaś bunt gotował się we mnie opowiedziało się po tej samej stronie. W połowie lat 90 w dywizji PRO CHOICE miło było mieć taką drużynę.
W roku 1995 w momencie wydania „Death Of The Pro-Lifer” obok SCRAPS czy LARM byli na szczycie europejskiego, politycznego, zaangażowanego hc sXe. Zanim jednak to się stało w 1991 nagrali  drapieżne 7” „The Demo Days” czyli przedsmak pełnometrażowego Lp „Strike The Match”.
Ta płyta zdefiniowała NATIONS ON FIRE na zawsze. Podkreślając swoją determinację i siłę „Iron Will”  zaatakowali na kilku frontach. Wycelowali w nacjonalizm  „Flag Songs”, zorganizowaną religię „The Nice Song”, fasadowy radykalizm „Radical But Not Cool”, europejski korporacjonizm „Experts Agree”.
Wzywali do społecznej aktywności „Nations On Fire”, pokazywali pięści rasistom „The Strong Song” oraz wściekłość dla ekonomii wyzysku banków czy segregacyjnej polityki USA i Izraela „Bug In My Eye”. Przeciwstawili się bezrefleksyjnemu wchłanianiu informacji „The Learn Song”, wsparli  feminizm „More Hope (For A Living Scene)” oraz walczący wegetarianizm „The Line”, wskazali kierunek ku wartościowemu i świadomemu życiu „Dedication”.
Tuż po wydaniu „Strike The Match” z miejsca stała się wydarzeniem zaś sam zespół dla wielu zyskał status mentora. Nie sprzeniewierzył tego potencjału stając się ważnym głosem w dyskursie o scenie jaką dane nam jest współtworzyć  i świecie w jakim przyszło nam żyć .
Ta płyta to bardzo istotne wznowienie ! Remaster studio AS ONE. Zawiera booklet z przedrukiem obszernego wywiadu dla niemieckiego „CONFRONTATION” zine (1992)  *(choć we wstępie  bookletu podano inaczej J), którego zespół udzielił z okazji europejskiej trasy u boku amerykańskiego BORN AGAINST. 
PS. Stojący na półkach kolegów Lp „Strike The Match” przez lata wzbudzał moje pożądanie. W roku 1991 nawet nie myślałem by mieć tą płytę. Dziś - 26 lat (!) po premierze dzięki reedycji mogę po nią sięgać do woli. j.Ap (październik 2017)





FUCK IT I QUIT 
„In The Shadow Of Extinction” 7”Ep, 2017
REFUSE RECORDS, # 133

Dziki, gniewny, rozkrzyczany a do tego bardzo intensywny hardcore punk rodem z New Jersey. W roli wokalisty Timothy Shaw znany z ENSIGN. Mimo udziału Tima  FUCK IT I QUIET  to zupełnie inna para kaloszy.  
W tym przypadku dominuje wściekłość, ba (!) rzekłbym, iż ta płyta to królestwo wściekłości. Maksymalnie szybkie tempo przybliżające muzykę FIIQ do brzegów krainy fastcore / grind odróżnia ten projekt od żywiołowego, aczkolwiek klasycznego sxe hc ENSIGN. Tekstowo tematy bieżące polityczno-socjologiczno-egzystencjalne. Wszystko oblane potężnym „sosem” goryczy, żółci i złości. Gdyby ktoś szukał przykładów na radykalizację postaw wraz z wiekiem to wg. mnie nowy projekt Tima idealnie się do podbudowania tej tezy nadaje.
Wydane ze sporym pietyzmem, gdyż 8 minutową 7”EP zaopatrzono w nomen omen 8 stronicowy booklet. Opakowanie tej krótkometrażowej złości zdominowane jest przez czerń, biel i odcienie szarości, a więc kolory idealne dla zobrazowania prawdy o stanie ludzkości. Gdyby remake  filmu 1984 Michaela Radforda na podstawie powieści Orwela był kręcony w „modny” sposób czyli - kamerą z ręki - mógłby swobodnie wykorzystać jakikolwiek kawałek FUCK IT I QUAIT jako soundtrack.
Z pewnością singiel zaskoczy pozytywnie kilku fanów szczerej bezpardonowej „kawy na ławę” i to nie tylko pośród zdeklarowanych słuchaczy ENSIGN. j.Ap (październik 2017) 





MOSKWA
"Wiem. Session 1987" 7"EP,2017
WARSAW PACT RECORDS, #009


Ekstra wydana sesja MOSKWY z roku 1987. Zawiera cztery klasyki epoki: megaprzebojowy „Wiem”, niemniej nośny „Ja”, „Słyszę” oraz „Słowo”. W środku mini booklet z opowieścią o  nagraniach w łódzkim studio SPATiF , tekstami (po naszemu i nie naszemu) oraz super zdjęciami w nim jak i na obwolucie. Dwie okładki inna do wersji limitowanej i inna do regularnej. Obie mega. Dwie wersje kolorystyczne : biały i różowy winyl. Kawałki z tej sesji wielu z nas rejestrowało z radia z uchem przy głośniku i drętwiejącym palcem na klawiszu od nagrywania (co by zdążyć włączyć i wyłączyć). A na singlu MOSKWA jaka da się lubić: sielankowo-zawadiacka, przebojowa, solówkarsko-popisowa, ale jednak punk rockowa. Nic tylko słuchać i słuchać.
Małe płyty to esencja punk rocka.  Żal, że nie wychodziły tuż po nagraniu. Chwała bohaterom z Warsaw Pact za to wykopalisko i nosa do artefaktów.  j.Ap (październik 2017) 





TRIAL 
„The Early Years” 2xLP, 2017
REFUSE RECORDS, # 123


Tą płytę w wydawniczym, bizantyjskim przepychu ma szansę pokonać jedynie CASTET i to wyłącznie przez zastosowanie „sztuczek” w stylu: lśniące posrebrzenia na frontowej okładce czy pakiet naklejek jako przyciągacz dla fetyszystów. CASTET powinien nagrać coś w stylu:  zawsze znajdzie się „sroka” co kupi płytę dla nalepek niż punk rocka.
Podwójny, retrospektywny TRIAL to Bizancjum innej kategorii. To królestwo nienachalnego, subtelnego wdzięku. Dwa krwisto czerwone krążki otula przepiękny rozkładany gatefold z opasłym, gustownym bookletem opowiadającym historię zespołu za nim jego „sława” wydostała się poza kilkunastoosobowe koncerty. Skrupulatnie odnotowane wspomnienia z tras „Through The Darkest Days Tour 1996” oraz „Fundation Tour 1997” poprzedzone słowem wstępnym Greg’a Bennick’a dowodzą, że Panowie od samego początku świadomie traktowali swoją obecność w tym projekcie. Opisy gigów to kopalnia wiedzy, dykteryjek i spostrzeżeń o scenie i Ameryce drugiej połowy lat 90. Pokaźna pula energetycznych zdjęć wypełniających insert doskonale oddaje szał uniesień jakiego doświadczali ludzie podczas „recitali” początkującego TRIAL. Obok 25 utworów ułożonych z chronologiczno-dramaturgiczną precyzją to dopieszczone wydawnictwo zawiera 15 tekstów z komentarzami oraz 66 flyerów koncertowych czyli wszystko o czym mógłby śnić  hardcore’owy meloman o zacięciu kronikarza. Socjologicznie rzecz biorąc idealnym docelowym odbiorcą przekazu TRIAL mógłby stać się ktoś po politologii i akademii wychowania fizycznego w jednym – taki wysportowany mędrzec. Nawet jeśli nim nie jesteś warto zatrzymać się przy tej płycie, choćby po to by sprawdzić jak dojrzewał jeden z najistotniejszych zaangażowanych zespołów HC. 


Dużo słuchania, dużo czytania, dużo oglądania = moc wrażeń. Naklejek BRAK !
j.Ap  (wrzesień 2017)






MODERN LOVE
„Tross Alt” LP, 2017
REFUSE # 134 / STONE HENGE # 065

Dość zaskakująca pozycja jak na preferencje stylistyczne, do których przyzwyczaiła nas wytwórnia Refuse. Są z Oslo i jest to ich pierwsza pełnowymiarowa płyta. Przeglądając źródła na koncie mają jednak dwa single: split z macedońskim BERNAYS PROPAGANDA z 2013 roku oraz samodzielny „Small Stone” z 2014 roku. MODER LOVE to mieszanina stonowanych średnioszybkich brzmień przywołujących na myśl korzenne emo ’90, ale też  post punk z mieszaniną indie i nowej fali. Grają tu muzycy z DAMAGE CONTROL, DEATH IS NOT GLAMOROUS, SUBJECT TO CHANGE, KIDS LIKE US  a więc ludzie z zespołów o dość ostrzejszej stylistyce od tego co preferuje MODERN LOVE. W tym kontekście projekt wydaję się być próbą odnalezienia innej bardziej odpowiedniej formuły dla osobisto-wewnętrznych treści jakie niesie ich przekaz. Pomimo, iż na płycie wszystko bardzo ładnie współgra (muzyka, aranżacje, teksty) to jednak czegoś brakuje.  Ten materiał jest trochę jak potrawa bez przypraw. Bez wbijających się w pamięć kawałków całość jawi się jak posiłek bez wiodącego smaku. Wszystko jest  solidnie zagrane, utrzymane w stylistyce, jednak ciut beznamiętne, przez co szybko ulatujące uwadze. W latach 90 ten zespół „utonąłby” w zalewie sobie podobnych. W roku 2017 jawi się jednak dość oryginalnie w swym osamotnieniu. To jednak trochę za mało.
I choć temu długogrającemu debiutowi nie towarzyszą fajerwerki nie należy skreślać MODERN LOVE z celownika uwagi. Kto wie czy kolejna odsłona ich pomysłów nie okaże się powalającym hitem.  Podstawy są – pozostaje czekać. j.Ap (wrzesień 2017)




KSU
„1978-1981” LP, 2017,
TRYZUB RECORDS

Punkrockowy Banksy znowu nadaje. Tym razem przenosi nas w czasie do przełomu dekad 70/80. Nagrania KSU, z którymi mamy do czynienia pochodzą z okresu, gdy ta załoga stanowiła awangardę. Niekoniunkturalna, nieprzewidywalna, dzika, tak samo trudna do współpracy z ówczesną władzą jak niechętna do łatwego obłaskawienia przez podziemną kontrkulturę. KSU jako zespół znikąd, z zapadłej „dziury” gdzieś na dole polskiej mapy potrafił przekuć to w intrygujące zainteresowanie a z czasem nawet w legendę. Wkurzał, denerwował, irytował, inspirował do bycia wbrew, do chodzenia „pod prąd”. Dziesiątki szajbusów rozrzuconych po kraju kopiowało ich taśmy by spośród rzężącego brzmienia wyłuskać o co im biega. Bootleg przenosi do dni, w których banda wyrostków z Ustrzyk Dolnych dla wielu była zjawiskiem. Wydawca doskonale to zrozumiał. Z dużym uczuciem i estetycznym smakiem zaklął w winyl kostropato-archaiczne KSU z lat 1978-81, gdy byli wrzodem na usilnie promowanym idyllicznym obliczu socjalizmu. Dziś po tym bezkompromisowym KSU nie ma śladu. Dziś obok rozmiękczonego i ułagodzonego repertuaru współczesnego KSU pojawia się ta płyta. Szorstka, surowa, chropowata, w żadnym miejscu nie przypudrowana – po prostu prawdziwa.
Nakład mocno ograniczony. Zawiera dwa inserty: zdjęcia + teksty. Strona A: nagrania z prób i koncertów 1978-81. Strona B: to live z 21.08.1981 w klubie „Górnik” w Ustrzykach Dolnych. Adresu brak jak to u Banksy’iego.  j.Ap (lipiec 2017)




APATIA
„Duma i pycha. Koncert Róbrege’90” Lp, 2017
REFUSE RECORDS, # 131


Pod koniec lat 80 punk rock w Polsce nie należał już do zjawisk nowych. Był na tyle zadomowiony, że zaczynały go trawić dekadenckie choroby. Alkohol, narkotyki i co raz bardziej widoczna przemoc. Łeb podnosił neonazistowski odłam skinheads. Sprawy szły w złym kierunku do tego stopnia, iż intelektualna ostoja jaką dla wielu był DEZERTER zawiesiła czasowo działalność koncertową. Tzw. komuna trzymała się dziarsko a rzesze punkowców, chlaniem na umór, degeneracją chemikaliami w samobójczym trudzie trwało w niej na pozycji NO FUTURE.  
Na szczęście nie wszyscy zamierzali siedzieć bezczynnie w tym dekadenckim błogostanie. Pojawiły się opiniotwórcze fanziny oraz zespoły niosące ożywczy i uzdrawiający powiew. Dla nowych gniewnych wiecznie najebany punkowiec w rozdeptanych trzewikach, bełkoczący coś o starych kapelach przestawał być kimś istotnym. 
Zaczynało się śpiewać inaczej, pisać inaczej, ubierać inaczej i zupełnie inaczej organizować koncerty. W tym kontekście RÓBREGE 90 miało charakter graniczny. W pewnym sensie zamykało starą dekadę otwierając nową. APATIA i im podobni byli forpocztą nowego. Poznaniacy trafiając w oczekiwania słuchaczy rozkładali akcenty w zupełnie inny sposób. Stawiali na motywację i samokontrolę. Sugerowali, że mądrzej być dumnym i pokornym niż zadufanym, pysznym, bezrefleksyjnym dupkiem. APATIA ciepłym moczem olała to śmiercionośne NO FUTURE. Będąc krytycznym obserwatorem szarej, codziennej polskiej brei w swych pieśniach zachęcała do pracy nad sobą. Ich koncert na Róbrege’90 to przykład jak krajowy punk przepoczwarzał się w posi hardcore. To przykład jak zmieniało się podejście i jak rodziła się świadomość będąca fundamentem D.I.Y. sceny w niedalekiej przyszłości. Myślę, że w owym czasie koncertująca APATIA dla wielu stawała się nowym DEZERTEREM. Dziś wyraźnie widać to mentalne pokrewieństwo. Pomimo odmienności stylistycznej na jednych i drugich nikt nigdy się nie zawiódł. 
Nagrania APATII wypełniające lp „Duma i pycha” dokumentują najważniejszy w fazie  prenatalnej koncert zespołu. Koncert ten otworzył im wiele drzwi i zaskarbił przychylność rzeszy ludzi na lata. 
Z tej i innych przyczyn ta płyta nie wymaga specjalnego zachwalania - co coraz częściej zdarza mi się pisać przy tego typu retrospektywnych wydawnictwach. j.Ap (lipiec 2017)





AGNI HOTRA 
„Protect Your Friends” 7” EP, 2017
ZIMA RECORDS / NO PASARAN RECORDS


Elegancka winylowa wersja nagrań  demo z 1995. AGNI HOTRA (1995-2001) była polskim ucieleśnieniem trendu na krysna core, który swoje najmocniejsze akcenty zaznaczył w połowie lat 90.  Połączenie „Bozi” i HC nie wszystkim było pomyśli. W Polsce D.I.Y. scena z politowaniem przyglądała się próbom ewangelizacji poprzez punk rock. Pro katolickie zespoły z marszu dostawały na niej pstryczka w noch. AGNI HOTRZE się upiekło. Być może dlatego, że wedyjskie prawdy były u nas na tyle egzotyczne i nierozpoznawalne, że z założenia uznano je za koloryt, który nikomu krzywdy nie zrobi. Czas pokazał, że nie zrobił.
AGNI HOTRA dała się polubić. Intensywny, pokombinowany aranżacyjnie HC w ich wykonaniu daleko odbiega od sztampy. Już od pierwszych nagrań wystawali ponadprzeciętność. Wyróżniali się nie tylko odmiennością kulturową, ale przede wszystkim kunsztem gry oraz niezwykle pedantycznym podejściem do formy (brzmienie, grafika, etc). Szerokim łukiem omijali schemat zwrotka-refren. W ich utworach wprost bulgotało od pomysłów. Wszystko to zaskarbiło im sympatię, którą czuć do dziś.
Dowodem na nią jest m.in. ta winylowa reedycja w którą zaangażował się m.in. jeden z najbardziej pryncypialnych wydawców nad Wisłą.
Nakład 108 sztuk na niebieskim oraz 108 na przezroczystym białym.  Rekomendacja wydaje się zbędna – nakład zniknie i bez tego. j.Ap (czerwiec 2017)




VITAMIN X
„Full Scale Assault” Lp – reedycja, 2017,
REFUSE RECORDS, REFUSE 130


Robert Von Refuse wie, w której barci jest mód. Dzięki tej wiedzy i przyzwoleniu właścicieli „słodkości” reedycja najlepszej płyty VITAMIN X ukazała się z logiem REFUSE. Majstersztyk nagrany w 2008 roku pod okiem Steve’a Albiniego (realizatora płyt Iggy Popa, Jimmy Page’a, Roberta Planta, Neurosis czy sztandarowego okrętu nieboszczyka Kurta Kobaina – Nirvany) wydany został tegoż samego roku w USA nakładem Tankcrimes zaś w Europie pod szyldem Agipunk. By tego było mało gościnnie na płycie wystąpił John Brannon z Negative Approach zaś okładkę skonstruował niejaki John Dyer Baizley. Materiał zawarty na „Full Scale Assault” jak i cała twórczość VITAMIN X to: żywioł goniony przez żywioł żywiołem popędzany. 20 utworów skondensowanego szaleństwa zaowocowało jedną z najlepszych płyt crossover trash fast core czy jak to cholerstwo zwał. I nie ma dziwne. Bo gdy jeden pozytywny wariat o bałkańskich korzeniach (Marco Korac) spośród przeszło 7 miliardów ludzi na świecie potrafi wyłuskać do kapeli trzech identycznie zakręconych szajbusów – to efekt musi być po stokroć szalony. Dzięki nieustającej koncertowej furii oraz nagraniom takim jak te unieśmiertelnione na „Full Scale Assault” VITAMIN X stali się potęgą światowego HC. Przypomina o tym m.in. ten cudnie wydany gatefold.
j.Ap (marzec 2017)





OREIRO
"Live De Centrum" LP, 2017,
BLACK WEDNESDAY / NO PASARAN,
ZACHAR RECORDS / MUSTACHE MINISTRY


Kładziesz na patefon i już jesteś w roku 2002. Masz 15 lat mniej, słuchając czujesz zapach starej włókienniczej fabryki zamienionej na squat. OREIRO rozpoczyna swój „reczital” kompozycją ” Inny”. Lecą gadki sprzed i ze sceny. Przed oczyma pojawiają się twarze wszystkich zakręconych szaleńców tworzących i odwiedzających to miejsce, podłoga pu...lsuje pod ciężarem ludzi, oczyma wyobraźni widzisz uginające się drewniane stemple ustawione poziom niżej, bar z żelazną lampą rozpraszającą mrok, oklejone plakatami ściany, korytarze, pomieszczenia, zakamarki wypełnione rozgadanym tłumem. OREIRO intonuje „Wybór” Pod sceną szał. W kuluarach załoga plotkuje, żartuje, snuje wizje, romansuje. Ideowi abstynenci obok zdeklarowanych opojów, woń starych murów miesza się z zapachem przygotowywanej strawy, tytoniu czy „medycznej marihuany” nabytej bez recepty. W przestrzeni rozbrzmiewa „Escape” Nie potrzebuję ekranu by widzieć jak Dziki – samorodny król flamastra miota się z czterostrunową dechą. W tle rycerze z Antify snują opowieści o miejskich potyczkach z rodzimymi fanami SS, ktoś głaszcze psa mocno przytłoczonego hałasem, trzeszczy podłoga. Dziekan z sercem na zewnętrznej walczy z gardłem i przeponą intonując „Niespełnienie”. Słychać niewiele ale czuć autentyczność. „Film o miłości” Krzyk z trzewi Darka przeplatany wtrąceniami Arturzyka (postaci tragicznej choć nie pozbawionej talentu w takim samym stopniu do złodziejstwa jak i układania fajnych riffów). Gitara pod palcami filigranowego Kumana błaga o wolniejsze tempo. 6 kwietnia 2002, gdy na De Centrum OREIRO gra „Perpetum mobile” krainą rządzi SLD z cynicznym Milerem na czele, zaś prezydenturę sprawuje Jego Wysokość Nieabstynencja Aleksander Pierwszy. Ludzie jak zwykle narzekają na politykę nie wiedząc, że to co mają jest jak pierdnięcie z kleksem w porównaniu z totalnym szambem jakie polityka zgotuje swym obywatelom za lat kilkanaście.
Fanatyzm religijny na dobre rozsiądzie się nad Wisłą dopiero jesienią 2015. Na 15 lat przed tym na squacie w Białymstoku OREIRO gra „ In The Name of God”. Tą elegancko wydaną kartkę z przeszłości kończy „This Riddem” rozlegają się brawa. Publika ryczy by bisowali. Kurtyna opada, ramię gramofonu wraca na pozycję wyjściową. Znów mam rok 2017.

PS. Ważne by zostawiać mądre ślady po swym istnieniu. Ta płyta takim śladem jest, dla mnie bardzo osobistym śladem. Niskie ukłony dla wszystkich, którzy przyczynili się do uwiecznienia tych chwil na winylu. j.Ap (marzec 2017)





CORRECTIVE MEASURE
„s/t” 7” EP, 2016
REFUSE RECORDS

CORRECTIVE MEASURE – utkana na trzeźwo  świeżynka z Maine (USA). Muzyka jak okładka. Jest pierdolnięcie na każdej płaszczyźnie (muzyka + teksty). Grają dynamicznie i  nerwowo. Wydzierają się  z namysłem: „Think before you speak” (!).  Agresywny HC po linii JUDGE do kontemplowania na stojąco, biegając, lub na jakimś ekstremalnym bangee. Przy tym singlu człek nie usiedzi. Radykalni Chopinowcy raczej się nie odnajdą. CxM są jak wichura „Barbara”, furia + wiatrzycho + ulewa z deszczem - przy której otworzyć parasol to wyczyn tak samo heroiczny jak bezsensowny.
Dziki debiut ! W Europie nad krążkiem impresariat objęła  REFUSE REC. w Stanach ATOMIC ACTION.
BTW: Przycisk „repeat” w gramofonie to cudowny wynalazek, który doceniam cyklicznie przy takich zawodnikach jak CORRECTIVE MEASURE.  j.Ap (styczeń 2017)





CLEAN BREAK
„s/t” 7” EP, 2016
Cooperative records:
(SALAD DAYS / STRAIGHT & ALERT / REFUSE)

Najsympatyczniejsza z epek jaka w ostatnim czasie wpadła w moje ręce dzięki uprzejmości REFUSE REC. Pod minimalistyczną okładką będącą dziełem nieznanego mi artysty Francisco Rosado kryje się klasyczny hardcore z lat 90, którego można słuchać  godzinami. Trzeci singiel zespołu z Portugalii łechce gusta. Aż sześć numerów ! Średnio szybkie tempa, fajne proste i bez zadęcia teksty, czysty aczkolwiek zadziorny wokal, klarowne swą uszczypliwością gitary, początki utworów niejednokrotnie na sprzężeniach osadzają całość w najciekawszych latach dla mnie w tej muzyce. Załoga tworząca CLEAN BREAK udzielała się wcześniej w istotnych dla portugalskiej sceny zespołach m.in. takich jak POINTING FINGER czy CRITICAL POINT.  Efekty tych doświadczeń sprawiają, że ich muzyka to nie poligon doświadczalny, ale świadomie ukształtowana forma. Forma, która może się bardzo podobać. Ja jestem trafiony całością ze szczególnym uwzględnieniem numerów: „Affection”, „Empty” czy „Stand Still” Singiel wydany w kooperacji. j.Ap (styczeń 2017)





SCHWACH
„Kein Bock” LP, 2016,
REFUSE / RACCOONE / ANTIKORPER EXPORT

Pełnometrażowy LP berlińskiego SCHWACH w odróżnieniu od poprzedzającej go drapieżnej  7” ciut niżej pokłonił się tradycyjnemu niemieckiemu punk rockowi. Zespół świadome lub nieświadome odchylił się tu od kursu wyznaczanego przez Youth HC jakim pobrzmiewała debiutancka Ep. Analogie do kapel typu MANIACS czy SLIME są w związku z tym o wiele bardziej wyraźne. Oczywiście nadal jest animusz, zadziorność i młodzieńcza krzepa  niemniej szala, na której umieścili hardcore i punk  przeciążona jest na stronę tego drugiego. Wszystko brzmi jakby surowiej. Więcej tu punk rockowej nonszalancji niż hardcorowego ułożenia. W tej atmosferze w dwunastu utworach ścierają się żywioły niemieckiego punka z amerykańskim, nerwowym HC’80.
Werbalnie  wszystko jest w języku Goethego. Niechęć do kapitalistycznej organizacji pracy – po niemiecku, krytyka globalnej eksploracji rynków  – po niemiecku, pochwała jazdy na deskorolce, przyjaźni czy veganizmu – także po niemiecku. Artykułowanie problemów w narzeczu, które używane jest w miejscu, w którym się żyje głupie nie jest. Dla reszty przygotowano  tłumaczenia co też swój urok ma. Edycyjnie „Kein Bock” zmaterializowany jest z pieczołowitą  starannością. Tradycja rozdupcających budynki zwierzaków pielęgnowana na wcześniejszych wydawnictwach SCHWACH została zachowana. Wechter front cover design simpatico !  
Z notki od wydawcy dowiedziałem się, iż „Kein Bock” po ichniemu oznacza niechęć do zrobienia jakiejś rzeczy, brak zaangażowania w sprawę nawet krzty energii co jest równoznaczne „ mam to w nosie” lub w innym anatomicznym otworze.
Ogólnie płyta ciekawa. Swój koloryt zawdzięcza jednak bardziej językowej odmienności niż muzyczno –doznaniowym fajerwerkom. j.Ap (styczeń 2017)





CHAOS W MOJEJ GŁOWIE # 14
…. refleksji luźnych garść

Wygląda na to, że (choć to nie Wielka Pardubicka) nowy rekord w polskim zinoróbstwie został ustanowiony! Na grudzień a.d. 2016 wynosi on 232 strony formatu A4! 

KOLUMNY
JAREK. Odrzuca tolerancję jako niepotrzebny balast walczącego punk rocka. Uznaje ją (o ile dobrze odczytuję intencje) za krystaliczne ZŁO, za niepotrzebnie przejętą spuściznę od przepełnionych  wiecznymi rozterkami  środowisk lewicowych. Oczywiście czaję tą przewrotną tezę: skoro prawica tak łatwo potrafi wskazać wyimaginowanego wroga dlaczego by nie miał robić tego ruch punk. Według tego założenia należy jasno i stanowczo wypunktować: radykałów religijnych, nazioli, nacjonalistów, seksistów, homofobów, krwiopijców maści wszelkiej i innych niszczących planetę skurwieli. By tak się stało  tolerancji należy powiedzieć NIE! Odrzucając polityczną poprawność punk znów winien stać się niebezpieczny ! Tak widzi to Jarek i są to bardzo śmiałe myśli a za razem bardzo fajny początek do dyskusji. Wiem, wiem, że lepsze byłoby działanie bo punk powinien lachę kłaść na „czcze dywagacje”, ale rodzą się pytania. Czy każdy punk ma być nietolerancyjny po swojemu w pojedynkę ?(bo wtedy klapa murowana); Czy powinien stać się nietolerancyjny w większych skupiskach pod przywództwem ? (klapa grupowa wisi w powietrzu bo kto byłby na czele?); Czy poziom świadomości wszystkich uczestników odrzuconej tolerancji pozwoli uchronić  niewinnych od punk gniewu ? Czy punk 40 latkowie, u których upatruję największe pokłady wspomnianej świadomości społecznej, którzy osiągnęli pewien rodzaj komfortu, mają dzieci potrafiliby rzucić wszystko w kąt i wzniecić ogień ??? Ja osobiście się mocno zastanawiam, inni nie wiem ??? Skoro się tak zastanawiam to we łbie kołacze się myśl: że punk już ze mnie żaden a tylko zwykły mentalny lewak, który nadal nie daje się zagospodarować partyjnie. Lewak, który nie wierzy w czarno-biały świat pozornie prostych radykalnych rozwiązań, które byłyby skuteczne na dłuższą metę. Panie Jarku „Ot zabrnęli my w kałabanie a czort karty rozdaje”. Mimo wszystko uważam, iż to najlepsza ze względu na swą śmiałość, trzepiąca w czachę kolumna w tym numerze !! SZYMON. Zapragnął  pozytywów i wyszła laurka gigu upamiętniającego ŚMIERĆ  KLINICZNĄ. Nie znam się na śmierci tym bardziej klinicznej, na koncercie nie byłem więc wierzę na słowo. Na wkurwie  Szymonowi  jednak idzie zgrabniej - bo na wkurwie (choćby utrzymanym w ryzach vide recenzja TESTER GIER)  Szymon jest jak serfer na wysokiej fali - ultra bystry polityczno-obyczajowy obserwator. Na szczęście końcówka jest taka do jakiej mnie przyzwyczaił. Leci kop w nery dla Kijowskiego za umizgi do nazioli. NIX. Poczułem więź z autorką, gdyż uświadomiłem sobie, iż podobnie jak Ona staram się egzystować w kokonie wartości, z którego polska rzeczywistość jest wyjałowiona. Każde wyjście poza ten zamknięty krąg komfortu uruchamia we mnie  morze goryczy i złości na zastany układ społeczno-polityczno-płciowy. W przeciwieństwie do autorki nie mam jednak nadziei na rychłą rewolucję, która przewartościuje świat w taki sposób byśmy ja, Ona i nam podobni wyszli z chęcią ze swojej strefy. Odmiennie do Niej nie mogę już zdzierżyć publicznej TV a szansę na zmianę tego stanu oceniam na mniej niż zero. Przy okazji lektury tej kolumny naszła mnie kapkę dygresyjna refleksja. Otóż utwierdzam się w przekonaniu, że wieloletnie punk rockowe nawoływania do bojkotu wyborów (któremu przez lata ulegałem i ja) gówno dało! Dziś my wysoce świadomi mamy czaszki pełne rozterek gdy w tym samym czasie banda prawicowych zjebów opanowuje przestrzeń w imię mandatu nadanego przez 19% suwerena. Z mniej więcej tych powodów uważam, że rewolucji nie będzie, lecz choćby w imię marzeń próbować warto! PABLO. Zdecydowanie śledzi TV i skrupulatnie wypunktowuje wszelkie eksperymenty na narodzie pod wodzą krasnoluda. Niby jeden rok u władzy a burdel na totalnym Sidzie od Bałtyku do Tatr. Co się w tej krainie odjaniepawla w głowie się nie mieści ! Skondensowane streszczenie sytuacji w Polsce idealne oddaje nastroje przygnębienia wielu z nas. Wraz z autorem chciałbym doczekać płaczu architektów tej jebanej „dobrej zmiany”. W grudniu 2016 perspektywy na to mamy jednak słabe. KRZYSIEK. Trochę o długodystansowym DEZERTERZE (to już 35 lat na scenie!) mającym kaprys grania na dobrym sprzęcie oraz pesymistycznie o Polsce, Europie, świecie. „Dorosła nam banda idiotów łykających zmanipulowane półprawdy jak własne przemyślenia” I weź się nie zgódź. DAREK. Generalnie o niekoszerności ZAiKSu na D.I.Y. scenie i coraz śmielszych próbach pacyfikowania koncertów przez agentów od wyciągania mamony. Się przy okazji zastanawiam czy GEMA to taki  niemiecki ZAiKS ?? Bo jeśli tak to mam przejebane u autora (jakieś kwity jednak były podpisywane Niemcom) i takich osobników według mej wiedzy po tej stronie Odry może być całkiem spora kupka. KRAWAT. Disuje dwie kapele, które uważają, że zagranie szoł na militarnym zlocie pełnym czołgów, wyrzutni  rakiet i granatników to doskonałe miejsce dla promowania punkowego podejścia do pokoju. Po mojemu Krawat rację ma ! Racji jednak nie ma gdy jak mantra powtarza „pewnie się nie znam” po czym popełnia dwa długaśne elaboraty o waszyngtońskim brzmieniu i wartościowych filmach. Panie Krawat nie kokietuj Pan ! ŁUKASZ. O proszę okazuje się, że nie tylko ja mam wątpliwości co do uświęconej punkowej zasady SRAĆ NA WYBORY. Wątpliwości ma również Łukasz ba nawet Steve Ignorant je miał po tym jak żelazna dama lata temu wprowadziła Torysów do angielskiego parlamentu. No to  w takim towarzystwie to ja już mogę się okopać na stanowisku:  LEPSZE MNIEJSZĘ ZŁO OD ZŁA TOTALNEGO ! GRUHA. Brexit od środka-optymizmu brak. Indianie Dakota i Lakota kontra rurociąg przez ich ziemie - nadzieja bliska zgonu. NEXT MARGO. Depresyjnie o depresji. Fizycznie poczułem się przebodźcowany.

Generalnie, co by nie pisać -  pozytywami  nie da się w tym dziale duszy ukoić L

WYWIADY
AKS ZŁY. …… na fazie szlachetnego starzenia się, na które chcę mieć jak największy wpływ  od kilku dobrych lat załapałem się na uczuciowe kibicowanie miejscowej drużynie II ligi piłki kopanej. Niestety nawet w tak małym pueblo jakim jest Zambrów, w którym „gdy w jednym końcu otworzysz lodówkę to  z drugiego końca słyszysz wołanie smacznego” 80 % młodych kibiców to tępe ciołki używający celtyka jako znaku panowania w powiecie i pod tymże znakiem prowadzą zdeterminowaną walkę o dodatkowe 100 metrów wokoło. Dlatego nie wyobrażacie sobie  jak bardzo bym chciał by drużyna, której kibicuję zaabsorbowała zasady AKS ZŁY czy (marzenie ściętej głowy) ST. PAULI z totalnym banem dla przygłupów spod znaku swastyki i celtyka o demokratycznych zasadach panujących w klubie nie wspominając bo to już inna galaktyka marzeń. Z powyższych względów trzymam mocno kciuki za takich jak Ci z AKS czy ich protoplaści skupieni wokół FC. St. PAULI opisani przez Fabiana Balickiego w WIĘCEJ NIŻ PIŁKA NOŻNA.

ORPHANAGE NAMED EARTH. Romantyczni crustowi pedanci. Przysłali mi dobre demo, a teraz odgrażają się, że wkrótce będzie pełny metraż. Sprawiają wrażenie, iż  wiedzą co, jak i kiedy ma nastąpić. Co za precyzja. Co do podejścia do wyborów w dzisiejszej sytuacji (grudzień 2016) wyjątkowo się nie zgadzamy. Nie zmienia to faktu, że życzę im jak najszybciej dużej, zwartej płyty i masy koncertów. Ba nawet przez chwilę nie wątpię, że tak się stanie. Przy okazji mam też nieodparte wrażenie, iż najpierw staną się uznawani poza krajem a dopiero później autochtoni się do nich przekonają miłością wtórną bijącą uczuciem z podwojoną mocą bo potwierdzoną „pieczęcią” zachodu. MAŁE JEST GŁOŚNE. Miałem przyjemność poznać człowieka analogowo a przez ten wywiad o kapkę więcej czytelniczo. Wiele z wątków historii Mikołaja jest mi bliskich, choćby fakt, iż dokładnie w tym samym czasie oleliśmy Jarocin, jak też mniej więcej w tym samym momencie (różnice liczone w miesiącach) obydwaj zmieniliśmy obuwie z twardego na miękkie. Choć wbrew opinii Mikołaja ja uważam, że było to dobre posunięcie (przynajmniej z mojej perspektywy)  i wstydzić się nie ma czego. Historia fajna do tego barwna opowiedziana bez pompy. Skromny gość ze skromnej ekipy, której osiągnięcia są doceniane nawet na terenach odległych i płaskich jak stół.  KUDŁATY. Przykład drugi udowadniający, że fajnie się czyta fajnych typów, z którymi czuje się choćby podprogową tożsamość. PS. Historyjka o metalowcach na trasie urocza. SIKSA. „Do stu tysięcy upadłych hostii” jest brawurowo! Wywiad kolos, którego podzieliłem na trzy podejścia by nic z niego nie uronić. Pada w nim kilka obrazoburczych (bo jakby inaczej) refleksji odnośnie D.I.Y. sceny, z którymi wg. mnie trudno się nie zgodzić. Przejadę wiele (o ile nie będzie to więcej niż 200 km w jedną stronę) by doświadczyć ich na żywo. Zjawiskowi! HAŃBA. Krakowski retro art punkowy zespół, którym zarażony zostałem przez znajomych ze Szczecina, wydawszy kilka złotych na ich płytę okazał się wart estetycznych przeżyć w nim pokładanych. Nie żałuję ni grosza czytając humorystyczno-turystyczną opowieść z pobytu w USA. Jest w niej wszystko od A do Z. PIGUŁA. Poukładany przez doświadczenia życiowe skin opowiada o swoich starych zespołach. Zgrabnie i bez zadęcia to i czyta się bezboleśnie. WÓDA I PETY. Dobra nazwa. HARDA TIDER. Lubię. W przeciwieństwie do nich jedyne moje graffiti ,z którego polew był większy od innych jakie w swej młodzieńczej buńczuczności popełniłem brzmiało: „Rany boskie jestem kioskiem” – nabazgrane na budce oddziału RUCH. Niby głupie ale wspominam fajnie. KOSZMAR. Sympatyczny ten rodaczysko co chla wódę i żre mięso (bynajmniej nie przez to). SILENT SCREAM. A myślałem, że to o warsztacie gitarowym a tu skucha bo o nieznanym mi zespole z Finlandii. NAJBARDZIEJ LUBIĘ RYSOWAĆ DRZEWA. Talent. Lubię patrzeć na te prace nawet jeśli to nie są drzewa. HOW LONG? Nie trzeba rozbudowanych pytań jeśli rozmówcy lubią i mają o czym mówić. Takie uzewnętrznienia czyta się przyjemnie nawet jak zespołu się za bardzo nie zna.

ARTYKUŁY
WISSARIONOWCY. Sam nie wiem jak to ugryźć ? Rosja to jednak dziwny kraj – sekta z oficjalnym przyzwoleniem władzy na pomysł organizowania państwa w państwie. Jedyne wytłumaczenie, to myśl, iż ta cała Zona to przygotowywany azyl dla cwaniaczków co nawywijają więcej niż  lud  Carstwie Siły może znieść - wtedy siup do Nowego Jeruzalem i szukaj wiatru w polu takiego delikwenta. RIPCORD dobry materiał duetu Pablo & Wolf. ANTYFASZYSTOWSKI 11 LISTOPADA W WARSZAWIE. Nie byłem, wstyd mi, przepraszam. NACJONALIZM OZNACZA ŚMIERĆ. Ante Pavelic i chordy jego zwyrodnialców niech szczezną w piekle ! Edukacja jest konieczna.

RELACJE KONCERTOWE
Dział zdominował Grzester, który powinien również obrazy malować bo jest tak plastyczny w swych relacjach, że stawiam go na równi z Chełmońskimi, Kossakami , Matejkami  i całą resztą tej bohemy od pędzla. Jak go spotkam zamiast cześć rzeknę:  Mistrzu !  

RECENZJE
Jest ich jakieś 137 (mogłem się machnąć o kilka bom humanista). Z prezentowanych płyt słyszałem 17 z czego na mej półce stacjonuje 16. W pewien sposób obrazuje to rozjechanie gustów mych z gustami redakcji. Co mnie zupełnie nie zaskakuje. Przepełnia mnie jednak zdziwienie, iż  wśród recenzji trafił się starodawny zespół z moim skromnym udziałem, który po tylu latach nadal  obarczony jest ciepłym komentarzem (zupełnie nie wiem jak wkleić tu wielkie oczy?).  
Po lekturze tego działu (o ile wcześniej nie trafi mnie meteoryt) deklaruję, że zakupię: 7” SUICIDEBYCOP, 7” DEAD GOATS oraz  STURMOVIK Lp.   

Wydają się ciekawe, ale jeszcze PRZEDE MNĄ:

IAN GLASPER, NOWY GÓWNIANY ŚWIAT, SYRENA SQUAT, WARSZTA, MIND POLLUTION, VONNEGUT, BAKUNIN, MÓJ WŁASNY MAŁY RAJ, EDUKATOR etc + kilka innych

W pogłębionym skrócie:  CHAOS # 14 – ciekawa broszurka. Nie sądzę by istniał ktoś kto przeczytał całą  j.Ap (grudzień 2016)




PROTESTER
"The First Two Years" LP, 2016
REFUSE RECORDS, REFUSE 119

O tym, że wytwórnia REFUSE  już jakiś czas nie mieści się w krajowy  „sweterek”,  z którego wyrosła nie trzeba już chyba nikogo przekonywać. Widać to i słychać po pozycjach wydawniczych. W jej katalogu coraz częściej znajdują się zespoły z całego świata osłabiając statystyki tych polskich. W ostatnim okresie eskapady za ocean przynoszą  w jej ofercie wyraźny amerykański wysyp. Waszyngtoński PROTESTER – zespół stosunkowo młody stażem wkomponowuje się w ten trend. Płytę „The First Two Years” poprzedziło kilka promocyjnych taśm oraz dwa oficjalne 7” single. Materiał zawarty na tym krążku przygotowano z myślą o europejskiej trasie, która miała miejsce w czerwcu   2016 roku. Wbrew światowym ambicjom Refuse Records trasa nie ominęła Najjaśniejszej Rzeczypospolitej w efekcie czego PROTESTER zagrał jeden gig w Częstochowie (10.06.2016). Na płycie wyprzedającej koncerty znalazło się  15 utworów z pierwszego okresu działalności zespołu w tym mocno przebojowy utwór  „Drop Out” a także covery „Out Of Our Minds” (LAST RIGHTS) czy „Discriminate Me” i „Fight” z repertuaru AGNOSTIC FRONT. Rzutuje to w pewnym stopniu na styl któremu hołduje PROTESTER a jest nim surowy, agresywny HC osadzony w tradycji lat 80 minionego wieku nie bez powodów kojarzony z protoplastami tego nurtu w Stanach. Innymi słowy – porządna, dynamiczna trząchawka.
Przy tej okazji zastanawiam się czy layout z frontowej części okładki to wymysł rodaka Piotra Wilforda czy autonomiczny zamysł zespołu ?? Rysowałem podobne freski dokładnie w czasach gdy HC, którego odnogę kultywuje PROTESTER rodził się i święcił triumfy w USA. Było to tu w szaro-burej Polsce na przykościelnych katechezach pod czujnym okiem czcigodnego księdza Heliodora S.
j.Ap (listopad 2016)  




GOVERNMENT FLU
"Vile Life" LP, 2016
REFUSE RECORDS


Nowy GOVERNMENT FLU „Vile Life” nie daje szans na skupienie. Ich HC’80 to nie stęp to galop ! Ledwo włączasz już jest koniec. W zestawieniu z  poprzednimi krążkami wyczuwam wyraźny trend ku większej selektywności utworów. Dzięki temu ten ich pęd nabiera bardziej wysublimowanego smaku. By w pełni nasycić się tą płytą  jedno przesłuchanie to za mało. Na stronie „A” mój gust znokautowały: „Guilt Trip” i „Sold Cheap”. Nagrody ze strony „B” przyznaję kawałkom:   „Power”  i „Szczury” (TRAGEDIA cover). Obwolutę  zdobi grafika autorstwa Dzikiego ukazująca tą część Polaków, która zamiast orła za godło obrała sobie cebulę. Idealnie koresponduje z tekstami, które nie pozostawiają  złudzeń co do świetlanej przyszłość  rodzaju ludzkiego.
„Vile Life” to doskonale nagrany, doskonale zrealizowany i doskonale wydany materiał. Uwspółcześniony AGNOSTIC FRONT  (analogie wokalne) z potężną dawką własnej inwencji jest  tym czego najwięcej u nich słyszę. Oczywiście ekspert ze mnie żaden, ale niech mnie kule biją  jeśli po jeszcze jednej takiej płycie nie pokocham tej stylówy miłością szczerą i bezwarunkową.
Nie ma dziwne, że są już po dwóch trasach po USA i dziwne nie będzie, gdy będą już po dziesięciu.
Wysoko rekomendowane nie tylko dla zwolenników gatunku. j.Ap (listopad 2016)

https://governmentflu.bandcamp.com/





APATIA 
"Demo 1990" LP, 2015
REFUSE RECORDS


26 lat jak jeden dzień.  
W chwili, w której z HCP wyłoniła się APATIA miałem 19 lat.
Lat 19 + kilka miesięcy wskazywał „mój licznik”, kiedy to dzięki Andrzejowi Tadko ich pierwsze nagrania trafiły pod moją strzechę. W momencie, gdy z rozdziawioną gębą gapiłem się na jeden z ich pierwszych koncertów (Ostrów Mazowiecka 1990), na którym Matoł, w krótkich gatkach i włosami do połowy pleców motał się po scenie niczym fanatyczny gracz w ringo na hawajskiej plaży – moich miesięcy musiało być nie wiele więcej.
W roku 1993 wraz z kolegami mieliśmy już własną podwórkową orkiestrę. W naszym pobrzękiwaniu APATIA odgrywała rolę azymutu, w kierunku którego w miarę skromnych możliwości chcieliśmy zmierzać.
Gdy miałem lat 25 stanęliśmy na wspólnej scenie (Ciechanowiec 1996). Duma i pycha wylewały nam się z uszu. Trzy lata później sytuacja się powtórzyła  (Białystok 1999). Duma pozostała – pycha gdzieś nam znikła. Poznawaliśmy się bliżej. Efekty wzajemnego obwąchiwania zaowocowały trwałą symbiozą. Od roku 2003 do 2006 wspólne wiosenne trasy z APATIĄ stały się tradycją.
W starciu bezpośrednim, za każdym razem okazywało się, że tych szorstkich dżentelmenów o wysublimowanym humorze nie da się nie lubić.
W roku 2010 kiedy mając lat 39 postanowiłem z kamratami trwale zakończyć przygodę z naszą orkiestrą APATIA nie omieszkała okrasić swym recitalem pożegnalnego „zejścia”.
Kiedy mój licznik wybijał lat 40  wpadli na pomysł by też „wyciągnąć kopyta” – pod sceną byliśmy i my. Parafrazując Dariusza Szpakowskiego "z pomeczowych statystyk wynika", iż w tym życiu zagraliśmy wspólnie 23 razy.
Ten zespół towarzyszy mi od pierwszego demo do dziś. Demo (o którym jest ta dygresyjna epopeja), którego winylowa wersja kręci się pod igłą gramofonu zapoczątkowało kawał istotnej historii. Historii, w której w wielu momentach miałem przyjemność czynnie uczestniczyć. Historii, która mam wrażenie zaczęła się tak niedawno.  Wczoraj lub góra przedwczoraj ….. 26 lat jak jeden dzień. j.Ap - lat 45 (listopad 2016)





RUINED 
"s/t" 7"EP, 2013
WHAT HAPPENED TO THE REASON
FOR SCREAMING RECORDS

Utworzony w 2012 RUINED w telegraficzny skrócie to upankrokowiony metal crust  hardcore z Kopenhagi.  Myślę, że sam diabeł nie jest wstanie rozszyfrować czego w tym miksie jest najwięcej. Wszystkie te elementy raz po raz wyprzedzają się na płycie jak kilku uciekających przed peletonem kolarzy. Tempo tych przetasowań jest bardziej niż dynamiczne. Szukając tropów i odniesień najbliżej wg. mnie jest im do MONSTER (choć szybciej) czy rodzimego WE ARE IDOLS (choć mniej przebojowo). Naprawdę ciężko określić jakie licho tu dominuje.
Niewiele wiem o kapelach z Danii a jeszcze mniej o tych z Kopenhagi - miasta, które wygenerowało PRESIDENT FETCH (przy okazji sprawdziłem Oni nadal grają !). Dlatego, chociażby prze ową egzotykę  RUINED słucham z przyjemnością i bez egzystencjonalnego bólu.  Pozycja z gatunku tych im dłużej obcujesz - tym większe oczarowanie. Tekstowo raczej nie dla zakochanych bardziej dla rozczarowanych i to nie tylko miłością.
Na sześć porcji cztery to hity: „Restess Soul”, „Fray For Death” „This Is War”, „Set To Explode”.  Ogólnie klawo jak cholera  ! j.Ap (listopad 2016)

https://ruinedmusic.bandcamp.com




TRUE IDENTITY 
"Demo'15" 7"EP, 2015
REACT  / REFUSE 

Niecodzienna to sytuacja, gdy zespół "w chwilę" po debiucie jest już przeszłością, ale po kolei. TRUE IDENTITY to zbiór osobowości tworzących dawniej m.in.  CHAMPION, KEEP IT CLEAR,  ON, BETRAYED oraz  THE FIRST STEP. Po zakończeniu tych historii  jak to często w życiu bywa wystartowali po raz kolejny pod nowym szyldem.  Pod koniec października 2015 ich debiut ogarnęły: amerykański REACT i europejskie REFUSE RECORDS. Na singlu znalazło się pięć bardzo fajnych utworów w stylu klasycznego 80’ HC SE. Moc, witalność, super brzmienie, naładowane energią i pozytywnym fluidem teksty podobały się w towarzystwie. Balon nowej, dobrze rokującej hordy zaczynał być systematycznie pompowany. Zespół potwierdzał pokładane w nim nadzieje grając dobre sztuki na żywo.  Wszystko szło pomyślnie do 8 czerwca 2016. Tego dnia nastąpiło wielkie Bum ! Balon pękł. Zawrzało od plotek. Koniec końców kapela wydała komunikat informujący o rozwiązaniu zespołu na skutek obyczajowej zamarachy, której „bohaterem” okazał się  wokalista Jim. Wydawcy zareagowali błyskawicznie wycofując krążek ze sprzedaży. Jest "grubo" a sprawa jak w takich wypadkach raczy się mawiać "ma charakter rozwojowy". Kto wie czy epilogu tej historii nie dopisze kanadyjski wymiar sprawiedliwości ??
I w ten oto sposób oprócz afery mamy pozostałość po zespole wydaną w ilości 1056 sztuk, której na próżno szukać w katalogach REFUSE i REACT. j.Ap (lipiec 2016)





OREIRO 
"Four Songs" CDR, 2016,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu


Zapomniany element w historii OREIRO został odnaleziony, odkurzony i  wydany.  Cała akcja odbyła się "błyskawicznie", stylem przypominając nieco szał uniesień typowy dla żółwi z Galapagos (10 lat od nagrania do wydania) ale jak to mówią „Co nagle to po diable”.  Ten ludowy element piekła wbrew pozorom nie jest przypadkowy: łączy bowiem „stare OREIRO z Dziekanem” z „nowym OREIRO z Szymonem”. Jedno i drugie wcielenie orkiestry z żółwiami ma już niewiele wspólnego. Bo w jednym i drugim pieśniarze drą się jak grillowani na piekielnym ogniu w metrum wykraczającym poza prestissimo. Ponadto w jednym i drugim akompaniuje im orkiestra szybko-dystansowców. Na „Four Songs” śpiewa Dziekan. Krążek zawiera utwory znane i lubiane. Dawniej i teraz wykonywane przez zespół ochoczo i bez zahamowań. To prehistoryczne wykopalisko nagrane w Serakos Studio w 2006 r. pierwotnie miało najprawdopodobniej stanowić kontynuacje „Heartfelt Words” debiutanckiej płyty zespołu. Dlaczego wtedy nie było ? Nie wiem. Na szczęście dzięki roztropnym decyzjom członków zarządu orkiestry od niedawna mamy je na regularnej płycie. Przez co, kiedy tylko zapragniemy możemy sycić się kawałkami: „Born Again”, „Stay Close To Me”, „Stop & Think” czy „Animals”. Cieszy mnie to tym bardziej, żem sam nie pamiętał, że takie coś w biografii mieli. Korzenne emo-metal –core a.d. 2006 – wydane sumptem własnym czeka na chętnych. Podróż do przeszłości wliczona w cenę.   j.Ap (maj 2016)





ŻONA ZŁA
"Sesja 1" MC, 2016
D.I.Y. wydawnictwo zespołu

„Co sądzisz o zespole z udziałem Andrzeja?” spytano mnie w chwilę po tym jak zespół upublicznił swoje pierwsze nagrania. Pamiętam, że odpowiedziałem: „Jeśli lubisz Andrzeja to ten zespół Ci w tym nie przeszkodzi”. Od tego momentu upłynęło trochę wody w Liffey (takiej dublińskiej Wiśle) a w między czasie ŻONA ZŁA wygenerowała kasetowe demo. Znalazło się na nim dziewięć obrazoburczych punk rockowych songów. Bezlitosny łomot dostają w nich:  ufające politykom  ćwoki, bełkoczący o mieszkaniach, samochodach i zdobyczach seksualnych wyścigowe szczury,  depresyjne weekendy w mieście, obślinione w gonitwie za lansem i szmalem patafiany,  zdemoralizowana dublińska dzielnica Clondalkin, deprecha, stagnacja czy polski narodowy kołtunizm.
Treścią tej taśmy jest żółć i totalna negacja. To nie jest kaseta do psychologicznej autoterapii podnoszącej na duchu. To punk rock ukazujący  strupy ropne świata. Punk rock grzebiący w nich brudnym patykiem.
W tym kontekście najdziwniejszy jest fakt, że piosenkarz Andrzej był, jest i będzie dla mnie postacią pozytywną. Ten gość to: wyćwiekowany rycerz o wysokiej kulturze osobistej. Człowiek konsekwentny, który jakby chciał to i biskupem mógłby zostać. Na nieszczęście kościoła (w którym wiele jako biskup mógłby by zmienić) pokochał punk rock. Słuchając tej taśmy słyszę nieudawany, krystalicznie czysty wkurw. Wkurw człowieka pozytywnego. ŻONA ZŁA pomogła to wyartykułować. Lubię Andrzeja i ten zespół mi w tym nie przeszkadza – ba wręcz pomaga (bowiem również inne pozytywne osobowości w nim dostrzegam).
PS. Złamcie konwencje ! Napiszcie z jeden kawałek o tym co was cieszy do stu tysięcy beczek zdechłych śledzi !!! j.Ap (maj 2016)





ORPHANAGE NAMED EARTH
"s/t" demo CDR, 2016,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu


ORPHANAGE NAMED EARTH nie wziął się znikąd. Prawda jest taka, że jego korzenie sięgają lat 90 XX w., kiedy to na wschodniej flance rodzimej crust sceny królował SANCTUS IUDA.  Wtedy to motorem napędowym tego  projektu był Wojciech Kuczyński – człowiek orkiestra. To m.in. dzięki jego talentom mieliśmy do czynienia z zinem CRUST, newsletterem FREE PUNK, dziesiątkami niezależnych koncertów, odwiedzinami zachodnich kapel czy wydawnictwem DEMONSTRACJA. Historia SANCTUS IUDA urwała się w roku 1998 a zespół pozostawił po sobie nagrania, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Płyta z nimi opatrzona srogim ostrzeżeniem „Zakaz rozpowszechniania” do dziś dodaje splendoru mojej skromnej kolekcji. Ostatni SANCTUS był wolnym sludge’owo-noisowym walcem po linii NEUROSIS spotyka LA AFERRĘ. I tak zostawiono tą zdawałoby się niedopowiedzianą historię….historię przypominającą drabinę bez kilku środkowych szczebli. Ostatnim szczeblem przed wyłomem był właśnie ów SANCTUS z roku 1998 ryczący:  „Społeczeństwo nienawidzi pedałów i lesbijek !! Sanctus Iuda nienawidzi społeczeństwa !!” Lata 1998 do 2016 to wspomniany wyłom czytaj  niczym nie zakłócona cisza w aktywności Wojtka.  
Wiosną 2016 na pierwszym szczeblu ponad wyłomem pojawia się ORPHANAGE NAMED EARTH. Wojtek z nową kompanią znowu nadaje. W świat wędruje demo z totalnym przytupem. Bez odcinania kuponów, bez przypominania martyrologicznych historii tworzą wszystko od zera. I choć kontekst tej historii jest aż nadto wyraźny słychać nową jakość. Koledzy nie przespali tego czasu. Najwyraźniej wiedzą jak użyć instrumentów. Brzmią nowocześnie niczym ISIS czy CULT OF LUNA. Mrok oplata wszystko. Depresyjne aranże przygniatają.  Wszystko jest spójnie: muzyka – grafika – teksty – sposób komunikowania o zespole.  Wojtek choć już nie tak kontrowersyjny jak kiedyś nadal pozostaje wściekły, zaś sam zespół zapewne nie jest odkrywczo – oryginalny, ale z całą pewnością niebanalny. A to dopiero początek.  
Świat poszedł do przodu nie ma już SANCTUS IUDA jest monstrualnie mroczny  romantic crust w wydaniu ORPHANAGE NAMED EARTH. Historia pisana jest od nowa. Zaskakujący debiut !! j.Ap (maj 2016)





LONG WAY TO GO
"s/t" CD, 2016,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu


Wygląda na to, że wbrew trendom metalizowania wszystkiego co się da  tradycyjny HC ciągle znajduje zwolenników. LONG WAY TO GO jest tego doskonałym przykładem. Selektywnie nagranie, wyrazisty wokal, obyczajowo refleksyjne teksty zarówno z dozą romantyzmu („Betonowa chmura”) lub wytykające narodowy kołtunizm („Cebula”) przypominają, że hardcore to nie tylko modny paszczowy growling będący tłem dla solówkowych popisów, ale też (a może przede wszystkim) konkretna dawka mocnej muzyki „w służbie” dla  przemyślanych i inteligentnych treści.  W tym debiucie odnajduję zarówno echa szprotwaskiej NEUROPATII jak też jakiś pierwiastek istniejącego nadal gliwickiego WHITMAN’A.  Czuć, że LONG WAY TO GO postawił na swój pomysł na HC, któremu bliżej do lat 90 niż współczesności. Dzięki temu mają ogromną szansę wyróżniać się  wśród stada klonów naśladujących zespoły typu TERROR. I choć to tylko debiut to już teraz słychać, że ekipa ma ambicję powiedzenia czegoś szczerego od siebie. W miejsce wyeksploatowanych dyżurnych scenowych  prawd  wstawia własne może mniej nośne, ale zmuszające do refleksji osobiste przemyślenia. Muzycznie bez żenady zaś wstęp do „Zamknij oczy” wprost urzekający.  16 minut 40 sekund. Krótko, szczerze  i treściwie. Wydanie to minimalistyczny digipack, według pomyślunku Macieja Misiewicza. Bez czekania na łaskę wydał sam zespół. Fajne ! j.Ap (marzec 2016)

http://longwaytogo.bandcamp.com/releases






HACESJA
„Ultrafastnoisecore" 7"EP, 2015
REFUSE RECORDS, REFUSE 113


Niezwykle rzetelna dokumentacja działalności zespołu, o istnieniu którego wiedziało jak dotąd ograniczone grono osób. Poznańska HACESJA działająca w okresie  1990-1992 zagrała „za życia” tylko jeden koncert a mimo to doczekała się winylowej wersji swych dokonań. Na ten materiał składają się nagrania z próby z maja 1990 pierwotnie wydane na taśmie demo przez lebel z Kansas ANEURYSM TAPES  w nakładzie 1000 sztuk. Brzmienie można by zakwalifikować stylem „śrubokręt wpadł do pralki”. 8 utworów w tym cover INFEST. Jest szybko, niewyraźnie na maksymalnym hałasie. Pędzący hardcore, którego azymut wyznaczają pomysły po linii SORE THREAT czy NAPALM DEATH.  Do tego minimalizm tekstowy zawarty w góra 15 zdaniach ! Słowem młodzieńcza partyzantka podlana mega entuzjazmem. Kto za bajtla z rozdziawioną japą nie słuchał rzęchu niech pierwszy rzuci kamieniem. HACESJA doskonale oddaje klimat garażowo - piwnicznych uniesień, z czasów kiedy wielu z nas miało swoje naście lat.
Choć żywot zespołu miał charakter krótkotrwałej egzystencji motyla dał podwaliny pod jedną  z najistotniejszych ekip sXe w Polsce – CYMEON X.
Nakład singla to jedyne 220 egzemplarzy - a więc rekord taśmy demo nie został pobity co dla wielu stanowi swoistą atrakcję. Dla dodatkowej podniety do płyty dodano 12 stronicowy booklet + garść szykownych gadżetów. HACESJA 7 Ep - ciekawe łamane przez fajne. j.Ap (luty 2016)




STEPHANS
"Zakurzone dni" CD'Ep, 2016
STEPHANS + PASAŻER RECORDS
nakład 200 egzemplarzy


Nie od dziś wiadomo, że lubię takie brzdęki. Nie od wczoraj obnoszę się z tym, że bliski jest mi wołowski STEPHANS. Cieszy mnie fakt, że sprawcy jednej z najdoskonalszych płyt gatunku (Semi)  przerwali milczenie. Kilka osób mogło to trochę zaskoczyć bo nie licząc winylowych reedycji cisza trwała bagatela lat  13 (!) . Nowy STEPHANS zawiera cztery utwory - trzy znane są z wcześniejszych dokonań oraz jeden nowy. Wszystkie nagrano współcześnie z uwypukleniem wszystkich zalet tej orkiestry. Nie mam wątpliwości, że ich melancholijnie zacietrzewione emo nadal się broni. Uniwersalność tej estetyki w roku 2016 najlepiej podkreśla premierowy „W środku małego miasta”. To zdecydowanie najlepszy „kąsek” w tym czteropaku. Wszystko brzmi bardzo dobrze. Edycyjnie wydawnictwo zachwyca subtelną estetyką  do tego wieńczy je urocza okładka. Fajny come back więc byłoby szkoda by zespół zamilkł na kolejne długie lata. Sądzę, że całkiem spora gromadka emo hipisów czeka na pełnometrażowy nastrojowy torcik made by STEPHANS  j.Ap (luty 2016)



PASAŻER
# 32 zima / wiosna 2016

KOLUMNY
Bezkoc. Ma coraz lżejsze pióro. Wyrabia się dramatycznie kolega redaktor z numeru na numer. Tryska humorem, pisze ciekawie będąc przy tym jak mało kto powściągliwym. Wierzcie mi lub nie ale z jego” magazynem wieści” to już sztuka ! W tym numerze bawi, błyska puentą, dobrą pamięcią i ogólnym orientem. W autorskiej kolumnie „na widelec” bierze punk festy okraszając je wspomnieniami z lat przed festiwalowych (czytaj: dawniej koncert na 300 – 500 osób równa się współczesny punk fest). W części drugiej (zupełnie niepotrzebnie) zbyt wiele miejsca poświęca pewnemu piosenkarzowi i jego bezpodstawnej megalomanii zawartej na stronach książki inspirowanej przez niego i o nim samym. Niestety kupiłem tą auto laurkę i wniosek mam jeden: hasło „Muzyka-prawda-szacunek” powinni sobie zmienić na „Kolorowych jarmarków” …. lub coś w tym guście. Goha. System edukacji w Polsce. Religia się rozpycha. 800 godzin nauki tego przedmiotu podczas edukacji (przedszkole + podstawówa + gimnazjum). Eksterytorialni księża i pręgież społecznego ostracyzmu za lekceważenie szkoleń przed komunijnych i do bierzmowania. Skąd ja to znam. W środku tego nauczyciel. Ech Paweł. Namawia: róbta sobie piwo sami - przepisów jednak brak. Tomek. Tak skutecznie zachęca do założenia DIY wytwórni, że wyciągnąłem kij bejzbolowy by w zarodku niszczyć nawet myśli o czymś takim we własnym wydaniu. Nauki Bezkoca nie poszły w las. Taktyka zachęcania przez zniechęcenie sprawdzona w Dębicy przyjęła się jak widać i w Bielsku. Artur Jagódka. W sumie czytanie ze zrozumieniem szło mi całkiem nieźle. Pod górkę zaczęło się gdzieś od trzeciego akapitu. No i suma summarum zakałapućkałem się w tym wywodzie na amen. Zwalam to na gorszy dzień: mój lub autora (niepotrzebne skreślić). Szymon. Trafny felieton bystrego gościa. Diagnozy bardzo celne. Lubię go czytać. Coś mi podpowiada, że i słuchać online byłoby miło. Niestety jak głosi pieśń „znamy się tylko z widzenia” a parafraza drugiej: „ za daleko mam do Gliwic za daleko”.  Adam XXX. Tapiry, pomady, perhydrol, tlenienie czupryny, półpostawione, półrozjaśnione, strzyżone brody itp. ciekawostki ze świata fryzjerstwa w świecie punk rocka. Już ze dwa razy miałem możliwość skorzystania z usług Pana Adama, ale śmiałości zabrakło. Dopóki się nie odważę trwam wiernie przy rzemieślniku Jarnickim, który najprawdopodobniej nawet nie wie, że teraz słowo fryzjer na wielu frontach dostaje tęgie lanie od słowa barber. Igor Grudziński. Ciekawie o tym jak naczelne hasło punk: „DESTROY” – zdekonstruowało przestrzeń społeczną wokół siebie i to na wielu poziomach.
KAPELE
INSTIGATORS Na rodzimym Podlasiu osobiście spotkałem trzech wytrwałych „psychofanów”: Bartka, Wojtka i Dawida. O sobie przez skromność nie wspomnę Miło, że oprócz nich i nieodżałowanego QQRYQ, które w czasach swej świetności było zawsze „bardzo na bieżąco” ktoś w Polsce wreszcie zauważył istnienie tej ekscytującej orkiestry. SPERMBIRDS. Zespół totalny i totalnie w naszym grajdołku zapomniany. Żal było patrzeć na te skromne hufce, które przybyły posłuchać ich pierwszego gigu w Polsce w Zakopanem. Tego dnia zaliczyłem muzyczne ZDZIWKO ROKU 2015. Mega koncert dla garstki melomanów. BLACK FLAG cześć 3 sagi. Z tym mam jak z Gwiezdnymi Wojnami. Pokićkały mi się w pamięci poprzednie części więc muszę zacząć od nowa i w kolejności to łyknąć. INKWIZYCJA. Intelektualny sparing pytanego z redaktorem na „boisku” pytanego. Jest o bardzo dobrej płycie, etymologii najmocniejszej piosenki, Mickiewiczu, serialowym aktorstwie, pracy, Nowej Hucie, „tchórzostwie” Antify, dzieciach i innych ciekawostkach. Dobre !
ASTRID LINDGREN. No to się porobiło. Jak się ma zespolik zawsze warto uważać na to co się mówi i wrzeszczy. Wbrew pozorom znajdują się Ci którzy słuchają tego ze zrozumieniem. Wielkopolanie to dla mnie nauczka – miła nauczka i dlatego raz po raz w rządku obok siebie ustawiam kolejne ich płyty. DZIECI KAPITANA KLOSSA. Deriglasoff z zawodu złotnik – jubiler opowiada jak było. Podczas moich studiów w podstawówie grali w naszej wiosce. Byłem tam poznając kumpli, z którymi zarówno ja jak i Deriglasoff lubimy się do dziś. Takie sentymentalne cofki dobrze mi robią na cerę. Dlatego wywiad o tych czasach wciągnąłem z przyjemnością i spodziewaną korzyścią (cera). [PERU]. „Zespól skromnych młodych mężczyzn patologicznie pozbawionych parcia na sukces”. Się zgadza. Od siebie dodam, że grają inteligentnie inaczej do tego w przestrzeni publicznej jeden z nich raczy wypowiadać się z oryginalną szlachetnością co przyjemnie łechce moją jaźń. APORIA. Opowiada o trasie po Rosji i Białorusi. Przygoda życia dla zespołu, w której potwierdzają się dwie tezy: wschód jest pełen słońca a ludzie tam żyjący serca wielkie mają. BOOZE & GLORY. Kapela spoza mojej galaktyki, ale jak taka fajna to może najwyższy czas to sprawdzić ???? Swoją drogą ciekawe czy któraś z partytur zdechlaków z ZR da się zagwizdać ??? Chyba żadna. SNFU. Ta chwila, kiedy czytasz artykuł o zespole, którego winyl właśnie trzeszczy na twym patefonie i uświadamiasz sobie, że ta cholerna gazeta jak mało która jest dla Ciebie. NADZÓR. Cały czas miałem wrażenie, że już to raz czytałem. Se myślę wariujesz Jaco, ale nie. Treści te same tylko poprzeplatane pytaniami zaś w booklecie dodanym do płyty nie ma pytań. THE STUBS. Krotochwilnie o kiblu, Leninie, Izraelu, rock’n’rollu i złym jedzeniu na DIY Feście. THE LOWEST. W Polsce mają już renomę ale na wschodzie chyba jeszcze większą. Opowieść o kolejnym turne po zdewastowanej przekupstwem i ogólnym bałaganem Ukrainie i biednej lecz bardziej schludnie uporządkowanej Białorusi. Lubię ten zespół.
DEZERTER. Wśród wielu fajnych myśli bardzo trafnie o podejściu do sprawy uchodźców. Idealnie o politycznych złodziejach starych i nowych. W punkt o znajomych z facebooka. Nosi mnie ten temat więc zacytuję: „Ludzie wypisują czasami takie rzeczy, że głowa mała. Człowiek, którego wydawałoby się znałeś, okazuje się idiotą, rasistą, albo krypto faszystą. (…) Jest już pokolenie, które żywi się tylko hasełkami i obrazkami. Więc jak ktoś rzuca hasło „kozojebcy nadchodzą, będą gwałcić nasze kobiety” nikt nie przeczyta o co tam tak naprawdę chodzi. Liczy się pierwsze hasło. Już im nic nie wytłumaczysz bo nie rozumieją argumentów, rozumieją tylko hasła” Mniej więcej w tego typu okolicznościach wypierdoliłem z tegoż właśnie facebooka sporą grupę „tzw. starych znajomych” co to w jeden wieczór swoimi wielkimi serduszkami potrafią rozkręcić łańcuszek miłości do JP II (bo Franciszka się w Polsce nie uznaje) i jednocześnie kazać zdychać uchodźcom i wypierdalać imigrantom. Ci waleczni rycerze niepokalanej panienki najczęściej pisali to z UK, Belgii, Danii czy innej Szwecji. Nie muszę chyba dodawać, że nie przebywają tam na placówkach dyplomatycznych. No więc tak sobie myślę, że gdyby ludzie słuchali ze zrozumieniem tego co osoby pokroju Pana Grabowskiego mają do powiedzenia świat byłby lepszy. Oczywiście są wyjątki jak ten co pod wpływem DEZERTERA księdzem został
LAZY CLASS. Po lekturze mam chęć posłuchać. WATCHING ME FALL. Ekstra zespół z potężnym potencjałem. Mają wszystko co trzeba, super fealling i ekstra numery, idee która scala całość i charyzmatycznego wokalistę, którego fajnie się czyta. Jeden z lepszych wywiadów tego numeru. Czekam na nową płytę.
OSOBY
WECHTER. Sympatyczny kolo. StrejtEdż - ręka mu nie drży więc i kreska się w świecie podoba. Mi również. Pierwsze zagraniczne zespoły HC widziane w Polsce mamy wspólne. Opowiada równie fajnie jak rysuje. A rysował już dla …..sami przeczytajcie. MR. CHI PIG wokal SNFU. „Nie mam TV, nie mam komputera, nie mam odtwarzacza CD, nie mam telefonu. Jeśli chcesz ze mną pogadać, musisz mnie znaleźć i stanąć twarzą w twarz inaczej nie pogadamy”. Dobrze, że ktoś go wreszcie w takiej relacji namierzył bo mi by się raczej nie udało. Ciekawy człowiek. LARS FREDRIKSEN. Przez 26 lat grania koncertów nie postawił nogi w Polsce. Tak się złożyło, że ja nawet dłużej nie byłem w USA. Faza na RANCID jakoś mnie ominęła więc nie ma dziwne, że nie znałem gościa…..mimo tego poczytałem z ciekawością.
RECENZJE. Przerasta mnie ich nawał. Na razie przeczytałem wszystkie pióra Mikołaja bo lubię Mikołaja do tego jego zdanie jest mi bliskie. Resztę sukcesywnie wchłaniać sobie obiecuję.
SOUNDTRACK # 32
Co numer to tu i ówdzie podnosi się pisk „Po co jest ta płyta ?” Ano po to by Czesiek z podlasia, Mirek z lubuskiego i Wacek z pod Opola dowiedział się jak gra takie PRO BUBLICO BONO czy inny PAST. Nie każdy kuźwa mieszka we Wrocławiu, Warszawie czy innym Melbern lub ma konto na fejsbuku ze stadem kumpli na mega oriencie. Owszem ta płyta to nie jest żaden koncept album ani soundtrack do jeziora łabędziego dla wysublimowanych audiosnobów tylko punk zajawka. A nóż – widelec – kastet ktoś znajdzie tam coś dla siebie. Nie ma co im tego bronić. Się nie podoba – się nie włącza. Się jest ciekawym – to odwrotnie.
Przeczytałem chyba nie całą połowę, ale już teraz powiem, że PASAŻER # 32 to opasły moloch. Dwa dni i już zszywki puściły. Od trzech numerów nagina lotem wznoszącym. W tym numerze tendencja na street / Oi nie do przeoczenia. Bezkoc ma jednak tego czuja jaki fluid w powietrzu dominuje. Do kupienia nie tylko w EMPiK ! j.Ap (styczeń 2016)





LOCHY I SMOKI
"s/t" MC, 2015,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu


W "prasłowiańskim" Szczecinie alternatywa żyje. Nagranym w listopadzie 2015 r. demo  LOCHY i SMOKI włączają się do gry.  Pod neonem „W którą stronę?” ścierają się trendy i style.  Osiem, zróżnicowanych aranżacyjnie utworów sklejonych w szerokim worku emo z wyczuwalną nutą słodkiego popu czy atmosferycznego rocka robi  pozytywne wrażenie. In plus zaskakuje warsztat z dobrym „lejącym się” brzmieniem gitar, które w wielu momentach wypełniają przestrzeń niemal idealnie. Punk rockowy brud służy im bardziej niż popowa czystość. Równie dobrze słucha się linii wokalnych przenoszących polskojęzyczne teksty raz na zasadzie dodatkowego instrumentu raz na zasadzie nośnika treści. Partie krzyczane są takie jak lubię. Momenty słodko-spokojne to dla mnie temat do dłuższego oswojenia. Poetyckie woale tekstów zmuszają słuchacza do sporego wysiłku by je odkodować. Brak jednoznaczności sprawia, że każdy może / lub nie doszukać się w nich zupełnie innych stanów. Wg. mnie kluczem do zrozumienia tych introwertycznych treści może być osobista znajomość z ich autorem. Ja nie znam gościa więc pozostają mi jeno domysły. Najfajniej wypada kawałek „Bezbarwny”. Wedle mego gustu  jest w nim wszystko jak być powinno.
Pierwsze demo nigdy nie jest tym co ogranicza. To najczęściej sygnał, że zespół ma pomysły i będzie je rozwijał. LOCHY i SMOKI te pomysły mają. Co więcej są tu takie, które mogą się podobać zarówno wyrosłym z sceny D.I.Y. sympatykom APORII, ASTRID LINDGREN czy ANSY ale też i innym wychowanym na mniej niszowej muzyce. Jestem przekonany, że nawet na koncercie pełnym d-beatowych balstów i crust wyziewów ten zespół swym solidnym atmosferycznym klimatem jest w stanie się obronić.
Jajko już jest co się wykluje czas pokaże. Trzymam kciuki i śledzę dalej. j.Ap (grudzień 2015)





CHAOS W MOJEJ GŁOWIE
nr 12, 2015 r.


Się siadło się poczytało…..się jeszcze czytać będzie
KOLUMNY – poszły na pierwszy rzut. Dominuje stres pourazowy wywołany powyborczym przygnębieniem. Cieszy opór przed próbami odhumanizowania uchodźców, jest o dukatach za squat Odzysk, pojawiają się kolejne próby logicznego rozbioru zjawiska pt. „Polski Punk Rock”. Do tego trochę melancholii oraz lekko wyczuwalna historyczno - wspominkowa czkawka. Pewnie nie tylko ja ale i wielu piszących jak i czytających chciałoby by było inaczej. Bardziej optymistycznie z większą dozą nadziei, ale mamy końcówkę 2015 roku i w zinie o tym charakterze lepsza gorzka prawda niż fałszywa radość. Lekkim zaskoczeniem tego działu jest brak riposty na ripostę w starciu Robert Refuse vs Bocian. Dość pozytywna zaś wydaje się całkowita rezygnacja ze stawiania CHAOSU w kontrze do PASAŻERA co przebłyskiwało w kilku poprzednich numerach. Cieszy mnie to niezmiernie ! Szczególnie w kontekście szybko kurczącego się mikroświata jaki staramy się współtworzyć. A !!! No i Panie Bezkoc przespał Pan 10 najlepszych płyt Pana Krawata na łamach swojej gazety ! Teraz pocałuj się Pan w nos ! 
WYWIADY: SKTC. Sympatyczna historia – sympatyczny opowiadacz. Szanuję wkład choć jako zespół nigdy mnie nie porywali. Niemniej jednak czyta się te wspomnienia bez bólu i z ciekawością a wątek o gościach z UOM chowających piwo przed Petarem szczególnie. „Tajemnica Chodorowskich” również tu wraca jak bumerang. Od THE CORPSE poprzez ABADDON, Pietię aż po SKTC każdy o nich mówi. Zniknęli jak kamfora. Byli nie ma. Co do diaska !!?? Zaczyna to być co raz bardziej intrygujące. THE LOWEST. Jeden z moich ulubionych zespołów. Tu snują opowieść o wypaczonym modelu polskiego biznesu. Jebniętych polskich kierownikach w kontrze do zagranicznych „korporacyjnych dobrodziei”. Opowiadają o blaskach i cieniach życia w stolicy, testosteronie, macho – core, filmach, szale na ich koncertach na wschodzie, symbolice drzewa, diecie bezmięsnej oraz wielu innych mniej lub bardziej ciekawych sprawach. Nie opuszcza mnie wrażenie, że to rozsądny zespół z totalnie jak na Polskę świeżą muzyką. Zaskoczeniem jest ich rozczarowanie do pewnej części środowiska warszawskiego. Co zrobić każdy ma tam jakieś swoje żale. STRESS. Wehikuł czasu przenosi nas do Jeleniej Góry w lata 80 XX w. W oparach wspomnień o punk rocku czuć smak mleka w szklanej butelce, kiszonej kapusty, marmolady i wszechogarniającej soc-szarzyzny. Gitowcy kontra punki. Punki kontra popersi – wszyscy przeciwko wszystkim a więc obyczajowy Wietnam na całego. No i oczywiście historyczna przepychanka kto był pierwszy STRESS czy FORT BS ? A wiadomo, gdzie dwóch się bije tam wygrywa: HYDRANT. Kolejna biała plama została opracowana. Nadchodzący winyl siłą rozpędu po tej lekturze sobie kupię. A co ! Zresztą bez lektury też bym kupił. CHAOS UK. Wolą pić pod SIEKIERĘ niż pod DEZERTERA zaś milczą pod co leci zagrycha. Jeśli już jest luta to nierzadko walą cydr. Zalecają traktowanie go z szacunkiem inne podejście grozi posraniem się w gacie. Grają nawet sympatycznie, ale to nie na moją wątrobę jest zespół. MORNE. Nie znalem , nie znam, ale wiem kto zna i się zachwyca. W sumie trochę byłem odporny, ale po lekturze znalazłem i włączyłem. Jestem na dobrej drodze by polubić. Tatuaż z ich logiem mi jednak nie grozi.
WRACAJĄC Z MAGADANU czyli państwo Białoruś kontra anarchista Igor Oliniewicz. Krótki opis wieloletnich zmagań człowieka z systemem, w którym pojawia się kilka obcych mi trendów typu: anarchiści – insurekcyjni. Mimo zawiłości ideologicznych nawet ja zrozumiałem, że udzielne księstwo Łukaszenki do najprzyjemniejszych miejsc na świecie nie należy.
OUTSIDE FEST W WOJCIESZOWIE. Kruca bomba daleko więc kapkę „wnerwia” mnie, że tam tak fajnie.
VEGE INICJATYWA – BIELSKO BIAŁA doskonały przykład, że pAnki to nie tylko żulerka słuchająca homilii Ireneusza z DefekÓ Muzgó ale środowisko generujące coś o wiele głębszego.
KRWAWE STARCIE NAD USSURI. Dobra jest ta seria wyciągania na światło dzienne historycznych ciekawostek. Z przyjemnością wchłonąłem tą opowieść podobnie jak „Polskie obozy koncentracyjne” z nr. 11, „Gustloff kontra Merinesko” z nr 10 czy choćby „Jest późno ale nie za późno….” o polowaniu na nazistowskich zbrodniarzy opisane w siódemce. Z trudem hamowaną cierpliwością czekam na kolejne.

 RAPORT. SCENA CZECHOSŁOWACKA. Się kurde działo !!!!!!!! Z tych wszystkich kapel kojarzę cztery na krzyż. No może pięć na skos. Co oznacza, że w tym temacie ciążą nade mną lata haniebnych zaniechań. Ale gdybym nagle zechciał się doktoryzować z czeskiego punk rocka ten artykuł będzie jak znalazł.
 
KOMIKSIARZE. KOWALCZUK: Zupełnie nie czaję tej podniety żółwiami ninja, figurkami, wrestlerami, hymenami czy innymi mutantami w obcisłych galotach. Kicham na to ! Kajko i Kokosz wciągnęli by ich wszystkich nosem. No ale każdy ma prawo do własnej jazdy. Jazda Pana Łukasza choć dość osobliwa nie potrafi we mnie rozpalić choćby iskry fascynacji zmutowanymi świrami z TM SEMIC. Nic nie poradzę, że komunistyczny glina Żbik bawi mnie bardziej niż cyrkowe wygibasy meksykańskich wresterów. Dla dzieciaka urodzonego za „króla” Gierka ratowanie świata przez napakowanych latających gladiatorów lub innych popapranych schizo-bohaterów są bardziej żałosne niż próby zdobycia Mirmiłowa przez nieudolnych zbójcerzy. No tak mam. PROSIAK: Można by przewrotnie rzec: Bliższa koszula ciału - niż obcisłe portki Batmana. Podobają mi się te historie o pracy, warsztacie i mozole twórczym skromnego, zrównoważonego gościa z dużymi osiągnięciami i niezaprzeczalnym talentem. Akcja z obrazem Rydzyka wystawionym na Allegro ma moc ! Rysownik, kontroler jakości, scenarzysta, malarz, poeta, DIY wydawca w jednym . Do tego bez krzty zadęcia.
RECENZJE MUZYKA. Nie jest dobrze. Nie żeby recenzenci się nie postarali – raczej orientacja mi siada. Na 89 opisanych wydawnictw z własnej nieprzymuszonej woli wszedłem w posiadanie 14 (słownie czternastu) pozycji. Znam około 30 (słownie trzydziestu). Zaczynam podejrzewać, że: a) albo ja się oddalam od muzycznych gustów gazety, b) muzyczne gusta gazety bez ostrzeżenia oddalają się ode mnie, c) ktoś z komisji badania katastrofy smoleńskiej miesza w relacjach między nami.
RECENZJE ZINY. Tu poległem już totalnie. Z opisanych przyswoiłem tylko jedną czytankę (WNŻ # 1).
Się siadło, się czyta, się jeszcze czytać będzie.
Sporo tego jeszcze przede mną bo… CHAOS # 12 to „cegła”.
Porządna cegła a nie jakaś tam popierdółka z Castoramy czy innego Obi.
Niski ukłon dla twórców oraz pomysłodawcy za tych kilka miłych wieczorów przy lekturze.


WYGRAĆ NOWE ŻYCIE
 nr 2, 2015 r.


No to tak....
Bardzo dobry wywiad z MARKSMAN (!) Sporo myśli wartych zapamiętania. Jednak można mówić mądrze o zespole, bez kokieterii, sztucznego krygowania się i egocentrycznego pierdzenia. Power of intelekt pytanych i pytającego ! Gdybym jednak się pomylił i scena okazała się „Wielką Pardubicką” wśród dwóch rodzimych „koni” wystawionych na tą gonitwę byłby THE LOWEST i MARKSMAN.
Refleksje Tomka „Oko” na temat uroczystego „zejścia” EFAE wraz z garś...cią przemyśleń o profilu życiowo-muzyczno-humanistycznym wchłania się równie dobrze.
LIE AFTER LIE oraz I HOPE YOU DIE – sorry ale wcześniej nie znałem. Obiecuje, że nadrobię bo godke mają sensną. VICIOUS REALIY & ASTRID LINDGREN znam i kibicuję.
Pomysł ciągłego wałkowania rzeczy oczywistych dla kogoś komu emerytura bliższa wspomnieniom o trądziku wydał mi się mało atrakcyjny. Jednak nie każdy miał to szczęście urodzić się wcześnie więc doceniam i to. Tym bardziej, że artykuły o sXe i Animal Liberation napisane są z dużą lekkością pióra. Uczą nie nudząc.
Straight Edge Personal Stories. Dobre. W tej kategorii w tym numerze swoją auto-psychoanalizą wygrywa - Marcin. Odważne i szczere. Zaś w kategorii świadomość społeczna moje uznanie wędruje do „Art. Jagódki”.
Recenzje muzyki. Na osiem znam dwie. Po trzy inne mam ogromną ochotę sięgnąć. Dział przydatny.
Recenzje ziny. Nie czytałem żadnego. Dwa z tych nie do kupienia z chęcią bym jednak poczytał.
Większy format, przejrzysty skład, estetycznie w środek tarczy. Ogólnie rzecz ujmując ten zine ma dobrą aurę. Ostatnio podobną czułem trzymając w ręku CUDOWNE LATA. Nie żałuję tej dychy, którą pewnie bym przehulał na zbytki. A tak „smukły” i oczytany = doskonały pomysł na sylwetkę. Mniej żreć więcej czytać. Z tego też powodu kącik kulinarny „Weganizm jest prosty” debiutujący w tym magazynie odpuszczam na później.
Całość świadomie POLECAM.





HOPE ON
"s/t" CDR demo, 2015,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu

Pokręcone skurczybyki z Białegostoku ukrywający się pod nazwą HOPE ON to żadni debiutanci. Wcześniej przez lata w głębokiej konspiracji  knuli zakamuflowani  pod kryptonimem  NO HOPE.  Teraz taktycznie dla zmylenia tropów i z typowym dla siebie przekąsem postawili wszystko na głowie nazywając się odwrotnie. A kto im zabroni ?? To nowe pełne nadziei otwarcie zaowocowało debiutanckim demo. Dziewicze zetknięcie z tym materiałem przywodzi na myśl coś w rodzaju ucywilizowanych STARYCH SINGERS. Podobnie jak u warszawiaków jest tu dużo kunsztownej technicznie zabawy rytmem i dźwiękiem. Jest humor a’la Woody Allen spotyka Jożina z Bażin z kucharzem z Muppetów. Ponadto jest powaga no i ogrom solidnego gitarowego grania na wysokim poziomie. W krążek nawtykano też sporą dozę refleksji. W nutach pobrzmiewają echa EWY BRAUN, TOKARZA INFERNO oraz chyba w największej dawce białostockich bogów noise KOTILOF.  Są solówy, basowe pochody, rytmiczne zmyłki i perkusyjne wariacje.  Bez wątpienie jest tu prąd ! Płyta HOPE ON pokazuje, że nikomu lat nie ubywa, że im trunek starszy tym smaczniejszy.  Białostockie chłopy najwyraźniej mają tego świadomość.  Doświadczenie kluczem do sukcesu. Być może dlatego ta demówa wchodzi tak gładko. Ba (!) jak na ten dość progresywny rodzaj ekspresji posiada nawet przeboje. Według mnie do tego podzbioru należą utwory: „Herbaciane”, „Brat”, „Ziemia” czy „Spokojnie”. To właśnie w nich basowy Memosław Przemylski, którego Mosad od lat podejrzewa o bycie sprawcą tych tekstów zaskakuje mnie najbardziej. Przyzwyczaiwszy służby do inteligentnych podprogowych prowokacji opartych o krótkie zbitki słowne tym razem pokazuje się też i z innej strony. Mówię Wam ludzki Pan J. Dobra płyta dobrze nagrana z dobrym floow. Kto wie być może to ostatnie takie trio w Białymstoku więc szukać – kupować – czasu nie marnować.  j.Ap (maj 2015)


PAST
"s/t" CDR demo, 2015
D.I.Y. wydawnictwo zespołu


Na koncercie w uroczym, warszawskim klubie „Chmury” Gosia podarowała mi „taki nasz nowy projekt”. Jeśli mam być szczery ( a ja zawsze chcę być szczery) nie spodziewałem się po tym żadnych fajerwerków. Co więcej sądziłem, że będzie to jakieś mocno artystyczne kombinowanko pełne pogiętych zagmatwanych struktur z tekstami, do których zrozumienia potrzebny jest zespół kryptologów z wieloletnim doświadczeniem. Zmęczony takimi zespołami i przekonany o swoich racjach jednak włączyłem. Moje przekonania dostały cios w nos. Okazuje się, że PAST to żadne pseudoartystyczne wyziewy tylko solidny nowo falowy półmrok. Już pierwszy utwór ustawia słuchacza w pozycji na baczność. Wyraźne echo X MAL DEUTSCHLAND, które dla wielu może być już wystarczającą rekomendacją wprawia w oniemienie. Teksty idealnie współgrające z muzyką podane szeleszczącym polskim to dodatkowe zaskoczenie. Słowa wymyślone przez PAST są mądre i bez wątpienia intelektualnie adekwatne do stylu. Na płaszczyźnie przekazu punk rockowe korzenie wymieszane są tu z zimno falowym sosem. Skala głosu Pani Małgorzaty – czysta, kryształowo-dźwięczna może się nie tylko podobać, ale także robić wrażenie na bardziej wyrobionych melomanach. Głos Pana Kamila w partiach z jego udziałem nic nie ujmuje z uroku całości. Kompozycyjnie brak jakiejkolwiek nudy co w przypadku cold wave w moim przekonaniu nie jest sprawą prostą. Dzięki temu cztery utwory zawarte na singlu mijają w bardzo przyjemny sposób. Obecnie post punkowe granie na świecie wydaje się mieć dwa dominujące kierunki. Z jednej strony jest to alternatywny folk (CHUCK RAGAN, TIM BARRY) z drugiej new wave (THE ESTRANGED, BELGRADO). Co raz więcej załogantów z ostrych kapel sięga po jeden z nich. Czuć to i w Polsce. Singiel PAST nie tylko to potwierdza ale i tezę tą przypieczętowuje. Zaskoczenie to chyba najlepsze słowo określające ten debiut. j. Ap (maj 2015)




CYMEON X / REGRES
split 7” Ep, 2014,
REFUSE RECORDS


Gdy ktoś trzeźwo myśli to wie, że “zgoda buduje – niezgoda rujnuje”. W myśl tego porzekadła strejtedże z Częstochowy i strejtedże z Poznania zawiązały sztamę czytaj: zgodę lub jak to dawni towarzysze  mawiali „układ o wzajemnym braterstwie i przyjaźni”.  Pakt wyryto na specjalnie na tą okazję przygotowanym smolistym krążku a obie jego strony opatrzono słowno-muzycznymi deklaracjami.   Wewnątrz znalazły się też aneksy,  które w sposób formalny wyjaśniają etymologię tej przyjaźni tj. jej historię i pobudki.  Dla utrwalenia tej doniosłej chwili wykonano stosowny pikczer w pełnym kolorze i uczyniono zeń okładkę tegoż zjednoczeniowego dokumentu. Całość pieczęcią opatrzył jeszcze inny strejtedż, który swą kwaterę  ma w mieście na „Be” i to nie jest Bełchachtów.  W taki oto sposób Ci,  którzy od dłuższego czasu podejrzewali, iż coś jest na rzeczy teraz są już pewni, że: CYMEON X lubi REGRES (patrz strona A) a REGRES lubi CYMEON X (patrz strona B).
Odezwa końcowa.
Drogi rodaku (!) Gdziekolwiek jesteś, gdziekolwiek przebywasz (!) Jeśli usłyszysz plugawe kalumnie, że te Polaki tylko kłócić się potrafią – to stań unieś głowę i oszczercom prosto w twarz krzyknij bohatersko: „A guzik z pętelką !!!!!!”  a na dowód tego, że racja jest po Twojej stronie i naszej umęczonej ojczyzny dołącz dokument odniesienia: split ep, sygnatura akt: Refuse Records nr 109 z roku 2014. j.Ap (grudzień 2014)




APORIA
„Oddychaj” LP, 2014,
D.I.Y. KOŁO RECORDS / EXTINCTION RECORDS /
 NO PASARAN RECORDS

Nowa APORIA jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Zaskoczeniem niezwykle pozytywnym.
Jak przystało na estetykę emo większość receptorów czucia ustawionych jest na niej centralnie do wewnątrz. Mamy więc do czynienia z intymnym, mocno refleksyjnym wejrzeniem we wnętrze  człowieka:  w jego uczucia, refleksje, instynkty, słabości, lęki i obawy.  Brak tekstowej łopatologii chcąc nie chcąc  skłania  słuchacza do wysiłku. Wciąga go w pewien rodzaj intelektualnej gry. I jak to w takich przypadkach bywa owe zakamuflowane intencje tekstów dają duże pole do własnej interpretacji.  Ogromną pomocą w tym względzie a za razem sporą odwagą  jest fakt, że to język polski stał się nośnikiem jej treści.  To, że w ich przypadku moda przegrała z rozsądkiem  na płaszczyźnie przekazu cieszy mnie niezmiernie. Radość jest tym większa, że najprawdopodobniej po angielsku ta płyta brzmiała by jeszcze lepiej. Rozpatrując formę: introwersja miesza się tu z ekstrawersją, szept z krzykiem a spokój z gwałtownością.  Łatwość przechodzenia tej orkiestry od melancholii do furii jest zadziwiająca.  Na płycie mamy do czynienia z „ogniem” tłumionych i cicho artykułowanych emocji, które raz po raz pozbawione kontroli wybuchają wielkim płomieniem. W spokojnych momentach skupiają uwagę, w momentach niekontrolowanej dzikości  wydają się atawistycznie szczerzy.  
APORIA na „Oddychaj” wyczarowała  styl, który nazywałbym  czymś w rodzaju  „ogniowego szeptu”.  
Aranżacje oparte o sprawdzone od lat patenty tj. o zasadę „cicho-głośno” w ich wykonaniu nabrały niezwykłego uroku. Na moje „pierwsze” i „drugie” ucho podprogowymi patronami tej płyty są AMANADA WOODWARD oraz CHILDREN OF FALL. Oczywiście jak wszystko na tym krążku nic tu nie jest aż tak jednoznaczne.  Mimo to echa „La Decadence De La Decadence” jak też ogromny wpływ „Bonjouor Tristesse”  a szczególnie utworów typu „Last Call For Anarchism” wydają się tu (w sposób mniej lub bardziej świadomy) cytowane.  
Płyta „Oddychaj” jest niezwykle plastyczna poczynając od okładki, idąc przez teksty a kończąc na brzmieniu.  APORIA na niej nie gra (!)  Ona maluje.  Maluje słowem, dźwiękiem,  wywoływaniem emocji. Jeśli to nie jest artyzm – to nie wiem co nim jest.  
Totalne zaskoczenie. Nie wiem jak oni to zrobili ????  To jest dotychczas  najlepszy obserwowany przeze mnie czas tego zespołu. Bez względu na to jak skończy się ta historia ich najbardziej ekscytujący fluid  dzięki „Oddychaj” będzie trwał w nieskończoność. j.Ap (grudzień 2014)





EYE FOR AN EYE
“Głos” 7”EP, 2014,
BLACK WEDNESDAY RECORDS / CAMPARY RECORDS / 
 REFUSE RECORDS

Eye For An Eye gra swoje. Robi to od wielu lat z niesłabnącym uporem oraz dużym wdziękiem.  Jako postronny odbiorca mam także wrażenie, iż z nietuzinkową  szlachetnością.  Ten zespół od dawna skupia się na człowieku. O społecznych dysproporcjach, niesprawiedliwości, biedzie, krzywdzie, egzystencjalnych rozterkach opowiada przez pryzmat empatycznej wrażliwości. Myślę, że gdzieś w głębi Eye For An Eye wbrew wszystkim racjonalnym przesłankom wierzy, że świat może być lepszy.  Tak było wcześniej i tak też jest na tej płycie - bo ta orkiestra to uosobienie stałości. Stałości poziomu jak i stałości pomysłów. Przez ten wypracowany latami konstans można dziś śmiało mówić o stylu EFAE. Stylu rozpoznawalnym po kilku dźwiękach.
„Głos” to  sześć  premierowych utworów, orkiestry ogranej ze sobą i  okrzepłej w swej stylistyce. Dlatego dużego zaskoczenia nie ma. Mimo to ich akcje są  nadal wysoko. I tym razem wartością samą w sobie dla  EFAE pozostaje solidny, ukazujący co raz większe możliwości  wokal i osobiste teksty.
Nr 1 na tej epce (oczywiście w moim prywatnym rankingu) jest  kawałek:  „Wojenny (Ofiara)”.  Nawet jeśli w pierwotnym zamyśle miał to być tekst o człowieku – jako podmiot liryczny wstawcie sobie weń zwierze oczekujące na śmierć a otrzymacie efekt zwielokrotniony po trzykroć. Dobre wrażenie robią ponadto: tytułowy „Głos” oraz „Recepta”.
Muzycznie wśród sześciu utworów brak zdecydowanego dominanta. Co oznacza, że również pod tym względem płyta jest równa.  Selektywne gitary i soczysta sekcja nagrane w bardzo przyzwoity sposób przez Red House Studio  w Kętach udowadniają, że zespół potrafi pracować  w różnych okolicznościach. Za dobry pomysł uznaje dołączenie do składu drugiej gitary. Dzięki temu zabiegowi  brzmienie stało się zauważalnie pełniejsze.  Słychać to na tym singlu i zapewne słychać też na koncertach.
Żeby nie było tak różowo wspomnę, iż w tych nagraniach razi mnie nadmiernie wykorzystywana „klepka” perkusji.  Wiem, że czasem trudno jest rezygnować ze sprawdzonych pomysłów, ale gdyby właśnie „ją” ograniczyć do niezbędnego minimum byłoby fajniej – jeszcze fajniej. Innym bym odpuścił, ale w przypadku EFAE uznaję ją za wypełniacz i półśrodek. Jeśli w coś wierzę to w to, że stać ich na większą pomysłowość w tym względzie. Tyle dziegciu.
Gdyby nie fakt, że wszelkie opinie zawsze wypada uzasadniać to tą recenzję można by zamknąć stwierdzeniem:  Kolejna dobra płyta, którą EFEA potwierdza, że ma się dobrze, ma swój styl i poniżej oczekiwań nie schodzi.
Tak to widzę więc tak to zostawmy. Oi (!)  j.Ap (grudzień 2014) 

PS.  Wydanie  edycyjnie jak zwykle bardzo szykowne.




SCHWACH
„s/t” 7”EP, 2014,
REAACOONE RECORDS / REFUSE RECORDS

Są z Berlina, wcześniej wydali jedynie demo. W składzie najprawdopodobniej jakiś rodak. Nadają po niemiecku i o dziwo ma to „ręce i nogi”. Przy pierwszym kontakcie narzecze sąsiadów nie razi. Przy kolejnych zyskuje coraz bardziej.  Krótkie, drapieżne kawałki, kąśliwego  youth hardcore z dobrze  brzmiącą gitarą i dudniącą (mocną jak kowalskie młoty) perkusją robią zdecydowane dobre wrażenie. Utworów jest siedem. Obcowanie z nimi  przypomina mi stary, dobry:  MANIACS - jeden z nielicznych  niemieckich zespołów jaki polubiłem w beztroskiej młodości. SCHWACH nie ma nic wspólnego z toporną staromodną punk rąbanką. Wbrew mimowolnym skojarzeniom z typowym  deuchtspunkiem łączy ich jedynie język.  Grają z dużym animuszem, odznaczają się świeżością a do tego są  na wskroś współcześni. Dorzucają do tego, urozmaicone tempa, dosadne chórki, napastliwy wokal,  oraz garść melodii.  Na płycie dominuje to młodzieńcze „COŚ”, które z biegiem lat  ulatuje i nie wraca więcej. To między innymi ten nietrwały pierwiastek sprawia, iż ten singiel jest fajny. Przyglądając się im uważniej można odnieść wrażenie, że mentalnie ta ekipa to mix: SxE, squatingu, socjalnej wrażliwości i świadomego antyfaszyzmu. Poważny ton zaangażowanych tekstów lekko rozwesela sympatyczna okładka ukazująca załogę zwierzaków squatujących budynek. Podobno to kontynuacja pomysłu z demo, na którym te same skubańce rozdupcały berlińskie zabytki. Po niemiecku SCHWACH znaczy „SŁABY” dlatego sięgając po singiel  nie spodziewałem  zupełnie niczego.  Wygląda na to, że dałem się nabrać.  Zaskakująco dobre (!)  j.Ap (grudzień 2014) 




MANLIFTINGBANNER
/DEADSTOOLPIGEON
“The Kids Will Have Their Fuel” split 7"EP, 2014,
REFUSE RECORDS, # 107

Holenderski MANLIFTINGBANNER wskrzeszony w 2010 roku znowu jest aktywny. Przedsmakiem nadchodzącej nowej, autorskiej płyty jest split singiel nagrany w kooperacji z powiązanym personalnie DEADSTOOPLPIGEON. Po zawieszeniu działalności przez MANLIFTINGBANNER to właśnie w DEADSTOOPLPIGEON „schroniło” się aż trzech jego członków.
Na tym krążku oba zespoły grają utwory kapel będących ich inspiracją w przeszłości. Dla MANLIFTINGBANNER ważne okazały się kawałki SS DECONTROL i G.B.H. (!) Z kolei DEADSTOOPLPIGEON za istotne dla siebie uznał covery: ALONE IN A CROWD oraz UNDERDOG, które w ich wydaniu nigdy wcześniej nie były publikowane. W zderzeniu tej znanej i mniej znanej dla mnie kapeli wygrywa ta druga. Dziarskość DEADSTOOPLPIGEON narzuca skojarzenia z SO MUCH HATE. Dzieje się tak głównie przez barwę głosu Pana Michiela – nomen omen również wokalisty  MANLIFTINGBANNER. Oba zespoły różni tylko pałker. Na stronie okupowanej przez DSP Michiel drze puszkę na pełnym rozwarciu co bez wątpienia służy interpretacji. Dzięki temu najlepszy numer splitu: cover „Commitement” AL ONE IN A CROWD, który brzmi naprawdę zawadiacko !!
No cóż niektórzy opowiadają o swoich ulubionych kapelach z młodości w zinach. Inni zamiast gaworzyć je nagrywają. Sympatyczny to pomysł więc czemu nie.  j.Ap (wrzesień 2014)

 



MISLED YOUTH
“s/t” 7” EP, 2014
REFUSE RECORDS, # 097 /
SOCIETY BLEEDS RECORDS (USA)
  

Historia lubi się powtarzać dlatego coraz częściej oszczędne - stylizowane na kserówki okładki wracają. W dobie zalewających nas mocno  przekombinowanych w photoshopie potworków ma to swój urok. HC xero style znowu rządzi ! Według takiego właśnie pomysłu wykombinowano obwolutę debiutu MISLED YOUTH. Zespół powstał z połączenia sił znanego u nas COKE BUST oraz nieznanego (przynajmniej dla mnie) METH LAB. Gwałtowny, intensywny, hardcore straight edge punk korzeniami sięgający do lat świetności starej szkoły szybko rozprawia się ze słuchaczem. Pięć utworów w niespełna sześć minut za pierwszym przyłożeniem znokautuje zwolenników bluesa. Będą leżeć, kwiczeć i mamrotać „co to było?” Ci zaś którzy lubią YOUTH OF TODAY za sprawą MISLED YOUTH - nowego waszyngtońskiego objawienia zostaną wniebowzięci. Mark Jubert – ich pieśniarz to nie Rysiek Riedel stąd też kawałki takie jak: „Waste”, Your Life”, Parasite”, „Deadbeat” czy „Nothing Left” to rzecz jasna kompletne przeciwieństwo szlochów w stylu: „Whiskey moja żono”.  
Dlatego ostrzega się by zwolennicy wyciągniętych swetrów i Rawy Blues dla swojego dobra szerokim łukiem omijali tą płytę. MISLED YOUTH nie jest dla Was !!!
Mocny debiut ludzi z werwą dla ludzi z ikrą. W skali jeden do dziesięciu daję 7 punktów. Jak przyjadą do świetlanej RP to pooglądam i z pewnością dorzucę kolejne trzy za sceniczny żywioł.
j.Ap (wrzesień 2014)





MIND TRAP
„Life Among Liars And Thieves” 7”EP, 2014
REFUSE RECORDS, # 102 / SFR HARDCORE RECORDS


Brutalny hardcore rodem z Niemiec. Cariculum Vitae tego składu jest imponujące. MIND TRAP tworzą ludzie znani z uczestnictwa w takich projektach jak: THE TANGLED LINES,  GOVERNMENT FLU, MONSTER, NOTHING, HIGHSCORE, VITAMIN X, SHORT FUSE, REARRANGE. Jak widać nie są to przypadkowi przechodnie czy ludzie z castingu. Wypadkowa ich pomysłów to sześć dosadnie brzmiących tąpnięć, które w Polsce na 90% mogą znaleźć uznanie wśród udającej chuliganów ekipy z RATEL. Wokalnie i tekstowo nie ma przebacz. Jak dla mnie wyróżniający się numer z tej płyty to „Live It Or Leave It”. Agresywnie, nerwowo, z zaciśniętymi zębami - to skojarzenia nasuwające się po kilkukrotnym przesłuchaniu całego materiału. Kiedyś nazywano to tuffgay style. Dziś  kiedy grzeczni udają niegrzecznych a niegrzeczni udają łagodne baranki czort wie jak to nazwać. Wściekłe to cholerstwo jest na pewno. Skład każe sądzić, że to nie przypadek. Czy opowieść MIND TRAP jest szczera i pozbawiona aktorstwa ??? Każdy niech osądzi sam. Jeśli dla tworzących go osób ten projekt okaże się czymś więcej niż tylko odskocznią może co niektórym z Was uda się zbadać go na żywo. j.Ap (wrzesień 2014)




VOWELS
„Chxxnxd (Sxssxxn)” 7” EP, 2014,
 REFUSE, # 101

Pochodzący z naszpikowanego historią Drezna VOWELS nie zawiedzie nikogo kto lubi bardzo szybki, brutalny łomot. Ja osobiście pociąć się za takie coś bym nie dał. Doceniam jednak energię tej ekipy ze szczególnym uwzględnieniem Pana Wolfiego. Ten człowiek wyrasta na największy eksportowy skarb Niemiec!! Gubię się już w ilu „polskich” składach go spotkałem, dlatego też nie próbuję nawet ogarnąć tych „niemieckich”. Co ciekawe każdy z nich to odmienna stylistycznie „bajka”.
VOWELS na swojej drugiej epce kombinuje z tempem, rytmem i stopniowaniem agresji. Powerviolence przenika fastcore ocierając się o grind. Zespół przykombinował też z kodowaniem tytułów, tekstów, składu i całego opisu nagrania zamieniając niektóre literki na iksy (X). Trzeba się wytężyć by wyłapać, który z tych X-ów = „e”, a który to „i” etc. Łamigłówka rytmiczna połączona z zaszyfrowanym przekazem. Do odgadnięcia mamy  sześć utworów. Jeden z nich to cover BIG BOYS. Który ? Ja bardziej się domyślam niż jestem pewien. Całość opakowano w mroczną, minimalistyczną czarno – biały okładko / insert zaprojektowany podobno przez kogoś znanego. Brzmi brutalnie - wygląda ciekawie.    
Singlem VOWELS - REFUSE REC. przekroczyło setkę swoich wydawnictw. Gratuluję! j.Ap (wrzesień 2014)




MOJAPOŁOWA
“s/t” CD, 2014,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu

W sekcji rozwrzeszczanego smutku zdecydowanie obrodziło ! Mamy doskonały THE LOWEST, klimatyczny HARD TO BREATHE, posępne pięknem GUANATANAMO PARTY PROGRAM mamy świeżutki DESZCZ, obiecującą ANSE i w końcu  MOJĄPOŁOWĘ. Mamy tego tyle, że na pewno nie mamy już na co narzekać. Bo taki jest stan sceny jakie jej młodzieży śpiewanie.
By łatwo nie było MOJAPOŁOWA śpiewem się nie kala – MOJAPOŁOWA wrzeszczy całą sobą. Naku…a słowem jak brzytwą. Raz za razem demaskując relacje międzypłciowe zarówno tych młodych („Będziesz ze mną chodzić”) jak i tych ustabilizowanych, pochowanych po domach pod szyldem małżeństwo („Królestwo porcelanowe”). Zakodowane w chromosomach kody genetyczne rozpoznaje jako socjologiczno-depresyjne kajdany („X/Y”). Zespół nie bawi się w oczywistości. Filozofuje na temat egzystencji („Ziemia vs Ziemia”). Chwaląc cielesny hedonizm („Ziarno zostało posiane”) jednocześnie nokałtuje chrześcijańską moralność. W „Ona ma chłopaka” psyche typa odrzuconego przez dziewczynę bez pardonu wystawia na widok publiczny. By wreszcie w „K+M+B” miłosny zawód zwieńczyć krwią pod drzwiami  łazienki.  
MOJAPOŁOWA rzeczywiście nie „pizga po oczach reflektorami tekstów jak ZŁODZIEJE ROWERÓW” ale podobnie do nich w swym przesłaniu - pełnym zakamuflowanych znaczeń nie zostawia wiele miejsca na interpretację. A wszystko to o dziwo (!) po polsku.
To nic, że deprecha goni tu deprechę. To nic, że słońce tu nie zagląda a zdechłe ptactwo „zdobi” okładkę. To nic, że gitara momentami brzmi jak pijany komar po transfuzji. To wszystko nic - bo dobry to zespół i dobra płyta (!)
Są z Piły a to co grają bez podłamu można nazwać screamo. 
Jeśli nie dopadnie ich syndrom motyla dwójka może okazać się jeszcze lepsza. j.Ap (maj 2014) 





MANTA BIROSTRIS
 „Tasamouh” CD’ 2014
D.I.Y. wydawnictwo zespołu

Duchowość w muzyce to żadne nowum. Uduchowienie pomysłodawcy zespołu MANTA BIROSTRIS dla mnie również nie jest zaskoczeniem. Konsekwencje w działaniu facet ma żelazną i choć moja duchowość pomieszkuje w zupełnie innych rejonach niż Adama przez tą właśnie konsekwencję zaskarbia sobie mój szacunek.
Jak się typ uprze to nie ma zmiłuj. Efekt tego uporu to druga płyta jego kapeli pt: „Tasamouh”. Płyta trudna pełna ukrytych znaczeń, odniesień, reminiscencji, odsyłaczy i tym podobnych mniej lub bardziej zakamuflowanych wskazówek. Zwykły śmiertelnik za jakiego się uważam może mieć spore trudności z połapaniem się we wszystkich niuansach tego krążka. Nie mogąc liczyć na boskie wsparcie „powęszyłęm” wśród śmiertelników. Dowiedziałem się, że…. Tytułowy „Tasamouh” to arabskie słowo, oznaczające przebaczenie, pojednanie i współistnienie i „choć żadko używane” znane jest w Libanie, Syrii i Palestynie. Słowo „Tasamouh” w innych narzeczach jest też zwane „mosamah”. Wg. autora kluczem do zrozumienia tej płyty są:  przebaczenie i pojednanie oraz Bliski Wschód gdzie podczas jednej z podróży narodził się cały pomysł na nią.
Teksty to nic innego jak zapis rozmów Adama z tubylcami. Zdjęcie na okładce zrobiono w 2008 r. i przedstawia jedno z tysięcy bezimiennych dzieci Afganistanu. „Ta dziewczynka żebrała z dwójką innych dzieci w Kabulu, nieopodal pałacu króla”. W  końcówce „Krew za krew 2” słychać odgłosy z pierwszej intifady „tak krzyczą dzieci Hamasu”. Ostatni numer „PS 50” to nic innego jak psalm 50, króla Dawida w języku arabskim tzw. "fuscha". Psalm 50 przechodzi w psalm 51 i jest prośbą króla izraelskiego o przebaczenie a to dlatego, że ów król – ladaco uwiódł cudzą żonę a jej męża - człeka sprawiedliwego kazał zabić.
Prawda, że bez świętych ksiąg i podróży załapać ciężko ?
Płyta zgodnie z przesłaniem o współistnieniu łączy byty. W utworze „Krew za krew 2” uparty i uduchowiony Adam tworzy zbiór wspólny z mniej uduchowionym i podobnie upartym Ekspertem (INKWIZYCJA). Drugie ekumeniczne połączenie to sklejenie chrześcijanina z muzułmaninem czyli obecność syryjskiego uchodźcy Adiba Shamoun’a obsługującego instrumenty perkusyjne (na całej płycie) oraz gitarę w utworze „Krew za krew 1”.
Muzycznie „Tasamouh” to krok do przodu w porównaniu z demo. Ciągle mamy do czynienia z transowymi rifami i noisowym soundem. Ciągle jest szorstko i chropowato ale tym razem ciut dokładniej. Najsłabszym elementem jest głos Adama. O ile należy mu się medal za wytrwałość to za śpiew postawiłbym tróję. Wokal Adama na „Tasamouh”  to wg. mnie  „sport siłowy”. Jestem świadomy, że ciężko jest grać i śpiewać jednocześnie, ale w studio można to zakamuflować. Tu się nie udało. Dlatego trzymam  kciuki by MANTA BIRIOSTRIS  znalazła wokalistę godnego idei. Adam w sekcji gitar oczywiście na TAK.
Biorąc pod uwagę interesujące treści, które zespół chce przekazywać ja przyjąłbym też inną taktykę zaskarbiania słuchacza. Pewnie byłoby to coś wg. strategii sprawdzonej przez SHELTER. Duch w tym wszakże inny ale melodii wpadających w ucho bez grzebania w księgach ogrom. Reasumując nowa MANTA BIROSTRIS prosta nie jest. Tańczyć się przy tym nie da, ale pomyśleć o tym i owy jak najbardziej tak. Do tego jednak potrzeba trochę więcej niż jednorazowe przesłuchanie krążka.  j.Ap (kwiecień 2014)





WATCHING ME FALL
„Little Things” 7”EP, 2014,
REFUSE RECORDS /
BLACK WEDNESDAY RECORDS /
MAKE A CHANCE RECORDS

Wszystko wskazuje na to, że ten zespół powstał gdzieś na początku wieku. Jeśli to prawda dziwi mnie fakt, że tak długo zwlekał z ujawnieniem swojego geniuszu. Być może z założenia przyjął  taktykę dojżewającego sera, decydując się prawdziwy bukiet smaków zaprezentować dopiero po pełnym leżakowaniu czyli w roku 2012. To właśnie wtedy ukazuje się ich debiutancki CD/LP „We Run” z miejsca siejąc pozytywny ferment wśród muzycznych smakoszy. Nic dziwnego bo rześki, energiczny, dobrze zaaranżowany i zagrany hardcore w wykonaniu WATCHING ME FALL jest w stanie wprawić  w przyjemny rezonans nawet wybrednego  słuchacza. W moim przypadku miało to miejsce przy wspomnianej „We Run” i ze zdwojoną siłą ma przy okazji obcowania z najnowszą 7”ep bielszczan „Little Things”. Te cztery nowe numery wymyślono bez żadnej naciąganej lipy. Do tego zdarty, młodzieńczo brzmiący wokal  wykrzykujący osobiste  strofy mocno podbija  notowania tej orkiestry. Gra w skojarzenia piosenkarskie odnośnie barwy głosu Pana Grzegorza przywołuje mi na myśl niejakliego Zoliego Jakaba  z BRIDGE TO SOLACE. Choć przyznam, że na „We Run” te podobieństwa były bardziej oczywiste zaś tym razem te analogie się z lekka zatarły. Muzycznie to jednak inna bajka. WATCHING jest zdecydowanie bardziej zwiewne i mniej intensywne od BRIDGE. Niektórzy słyszą w tym ABHINANDĘ, REFUSED inni co innego. Abstrachując od tego co tam komu w uszach gra to jednak ciągle dość podobny pomysł na szorstki, dynamiczny i mocno współczesny HC. Punkt wspólny dla nich wszystkich stanowi innowacyjność. To właśnie ona sprawia, że WATCHING ME FALL to nie jest old ani new school, nie jest to też typowy modern HC. Mieszanina stylów słyszalna w ich muzyce skłania to do zaryzykowania tezy, iż udało im się wpleść w te wszystkie nowoczesne trędy swój nieokreślony pierwiastek. Zrobili to tak sprytnie, że teraz wymykają się jednoznacznym określeniom. Siedzisz słuchasz podoba się jak diabli a jednocześnie nic identycznie brzmiącego nie przychodzi Ci do głowy. I m.in. dzięki temu ten zespół jest świetny !!! Na żywo również (sprawdziłem na sobie). j.Ap (luty 2014)






TZN XENNA
 „Czart PRLu” LP, 2014
REFUSE /  TZN ANNEX


Pierwsza pełnowymiarowa płyta jednej z ważniejszych kapel polskiego punk rocka lat 80 już do kupienia. Winylowa odsłona TZN XENNA przynosi trzynaście utwórów, z których siedem to kawałki nowe zaś pozostałe sześć to utwory z historycznego kuferka. Kapela po latach miała okazję pierwszy raz je zarejestrwować w studio i skorzystała z tego. Duch punk rocka lat 80 miesza się tu z nowym soczystym brzmieniem, co wg. mnie odbywa się z  korzyścią dla tych nagrań. I choć dla nikogo czas nie biegnie wstecz to XENNA a.d. 2014 jest prawie identyczną kopią XENNY z lat 80.  To „prawie” oznacza zastąpienie młodzieńczej buńczucznej postawy (z której ekipa w dawnych czasach słynęła) gorzką refleksją ludzi ze sporym bagażem doświadczeń. W tym kontekście dzisiejsza XENNA w przeciwieństwie do XENNY wczorajszej komentuje ale już nie kąsa. W moim odczuciu ekipa, nie musząc nikomu nic udowadniać naturalną życia koleją zamieniła swoje wkurwienie na irytację. Dziś „Chcą to zobaczyć”- kiedyś mieli ochotę rozdupczyć wszystko sami. Niby czasem uda im się nawet pogrozić „Doktor zbrodnia” ale są to jedynie echa dawnych pogróżek. Rządzi refleksja „Antidotum”, „Dzicy ludzie” czy tytułowy „Czart PRLu” – co jest  dla mnie jak najbardzej naturalne i zrozumiałe.
Mimo wyraźnego zęba czasu, który nadgryza wszystko i wszystkich XENNA nadal trzyma pion grając tu i ówdzie przyzwoite koncerty. Bez jakiejkolwiek żenady odwiedza squaty i sale w większych i mniejszych siołach. Dobra zabawa to doskonała autoterapia - myślę, ze Zygzak i jego dzisiejszy zespół rozumie to doskonale. Chwytają więc wiatr w żagle okrętu z banderą „TZN” i  wykorzystują go wedle własnego pomysłu. Ta płyta jest tego przykładem. j.Ap (luty 2014)






NO PROFITS 
„Skoczna strona miasta” CD, 2013,
 D.I.Y. wydawnictwo zespołu.


Walt Disney oraz bohaterowie „Seksmisji” Max i Albercik znaleźli swych naśladowców na Podlasiu. W roku 2011 po 15 latach niebytu odhibernował się zambrowski NO PROFITS. Łapiąc drugi oddech w dwa lata po „rozmrożeniu” (2013) zespół nie prosząc nikogo o nic własnym sumptem wydał debiutancką płytę. Tym samym udowadnił, że ten powrót to nie przypadek. Od dnia narodzin do teraz nieprzerwanie grają ska punk. I choć ten styl to wybitnie „nie moja para kaloszy” muszę przyznać, że to co robią czynią w sposób bardzo wdzięczny. Dwudniowa okupacja odtwarzacza przez zespół ska nie zdarzyła mi się dotąd nigdy. Dziesięć piosenek na damsko – męski wokal z inteligentnym tekstem, dobrą dykcją oraz profesjonalną realizacją pobudza in plus. Podoba mi się to nie tylko dlatego, że to krajanie. Płyta mimo, iż zdominowana przez cyrkowy rytm, wygrywany na przemian przez klawisze i gitarę broni się bez większego wysiłku. Całość zaopatrzona jest w piosenki sensu stricte tj. w pomysły śpiewane posiadające zwrotki i co najważniejsze wpadające w ucho refreny. Te ostatnie zapewniają  im bez trudu  koncertowe singalongi publiki. Do zdecydowanych faworytów (wg. mnie) należą posiadający najbardziej punk rockowy flow kawałek: „Karaoke Show” – refren rządzi (!), przypominająca tematycznie „Życiorys na gitarę” KARCER  piosenka „Spowiedź polityka” oraz ultra fajny cover francuskiego PLASTIC BERTRAND „Ca Plane Pour Moi” zaśpiewany w języku Molier’a (moc !!). Niech mnie kule biją jeśli ten numer nie będzie grany w radio. Ta ekipa się bawi grając i gra bawiąc. Rozkręcają się z miesiąca na miesiąc. Zdradzają przy tym spory dystans do siebie vide: „Głupia piosenka”, duże osłuchanie „Horror Punk” nutę melancholii „Poziomki” oraz mentalne rozgarnięcie „Nie ma wiary bez ofiary”, „Pieśń misyjna”.
NO PROFITS nie są może z głównego nurtu D.I.Y. hc/punk sceny, ale na bank nie są też apolitycznymi jełopami, którzy machają narodowymi symbolami na marszach. Wg. mnie daleko im do tych troglodytów o jakich na orbicie uprawianej przez SKA skinheads nie trudno. Co więcej nie sądze by takimi się stali. Słychać to w ich muzyce – czuć w rozmowach. I to głównie pompuje mnie dumą, że to nasi. Nucąc „ …na wyczyny rządu oka nie przymykaj, chyba, że tym drugim patrzysz przez wizjer celownika” - trzymam za nich kciuki.  Resztę jak zwykle pokaże czas. j.Ap (grudzień 2013)





RIGHT IDEA
„Right Way” 7”EP,
REFUSE RECORDS’ 2010  

Klasycznie brzmiący straight edge hardcore z Cliveland dla lubiących NO FOR AN ANSWER. Singiel zawiera osiem utworów selektywnego zagranego z dużym temperamentem czadu. Bardzo głęboko i soczyście brzmiący bas + lekko zachrypły wokal gdzie niegdzie wspierany przez chóralne śpiewy przyjemnie wkomponowują się w sprawdzony od lat schemat. Szczególnych niespodzianek tu brak, mimo to na płytce sporo się dzieje. Utwory zróżnicowane aranżacyjnie zaś tematycznie pozbawione czarnowidztwa. RIGHT IDEA przedstawia pozytywny HC w tekstach kładący szczególny nacisk na samorozwój. Jest na hardcorowo i na sportowo. Przyznam, iż w zalewie muzyki trochę umknął mi urok tego zespołu, ale taki błąd na szczęście można naprawić. Egzemplarz singla, jaki trafił w moje ręce to: żołty winyl otulony kredowaną niebiesko-czarną okładaką, przygotowaną z wielkim pietyzmem. Sympatycznie się to  prezentuje i równie sympatycznie słucha. j.Ap  (grudzień 2013)  



GOVERNMENT FLU 
/ POISON PLANET
“Government Poison” split 7”EP, 2013
REFUSE RECORDS


GOVERNMENT FLU zaczyna przypominać dobrze naoliwioną maszynę. Ponadprzeciętna aktywność koncertowa do tego płyta goni płytę. W tym wejściu zespół pojawia się w towarzystwie amerykańskiego POISON PLANET. Symbioza tych dwóch kapel wydaje się naturalna. Dzieje się tak za sprawą zbliżonych gustów dzięki, którym te dwa zespoły nie tylko nie „gryzą” się ze sobą lecz wręcz uzupełniają. Obydwie orkiestry to swoiste grupy rekonstrukcyjne stylu hardcore 80. Warto zaznaczyć, że ich rekonstrukcja nie ma nic wspólnego z odcinaniem kuponów jakie uprawia wiele rodzimych „punk gwiazd” ze wspomnianego okresu. Z tego też powodu zarówno POISON PLANET jak i GOVERNMENT FLU nie mogą raczej liczyć na zaproszenie do udziału w „Rock na bagnie” (który to festiwal najprawdopodobniej obchodzi ich tyle co zeszłorczony śnieg).  Wracając do płyty. Stronę „A” okupują rodacy z czterema utworami, z których najcelniej w mój gust trafia „Random Act” (obok „Intro” które brzmieniowo jedzie THE LOWEST). Strona „B” należy do POISON PLANET – tu z kolei wg. mnie zdecydowanie wybija się, „Death Of Ideas”. W zderzeniu tych dwóch szkół twórczej rekonstrukcji chropowatego i krzyczanego HC 80 mamy remis. Powiedziałbym, że jest to remis ze wskazaniem na korzyść GOVERNMENT FLU – a to dlatego, że szczątki melodii są u nich bardziej dostrzegalne. A ja cenię sobie melodie. By było obiektywnie najlepiej  będzie jak każdy sprawdzi sobie tą Ep sam. Do czego niniejszym namawiam. j.Ap (listopad 2013) 







COKE BUST
 “Confined” LP, 2013,
REFUSE RECORDS

Wygląda na to, że COKE BUST zadomowili się w REFUSE RECORDS na dobre. Trzecia płyta załogi pod tym samym sztandarem udowadnia, iż ten układ najwyraźniej im pasuje. Dziewięć utworów agresywnego HC do jakiego zdążyli już przyzwyczaić mija jak z bicza strzelił. Szanse na zrobienie sobie herbaty przy tej płycie ma chyba jedynie ktoś w rodzaju batmana lub innego supermena. Dynamika tego krążka jest piekielna. Opętani szaleńczym desperackim, amokiem panowie z COKE BUST komentują rzeczywistość w gorzki sposób. Obuchem po łbie dostają od nich zarówno: polityczne elity, militaryzm ale i też popadający w konsumpcyjny marazm przeciętny bezrefleksyjny, mieszczański, zobojętniały obywatel. Z tej płyty gorycz wprost się wylewa. Jeśli szukasz długich rozbudowanych kompozycji to omiń ją szerokim łukiem. Jeśli jednak Twój estetyczny gust krąży gdzieś wokół gotującego się wulkanu dzięki tej 12 calówce trafiłeś prosto w krater. Bez zbędnych zawiłości intensywny, mentalnie ogarnięty czad po linii VITAMIN X oto czym jest COKE BUST a.d. 2013 na „Confined”.  j.Ap (listopad 2013)



HCP 
“Pozytywny stan świadomości 1989” 2013,
WARSAW PACT RECORDS / REFUSE RECORDS


Festiwal dokumentalistów trwa. Nie wiem czy w Polsce istnieje inny nurt muzyczny, któremu bardziej niż scenie punk/hardcore zależy na udokumentowaniu dokonań wszystkich ważnych kapel na szlachetnym nośniku jakim jest winyl ?? Trend ten, który bardzo mnie cieszy w ostatnim czasie przybiera na takiej sile, że lada moment zabraknie pomysłów na to: „kogo by tu jeszcze??”.
Zanim to jednak nastąpi wiele radości scenowym melomanom przyniosą kolejne archiwalia, do których bez wątpienia należy również ten krążek.
HCP „Pozytywny stan świadomości 1989” to kompletna dyskografia jednego z kamieni milowych D.I.Y. sceny w Polsce. Działający niespełna rok HCP bezapelacyjnie był zespołem ważnym. Jego znaczenie zarówno wtedy jak i teraz było istotne nie tylko dla APATII, dla której był swoistym przedskoczkiem, ale także dla wielu osób, współtworzących podwaliny pod świadomą punk scenę w całym kraju. HCP jako jeden z pierwszych już w roku 1989 pokazał, że można wydać singla za żelazną kurtyną. To właśnie członkowie HCP  jako jedni z pierwszych w swych tekstach rozpoczeli mentalną krucjatę przeciw nichilistycznej obyczajowości polskiego załoganta. Uświadamiali ekologicznie, politycznie i społecznie. Rozbudzali świadomość i przecierali szlaki. Utworem „Młodzi faszyści” jasno zarysowali  swą antyfaszystowską postawę podarowując scenie hymn  całego pokolenia anty – nazi lat 90. Nic więc dziwnego, że owocem tego wszystkiego stała się laurka w postaci tej płyty. Wydano ją z niezwykłą dbałością o szczegóły. Na płycie swoje miejsce znalazły praktycznie wszystkie znaczące utwory HCP. W wytłoczonych rowkach umieszczono kawałki z singla „Anti Drugs” a także utwory pierwotnine wydane na split kasetach z CHAOS i APATIĄ. Dla kręcących nosem audiofili brzemienie HCP z końca lat 80 gumki w gatkach nie rozwerwie jednak dla archeologicznych smakoszy punk rockowej historii ta płyta to duża gratka. Wydawnictwo zaopatrzono w opasły, dwujęzyczny booklet – zine, który obok dużej ilości zdjęć, flyerów i tekstów zawiera wywiad - wspomnienie z członkami zespołu oraz z wydawcą ich debiutanckiego singla Pablem ex Resistance Productions. Trzymając to cacko w rękach czuć, że ktoś się konkretnie przyłożył by wszystko wyglądało ultra zgrabnie i z przytupem. Nawet z daleka widać, że to dokumentalny majstersztyk!! j.Ap (listopad 2013) 



limit

regular

THUG X LIFE 
“Jungle Law” 7”Ep, 2013
REFUSE RECORDS


Ten zespół nie odpuszcza i dzięki temu, w stosunkowo krótkim czasie mamy drugie wydawnictwo THUG X LIFE. Niby 8 utworów na 7” calowym singlu to nie rekord ale daje to spore wyobrażenie zarówno o tempie w jakim grają oraz stylu, który jest im bliski. To co słyszę przypomina mi NO FOR AN ANSWER i trochę INSTED. Krótkie, zwięzłe utwory z „przepierkami” perkusji oraz ostrą fajnie brzmiącą gitarą jako kontynuacja amerykańskiej szkoły HC najbardziej chyba spopularyzowanej przez YOUTH OF TODAY. Jak przystało na konwencję teksty oczywiście po angielsku, co wg. mnie może (choć nie musi) być lekkim balastem w popularyzacji jakiegokolwiek przesłania wśród rodaków, szczególnie na koncertach. A tych THUG X LIFE gra całkiem sporo w tym co raz częściej na zachodzie. I to by po trosze tłumaczyło ich anglojęzyczne "zacięcie". Jeśli ktoś spodziewa się pozytywnych moralitetów w tekstach srodze się zawiedzie. Fajnie rozwrzeszczany wokal jedzie żółcią po całości. Trafnie w „Fashion Victim”, dosadnie w „I Don’t Need You”, gorzko w„Jungle Law”, bez owijania i dziwnie znajomo w „Keep Away” czy też trzeźwo – romantycznie w „Now It’s Time”. Z treści wynika, że załoga TxL to nie jacyś tam rozmemłani mentalnie chłoptasie lecz świadomi swych oczekiwań młodzieńcy. Konkretne „pistolety”, wiedzący skąd i dokąd idą. Pewność jest ich siłą, której mam nadzieje na długo wystarczy. Dzięki niej jak na razie ta załoga sprawnie i z dużym wdziękiem podąża ku uznanej pozycji na europejskiej SxE scenie. Są korzenie – jest pasja – jest efekt. No i ta pozytywna pewność siebie. j.Ap (sierpień 2013)



NOTHING
“Embrace The Hatred” LP ' 2012 
THIS CHARMING MAN RECORDS

Weź na warsztat sound DISCHARGE dodaj szczyptę MOTORHEAD wymieszaj z czystym hardcore lat 90 przypraw brzmieniem MONSTER oraz (szczególnie w tych wolnych momentach) TRAGEDY i otrzymasz NOTHING „Embrace The Hatred”. Druga płyta w stosunku do „jedynki” oparta jest na prostszych pomysłach, ale tak jak wspomniany debiut systematycznie, równo i miarowo daje po uszach. Od początku do końca kolesie jadą po słuchaczu bez jakichkolwiek zahamowań. Czuć to szczególnie na żywo o czym przekonałem się na sierpniowym „Refuse XX th Anniversary Fest” w Warszawie. NOTHING pokazali się tam z bardzo dobrej strony. Była wściekłość, była melodia, radość z grania i mega przytup. Ich „live” przypomina mi rozpędzoną konnicę. Podobnie rzecz się ma z tą płytą. Siedem utworów „pedzącego” HC okraszonego zgrabnymi, prostymi melodiami gitar (wyjątek „Dead End”) w towarzystwie zdartego wokalu prześlizguje się pod igłą patefonu z ogromną finezją. O ile debiut był ciut bardziej hardcore’wy to tym razem również zwolennicy dynamicznego crust’a mogą liczyć na odnalezienie w tym sporej części siebie. Powodem tej crustowej reorientacji może być  zauważalny stylistyczny ukłon ekipy w stronę rock’n’rollowego d-beatu. Mimo to (a może właśnie dzięki temu) dużym atutem tego krążka jest jego spójność oparta o zasadę „krótko – zwięźle – bez smęcenia”. Wszystko trzyma się tu siebie i jest tam gdzie być powinno. Z tej odsłony NOTHING najlepiej leży mi numer „Nothing’s Under Control” oraz „Rough Justice” jednak gdy włączę to ponownie faworytem może okazać się każdy inny z pozostałej piątki. Bardzo porządna płyta. j.Ap (sierpień 2013)





SPIKNYKTER 
“s/t” 7”EP, 2013
REFUSE / COMMITMENT 
/ UGLY AND PROUD  

Młodzi, gniewni, radykalni. Własny program podany w booklecie, nie patyczkujące się z nikim teksty oraz mocno rozbudzona świadomość to sedno ich przesłania. Przed Wami SPIKNYKTER czyli mentalna reinkarnacja SANCTUS IUDA ze Szwecji. Jak wynika z jednego z wywiadów impulsem do założenia zespołu był spadek zaaganżowania politycznego w scenie hardcore. Wszystkie działania grupy są  bowiem przemyślaną konsekwencją takiej właśnie ultra korzennej, zaangażowanej postawy. Są anarcho straight edge, są profeministyczni, są antypaństwowi, mówią stanowcze nie nacjonalizmom, holokaustowi zwierząt i fortecy Europa opartej na wyzysku jednych przez drugich. Nie powiem - sporo tego – analogii z Sanctus Iuda również.
Według SPIKNYKTER Hardcore potrzebuje nowych perspektyw m.in. dlatego by go ożywić. Ten ożywczy powiew do D.I.Y sceny demonstrują m.in. metamorfozą hasła „zrób to sam”, które w nowym wydaniu według nich powinno teraz brzmieć: DO IT YOURSLEF OR DO IT WITH FRIENDS !  Co uważam za nie głupie.  
Zetknięcie z singlem SPIKNYKTER może utwierdzać w przekonaniu, że są też  WŚCIEKLI. Powiedziałbym: wściekli do białości: na poławiaczy wielorybów, Izraelską okopuację Palestyny, bogatych fabrykantów, nazistów, macho tancerzy, brak dziewczyn w scenie  i dziesiątki innych spraw, których przeciętny człowiek (ba nawet uczestnik tzw. sceny) nie widzi lub najczęściej nie chce dostrzec.  
Ostatni podobny flow w Polsce miał miejsce gdzieś w połowie lat 90. Dziś mam wrażenie, że u nas niewiele z niego pozostało. Oczywiście rozumiem, iż Polska to nie Szwecja – inny mental, inny kontekst, inne spektrum i w końcu (co istotne) inna kultura. Choć na cuda nie liczę, po cichu mam nadzieję, że może choć im się powiedzie sztuka zmiany czegokolwiek na lepsze. Nawet jeśli tylko w ich własnym życiu – to już dużo. Mówię Wam to cholernie dużo. j.Ap (sierpień 2013)

PS. Moje alibi: aby było jasne (!), muzycznie z SANCTUS IUDA – SPIKNYKTER nie ma wiele wspólnego. Ludzie z bardziej wyćwiczonym uchem od mojego porównuja ich do: DS13, MOB 47 czy ANTI CYMEX.




NO MISTAKE
“Connect The Dots…Complete The Puzzle” 7”EP, 2013,
GUERILLA VINYL (F), REFUSE (PL),
SUBURBIAN WHITE TRASH (USA),
ANGEL CYC FUNDATION (E)

Kalifornijski NO MISTAKE to kolejny debiut na kooperacyjnej epce, przy powstaniu której „maczało palce”  REFUSE. Szalone tempo wydawnicze wytwórni sprawia, że powoli zaczynam się gubić w tych wszystkich nowościach. Tym razem Rob wraz z kooperantami ujawnia światu nowy zespół Mike’a Bullshita znanego z „GO!”. Choć stylistycznie singiel nie zaskakuje niczym odkrywczym to lipy tu nie ma.  Jego zawartość to amerykanski hardcore lat 80 zagrany w standardach epoki z dodatkiem nowoczesnego, współczesnego brzmienia. Zawartość plastiku stanowi, aż dziewięć szybkich stylistycznie i poprawnie ogarniętych utworów z drapieżnym tekstem w roli przewodnika.
Podbnie jak w przypadku „GO!”  - teksty NO MISTAKE poddają pod rozwagę odbiorcy   tematy istotne tkawiące na linii: polityka – ekologia - obyczajowość – historia. Również sposób  wydania oparto świadomie na stylistyce lat 80. Płytę opakowano w papierową okładkę pozginaną tu i ówdzie najczęściej spotykaną właśnie w opisywanym okresie. Jak wspomniałem zespół NO MISTAKE ta epką debiutuje co pozwala sądzić, że jeszcze o nich usłyszymy. Nakład podobno ograniczony do 775 sztuk. j.Ap (sierpień 2013)




STAY HUNGRY 
“s/t” 7”EP, 2013
REFUSE RECORDS, # 093  

Wygląda na to, że Ci Szwedzi są w Polsce wręcz rozchwytywani. Jako pierwszy reedycję ich debiutanckiej epki „No Beginning No End” z dodatkiem demo przytuliło SPOOK RECORDS. Z kolei teraz nowa „siódemka” pojawia się pod sztandarem REFUSE.  Wertując insert znajdziemy jeszcze jeden ślad ich popularności nad Wisłą – wśród pozdrowień  od zespołu  widnieje miłe „elo” dla RATEL CREW.
No cóż cały myk polega niechybnie na tym, że ta ekipa od 5 lat gra bardzo przyzwoity klasyczny HC. Ten kto zechce znaleźć u STAY HUNGRY wpływy metalu spali tonę świeczek i nie znajdzie. Załoga z Goteborga i Linkoping nie cukrzy tego co cukru nie wymaga. Ich pomysł na zjednanie słuchacza jest prosty: szczery tekst +  pasja + soczyste brzmienie i dobry warsztat. Zresztą to zjednywanie odbiorców to oczywiście skrót myślowy – bo HC to nie produkt, a zespół to nie firma. Autentyczny hardcore obroni się wszędzie. STAY HUNGRY nie musi się bronić – ten band gra swoje i najwyraźniej wygrywa. Płyta przynosi sześć, solidnych tąpnięć o różnych tempach, z konkretnym przypieprzeniem w perkusje i bas w każdym.  Wszystko okraszono szczyptą melodii oraz dużą dawką inwencji by m.in.: 1. utwory były ciekawe 2. można było je odróżnić. 3. by można było się nimi cieszyć więcej niż raz. Nie ma się więc co dziwić, że to się podoba, zresztą nie tylko w Polsce. Jedyne co mi w tym singlu „nie leży” to front okładki (wielka szkoda że nie jest w stylu ich poprzedniej płyty "Against The Wall") – cała reszta cacy. j.Ap (sierpień 2013)





TRUPIA CZASZKA
“Mors Certa Hora Uncerta” CD, 2012
D.I.Y. Wydawnictwo zespołu.

TRUPIA CZASZKA założona w roku 2004 r. jako poboczny projekt Tomasza Budzyńskiego mająca na koncie płytę „Uwagi księdza Baki” w grudniu 2012 nagrała ultra energetycznego singla. Impulsem do powrotu stały się teksty jednego z młodych uczestników warszawskiej, hekatomby, której tragiczny początek miał miejsce o godzinie 17.00 - 1 sierpnia 1944 r.
Józef Szczepański pseudonim „Ziutek” (bo o nim mowa) to powstaniec walczący w harcerskim batalionie „Parasol”. Żołnierz, poeta, autor m.in. wierszy „Pałacyk Michała” i „Czerwona zaraza”. Powstania nie przeżył – zginął 10 sierpnia 1944 r. mając niespełna 22 lata. Zespół wziął na warsztat jego zapiski nagrywając trzy ostre, drapieżne i szybkie numery: „Atak”, „W Parasolu” oraz „Dziadobójca” będące zapowiedzią większej całości.
Singla słucha się doskonale (!!!) Powody są dwa: pierwszy to proste limeryki Szczepańskiego, w których brak narodowego balona dumy  i chwały. Jest za to chłopięca brawura, potoczny język i co najważniejsze ciekawe historie z wybijającym się  „Dziadobójcą” Drugi to czysta punk rockowa energia TRUPIEJ CZASZKI łudząco przypominjąca apokaliptyczną SIEKIERĘ  tą z pierwszego wypustu. Nie bez znaczenia jest tu głos Budzyńskiego, który ciągle brzmi jak dzwon.
Punkowi puryści mogą być spokojni. Wg. mnie nie znajdą tu nic do czego można by się przyfastrygować. Singiel nie zawiera żadnego brukania świętości (vide wspomniana SIEKIERA) ani zawiłych meandrów poezji, do których przyzwyczaił nas Pan Budzynski w projektach ze swym udziałem, ani (co najważniejsze) żadnej skrajnie narodowej famfaronady. Jeśli zapowiadana całość będzie taka jak te trzy opowiastki biorę to w ciemno.   
Krótki to krążek więc i podsumowanie krótkie. TRUPIA CZACHA – CZACHA TRUPIA niezła luta i nie głupia. j.Ap  (sierpień 2013).


PS. Panu Jackowi F. przebaczam pogreźdanie tej płyty autografami członków zespołu z myślą o sprawieniu mi przyjemności. Okładka wszakże skiepszczona  – ale zawartość fajna. Dzięki (!)




GUANTANAMO PARTY PROGRAM 
„II” CD,
CHAOS W MOJEJ GŁOWIE’ 2013

Określenie monstrualna, śmiertelna melancholia mogłoby w zasadzie  wystarczyć za recenzję tego krążka. Niespotykanie zamyślona twarz młodej dziewczyny oraz retrospektywne zdjęcia pochodzące gdzieś z początków XX w. zdobiące wydawnictwo budują  nastrój tajemniczej  nierealności. Mrok i mgła przenikają całość. Czuć je zarówno w muzyce jak i opakowaniu, którego autorem jest Maciek Misiewicz (grafik z rozpoznawalnym stylem oraz własną  czcionką, którą nazywam „misiewiczówną”). Kooperacja zespołu i Maćka na drugiej w dorobku GPP płycie dała  bardzo interesujący efekt. Symbioza muzyki z obrazem jest tu nierozerwalna, do tego stopnia, że trudno mi wyobrazić sobie tą pozycję z inną okładką.
Muzyczną zawartość „II” wypełniają depresyjne, powolne, surowe suity toczące się po słuchaczu jak pancerna dywizja żelaznych, zimnych odhumanizowanych maszyn. Bez pośpiechu, miarowo i totalnie. Bez krzty uśmiechu, bez cienia żartu w apokaliptycznym tonie GUANATANAMO PARTY PROGRAM rozwiewa złudzenia wszystkich sztucznych optymistów chorujących na amerykański „keep smiling”. Tekstowy monumentalizm, którego ojczyzną jest pas ziemi niczyjej  pomiędzy życiem i smiercią to liryczna podstawa tej płyty. Zdecydowana większość z sześciu zawartych na krążku utwórów dotyka spraw umierania. Lawirowanie na granicy życia i śmierci z niebezpiecznym przybliżaniem i oddalaniem się od punktu, w którym kiedyś każdy z nas pozna co jest po drugiej stronie.
Nie wiem czy to co gra GUANTANAMO można określić bardziej sludge czy neocrust wiem jednak, że jest to coś na kształt odkrywania piękna w brzydocie. Jest w tym coś z poszukiwania światła w chropowatych brzmieniach czy mrocznych muzyczno – myślowych terytoriach. Choć odmienny od mojego nie ukrywam, że kręci mnie ten ich sposób odczuwania świata. Płyta idealna na deszcz, a że go u nas nie brakuje wróże jej sporą karierę.

No cóż chyba doczekałem się wreszcie zespołu, który z własnym pomysłem podąża śladami ISIS i mieszka nad Wisłą tj. tfu (!) nad Odrą. j.Ap (czerwiec 2013)






MINDSET 
„Now, More Than Ever” CD,
REFUSE RECORDS’ 2012  

Old school nie umiera i najprawdopodobniej nigdy nie umrze. Przykłady dobrych kapel grających w tym stylu można mnożyć. Kolejnym solidnym bandem w tej kategorii jest  MINDSET z Maryland. Grający już od dobrych kilku lat amerykanie mają na swym koncie trzy krążki wydane dla kanadyjskiego REACT RECORDS. Niniejszy kompakt stanowi reedycję ich dotychczasowej dyskografii, o którą postarała się warszawska REFUSE RECORDS. Muzycznej rewolucji na tej płycie nie ma. Jest za to konkretna dawka intensywnego i porządnie zagranego stylowego HC. Bez udziwnień i z wykopem momentami kojarzącym się z BATTERY (np. „War” czy „Enough”). Płyta naszpikowana jest aż 20 kwałkami, z którymi zespół uporał się w 35 minut i 22 sekundy.  Wszystko tutaj dzieje się w szybkim młodzieżowym tempie. Elgancki i szykowny digipack z gustownym bookletem dopełnia dobrego wrażenia całości. CD „Now, More Than Ever” MINDSET to przykład, że REFUSE cały czas trzyma rękę na pulsie i szybciej Infekcja zacznie grać reggae niż Rob coś w tym temacie przegapi. Konkret nie tylko dla maniaków. j.Ap (marzec 2013)




APPRAISE 
„s/t” 7”EP,
AUGE RECORDS / REFUSE RECORDS /
TEA BRIGADE RECORDS ‘2012

Debiut hiszpańskiego APPRAISE odhaczyły w swych katalogach aż trzy wytwórnie w tym kojarzona z Polską Refuse. Zespół pochodzi z Barcelony zaś jego siłą napędową jest czterech dżentelmenów, którzy od przeszło dekady aktywnie współtworzą tamtejszą scenę. Grają szybko – zwięźle  i z przytupem. Jest to HC łamany przez HC jak to się obecnie zwykło mówić na mieście. Do tego dobre klarowne brzmienie przypominające INSTED. Singiel zawiera sześć utworów krzyczano – muzycznych + outro  z samplowaną gadką. Z kawałków wyrytych w rowkach krążka w mój gust najcelniej trafił „Climbing Walls” ze strony "A" oraz  kawałek „Clear” ze strony przeciwnej. Myślę, że co najmniej jeden z nich jest hymnem tej kapeli śpiewanym z załogą na gigach.   
W mojej wersji plastik jest subtelnie przezroczysty przez co przyjemnie się go trzyma w rękach. I choć przezroczystość nie ma tu nic do rzeczy również przyjemnie się tego słucha. APPRAISE dowodzi, że Barcelona prócz dobrych piłkarzy ma również solidne zespoły.  j.Ap (marzec 2013)




THE LINE 
"DDA" 7"EP
ROTTENGOROL / ŚCIANA WSCHODNIA/
NO BREAD LABEL / WARSAW HARDCORE' 2012


Hardcore to taki styl, w którym  pomimo pozornego impasu i powtarzających się wróżb "że wszystko dawno zdechło" - kapele nadal powstają jak grzyby po deszczu. Warszawa od dobrych kilku lat sprawia wrażenie jakby ze wszystkich miast w Polsce tego deszczu miała zdecydowanie najwięcej. Tak się bowiem składa, że nowe zespoły pojawiają się w niej niespotykanie często. Jednym z nich jest THE LINE. Narodzony w styczniu 2010 po okresie prób i zagraniu kilku koncertów debiutuje 7 calowym singlem o tajemniczym tytule "DDA". Danie podzielono na dwie części. Strona "A" zawiera nagrania studyjne zaś po stronie przeciwnej znajduje się materiał koncertowy zarejestrowany w toruńskim "Pilonie". Na jednej i drugiej THE LINE bawi się przednio grając HC po linii MINOR THREAT mocno akcentując pro społeczne i antyfaszystowskie przesłanie. Ktoś powie, że to tematy dyżurne, ktoś doda, że ich powielanie to "przekonywanie przekonanych" - ale ja im wierzę. A wszystko dlatego, iż w składzie tej orkiestry z radością odnalazłem jednego znajomego piernika znanego mi wcześniej z ONLY WAY OUT. I dobrze wiem, że ten "typ" nie ściemnia. Tomo Core bo o nim mowa w tej odsłonie sypie na gitarze jednocześnie autoryzując (przynajmniej dla mnie) swoją obecnością przesłanie tej kapeli. Nie ukrywam, że to właśnie "On" był głównym magnesem do sięgnięcia po ten krążek. No więc sięgnąłem i się nie zawiodłem bo fajne to to jest. Jako stary grzybiarz zastanawiam się tylko czy ten okaz  jakim jest THE LINE uchował się jeszcze w tym warszawskim deszczowym lesie ??? Byłoby fajnie choćby ze względu na Tomka, który prócz silnego uczucia do lokomotyw tak samo pozytywnie promieniuje tworząc tego rodzaju muzykę. Dla przejrzystości dodam tylko, że nie umniejszam wkładu w ten projekt pozostałych członków tej  orkiestry. Ot w porównaniu z Tomkiem nie znam ich zupełnie. W tym kontekście oczywiste jest więc, iż za ten sympatyczny debiut gratulacje należą się wszystkim. j.Ap (luty 2013)   


okładka wersji limitowanej

okładka wersji regularnej

THE CORPSE 
"Fight Against Rules" LP,
REFUSE RECORDS / SCREAM RECORDS /
 WARSAW PACT RECORDS' 2012

Kiedy THE CORPSE działało najprężniej nagrywając i koncertując mój los związany był blisko z zespołem TOTAL ATTACK z Łap. Dzięki nim miałem dostęp do tego świeżo wypuszczonego demo i to właśnie z nimi  zasłuchiwałem się owymi nagraniami tuż po ich upublicznieniu. Były to czasy, w których muzyka docierała w zapadłe kąty dzięki korespondencji. Wymiana listów i paczek była wówczas podstawowym źródłem nagrań oraz wiedzy o scenie i pojawiających się w niej trendach. Za sprawą poczty nowości spływały z zachodu. Tą  samą drogą tych kilka skromnych rodzimych krążków wydostało się z kraju lądując na pułkach zachodnich punków w Anglii, USA, Niemczech, Francji czy odległej Japonii.  
Gdy w drugiej połowie lat 80 polskie kapele zaczęły coraz mocniej kombinować stylistycznie,  na podobny pomysł co THE CORPSE wpadło kilka innych ekip.  Był to efekt trzymania ręki na pulsie, którego w pewnym sensie matką chrzestną była wspomniana Poczta Polska.  Korespondencja była jednym z kanałów poprzez który w kraju pojawił się  trash i crossover.  Do pociągu, którego na świecie lokomotywą były m.in. NAPALM DEATH, COROSSION OF CONFORMITY, DRI polskie wagony podoczepiali: THE CORPSE (Łask), NADZÓR (Oświęcim), VALHALLA (Bielsko Biała), SKTC (Czechowice Dziedzice), FUNERAL OF BRAINS (Łódź),  POLITICAL VERMIN (Bielsko Biała), DEIMOS i STRAWBEERY (Szczecin) czy wspomniany TOTAL ATTACK (Łapy). Te i im podobne zespoły, grające coraz szybciej i ostrzej, bez skrępowania wykorzystujące metal w swoich kawałkach popychały ludzi ku nowej muzyce. Wśród nich najjaśniej lśnił oczywiście THE CORPSE. Polski Hardcore stawał się faktem. THE CORPSE wyróżniał się nie tylko zdecydowanie dopracowanym brzmieniem ale również otoczką, jaką sami potrafili wokół swojej kapeli wygenerować. Od samego początku robili szum wokół siebie tworząc własne logosy, t-shirty, flyery itp. dupersztyki. Wtedy byli ewenementem. Polska scena na szerszą skalę zaczęła używać podobnych pomysłów dopiero w jakieś 4–5 lat po nich.  Demo „Fight Against Rules” wybijało się ciężarem,  stylistyką i super jak na ówczesne możliwości brzmieniem. Nic dziwnego, że progresywna część punk sceny przyjęła ich jak proroków a lata 1988 -1989 były najlepszym jak mi się zdaje czasem dla THE CORPSE.  Gdyby wtedy ukazał się ten winyl, to dziś ten zespół mógłby być ikoną polskiej sceny rozpoznawalną w każdym miejscu hc/punkowego  globusa.  W tych siermiężnych ale pięknych czasach taki krążek był jednak marzeniem ściętej głowy. Na tą płytę przyszło więc czekać 24 lata od nagrań. Przysłowie lepiej późno niż wcale wydaje się być w tym przypadku idealne, bo temu zespołowi ten krążek należał się jak mało komu (!) Dotychczas najbardziej spóźniony polski HC klasyk w mojej kolekcji. Chwała pomyslodawcom (!). j.Ap (luty 2013)
PS. THE CORPSE mimo wszystko się udało. W końcu doczekali się szykownie wydanych CD i LP. Po innych takich jak ziomki z TOTAL ATTACK / CONFUSION zostały jedynie wspomnienia wyciągane raz na kilka lat oraz skromny ślad w booklecie dołączonym do tej płyty.





REGRES 
"Nie patrzeć wstecz" mini LP,
REFUSE RECORDS' 2013


Jeden z najwytrwalej pracujących zespołów nagrał nową płytę. Krążek „Nie patrzeć wstecz” to poważny krok ku dojrzałości orkiestry. REGRES miarowo i z subtelnym wdziękiem rok po roku zaprzecza swojej nazwie. Ostatnie dwa krążki tej bliskiej mi mentalnie bandy zaskakują solidnym brzmieniem. W porównaniu z poprzednimi dokonaniami obok nadal obecnego chłopięcego zawadiactwa i wigoru pojawiają się wyraźne akcenty refleksji. Czuć je nie tylko w tekstach ale i muzyce. Piosenki  choć ukierunkowane na pozytywny odbiór świata jako kontrapunkty w drodze ku „dobru” wskazują rzeczywiste życiowe przeszkody („Trochę o nas”) i wbrew tym przeszkodom afirmują życie („Jestem”). Autor słów bez oglądania się za siebie jak też w opozycji do  punkrockowej, fetyszyzującej martyrologii  stawia na przyszłość („Krok naprzód”) poszukując spełnienia w nowych miejscach i osobach. Na przekór dołującym postawom każdy nowy dzień uznaje za inspirację („Wbrew wszystkiemu”).  Gorycz („Bez szans”), niepewność („Poszukiwania”) oraz przemożna chęć przełamania obezwładniającej bezradności („Słowa”) to opowiadania o ludzkich rozterkach. Novum stanowi fakt, iż są to opowieści  zwięzłe i klarowne.  Element stały jaki od zawsze promieniuje od kapeli to: czyste ludzkie  ciepło.
Muzycznie  REGRES nadal zachowuje swój old shoolowy sznyt jednak co raz bardziej kocha zwolnienia. Dzięki odważnym odstępstwom od kanonu prędkości możemy cieszyć się ciekawymi  pochodami basu  z perkusją. To śmiałe odwrócenie proporcji od klasycznej, akademickiej aranżacji pozwoliło na stworzenie jednego z najlepszych muzycznych numerów  kapeli, którym (dla mnie) jest utwór  „Poszukiwania”.  O ile pomysł rozszerzenia składu o drugą gitarę juz na poprzednim krążku wydawał się nie głupim  o tyle na tym wydawnictwie jeszcze bardziej potwierdza swą trafność.  Dzięki drugiej gitarze kawałki brzmią pełniej, soczyściej i zwielokrotniają moc gdzie trzeba. Jest dobrze.
Po 15 latach istnienia REGRES nadal podtrzymuje w sobie pierwotny płomień zapału i chęci. Od początku w tym samym składzie (+ Mateusz - nowy gitarzysta) tworzą fajną nie tylko dla zewnętrznego obserwatora mikro wspólnotę kumpli. Zaryzykuję tezę, iż REGRES a.d. 2013 to grupa  dorosłych, która z upodobaniem i gdzie tylko może (na przekór zdegenerowanym rówieśnikom) w przenośni i praktyce paraduje w krótkich spodenkach.  REGRES a.d. 2013 to młodzieńczy idealizm  zaklęty w hardcore granym przez (było nie było)  dojrzałych, rozsądnych i mocno ludzkich facetów.
Płyta jest krótka i bardzo dobrze. Pewne rzeczy należy bowiem nagrywać wtedy gdy najbardziej drapią wnętrze by nie zwietrzały. W tym wypadku ta sztuka najwyraźniej się powiodła. Dla mnie to najlepszy ich krążek. Ten zespół się nie cofa. Powinni nazwać się PROGRES.  j.Ap (luty 2013)  

PS. Choć w fizycznej, kompletnej  formie płyta była  osiągalna już pod koniec grudnia 2012 to za jej oficjalną premierę uważa się  1 stycznia 2013.




THE LOWEST 
"s/t" LP/ MC,
DEMONS RUN AMOK RECORDS /
POP UNDERGROUND RECORDS
'2012
a) WERSJA DLA ZABIEGANYCH:  To jest zajebiste !!!!!!!
  
b) WERSJA DLA LUDZI W OKULARACH:

Wśród dziesiątków “ochów” i “achów” czy innego rodzaju lajków / srajków  jakie na różnych portalach pojawiają się co dzień (gdy tylko jakiś nieznany mi bliżej zespół upubliczni  swój przedpremierowy numer) pod koniec 2012 roku natknąłem się na kilka mruknięć w nic nieznaczącym dla mnie stylu a’la  „jaram się” na temat THE LOWEST. Jako stary tetryk miałem sporo czasu by zaimpregnować się na tego typu podnietki  więc i tym razem owa internetowa, sztuczna  (jak założyłem) euforia  przeszła bokiem. Być może zmyliła mnie rutyna kliku dyżurnych klakierów z HC.PL, lub (co bardziej pewne) całkowita dewaluacja jednego z najbardziej  wyświechtanych sformułowań jakim jest to kretyńskie  „jaram się”.  W przypadku tego zespołu mój główny błąd polegał jednak na tym, że nie sprawdziłem nawet sekundy z tych nagrań . Na szczęście prawie wszystko można nadrobić. Tak  doświadczyłem przebudzenia.
THE LOWEST przyjebało na dzień dobry !  Gdybym był pustelnikiem za Chiny nie powiedziałbym,  że to rodacy. Pieśniarz ma papier ścierny w gardle i drze chałapę na pełnym volumie, z  niespotykanym u Słowian akcentem. Max emocji wymieszany z wigorem i depresyjnymi lirykami robią poważne wrażenie.  Z tego co gada w wywiadach czuć, że to niegłupi łepek i naprawdę poważny atut tej hordy. 
W nutach dominuje brud i chropowatość – w całkowicie dobrym tych określeń znaczeniu.  I  tak przesterowane gitary, walcowate tempa z istotnymi podkreśleniami perkusji, mrok i melancholia w wykonaniu THE LOWEST kierują słuchacza ku zastanowieniu, które przeplatane wybuchami złości kończy najczęściej bliżej nieokreślony smutek. Co raz częściej łapię się na tym, że w ogólnym rozrachunku ta cała deprecha to nie moda ani maniera tylko sposób postrzegania rzeczywistość przez młodszych ode mnie. Nie wypowiadalne „coś” szepcze mi, że odrobina melodii wpleciona w utwory może być tym czymś na ich nowej płycie, co nie zrazi wyznających  „penere”  pseudo zbójcerzy z Ratel Crew  jednocześnie   przekonując  do siebie jeszcze większą ilość staruszków mego pokroju.  Czuć, że THE LOWEST ma pomysł na siebie. To rzadkie. Utwory takie jak: „Killing  Time”, „King Of Pain”, "Warmaker", „Like Glass”, „Onkalo” czy „Lowest” bez zbędnego wysiłku nokautują.  Zespół potężnym kopem wywala nimi drzwi na „mityczne salony” bez puszczania  ćwiczebnych bąków w postaci  zbędnych  zapowiedzi. Zerkając tu i ówdzie widzę też, że band gra dobre sztuki penetrując nie tylko  zachód ale też i wschód naszej części świata. Za to dodatkowo plusuje u mnie po dwakroć.
I choć ciągle uważam, że czasy są dziwne to na przykładzie tej płyty  i  tego zespołu przyznaję, że HARDCORE w Polsce ma się coraz lepiej. Nie może być inaczej gdy co chwila znajduje w nim coś dla siebie.  Dziś do worka z dyżurnymi podniecaczami,  w którym trzymam już:  IRON TO GOLD, ALERT ! ALERT !, PANACEA, CAST IN IRON, DRIP OF LIES, WE ARE IDOLS,  GOVERNMENT FLU, WATCHING ME FALL  czy powracającą  w chwale EXMISJĘ z namaszczeniem wkładam też THE LOWEST. Pasują mi do mojej układanki jak nikt  od dawien dawna. Jestem świadomy,  że o ile sprawy dalej toczyć się będą w tym kierunku to jestem gotów publicznie odszczekać słowa o tym, iż złoty czas dla hardcore /punk (także w Polsce) mieliśmy jedynie  w latach 90. By jednak tak się stało mój woreczek z nowymi, porządnymi rodzimymi  kapelami  musi  nabrzmieć co najmniej po trzykroć.
Dodam jeszcze, iż przypadek THE LOWEST w swym sceptycyzmie próbowałem rozbiegać, rozchodzić i przespać, próbowałem kilka innych mniej lub bardziej mądrych rzeczy a wszystko po to by zapomnieć o ich debiucie ale się po prostu nie da. THE LOWEST trzyma poziom  !!!! j.Ap (styczeń 2013)





SCHIZMACIEK & FRIENDZ 
"Żyć i umrzeć w BDG" CD,
SPOOK RECORDS - 2012


Ciekawość, ciekawość i jeszcze raz ciekawość była najważniejszym powodem sięgnięcia po ten krążek. Przy okazji  tegoż sięgania przekonałem się, iż dystrybucja w Spook Records działa błyskawicznie. Tak więc w niesłychanie krótkim czasie (liczonym od kliknięcia w katalog do dzwonka listonosza) autorska płyta Pana Maćka była moja.  Słowo autorska wydaje się być jak najbardziej na miejscu bowiem sam Maciej odżegnuje się od nazywania jej solową  (NO CONTROL zine # 7) wskazując na nietuzinkowy wkład postaci „z zewnątrz”. I rzeczywiście zagęszczenie gości na utwór potwierdza tą linię obrony. Pomysł budujący całość składa się z 15 kawałków i  gromadzi  pokaźną gromadkę związanych ze Schizmaćkiem twarzy:  Nika (Post Regiment, Pochwalone), Kuba Panow (Poker Face, Soulburners), Łukasz „Kibic” Kowalczuk (B.D.K., Collina), Salem (Kompania Karna, Schizma), UPSIDE DOWN (instrumentalnie), Twix (Sora!), Jotpe (My First Time), Mucha (Miasto).
 „Żyć i umrzeć w BDG” to  zamierzony hołd złożony miastu, ludziom, miejscom  oraz relacjom między tymi wszystkimi czynnikami. Sprawa fajna (szczególnie dla tambylców). Od początku czuć Bydgoszcz po całości.  Muzyczną różnorodność osadzono w klarownym drapieżnym brzmieniu. Stylistycznie jest spory rozstrzał wynikający z szerokiego gustu reżysera pomysłu. Pojawiają się dosłowne cytaty z Dee Dee Ramone „Outsaider”, Glena Danziga „Twist” czy Johnnego Casha „Folsom”. Wyczuwalne są też echa MISFITS „Zombie przeciwko wampirom” (dla mnie najbardziej przebojowy numer płyty), SCHIZMY „Mezalians” z doskonałym fragmentem wyśpiewywanym przez Salema: „Wychowany w starej szkole inni mówią a ja milczeć wolę. Wychowany na starych zasadach dużo wiem ale mało gadam”. Nad całością czuwa unoszący się gdzie niegdzie duch Mike’a Nessa. Ciekawą sprawę mam z utworem w wykonaniu Niki, który w moich uszach jawi się jakby był coverem EYE FOR AN EYE. W swej przewrotności słyszę, że właśnie w nim Nika śpiewa jak Ania. Najpewniej jest to wynik motoryki tekstu, który w takim wydaniu  obcy był dla Post Regiment zaś często  stosowany jest przez  EFAE. Pewnie przypadek ale ciekawy. W każdym bądź razie kawałek trzyma poziom. Z kolei utwór  „Rzeki”  brzmi jak zaginiony numer z tego lepszego LP Moskwy z koszmarkiem autorstwa Kaina Maya na okładce.  Myślę że jeśli słuchacz nie ma w sobie blokady w poznawaniu muzyki ten  stylistyczny galimatias będzie atutem. Jeśli ktoś jednak ją  ma - może mieć z tym pewien kłopot.
„Żyć i umrzeć w BDG” to pomysł nowatorski. Prócz jakichś tam solowych wyziewów Tomasza Lipińskiego, (które ani mnie ziębią ani grzeją ) nie przypominam sobie przypadku by ktoś tak mocno związany ze sceną hardcore punk targnął się wcześniej na coś podobnego. I za ten rodzaj odwagi połączony z pomysłowością  ukłon niski.
Oczywiście wiem, że grafika to jedynie dodatek  do dania głównego jakim jest muzyka, ale insert do tej płyty (wg. mnie) można było rozegrać ciut ciekawiej. Po wywaleniu jednego  wku…rzającego  amerykanizmu  rodem  z tchawic  red neck’ów („Ołłłjeeaaaaa”)  bez skrępowania nazwałbym całość bardzo interesującą. W każdym bądź razie moja ciekawość została w pełni zaspokojona.  j.Ap (styczeń 2013)





MANTA BIROSTRIS 
"Bóg urojony" CDR,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu 2012


Manta Birostris „Bóg urojony” to muzyczne wcielenie Adama Sokoła znanego mi od wielu lat niezłomnie kroczącego drogą wiary chrześcijanina – faceta fajnego, nietuzinkowego i sympatycznego.  Band stworzony przez niego to grupa kilku mniej (+ jedna bardziej) znanych mi osób. O ile projekt MANTA BIROSTRIS jest  pomysłem przewidzianym na dłużej (bo takie sprawia wrażenie) to upublicznianie nagrań w tej słyszalnej, nieoszlifowanej formie jest wg, mnie falstartem. Z doświadczenia wiem, że momentami  trudno się powstrzymać (i tak pewnie było w tym przypadku), ale czasami warto dać sobie trochę czasu. Pośpiech nie zawsze jest wskazany. Muzycznie zespół serwuje słuchaczowi zimno falową stylistykę wymieszaną z rockowym usypiającym drivem, do którego wkrada się trochę archaicznych staro punkowych brzmień (np. utwór „Kłamca”, Bóg urojony”).  Motywy pojawiające się w nagraniach oraz ich sound są bardzo surowe. Monotonia, która niejednokrotnie potrafi być atrybutem zimnej fali w nagraniach MANTA BIROSTRIS mnie osobiście razi. Brakuje mi w tym wszystkim wyraźnych uniesień – punktów kulminacyjnych na płaszczyźnie aranżacji czy choćby modulacji głosu.  Próby urozmaicania całości orientalnymi  śpiewami imama (?), kongami czy choćby  zdecydowanym krzykiem „Kłamca” (choć ciekawe) nie przyćmiewają ogólnego wrażenia, iż materiał ten to taki  „ser”, który powinien jeszcze trochę dojrzeć.  Podchodząc do płyty spodziewałem się też dużo więcej w warstwie tekstowej. Nie ukrywam , iż liczyłem na jakieś  kontrowersje mogące posłużyć do ewentualnych rozmów z autorem -  dostałem zaś kilka lapidarnych stwierdzeń, bez jakichkolwiek mentalno – duchowych wstrząsów + wykład o kłamstwie.   Być może jestem w tym osamotniony, ale  mnie osobiście te nagrania nie porywają.  Dla mnie MANTA BIROSTRIS „Bóg urojony” to  takie demo na rozruch – za dobre na „materiał do użytku wewnętrznego” za  słabe na powalające „Promo”.  W pomyśle na ten band cenię  intencję, w zespole naturalną chęć tworzenia,  niestety pomysłodawcę całości  – karcę za pośpiech.  Z nas dwóch on lepiej winien ogarniać to ludowe porzekadło:  „Gdy się człowiek spieszy – to się diabeł cieszy”. Mimo tego, iż ze jest mnie człowiek małej wiary to jednak wierzę, że Adam prędzej czy później zaskoczy w końcu produkcją, która wstrząśnie in plus nie tylko mną. I tego mu szczerze życzę.  j.Ap (styczeń 2013)




IRON TO GOLD
 “The Power Of One” 7”EP
ELEPHANT SKIN RECORDS / LAST WARNING RECORDS’ 2012

Cholernie dobrze zagospodarowany kawałek pieprzonego plastiku. Pełen życiodajnej energii, wysoko oktanowy hardcore w wydaniu IRON TO GOLD powala !!! Tłuste, soczyste, wgniatające w ziemię brzmienie rozkłada mnie na części raz za razem. Cztery strzały - cztery dziesiony.  Ta banda potężnieje z singla na singiel skacząc przez poprzeczkę wiszącą hen hen wysoko  jak zwinne dziewcze przez skakankę. Wszystko jest u nich na swoim miejscu.  Granie idzie im jak oddychanie. Oddzielna para kaloszy to pieśniarz. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że piosenkarz w tym anasmblu to „sceniczne zwierze” w najbardziej pozytywnym tego określenia znaczeniu. Gość ma najwyraźniej dar do zamieniania kapel ze swym udziałem w klasyki HC. Podobnie jak instynktownie „wyczuwa wszelkiej maści wsiurów w scenie” (prawie dosłownie z STRUGGLE #7) z taką samą lekkością przychodzi mu i jego kamratom generowanie  muzyki na światowym poziomie. Drugi już singiel IRON TO GOLD jest tego najlepszym przykładem. Cztery wałki i znowu zero kichy. Wygar od pierwszej do ostatniej sekundy – pozbawiony silenia się na cokolwiek. Ultra zajebisty sound tej orkiestrze trafia się tak łatwo jak innym gnioty. Stawianie na wewnętrzny rozwój w tekstach tłumaczony jest w ten oto sposób: „Jestem całkowicie świadomy syfu, który dzieje się wokoło, nie mam zamiaru się jednak tym nakręcać i sprowadzać swoje życie do odbijania się od gigantów, których w ten sposób nie pokonam. Nie chcę gadać o wrogach i systemie albo pakować się w jakąś mizantropię dla blackmetalowych dzieci. Codziennie mam wystarczająco dużo rzeczy do zrobienia i mam o kogo się troszczyć, mam czym się cieszyć i mam co budować. Najpierw jednak muszę pozbyć się hałasu z własnego łba. A to czasem wymaga odwagi, gdy trzeba ruszyć na nieznane terytoria i zmierzyć się z samym sobą. O tym są moje teksty (…)” (Struggle #7). No i weź tu się nie zgódź.
W IRON TO GOLD podoba mi się jeszcze jedna rzecz. Ekipa nie zapowiada swoich dokonań na trzy tryliony lat naprzód. Nie wypuszcza internetowych wici z zapowiedzią, zapowiedzi zapowiadanego utworu. IRON TO GOLD po prostu je wymyśla-nagrywa i wydaje. Niby proste a jednak dziś coraz rzadziej spotykane. Dalsze wyziewy tej bandy łykam bezkrytycznie. Edycyjnie ultra wyczes !  Nie polecam bo nie trzeba. j.Ap – zdeklarowany wsiór. (wrzesień 2012)






NOOSE 
„Depraved Indifference” 7”EP
REFUSE RECORDS’ 2012

Oszczędnie ale elegancko wydany singiel amerykańskiego zespołu NOOSE. Pochodzą z Chicago, a na tej płycie nie bojąc się zwolnień bardzo często udają się w ultra szybkie rejony spenetrowane uprzednio przez zespoły pokroju RIPCORD, VITAMIN X. Tych pierwszych grają zresztą cover. Szybki, intensywny, chaotyczny okraszony brudem z lekka przesterowanych gitar hardcore mógłby stać się ich wizytówką. Mógłby gdyby nie fakt, iż nie jestem pewien czy zespół nadal istnieje. Ich „największym” dotychczasowym znanym mi  osiągnięciem stało się wypierdolenie z hukiem przez drzwi wytwórni REFUSE. Wylecieli wraz z futryną czyniąc tym samym niezwykły precedens w historii tego lebelu. No cóż najprawdopodobniej nie wszyscy SXE z ameryki mają w głowie zwoje przydatne do przyjaznych kontaktów z otoczeniem. Pozostał niesmak i 7” EP, którą zachowam bo stała się RARE rozumianym INACZEJ. j.Ap (wrzesień 2012)





THUG X LIFE 
„All Eyez On You” 7” EP
REFUSE RECORDS ‘ 2012


Powrót CYMEON X na deski sceny hardcore w Polsce zbiegł się z wiatrem odnowy ruchu straight edge. Ten ożywczy powiew zauważalny jest w wielu miejscach rodzimego grajdołka Działalność Ratel Crew, Double Vision, Outbound, Elephant Skin Records pojawienie się IRON TO GOLD, reanimowanie Straight Edge Festu w 2012 to tylko niektóre przykłady na tą tezę. Nic więc dziwnego, że w Poznaniu niegdyś niemalże „ojczyźnie” „trzeźwych kapel” (m.in. RESPECT, CYMEON, AWAKE) wyrósł młodzieńczy projekt o nazwie THUG X LIFE. Ekipa wspierana dobrymi opiniami w zinach przez starszych kolegów z CX radzi sobie coraz śmielej. Ich debiutancki singiel naszpikowany skondensowanymi old schoolowymi strzałami napędza żagiel polskiego okrętu SxE solidnym podmuchem. Osiem utworów na pierwszej EPce ujawnia spory potencjał tego projektu. W opublikowanych utworach chłopaki jasno określają kierunek swojej misji. Trzy raz X ! Dla głowy, ciała i duszy ! W kraju, którego ludność co chwile  wywija moralne salta postawa młodzieży pokroju THUG X LIFE daje nadzieję, że nie wszyscy zwariowali. Ściskam kciuki za wytrwałość tej kapeli bo dobrych wzorów (szczególnie mentalnych!) nigdy za wiele! j.Ap (wrzesień 2012)  PS. Tylko okładka wersji pre-order: brzydka.    





EXMISJA 
"Arche" LP
UP THE PUNX RECORDS' 2012

EXMISJA żyje ! Apokaliptycznym kodem z użyciem  wrzasku, płaczu i melancholii  pisze opowieść o końcu świata. Opowieść gorzką, przejmującą, pełną rozpaczy i goryczy: „Jesteśmy częścią świata, który musi spłonąć !”.  Snuje opowieść  o końcu wartości uniwersalnych („Na zgliszczach ….”), o bezsilności i bezradności  („Tych kilka chwil temu”), o nieuchronności przemijania („Requiem” „Jak pył”), o braku wiary w lepsze jutro. Na „Arche” zespół kanalizuje ból zamieniając go na dźwięki i robi to w bardzo ciekawy sposób. Exmisja  a.d. 2012 posługuję się szeroką gamą środków, za pomocą których bardzo dojrzale stopniuje napięcie. Czuć brak przypadku w doborze formy. Istotnym elementem tego układu jest ogromna symbioza tekstu z muzyką, nad którą nie da się przejść obojętnie. Niesamowita końcówka „Poza światem” to wg. mnie nokaut dla największego nawet cynika. Inteligentne i odważne puenty („każda nowa idea zmienia się w skurwiały bolszewizm”), umiejętność grania ciszą,  gitarowe „burze” w rozsądnych momentach podbijające moc słów to kolejne silne strony tej pozycji.
Mimo ogromnego ładunku mroku, żalu i pytań zawartym w tekstach ten krążek nie wydaje się być muzycznym pomnikiem dla depresji.  Dla mnie jest raczej czymś w rodzaju hardcore’owego  raportu  o stanie świata, pewnego rodzaju esejem o jego kondycji, opowieścią o powolnym umieraniu Ziemi na oczach i za sprawą 5 miliardów ludzi. I choć płyta prawie całkowicie pozbawiona jest otwartego  optymizmu – jest jednak PIĘKNA ! A jako przedmiot – w czasach wszechobecnego seryjnego plugastwa – nawet PRZEPIĘKNA !!
Wszystkich, którzy poszukują muzycznych odniesień trop z „Arche” prędzej czy później zaprowadzi do płyt „Easion” Ewy Braun czy „Miłość” La Aferry. Dla mnie i dla kilku moich przyjaciół obie te pozycje są bardzo znaczące –  właśnie dołącza do tego zestawu i ta płyta.
Przypadek tego krążka i tego zespołu po raz kolejny utwierdza mnie w przekonaniu, że przebywanie poza głównym nurtem sceny opanowanej w dużej mierze przez klakierów,  plotkarzy  i spore grono  życiowych frustratów  służy projektom takim jak Exmisja.  j.Ap (wrzesień 2012)


PS. Dziękuję dla Sławka „Słodkiego” Słotwińskiego EXMISJA za egzemplarz nr 42/165.  





I RISE 
"For Redemption" LP
1917 RECORDS' 2008


Niezwykle porządny okrągły kawałek płyty! Mocny, drapieżny, zadziorny, nie unikający melodii, super zagrany hardcore, w  którym nie ma co szukać metalowych udziwnień. I RISE ma  najwyraźniej w dupie schlebianie kudłatym żelaźniakom czerpiąc swe witalne siły ze sprawdzonej szkoły HC początku lat 90. Podoba mi się to podejście, szczególnie teraz kiedy coraz częściej uświadamiam sobie jak wiele elementów metalu przeniknęło do sceny hardcore i co to przenikanie (szczególnie w sferze mentalności) tej scenie uczyniło. Płyta zawiera 10 fantastycznie nośnych kawałków, które z pewnością nie zabijają tempem, jednak do worka z kołysankami nijak wcisnąć się ich nie da. I RISE gra dokładnie tak jak grać powinien band w tej kategorii „wagowej”. Kiedy trzeba jest wściekły, kiedy instynkt podpowiada wyciszenie I RISE się uspokaja, czyniąc to wszystko z warsztatową lekkością bez uszczerbku dla soczystego brzmienia. Na „For Redemption” nie uświadczyłem matematycznych, ćwiczonych na siłę patentów. Na tej płycie dostałem za to: witalny polot gitar, ognisty zadzior wokalu, oraz konkretny przytup perkusji z basem czyli pełno oktanowy wygar w najlepszym hardcore’owym wydaniu, bez krzty żelastwa. Dla tych co lubią wiedzieć dodam tylko, iż zespół pochodzi z Worcester w stanie Massachusetts a ten krążek jest ich pełnometrażowym debiutem. Wprawdzie odkryłem go dość późno (4 lata po premierze), ale odkąd pojawił się pod strzechą słucham go z olbrzymią przyjemnością. Bardzoooo miłe zaskoczenie !!! j.Ap (czerwiec 2012)




http://1917records.com






EYE FOR AN EYE 
"Krawędź" LP
PASAŻER RECORDS' 2012

EYE FOR AN EYE zespół z dużym scenowym doświadczeniem w połowie maja 2012 poczęstował mnie swoją kolejną płytą. „Krawędź” to piąty, samodzielny krążek w dyskografii zespołu z Bielska Białej a szósty jeśli liczyć split z szczecińskim THE HUNKIES. Nowa odsłona EYE ukazuje solidne rzemiosło warsztatowe z doskonałym brzmieniem sekcji oraz zdecydowanie wybijającym się wokalem. Ania wyprzedza swą drużynę dominując na niej nad całą resztą. Elegancko i bez problemów przechodzi od szeptów do wrzasku. Bez wysiłku mówi, śpiewa, krzyczy na każdym z poziomów barwiąc słowa emocjami na jakie zasługują zawarte w nich treści. Dobre screamo (a z takim mamy tu do czynienia) nie tak łatwo wyczarować, dlatego też to co wyprawia się na tym plastiku z wokalem budzi we mnie duży szacunek.
Muzycznie płyta jest mocno zróżnicowana. Efekt ciągłych poszukiwań doskonalszej formy kompozycji skutkuje sporym rozrzutem tempa utworów. Na „Krawędzi” słychać wyraźne starcie starego EYE ( prosta klepka perkusji z gitarami w zbyt wielu jak dla mnie momentach np. „Droga”, „Przebudźcie się”) z nowym poszukującym EYE (bardzo ciekawe aranżacyjnie zwolnienia: melorecytacje połączone z fajnym wyjściem w gitarowy, świeży i nowoczesny czad). Pod tym względem zdecydowanie wyróżniają się: mocno osobisty „Razem”, podnoszący na duchu „Jestem tu”, przebojowa „Gorączka” oraz „Wzór na” (w którym początkowa „klepa” uratowana zostaje extra końcowym rozstrzygnięciem). Gdybym jednak miał wytypować nowy, koncertowy hymn zespołu to postawiłbym na „Mam więc jestem”.
Osobny rozdział stanowią teksty. Zgadzam się z tym, iż kobiety to nasza lepsza a więc wrażliwsza połowa. Słychać to dobrze w piosenkach Ani. Jej teksty, zawierają sporą dawkę poetyckich niedopowiedzeń jednak na tyle czytelnych, by mogły być zrozumiałe. Ich inteligentna struktura objawia się całkowitym odarciem z łopatologicznych moralitetów. Dzięki temu liryki Ani choć w wielu miejscach pisane z wykorzystaniem poetyckich przenośni umożliwiają nam swobodną przestrzeń do zrozumiałej interpretacji.
Jak dotąd dziwi mnie cisza wokół tej płyty, tym bardziej, że ten zespół od dłuższego czasu był / jest na ustach wielu osób. Czyżby scena przeżywała kolejny zwrot ??? Czyżby kończyła trawić kolejny porządny band dając mu tradycyjnego pstryczka w nos bo się nim najzwyczajniej znudziła ???. Jeśli tak to jej strata - bo krążek promieniuje osobistym pozytywnym ciepłem dając słuchaczowi wgląd w to co czują ludzie z tej orkiestry. Ludzie z krwi i kości, zawsze otwarci, gardzący cynizmem, ciągle chętni do nawet trudnej rozmowy, ludzie nie bojący się niepopularnych decyzji, potrafiący grać dobre szczere sztuki z sercem na zewnętrznej.
By się dłużej nie mądrzyć wg. mnie dla EYE FOR AN EYE „Krawędź” to krok do przodu – może nie wielki i rewolucyjny ale na pewno solidny. j.Ap (czerwiec 2012)

http://eyeforaneye1.bandcamp.com/





ALERT ! ALERT ! 
"s/t" 7"EP
NO SANCTUARY RECORDS ' 2012


Cholera (!!) dokładnie 46 dni przeleżał ten krążek nie otwierany zanim dotknęła go igła mojego patefonu. Zawsze trafiało się coś "ważniejszego" niż on ... ( niekoniecznie muzycznie: np. remont ). Kiedy już to się stało, wyobraźni "ukazał się las krzyży", pożoga, strach, totalny mrok, chmury, nuklearne grzyby, stada martwych ptaków  itp. "wesołości". Krótko mówiąc polski DISCHARGE święci swój triumf. Te same tempa, te same pomysły, ten sam surowy kawał dobrej "klepy". Na mieście teraz mówi się na to d-beat - jedank co by się nie mówiło ten zespół  jest dla mnie nietuzinkowy  w swej kategorii. Co tam nietuzinkowy - jest idealny (!). Gdybym te 6 utwórów usłyszał w latach 80 w języku Szymborskiej ( w którym są podane) nic nie powstrzymałoby mnie przed przyfastrygowaniem sobie naszywy dołączonej do singla ! Powtarzam: "NIC !!!!!" ...nawet brak nici. Krążek z kategorii : 100% strzał w sentyment, niestety w warunkach polskich materiał spóźniony o jakieś 25 lat. Choć ciśnie się na wargi lakoniczne "lepiej późno niż wcale" to dla gromady starców z okresu świetności takich zespołów jak MOSKWA pozostaje "nieutulony w sercu żal" i jest po prostu za późno bo wielu z nich go nie usłyszy. Z kolei dla tych, dla których permanentna penetracja rodzimej sceny HC/P sprawia nadal przyjemność (a do tych  w swej pysze się zaliczam) ten singiel kwalifikuje się na niezwykle osobliwe znalezisko.
Mówiąc krótko: konkret na 7 calach.



Biorąc pod uwagę, że ALERT ! ALERT ! tworzą ludzie z kilku miast (Lublin, Łódź, Warszawa), życzę im by przetrwali dłużej niż "punk rockowy motyl", a więc co najmniej do następnego tak klimatycznego singla. I za to odprawiam swoje rytuały. j.Ap (marzec 2012)







REMISSION 
"Winds of promise" 7"EP
REACT RECORDS ' 2010


   Piekielnie dobra siódemka (!!)  Ekipa REMISSION pochodzi z Chile i czerpie garściami z jednego z najwspanialszych okresów dla takiej muzyki.  Mam przy nich niesamowitą cofkę w lata 90. Jest melodia, jest dynamika, jest zróżnicowanie aranżacyjnie, wyraźny, czytelny i przyjemny wokal + stylowe brzmienie gitar. Jak zwykł mawiać jeden góral z New Targu jak jest na gitarach "...dżyyyy, dżyyy, dżyyy " to jest moc. Na tym placku mocy nie brakuje - oj nie. Kilka osób doszukuje się w stylu zespołu podobieństw do VERBAL ASSAULT i coś w tym jest.  Ja w kawałkach REMISSION dostrzegam blask starego SHELTERA z "Perfection of  Desire" szczególnie wokalnie oraz odrobinę DAG NASTY. Płyta zawiera trzy konkretne strzały, z których każdy trzyma diabelsko dobry poziom.  Od kilku dni cieszę się nią jak dziecko. Jak widać na przykładzie REMISSION  niekoniecznie trzeba urodzić się w JUŁESEJ by pomachać ludziom z najwyższego szczytu  w światowym HC. j.Ap (styczeń 2012). 









BETWEEN EARTH & SKY 
"Off Roots And Wings" LP/CD
REFUSE RECORDS ' 2011


Greg Bennick – wokalista, mówca, działacz społeczno-polityczny, żongler, scenarzysta i filmowiec. Greg Bennick - najbardziej rozpoznawalny członek amerykańskiego TRIAL. Człowiek renesansu żyjący i tworzący współcześnie. BETWEEN EARTH & SKY to kolejny projekt muzyczny z udziałem Bennicka, który tematycznie wydaje się być kontynuacją wątków podejmowanych wcześniej w dokumentalnym filmie „Flight From Death” (2003) wyreżyserowanym przez Patricka Shena i zrealizowaym przez Grega. Zarówno płyta jak i film oscylują wokół problemów związanych z nieuchronnością śmierci oraz lęków jakie ona wywołuje. Inspiracje do obydwu projektów jak sam artysta często podkreśla mają swe korzenie w twórczości takich pisarzy jak Ernest Becker czy Samuel Beckett. Na tym krążku Bennick odchodzi od kreowanej przez siebie edukacji przez zabawę jako najskuteczniejeszej (jego zdaniem) formy trwałego przekazu. Teksty zawarte na płycie są gorzko – refleksyjne, niczym drastyczne strząchnięcia opisują ból, niespełnione nadzieje, zdradę przez wartości, którym w życiu bywamy posłuszni oraz wszechobecny strach przed śmiercią. Na przykładzie tego najstarszego z ludzkich lęków - Greg Benick tekściarz i filozof – próbuje wykazać motywującą rolę do wszelkiego działania.
Pomimo, iż płyta zawiera zaledwie sześć utworów to pełna jest inspiracji i odniesień zarówno do literatury, muzyki, filmu jak i codziennego życia. BETWEEN EARTH & SKY uważany przez wielu za dojrzalszy TRIAL to pozycja wybiegająca dość jaskrawie po za ramy klasycznego hardcore. Muzycznie to nadal pełen tradycyjnych nawiązań HC lat 90. Tekstowo odarty z oczywistych – oczywistości wyśpiewywanych przez kapele nurtu BETWEEN wystaje po za mentalny krąg tej estetyki. Dzięki temu dla odbiorcy spotkanie z tą płytą może być jak lektura dobrej książki czy czas spędzony z mądrym filmem. Choćby dlatego warto więc się nad nią choć na chwilę zatrzymać.
Choć w przypadku tego projektu Greg Bennick wydaje się być postacią zdecydowanie dominującą BETWEEN EARTH & SKY nie było by bez: Alexeia Rodrigueza (TRIAL), EJ Bastien’a (TRIAL/CATHARSIS), Sean’a Lande (STRAIN, BY A THREAD) oraz Happy’ego Kretera (GOB) dawnego profesjonalnego, kanadyjskiego wrestlera. Krążek nagrany w Vancouver. W Europie wydany przez REFUSE RECORDS jako 12” LP/ CD zaś w USA przez HELLFISH RECORDS jako podwójna 7” EP. Do tego okładka europejskiej wersji tej płyty ma moc (!) i (jak sądzę) musi robić wrażenie na każdym kto ma dzieci. j.Ap ( grudzień 2011)









PETTYBONE 
"From desperate times comes radical minds" LP
EMANCYPUNX RECORDS ' 2011



PETTYBONE to kwartet składający się z  londyńskich dziewcząt, który znalazł uznanie w oczach wytwórni EMANCYPUNX. Nazwa PETTYBONE jest hołdem dla jednego z najważniejszch punk rockowych artystów Raymonda Pettibone – autora okładek m.in. dla BLACK FLAG czy SONIC YOUTH. Panie pochodzą z Czech, Niemiec, Anglii i Kornwalii. Ivone, Amy, Liana i Zel są więc przykładem typowego dla Londynu połączenia witalnych sił wielu kultur. Same o sobie piszą, że są: „… głosem uciskanych dla tych wszystkich kobiet , którym wmówiono, że są bezużyteczne, dla tych wszystkich, którzy wierzą w swoje marzenia, dla tych wszystkich biednych i bezdomnych, którzy walczą o wolność i poszanowanie, dla wszystkich imigrantów, którzy chcą z godnością kroczyć przez ulice Londynu, dla wszystkich poszukiwaczy prawdy bo prawdą jest fakt, iż zmiana jest możliwa – PETTYBONE mocno wierzą, że  inny świat jest możliwy”. Tak więc poszukiwanie szans dla uciśnionych i rozbudzanie społeczniej wrażliwości to główne przesłanie jakie generuje zespół. 10 zadziornych metaliczno-hardcore’owych utworów z kilkoma odniesianiami do stylu lat 90 nie unikających namiętnych melodii robi dobre wrażenie. W graniu PETTYBONE można doszukać się brzmienia takich kapel jak HARUM SCARUM, BIKINI KILL, BORN AGAINST, NAUSEA czy HELLOBASTARD. W tej ostatniej również śpiewa Amy. PETTYBONE zaskakuje wysokim dopracowaniem technicznym. Każdy element ich gry trzyma poziom, którego wielu panów (gdyby tylko mieli odwagę się do tego przyznać) mogłoby im pozazdrościć. Krótki, soczysto – wrzaskliwy a kiedy trzeba liryczno – melodyjny debiut. Interesująca surowa okładka płyty to dodatkowy przyciągacz. Zarówno zespół jak i ich krążek zdecydowanie warte głębszego zainteresowania. j.Ap (grudzień 2011)





CYMEON X 
"Pokonać samego siebie" LP/ CD
PASAŻER RECORDS ' 2011 r.


Nic na to nie poradzę, iż za najlepszy zespół jaki dotychczas wygenerował Poznań uważam APATIĘ – ceniąc ich za całokształt mentalono – tekstowo – muzyczny. Nie wiem co musiało by się zdarzyć bym zmienił swoje zdanie. Z pewnością z tego właśnie powodu wszystko co z Poznania postrzegam przez pryzmat tego zespołu na "A".
By oddać chwałę prawdzie: CYMEONOWI X, z jego historycznym wkładem w odnowę mentaloności sceny – "TEJ" sceny, zasług odmówić nie sposób.
MENTAL
Bazując na wspomnianej już linii mentalno – tekstowo – muzycznej CYMEON X anno domini 2011 za kontynuację mentalności w moim rankingu generuje ogromny PLUS. Od dawna uważam, że bycie SXE w Polsce to heroizm godny największego szacunku. Wg. mnie CYMEON zarówno w latach 90 (w których wraz z Homomilitią święcił triumfy) jak i teraz udowadnia, że różnica między pijącym a nie pijącym polega na czymś więcej niż tylko i wyłącznie na fakcie, że ten pierwszy ma chujowe poranki a ten drugi smutne wieczory. CYMEON X w roku 2011, który nadal zachęca by "Wygrać swoje życie" mentalnie i zdroworozsądkowo dowodzi, że proces ów jest permanentny, zaś jego efekty tak naprawdę ocenić nie sposób.
TEKSTY
O ile treści niesione przez CYMEON X w latach 90 były odkrywacze i świeże – to w roku 2011 dla wielu osób mogą stanowić pewien liryczny i naiwny arachaizm. Myślę, że ma prawo mieć to miejsce głównie dla ludzi, których ze względu na datę urodzenia ominął etos tego zespołu. Staruchy słuchający CX z tej płyty z dużym prawdopodobieństwem traktują je w głównej mierze jako element naturalnej rekonstrukcji, wspomnień czy swoistej tęsknoty za młodością. Inni (szczególnie młodzież współczesna) pozbawieni tegoż kontekstu mają prawo mieć do nich dość ambiwalentny stosunek.
MUZYKA
Muzycznie płyta "Pokonać samego siebie", którą CYMEON X powstał z umarłych nie budzi we mnie żadnych zastrzeżeń. Z założenia brzmienie (info ze źródeł osadzonych w samym zespole) miało nawiązywać do tego, jakie prezentował CX w "prehistorii"co wg. mnie udało się doskonale (!). W tym punkcie jest jeden mały wyjątek. Na płycie stanowi go cover INSIDE OUT "No Spiritual Surrender" w wykonaniu Adama Malika (Healing, Pain Runs Deep) a to dlatego, że ten kawałek drastycznie wystaje po za ramy tego krążka i w przeciwienstwie do innego coveru na tej płycie jest po prostu niesamowity (!!!). W trzy-koncertowym powrocie CX a.d. 2011 na warszawskim koncercie z różnych względów ten utwór zaśpiewał Patryk Bugajski (Sunrise, Daymares, Iron To Gold) dzięki czemu moje muzyczne wyobrażnie zarówno o tym koncercie jak i potencjale gości z CYMEONA legło w gruzach. Bugajski na żywo a Malik z płyty przenieśli ten zespół we współczesność i teraz aż się prosi by we wsparciu gości z CX skonstruować z jednym z nich coś namacalnego.
Z czystej formalności dodam, że płyta otulona jest w edycyjny majstersztyk - efekt kooperacji XwechterX – Xjareksk.X, którzy to nawet w pojedynkę knotów nie wypuszczają. j.Ap (listopad 2011). 







EXMISJA 
"s/t" CD'EP
D.I.Y. Wydawnictwo zespołu ' 2011 r. 

Nie wiedzieć czemu byłem przekonany, że ten zespół nie istnieje, gdy nagle w moję ręce trafiła ta płyta. Jej zawartość to trzy niezwykle dojrzałe utwory przez cały czas pozostającej w cieniu wszelkich koniunkturalizmów EXMISJI. Pomimo dość regularnego śledzenia "kościoła sceny" jakim jest poratal hard-core.pl nie natknąłem się na jakieś OCHY, ACHY czy piardy klakierów w stylu : "JARAM SIĘ" dotyczące EXMISJI. Tym większe jest moje zaskocznie bo według mnie jest to najlepszy materiał tego zespołu. Zespołu, który po cichu bez wzniecania wokół siebie zbędnego szumu kroczy bardzo interesującą drogą. Aż dziw bierze, że ta mieszanina screamo, noise oraz krzykliwego hardcore z bardzo dobrym tekstem nie zwraca na siebie należytej uwagi szerszego grona osób. Najprawdopodobniej w dużej mierze jest to efekt świadomego trzymania się na uboczu przez sam zespół. Brak siłowych figur z użyciem łokci w moich oczach to oczywiście duży PLUS. Dziwi mnie jednak cisza wokół tego projektu. Nie wydaje mi się bym był jedynym z niewielu, na którym ta ekpia i ta EP robi wrażenie. Mam nadzieję, że ten skromny, pełen pasji i uroku band nagra pełnowymiarowy krążek, który poruszy ludzi jak mnie ten singiel. Mała (bardzo oryginalnie wydana (!) rzecz a cieszy. Życzę sobie być częściej rozczarowywanym w ten sposób. j.Ap (październik 2011)







INSTIGATORS 
"Live in Berlin" LP
MYSTIC RECORDS '1988 r. 

Kiedy miało się naście lat i ograniczony dostęp do tych wszystkich wspaniałych płyt z zachodu nie pozostawało nic innego jak nagrywać co tylko się da na kasety i marzyć, że może kiedyś....Czytało się więc z wypiekami na twarzy recenzje wszelakich cudeniek w QQRYQ i innych zinach a potem szukało się tych nagrań po całej Polsce w domach podobnych do siebie maniaków. W jednej z takich recenzji był opis taśmy demo angielskiej grupy INSTIGATORS. Tych demówek angole mieli kilka, ale pierwszą jaka trafiła w moje ręce była niezapomniana "Hypegopromo 1985-1986.The Ultimate Compilation". To od niej zaczeło się moje uczucie do tego zespołu. Z czasem zdobyłem kolejne: "Hypegopromo 2", "Hypegopromo 3" by w końcu trafić na wspaniały i urzekający "Pheonix". Gdzieś w między czasie QQRYQ na licencji wydało ich "Recovery Sessions" – punktem wspólnym wszystkich tych tytułów cały czas była oczywiście taśma magnetofonowa. W latach 90 nawet przez myśl mi nie przeszło, że kiedykolwiek uda mi się mieć na własność oryginalny INSTIGATORS na winylu. Minęło kilka lat, bociany kilkakrotie przylatywały i odlatywały i zanim się spostrzegłem nastał XXI wiek i na półce kilka "Instigatorsów" się jednak znalazało. Wśród nich jest i ten koncertowy "Live in Berlin", który cieszy tym bardziej, że wędrował do mnie długo i z przygodami. Wykuta kasetowym zbieractwem lojalność do tej grupy nie pozwoliła mi odpuścić przegranej licytacji. Szukałem wszędzie i nic. Kiedy znajomy wspomniał, że on to ma (ba!) nawet kilka sztuk tylko gdzieś za Atlantykiem pozostało już tylko czekać. Pamiętam, że bociany jeszcze były kiedy to oczekiwanie rozpocząłem. Płyta dotarła kiedy po bocianach nie było już śladu. Ich strata - posłuchają na wiosne. Ja tym czasem sycę się koncertem INSTIGATORS z Berlina z roku 1988. Marzenia się jednak spełniają. I choć z każdym dniem coraz starszy ze mnie pryk tak sobie myślę, że wato je mieć. j.Ap







CASTET 
"Perły z lamusa" 7"EP
PASAŻER RECORDS ' 2011 r.


Dawno, dawno temu kiedy w publicznej TV można było jeszcze coś sensownego obejrzeć, istniał program "Perły z lamusa" prezentujący dobre kino. Przed każdym filmem sprzeczali się w nim Tomasz Raczek (jeden z pierwszych celebrytów, który otwarcie przyznał się do swojego homoseksualizmu) oraz Zygmunt Kałużyński – recenzent, którego bogata mimika i gestykulacja dorównywała wysokiej wiedzy o filmie do tego stopnia, że kamerzyści nie wiedzieli czy pokazywać gościa na wizji czy zostawić tylko głos. Gadka - szmatka i tym sposobem etymologie tytułu mamy z głowy.
W czasach bardziej współczesnych głównie z tęsknoty za czasami, które już odeszły zaczęły pojawiać się wszelkiej maści grupy rekonstrukcyjne. Zrekonstruowano więc osadę w Biskupinie i statek "Sołdek". Ludziom ciągle mało więc sukcesywnie rekonstruuje się rowy melioracyjne oraz wszelkiej maści bitwy polskiego oręża hołdując zasadzie:  im wększa klęska naszych - tym rekonstrukcja bardziej istotna patriotycznie.
Polski punk rock ostatnio również zaczyna przypominać warsztat rekonstrukcyjny. Trochę to przykre a trochę oczywiste. Przykre dlatego, że "młodzież" w dupie ma kupowanie płyt gdyż w przeważającej większości kradnie je sobie z sieci – oczywiste zaś dlatego, że to "starszaki"stanowią ostatnią grupę kupujących fizycznie dotykalne nośniki ratując wytwórnie od całkowitej plajty. Nie dziwi więc fakt, że ukazuje się w kraju co raz więcej płyt zespołów, które od lat nie grają a przypominają młodość wspomnianym "starszakom".
Singiel CASTET jest tego doskonałym przykładem. Zespół w swoim stylu rekonstruuje na nim 10 odkopanych z większego lub mniejszczego zapomnienia pereł. Są to w kolejności: "Wiązanka pieśni bojowych" – KLAUSA MITFFOCHA , "Matko" – CYMEONA X, "Deny everything" – CIRCLE JERKS, "Polskie reggae" – USTAWY O MŁODZIEŻY, "Z kamerą wśród zwierząt" - NADZORU, "Puste słowa" – zespołu ID, "Przemoc" – H.C.P., "Outo maa" – TERVEET KADET, "Sąsiedzi" – kapeli BRUDY oraz "Bo my do wolności" – PRZEJEBANE.
Ten jak najbardziej trafiony zestaw pokazuje gdzie CASTET ma korzenie. Udowadnia, że jest to nie w ciemie bita zgraja Śluuuunazaków, co to i czai i nie z pierwszej łapanki pochodzi. Tą płytą CASTET robi miłą niespodziankę kilku dziadkom z coverowanych zespołów i taką samą dla rzeszy świrusów mego pokroju, którzy od teraz będą mogli taką USTAWĘ O MŁODZIEŻY z plastiku ponadawać rekonstruując sobie jak to dawieniej było.
Cover Cymeona – w gwarze z południa – bezcenne !!
I jeszcze jedno. Gdyby tą epkę  CATSTET wypuścił w osamotnieniu to mógłbym pomyśleć, że to próba odcinania kuponów od pamięci o innych – ALE (!!!) zespół wydał go na świat wraz z dwoma innymi singlami (spilty EP z COLINA i WITHMAN) co każe mi sądzić tylko jedno. MAJĄ ROZMACH SKURCZYBYKI ! j.Ap





R.U.T.A. 
"Gore. Pieśni buntu i niedoli XVI -XX wieku." CD
KARROT KOMMANDO ' 2011 r.


Pamiętam czasy wcale nie tak odległe kiedy ludowość zupełnie nie była w cenie. Do dziś dźwięczą mi w uszach słowa wyniosłych jazzmenów: "nie lubię chamstwa, ciepłej wódki i góralskiej muzyki". Nowe spojrzenie na folklor (a przynajmniej przewartościowanie tegoż spojrzenia) dla muzyki popularnej odbyło się w dużej części za sprawą niejakiego Grzegorza z Ciechowa i jego płyty, na której "piejo kury piejo". Mam wrażenie, że dla wielu nadętych gwiazdek od tego czasu nie było już żadnym obciachem sięganie po wiejskie inspiracje. Penetrowanie korzennego folkloru i czerpanie z niego życiodajnej siły od dawna jednak zarezerowane było dla autentycznych zespołów folkowych, których scena w Polsce, niezauważalnie (również dla zapatrzonych w siebie punków) przez lata rosła w siłę. R.U.T.A. wydaje się być jej kwitesencją.
Bo czym innym jest robienie sztuki z kurzych rozterek "że nie majo koguta" a zupełnie inną parą kaloszy jest niegrzeczny folklor oparty o dawne teksty śpiewne przez wieki w kontrze do feudalnego systemu wyzysku. Dlatego też to nie ś.p. Grzegorz z Ciechowa ani echa rozkminek księdza Józefa Baki słyszalne w twórczości BUDZEGO i TRUPIEJ CZASZKI pokazały mi siłę i moc starych pieśni ludu. Ludu, którego problemy za sprawą tej płyty stały się dla mnie filmowo namacalne bardziej niż po jakiejkolwiek lekcji historii w całym moim życiu.
Z tego też powodu zespół R.U.T.A. ze swym przkazem śmiało określić można jako etno / hardcore punk maszerujące równym rytmem ku chwale rebelii. Doskonale ilustruje to specjalnie na tę okazję skonstruowany teledysk "Z batogami" autorstwa Łukasza Rusinka. Świat niedoli pańszczyźnianych chłopów łudząco przypomina w nim współczesny świat kontrolowanej wolności jaką fundują nam "nadopiekuńcze" systemy. Taki też ponadczasowy wydźwiek ma dla mnie ta płyta.
Pomysłodawcą całości jest Maciej Szajkowski (m.in. KAPELA ZE WSI WARSZAWA). W projekt zaangażowani zostali: Pawła Gumla (MOSKWA), Robert "Robal" Matera (Dezerter), Nika (Post Regiment) oraz Hubert "Spięty" Dobaczewski (Lao Che). Muzyka wykonywana jest na instrumentach akustycznych przez ludzi z takich grup jak Orkiestra Rivendell, Mosaic, Maćko Korba czy Kapela Ze Wsi Warszawa. "Na płycie znalazło się 17 utworów, każdy opowiada inną historię, wyrasta z innej energii. To radykalna odpowiedź na to, co dziś dzieje się w Polsce i na świecie. - tłumaczy Szajkowski - Opisy, cytaty, stare grafiki - to wszystko zostało dodane do płyty, by nie została ona odczytana fałszywie."
R.U.T.A. "Gore. Pieśni buntu i niedoli XVI -XX wieku." to pozycja świerza i niezwykle ciekawa. Znakomita i połuczająca odskocznia od albumów, jakich słucham na co dzień. Tak pomysłowych płyt niech przyszłość przynosi jak najwięcej. A nadętym jazzmenom do końca świata tylko ciepłej wódki !! j.Ap

R.U.T.A. "Z batogami" reż. Łukasz Rusinek



R.U.T.A. "Precz !" officjal video





okładka CD

NAKED AGGRESSION 
/ ALL OR NOTHING 
"Bring me the head off..." LP
EMANCYPUNX RECORDS ' 2011 r.


Dwa amerykańskie pakiety z żeńskimi wokalami na jednaj płycie. Średnio szybki hardcore punk NAKED AGGRESSION vs dynamiczny i zadziorny hardcore ALL OR NOTHING to idealne zestawienie dla wszystkich lubiących soczyste punk rockowo-hardcore'owe granie bez zbędnych, metalowych, solówkarskich  farfocli. Melodie podane kryształowym wokalem Kristen Ellis (N.A) skontrastowane z drapieżno – gardłowym atakiem Renae Bryant (ALL..) ukazują koloryt i możliwości jaki tego typu muzyce mogą nadać kobiety. Dla zastanawiających się nad kwestią "co łączy" obydwa zespoły po za faktem bycia z USA odpowiadam: racjonalnie uzasadniana w tekstach niechęć do obserwowanej uniformizacji społeczeństw pod szablon ponadnarodowych korporacji i rządów wysługujących się wielkim biznesom. Ta płyta to swoiste zderzenie starego (NAKED AGGRESSION – założony w 1991 r.) z młodszym (ALL OR NOTHING – założony około roku 1998/9). Dwa podobne spojrzenia na ten sam świat. Dla odbiorcy obie wizje uzupełniają się intensywnością doznań. Z jednej strony (N.A.) melodyjnie i klarownie z drugiej (ALL...) wściekle i napastliwie – ale w obu przypadkach celnie i dosadnie. Słucham tego z niekłamaną przyjemnością.
Za europejską - winylową wersją tej płyty stoi EMANCYPUNX RECORDS. Wersja kompaktowa to z kolei ON THE RAG RECORDS & ZINE a więc label ekipy z ALL OR NOTHING. Być może fakt istnienia dwóch różnych nośników stał się powodem, różnic w wyglądzie okładek. Ta prezentowana na stronie NAKED AGGRESSION (najprwdopodobniej okładka CD ) w przeciwieństwie do posiadanej przeze mnie wersji winylowej nie ma zakrytej twarzyczki Myszki Miki i kilku innych postaci. Solidny split (!) j.Ap    






VARIOUS 
"Warsaw Hardcore Punk Attack Vol.1" LP/ CD
NO PASARAN / STUDIO FONIA / DEAD PRESS and more ' 2011 r.


Ostatnio mamy spory wysyp regionalnych składanek. Były już kompilacje : "Warsaw is burning" (EP), "Silesia Hardcore Omnibus vol. 1", (EP), "Małe jest głośne..." (CD). Wszystko wskazuje na to, że lokalne sceny co raz bardziej chcą utrwalać zaangażowane w nie zespoły. W ten trend wpasopwuje się także "Warsaw Hardocre Punk Attack Vol. 1" wydany przez NO PASARAN RECORDS i kooperantów. Wspieranie miejscowych kapel to bardzo fajna tendencja zarówno ze względów czysto kronikarskich jak i oczywiście muzycznych. Wbrew fali narzekań obecnie czasy mamy trochę tłustsze niż te, których byliśmy świadkami jeszcze 10 lat temu. Mimo to również dziś nie wszystkim kapelom udaje się zarejestrować swoje materiały. Ciągle nie wielu ma szansę na własną winylową siódemkę, a jeszcze mniej kapel na pełny metraż na tym uwielbianym przez punkową społeczność nośniku. Dzięki inicjatywom takim jak ta warszawska składanka kilka mniej znanych nazw ma okazję wychylić się po za zaklęty krąg własnych znajomych. Zespoły takie jak WARSAW DOLLS, GARAGE 11, NER-W, MIRAŻ, CRIMINAL TANGO, FIRENZE, MILICJA, VIOLENT ACTION za sprawą tej płyty zawita w wiele miejsc w Polsce, co bez niej nie byłoby ani takie proste, ani aż tak oczywiste.
Jak to ze składankami bywa obok mniej lub całkiem nieznanych kapel krążek wzbogacają ekipy już rozpoznawalne. Ten podzbiór na "Warsaw Hardcore Punk Attack" tworzą: THE FIGHT, DUMBS, A BIRTHDAY PARTY BAND, LD 50, MAYPOLE, PDS, DRIP OF LIES, HARD TO BREATHE, NOTHING BETWEEN US, GANGSTERSKI CHWYT i DEATH ROW. Tym oto sposobem Ci znani jako swoisty przyciągacz mają okazję skierować uwagę na tych, o których nie za wiele było wiadomo. Punkty za pozytywną – edukacyjną misję można więc im bez problemu przyznać.
19 piosenek 19 bandów zapakowano w elegancką okładkę. Wewnątrz znajdue się jeszcze fajniejszy, mega rozbudowany graficznie insert, w którym każda ze stron poświęcona jest odrębnemu zespołowi. By tego było mało kooperacja wydawnicza do winylowej wersji płyty dołącza CD z tym samym materiałem. Pomysł ten ku uciesze wielu, w tym również i mnie staje się nową świecką tradycją w scenie HC/P w Polszy. Dopisek Vol. 1 sugeruje, że będzie kontynuacja. I dobrze bo szczególnie w Warszawie tych zespołów wartych uzewnętrznienia jest jak rowerów w Pekinie. j.Ap





PRESSURE 
"Your rage" 7"EP
cooperation records:
SALAD DAYS / MONUMENT /
DEMONS RUNAMOK ENTERTAIMENT / REFUSE
'2011 r.

Kategoria Old School to bardzo specyficzna i zastanawiająca dyscyplina. Wszystkie zespoły grają od lat bardzo podobnie nie wychylając nosa poza ramy stylu. Zmieniają się nazwy – zmieniają kraje pochodzenia kapel – nie zmienia się schemat. Czasami można mieć wrażenie, że te wszystkie hardcore'owo - old schoolowe hordy to takie grupy rekonstrukcyjne dawno temu wymyślonej matrycy. Na specjalne zainteresowanie socjologów zasługuje jednak fakt niesłabnącego szaleństwa związanego z tą "odtwórczością". Dotychczas nikt nie zbadał dlaczego ludzie kupowali, kupują i jak sądzę jeszcze długo będą kupować płyty z okładkami, po których od razu widać czego można się spodziewać wewnątrz. Prawie dokładnie tak jest i w tym przypadku. Okładeczka z typowym designem, tłum pod sceną śpiewający wraz z zespołem, liternictwo nazwy bez zarzutu, kraj pochodzenia: Portugalia. Niby wszystko już było z tą różnicą, że..... PRESSURE to jednak BARDZO DOBRE CHOLERSTWO (!!) Dowodem na to jest fakt, że na drugą 7"Ep w dorobku zespołu z Faro "rzuciło się" aż czterech wydawców. Przy ich potencjale każdy mógłby przecież zrobić to sam. Szesć wściekłych utworów w wydaniu PRESSURE oczywiście w stylu od lat opierającycm się jakimkolwiek brudzącym go naleciałościom ROZRYWA ! Oczami wyobraźni widzę ich koncerty. To musi być wulkan enegii, dźwięków, wrzasku, singa longów, circle pitów i nieustających stage diving'ów. Old School to afirmacja młodości i chyba w tym tkwi jego siła. Jeśli nawet Twój brzuch nie pozwala Ci na więcej niż tupanie nogą – popatrzeć i posłuchać też przyjemnie. OLD SCHOOL to PRESSURE. PRESSURE to OLD SCHOOL. PRESSURE wystrzałowe sukinkoty (!!!) dadzą Ci go. j.Ap





DOUBLE VISION 
"Cold comfort" 7" EP
ELEPHANT SKIN RECORDS 
/ REFUSE RECORDS ' 2011 r.


Michał Mirkowski znany wszem i wobec autor zina CUDOWNE LATA (dawniej DOLINA LALEK, SO EDGE zine) człowiek renseansu żyjący w XXI wieku zainicjował nową wytwórnię płytową. Dzięki temu stosunkowo nowy, warszawski projekt DOUBLE VISION stał się podwójną premierą: zespołu i ELEPHANT SKIN RECORDS. Współtwórcą tego debiutu jest także trzymająca rękę na pulsie REFUSE REC. Muzyczne ścieżki, którymi podróżuje ten band to typowy amerykański szlak, nad którym powiewa sztandar old school uszyty pierwotnie w połowie lat 80. Ekipie nie obcy jest dynamiczny, skoczny i żywiołowy hardcore po linii YOUTH OF TODAY czy ich współczesnych naśladowców. Sprawne, krótkie strzały i tętniące zadziornością, witalne piosenki bardzo dobrze wróżą temu projektowi. Biorąc pod uwagę fakt, iż członkowie kapeli maczają palce w ciągle istniejących (jak mi się zdaje) stołecznych  zespołach (m.in. BURST IN czy HARD TO BREATHE) życzę im by na warszawskiej scenie DOUBLE VISION nie okazał się fajną lecz chwilową efemerydą. Ep "Cold comfort" to doskonały przedskoczek do pełnometrażowej płyty. By taki scenariusz stał się faktem – swoje kciuki w dopingu zaciskam. j.Ap






ANCHOR 
"Recovery" LP
REFUSE RECORDS ' 2011 r.

Tą płytę otula jedna z najwspanialszych okładek jakie w życiu widziałem. By tego było mało wewnątrz znajduje się przepiękny 12 stronicowy insert z idealnie rozegranymi zdjęciami zespołu, w które wplecione są w widoki miejsc niby zwyczajnych, ale ujętych tak niesamowicie, że ta prostota wprost powala. Dzięki niejakiemu Kallemu Germarkowi ten krążek obdarowano designerskim CUDEM.
Muzyka nie ustępuje oprawie. ANCHOR już od czasu swojego debiutu "The quiet dance" jaki miał miejsce w roku 2008 dla wielu osób stał się zespołem ważnym. O ile debiut tak wyraźnie na to nie wskazywał - to obecna płyta oraz poprzedzające ją CD ""First year" oraz 7"Ep "Relations of violence" potwierdzają stylistyczno – mentalne powiązania z takimi zespołami jak VERSE (gościnny udział Sean'a Murphiego) czy HEAVE HEART. Wszystkie te trzy grupy łączą: inteligentne teksty oraz styl gry, na który (wg.mnie) wyraźny wpływ odcisnęła genialna płyta CHILDREN OF FALL "Bonjour Tristesse". Nowoczesny, kiedy trzeba potężny i wściekły a kiedy indziej emocjonalnie liryczny i melancholijny hardcore sprawia, iż ANCHOR w Europie i po za nią cały czas zyskuje rozrastające się grono oddanych odbiorców. 11 utworów zawartych na krążku wydają się być kompozycyjnym monolitem m.in dzięki temu całości słucha się z wielką przyjemnością. Teksty ANCHOR to wojna myśli tocząca się we wnętrzu człowieka. Brak w nich radykalnych stwierdzeń, nawoływań do walki na kamienie, brak ortodoksyjnych ekstremalnych postaw. Dominuje zaś poszukiwanie życiowego sensu, świadomość nieodwracalności upływającego czasu (Recovering), samotność (Echoes) czy radość z trzeźwości umysłu, dającej pewność siebie (Testament). Młodzieńczy idealizm ustępuje w nich dojżałości przemyśleń. Wszystko to sprawia, że całość jak dla mnie jest nietuzinkowa.
Podobnie jak w przypadku debiutu nowy ANCHOR to efekt współpracy zespołu i dwóch istotnych europejskich wytwórni. Wersję winylową rozpowszechnia rodzime REFUSE RECORDS zaś wersję kompaktową LET IN BURN RECORDS z Monachium. j.Ap.


http://www.myspace.com/xanchorx




NOTHING 
"Double dose of negativity" LP
REFUSE RECORDS ' 2011 r.

Kiedy docierały do mnie pierwsze sygnały o berlińskim NOTHING myślałem, że to kolejny zespół jakich wiele czyli: sprawny warsztatowo, osłuchany we wszelkich meandrach współczesnego HC, ale nie wybijający się niczym szczególnym. Po zetknięciu z tą płytą po raz kolejny okazało się że taki "MUNDRY" to ja nie jestem. Już pierwsze dwa utwory skutecznie znokautowały drugą część moich pokrętnych założeń. Wszystko dlatego, że ekipa NOTHING to nie pierwszaki stawiające koślawe nutki na lekcji muzyki a ograni wyjadacze. Skład zespołu zasilają ludzie udzielający się wcześniej w takich grupach jak: HIGHSCORE, MONSTER, PEACE OF MIND, COSTAS CAKE HOUSE, BOMBENALARM, NAILS, SITUATIONS. To doświadczenie owocuje. Chłopaki wybijają się zajebistym wyczuciem proporcji w tym jak zagrać by było dobrze łamane przez bardzo dobrze. Debiutancki NOTHING to miazga od startu po metę. Hardcore jak się patrzy i to taki, który daje się lubić. Dobre, "tłuste", głębokie brzmienie od pierwszego numeru po ostatni zaaranżowane bez niepotrzebnych półtonów. NOTHING nie galopuje na złamanie karku, nie wplata w utwory motywów od czapy, nie męczy buły wolnymi konstrukcjami przeciąganymi w nieskończoność. Kogel mogel pomysłów w tej kapeli dobrany jest rzeczowo z kopem i bez przegięć. NOTHING jest jak dobrze wypieczony chleb bez spulchniaczy. Co do porównań: moje uszy w ich graniu najwięcej skojarzeń nasuwają z MONSTER czy naszym DAYMARES z tą różnicą, że niemieckie gardło nadaje nieco spokojniej więc i czyściej. Bije się w pierś, że wziąłem ich za przeciętniaków bo FAJNE TO (!!) łamane przez BARDZO FAJNE.  Początku do "Living under lies" oraz tytułowego "Double dose of negativity" mogę słuchać bez końca.  j.Ap




SJU SVARA AR 
"Storma varje hjarta" LP
NO ENOUGH / TRUJĄCA FALA ' 2011

Sztokholmski SJU SVAARA AR, którego nazwa w naszym narzeczu brzmi SIEDEM CIĘŻKICH LAT, właśnie poczęstował świat debiutem. Melodyjny punk rock z żeńskim wokalem powstały na gruzach BURNING KITCHEN, swoim brzmieniem wywołuje duchy takich grup jak fińskie AURINKOKERHO czy (troszkę mniej) austryjackie THE PIRATES. Przebojowość wymieszana z chropowatowatością zwiewnych i melancholijnych a do tego rytmicznych utworów daje bardzo przyjemne odczucia. Zespół udowadnia, że język szwedzki jest szorstkim acz całkiem śpiewnym dialektem. Jak wynika z zawartości płyty SJU SVAARA AR to trzy panie (bas, gitara, vocal) i dwóch panów (perkusja, gitara). Zespół istnieje od roku 2001 więc decydując się na debiutancki krążek po 10 latach od powstania chcąc nie chcąc bije rekord w kategorii powściągliwość wytdawnicza. Płyta ujżała światło dzienne dzięki współpracy szwedzkiego NOT ENOUTH RECORDS i polskiej TRUJĄCEJ FALI. Ta ostatnia zachęca do puszczania jej na okrągło – co potwierdzam sugerując dodatkowo randkowanie przy niej najlepiej z nie do końca przekonanymi do punk rocka niewiastami. Jest duża szansa, że sprawą SJU SVAARA AR drodzy pan(k)owie – panie pokochają Was i tą muzykę  j.Ap (lipiec 2011).






HIDE AND SEEK 
zine # 7
wiosna 2011 r.

Po dwóch latach przerwy sygnowany numerem siódmym powraca jeden z ciekawszych w formie i treści punk hardcore zine HIDE AND SEEK. Od pierwszego zetknięcia z gazetą czuć niechęć do koniunkturalizmu. Brak tu modnych topowych zespołów, z którymi wywiad zrobić wypada. To miejsce zarezerwowane jest dla kapel młodych (W KILKU SŁOWACH), starszych (SŁOWA WE KRWI) i najstarszych (PRZECIW). Łączy je jedno – wszystkie mają coś do powiedzenia unikając kokieterii skupionej na ich własnym nosie i płytach będących ich dziełem. Obok wysokiego poziomu grafiki, do której HIDE AND SEEK zdążył już przyzwyczaić numer 7 przynosi pięć naprawdę interesujących kolumn oraz felieton na temat religii. Przemyślenia dotyczące polskiej religijności w wydaniu katolickim widziane okiem autora wydają się być niezwykle trafne i spójne z obserwowaną na co dzień rzeczywistością. Punktem wyjścia zawartych w nim dywagacji jest domniemana postępowość kościoła w Polsce, "który (podobno przyp. j.Ap) jest wielką nadzieją i wzorem dla odbudowy katolicyzmu i wiary w świecie". Felieton w prostych cięciach po pęcinach obiegowej opinii krok po kroku obala mit postępowego obrazu kościoła nad Wisłą. Materiał ten to wg. mnie najciekawszy punkt gazety. Przy jego okazji na tezy stawiane przez autora zina, ciekawym i niezwykle interesującym dla mnie byłby fakt poznania odpowiedzi niejakiego Szymona Hołowni (człowieka uznawanego za jednego z bardziej kumatych katolickich inelektualistów młodego pokolenia w kraju).
Prócz w/w kolumn, felietonu czy wspomnianych wywiadów wewnątrz można znaleźć równie interesującą rozmowę z jednym z pomysłodawców festiwalu Rock na Bagnie oraz garść recenzji zinów, którymi (jak czuję) autor interesuje się z równie wielkim uczuciem co muzyką.
Gazeta warta dalszej kontynuacji.  j.Ap (lipiec 2011) 

HIDE AND SEEK zine kontakt:
pxax@o2.pl





THE DAMROCKERS 
s/t ' CD

    ...albo okoliczności mi nie sprzyjają, albo ostatnio rozwijam się wolniej niż mój (niewiele) młodszy kolega "Bezkoc" ... jak przez mgłę pamiętam bowiem, że prezentował mi to cacko  ( w kuchni - jak się wejdzie do jego chaty ... to po "prawe rękę " na jakimś wspólnym spotkaniu już spory czas temu, niestety dopiero teraz uświadomiłem sobie co "poeta chciał przez to powiedzieć" więc do rzeczy....
   Wszem i wobec wiadomo, że wór z punk rockiem pojemny jest niemiłosiernie. W jego wnętrzu funkcjonują grupy śpiewające po angielsku, niemiecku, norwesku, hiszpańsku, włosku, esperanto, japońsku, po fińsku, rosyjsku, chorwacku, czesku, ukraińsku, węgiersku, słowacku ba ostatnio nawet i chińsku (!) etc... Rozpatrując sprawę lingwistycznie w Polsce mamy do czynienia z dwoma podstawowymi narzeczami: A) rodzimym oraz B) co raz bardziej modnym (co nie do końca podzielam) angielskim. Nie byłby to punk rock gdyby nie było wyjątków. Nad Wisłą coraz śmielej zaczynają sobie poczynać grupy śpiewające gwarą - śląską (CASTET) oraz co zaskakujące językiem kaszubskim. Do tych ostatnich należy THE DAMOROCKERS.
    Ekipa prezentuje czad po linii 77 z wielkim ukłonem w stronę THE RAMONES. O ile ten pierwszy nurt był mi przez lata sukcesywnie zniesmaczany przez polską, karykaturalną wersję skinheads to do THE RAMONES wątów absolutnie nie mam.
    THE DAMROCKERS zaskakuje in plus. Ta płyta to nie hymn o piwie, seksie i ulicznych bójkach. To krążek z lekkimi naprawdę fajnymi piosenkami. Wyprany ze stadionowych kretynizmów album daje szansę na spędzenie kilku naprawdę przyjemnych chwil z niezobowiązującym do niczego punk rockiem. Język kaszubski jest dla tej płyty absolutnym cukierkiem. Nigdy nie słyszałem takiej nawałnicy słów w tym narzeczu, ale już na pierwszej randce kupiły mnie na całe dwa dni słuchania non stop. Dialekt ten (mi osobiście) kojarzy się z językami narodów byłej Jugosławii. Nie wiem czy mój trop jest dobry, ale tak właśnie go słyszę. Do płyty dołączona jest wkładka z lirykami po polsku i kaszubsku co ułatwia zrozumienie całości. Miejscowy mer czy tam burmistrz powinien dać chłopakom medal lub co najmniej dukaty na jakiś ultra wypasiony sprzęt za upowszechnianie tej kultury w kraju – bo tą rolę ta  płyta  spełnia w 100%. Na koniec jedna z historyjek opowiedzianych przez THE DAMROCKERS. j.Ap (lipiec 2011)

Kóza (po kaszubsku)

Mój tata kupił kóza trze detczi za nia dół
Uwiązół ją do wóza i fuksa podcygnął
Jedze tata jedze tabaczka zażiwo
Obezdrzół sa za kózą wejle ten diobel sa urwół
Mój tata skócził z weóza i wółó mac mac mac
Bo widzy że ta kóza uceko prosto w las
Biegó tata biegó a bukse chwycył w górsc
Bo żebe kóza wlemic ó buksów odpiął pas
A tam przed samim lasa beł taczi wióldzi dół
Tam kóza przeskócziła a tata prosto w dół
Bkse prze tim zgubił bo w race trzymół pas
A żebe ciebie kózo ten jasny piorun trzasł






THE CLASH
 "The singles" 19 x CD' Ep

Istnieją zespoły, które lubimy bardziej, mniej i te, które mamy głęboko w d.....żym poważaniu. Pośród nich są też i te, którym zasług dla rozwoju rozdziału pt. muzyka odmówić nie sposób. Dla takich grup czy chcesz czy nie chcesz historia już dawno zarezerwowała miejsce w loży V.I.P.
Dotychczas, żadnemu z zespołów nie udało się sprawić by cały świat padł na kolana i kwiczał przed nim z uwielbienia. Kilka grup było jednak blisko. Znamiennym i ciekawym w tych dywagacjach wydaje się fakt, iż wśód nich praktycznie nie funkcjonuje, żaden, który istniał by do dziś. Możecie się zgodzić lub nie, ale do takich grup, o których świat pamięta z głęboko zakorzenionym uczuciem należy THE CALSH (!!!).
Efekt tej miłości dzięki koledze Siahowi (co na bierząco wie co w trwie piszczy) właśnie trafił w moje ręce.




Mowa o zbiorze 19 singli THE CLASH wydanych oryginalnie pomiędzy rokiem 1977 a rokiem 1985. Sukinsyny z SONY / BMG postarali się o niesamowity rozmach robiąc z tego super box 19 CD oraz konkurencyjny box - pakiet 19 winylowych singli. O ile kompakty udało się ogarnąć zasięgiem moich finasowych możliwości to chylę czoła w wielkim "RESPECT" przed wszystkimi, którzy mają to cacko w wersji winylowej (w dniu wydania koszt tegoż to podobno 120 funtów ... i nadal rośnie). Bez względu na formę wydawnictwo robi niesamowite wrażenie. Każdy z 19 x Cd'Ep wykonane jest w idealny sposób. Dzięki szczególnej dbałości o szczegóły mój kompaktowy box zawiera wierne imtacje wszystkich 19 singli. Zaznaczyć należy przy tym, iż słowo imitacja należy traktować dosłownie. Wszystko zrobione jest perfekcyjnie. To, że każdy z nich posiada oryginalną okładkę to ch...(walebne), ale do tego te znienawidzone kapitalisty dodają wszystkim imitację ochronnej białej koperty Ep, wewnątrz której potencjalny "klient" wyjmując płytę zostaje zaskoczony wierną kopią singla w wersji CD zawierającym nawet rowki. Gdyby takiej muzyki słuchał Pawlak z filmu "Sami  swoi" na bank sieknąłby coś w stylu : "TOŻ TO ŚIOK !".



Co by się więcej nie pogrążać i nie kłapać językiem po próżnicy: wszystkim ceniącym ten zespół z najgłębszych czeluści jestectwa polecam to cudo jako ponadczasowe  ! ! j.Ap (lipiec 2011)




SONNENUNTERGANG 
(ZACHÓD SŁOŃCA ZINE)

Rafał Grodzicki to człowiek od lat pochłonięty pasją przelewania myśli w słowa i obrazki. Jeden z kilku znanych mi maniaków zinów. Od zawsze coś tworzy, klei, kombinuje. Podczas spotkań często powtarza, że już dość, że koniec, że to ostatni raz, by po chwili zaprezentować coś nowego. Najbardziej znanym bo najdłużej wychodzącym zinem autorstwa Rafała był FSHUT SŁOŃCA jego kontynuacją na moment (po jednej z kolejnych fal zniechęcenia) stał się zine LEAVE ME ALONE, który zatrzymał się bodajże na numerze trzecim. Najnowsze dziecko, za którym stoi kolega Rav to SONNENUNTERGANG zine (ZACHÓD SŁOŃCA). Rozpatrując nazwę można by przypuszczać, że fanzin ma zamykać w logiczne klamry "przygodę" autora z zinami - w co nie wierzę.
Ten jak i poprzednie numery wszystkich zinów jakie wyszły spod ręki Rafała wykonany jest metodą "wytnij i wklej". Dzięki temu osiągnął on rozpoznawalny "sznyt". Mimo programowego punkrockowego chaosu fanzin jest przejrzysty, czytelny i estetyczny. Od jakiegoś czasu prócz jak zawsze wysokiego poziomu treści są zaskakujące wstawki w fakturę papieru. Tym razem zine przynosi nam niespodzianki typu: gwóźdż, fragment lusterka, znaczek pocztowy, przezroczyste nadrukowane folie z niesamowitymi graficznymi patentami i (co staje się już powoli tradycją) spięcie całości na śruby fi 6 mm ( o ile się nie mylę). Czuć serce i mega pietyzm w wykonaniu całości. Wewnątrz numeru kolumny (Edgar, Długi, Rav, Sław), recenzje płyt, zinów, rozmowy (Uszaty NIKT NIC NIE WIE records & stowarzyszenie FERMENT, Kevin Arnold - autor zinów ( DOLINA LALEK, CUDOWNE LATA ) wywiady (BARAKA FACE JUNTA, PRZECIW, MEINHOF, ZPO), raporty (Brno), materiały (ZYKLOME A),  relacje (Turcja widziana oczyma punkowego obieżyświata Grzestera), ponadto komiksy, wiersze a więc wszystko co dobry zine zawierać powinien.
W przeciwieństwie do kilku innych zinów nawet tych bardzo znanych ZACHÓD czytam zawsze z głębokim zainteresowaniem, wertując to cudo od końca do początku  i odwrotnie. Rzecz przyjemna w dotyku i treści, co zdarza się co raz rzadziej bo i zinów co raz mniej. Dlatego też kibicuję autorowi by jak najdłużej dostarczał wypasionych doznań mi i wszytkim, którzy na nie czekają.

PS. By nie było idealnie - przyznam, że mam jednak pewien kłopot z tym zinem. Zawsze ukazuje się on tak jakoś z nienacka. Człowiek musi być czujny, by nie przegapić. Rav - człowiek skromny nie za bardzo ma ochotę na nachalny lans wszędzie gdzie tylko się da. To super cecha choć z lekka utrudnia dotarcie do zina. Ostatnio zdobywam go sporym fartem bezpośrednio ze źródła - bezpłatnie co mnie z lekka zaczyna krępować. Rafał opanuj się człowieku !!! :) lecz nie zaprzestawaj zinoróbstwa boś już ikoną dobrego DIY zina w tym kraju. j.Ap  (lipiec 2011)




BARAKA FACE JUNTA 
"s/t" ' LP
TRUJĄCA FALA / NIKT NIC NIE WIE ' 2011

Bardzo miłe zaskoczenie. Zupełnie ni stąd ni zowąd BARAKA FACE JUNTA polskiej offowej muzyce przypomina styl penetrowany dawno dawno temu przez holenderski KONKUREL. Mamy rok 2011 więc takie granie nie jest ani modne ani lukratywne ani oczekiwane przez rzesze wygłodniałych scenowych melomanów. Stykający się z tą płytą jako ciąg skojarzeń wymieniają:  THE EX, DOG FACED HERMANS - ja dorzucam szczyptę RYTHM ACTIVISM oraz echa SUBMISION HOLD. Ideowo azymut wydaje się jednak wyznaczać sceptycyzm oraz krytyczne podejście do rzeczywistości made in CRASS. Słucham, słucham i dochodzę do wniosku, że to bardzo porządna płyta. W moim przekonaniu nie zobaczymy jej w żadnych forumowych podsumowaniach roku. Nikt nie bedzie się nią podniecał, nikt nie będzie podbiał tematu bo ciężko wylansować dzięki niej cokolwiek. Ciężko "jarać się" czymś co jest proste - zwięzłe - prawdziwe - i ....takie archaiczne w formie. Płyta robi na mnie wrażenie z kilku powodów: 1: Nikt jej szumnie nie zpowiadał pomimo tego, iż bije na głowę kilka modnych klakierskich podniecaczy; 2. Jest w języku, który rozumiem bez korzystania z wkładki i słownika, 3. Jest inna niż większość polskich produkcji słyszanych po 2000 roku, 4. Teksty zmuszają do wyhamowania i choćby chwili zastanowienia nad tym co "poeta chciał powiedzieć"; 5. Płyta ma interesującą oprawę graficzną (ukłony dla BANKS'iego) kierującą uwagę przez obraz na tekst; 6. Po ostatnie:  jeśli  ktoś obecnie w Polsce tworzy wbrew trendom to grupę BARAKA FACE JUNTA w moim prywatnym rankingu zaliczam do przodowników tego grona. Szacunek za formę i treść. j.Ap





JUST WENT BLACK
"Dead Ends" MLP
ASSAULT RECORDS '2011

Nie jest tajemnicą, że lubię kiedy hardcore prócz niezakłamanej i niewyrachowanej wściekłości zawiera w sobie odrobinę melodii i nie głupi przekaz. Jeszcze lepiej jest gdy zespół umiejętnie i w odpowiednich proporcjach miksuje w swoim graniu wszystkie te elementy. Najnowszy JUST WENT BLACK ma w sobie wściekłość, nostalgię, liryczne melodie i skłaniający do myślenia przekaz – co więcej potrafi (przynajmniej mnie) zmusić do przesłuchania tego co ma do powiedzenia kilka raz z rzędu jednego dnia. W świecie kiedy w muzyce klon kopiuje klona JUST WENT BLACK błyszczy jako jakość sama w sobie. Moje zaintrygowanie tym zespołem wywołuje głównie niepokojąca tematyka ich tekstów. Skupiona na poszukiwaniu sensu życiowych wyborów, pełna refleksyjnych rozczarowań i pytań bez odpowiedzi, z których wnioski bardzo często krącą się wokół grobu. Z tym przekazem bardzo udanie koresponduje muzyka. Utwory JUST WENT BLACK nie są tępą naparzanką. To ilustracje do opowieści o braku wiary, zwątpieniu czy zagubieniu – swoiste wycieczki w mroczny świat wątpliwości. Czasami jest więc głośno, szybko i intensywnie, czasam zaś wolno, nastrojowo i oszczędnie. JWB grają w stylu powiedziałbym – mocno poszukującym jaki najokazalej serwowała nam scena hardcore / punk na początku lat 90. Ci Niemcy wydają się do tego nawiązywać a robią to na tyle intrygująco, iż zatrzymanie się przy ich muzyce może okazać się dla potencjalnego słuchacza nad wyraz pożyteczne. Mini LP "Dead ends" to piąty materiał grupy w ich histrorii rozpoczętej gdzieś około roku 2001/2002 r. Dotychczas nagrali "Demo" CD (2002), 7"Ep "Balancing Reasons In An Unbalanced World" (2003), CD "Tides", 10" pt. "Embracing emptiness" (2007) oraz Ep "Crossroads" (2009). Dla darzących muzykę uczuciem szczerym polecam oczywiście wszystkie. W wersjach do dotknięcia ma się rozumieć !. Reszcie nie polecam nic – bo i po co ? j.Ap






TREBLINKA 
Muistatko...?- CD
100NIST LEVYT' 2010

TREBLINKA to jeden z moich ulubionych fińskich zespołów lat 80. Kiedy gdzieś około roku 1989/90 na  jakiejś pożyczonej taśmie usłyszałem ich po raz pierwszy - byłem trafiony od pierwszej kuli. Swój zachwyt  rozbudowałem  do tego stopnia, że gdy w roku 2000 tworzyłem z kolegami nowy projekt dwa utwory TREBLINKI znalazły się w naszym repertuarze. Przerobiliśmy je na swój sposób i tak to "Helvettiin ja takaisin" oraz "Fantasia" stały się piosenkami pt "Bat" i "Żelazne gusta" naszego APRIL. Pamiętał o tym jeden znajomy maniak fińskiego punk rocka dając cynk o ukazaniu się tego retrospektywnego CD. Co więcej Grzester skombinował mi tą płytę dzięki czemu mogę cieszyć się nią w wersji cyfrowej kiedy tylko zapragnę. Krążek prócz moich ulubionych kawałków z trzeciego demo TREBLINKI nagranego w listopadzie 1988 zawiera również pozostałe dwa ujawnienia tych ostrzaków tj.: demo II nagrane w lutym i marcu 1988 oraz pierwsze demo z lipca 1987. Całość to 25 wściekłych, dynamicznych niepozbawionych melodii utworów z przepięknie przesterowaną w starym stylu gitarą. Booklet zapotrzony jest w obszerne info o wszystkich popełnionych przez TREBLINKĘ koncertach, ich teksty oraz wywiad z jakiegoś zina. Myślę, że jeśli ktoś choć trochę lubił APRIL nie ma szans by nie zakochał się w jego fińskim pierwowzorze. j.Ap 



ALL WHEEL DRIVE 
Wszyscy Koło Jechać - CD
NO PASARAN RECORDS' 2010

Na takie płyty czeka się latami a i tak przychodzą niespodziewanie. Będąc posiadaczem demo AWD, które wielokrotnie cieszyło ucho i duszę miałem powody spodziewać się, że wystrzelą solidnym materiałem. Mijały miesiące - do domu trafiały różne płyty, aż tu nagle zupełnie niespodziewanie - bach i  jest ! Jeden z najbardziej energetycznych, nieskażonych żadnymi naleciałościami punk rockowy krążek. Radość w czystej postaci. Materiał absolutnie pozbawiony skuchy. Wielu z tych, którzy próbują wyczarować melodic a i tak im nie wychodzi wysłałbym na praktyki w okolice Poznania. Płyta od początku do końca super soczysta brzmieniowo. Zaczyna ją coś na kształt zabarwionego lekkim tupetem proroctwa o wielkości zespołu. W moim przypadku wszelkie "Ochy i achy" z Intro po przesłuchaniu całości stały się tylko preludium do jeszcze większych "ochów i achów" zachwyconego słuchacza. Ostatni numer z płyty po prostu nokautuje swoim pomysłem i humorem. Pomiędzy pierwszym a ostatnim tempo nie spada. ALL WHEL DRIVE są jak dobrze rozpędzona ciężarówka z ciekawie zawodzącym kierowcą. Nie przeszkadza mi zupełnie odmienna maniera tegoż pieśniarza. W przeciwieństwie do coniektórych bez takiego wokalu nie wyobrażam siobie tej płyty. W treści dominują tematy refleksyjno - romantyczne. Piosneki sponsoruje bezpretensjonalność. Ten brak zadęcia oraz od początku do końca panująca radość jest wspólnym mianownikiem wszystkich kompozycji.  Każdy z 12 utworów nadaje się samodzielnie na punkowy szlagier, zarówno do nucenia pod nosem jak też otwartym kodem, paszczowo na ich gigu. Bardzo fajnie wkomponowana kobieca melorecytacja sprawia, że utwór "Samotni pośród gwiazd" zyskuje dodatkową zwiewność i podoba mi się ciut bardziej od zajebistej całości.
ALL WHEEL DRIVE tworzą muzycy takich kapel jak: NEXT VICTIM, APATIA, BHIMAL oraz nieistniejącego już W SEKUND 5. Czuć, że to co robią jest dla nich niesamowitą odskocznią od tego co na codzień uskuteczniają gdzie indziej. Nie trzeba doktoratu by zaczaić, że takie granie sprawia im  moc radochy.
Płyta z kategorii tych,  której można słuchać na okrągło a i tak jej mało. Nie co dzień dubluję CD winylem  (który właśnie nadciąga). Tym razem bez jakichkolwiek oprów tak się jednak stanie. Rewelacja !! j.Ap 





W KILKU SŁOWACH
 Jedna scena, jedna ściema CD
SPOOK RECORDS' 2010

Nadchodzi młodość ! W KILKU SŁOWACH to kapela stacjonująca w Oświęcimiu i Chełmku a więc południowcy. Jak na południowców przystało szarpią struny z niezłą pasją. Do tego nadają w narzeczu zrozumiałym bez sięgania do wkładki na bardzo dobrych, energetycznych obrotach. Ich muzyka wydaje się być wypadkową REGRES i COALITION do tego nagrana i podana bez żenady. Słuchając tej płyty i obcując z zawartością bardzo ciekawie skąd inąd zmontowanej książeczki odnoszę wrażenie, że chłopaki (a jest ich pięciu) mają poukładane w głowach. Rozumieją doskonale arcytrudny (dla wielu wręcz niepojęty) fakt, że hardcore /punk płyty należy kupować a nie kraść z internetu, gdyż tylko tak ta scena ma szansę przetrwać. W KILKU SŁOWACH wydają się też mieć spory dystans do tego co robią vide legitymacja scenowa zamieszczona w środku :). Ich liryki mają dar. Kapela w kilku zwięzłych słowach trafia w cel co dla  chociażby  Włochatego zabiera dużo więcej czasu, miejsca i nie zawsze kończy się trafieniem. Dobra, dobra teksty W KILKU SŁOWACH  to nie są może jakieś wyżyny epickiej literatury, ale swój pozytywny ładunek młodzieńczej zadziorności i idealizmu z pewnością posiadają. Śpiewanie o sprawach prostych i przyziemnych takich jak w "Kropka com", "SxE po 8 piwach" czy nastarajający in plus "Podnieś głowę" oraz "Taki właśnie jestem" sprawiają, że im po prostu wierzę. Co ostatnio nie przychodzi mi zbyt łatwo. Tym zawodnikom udało się  zaskarbić moją sympatię 8 utworami w 12 minut i 47 sekund. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że z Wami uda im się to również :).
Jeśli tylko przetrwają szaleństwo dzisiejszego świata i się nie rozpadną  może to być band porywający  tłumy. Dobry debiut. j.Ap

Poniższe to efekt współpracy głównie z pismem PASAŻER, które korzystając z okazji polecam  http://pasazer.pl/



EL BANDA
 Skutki uboczne 2 x Lp / CD
PASAŻER RECORDS' 2010


Pamiętam czas, w którym, po znakomicie przyjętym debiucie „Przejdzie Ci” zespół ni z gruchy ni z pietruchy ogłosił swój rozpad i jak wieść gminna niesie niczym obrażony gość odszedł od suto zastawionego stołu w najlepszym momencie imprezy. Niewiele jednak wody upłynęło w Wiśle by orkiestrze się odmieniło. Wrócili z początku tak jakby po cichu, gdzieś bocznym wejściem, polepieni nowymi doświadczeniami - na własnym organizmie udowodniając prawdę zawartą w tytule swej pierwszej płyty. Pod koniec zimy 2010 EL BANDA z podniesioną głową na powrót usiadła do stołu ! Usiadła dojrzała, pełna gorzkich treści i okrzepła życiowo. Wróciła przynosząc na ten stół nagrania, które jak żadne inne można śmiało określić pierwszą zgrabną próbą stworzenia polskiego punk koncept albumu.
Spotkanie z tą pozycją do samego początku było dla mnie niepokojąco intrygujące. Rozpoczyna je ascetyczna kolorystycznie – elektryzująca wizualnie okładka z martwym ciałem świni w roli głównej. Pieta XXI wieku wg. El Bandy Czad ! Wewnątrz obraz dziewczyny obejmującej martwe ciało zwierzęcia to równie piorunujące wrażenie.
W warstwie muzycznej płyta zdominowana jest przez sekcję (bas + perkusja) tworzącą za każdym razem dynamiczne, pulsujące zróżnicowaną intensywnością struktury, które dają znakomity punkt odbicia reszcie instrumentów. Nie brakuje jej melodii z kategorii tych liryczno mrocznych przez co jeszcze bardziej pasujących do słów których są nośnikiem. EL BANDA tą płytą burzy otaczające nas plastikowe niby piękno. Atakuje wyobrażenie świata budowane przez bilbordy i reklamy. Wypowiada wojnę wszystkim tym doskonałym, idealnym i uśmiechniętym niby ludziom z TV. EL BANDA muzyką i słowem dokonuje zamachu stanu na fałszywy obraz rzeczywistości. Na płycie nie ma ani jednego utworu, który od początku do końca można nazwać słodem. Jeśli pani śpiewa ładnie muzyka gra szorstko, jeśli muzyka jest liryczna to treść staje się brzytwą. W innej konfiguracji oba te elementy spotykają się niezwykle rzadko. Dzięki temu ta płyta jest tak samo punkowa jak artystyczna. A to wg. mnie naprawdę wielka sztuka.
Obuchem nokautującym odbiorcę w przypadku EL BANDY są teksty. Dominuje w nich emocjonalny ekshibicjonizm posunięty do ekstremum. Świat widziany oczami kobiety jest w nich przerażająco prawdziwy. Osobiście nie wierzę by były udziałem jednej osoby, która jest ich bohaterką. To nie możliwe mieć tyle złych doświadczeń w jednym życiu. Za każdym razem słuchając tych piosenek zastanawiam się głównie nad tym. Nie dopuszczam myśli, że jest inaczej.
Emancypacyjny charakter tekstów odkrywa bolesną prawdę feministycznej walki o równouprawnienie. Liryki EL BANDY przenoszą tą walkę do mieszkań ukazując brutalny los kobiety odczłowieczonej, pozbawianej godności i prawa do swobodnej kreacji marzeń, uczuć i zachowań. Odsłaniają sytuacje wręcz kryminalne, w których kobieta jest bita, wykorzystywana seksualnie i upokarzana na każdym kroku.

Złoty krążek


wyszłam za mąż, raptem wczoraj
dziś mam miodowo, miesiąc miodowy
pływamy w kryształach, pijemy Martini
w m4 czekają żelazko i garnki
za trzydzieści lat będą moje !!

wyszłam za mąż, jestem w ciąży
dziś bierzemy wózek, też na raty
kochamy się z mężem, bo mój jest mąż
w m4 zasłony przeciwsąsiadowe
za trzydzieści lat będą moje

wyszłam za mąż, z miłości wyszłam
dziś mniej boli, bo się goi
gruchnęłam o podłogę, dziecko gruchnęło
w m4 zamiatam włosami podłogi
za trzydzieści lat będą moje

wyszłam za mąż, gryzę wargi
dziś szukałam przepisu na śmierć
podkręcę lodówkę, schowam się w niej
w m4 w lodówce zamrożę się
bezgłośnie ugotuj ze mnie rosół
i jedz go przez trzydzieści lat, spłacając świat

Skutki uboczne zawierają 24 utwory to bardzo dużo jak na jednorazowy strzał. Ciężar gatunkowy treści dla wielu może okazać się nie do przejścia. Niektóre ze sformułowań mogą stanowić sporą zagadkę. W moim przypadku było to powodem do kolejnych spotkań z tą płytą. Spotkań za każdym razem tak samo refleksyjnych jak za razem pierwszym. Dwupłytowa EL BANDA wystaje po za powszechne wyobrażenie punk rockowego zespołu. Nie sądzę by był to przypadek czy jakikolwiek fart jaki przydarzył się zespołowi podczas procesu tworzenia. Efekt finalny to wynik, który EL BANDA zawdzięcza sobie. Nagrali wbrew wszystkiemu płytę odważną pod każdym względem, bez oglądania się na trendy i mody. Zrobili to po swojemu. Stworzyli coś ponadczasowego. Nieświadomie wznosząc poprzeczkę nie do przeskoczenia. Obawiam się że również dla nich samych. Czego im i sobie oczywiście nie życzę. j.Ap

PS. Płyta jest do zdobycia również w wersji CD z zupełnie inną (równie ciekawą) okładką.





GAS CHAMBER MELODIES 
“s/t” 12”
kooprodukcja: 
YAMA DORI / TEETH TO CONCRETE ‘ 2009

Mocno wrzeszczany, konwulsyjno – chaotyczny hardcore, gardłowy - rozdygotany emocjonalnie wokal, częste zmiany tempa i nastroju. Obłędna moc przeszywających sobą dźwięków i treści spleciona z momentami niepokojącej ciszy. Linie melodyczne ograniczone do ekstremalnego minimum wypływające wyłącznie na krótkie chwile. Frustracja, ból, rozczarowanie światem i ludźmi. Refleksje nad upływającym czasem. Człowiek kontra współczesny system towarowy, kobieta kontra lansowany ideał piękna. Popędy błednie nazywane miłością. Dziesiątki egzystencjalnych pytań bez satysfakcjonujących odpowiedzi. Prowokacyjne odwracanie znaczeń. 180 gramowy winyl. Niesamowicie treściwy booklet. Ascetyczna oprawa graficzna oparta tak jak muzyka o estetykę brudu i brzydoty.
Scena diecezji lubelskiej od dawna wydaję się żyć własnym nieporównywalnym do żadnego innego miejsca w kraju rytmem. Koncerty, inicjatywy, fanziny, marsze, afera z UOP, masy krytyczne, wytwórnie, punk sklepy, punk manufaktury, ludzie i zespoły - jeden dziwniejszy od drugiego. Łączy je coś czego wyraźnie brakuje innym – kontrolowane dążenie do tworzenia nowej jakości. W wypadku GAS CHAMBER MELODIES dążenie to spłodziło wysoko wysublimowaną prowokację dla poszukujących. Trudną, chropowatą, szorstką i mało przystępną.
W polskim wydaniu nie słyszałem już dawno czegoś tak nieprawdopodobnie swędzącego skórę od środka. Obrazoburcze odwracanie znaczeń spowodowało, że brud wyniesiony został do rangi piękna. Brud formy w wydaniu GAS CHAMBER MELODIES wydaje się być jedynym środkiem, który bez fałszu i wszechobecnego zakłamania jest w stanie ukazać prawdę o współczesnym świecie. Środkiem użytym bardzo świadomie na każdej płaszczyźnie. W odwiecznym sporze co w punk rocku jest ważniejsze? Muzyka czy tekst ? Ta płyta to argument o mocy kiloton uranu na rzecz tekstu. Muzyka jest samolotem niosącym tą bombę.
Dopiero słuchając tych nagrań uświadomiłem sobie jak niesamowity jest to projekt.
Tak długo jak będę widział tą pozycję zalegającą w dystrybucjach będę uważał, że punk rock to muzyka tępych buraków mających w dupie jakiekolwiek istotne treści. j.Ap




PANACEA 
“s/t” 12”
SADNESS OF NOISE RECORDS’ 2009

Kolejny winylowy debiut. I po raz kolejny ciekawa rzecz z okolic Lublina. Płytę otrzymałem drogą fascynacji żywiołowym występem tej orkiestry na pewnym grudniowym koncercie w Warszawie. To co wyrabiał tam ich perkusista przeszło najśmielsze oczekiwania moje + kilku starych koni co to z niejednego już żłobu owies jedli. Na tymże koncercie jego koledzy z “przedpola” nie pozostawali dłużni. Kunszt i solidne rzemiosło wszystkich dały wtłaczający w podłogę efekt. Muzyka jaką uprawia PANACEA można nazwać umownie neo crustem. Mroczny, powoli napędzający się rozbudowany walec, w ekstremalnych momentach uniesień dochodzący do szaleńczych temp wściekłości i wrzasku. Potężne brzmienie gitar raz po raz świdrujące łepetynę niemożebnym grzmotem tylko po to by za chwilę rzucić słuchacza w ramiona melancholijnego wycieńczenia. Amplituda doznań, huśtawka dźwięków i nastrojów. Od łopotu skrzydeł motyla do napierdolu w d-beatowym stylu. Biorąc pod uwagę zespoły jakie płodzi dystrykt lubelski jakoś nie mogę sobie wyobrazić by w tym regionie ktokolwiek jeszcze komponował w oparciu o zasadę: zwrotka – refren. Wszystko stamtąd podszyte jest takim wkurwieniem, że “o matko!”. Stolicę “czarnej, starej, obnaszywkowanej i kumatej” Polski już dawno z Łodzi przeniesiono do Lublina. Debiutancka PANACEA to tylko potwierdza ! Wszystko czarne – tylko winyl przezroczysty. j.Ap




GOVERNMENT FLU
“Fuck poetics” 7” EP
REFUSE RECORDS’ 2009

Zanim dotarła do mnie ta płyta dochodziły mnie dobre opinie o tym zespole. Pierwsze skojarzenie po włączeniu to vocal barwą uderzająco podobny do Pana Mirreta z Agnostic Front sczególnie z jego pierwszych płyt. Muzycznie Government Flu to jednak zupełnie inna para kaloszy. Konglomerat muzyków wchodzących w skład “rządowej grypy” musiał poskutkować ciekawym efektem. Ekipa tworząca ten band to ludzie uczestniczący w takich projektach jak: SIX PACK, BOLD & THE BEAUTIFUL, FALL BEHIND czy DAYMARES. W muzyce GF słychać więc wpływy wielu trendów z dominacją dobrego czystego HC z lat osiemdziesiątych bez jakichkolwiek metalowych naleciałości. Obecne są także wyraźne odniesienia do współczesnej wersji mojego ulubionego gatunku. Mocne muzyczne korzenie idą tu ramię w ramię z mentalnym rodowodem załogi dając ciekawy finał w postaci prostych jasnych tekstów. Utwory zespołu są zwięzłe i powiedziałbym zawadiacko młodzieńcze. Czuć, że kapeli przychodzi to bez większego trudu. Hardcorowy drive wypełnia wszystkie kompozycje w doskonałych proporcjach połączony z jakimś niewypowiadalnie świeżym pierwiastkiem. Słucha się tego bardzo fajnie. Przykład niniejszego bandu pokazuje, iż powoli w naszym grajdołku debiut na winylowym singlu staje się regułą. W przypadku Government Flu w podobnym czasie ukazały się aż dwa 7” calowe krążki co mocno przybliża polską scenę do standardów światowych znakomicie świadcząc o dynamiczności organizacyjnej zespołu oraz jego wydawców. Obok THE FIGHT, ALL DAY HELL czy LAST BELIVER najciekawsze muzyczne objawienie ostatnich czasów. j.Ap




SEASICK 
“Ennui” 7” EP
HEADCOUNT / REFUSE RECORDS’ 2009

Niezłe zadziory z tych amerykańców. Zaczepno – napastliwy HC w ich wykonaniu mi nasuwa skojarzenia z Black Flag oraz ze wszystkim co dobre z tamtego okresu. SEASICK jest jednak bardziej współczesny niż odtwórczo-historyczny. Czuć w ich muzyce święcący ostatnio triumfy VERSE. Wypadkowa tych dwóch kapel wydaje się najbardziej oddawać pomysły tworzone przez SEASICK jak też kierunek w jakim zmierzają. Choć to jedynie cztery utwory to na singlu sporo się dzieje. Jest tempo, jest agresja, są gitary jak mówi mój ziom w stylu “dży, dży, dży”, ale także zwolnienia pielęgnowane przez gitarowe solo. Jest moc vocalu oraz bez problemu wyczuwalna melodia. Miałem okazję oglądać ich na żywo na świetnym Ferment Fest w Nowym Targu i muszę przyznać, że wywarli na mnie bardzo dobre wrażenie. Zero fashion core'owej napinki ubrani w znoszone flanele i wytarte portki zdeklasowali swym koncertem tego dnia dotychczas wielbionych przeze mnie z płyt Bridge To Solace. Weszli - gitarami i krzykiem powiedzieli o co im chodzi po czym pełni pokory, bez górnolotnych przemówień zeszli w chwale. Podobnie rzecz się ma z tym singlem. Wydawnicza skromizna w połączeniu z ultra ciekawym graniem na wysokim poziomie ewidentnie gryzie się jak pies z kotem. Efekt zamierzony ?? Choć SEASICK pochodzi z dalekiego New Jersey za oceanem to coś czuję, że jeszcze o nich usłyszymy. Płyta jest kooprodukcją. j.Ap


 

EDELWEISS PIRATEN 
“Blizna” CD
kooprodukcja: 
NO PASARAN / ANGRY VOICE / TRUJĄCA FALA / 
QUATUKA / EDELWEISS PIRATEN’ 2009

Od początku mam problemy z poprawnym wymawianiem tej nazwy raz po raz skutecznie zamieniając niektóre literki. Nie mam za to problemu w słuchaniu tej płyty ze sporą przyjemnością. Żeński wokal na sporej części krążka czystszą barwą momentami przypomina mi Anię z EFAE z płyty “Dystans”. W pozostałej krzyczanej części ten sam wokal tworzy jakość samą w sobie. Ogromną zaletą śpiewającej pani jest fakt, że dzięki dobrej dykcji jest zrozumiała już za pierwszym razem bez sięgania do wkładki. Muzycznie sprawny dynamiczny hardcore punk zagrany z polotem oraz dużą dawką melodii. Ekipa miesza style nie wychodząc po za kanony szeroko pojętego HC ani razu nie korzystając z metalowej drogi na skróty, która wielu zaprowadziła w ślepy zaułek. Od czasu do czasu słychać tylko echa eksploatowanego nadmiernie Tragedy czy Klyesa. Ale w przypadku EDELWEISS traktuje to raczej jak cytat z wieszczy niż bezmyślną zżynkę. Niegłupie teksty pisane w większości z perspektywy kobiety dają spory zastrzyk świeżości. Duży plus za liryki: “Kije i butelki” “Kobieta”, “Szczurze klatki”, “Manekiny”. Ogromny bonus za wstęp do utworu “Technologie”. Już przy pierwszym zetknięciu z płytą przychodzi mi myśl, że ExPx musi być ciekawy koncertowo. Dziarska rzeźba gitar, ostry voice, mocna perka, solidny bas więc nie może być inaczej. Kliku naocznych świadków ich sztuki zdaje się potwierdzać to przeczucie. Za sprawą EDELWEISS PIRATEN, UTOPII, miejsc takich jak MOLOTOV czy UNDERGROUND i tworzącej to załogi Olsztyn zaczyna lśnić coraz jaśniej. Solidny debiut ! POGO AS FUCK !! j.Ap




BEYOND PINK 
“Toy this at home kids” 7”EP
CONTRASZT! / EMANCYPUNX ' 2009

Szwedki w kolejnym natarciu. 100% dziewczęcy, mocny, szybki, wrzaskliwy, krzyczany hardcore do jakiego zdążyliśmy się już przyzwyczaić tym razem w 6 odsłonach. Tradycja agresywnego, bezkompromisowego skandynawskiego grania pielęgnowana przez BEYOND PINK jest ciągle obecna. Prócz powoli rozkręcającego intro pozostałe pięć utworów emanuje wściekłością i żarem jakiego nie powstydziłby się żaden męski punkrockowy zespół. Ich piosenki są jak strzały z automatu, krótkie, zwięzłe i głośne. Tekstowo również bez przebaczenia, choć w większości podejrzewam to tylko intuicyjnie. Dominuje bowiem język szwedzki (dwa utwory po angielsku – pełne ostrych sformułowań oraz jednoznacznych osądów). Osobiście w tym wszystkim brakuje mi odrobiny melodii, która urozmaiciła by te kompozycje różnicując trochę całość. Nawet ostrym jak brzytwa gitarom nie zaszkodziło by kilka cieplejszych rifów. Tradycja jednak zobowiązuje króluje więc desperacko mocna luta. Płyta jest kooprodyukcją. Zdobi ją ciekawy artwork. Agresja i pasja w idealnych ilościach. Melodii szukajcie gdzie indziej. j.Ap


 

CHOIX / GOLOD & TETKA
 split CD
COOPERATIVE RECORDS ‘ 2009

Do rosyjskich kapel dość długo podchodziłem jak pies do jeża. Momentem przełomowym był wyczarowany niczym królik z kapelusza przez sztukmistrza znanego jako Sławek, zespół GOLOD & TETKA. No więc ten Sławek pewnego razu przytargał Rosjan nad Wisłę pokazując tu i ówdzie. Kilka z tych odsłon miałem okazję zobaczyć i posłuchać. Dobre wrażenie ich koncertów zupełnie przyćmiło kiepskawe odczucia demówki jaką sprezentował mi nie kto inny jak Sławek. Podczas kolejnej wizyty ekipy z Kaliningradu w Polsce (zgadnijcie kto stał za tym przyjazdem?) obdarowano mnie niniejszym splitem. Poleżał, pokurzył się, aż dnia pewnego włączyłem i gębę otworzyłem. Obydwa bandy to bystry, dynamiczny punk rock bez żadnych metalowych domieszek na szybkich obrotach. Nagrania bez jakiejkolwiek czerstwoty czy żenady i na wysokim poziomie. W kategoriach sportowych split na remis ze wskazaniem na GOLOD. Na płycie każdy zapodaje 5 utworów z czego jeden jest coverem (CHOIX – “Boys will be boy” - DISCIPLINE a GOLOD & TETKA “Banned from the pubs” PETER AND THE TEST TUBE BABIES) no i tym ostatnim zostałem kupiony ostatecznie. Wymiętoliłem ten kawałek z 18 razy zanim płyta została wyłączona. Autentycznie mi się spodobało. Ahujenna rebiata !!!
Z ciekawostek: Jura – barabańszczyk (perkusista) GOLOD & TETKA urodził się w Legnicy w garnizonie wojskowym wiadomej armii spędzając tam pierwsze 4 lata swojego życia. Po czasie wyszperał go nam sam Sławek i dzięki temu mam fajną płytę (o demówce już nie wspomnę) i znam trójkę fajnych Rosjan. j.Ap





BIRDS OF A FEATHER 
„The past the present” CD/LP
REFUSE RECORDS ' 2008

Holenderski BIRDS OF A FEATHER nie jest już nowicjuszem dla europejskiego straight edge. Zespół tworzą członkowie takich kapel jak Minstrike, Manliftingbanner, No Denial czy Betray. Osoby te od lat udzielają się w scenie więc bez wątpienia wiedzą “o co kaman”. Na żywo kapele można było zobaczyć m.in. podczas Open Hardcore Fest w roku 2007 czy też na tegorocznych (2008) czerwcowych obchodach XV-lecia Refuse Rec. Dotychczas wydali trzy single, tak więc ten krążek jest ich pierwszym pełnometrażowym dziełem. Płyta zawiera 13 sprawnie zagranych utworów będących mieszaniną old school oraz klasycznego hc. Wyraźnie czuć tu kunszt, ogranie, warsztat oraz znajomość obranego stylu. Choć na tej płycie nie znalazłem nic co mogłoby mnie zaskoczyć to jednak muszę przyznać, że jest to spory kawałek dobrze zagranej sztuki i może się podobać. Jeśli więc znasz kogoś komu chciałbyś przedstawić zespół grający klasyczny HC bez jakichkolwiek domieszek czy naleciałości - ta płyta świetnie się do tego nadaje. j.Ap





STELLA 
Łatwiej wiedzieć niż zrozumieć - demo CDR
D.I.Y. wydawnictwo zespołu' 2008

Wspaniała okładka z jeszcze lepszą grafiką wewnątrz !!! Dla mnie mistrzostwo !. Pierwsze muzyczne skojarzenia mam z ...zespołem SŁOWA WE KRWI. Różnica polega jednak na tym, że w przypadku STELLI texty stanowią metaforę i pozostawiają spore pole do manewru, zaś SWK wali prosto w twarz. Tak sobie myślę, że ta odmienność może stanowić doskonały przykład do zobrazowania różnicy pomiędzy podejściem do hardcore oraz podejściem do punk. To oczywiście teoria ...do tego mocno szemrana. Artystyczny aspekt STELLI + zaangażowany pierwiastek SWK może dać punkt wyjścia do głębszych wynurzeń na temat tego czym jest współczesny PUNK ROCK. Może... choć nie musi. Ta dowolność wydaje się jednak doskonale ( w moim przekonaniu) ilustrować zamiar STELLI tj. wykorzystania szorstkiej muzyki hardcore do wyrażenia uczuć kłębiących się wewnątrz współczesnego młodego człowieka, który chce odbierać świat ze zrozumieniem. Tak to widzę - i taka jest dla mnie STELLA. Czy zrozumiałem ? Nie wiem ? j.Ap





THESE HANDS ARE FISTS 
“Peace is bad for business” CD
REFUSE RECORDS' 2008

Z miejsca przyznaję duży plus za tytuł. Etymologicznie THESE HANDS ARE FISTS tworzą członkowie takich kapel jak NEW WINDS , TIME X oraz FIGHT FOR CHANGE a więc z pewnością nie nowicjusze. Płyta będąca debiutem utrzymana jest więc w szybkich old school rytmach, które najbardziej z powyższych trzech kapel przypominają dokonania New Winds. Jej brzmienie odarte jest jednak ze ogromu melodyjności jaką miały “nowe wiatry”. W zamian za to mamy tu do czynienia ze sporym pokładem szorstkiego i dynamicznego HC co uznaje za kolejny plus. Inną analogią łączącą THAF z NEW WINDS są  deklamacyjne dygresje na polityczne i społeczne tematy. Lirycznie więc przez cały czas czuć ducha uznanych protoplastów. Ekspresja południowców jest ogólnie znana tak więc również i ta płyta nie oszczędza nam zmian tempa, energii żaru, które połączone razem nie pozwalają odbiorcy się nudzić. Choć to dopiero debiut to muszę zgodzić się z opinią, iż THESE HANDS ARE FISTS ma duże szanse by przekazem i muzycznym polotem osiągnąć to co udało się uzyskać jego członkom w poprzednich bandach. Reasumując daję dwa mocne PLUSY w trzystopniowej skali wymyślonej przeze mnie na użytek tego debiutu. j.Ap




SPES EREPTA 
“Minutova terapie” CD
REFUSE RECORDS' 2008

Się dzieje. Czesi wydają w Polsce. Fakt, który w kontekście permanentnego unikania polskich bandów na FLUFF FESCIE bardzo cieszy. Kto wie może właśnie on stanie się początkiem odnowienia braterstwa we wspomnianym temacie ? Ale dość tych dywagacji SPES EREPTA Vegan Straight Edge d-beat - anarchocrust petarda – silnie naładowana przekazem ma szanse wielu z Was zadziwić. To co wybucha z tej płyty nie można jednoznacznie zakwalifikować jako typowy OLD/NEW czy innego rodzaju synonim HC. Jedno jest pewne tempo wgniata !! DISCHARGE cztery razy szybciej !! Ci Czesi są niesamowici - grają tak jakby mieli babcie w Łodzi. Stajl na czarno, we wkładce wyeksponowana ANTIFA + wyraźny hejt na polityków. Grzebię w głowię by znaleźć ich jakiś polski odpowiednik – przychodzi mi do głowy jedynie MEINHOF, który w Londynie powstał z inicjatywy rodaków... Tak te kapele są mocno podobne. Sprawdź sam. Choć to nie moja para kaloszy SPES EREPTA – wprasowała mnie w dywan. Od teraz do rzeczy kojarzonych z Czechami obok Krecika, Arabeli, Kofoli i knedli dokładam ekipę SPES EREPTA. j.Ap





V/A
„BACK FROM THE DEAD-4 WAY SPLIT” 
split CD
REFUSE RECORDS ' 2008

Materiał z kategorii dokumentalnych powstały na skutek, braku możliwości wydania pełnowymiarowych płyt zespołom, które dobrze się zapowiadały jednak z różnych względów umarły. Na krążku odnajdziemy więc cieszące się jeszcze niedawno dużą popularnością ekipy X'S ALWAYS WIN, CRUSH ALL FAKES, THE AGE (vel SECOND AGE) oraz INSURECTION. W przypadku tego ostatniego powrót z za grobu się zmaterializował – ekipa znów zaczęła grać koncerty. Ci, którzy słyszeli te hordy wiedzą czego się spodziewać, zaś dla tych którzy nie mieli tej przyjemności, by wyrobić sobie zdanie, o zawartości płyty - niechaj wystarczy magiczne zaklęcie, które brzmi: OLD SCHOOL. Wspomniany na początku element historyczno – dokumentalny nie jest tu bez znaczenia. Dzięki tej płycie wszystkie te zespoły zostały bowiem na powrót przywrócone światu, który od teraz może cieszyć się nimi bezterminowo. Bracia i siostry - ZMARTWYCHWSTANIE za sprawą Refuse Records - dla czworga powoli zapominanych - NA ŻYCIE WIECZNE - Amen. I jak tu nie wierzyć w cuda? j.Ap

http://refuserecords.prv.pl/




ALL DAY HELL 
„ S/t” CD
IN OUR HANDS RECORDS ' 2008

Debiutancki CD zespołu z Białej Podlaskiej, związanego ze środowiskiem squatu ZAKAŹNY to pozycja dla tych wszystkich, dla których hardcore – punk jest nadal ważnym nośnikiem idei, oraz wewnętrznych przemyśleń związanych z otaczającą nas rzeczywistością. ALL DAY HELL podaje nam surowy, mroczny - momentami apokaliptyczny HC po linii TRAGEDY wyrosły na gruncie takich tuzów jak choćby NAUSEA. Sporo tu melodii, dużo goryczy, ogrom bólu i melancholii. W tekstach cały czas odczuwalny jest kontakt z codziennością – nie ma więc wyimaginowanych problemów – są sprawy, ktorymi naprawdę żyją ludzie z zespołu oraz ekipy z nim związanej. Słuchając tej płyty czuć to niemal fizycznie. ALL DAY HELL są autentyczni. Pozbawieni blihtru i cukierkowości, lanserki oraz, nabzdyczenia, które co raz cześciej widoczne jest wśród nowopowstających zespołów. W tym kontekście biało podlasianie są NORMALNI. Ich tekstowa madrość (jak dla mnie) objawia się nie tyle w krytyce świata ale przede wszystkim w krytycznym spojrzeniu na środowisko, które starają się kreować. W Polsce co raz bardziej barkuje takich zespołów. ALL DAY HELL ma duże szanse wypełnić tę lukę.
Płytę zaopatrzono w elegancką książeczkę opakowaną w gustowny kartonik z papieru z odzysku. To kolejny dowód na konsekwencje w działaniu jakiej co raz mniej na scenie, która mieni się być lepszą wersją świata, w jakim przyszło nam żyć.
Nie ma już DIE LAST, podobno nie ma też EXMISJI (w momencie pisania zespół rzeczywiście nie istniał na szczęście gra nadal przyp.j.Ap) – jest ALL DAY HELL – równowaga w przyrodzie została zachowana. Szczerze POLECAM ! . j.Ap

http://myspace.com/alldayhellpunk
http://www.inourhands.prv.pl/




ATENCJA
 „Refleksje” CD
PASIDARYK PETS RECORDS ' 2008

Bardzo, bardzo ale to BARDZO sympatyczna płyta. Zespół pochodzi z Warmii i jest to ich drugi materiał o dziwo tak jak poprzedni wydany na Litwie. Tytuł wydawnictwa w idealny sposób oddaje jego zawartość. 11 ultrarefleksyjnych utworów podanych bez wielkiego zadęcia, w prosty, miły, jasny sposób. Nie ma tu żadnego silenia się na cokolwiek – punk rock służy ekipie za formę do kilku życiowych przemyśleń. Tematy piosenek wydają się być wynikiem autentycznych przeżyć i doświadczeń dlatego z wielką ciekawością wysłuchałem ich po raz pierwszy a później ze szczerą przyjemnością wracałem do nich już kilkakrotnie. Ortodoksi nie znajdą tu żadnych tematów dyżurnych, zwolennicy super słodów nie staną się wniebowzięci jednak w tej płycie, w tych utworach tkwi jakiś niezwykły urok. Jest w niej coś z bezpretensjonalnej uczciwości, coś co pozwala wierzyć, iż są obrazoburczo prawdziwe. W kontekście czasów w jakich żyjemy mierzonych nachalnością zachowań dużej części hc/punk bandów piosenki ATENCJI lśnią dla mnie jak autentyczne złoto. Polecam więc tą ekipę na koncerty, których powinni grać zdecydowanie więcej niż grają. j.Ap

http://www.pasidarykpatsrec.ten.lt/




BLANK STARE 
“s/t” 12” LP
REFUSE RECORDS’ 2008

Soczyste brzmienie, szybkie zwięzłe kawałki w stylu HC'80 to znany już w Polsce BLANK STARE czyli straight edge hardcore z Bostonu. Płyta jest najdłuższym ujawnieniem zespołu. Dotychczasowy dorobek to trzy 7” single w tym jeden wydany naszym kraju. Nowe 10 utworów naniesionych na 12 “ winyl nie przynosi słuchaczom żadnych rewolucyjnych zmian w porównaniu do wymienionych pozycji. Ciągle jest to rozpoznawalne bostońskie granie bez jakichkolwiek wycieczek w odmienne rejony. Muzyczna rzetelność, tekstowe zaangażowanie, oraz podtrzymywanie miejscowej tradycji w kwestii formy wydają się stanowić nieprzekraczalny rubikon dla tego zespołu. Podejście to sprawia wrażenie zamierzonego i skrupulatnie przemyślanego. Chłopaki są skąd są i nie będą grać we francuskim stylu. Nie jest to niczym złym choć po cichu liczyłem na małą kropelkę czegoś niespotykanego. Zgadzam się z wydawcą, iż BLANK STARE jest zespołem, po którym wiele można oczekiwać. Po dość dobrze rokującym “polskim” singlu tym razem moje oczekiwania nie zostały zaspokojone. Może uda się następnym. Płyta jest jednak solidna przeznaczona dla przeogromnej rzeszy zwolenników takiego grania. W 10 stopniowej skali mocna SZÓSTKA. Najlepszy utwór: “Charmed life” bo cover (LAST RIGHTS), bo lekko inny od reszty. j.Ap




WHAT WE FEEL / LAST HOPE
 split CD
cooperative records: STREET UNITED/
ANR/BL/GETMONEY RECORDS’ 2008

Zachęcony poszukiwaniem ciekawych brzmień w rejonach najmniej spodziewanych sięgnąłem po kolejny “egzotyczny” split. Tym razem po płytę WHAT WE FEEL z Rosji oraz Bułgarskiego LAST HOPE. Zgodnie z przypuszczeniami okazało się, że w tych krajach HC nie jest czymś obcym. Ten, z którym mamy do czynienia na tym krążku pobrzmiewa po linii nowojorsko bostońskiej a więc z dominacją soczyście i potężnie brzmiących perkusji i basu z charakterystycznymi a'la MADBALL wokalami. Z tego co udało mi się wyłuskać piosenki traktują m.in. o jedności załogi, scenowej policji i paru innych dyżurnych tematach więc na tym polu rewelacji nie ma. Obydwie ekipy muszą być jednak dobrze osłuchane czego dowodem jest doskonałe brzmienie jak też cover Killing Time w wykonaniu Bułgarów. Całość wydawnictwa wieńczy bardzo estetyczny i stylowy digipack z wkładką - plakatem całkowicie podporządkowany stylistyce unity hc. Przy okazji tego krążka nasuwa mi się mała filozofijka: otóż sądzę, że w takich miejscach jak Rosja czy Bułgaria scena hardcore wcale nie dojrzewa jak się wydaje co niektórym. Według mnie ona jest już doskonale ukształtowana i okrzepła. Tylko patrzeć jak coraz lepsze zespoły stamtąd będą grały duże trasy po Europie. To wg. mnie kwestia czasu. Krótkiego czasu. j.Ap




SCREAM CLUB 
“Big deal” CD
CRUNKS NOT DEAD/ 
EMANCYPUNX RECORDS’ 2008

Od samego początku ta płyta to dla mnie bardzo ciężki orzech od zgryzienia. A wszystko dlatego, że kogel-mogel stylów Electro-Hip Hop-Pop Punk-Art Glam-Rap nie jest dla mnie czymś bliskim. Jedyne co kojarzę z tego nurtu to polskie MASS KOTKI oraz SUPER GIRL & ROMANTIC BOYS. Choć nie zdziwiłbym się gdyby nurt ten okazał się zgoła odmienny. Ale mniejsza o to - SCREAM CLUB to dziewczęcy duet z miasta Olimpia w USA grający od przeszło pięciu lat. Na koncie dwie pełnometrażowe płyty tak więc “Big deal” jest ich trzecim albumem. Zawiera stricte klubowy elktro-konwulsyjny czadzik dość odległy moim wyobrażeniom muzyki klubowej. Ich piosenki traktują o “złamanych sercach, frustracji, telefonach po pijaku, polityce, dziewczęcych gangach i międzynarodowych aferach”. Wszystko wskazuje na to, że SCREAM CLUB cieszą się dość dużą estymą w coraz szerszych kręgach zarówno w Stanach jak i w Europie. Ich koncerty skupiają w jednakowym stopniu hip hopowców jak i punkowców. Na dodatek ekipa prowadzi swoją własną wytwórnie Crunks Not Dead promującą podobne dziwadła. Wytwórnia ta uznawana jest ponadto z protoplastę sceny D.I.Y. Queer w USA. Krążek “Big deal” na kontynencie wydała wywodząca się z Warszawy wytwórnia Emancypunx udowadniając, że lubi zaskakiwać.
Nie powiem :) całość wydaje się dość intrygująca – nie na tyle jednak bym był całkowicie przekonany. j.Ap




SECOND COMBAT 
 What Has Inspired Us? - MCD/7"EP
COMMITMENT RECORDS / 
UNITED FRONT RECORDS' 2007

SECOND COMBAT to sympatyczna ekipa z Malezji, której początki sięgają roku 1996. Tak naprawdę w Europie po raz pierwszy usłyszano o nich za sprawą kompilacji "Take On Heroes" - będącej owocem współpracy kilku wytwórni HC w tym naszej Refuse Records. "What Has Inspired Us?" jest samodzielnym wydawnictwem Malezyjczyków, na które składa się siedem utworów rześkiego straight edge hardcore w klimatach, ktore mi przypominają NEW WINDS (melodyjne zaśpiewy, klarowne melodie, szczypta polityki i ogromna dawka entuzjazmu). Latem 2007 zespoł gościł w Europie odwiedzając Francję, Holandię, Niemcy, Czechy, Włochy, Słowenię, Belgię i Polskę wszędzie dając pełne radości koncerty. Dla tych co widzieli SECOND COMBAT płyta jest super okazją do przypomnienia sobie ich energetycznych i radosnych gigów. Dla tych, którzy przegapili pozycja ta to doskonała okazja do zapoznania się z bardzo przyjemnym zespołem z egzotycznej Malezji. Sądzę, że w jednym i drugim przypadku nie będzie to czas stracony. j.Ap




WAIT IN VAIN  
Forget My Not - MCD/ EP 
CATALYST RECORDS' 2007

Ta płyta trafiła do mnie w wyniku zainteresowania pewnym nieistniejącym już zespołem z Seattle. Podążając śladem po tymże projekcie natknąłem się na WAIT IN VAIN - kapelę jednego z gitarzystów cenionego przez wielu TRIAL. W jakiś czas później otrzymałem prezent w postaci tego CD. Już pierwszy numer uświadomił mi, że nie jest to zwykła popierdułka, a rzecz niezwykle ciekawa.
WAIT IN VAIN wydaje się być pewną kontynuacją TRIAL. Czuć tą samą pasję, eksplodującą wściekłość jak też dobre socjalono-polityczne teksty. Sami członkowie jako inspirację muzyczną wskazują JUDGE, BURN czy BEYOND oraz dla jednych ważne dla innych nie - długotrwałe i czynne przywiązanie do straight edge. Cztery utwory zapisane na "Forget My Not" zawierają wszakże niewielkie ilości metalu, ale w dawkach umiarkowanych pozwalających czuć korzenie hc oraz jakby powiedział jeden znany mi profesor "związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy graniem w zespole a prezentowaną postawą życiową". "Passions Just Like Me" okupujący początek płyty to wystarczający powód do tego by krążek mógł się podobać. NIby tylko cztery kawałki, ale dobre. Moja wersja zamknięta jest w czarną kopertę z jakimś spadjącym Ikarem w wydaniu żeńskim. Wersja winylowa przyozdobiona białą okładką i wtłoczona w zielony winyl. Rusza mnie ten band więc czekam na więcej. j.Ap




THE TANGLED LINES  
Wash The Shit Off - 7" EP
REFUSE RECORDS' 2007

Najnowszy singiel coraz bardziej znanej wszem i wobec ekipy z Niemiec przynosi osiem całkowicie premierowych, szybkich i agresywnych kawałków. Muzycznie łączy w sobie praktycznie wszystkie znane style hardcore punk od old school po crossover. W przypadku TANGLED LINES tradycją staje się już chyba atakowanie odbiorcy specyficznym poczuciem humoru przejawiającym się zarówno w warstwie tekstowej, wizerunku scenicznym jak też w okładce płyty. Taktyka podawnia spraw ważnych w pełnym humoru sosie znajduje swoje odzwierciedlenie w dobrze przyjmowanych koncertach a co za tym idzie licznych trasach tejże załogi. TANGLED  LINES zjechali prawie cały kontynent europejski we wrześniu 2007 zaliczając kolejne kraje: Holandię, Belgię, Włochy, Słowenię, Francję, Austrię, Niemcy oraz Polskę. Ich płyty ukazują się za oceanem, gdzie również koncertowali rozpowszechniając swój humor i muzykę. Na rynku amerykańskim niniejszy singiel wydano nakładem Punx Before Profits Records. Jeśli ktoś jeszcze ich nie zna warto nadrobić. Kolejną okazją może być zapowiadany na jesień 2007 pełnometrażowy CD. j.Ap




NO REASON WHY 
 s/t - demo CDR
D.I.Y. wydawnictwo zespołu' 2007

 Posiadaczem tej płytki stałem się zupełnie przypadkowo. I jak to w takich przypadkach często bywa pozycja ta sprawiła bardzo miłe zaskoczenie. Chropowate brzmienie gitar, teksty po polsku do tego nie głupie, młodzieńcza zadziorność, przyzwoity warsztat i to COŚ co pozwala mi słuchać tego materiału bez jakiegokolwiek bólu. Być może popadam w euforyzm, ale płytka ta podchodzi mi jak rzadko, która z tegorocznych polskich debiutów. No może jeszcze ALL WHEL DRIVE i SORA mogą się z nią równać. Dla wyjaśnienia dodam, że NO REASON WHY to ekipa z Trójmiasta, która nie czekając na to, że ktoś ich odkryje - odkryła się sama. Zrobiła to starym wypróbowanym sposobem, któremu na imię Z.T.S. (zrób to sam) lub jak kto woli D.I.Y. I chwała im za to. Acha byłbym zapomniał. Grają klasyczny hardcore bez żadnych udziwnień. Bez metalowych naleciałości i modnych zapożyczeń. Słychać w tym zarówno starą i młodą szkołę podaną z rodzimym szlifem. Naprawdę ma to charakter. Zespołowi życzę dużej ilości koncertów, nowej, dłuższej i równie udanej płyty. A sobie i wszystkim więcej takich debiutów. j.Ap



SORA
 s/t - CDR
SPOOK RECORDS' 2007

Bardzo ciekawy krążek rodem z Bydgoszczy. Dynamiczny, dziki, rozwrzeszczany i intensywny HC/PUNK, który mi osobiście najbardziej przypomina dokonania HERODISHONEST, ale rówież COALITION, a momentami nawet REFUSED. Duży plus za umiejętne wymieszanie gatunków: intensywnego HC, emo, punk z elementami power violence. Interesujące i odważne teksty ("Dmowski") wybijające się ponad scenową sztampowość. Moc, energia, witalność i zero kompleksów sprawia, że SORA daje radę. Płyta zrealizowana w profesjonalny sposób w Electric Eye Studio przez członków Something Like Elvis. Do tego przyciągająca uwagę okładka, a dla tych dla których rozkoszy jest za mało cover JOY DIVISION "Warsaw". Aż dziw bierze, że to tylko CDR, który ortodoksyjni melomani potraktować muszą wyłącznie jako demo. Przyznać jednak trzeba, że wydane profesjonalnie jak regularny CD. Reasumując: debiutancka SORA = dobra robota. j.Ap


  

LET'S GROW 
 Dissease Of Modern Times - LP
REFUSE RECORDS' 2007 

Longplay LET'S GROW to nic innego jak kontynuacja serii Refuse skoncentrowanej na przybliżaniu mało znanych zespołów hardcore z całego świata. LET'S GROW pochodzi z Belgradu stolicy Serbii, a więc miejsca kojarzonego w Polsce ze wszystkim prócz faktu, że może tam istnieć przyzwoitej klasy hardcore'owy zespół. Jak zachwala wydawca muzycznie to oryginalnie brzmiący, szybki, trashowy hardcore z old schoolową energią i konkretnym przekazem. Dzięki temu obecnie ta ekipa stawiana jest w jednym rzędzie ze współczesnymi amerykańskimi czy europejskimi kapelami. Słuchając tej płyty odnosi się wrażenie, że żadne z tych słów nie jest przesadą. Serbowie nie mają powodów do wstydu. Biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze kilka lat temu w tej części świata było bardzo nieciekawie to zespół udowadnia, że wbrew wszelkim okolicznościom można stworzyć coś na wysokim poziomie. Zresztą echa tych złych czasów w jakim przyszło grać LET'S GROW znajdują swoje odbicie w tekstach kapeli. Nadają im one dodatkowej wiarygodności. Bardzo dobrą płytę wieńczy doskonała okładka trafnie komentująca zaangażowanie w scenę HC tysięcy współczesnych dzieciaków. Brawo ! j.Ap 



ALL OR NOTHING H.C. 
“All of these are days of the dead” 7”EP
EMANCYPUNX RECORDS / 
ON THE RAG RECORDS’ 2007

Recenzja trochę spóźniona – ale płyta jak najbardziej godna polecenia nawet w dwa lata po wydaniu i co najważniejsze ciągle do zdobycia. Działający od kilku dobrych lat ALL OR NOTHING H.C. to energetyczny hardcore / punk z mocnym żeńskim wokalem rezydujący w Kalifornii. Powszechnie uważa się, że wypadkowa ich muzyki to połączenie Sick Of It All i Naked Aggression. Jest w tym sporo prawdy choć trzeba koniecznie dodać, iż ALL OR NOTHING... to kapela z ogromną dawką własnej inwencji. Swoje piosenki wykonują zadziornie i z ponadprzeciętnym polotem. Myślę, że dla tamtejszej sceny zespół od dawna jest rozpoznawalny dzięki ukształtowaniu własnego brzmienia i stylu. Singiel “All of these are days of the dead” zawiera sześć polityczno- społecznych utworów o tematyce do jakiej zdążyła nas już przyzwyczaić Emancypunx Records.
Grzester recenzujący ich ostatni CD dla niniejszego periodyku miał nadzieję, że ekipa się rozwinie. Zapewniam, iż tak się stało. Uprzejmie donoszę, że gitary są już w zadawalających proporcjach w stosunku do vocalu. Całość płyty trzyma bardzo wysoki poziom pod wieloma wzaględami, można więc śmiało stwierdzić, że kapela ta jest: dobra łamane przez bardzo dobra. Pozostaje mi tylko żałować, że nie widziałem jej podczas ubiegłorocznej wizyty w Polsce. Ale wszędzie być nie można. W tej smutnej sytuacji ten krwisto czerwony singielek jest pewnym pocieszeniem. Dlatego często się kręci. j.Ap




BURST IN
s/t demo CDR
D.I.Y. wydawnictwo zespołu' 2007

Nie wiem czy ten zespół gra jeszcze koncerty, nie wiem czy w ogóle istnieje ? Kapela pochodzi z Warszawy, a tam w ostatnich czasach średnia życia takich projektów wynosi około roku. Na szczęście jest płyta, która przypadła mi do gustu. BURST IN to mieszanka czystego HC jaki zwykło się grywać na początku lat 90 (ku uciesze wielu w tym mnie) oraz old school. Na całość składa się 6 utworów zagranych sprawnie i z polotem. Dużym zaskoczeniem, zwłaszcza jak na hardcore'owy świat stolicy jest decyzja śpiewania w języku polskim. BURST IN wbrew anglosaskiej nazwie tak bowiem czyni. To właśnie liryki wzbudziły moje największe zainteresowanie. "Iliuzjonista", "Tego dnia" czy "30" to ciekawe, zmuszające do myślenia piosenki, którym towarzyszą pokombinowane, doskonale uzupełniające się z tekstem aranżacje. To demo wielu osobom może posmakować również brzemieniowo. Tłuste kawały, fajnego grania, przeplatane częstymi zmianami tempa wprost zza murów starej szkoły na mnie robią wyjątkowo dobre wrażenie. Do tego ciekawa okładka i suma sumarum mamy kolejny obiecujący debiut. Trzymam kciuki ( o ile istniejecie) za wytrwanie w pożerającym ciekawe projekty warszawskim kociołku. j.Ap




GO! 
"What we build together" 7"EP
REFUSE RECORDS ' 2007

Comeback takiego zespołu jak GO! nie mógł w Warszawie przejść niezauważalnie. Stąd też w niespełna rok po publicznej reanimacji, katalog Refuse zasila ta właśnie orkiestra z singlem "What we build together". Wypust tej epki wydaje się być naturalną strategią Robiego M, który od dawna nie ukrywa swojego permanentnego oczarowania punkowym soundem lat 80. Jeśli cokolwiek miałby brzmieć jak klasyczny amerykański hardcore z tego okresu to jest nim z całą pewnością ta żółta siedmiocalówka. Jankesi wypadają na tym krążku zaskakująco świeżo. 10 utworów emanuje zadziwiającą energią i polotem. W odróżnieniu od CD "Reactive" wszystkie utwory są nowe. Choć zagrane w 16 lat po ogłoszeniu rozwiązania, znakomicie nawiązują do okresu pierwotnej działalności. Nie ma w nich wydumanych innowacji czy artystycznych poszukiwań. Jest zwięzły kawałek mięcha podany szorstkim głosem wokalisty w sosie konkretnie brudnych gitar. Jest melodia i jest spontan. Jest przesłanie i jest zamysł. Klasyka hardcore lat 80. święci tu swoje triumfy. Mój egzemplarz otula żółta prosta lecz estetyczna okładka ze zdjęciami, komiksem i tekstami. Fajne toto i nie ma się do czego przyjebać. j.Ap

http://refuserecords.prv.pl/



KONTRATTACK
 "Don't accept defeat" CDR
TAKE THE RISK RECORDS ' 2007

Gdyby SCHIZMA mieszkała w Portugalii i odpuszczła sobie metalowe ciągotki, nazywałaby się KONTRATTACK. Pięć dynamicznych, ciężkich klocków po linii AGNOSTIC FRONT, WARZONE, SICK OF IT ALL, MADBALL, CRO MAGS czy RYKERS może dać wyobrażenie o tym co wyczynia ten kwartet. Mocny wokal, chóralne zaśpiewy, ale te z kategorii fajnych a nie żenujących - szybkość oraz tłuste mocne brzmienie dopełniają wizerunku ciekawej całości. Jedna czy dwie czerstwe solówy na 12 minut grania nie jest w stanie odebrać dobrego wrażenia tej płyty. Jeśli ktoś lubi konkrety i nienawidzi filozofii w stylu ZXRX, właśnie trafił na niezłe cacko. j.Ap

http://myspace.com/kontrattack




BOLLO 
"Foot [river falls] head" CD
ALL IN VILLAGE RECORDS' 2007

Powiedzenie emo na to co prezentuje niemiecki BOLLO wydaje się być wysoko krzywdzące, szczególnie teraz gdy termin ten mocno się wyświechtał. O wiele bardziej adekwatnym określeniem zawartości tego krążka wydaje się być termin: rock alternatywny. W przypadku BOLLO mamy bowiem do czynienia z artyzmem pretendującym do roli sztuki. Nastrojowe, wolno sączące się utwory kojarzące się momentami z dokonaniami rodzimych EWY BRAUN, BLUE RAINCOAT czy PLUM, w których dominującą rolę w każdym przypadku odgrywa linia basu to znak rozpoznawczy BOLLO. Kompozycje zawierają w sobie elementy jazzu, swingu oraz - w zdecydowanie największej dawce - indie rocka. Większość kawałków na płycie to utwory instrumentalne. Słucha się tego miło, aczkolwiek nie jest to płyta łatwa i przyjemna. Muzyka wydaje się być materią eksperymentalną dla członków zespołu, potrzebną do osiągnięcia tylko im znanego celu. Polecam wszystkim ciekawym nowych dźwięków i doznań. j.Ap

Ps. ...i się jeszcze dopatrzyłem, że to cudeńko to jakaś nisza w niszy - edycja limitowana 75 egzemplarzy - a mi się trafił numerek 67





ANCHOR
„The quiet dance” LP
REFUSE RECORDS '2008

Ten zespół wydaje się być skazany na sukces z kilku powodów. Po pierwsze muzycznie nawiązuje do tradycji grania mocno osadzonej w początkach lat 90 tych. Analizując przypadek ANCHOR jednym tchem wymienia się więc inspiracje takimi bandami jak OUTSPOKEN, TRIAL, UNBROKEN. Po drugie kapela nie traci z oczu współczesnych wątków HC próbując nawiązać muzyczny dialog z dokananiami nieodżałowanego CHILDREN OF FALL czy jak twierdzą niektórzy (z czym nie do końca się zgadzam) amerykańskiego VERSE. Po trzecie mają ogromne zadatki by wypełnić lukę po ultra zajebistym REFUSED a tego zarówno Szwecji jak i hardcore’owemy światu potrzeba jak pustyni deszczu. Suma tych trzech punktów daje sporą nadzieję, że dzięki pełnometrażowemu debiutowi ANCHOR udowodnia swoją wielkość. Choć już istnieją tacy, którzy ten zespół odbierają z pozycji klęczącej - ja skłaniam się do odczekania chwili (choćby do drugiej płyty) by ostatecznie potwierdzić klasę tej ekipy.
Wersja winylowa powstała w Refuse Records – wersję CD spłodziło amerykańskie Catalyst Records. j.Ap





DISCARGA 
„Musica pra guerra” LP
REFUSE RECORDS '2008

10 lat grania to za mało by przekazać wściekłość – chciałoby się powiedzieć opisując przypadek DISCARGI. Od dawna brazylijskie zespoły wydają się dla mnie ostoją autentyczności. DISCARGA to następny band potwierdzający moje przekonanie. Odarci z manieryzmu, który bije od dużej części europejskich kapel, Brazylijczycy po raz kolejny pokazują nam różnicę pomiędzy zabawą w HC a walką dzięki niemu. Praktycznie zawsze obcując z zespołami z tego regionu świata mam nieodparte wrażenie, że muzyka jest jedynie narzędziem do osiągnięcia celu wyższego rzędu. W Europie mówi się o tym dużo w Brazylii większość tak po prostu MA. DISCARGA ma coś z prawdy śpiewanej przez wieszcza Kazimierza :“artysta głodny jest bardziej wiarygodny...” po za tym posiada niesamowity dar zjednywania sobie ludzi, którym tak jak mi nie do końca pasuje styl w jakim grają. Ale z drugiej strony nie mogę sobie wyobrazić by ktoś z Brazylii grał w stylu BLINDFOLD czy BY A THREAD. Reasumując: wściekłość i brud, temperament i pasja, żywioł i precyzja ... no i te covery grane na koncertach (Motorhead, Bad Brians, Doom). 19 premierowych utworów wydanych w kooperacji TRASHBASTARD RECORD/REFUSE - jestem na TAK. j.Ap





HOODS UP  
Arms Still Open - CD
REFUSE RECORDS' 2007

Idzie nowe. Powstały w 2006 roku hamburski HOODS UP jest świeżynką na europejskiej scenie straight edge. I jak to najczęściej bywa w tej kategorii, zespół prezentuje klasycznie brzmiący old school, w którym doszukiwać się można niejednego echa dokonań wielkich protoplastów gatunku. W muzyce HOODS UP pobrzmiewa więc: YOUTH OF TODAY, GORILLA BISCUITS, THE FIRST STEP, IN MY EYES, CHAIN OF STRENGHT czy TEN YARD FIGHT. Zawartość CD to 11 bardzo żywiołowych utworów, tryskających młodzieńczością. Lirycznie trochę sztampowo. Dominują tematy dyżurne, około scenowe: "Arms Still Open" - apel o otwartość dla wkraczających na drogę HC, "Sincere" - bądź szczery a będziesz miał przyjaciół, "Eyes Wide Shut" - pro wegetariański song o bezsensie zabijania, "In the Cold" - współczucie dla odrzuconych przez społeczeństwo, "Make In Through" - chcesz zmienić świat zacznij od siebie etc. Mimo, że teksty HOODS UP nie są zbyt odkrywcze dla kogoś w średnim wieku, wierzę, że ich rówieśnicy znajdą w nich coś dla siebie. Zwalając ten mały niuans na konto młodego wieku członków kapeli przyznaję, że płyty słucha się naprawdę przyjemnie. wersja CD sygnowana logiem Refuse jak zwykle miła dla oka. Estetykę wersji winylowej należy sprawdzić pytając w holenderskim Commitment Records. W kategorii nowości daję mocną czwóre. j.Ap



  

BRUISE VIOLET 
"Bruise Violet" 7"EP
EMANCYPUNX ‘ 2007

Hardcore punk rodem z Kalifornii. Zadziorny, wściekły, chropowaty, pełen politycznej i społecznej świadomości, naszpikowany treścią i nie pozbawiony melodii. Ten siedmiocalowy singiel – to muzyczny debiut latynoskiej czwórki dziewcząt z Los Angeles. Czad zawarty na płycie wydaje się być w takim samym stopniu żywiołowy jak pasja autorek do podejmowania na wokandzie spraw ważnych. Tematyka do jakiej zdążyła nas już przyzwyczaić wytwórnia Emancypunx oscyluje w większym lub mniejszym stopniu wokół szeroko pojętego równouprawnienia: “klas, ras, płci i orientacji seksualnej” znajduje swoje miejsce także na tej płycie. Piosenki dotykają problemów istotnych, dlatego tak często przypominane są przez żeńskie zespoły. Wiem, że spore grono męskich buraków ma w dupie tego typu wynurzenia i nie znajduje przyjemności we wsłuchiwaniu się w takie treści. Ja natomiast życzyłbym sobie by piosenki tego typu zniknęły wraz z przyczynami, które je wywołują. A już wielkim marzeniem jest by te sprawy zrozumiał pewien chuj z mego osiedla, który wyłącznie ręcznie rozmawia z własną żoną. Przeciwdziałaniu takim sytuacjom służy w moim przekonaniu ta płyta i jej podobne. j.Ap




V/A 
“KULT 25 LAT” CDR ' PEGAZUS & DZIADEK
PEGAZUS & DZIDEK ‘ 2007

Tę sympatyczną pozycję dostałem w prezencie od równie sympatycznej osoby, która podobnie jak ja darzy ogromnym szacunkiem dokonania zespołu KULT. Płyta jest czymś w rodzaju hołdu na 25 lecie istnienia tej orkiestry, jaki składają mu jego wierni słuchacze. Pomysł uhonorowania zasadza się w tym przypadku na swobodnej interpretacji utworów Kultu przez mniej lub bardziej znane projekty, których nazwy mej łepetynie nasuwają skojarzenia z tytułami filmów wytwórni “Skurcz”. A kapele zwą się tak: POŻAR MOSKWY, FAZA 4.8, KING, PASZCZE, LEP YYYY, PAN TRUP, LE MOOR, SEM, ACHTUNG SZCZAVIE. Jak widać kosmos na maxa :) Ze znanych Ziemianom grup w projekcie tym wzięły udział PIDŻAMA PORNO, DROPSY, FARBEN LEHRE oraz PDS. Całość wydana jest bardzo sympatycznie w pudełku od płyty DVD okraszonym książeczką, z oddzielnym miejscem dla każdej orkiestry. W miejscach tych dowiadujemy się o składach kapel, ich historii, ważniejszych utworach autorskich, przeróbkach oraz co najważniejsze każdy z tych tworów odpowiada na pytanie “Jaki wpływ na waszą twórczość / życie wywarł KULT?”. Wbrew wszystkiemu nie jest to jednak bałwochwalczy pomnik dla żyjącej gwiazdy ... utwory zagrane są z wielkim jajem jak też z ogromną dawką inwencji własnej. Czuć szacun, ale także w wielu przypadkach dobry warsztat oraz specyficzne poczucie humoru, podobne do tego do którego przyzwyczaił nas Pan Staszewski w swoich songach i “widełach”.
Dla potwierdzenia jedna z odpowiedzi na pytanie o znaczeniu i wpływie Kultu: ”Miś Poush'upek – nigdy o Kulcie nie słyszał, ale spodobał mu się tekst, zwłaszcza fragmenty ze słowami, kurwa, pizda, odbyt.”
Edycja limitowana nie przeznaczona do sprzedaży. Podobno jest tego jak na lekarstwo tym bardziej czuję się wyróżniony, za co z tego miejsca dziękuję Ci serdecznie Sialkin. j.Ap




GO! 
"Reactive" CD
D.I.Y. wydawnictwo zespołu' 2006

Działający w latach 1989-1991 zespół GO! wrócił !!
Chociaż w muzyce fakt, że pan kocha pana znaczy dokładnie tyle co NIC, to i tak wszyscy pamiętający czasy przełomu lat 80/90 kojarzą kapelę jako tą , która jako jedna z niewielu złożona była wyłącznie z osób o orientacji homoseksualnej. Dzisiejszy GO! nie jest już w 100% gej. Swoją wojnę przeciw światu ciągle jednak toczy walcząc o prawa mniejszości seksualnych, prawa kobiet, otwarcie gardząc przemocą i rasizmem. W sferze muzycznej band zaliczyć należy do amerykańskiej szkoły HC, której bliżej do MINOR THREAT niż do AGNOSTIC FRONT. Krążek zawiera 25 krótkich i treściwych utworów podzielonych na dwie zasadnicze części: ngraną współcześnie - studyjną (14 sztuk) oraz koncertową (11 sztuk) zarejestrowaną w 1990. Jednej i drugiej słucha się ze sporą przyjemnością fundując sobie cofkę w czasy kiedy hardcore miał elektryzujący posmak, wiszący w powietrzu podczas koncertów kapel pokroju GO! j.Ap

http://myspace.com/gonyhc



ANGELICA MARINER  
On Failure And Consumption - MCD
SIN RECORDS/ UPDOWN RECORDS/ 
WEIRDO RECORDS/ NOISECULT RECORDS' 2006

Pochodząca z północy Włoch ANGELICA MARINER to kolejny przykład na ciekawe połączenie tradycyjnego hardcore z metalem. Rozwrzeszczany, chrapliwy i wściekły wokal, ostre a zarazem klarowne brzmienie gitar, konkretne tempo nadają sporego uroku tej płycie. Dla potrzebujących analogii i porównań można pokusić się o skojarzenia z takimi grupami jak POISON THE WELL czy MODERNI LIFE IS WAR. Chociaż ANGELICA MARINER niekoniecznie potrzebuje wsparcia, bowiem na tej epce doskonale broni się sama. 4 miażdżące swą siłą kawałki - fajne aranżacje, stylowa okładka + wydawnicze zaangażowanie w płytę aż czterech wytwórni coś jednak musi znaczyć. Na razie trzeba przyznać mocny plus za debiut. Czas pokaże co dalej. j.Ap

http://mysapce.com/angelicamariner




V/A  
Girls Can Dish It Out Too - CD
EMANCYPUNX RECORDS' 2006

Składanki od zawsze rządzą się swoimi prawami. Zasada podstawowa: połączyć zespoły po jednym szyldem. W tym przypadku zamysłem wydawcy było połączenie kapel stricte kobiecych oraz takich gdzie udzielają się panie. Płyta zawiera różnorodne oblicza kobiecej twórczości, której w punk rocku wcale niemało. Mamy tu do czynienia z szerokim wachlarzem stylów, nastrojów, żywiołowości, zadziorności i zaangażowania. Choć składak zdominowany jest przez zespoły z USA to wydawnictwo ma charakter ogólnoświatowy. Krążek zaczyna niezła luta wprost z Japonii - MIND OF ASIAN, obok nich - także japoński THE FACEFUL nadaje niczym DISTILLERS, gorącą Hiszpanię reprezentuje LAS PERRAS & THE INFIERNO. Są też: niemieckie DAISY CHAIN i LORENA & THE BOPBBITS, francuskie ATTENTAT SONORE, holenderskie THE RIPLETS jak też fińskie MANIAC MIRACLES. Uderza mnogość tych zespołów, co ewidentnie świadczy o tym, że punk rock tworzony przez płeć piękną nie jest zjawiskiem marginalnym. Idiotyczna teza, że kobiety grają gorzej niż faceci wydaje się jeszcze bardziej śmieszna w zetknięciu z tą płytą. Sprawdźcie ALL OF NOTHING czy wspomniany już THE FACEFUL, a przekonacie się sami.
Wydawnictwo to można też odbierać jako pewnego rodzaju głos kulturowy, który przetworzony w punk rockowy krzyk wydaje się wołać : byłyśmy - jesteśmy - będziemy !
Z kronikarskiego obowiązku dodać należy jeszcze, iż Emancypunx Records krążek ten wydało przy współpracy z Keith Grave / Dagger Promotions z USA. j.Ap

http://emancypunx.com/



NEW WINDS  
This Fire These Words 1996-2006 - CD
REFUSE RECORDS' 2006

Jeśli wierzyć zapowiedziom, historia NEW WINDS w tym roku dobiegnie końca. Zespołowi pozostała do zagrania ostatnia trasa po Brazylii oraz ostateczne, pożegnalne "last show", które anonsowane jest na grudzień 2006 w Lizbonie. Za sprawą Refuse Records historia ta miała wcale nie mały polski wątek. Dzięki nagraniom wydanym w naszym kraju oraz energetyzujących ludzi koncertom zespół ten zaskarbił sobie uznanie wielu osób z rodzimej sceny. Głównym powodem takiego stanu rzeczy było uczucie jakie wkładał w to co robił. Maksymalne zaangażowanie i wiara w przekazywane treści od początku do końca było wyróżnikiem NEW WINDS spośród dziesiątek czy setek innych, nawet bardziej znanych hord.
Płyta "The Fire These Words1996 - 2006" jest próbą zamknięcia 10 letniej historii zespołu, który aktywnie starał się zmieniać świadomość słuchaczy kierując ich uwagę na sprawy ważne społecznie i politycznie. 30 utworów zawartych na krążku zabiera nas do rzeczywistości widzianej oczyma członków kapeli. Sposób odbierania tej rzeczywistości drastycznie różni się od sposobów interpretacji świata znanej nam z TV czy powszechnie dostępnych gazet. Muzycznie jest to kompilacja wszystkich nagrań NEW WINDS zrealizowanych przed albumem "A Spirit Filled Revolution". Utwory pochodzą z dwóch pierwszych płyt czyli: "For Those Who Believe" oraz "Refusing To Live By Their Lies", debiutanckiego singla "Seeds of Hope", kompilacji "More Than The X On Our Hands", "The Path of Compassion" a także "Times Still Here". Uzupełnienie całości stanowią trzy nigdy nie publikowane numery, w tym cover UNIFORM CHOICE. Całość opakowano w gustownie zaprojektowany artwork, na którym skład grupy ilustrują zdjęcia anarchistycznych guru: Kropotkina, Malatesty, Bakunina, Mahny i Rocker'a. Kartonowy digipack kryje także obszerną książeczkę z tekstami, dużą ilością zdjęć oraz pożegnalnym słowem wokalisty Bruna.
No cóź jeśli naprawdę misja NEW WINDS została zakończona, to wszyscy, którym ten zespół jest bliski powinni sobie odpowiedzieć na pytanie jaki wpływ wywarł na nich. Kiedy już to się stanie i na grudniowym gigu w Lizbonie padnie ostateczne "Game Over" m.in. dzięki tej płycie pozostanie nam po tej kapeli  bardzo ciepłe wspomnienie. j.Ap

http://www.myspace.com/newinds




KEVIN K  
 Polish Blood - CD
PASAŻER RECORDS' 2006

Kiedy ujrzałem okładkę zaszokował mnie obraz Romana Polańskiego przebranego za Axel'a Rose'a z Gunsów. Dopiero garść informacji zaczerpniętych ze strony wydawcy przybliżyła mi barwną historię tego, jak się wydaje sympatycznego piernika. I tak pan X okazał się Kevinem Kalickim, potomkiem polskich emigrantów, który od 1978 roku po dzień dzisiejszy aktywnie działa w staro punkowych klimatach. Fascynacje brzmieniem kapel z końca lat 70 słychać wyraźnie w muzyce tworzonej przez Kevina K. Na płycie mamy do czynienia z mieszaniną nowojorskiego punk rocka z tamtego okresu okraszonego mocno rock'n'rollowym sosem. Granie naszego ziomka przywodzi na myśl styl New York Dolls, oraz artystyczny klimat bohemy Niu Jorku z ekscentrycznymi postaciami takimi jak Andy Warhol na czele.
Zamysł wydania krążka "Polsih Blood" wydaje sie stanowić próbę zwrócenia uwagi na twórczość osoby, której punk'n'roll zajął pół życia. Hołd rodaka "Bezkoca" (Pasażer Records) dla rodaka Kevina K. z przeznaczeniem dla wszystkich ciekawych tego co w punk piszczy. Dla mnie bardzo fajnym uzupełnieniem płyty jest duży fragment video koncertu z roku 2005 zarejestrowanego w Chorwacji. Dla wielu osób może to być najciekawszy element tego wydawnictwa. Żeby nie było, że jestem na "NIE" - Kevin K jest jak królik wyciągnięty z cylindra, najciekawszą z ciekawostek, przy której człowiek zastanawia się:  skąd on się tu wziął ? Poza tym to po prostu zestaw 20 narawdę przyjemnych piosenek. j.Ap

http://pasazer.pl/



HIT ME BACK
"Life" - CD/LP
koprodukcja
 PUNX BEFORE PROFITS 
/ 625/ REFUSE ' 2006

Nie od dziś wiadomo, że jedną z najskrzętniej pielęgnowanych miłości prezesa wytwórni REFUSE jest hardcore'owa stylistyka lat 80. Energiczne tempo, patenty proste, pozbawione zbędnych udziwnień, siła i piękno chóralnych śpiewów, konkretny przekaz czy w końcu nieugięta postawa straight edge. Kryteria te spełnia pochodzący z Los Angeles HIT ME BACK. Nic więc dziwnego, że znalazł uznanie w tej właśnie  stajni, otrzymując nr katalogowy 34.
Po popełnieniu czterech 7 calowych singli, HIT ME BACK ujawnia tym razem 13 nowych kompozycji utrzymanych w tonacji - jak mawia tenże szef REFUSE: "z palcem i do przodu" uzupełnionej kawałkami ze wspomnianych epek.
"Life" to prawie 33 minuty intensywnego czadu, który przenosi nas w czasy amerykańskiego HC uskutecznianego najpowszechniej za prezydentury osławionego Ronalda Regana. Nadając swojemu przekazowi społeczno-osobisty wymiar, chłopaki rzeczywiście dają radę. Dla zwolenników gatunku mucha nie siada. Szykowna okładka z oszczędnie zaprojektowanym wnętrzem dopełnia przyjemnego wrażenia.
Ciekawostkę stanowi fakt, że to pierwsza winylowa 12 calówka w dorobku REFUSE RECORDS. A więc panie i panowie słuchamy HIT ME BACK "palec do góry i wio!" j.Ap

http://www.myspace.com/hitmeback



ALIANS 
“Nielegalni” ep CD
PASAŻER RECORDS ‘ 2006

Alians zaczyna być profesjonalny w całym swoim zachowaniu. Premiera singla całkowicie zgrana z zmianą designu strony internetowej. Pełnometrażowa płyta jak przystało na profesjonalistów poprzedza singiel na apetyt. Pełna profeska realizacyjna dwóch całkowicie odmiennych stylowo utworów. A wszystko po to by latynoskie siuśki w rytmie samby „Nielegalni” okraszone kilkoma patetycznymi stwierdzeniami tekstu o niczym - nie żarły się z genialnym coverem grupy Izrael „Życie jak muzyka”. Do tego profesjonalne koncerty - co raz częściej na profesjonalnie przygotowywanych raz w roku juwenaliach, na których „nielegalni” fani w sposób jak najbardziej profesjonalny podlewają swój bunt bogatą ofertą profesjonalnych browarów.
Nie ukrywam, że po ciekawej „Pełni” czekam na pełną profesjonalną płytę zespołu choćby po to by przekonać się, że to jeszcze jest ten ALIANS z naszej strony barykady. Pożyjemy się dowiemy. j.Ap




MEINHOF
 The Rush Hour Of Human Misery - LP
MEINHOF RECORDINGS / PHOBIA RECORDS / 
SHAMANREX ' 2006

Źródła MEINHOF biorą swój początek w Polsce w projekcie DHC MEINHOF wydanym onegdaj na kasecie przez SUB CULTURE z Bydgoszczy. Bilogicznymi rodzicami tej kapeli są zaś emigracja i uczucie do punk rocka. To ostatnie czuć niemal fizycznie. Obecnie MEINHOF to londyński anarcho punkowy band, którego skład mówi sporo o kolorycie tego miasta. Muzykę zespołu trudno zakwalifikować jednoznacznie. Najbliżej jej do mieszaniny trashu oraz poddanego elektronicznej obróbce d-beatu (w starożytności crusta). Płyta wydana w elegancki sposób została ciepło przyjęta w wielu miejscach na świecie. W Polsce MEINHOF jest jednak jakby niezauważony. A szkoda bo zarówno z płyty - jak (co podejżewam) na żywca to solidna sieka na extra obrotach. Zespół wydaje się wiedzieć co i jak chce grać. Nie ma więc lipy, jest ultra agresywna kanonada tekstu i dźwięków. Zwolennicy DISCHARGE czy NAUSEA nie będą zawiedzeni. Gdyby ten zespół nagrał swoją płytę jakieś 10 lat temu to w Polsce byliby bogami. j.Ap

http://myspace.com/dhcmeinhof




RISED FIST 
“Sound of Republic” CD
BURNING HEART RECORDS ' 2006

Uuu la la – Pe Tar Da - aż chce się krzyczeć słuchając najnowszego czwartego już albumu RISED FIST. Zespół z dobrze ugruntowaną pozycją w scenie hardcore w swoim nowym ujawnieniu atakuje bezlitosną ścianą grzmiącego i brutalnego HC. Po dobrze przyjętych albumach „Fuel” (1998), „ Ignoring The Guidelines” (2000), „Dedication” (2002) oraz kilku singlach. albumem “Sound of Republic” udowadnia, że ten rodzaj hałasu jest mu szczególnie bliski. Motoryczne, bezpardonowe i szorstkie ataki furii to charakterystyczny element wszystkich płyt RISED FIST, które na tym krążku słyszalne są ze szczególnym natężeniem. Moc wybuchowa płyty jest naprawdę wielka. Zwięzłe, soczyste strzały agresywnych dźwięków przetaczają się przez słuchacza niczym telewizyjna, krwawa relacja z wojny w Libanie. W tej muzyce jest coś ponuro-wojennego a jednocześnie pociągającego. Coś na kształt odkrywania subtelnego uroku brzydoty, brzydoty która nie razi i paradoksalnie daje nawet radość. Radość słuchania. Płyta może się podobać. Jeśli chodzi o mnie ten rodzaj estetyki podoba mi się bez dwu zdań. j.Ap

http://www.raisedfist.com/


 

CHILDREN OF FALL
“Bonjour tristesse” CD/LP
DAY AFTER RECORDS ‘ 2006

Children of Fall przestali istnieć 7 maja 2006 roku jak podają w ostatnim komunikacie „wetknięci na statek pchany w różnych kierunkach” dalej nie mogli ruszyć razem. Po 6 latach wspólnego grania, po blisko 400 zagranych koncertach w całej Europie, po interesujących czterech płytach Children of Fall odeszli do przeszłości pozostawiając po sobie ostatni zarazem najbardziej dojrzały krążek „.Bonjour tristesse”.
Grupa od samego początku we wszystkich swych produkcjach sprawiała wrażenie zespołu wymagającego, który stawia sobie wysokie i nieszablonowe cele. Muzyka w wykonaniu Children of Fall na każdej z płyt w sposób bardzo inteligentny traktowana była jako artystyczna forma wyrażania uczuć, emocji i ekspresji. Ten zespół nigdy nie miał w sobie nic z przypadku, wszystko stanowiło zwięzłą, przemyślaną całość. Tak jest też i tym ostatnim razem.
Muzyka zaklęta na „Bonjour tristesse” przynosi atmosferyczny hardcore kojarzący się z dokonaniami francuskiej Amandy Woodward z jednej strony zaś z drugiej z twardym, wrzaskliwym i przeszywającym screamo. Efektowne połączenie subtelnych i wściekłych dźwięków z niebanalnym tekstem sprawia niesamowite wrażenie. Pasja z jaką wykonywane są te utwory jest więcej niż urzekająca. Na płycie przelewa się morze tęsknoty, nadziei i rozpaczy. Subtelnie budowany nastrój spokojnych partii gitarowych raz po raz niszczony jest wybuchami gardłowej złości wokalisty. Aż żal, że to już koniec. W przypadku tej kapeli niemal namacalnie czuć ogrom pracy jakiej dokonała podczas swojego istnienia. Od czysto screamocore’owej „Riding a broken vehicle” i „Four syptomatic poems of a Word gone insan” zawartej na splicie z chorwackim NIKAD poprzez „Ignition for poor hearts” wyraźnie inspirowaną ideami Crimenthic Children przebyli twórczą i kreatywną drogę wieńcząc ją opisywanym, pełnym uroku ostatnim albumem. „Bonjour tristesse” stanowi wspaniałą kwintesencję ich dokonań. Nie przypominam sobie by wcześniej jakiś zespół rozstał się z odbiorcą w tak pięknym stylu.
We wspominanym już ostatnim komunikacie piszą „po każdym końcu przychodzi nowy początek, ... to było 6 lat z życia 5 osób, które próbowały wypełnić je treścią”. W moim przekonaniu Ollemu, Emilowi, Andersowi, Thomasowi i Mortenowi w pełni się to udało. Niezwykła płyta !! j.Ap

http://www.childrenoffall.net/
http://www.dayafter.cz/




BRIDGE TO SOLACE 
Where Nightmares and Dreams Unit - CD
GRS RECORDS' 2006

Pewnie się powtarzam, ale Ci Węgrzy od samego początku sprawiali na mnie cholernie dobre wrażenie. Chłopaki zupełnie się nie patyczkują - z LET IN BURN przeszli do holenderskiej GRS RECORDS i od razu przylutowali elegancki albumik. Wprawdzie nie ma tu nic czym mogliby zaskoczyć, ale w przypadku tego zespołu zaskoczenie nie jest mi potrzebne. Wystarczy by nie spuszczali z tonu do jakiego zdążyli już nas przyzwyczaić. Brak innowacji w ich przypadku oznacza ciągle bardzo wysoki poziom. W nowym ujawnieniu BRIDGE TO SOLACE szyją intensywnie, z wykopem, soczyście i bardzo melodyjnie a co najważniejsze, w końcu jest tych piosenek całkiem sporo (9). Nadal jest to skrzyżowanie IRON MAIDEN z metalcorową intensywnością otulone hc szlifem. Dla wszystkich starzejących się z każdym dniem ta płyta będzie jak cztery wzmacniające kroplówki zapodane w 35 minut i 24 sekundy na raz. Szalone tempo od początku do końca przeplatają tu budzące radość zagrywki gitar, w które wpleciono zdarty, surowy i wrzaskliwy wokal Zoliego. Jak to bywa w przypadku ekstra płyt tak i tym razem chce się tego słuchać w kółko i jeszcze i jeszcze.
Co tu dużo gadać BRIDGE TO SOLACE rosną z każdym krążkiem. Gdyby byli ze Stanów nie mogliby się opędzić od legionu zwolenników zdecydowanych na wszystko. Nową płytą udowadniają, że są w bardzo wysokiej formie. Są u szczytu - skazani na sukces. Doskonały album !!! Grzech przegapić !!! j.Ap

http://www.myspace.com/bridgetosolace




BOYSETSFIRE 
The Misery Index: notes from the plague years - CD
BURNING HEART RECORDS' 2005

Istniejący od ponad 10 lat BOYSETSFIRE zaeksperymentował. Tym razem spróbowali czegoś innego. Wyprowadzając wokal na pierwszy plan wyszli poza powszechnie przyjęty schemat wrzasku i tylko wrzasku. W porównaniu z "After the Eulogy" czy "Tomorrow come today" jest bardziej akustycznie. Płyta koncentruje się na werbalnym eksponowaniu bezradności, udręki ale też nadziei niż na wybuchowym obrażaniu.
Zawsze zadziwiała mnie ich zdolność wyważonego łączenia dobrej liryki z mocą jaka drzemie w HC. Tym razem jednak muzyka wydaje się stanowić tło dla budowania nastroju przez nieprzeciętne zdolności wokalne Nathana Grey'a. To co koleś wyrabia z głosem jeszcze bardziej podwyższa notowania BSF w moich oczach. Jestem pewien, że z mniej zdolnym wokalistą ta płyta nie smakowałaby tak wybornie. Przez fakt, że gość po prostu ładnie śpiewa, większość piosenek zawartych na "The Misery Index..." jest bardzo przyjemnych w odbiorze. By nie było za słodko, krążek posiada także kilka agresywniejszych pobudzaczy, wywołujących silniejsze emocje w odbiorcy.
Dla wielu osób najnowsze BOYSETSFIRE może wydawać się lekko zaskakującym zwrotem w nieokreślonym kierunku, budzącym mieszane uczucia. Z drugiej jednak strony nie można nikomu czynić zarzutu z chęci poszukiwań czy też prób sięgnięcia po coś innego.
Czwarty pełnometrażowy album BSF jest właśnie próbą wyjścia poza schemat. Próbą ciekawą i koniec końców udaną. Dlatego też sądzę, że ludzie lubiący BOYSETSFIRE i śledzący ich od lat mają szansę docenić ten album o wiele bardziej niż hardcorowi noworysze, którzy zetknęli się z zespołem dopiero przy okazji tej płyty. j.Ap

http://www.boysetsfire.org/
http://www.burningheart.com/




ANGELREICH & TORMENT OF PROMETHEUS 
Our minds our thoughts - split CD
FUCK THIS RECORDINGS' 2005

Powstały w 2002 roku pilski ANGELREICH w sposób konsekwentny próbuje zmienić wizerunek swojego miasta, kojarzonego z dokonaniami ALIANSU czy ŚWIATA CZAROWNIC. Łącząc w swej muzyce szybki, mocno kombinowany metal z hardcore'ową zadziornością i brutalnymi mosh'owymi partiami sytuuje się na przeciwległym biegunie od swoich znanych ziomków. Split ANGELREICH z młodym niemieckim TORMENT OF PROMETHEUS jest kolejnym krokiem w kierunku metalcorowego Olimpu, do którego oba zespoły wydają się aspirować. Nie przypadkowym wydaje się fakt, iż wydawcą płyty jest wytwórnia z Niemiec, kraju uważanego za europejską mekkę metalcore'owych brzmień i kapel takich jak CALIBAN, NARZIS, DEADLOCK, HEAVEN SHALL BURN.
Split przynosi po 5 stylistycznie zbliżonych do siebie utwórów obu ekip. Mamy więc do czynienia z mieszaniną death i black metalu z typowymi dla sceny hardcore tekstami, które szczególnie w przypadku ANGELREICH stanowią dodatkowy mocny punkt. Próbując porównać oba zespoły Polacy wydają się być szybsi od swych niemieckich kolegów i bardziej nieprzewidywalni pod względem struktury utworów. Natomiast plusem TORMENT wydaje się być właśnie opanowanie aranżacyjne, które bez obecności ANGELREICH trudno byłoby zauważyć. Split jest przykładem dobrego zrównoważenia proporcji. To czego słuchacz nie znajdzie u jednych bez trudu zrekompensują mu drudzy. Płyta dobra. Lubiącym ten styl rekomendować nie trzeba.
W przypadku ANGELREICH cieszy fakt, iż młode polskie zespoły próbują wychodzić z cienia z rozwagą szukając wytwórni adekwatnej do własnego stylu. Trzymam za nich kciuki bowiem szybko zmierzją do krajowej czołówki okupowanej póki co przez FAUST AGAIN i SUNRISE. j.Ap




MELEEH 
"Another low, a new hollow" CD
BLACK STAR RECORDS' 2005

Pierwsze zetknięcie z tą płytą lekko mnie odrzuciło. W każdym bądź razie błysk nastąpił gdzieś po 3-4 przesłuchaniu. Niezwykle oszczędny artwork oś zainteresowania kierujący na teksty nie mógł być przypadkiem. Przyjżałem się bliżej i drodzy Państwo wyłaniły się fakty: MELEEH to debiutant rodem ze Szwecji; Wokół nich wznieca się coraz więszy rwetes przypisując im cały spadek po CHILDREN OF FALL; Jak na nowicjuszy wiadomości o sobie podają niezwykle oszczędnie uznając swój pierwszy album za "cichy debiut" co przypisuje im na duży PLUS; Muzyka zawarta na płycie zupełnie nie przypomina szumu fal w spokojny poranek, jest bowiem rzeczywiście wypadkową podejścia Children of Fall w kwestii natężenia pasji oraz Unearth w sferze warsztatu (syntezatory,organy, bajery) okrojonego z amerykańskiego blichtru.
Wokal MELEEH sprawia wrażenie niezłego szajbusa ( na jednym ze zdjęć wygląda jak zakrwawiony Chrystus z Rio). Tekstowo nie ferują gotowych rozwiązań czy odpowiedzi. Mają nadzieję, że słuchacz dostrzeże w ich lirykach "momenty przwdziwej szczerości". Cokolwiek to znaczy twierdzą, iż "opór jest dzieckiem dezercji". Swoją twórczość traktują jako akt zemsty. Powołanie do życia MELEEH uznają za podróż od nienawiści do miłości, od wściekłości i stagnacji do kreatywności.
Patrząc na to wszystko wniosek nasuwa się jeden. Zaintrygowanie sobą w dzisiejszych czasach uważam za ogromny dar. MELEEH to się udaje. Tym typom o coś chodzi. Ciągle kombinuję o co ??? Już wkrótce drugi album. j.Ap

http://meleeh.com/



CHAMPION 
Time Slips Away - MC
CHAMPION 
Promises Kept - MC
reedycja REFUSE RECORDS' 2005

Dwie kasety święcących dni pełne chwały jankesów z CHAMPION, to efekt pracy trzymającej rękę na pulsie REFUSE RECORDS. W dystrybucji taśmy pojawiły się na kilka dni przed koncertami amerykanów w Polsce - dzięki czemu ich bezkrytyczni fani mogli bez krępacji potrenować singalongi w pojedynkę. Pozycje, o których mowa to licencyjne wersje dwóch pierwszych singli zespołu "Come Out Swinging" i "Count Our Numbers" opatrzone współnym tytułem "Time Slips Away" oraz "Promises Kept" - kasetowa wersja ich pełnometrażowego LP/CD dla BRIDGE NINE RECORDS.
Muzyka CHAMPION to energetyczny i żywiołowy old school hardcore z korzeniami sięgającymi czasów świetności gatunku (grają m.in. cover DAG NASTY). Zespół przez spore rzesze ludzi czczony jest jako nowe bóstwo sceny. Ten bałwochwalczy stosunek sprawił, że spoglądam na nich dość sceptycznie. Przeznaję jednak, że sposób w jaki operują dźwiękiem może się podobać. Na obu taśmach utwory wprost kipią werwą. Nieodzowna energia przypisana dla old school w ich przypadku wydaje się być autentyczna i szczera. Kawałki posiadają solidny wykop dobrego gracza rugby, a teksty plasują się sporo powyżej old schoolowej średniej. Są dobrzy, więc popularni. CHAMPION - nazwa na dzień dzisiejszy jest jak najbardziej trafiona. Kto wie może ona jest sprawcą wszystkiego i to skłania ludzi do myślenia z dumą o scenie, o żeyciu, o sobie ? CHAMPION wydaje się mówić, że bycie hardcore to nie pokutna pielgrzymka za własne grzechy - lecz moc, walka, radość, witalność i siła. Tak odbieram ich przekaz.
Jak zwykle najlepiej opinię wyrobić sobie samemu. Jeśli chcesz to sięgnij po te nagrania teraz, kiedy są modni i w pełni chwały lub później, kiedy ich koszulki znikną z torsów zmanierowanych dzieciaków a scena zacznie podniecać się kim innym. W przypadku zespołu godnego uwagi czas nie będzie grał roli. j.Ap

http://refuserecords.prv.pl/



JIHEART
 s/t CD
cooperative records: 
YAMA DORI, EMANCYPUNX, 
OLD SKOOL, SADNESS OF NOISE, 
BLACK STAR, REFUSE RECORDS '2005

Adam Rotfeld minister spraw zagranicznych III RP powiedział kiedyś mniej więcej tak: "....nasz negatywny stosunek do systemu panującego na Białorusi w żadnym wypadku nie dotyczy społeczeństwa, które tam żyje". Choć z natury w dupie mam wszelkie polityczne wywody tym razem nie wypada mi się nie zgodzić. Mając osobistą okazję zerknąć na to co się tam dzieje przyznać muszę, że Białorusini są w takim samy stopniu serdeczni i otwarci dla przyjezdnych jak umęczeni tym co się z nimi wyrabia. Białoruski underground żyje, walczy i oczekuje wsparcia. Granie w zespole takim jak DEVIATION, CONTRA LA CONTRA czy JIHEART wiąże się nie tylko z kłopotami z salą na próby, sprzętem ale także może pociągnąć za sobą represje. Za bycie punkiem na Białorusi dostaje się w pysk. Za chęć zorganizowania koncertu można wylecieć z pracy. Wydrukowanie ulotek lub plakatów to cała konspiracyjna machina. Próba umieszczenia w sieci strony www kończy się najczęściej jej zablokowaniem (Contra la Contra). Z tej perspektywy polska scena jawi się jako zabawa zblazowanych i znudzonych dzieciaków, bez jasnych celów. Dlatego też każdy przejaw wsparcia dla ludzi po tamtej stronie uważam za ważny i godny polecenia. Wydanie płyty pierwszego sXe bandu z Białorusi w takim kontekście, w obecnej sytuacji jest dla mnie doniosłym wydarzeniem. Dzięki współpracy kilku lebeli otrzymujemy płytę zespołu JIHEART, który dla samych Białorusinów ze względu na polityczny kontekst ich tekstów może być czymś więcej niż dla nas CYMEON X. Wydawnictwo to zasługuje na dodatkową uwagę także ze względu na fakt, że pierwsza płyta zespołu ukazuje się po jego rozpadzie. W show biznesie takie posunięcia nie są praktykowane. W punk rocku mającym w dupie wyrachowanie obliczone wyłacznie na zysk - taka sytuacja jest jak najbardziej oczekiwana. 
JIHEART dał się poznać w Polsce z kilku koncertów zagranych bodajże w 2003 roku. Ich muzykę można określić jako średnio szybki HC z lekkimi metalowymi naleciałościami. Płyta brzmi garażowo. Zawiera 7 utworów o tematyce osobisto-społeczno-politycznej. Całość ubrano w artwork zdominowany przez szaro bure kolory. Zdjęcia z wkładki dobrze oddają klimat współczesnej Białorusi i jej represyjny charakter. Pozycja w moim odczuciu ważna - więc głupio nie mieć. j.Ap

http://emancypunx.com/



SINAI BEACH 
Immersed - CD
VICTORY RECORDS' 2005

12 utworów będących wypadkową przeszłości i przyszłości tego co w metalu godne uznania, z rozpoznawalnym wpływem hardcore daje prosty wniosek co do zawartości - metalcore. Dodałbym - progresywny metalcore. Pięciu jegomości z SINAI BEACH nie jest skorych do uśmiechu na żadnym swoim zdjęciu. Ich muzyka również do festynowych nie należy. Brutalność bez żadnych przerosin, bez żadnych wyrzutów sumienia, czysta nie skalana niczym brutalność. Wyrózniającym się elementem krążka jest wokal niejakiego CJ Aldersona potrafiącego przechodzić z głosu gładkiego poprzez melodyczne nucenie, aż po dziki ryk. Jest w nim coś z Glena Danziga. Muzyczna sprawność i wysokie umiejętności warsztatowe kapeli zostały przypieczętowane obecnością realizatora Erica Rachela, jednego z najważniejszych producentów dla metalcoro'wych hord w Stanach. Rachel pracujący niestrudzenie w Trax East Studios w New Jersey firmował swym nazwiskiem płyty m.in. ATREYU, DILLINGER ESCAPE PLAN, GOD FORBID czy ZAO.
"Immersed" SINAI BEACH jest drugą pozycją w ponad dwuletniej historii grupy i pierwszą wydana dla VICTORY. Wcześniej zespół dał się poznać krążkiem "When Breath Escapes" firmowanym przez Facedown Records. "Immersed" jest kontynuacją obranej wcześniej drogi - agresywnego, ciężkiego acz nie pozbawionego pierwiastak melodii grania.
Swoją obecność SINAI BEACH w Stanach i Europie zdążył już zaznaczyć dobrze przyjętymi koncertami u boku BLEENDING, NORMA JEAN i THROWNDOWN.
Jeśli jeszcze nie znasz - sprawdź, kto wie czy nie jesteśmy właśnie świadkami narodzin nowej potęgi gatunku. j.Ap




VERSE 
Rbuild CD/LP
RIVALRY RECORDS ' 2004

Historia VERSE rozpoczęła się po rozpadzie grupy WHAT FEEDS THE FIRE. Dwanaście dynamicznych kawałków ich pełnometrażowego debiutu to mocno elektryzująca dawka. VERSE reprezentuje ZŁOŚĆ. Złość autentyczną, która od dawna staje się towarem deficytowym na scenie hardcore/punk. Lp "Rebuild" ma niewiarygodnie rozgniewany charakter przy czym ten gniew w moim odczuciu nosi znamiona inteligentnej troski. Troski, której celem wydaje się być wywołanie otrzeźwienia. VERSE swoje racje wykłada w prostych żołnierskich słowach, bez ogródek i z pasją. Jest w nich coś co przyciąga. Jakaś intuicyjna świadomość, że to co głoszą jest autentycznie szczere. VERSE w jednej ze swoich piosenek oświadcza, że nie chce uczestniczyć w paradzie mody i nic nie znaczących gestów. Z zaciśniętymi ze złości zębami tworzy własną wizję, w której nie ma miejsca na buntownicze kretyństwa w stylu malowanych na czarno paznokci. Nie ma w niej też miejsca na przyjazne klepanie się po plecach. Hardcore tej grupy wydaje się być czymś więcej niż tylko nutami. Proszę sobie wyobrazić, że GUERNICA Y LUNO ( w warstwie tekstowej) spotyka AS FRIENDS RUST (w warstwie muzycznej). By efekt był zbliżony należy jeszcze podwoić tempo i to  bedzie mniej więcej VERSE.
Podekscytowanie wokół tego bandu rośnie. Jeśli następna płyta okaże się tak samo dobra jak "Rebuild" zespół może stać się zaczątkiem czegoś wielkiego. Tymczasem dziś (pisane w pół roku po debiucie) są ożywczym powiewem konstruktywnej złości. Błyszczą jak diament wśród hord  śpiewających od lat powtarzane pierdoły. Do tego świetnie grają swój old school z dynamicznym przytupem. Gdyby punk rock stał się dyscypliną konkursową, mój głos w kategorii "objawienie old school" za rok 2004 powędrowałby do VERSE. j.Ap  

http://rivalryrecords.com/



JULETTE 
From Somewhere In The East - CD
REFUSE RECORDS' 2004

Edytorskie mistrzostwo Polski za rok 2004. Screamo-core'owa odpowiedź na pytanie: jak może brzmieć i o czym opowiadać prawdziwa, autentyczna i wysoce refleksyjna poezja współczesnego dwudziestoparo latka. Obcując z tą płytą nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszystko na niej zostało dokładnie przemyślane. Brudne i chropowate brzmienie gitar, łamane aranżacje, wrzaskliwy i przejmujący wokal, mądre, ujawniające dużą wrażliwość teksty, niezwykły smak i graficzne wyczucie tego co chce się osiągnąć. Wydawać by się mogło, iż nic nie może tu istnieć samodzielnie. Jednak zarówno muzyka, teksty jak i grafiki nadają się do oddzielnej kontemplacji. Ale dopiero zestawione razem, niczym elementy misternej układanki nabierają niezwykłej mocy i dopiero wtedy widzimy ich urok w pełnej krasie. Ten artystyczny porządek w moim odczuciu psuje dość zaskakujące wyciszenie siódmego kawałka, który po tym zabiegu ni stąd ni zowąd okazuje się ostatnim. Cóż za brutalne przebudzenie. 
Muzycznie nie znajduje dla JULIETTE żadnych oczywistych porównań. Jest w tym coś z francuskiego grania a'la AMANDA WOODWARD jest też coś z CHILDREN OF FALL jak też dostrzegalny ukłon w stronę stylistyki otaczającej wytwórnię Crimentic. 
Nie jest to płyta łatwa. Bo czy łatwa może być samotność? Czy łatwe jest poszukiwanie odpowiedzi ? Kto kiedykolwiek próbował stworzyć coś autentycznego, coś czego nie będzie się wstydził za parę lat - wie jak trudne to zadanie. Ekipie JULIETTE ta sztuka najwyraźniej się udała. 
Ta płyta jest dla tych, którzy lubią myśleć. Ta płyta udowadnia, że hardcore może być czymś więcej niż tylko tępą rombanką z hymnami o załodze w moshu walczącej z powietrzem. Jeśli lubisz rzeczy mądre i ponadczasowe posłuchaj co mają do powiedzenia ludzie z pewnego miejsca na wschodzie. Jestem przekonany, że za kilka lat chcąc wrócić do czegoś co się nie zestarzało - właśnie tą płytę wyjmiesz z pudełka. Mimo, że zespół obecnie już nie koncertuje wytwórnia Refuse może być zadowolona - ma wydawnictwo, którego nie powstydziłby się żaden poważny HC label. j.Ap 




SEND MORE PARAMEDICS 
The hellowed and the heathen CD
IN AT THE DEEP END RECORDS ' 2004

Przez wydawcę reklamowani jako zombiecore'owcy i choć cała prawda o nich wychodzi zapewne dopiero o północy, to wstęp do tej płyty skłania do zgodzenia się z tym faktem. Początek krążka zionie chłodem niczym z krypty. Jednak bez obaw, po 53 sekundach SEND MORE PARAMEDICS serwują na całkowite zaskoczenie. Zaczyna się świetne, szaleńcze hardcore'owe tempo rodem z lat 80 tych, suto zakrapiane metalemw stylu z tej samej dekady okraszonym piskliwymi solówkami w wyważonych proporcjach. Chłopaki z Leeds bombardują słuchacza gwałtownymi atakami furii w piosenkach o paranoi, załogach zombie czy innych przepisach na destrukcję. W tonacji mroku i krwi kapela goni na złamanie karku w punk rockowych bitach, tu i ówdzie przeplatając swoje opowieści gustownymi zwolnieniami, z których niektóre brzmią jak cytaty z MISFITS. Do tego wszystkiego należy wyobrazić sobie wokal, z tą samą charakterystyczną chrypką obecną niegdyś w gardle McKaye'a z początków MINOR THREAT i będziemy mieć jako taki obraz tego co ten zespół wyczynia. Można więc rzec, że to co prezentuje SMP na swoim drugim w historii, a pierwszym pełnometrażowym krążku to coś w rodzaju wypadkowej spotkania MINOR THREAT ze SLAYER'em. O ile próba połączenia energetycznego punk rocka z dokonaniami metalu nie jest dziś sprawą nową, to należy przyznać kapeli medal odwagi za próbę scalenia stylów Minor'a i Slayer'a . Zainteresowanie zespołem wydają się potwierdzać liczne koncerty na wyspach w roli supportu dla m.in BULEPRINT. ENSIGHT czy HIMSY i wspominanych już MISFITS. Dodatkowego smaka pozytywnemu fermentowi wokół grupy przydaje plotka jakoby powstali w noc heloween w roku 2001 :)
W moim prywatnym rankingu "Helloween and the heathen" wędruje na półkę w miejsce rzeczy ciekawych by przy pierwszej nadarzającej się okazji skonfrontować powyższe odczucia z wrażeniami jakiegoś kumatego metalowca. Ciekawym oczywiście polecam. j.Ap

http://iatde.com/



BREAK IT UP
 s/t EpCD
ANGER MANAGEMENT' 2004

Założony wiosną 2003 brytyjski BREAK IT UP to kolejny zespół uchylający czapkę starej szkole HC z lat 80. Debiutancki singiel zawiera pięć zwięzłych i dynamicznych utworów sugerujących, że wybór takiej a nie innej drogi to nie przypadek. Kochającym stare kapele z tamtego okresu, krążek powinien się spodobać. Dla mnie płyta okazał się na tyle intrygująca, że postanowiłem poszukać czegoś więcej na temat jej twórców. No i klops. Kłopot w tym, że śledztwo utknęło w martwym punkcie. Tym miejscem okazała się internetowa strona zespołu. Wynika z niej, że wszelki ślad o istnieniu BREAK IT UP urywa się w sierpniu 2004 czyli w dwa miesiące po ukazaniu się na rynku wzmiankowanej epki. Zastanawiam się: czyżby miłość do HC'80 była aż tak wyczerpująca, że doprowadziła zespół do rozpadu ? Czy to wyłącznie informacyjne lenistwo ? Czy jest to tylko cisza przed jakimś sprytnym atakiem BREAK IT UP ? Być może ktoś z rodaków po tamtej stronie kanału La Manche zna odpowiedź ? Całej reszcie zostają pytania - a dla mnie na dokładkę całkiem przyzwoity singiel do kolekcji. j.Ap




V/A 
Noc Walpurgii 1996-2002 - CD
EMANCYPUNX RECORDS / REFUSE RECORDS' 2004

Płyta ta ukazała się dość niespodziewanie, stając się miłą niespodzianką dla wielu osób. Krążek stanowi zapis nagrań live kapel wspierających idee związane ze spółczesną niezależną kulturą kobiecą. Atmosfera czterech edycji Festiwalu Noc Walpurgii znajduje swoje odzwierciedlenie zarówno w warstwie muzycznej jak też dołączonym do płyty booklecie. Książeczka ta w optymalny i rzeczowy sposób wyjaśnia cel organizowania tej cyklicznej już imprezy tworząc jednocześnie doskonałe źródło informacji o zespołach.
Na płycie możemy usłyszeć pokaźne, międzynarodowe towarzystwo, dla którego wspólnym mianownikiem jest poparcie dla antyhomofobicznych i profeministycznych idei. Znajdują się tu nagrania RE SISTERS (Szwajcaria), HARUM SCARUM (USA), LADY DIE (Holoandia), LIFE CYCLE (Belgia), DIASPORA (Finlandia), HIGHSCORE (Niemcy), OIL (Holandia) oraz sporego grona rodzimych kapel: SANCTUS IUDA, ANTICHRIST, GUERNICA Y LUNO, SILIKON FEST, WHITE RABBIT, ZŁODZIEJE ROWERÓW. Jakość dźwięku jak to w takich przypadkach bywa nie należy do mistrzowskich. Mankament ten przyćmiewa wysoka wartość informacyjno-historyczna. Warto mieć. j.Ap

http://emancypunx.prv.pl/



HIGHSCORE
 Unsuspectiong Actors In A Bad Soap Opera - MC
reedycja REFUSE RECORDS' 2004

Stara prawda głosi, iż muzyka przetrwa wszystko. Tak jest i tym razem. Niemiecki HIGHSCORE już nie istnieje, ale ich  dźwięki brzmią wciąż donośnie. Możemy przekonać się o tym za sprawą nadal aktywnej Refuse Records. Na wydanej w 2004 roku kasetowej wersji "Unsuspectiong Actors In A Bad Soap Opera" warszawska wytwórnia prezentuje nam miejsce, do którego dotarł zespół tuż przed rozpadem. Nagrania pochodzą z drugiej pełnometrażowej płyty grupy wydanej oryginalnie w Niemczech na LP/CD w Stereodrive Records, a następnie na LP w USA w 625 Records oraz Brazylii w Liberation Records. 
Muzyka HIGHSCORE to konglomerat  pozytywnego old school z motorycznym, szybkim hardcore. Uważani za jeden z ważniejszych zespołów gatunku w Europie. Niemcy w swych tekstach dostarczają dużej ilości refleksji politycznych, społecznych i obyczajowych. Sposób postrzegania świata jest w tym przypadku zdominowany mocno przez wieloletnie scenowe doświadczenie. Dzięki temu liryki zespołu tętnią gorzką prawdą i inspirującą refleksją, która dla recenzentów Tylko Rocka jak zwykle może być czarną magią. 17 utworów wysokooktanowego old school, a wśród nich cover deutch - punka THE BUTTOCKS + wkładka zaopatrzona w polskie teksty = wszystko co potrzebne by się nie zawieść.
HIGHSCORE niestety zamilkł. Split z malezyjskim ALL THESE WHILE wydany w chwile po "Unsuspecting..." to ich ostatnia odsłona.
Jeśli widziałeś ich na żywo, wiesz, że warto. Jeśli nie miałeś okazji, przekonaj się słuchając nagrań i czytając teksty jednego z wartościowszych zespołów ostatnich lat. j.Ap

http://refuserecords.prv.pl/




JOHN HOLMES 
Everything Went Blacker - CD
HOUSE HOLD NAME RECORDS' 2004

JOHN HOLMES pochodzi z Leeds i wbrew pozorom jest kwartetem. Swoją przygodę z punk rockiem zaczął w 1998 roku i od tego czasu, raz po raz przemierza wyspy, kraje europejskie czy Skandynawię pokazując się publice u boku takich kapel jak DROPDEAD, HERO IS GONE, POISON IDEA czy bostońskiego CONVERGE. JOHN HOLMES ma na koncie dwa 7" splity z zespołami z własnego podwórka: CANAVIAS i KABINBOY oraz split CD/LP "El Louso Suavo". Krążek "Everything Went Blacker" jest więc pierwszym samodzielnym ujawnieniem zespołu, który dla Anglików jest zapewne mocno rozpoznawalny i musi znajdować odbiorców skoro gra już dobrych parę lat. Ba! Podobno split z CANAVIS w ciągu trzech tygodni sprzedał się w ilości 2000 egzeplarzy. Więc albo wtedy grali co innego, albo ja nie kumam tych Angoli. Na "Evertyhing Went Blacker" znajduję bowiem co prawda solidny mocny hardcore, zagrany potężnie i mocno jednak podany w taki jakiś dziwnie siłowy sposób, że odpycha mnie od tej płyty na kilometr. W muzyce JOHN'A HOLMES'A nie mogę doszukać się żadnego pierwiastka polotu czy mikroskopijnej choćby finezji. Nic tylko toporne, wyrachowane dudnienie z mocno przewidywalnymi strukturami tempa i natężęń dźwięku. Słuchając tej płyty czuję się jak operator młota pneumatycznego, który kując cholerny beton jak zbawienia wyczekuje fajrantu. "Everything Went Blacker" w kategorii surowej brzydoty jest być może osiągnięciem. Może jest w tej płycie coś w rodzaju angielskiego żartu, którego prosty Słowianin wyłapać nie raczy. Może trzeba jej słuchać podczas gęstej mgły, po omacku pijąc herbatę ( i broń Boże bez cukru). Nie wiem ? Mnie to coś zdecydowanie wpędza w depresję. Jeśli o to w niej chodziło - to ze mną jej autorom ta sztuka się udała. j.Ap





ANALENA 
Carbon based Lp 
MOONLINE RECORDS' 2004

Chorwacka ANALENA konsekwentnie kroczy obraną ścieżką. Od momentu kiedy ujrzałem ją po raz pierwszy, gdzieś we Francji w 2000 roku moja sympatia do niej nie słabnie. Ten zespół od pierwszego wejrzenia kojarzył mi się z dokonaniami TROTTEL z okresu "Boderline syndrome" i do dziś nie mogę się pozbyć pewnych skojarzeń. Czas jednak płynie - dzisiejszy TROTTEL oddalił się w zupełnie nieznane mi rejony, a ANALENA przez te kilka lat wyrosła na bijącą własnym, dojrzałym blaskiem grupę. Piosenki zawartena na "Carbon based" posiadają jakiś zakodowany przyciągacz, który nie pozwala przejść wobec nich obojętnie. Screamo w wykonaniu kapeli z Zagrzebia raz za razem ociera się o histeryczny krzyk wyciszany noisowo brzmącymi gitarami ("Carbon based organisms"). Łagodne momenty w sposób subtelny podkreślane ciekawą barwą głosu Any tulą lekko przesterowane melodyczne linie gitar ("Dream amplifiers"). Punk rockowe bity z wyeksponowanym delikatnym kobiecym śpiewem na tle rozdartych męskich, gardłowych wrzasków robią duże wrażenie ("Work in progress"). Olbrzymie pokłady kontrolowanej dzikości w "Wie der holungszwang" czy "Notturno" aplikuje się w roztropny sposób tak by słuchacz miał szanse docenić spokojne i chwytliwe zagrywki w partiach spokojnych. ANALENA na tej płycie udowadnia, że potrafi zrobić wszystko by zilustrować klimat swoich opowieści. Ci co ich widzieli w Piasecznie w 2003 roku wiedzą co ten zespół potrafi wyczarować na żywo. Już mi się gęba uśmiecha kiedy pomyślę co będzie się działo, gdy przyjadą do nas z piosenkami z "Carbon based":) Ja tu o koncertach - a tymczasem krążek kończy się studyjnym "Rainy night in Warsaw", zaskakująco miłym dla polskiego słuchacza. Wyborną całość dopełnia dadaistyczno - futurystyczna okładka, która śmiało mogłaby posłużyć za reklamę dobrego skądinąd fimu "Kontrolerzy".
Więc zaczynam słuchanie od początku bo ANALENA jest jak wino : im starsza tym lepsza. 3 X TAK j.Ap 






THE FIRS STEP 
Open Hearts And Clear Minds - CD/LP
ANGER MANAGEMENT RECORDS' 2004

Jeśli pamiętasz spontan YOUTH OF TODAY z roku 1988, uwielbiasz CHAIN OF STRENGHT z 1990, kojarzysz MOUTHPIECE z 1994 czy granie FLOORPUNCH i TEN YARD FIGHT z 1997 - naturalną rzeczy koleją powinieneś sprawdzić THE FIRST STEP i ich "Open Hearts And Clear Minds". Nadarza się ku temu wspaniała okazja, gdyż płyta pierwotnie wydana w 2002 w Stanach przez LIVE WIRE wzbogacona o demo zespołu z 2001 stała się właśnie przedmiotem chluby nowej belgijskiej wytwórni: ANGER MANAGEMENT. Krążek THE FIRST STEP, który już w momencie ukazania się zasłużył na przydomek "classic" zawiera ładunek soczystego hardcore, elektryzującego żwyiołem i zadziornością typową dla najpilniejszych uczniów starej szkoły. Jest tempo, są chórki, jest konkretny lekko chrapliwy wokal i struktura utworów trzymająca się sprawdzonych schematów. Wydawać by się mogło, że wszystko już było dzisiątki razy ? Że cały ten old school jest jak odgrzewane placki ? A JEDNAK ! Dziesięć utworów w wykonaniu THE FIRST STEP jak zwięzłe detonacje niszczą grzeszne myśli o tym, że to co było nie ma prawa być porywające. Już pierwszy kawałek "Something inside" pozwala takim bluźniercom dmuchnąć w nozdrza stęchłym oddechem nie strawionego czosnku. A po nim następują kolejne wystrzały. "When things fall apart", "The higher taste" i tak do końca. Ta płyta cieszy i odmładza niczym rześki słoneczny powiew wiosny emanując witalnością. "Open Hearts And Clear Minds" to konkretna, skondensowana petarda, mogąca kojarzyć się także z dokonaniami BATTERY. Ten niewinny kawałek plastiku ma rzczywiście ogromne szanse sporo namieszać w swojej kategorii. W przypadku THE FIRST STEP mamy bowiem do czynienia z prymusem, który edukację w Old School North California ukończył z wyróżnieniem. Dla wnikających w szczegóły dodam, że była to klasa o profilu Straight Edge. Bardzo dobra płyta. j.Ap

PS. Mi trafił mi się egzemplarz promocyjny.  




BRIDGE TO SOLACE 
Off bitterness and hope CD
LET IN BURN RECORDS' 2004

Na świecie jest tysiące rzeczy, które istnieją tylko po to by dawać radość. Należą do nich m.in. filmy Kevina Smitha, gofry z bitą śmietaną, zimna kąpiel w upalne popołudnie, podwyżka pensji, obniżka czynszu, Forest Whitaker z przymkniętym okiem w "Smoke", Leningrad Cowboys, wafle w czekoladzie, nieudane skoki niemieckich "gigantów" w zestawieniu z udanymi Małysza, jazda na rowerze z przerzutkami czy choćby słowne kiksy Dariusza Szpakowskiego. Od jakiegoś czasu zupełnie niespodziewanie do zestawu mych radości dołączył BRIDGE TO SOLACE. Cóż za nazwa ! Bridge to Solace to mniej więcej tyle co most do pocieszenia.
Pod tym właśnie szyledem na krążku "Off biterness and hope" ujawniają się światu Węgrzy znani m.in. z NEWBORN. Przez wytwórnie LET IN BURN rekomendowani jako: "doskonała mieszanina tempa i łamiących serce melodii z cynicznymi i politycznymi tekstami prezentującymi osobiste postrzeganie rzeczywistości". I nie ma w tym krzty kłamstwa. Stylistycznie płyta stanowi spotkanie starej szkoły HC z dużą dawką ładnych linii melodycznych i scream- core'owego szlifu. Jeszcze to nie wystarcza dorzućmy jeszcze ultra melodyjne growlingi i doskonałą realizację. Wokal kojarzący się momentami z System of a Down jest doskonale rozegrany - płynnie z pasją i finezją przechodzi we wrzask dominując nad całością nagrania. W zestawieniu z tym co się na niej dzieje, partie śpiewane są odpowiednio wściekłe albo liryczne by nie znużyć lecz zainteresować. Realizacja "Goryczy i nadziei" nie pozostawia żadnych złudzeń co do tego, że lepiej już się po prostu nie da.
Zespół wykorzystał jako wstawki między utworami słowa Grega Bennick'a, byłego wokalisty TRIAL, co samo w sobie dla niektórych stanowi wystarczającą rekomendację do sięgnięcia po ten krążek. Jedyny, choć w sumie nikły żal jaki można mieć do BRIDGE TO SOLACE jest taki, że odegranie wszystkich brzmieniowych kruczków z płyty na gigu jest raczej niemożliwe. Jej pełny urok docenić można wyłącznie z kompaktu. Mały to pikuś bo z kolei na koncercie BRIDGE TO SOLACE są jak Etna podczas erupcji. Tak więc jeśli jeszcze nie było okazji bracie i siostro : RETHING - REDEFINE - REVOLT ! Nie czekaj ! Po prostu włącz - zapewniam, że na końcu mostu znajdziesz pocieszenie. Super płyta ! ! ! j.Ap




BRIDGE TO SOLACE 
Kingdom of the dead MCD
LET IT BURN RECORDS' 2004

BRIDGE TO SOLACE znów to zrobił !!! Po wyśmienitym "Of bitterness and hope" w imponującym stylu nokałtuje przepięknym MCD "Kingdom of the dead", który w kategorii szybkiego partiach introultra melodyjnego metalcore stanowi arcydzieło samo w sobie. Płyta zawiera pięć wspaniałych kompozycji licząc intro. Wszystkie piosenki otula stylowo zaprojektowany art work, który w połączeniu z tytułem płyty - korzeni węgierskiego geniuszu nakazuje szukać w królestwie śmierci. A niech mnie...! Ludzie przecież ta płyta to życiodajne wody w najczystszej postaci !!! Gdzie tu śmierć ?!!! Przecież z niej aż zionie energią ! Nie ma tu ani sekundy ponuractwa jeno ogień najżarliwszy z możłiwych. To dzika ściana dźwięku i grzmiącej szybkości, w dodatku mocno naszpikowana liryzmem, melodią oraz odrobiną melancholii słyszalnej szczególnie w chórlanych oraz wstępie do znanego z wcześniejszej płyty "Will you rewrite history with me?" Jest jeszcze coś czym zachwyca mnie ta epka. Tym czymś jest doskonałe wyczucie proporcji w strukturach utworów. Ta płyta żyje, bo nic na niej nie dzieje się za długo. Harmonia popiędzy pieprzonym metalowym czadem, a romantyzmem zaklętym w delikatnych żeńskich głosach chórówi wrzaskliwym wokalem Zoliego Jakaba jest idealna. BRIGDE TO SOLACE na "Kingdom of the dead" bez skrępowania i z niesamowitą łatwością wychodzi poza schemat szybkiego HC wykorzystując tzw. "riffings" (metalowe zagrywki) gitar przypominające IRON MAIDEN. Tą płytą Węgrzy wdrapali się na sam szczyt metalcore w Europie. Stwierdzenie, że teraz świat stoi przed nimi otworem nie będzie żadnym ryzykiem. I to nie dlatego, iż grają w jednym z napopularniejszych obecnie stylów, lecz dlatego, iż fascynujący jest spsób w jaki oni to robią.
Zaprawdę powiadam wam nie trzeba być zwolennikiem tego gatunku by zachwycić się ich muzyką! Gdybym usłyszał to w okresie trądzikowym niechybnie zostałbym metalowcem. Najlepsza pozycja w stajni LET IN BURN. Uwielbiam ją !!! j.Ap




CONGRESS 
Resurrection CD
GOOD LIFE RECORDS' 2004

Najbardziej wytrwały zespół belgijskiego podziemia i zarazem chluba popularnej niegdyś sceny H8000 zaatakował ponownie nadając swej produkcji najcelniejszy tytuł jaki można sobie przy tej okazji wyobrazić: "Resurrection". Po okresie bezgranicznej euforii, która za ich sprawą w połowie lat 90 rozlała wirus metalu po Europie, w ostatnich latach ekscytacja Congresem jakby opadła. W szczytowym okresie świetności sceny H8000 to właśnie ten zespół uświadamiał tysiącom młodych ludzi, iż połączenie drug free jako stylu życia z death metalowmi akordami może być wspaniałym sposobem na zaskakująco ciekawe efekty stylistyczne i ogromny splendor dla każdego zespołu. Z biegiem czasu - jak to często w scenie bywa - napis CONGRESS zniknął z torsów hardcore'owych dzieciaków wyparty przez logo choćby ich rodaków z LIAR. Niemniej jednak szacunek dla tego co zrobili pozostał wśród wielu osób. Z pewnością nie zapomniała o nich wytwórnia GOOD LIFE, w katalogu której Lp "Blackened Perisistance" CONGRESS do dziś jest niekwestionowanym bestsellerem. Reputacja jaką zdobyli  tym czasie pozwoliła im na wieloletnie pasmo doskonale odbieranych koncertów oraz kilka cieplej ("The Other Cheek", "Angry With the Sun") lub chłodniej ("Stake Through Heart") przyjętych krążków. Poprzedzająca "Resurrection" płyta "Stake  Through Heart", pomimo cichego odzewu ze strony niezależnej prasy, dała klapsa wszystkim tym, którzy na zespole postawili już przysłowiowy krzyżyk.
W roku 2004 przekonujemy się ponownie, że CONGRESS żyje. Na dowód tego strzela w zmysły słuchaczy jedenastoma petardami ciężkiego i brutalnego choć trochę ogranego już metalu. Ich muzyka pomimo personalnych roszad jest i tym razem konkretną hutniczą hc/metalową lutą z krwi i kości. Na "Resurrection" CONGRESS z furią pluje w odbiorcę dźwiękami nie polerowanymi, szorstkimi, dudniącymi siłą tysięcy armat, ubranymi w typową dla nich nihilistyczną lirykę, tu i ówdzie nazywaną enigmatycznym mianem "thougtprovoking". Słuchając tej płyty momentami nasuwają się minimalne skojarzenia z SEPULTURĄ, jednak wypracowany przez 10 lat istnienia szlif pt. Congress jest ciągle słyszalny. Brzmienie zespołu nie jest już tak odkrywcze, jak było jeszcze sześć lat temu, wokal schowany jest w tło bardziej niż zwykle. CONGRESS ad. 2004 z uporem kroczy raz obraną ścieżką nie zbaczając z niej ani na chwilę nadal budząc podziw żelazną konsekwencją.
"Resurrection" opatrzona została adekwatną do tytułu ikonografią przedstawiającą scenki rodzajowe z religijnego życia średniowiecznych mieszczan co doskonale harmonizuje z materiałem zawartym na płycie. Ci co kochają ten zespół - a jest ich ciągle cała masa - łykną z przyjemnością. Ale pozostała część, dla której opowieść pt. CONGRESS jest już zamknięta, także powinni się przełamać i sięgnąć po tę pozycję. Kto wie może ich wiara w tą ekipę zmartwychwstanie. j.Ap  

http://goodliferecordings.com/



NOVEMBER COMING FIRE
 Black Ballads - CD
IN AT THE DEEP END RECORDS' 2003

Debiutancki krążek NCF w chwilę po ukazaniu się, jak fala uderzeniowa przemknął dobrymi  opiniami przez łamy europejskich fanzinów. I nie ma się co dziwić. Sześć szybkich, dzikich, energetycznych, groźnych, metalowych a zarazem melodyjnych utworów robi na mnie duże wrażenie. Najwyraźniej NOVEMBER COMING FIRE zaczerpnęli swoją nazwę z trzeciej płyty SAMHAIN, ale porównywanie obu kapel nie jest zbyt szczęśliwym pomysłem. Zespół kroczy nową drogą, wyznaczoną z jednej strony przez współczesne kapele metalocore i atmosferyczny, wrzaskliwy hardcore z drugiej. Nie brak w tej muzyce gotyckiego mroku zauważalnego w lirykach typu "W ciemności stajemy się - podzieleni upadamy", które w połączeniu z ogólnie mroczną konwencją jakiej hołduje grupa wyczarowują dla słuchacza extra klimat. Ten zespół nie bierze jeńców. Mamy tu do czynienia z czymś więcej niż zwykłym łomotem, obciążonym konwencją hardcore. Gardłowy śpiew, potęga brzmienia oraz niesamowita pasja z jaką zagrane są wszystkie kawałki skłądają się w całości na nietuzinkowy debiut.
W chwilę po tym jak wybrzmiał ostatni dźwięk doszedłem do wniosku, że NOVEMBER COMING FIRE są zupełną odwrotnością tego co można wyobrazić sobie myśląc o malowniczym miejscu jakim jest Canterbury w hrabstwie Kent skąd pochodzi zespół. I chwała im za to.
Ale, ale - okładkę także mają fajną. Jak przystało na mrokowców, szata graficzna atakuje najczystszą czernią z szykownym lanszafcikiem w stylu anioło - Ikara i czarnej róży. Myslicie, że to niemożliwe - czarna róża na czarnym tle ? Przekonajcie się sami ogldając ich back cover.
Mam nadzieję, że ta płyta to obietnica większej rzeczy, która już wkrótce może być ich udziałem. j.Ap

http://iatde.com/



MORE THAN EVER 
Silent & Cold - MCD
GUIDE LINE RECORDS' 2003

Jesienią 2003 r. wytwórnia Guide Line Records postanowiła ujawnić światu piątkę młodych ludzi z południowych Niemiec, ukrytych pod nazwą MORE THAN EVER wydając ich mini CD "Silent & Cold". W pół roku później w Polsce dzięki kooperacji TRUJĄCEJ FALI i NIKT NIC NIE WIE ukazała się płyta "Heartfelt Words" zespołu OREIRO. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że obydwie płyty są bliźniaczo podobne. MORE THAN EVER penetruje momentami dokładnie ten sam rodzaj muzycznego hałasu co ich polski odpowiednik. Ten niesamowity zbieg okoliczności jest tym bardziej ciekawy, iż z całą pewnością żaden z tych zespołów nie wiedział o drugim. I tak jest z pewnością do teraz. Na "Silent & Cold" znajdujemy duży wybór stylów osadzonych w średnio szybkich tempach, chrapliwy wokal, brutalność i nostalgię - a wszystko to okraszone new schoolowym sosem z dodatkiem nastrojowych i melodyjnych pochodów metalowo brzmiącej gitary. Mocną stroną zespołu wydają się być teksty skoncentrowane na wewnętrznym przeżywaniu świata. Napisane są w ponadprzeciętny sposób. To właśnie one i sponataniczne zachowanie na scenie określane jako "namiętny liveshow" skierowało uwagę wytwórni w stronę MORE THAN EVER ułatwiając im wydanie płyty. Słuchając "Silent & Cold" nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż chłopaki nie zmarnowali tej szansy zamieniając ją w bardzo interesujący debiut. j.Ap




FALLING CYCLE 
The Conflict CD
GUIDELINE RECORDS' 2003

Początki FALLING CYCLE sięgają roku 1999, kiedy kilku panów w południowej Kaliforni wpadło na pomysł zabawy z ciężką muzyką. Ich pierwsze kroki pozostawiały na piasku ślady typowe dla old school, by z biegiem czasu przepoczwarzyć się w zespół określany coraz bardziej dziś rozmytą etykietą metalcore. Wspólne koncerty z zespołami takimi jak POINT OF RECOGNITION czy NO INNOCENT VICTIM umożliwiły FALLING CYCLE zwrócenie na siebie uwagi.  Ciężka praca nad własnym obliczem, trzy trasy po USA, spora ilość gigów w towarzystwie HEATBREED, TERROR, BLEEDING THROUGH, EVERGREEN TERRACE czy BLOODIED zaowocowała nagraniem debiutanckiego krążka "The Conflict" wydanego w 2003 r. nakładaem Guideline Records.
Zawartość tej płyty to dwanaście brutalnych utworów w stylu, który może być opisany jako mieszanina european metalu i struktur penetrowanych przez zespoły takie jak IN FLAMES, ZAO czy DARKNES HOUR. 32 minuty hc-metalowego chaosu składają się na sumiennie wypracowany debiut, którego wiele podobnych zespołów mogłoby im jedynie pozazdrościć. "The Conflict" to płyta przemyślana począwszy od tekstów piosenek, poprzez jakość nagrania, skończywszy na efekcie finalnym jakim jest szata graficzna. "The Conflict" to płyta konceptualna, nad którą unosi się prawie fizycznie namacalny zamysł zdefiniowany jakościowymi standardami najbardziej progresywnego z odłamów metalcore. Ten krążek być może nie popycha tej stylistyki o sto lat do przodu, ale z pewnością stanowi dla niej ważny krok i to w dobrym kierunku. Debiutant FALLING CYCLE udawadnia też rzecz ważną, a mianowicie, iż czasami lepiej jest poczekać dłużej z ukazaniem światu tego co się potrafi, niż spalić się w chwilę po starcie nagrywając mieszaninę pomieszania z poplątaniem w stylu podobnym do niczego. Doceniając ogrom pracy, czasu i wysiłku jaki został włożony w tą płytę oraz to co dzięki temu udało się osiągnąć - polecam. j.Ap

http://guideline-records.com/



IN QUEST 
Bombingindustries CD
SOULREAPER RECORDS ' 2003

Łolaboga chiałoby się krzyknąć w chwilę po włączeniu tej płyty. Toć to Panie koniec świata ! Drą się, wrzeszczą i łomocą. Logo mają jak z ostatniej części Quake'a, na zdjęciach długaśne hery i ani krzty czegoś co zdradzałoby choć wspomnienie uśmiechu. Siareczka z piekielnych kociołków przy tym co proponuje IN QUEST jest jak łaskotanie gęsim piórkiem. Ich ultra ekstremalny pomysł na muzykę rozpieprzyć mógłby tamę w Czorsztynie już przy drugim kawałku. I choć panowie z IN QUEST o tej wspaniałej budowli zapewne wcale nie słyszeli to najwyraźniej o coś takiego właśnie im chodzi. Płytę nazwali "Bombingindustries" - i co jak co - ale tytuł pasuje do niej jak ulał. Krążek ten jest drugim płytowym ujawnieniem Belgów.
Gdyby ktoś potrzebował dowodów do akademickiej dyskusji, co jest hc/metalem a co nim nie jest - to IN QUEST stanowiłby doskonały przykład tego drugiego. Jak świat światem, wszyscy metalowcy od zarania dziejów byli zajebiści technicznie. Powiedzieć "zajebisty technicznie band" w odniesieniu do IN QUEST byłoby stwierdzeniem ze wszch miar nie wystarczającym. Kunszt słychać tu na maxa, w każdej sekundzie każdego kawałka. Podobno jest to  mocno progresywne w swej kategorii ?  Podobno IN QUEST wyznacza nowy rozdział dla tego typu ekstremalnego grania ? Podobno jak mało kto potrafią szatańskim swędem mieszać style ? Podobno zachwyt nimi w Belgii z każdym dniem wzrasta ? Dla mnie pewne są jednak dwie rzeczy. Pierwsza: w miejscu gdzie zaczyna się droga IN QUEST moja tolerancja na łączenie hradcore z metalem się kończy. Druga to fakt: że wytwórnia Good Life od lat romansująca z metalem jest wydawcą trzeciej już płyty tej hordy pt. "Epileptic". Koniec świata panie !! j.Ap 



STRETCH ARM STRONG  
Engage - CD
SOLID STATE RECORDS' 2003

"Engage" jest już czwartą dużą płytą w dorobku S.A.S. Wśród pereł jakie wydał na świat ten zespół znajdują się dwa nie potrzebujące szlifu diamenty: ep "It Burns Cean" oraz Lp "Rituals Of Life". Każdy kolejny krążek STRETCH ARM STRONG to dla mnie oczekiwanie na coś równie pięknego i powalającego. Tymczasem "Engage" przynosi solidną dawkę motorycznego hardcore, naszpikowaną sporą ilością metalowych zwolnień z niepowtarzalnym, zadziornym i charakterystycznym krzykiem Chrisa McLeane'a oraz (co było do przewidzenia) niesamowicie dobrym warsztatem muzyków. STRETCH ARM STRONG a.d. 2003 utwierdza słuchacza w przekonaniu, że jest ciągle w dobrej formie, tyle że już bez takiego ładunku przebojowości, melodii i romantycznego warzasku obecnego niegdyś. Na "Engage" brak jest wybijających się piosenek. Owszem są przebłyski geniuszu obecne choćby w początkowym "Be Bleed" czy w ósemce "The Calling", ale to tylko reminiscencje tego co było. Nie jest to nowy niepowtarzalny blask, na który czekałem z utęsknieniem. I może lśnący czystym pięknem "Express Yourself" z kompozycyjnym słowno-muzycznym zawijasem a'la RED HOT CHILI PEPPERS i finiszem w starym dobrym stylu odgrzewa we mnie nadzieję.
Pozostaje więc znowu czekać, aż panowie z amerykańskiej Columbii, za czas jakiś objawią się światu muzyczno-jubilerskim kunsztem wyznaczonym przez "Rituals Of Life" naszpikowanym do bólu utworami w stylu "Express Yourself". Dlatego też pełen uznania dla tej orkiestry ich ostatnią płytę traktuję jedynie jako przystanek przed arcydziełem, które niebawem nadzejdzie. Czego sobie i im życzę.
Z innej beczki. Tu i ówdzie krążą plotki jakoby wytwórnia SOLID STATE wydająca m.in STRETCH ARM STRONG w Stanach będąca przybudówką TOOTH AND NAILS nie za bardzo uśmiechała się do pomysłu rozprowadzania swoich płyt w Polsce. Plotka głosi jakoby niechęć ta miała pobudki religijne. Domniemaną kością niezgody jest jakoby katolickie zabarwienie naszej świetlanej Rzeczpospolitej, bałwochwalczo wpatrzonej w papieża, którego protestanci programowo nie znoszą. Ile w tym prawdy nie wiem. Faktem jest, iż mający u nas spore grono zwolenników STRETCH ARM STRONG podczas swych kolejnych europejskich tras uparcie omija karaj Lachów, a pytany o powody zbywa niezbyt pochlebnymi komentarzami (live Praga październik 2003). Jeśli w przypadku SAS powodem tej niechęci jest również Karol W. to mamy tu namacalny przykład zgubnego wpływu stolicy apostolskiej na życie koncertowe Polski. j.Ap 

http://stretcharmstrong.com/



STRIKE ANYWHERE  
Exit English - CD
JADE TREE RECORDS' 2003

Moja fascynacja STRIKE ANYWHERE zaszczepiona płytą "Change is a sound" trwa nadal. "Exit english" umacnia mnie jeszcze bardziej w przekonaniu, że kolesie z Richmond o loteryjnej nazwie to wbrew pozorom nie tępa ekipa cukierkowych lalusiów, stylizowanych na punkowców jakich pełno po jednej i drugiej stronie oceanu - lecz grupa rozsądnych ludzi, którzy dobrze wiedzą co i dlaczego chcą powiedzieć. W czasach, gdy podziemnym hardcore'owym Hadesem na wszystkich szerokościach geograficznych rządzi metal STRIKE ANYWHERE po raz kolejny udowadnia, że punk rock nadal może być nośnikiem rewolucyjnej, buntowniczej rewolty i co najważniejsze, że przekaz z nim związany może dawać nadzieję.
Przypadek STRIKE ANYWHERE ukazuje, że jeśli się ma coś ciekawego do powiedzenia nie trzeba tego wcale ubierać w metalowe łaszki djabła by zostać wysłuchanym. Nie trzeba być "trendy" - wystarczy bystra, osobista obserwacja świata, czego temu zespołowi z pewnością nie brakuje. Postawa jest ostatnio niestety jednym z coraz częściej zapominanych elementów na punkowej scenie. W niektórych kręgach wręcz wyszydzanym, w innych zaś zastępowanym nic nie znaczącym uniformem. Tymczasem obcując z "Exit english" czuć punk rockową mentalość. Obcując ze STRIKE ANYWHERE czuć, że szczery zespół, to taki, który myśli w taki sposób jak śpiewa, a śpiewa tak jak myśli. Dlatego też "Exit english" emanuje punk rockiem od pierwszego do dwunastego kawałka. Dynamicznym, żywiołowym, melodyjnym i co najważniejsze mądrym. "Exit english" to płyta warta uwagi. STRIKE ANYWHERE to nie tylko zespół - to dowód utwierdzjący mnie w przekonaniu, że w dzisiejszych czasach mówić światu "NIE" to nie tylko odwaga, ale przede wszystkim konstruktywne budowanie siebie. j.Ap

http://www.strikeanywhere.org/
http://jadetree.com/



POINT OF RECOGNITION 
Day of defeat - CD
GUIDE LINE RECORDS' 2002

POINT OF RECOGNITION to ekipa praktycznie nieznana u nas, za to w USA już dawno pozbyła się przydomka "debiutant". 350 zagranych koncertów wyrobiły tej drużynie dobrą markę za oceanem. Wiosną 2002 roku zdecydowali się zarejestrować swój kolejny, trzeci już krążek nadając mu imię "Day of defeat". W pracy nad nim wziął udział Tim Mason gitarzysta znany m.in. z zespołów NO INNOCENT VICTIM czy DODGIN' BULLETS nagrywając znaczną część partii gitarowych oraz czuwając nad całością produkcji. Pomoc Masona oraz nabyte doświadczenie pozwoliły osiągnąć dobry efekt. Przez wielu krążek ten okrzyknięty został  za jeden z najlepszych w kategorii ciężkiego HC po linii HATEBREED, POISON THE WELL, BANE, EIGHTEEN VISION czy ALL OUT WAR. Wśród wyznawców gatunku płyta ta spotkała się z rwącym strumieniem pochwał. Aplauz i pozytywne poruszenie jakie wywołała stały się dla wytwórni GUIDE LINE RECORDS wystarczającym powodem do zabezpieczenia praw wydawniczych na Europę. Kontynentalna wersja krążka dostała się do hardcore'owych odtwarzaczy w połowie 2003 r. Niestety dla chcących zobaczyć zespół na żywo była to tzw. musztarda po obiedzie. Albumem "Day of defeat" kapela postanowiła bowiem zamknąć rozdział pt. POINT OF RECOGNITION wywieszając na drzwiach tabliczkę z napisem R.I.P.
Możemy pocieszyć się tylko tym, że zostawili po sobie trzy ciekawe płyty, z których "Day of defeat" wydaje się być ich najlepszą i najbardziej rozpoznawalną wizytówką. j.Ap

http://guideline-records.com/



AFRAID OF THAT DAY 
Incomer - CD
YOUTH CULTURE' 2002

Czasy, w których polskie płyty charakteryzowała jakość dźwięku porównywalna z odgłosami zagłuszanej Wolnej Europy szybkimi krokami stają się przeszłością. AFRAID OF THAD DAY od pierwszych sekund zaskakuje jakością nagrania. Zachwyt nad realizacją nie opuszcza mnie przez 24 minuty i 15 sekund trwania tej płyty. Kunszt bijący z tego krążka wydaje się być nie tylko zasługą bardzo dobrego skądinąd studia Serakos, lecz w takim samym stopniu profeski kolesi z AOTD. Band ten miałem okazję widzieć swego czasu w poznańskim "MO" i przyznać muszę, że na żywo wypadają równie zacnie jak z płyty.
Muzycznie warszawiacy z odrobiną śląskiej krwi, poruszają się w klimatach zmetalizowanego hardcore co akcentują masą drapieżnych rifów jak i przyjemnie stylizowaną szatą graficzną uwielbianą przez tego rodzaju zespoły. W nutach AOTD z pewnością nie znajdziesz prostoty. Jest to niewątpliwie atut, który obawiam się może nie znaleźć zrozumienia w szerokich kręgach odbiorców. Pospolitość obca jest temu zespołowi, co w takim samym stopniu oddala go od załogantów lubiących chóralne refreny, jak zbliża do wyśmienitych kapel zachodnich z nurtu umiejętnie łączącego metal, hardcore i emo.
Biorąc pod uwagę brzmienie, już po raz drugi podczas recenzji jakiegoś krążka dla tej redakcji, mam nieodparte skojarzenia z SHAI HULUD i zaczynam się obawiać czy aby nie popadam w shuihuludyzm. No ale tak to słyszę, z tą poprawką, iż AOTD są kapkę lżejsi w porównaniu do takiej "Hearts once nourished with hope and compassion". Gdyby przyszło mi wskazać najlepszy kąsek tej płyty bez wahania powiedziałbym, że jest to "For god's sake", a to z uwagi na mą atencję do łądnych linii melodycznych, które niewątpliwie zaklęte są w tym utworze.
Reasumując - kunszt, kunszt i jeszcze raz kunszt. Dla słuchaczy o wysublimowanym guście. Bardziej dla punkowych sportowców niż ociężałych scenowych serferów po sieci. Polecam jednak wszystkim bo warto. j.Ap

http://www.youth-culture.csd.pl/



ALBION 
Synthpathy CD
SAMULE / POHEDA RECORDS' 2001

Bardzo długo przymierzałem się do recenzji ALBION. Ostatnio hołdując zasadzie "kochaj - szalej-nie myśl co dalej" również mój gust muzyczny powędrował w bardziej energetyczne rejony. Mocno nastrojowy charakter tej płyty powodował moje pisarskie lenistwo. Ale do rzeczy. Zespół pochodzi z Czech i słuchanie jego płyty bardzo przypomina kontemplację malarstwa imresjonistów. Zamglone pejzaże, otwarte przestrzenie zatopione w świetle pochmurnego nieba. Ogromne złoża romantycznej melanocholii, zadumy i refleksji. Muzyka typowa dla emo połowy lat 90 z dodatkiem szczypty elektroniki, której najbliżej do dokonań ELLIOT, EMBER czy nieodżałowanego TEMPERANCE. Jak wspomniałem pierwsze podejścia do tej płyty były dla mnie trudne. Z każdym kolejnym przesłuchaniem obawy ustępowały, aż do momentu, w którym uszom ukazał się czar tego krążka. Nie zmienia to faktu, że nadworne burczymuchy z rodzimych forów przy czymś takim pewnikiem zdechną w pięć minut. Ktoś kto programowo pielęgnuje w sobie niechęć do emo jako swoistą "niby cnotę" tą płytę powinien sobie zdecydowanie darować. Na szczęście nie na samym old school / metalcore świat stoi. I dobrze się dzieje, że obok wyznawców lucyfera z gitarami w dłoniach istnieją zespoły pokroju ALBION. Jeśli nie zależy Ci na tym by być trendy, jazzy czy jak tam się to teraz nazywa - jest jeden powód by zainteresować się tą płytą. Powodem tym jest dojrzałość. "Synthpathy" to płyta ze wszech miar dojrzała. Choć zupełnie nie nadaje się do jazdy motocyklem to warto po nią sięgnąć będąc sam na sam ze sobą, gdzieś w domowych pieleszach wieczorem. I nie zrażajcie się po pierwszym razie. j.Ap



PN 
Our Pitfful Paradise - CD
FUN TIME RECORDS ' 2000

Pierwsze co zrobiłem zetknąwszy się z tą pozycją to powąchałem farbę drukarską. Węch (ha !) nie zawiódł - Europa, a dokładnie Belgia. Drugie, już dłuższe zatrzymanie stanowiła kontemplacja mistrzowsko wykonanej okładki, za którą jeśli byłoby tylko można nominowałbym tą płytę do drukarskiego Nobla w dziedzinie HC. Jest wspaniała. To chyba jest to o co chodzi redaktorom CIRCLE OF TRUST, kiedy zachęcają do zarzucenia panującej monotonii wśród punkowych wydawnictw.
Pierwsze dźwięki przekonują, że ten zespół nie przypadkowo jest z Belgii. Zmetalizowany HC po linii SHAI HULUD momentami mogący kojarzyć się z SKYCAMEFEALLING. Obcowanie z tą płytą przypomina bicze wodne i to te podawane strażackim wężem z raptowną zmianą temperatury cieczy. Sinusoida wściekłości raz wzbija się, raz opada. Płyta przesycona jest ekstremalnymi momentami, które miotają słuchaczem na wszystkie strony. Muzyka wyzwala nieprzeciętne emocje. Z jednej strony pobudza do gniewu i wściekłości graniczącej z obłędem. Z drugiej skłania do refleksyjno-nastrojowych, melancholicznych zapaści. I tak dzięki PN raz po raz tłuczemy głową o wrota Belzebuba by po chwili tonąć w poduszcze z anielskich piór w przedpokoju Św. Piotra. 42 minuty z małym haczykiem to wystarczający czas by słuchacz doświadczył największej ilości ekstrem w swoim życiu i ciągle był zadowolony. Ta płyta tętni życiem. Dla mnie prima sort. Zwolennikom SKA raczej nie polecam - chyba, że chcą zatańczyć przy niej na suficie. Do tego PN jest idealny. I ta okładka....j.Ap


http://www.funtimerecords.com/



STREATCH ARM STRONG  
 Rituals Of Life - CD
SOLID STATE RECORDS' 1999

Kawałek bardzo dobrej amerykańskiej roboty. Łączy w sobie witalność, zajebisty ładunek melodii, konkretne tempa, bajeranckie rify oraz ultra liryczne chwile - po prostu czad. Dla mnie jest to najlepsza płyta S.A.S., której jak dotąd nie udało im się przebić. Panowie wyczarowali na niej konkretny klimat, lutując soczyste hardcore'owe strzały z solidnym, konkretnym brzmieniem. Całość za każdym razem działa na mnie nezwykle pobudzająco. Te kawałki są jak kąpiele zdrowotne: dobre na krążenie, samopoczucie, schorznia reumatyczne, łupież, fochy wszelkiego kalibru, złe dni, upalne popłudnia, deszczowe niedziele, mroźne wtorki, a nawet pierdoły z sejmu.
Poza tym piosenki z tej płyty wydają się zajebiście sprawdzać koncertowo, czego miałem okazję doświadczyć. Niesamowite wrażenie robi "For Now" - gdy przeszło dwie setki dzieciaków wyśpiewuje jego refren. Słuchając tej płyty każdemu łatwo przyjdzie sobie to wyobrazić. Jeden z największych pobudzaczy jakie kiedykkolwiek trafiły w moje łapska. j.Ap 

http://www.myspace.com/stretcharmstrong




REFUSED   
The Shape Of Punk To Come - CD
BURNING HEART RECORDS' 1998

Jeśli ktoś poprosiłby o wskazanie najbardziej progresywnej płyty lat 90, bez wahania wskazałbym na ten krążek. W kategorii "największe wrażenie" w moim prywatnym mniemaniu również znajduje się bardzo wysoko. Esencja wściekółości, zarówno na poziomie tekstu, jak i dźwięków wprost druzgocze. Wszelkie hc/punkowe kanony zostały tu rozwalnone na płaszczyźnie aranżacji. Kolesie nie bali się sięgnąć po zapożyczenia jazzu, swingu, ambientu i innych mało odwiedzanych rejonów muzyki. Zaangażowali je do budowania nastrojowych wstawek głównie po to by rozbijać je monsunami hardcore'owej furii o niespotykanym dotąd natężeniu. Płyta fenomenalna szczególnie ze względu na ładunek niczym nie okiełznaniej dzikości, podanej w nieporównywalny z nikim przed nimi nowoczesny sposób. j.Ap

http://www.burningheart.com/refused




VERBAL ASSAULT  
Your Choice Live Series - LP
Y.C. LIVE SERIES RECORDS' 1989

VERBAL to obok FUGAZI zespóły, które przyniósły istotne przewartościowanie w tym czego słuchałem do memntu w którym się w moim życiu zjawili. VERBAL w swoich nagraniach potrafił wyczarować niesamowity klimat, który kiedy trzaba zachwyca spokojem lub niesamowitą pasją i mocą. Byli jeden, jedyny raz w Polsce, a ja miałem przyjemnośc ich widzieć. Było to w Białymstoku. Grali wspólnie z niemieckim ARM oraz polską USTAWĄ O MŁODZIEŻY. Panowie i Panie cóż to był za koncert (!!!). Należy wspomnieć, że w tamtym okresie do wszystkiego podchodziło się poważnie i mocno ideologicznie. Na imprezach ludzie miewali skupione, groźne miny cierpiętników - a tu raptem na scenę wskakuje czterech ultra uśmiechniętych kolesi, zapodając taką muzykę jakiej w tym kraju nikt wcześniej nie słyszał. Ich urok dla mnie polegał m.in. na tym, że o sprawach ważnych potrafili śpiewać w sposób ludzki, nie pozbawiony radości. Punk od dawna nie był już No Future, a Oni o tym przypominali każdym utworem, każdym dźwiękiem. Przywieźli radość z bycia hardcore. Od tamtej pory nic nie było już takie same.
Do wszystkich nagrań VERABAL ASSAULT podchodzę z bezkrytczną czcią i wszystkie polecam. Dla tych, którzy nie za bardzo znają ten zespół, w ramach pierwszej randki zapraszam na spotkanie z tym właśnie koncertowym albumem, który pozwoli dotknąć namiastki ich geniuszu i przeniesie Was do hardcore'owego raju. j.Ap 

http://www.verbalassault.com/



APATIA   
Walka czy apatia - CD
NIKT NIC NIE WIE RECORDS' 1993

Takich zespołów już nie produkują !!. Zanim wpadła mi w ręce ta pozycja zasłuchiwałem się demówkami HCP i APATII, ze szczególnym naciskiem na tą z 90 z koncertem z "Róbrege". Ten zespół od początku był dla mnie "PO BYKU" po całości. Ich koncerty, spontan i ogólna kumacja tego co wokoło się dzieje były wykładnią dla całej masy dzieciaków w "złotych latach 90" w tym dla mnie.
Na tej płycie znalazłem wszystko czego dorastający chłopak mógł chcieć od niezależnego zespołu z Polski w tamtym czasie. Znalazłem: inteligencję, sprawny warsztat, ładne melodie, szybkość i zwolnienia w proporcjach niespotykanych dotąd u innych. Kolesie po prostu grali inaczej. Nie było to ska, nie była to bezmyślna naparzanka. Było to coś czego wtedy potrzebowałem. Coś zupełnie odmiennego. No i teksty - podane w sposób jasny, bez zbędnych pseudopoetyckich woali. Bez niepotrzebnych kalamburów - dające pozytywnego kopa w czaszkę. Słuchając APATII nie trzeba było się godzinami zastanawiać "co poeta chciał nam przekazać". Ten co obdarował piosenkarza przezwiskiem ("Matoł") musiał chyba stracić na jego rzecz dziewczynę - bo patrząc na te teksty innego wyjścia nie widzę.
Do dziś dziesiątki razy przesłuchałem tą płytę i ciągle uważam, że jest świetna. Urzeka mnie z jednej strony młodzieńczą werwą i zapałem zaś z drugiej: niezwykle dojrzałymi spostrzeżeniami. Myślę, że nie tylko ja m.in. na jej podstawie budowałem swoje wyobrażenie o ludziach, o ich wrażliwości i stosunku do świata i innego człowieka.
Po latach, kiedy poznałem tych kolesi i spedziłem z nimi sporo cholernie dobrego czasu mogę stwierdzić, że okazali się dokładnie tacy jak ich sobie wyobrażałem słuchając tych pierwszych wspominanych nagrań. Jako ludzie byli jak części idealnie dobranej układanki. Zawsze wiedzieli gdzie ? z kim ? i kiedy ? by nie było obciachu. Jak to się mówi APATIA zawsze "czuła pismo nosem". Inni z lepszym lub gorszym skutkiem musieli się tego uczyć niejednokrotnie właśnie od nich. Jeśli ktoś w latach 90 grał szczery, inteligentny i bez umizgów hardcore punk to tym zespołem byli ONI.
APATIA zamilkła (jak sądzę bezpowrotnie) latem 2011 roku. Drugiej takiej nigdy nie będzie  bo TAKICH ZESPOŁÓW JUŻ SIĘ NIE PRODUKUJĄ. j.Ap

http://www.apatia.org/



FUGAZI  
13 songs - CD
DISCHORD RECORDS' 1989

Wg. mnie ta płyta udowadnia, że nie koniecznie trzeba być po konserwatorium muzycznym, by grać dojrzałą i interesującą muzykę. Uświadomiła mi także jak ważny jest warsztat oraz to, że przede wszystkim trzaba kochać to co się gra. FUGAZI wyznaczyło nią kierunek poszukiwań dla wielu niezależnych kapel. Udowodniło, że punk rockowy nurt szeroki jest jak ujście Amazonki i może pomieścić w sobie miliony hektolitrów zajebistych dźwięków. "13 songs" to płyta jeszcze nie tak zagmatwana i odjechana jak późniejsze. Wystarczy posłuchać "And The Same", "Bad Mouth", "Suggestion", "Burning too" czy wspaniałego "Waiting Room", w którym wokalnie Guy Picciotto przebija mistrza Ian'a - by poczuć siłę rażenie tego krążka. Za każdym razem słucham jej z zachwytem tańcząc z radości przy pierwszym kawałku i trząchając czachą przy pozostałych.
Działalność FUGAZI to znakomity dwód na to, że można żyć według zasad, o których się śpiewa czy ilustrować śpiewem sposób w jaki się żyje. Nobel w kategorii "ŻYCIE JAK MUZYKA". j.Ap

PS. Zespół nie potrzebujący myspace'a.

http://www.dischord.com/band/fugazi



CONFLICT  
The Ungoverneable Force - CD
MORTAR HATE INC' 1986

Jest to jedna z tych płyt, obok, których nie można przejść obojętnie. Po raz pierwszy usłyszałem ją w audycji Marka Wiernika nadawanej całe wieki temu w radiowej "Trójce". Od pierwszego razu wywołała niesamowite ciary ! Sprawiała wrażenie cholernie spójnej i zwięzłej całości w bezceremonialny sposób wymierzonej w rządy, policję, militaryzm, konserwatywne społeczeństwo, faszystowskie odchyły itp. sprawy. Zawierała ogromny ładunek treści, stanowiąc coś na wzór muzycznej biblii rebelianta. Była jednym, długim, znakomicie zaaranżowanym strzałem w pysk. Biło z niej jakąś taką trudną do określenia konstruktywną wściekłością, po której chiało się od razu podpalać radiowozy, rzucać "mołotowy" - robić cokolwiek by nie siedzieć z założonymi rękoma. Co tu dużo mówić po prostu wtedy "The Ungoverneable Force" ścięła z nóg mnie i ( jak czytam tu i ówdzie) wielu mi podobnych. Z perspektywy czasu, krążek ten wydaje się być jednym z pierwszych konceptualnych punk rockowych albumów, w którym każda piosenka, każdy dźwięk buduje doskonałą całość. Nie wiedzieć czemu już dawno go nie słuchałem co za chwilę zmienię. j.Ap

http://www.myspace.com/conflictofficial



INSTIGATORS  Pheonix - LP
BLUURG RECORDS' 1986

Każdy z nas z pewnością ma taki zespół, który robi cholernie dobre wrażenie na nas samych a dla innych jest co najwyżej błahą ciekawostką. Dla nas zespół ów jest czymś wielkim a dla reszty nie znaczy nic. Dl nas jest perłą a dla innych pierdnięciem skrzypka podczas symfonii.
Dla mnie tak ważnym zespołem był zawsze INSTIGATORS - angielski band, który obok EXIT CONDITION był moją ulubioną grupą z wysp na przełomie lat 80-90. Zasłuchiwałem się nim bez opamiętania. Do dziś posiadam ich wszystkie demówki okraszone mianem "Hypegopromo", które chętnie odgrzewam. INSTIGATORS raduje zarówno konkretnymi łamańcami jak też pięknymi, lirycznymi partiami gitar. Słychać to szczególnie na "Pheonix". Piosenki takie jak "Computer age", "Dark and Lonely" czy "American Dream" zawsze wprawiają mnie w dobry humor. Przez krótki moment Angole z Yorkshire zostali zauważeni w Polsce przez manufakturę QQRYQ, która wydała im nawet taśmę pt. "Recovery Session". Dzięki staraniom tejże wytwórni odwiedzili nasz kraj dając tu i ówdzie kilka spektakli. Później słuch o nich zaginął. Zespół o ile się nie mylę przestał istnieć gdzieś w okolicach roku 1996. Zostawił jednak wiele wspaniałych nagrań, których kwitesencją moim skromnym zdaniem jest "Pheonix". j.Ap

http://www.myspace.com/theinstigatorsuk



MINOR THREAT s/t - LP
DISCHORD RECORDS' 1984

Zespół wspaniały bez dwóch zdań. Trudno wybrać dominującą płytę, kiedy wszystkie są identycznie powalające. Kwestią umowną jest więc dla mnie wybór tej dwunastki, na której znajdują się nagrania ich dwóch pierwszych singli. Zupełnie nie wiem co można o nich napisać nie popadając w huraoptymizm. Może jedynie tylko tyle, że szybko, zwięźle i na temat - jak najbardziej na temat.
Uważam, że o tym zespole powinno się uczyć w szkołach na zajęciach z muzyki, wiedzy o społeczeństwie, socjologii itp. dziedzin. Niestety kurdebele (!!!) tak się nie dzieje. Rosną więc zastępy bałwanów kojarzących to co najlepsze w punk rocku z torebką kleju i zaplutym menelem sylabizującym przez zęby "dorzuć do wina" Echhh.....MINOR THREAT to zupełnie inna jakość. MINOR THREAT to jakość sama w sobie.

http://www.dischord.com/band/minor-threat


 


THE CLASH Sandinista - 3 x LP
CBS RECORDS' 1980
Kiedy sobie pomyślę jaka muzyka kręci mnie najbardziej teraz, to ta płyta jawi się przy tym jako lekki sofciarski roczek. Jednak sto lat temu kiedy najważniejszą dla mnie sprawą była walka z trądzikiem i podobanie się dziewczynom THE CLASH przypominali, że nie można być tak ograniczonym jełopem.  Uświadamiali, że muzyka może być nośnikiem idei, a nie tylko wyłącznie tłem przydatnym do całowania się z panienkami. Z całowania pod jej wpływem na szczęscie nie zrezygnowałem :). THE CLASH byli o niebo lepsi warsztatowo od SEX PISTOLS dawali bardziej pozytywne przesłanie kierując moje zainteresowania na socjalną stronę życia. Byli bliscy temu co jako młody gnojek obserwowałem wokół siebie. Śpiewali niemal o wszystkim: o uczuciach (Train In Vain), świecie biznesu (Koka Koka), pijaczkach i cwaniaczkach (Jimmy Jazz, Wrong'em Boyo), wojnie domowej w Hiszpanii (Spanish Bombs), sytuacji w ubogich krajach (Ghetto Defendant), żołnierzach (Inclulated City, Straight To Hell). Profeska jaką epatowali z płyt służyła mi do chwalenia się znajomym, że punki też ładnie grać potrafią. No i jako jedni z pierwszych bez żenady połączyli punk i reggae co wtedy liczyło się na punkowych salonach mego pueblo. j.Ap