M.O.R.A. powstała w 2008 roku w Helsinkach i
istnieje do dziś (listopad 2024). Na koncie ma cztery wydawnictwa z
czego trzy z nich to powiedzmy duże płyty oraz singiel. Zespół
nie jest nowy więc z dużym prawdopodobieństwem wielu z Was go zna
albo co najmniej kojarzy. Moje pierwsze spotkanie z M.O.R.A. miało
miejsce gdzieś w 2014 roku. Właśnie wtedy wpadło mi w ręce ich
demo, które zrobiło piorunujące wrażenie. Pamiętam, że syciłem
się nim długo słuchając non stop w aucie / w domu / w aucie i
znowu w domu polecając na prawo i lewo wszystkim. Bezceremonialny,
oparty o ciekawe aranże wygar naszpikowany d-beatowym rytmem
podszyty trash coreowym brzmieniem zachwycił. Dwa wokale początkowo
damsko-męski a na późniejszych płytach kobiece to
charakterystyczny wyróżnik tej kapeli. Mieszanie stylów to drugi
komponent jaki zwraca uwagę słuchacza w kontakcie z ich muzyką. A
na niej możemy doszukać się zarówno wymienionych wcześniej
trash, d-beat ale także: crust, edge metal czy prostolinijnego
hardcore w wersji staro i nowo szkolnej. Ta mieszanina stylów ze
zrozumiałymi acz przyjemnie drapieżnymi wokalami obecna jest
oczywiście i tu na "Katve" (2023) ostatniej płycie w
dorobku M.O.R.A. Energia i witalność rozpychają się w każdym z
umieszczonych na niej numerów. Mądre aranże czynią ich muzykę
pozornie prostą i jednocześnie nadzwyczaj chwytliwą. To nie jest
band sprzyjający introwertykom. Na "Katve" rezonuje
wszystko za co można kochać fiński HC/PUNK. Moc, pomysły, język,
spontan czy uczciwość. I choć od początku w zespole jest tylko
gitarzysta i perkusista reszta podlega personalnym roszadom to
słuchając chronologicznie ich nagrań odnoszę wrażenie, że
zmiany im służą i z płyty na płytę M.O.R.A. dojrzewa. Dzięki
temu "Katve" umiejscowiłbym na szczycie w ich rozwoju.
Ciekawostka jest taka, iż nie są związani z żadną wytwórnią i
od początku do teraz samodzielnie wydają swoje płyty. Polskę
odwiedzają regularnie. Ja widziałem raz. Dobrzy technicznie,
spontaniczni, naturalni i energiczni na żywo tylko potwierdzili, że
obdarzenie M.O.R.A. podziwem lata temu nie było błędem.
Posłuchajcie sami. j.Ap (listopad 2024)
Winylowy debiut pochodzącego z Hattiesburga w stanie Mississippi projektu BAD ANXIETY. Za tą nazwą kryje się niejaki Hampton Martin istotna postać D.I.Y. sceny z tego miasta. BAD ANXIETY to jego solowy projekt powstały w czasach pandemii. Wcześniej nagrania te poszły w świat na dwóch autorskich taśmach zatytułowanych "Demonstration" (2021) oraz "Demonstration II" (2023) obje wydane nakładem wytwórni EARTH GIRL stacjonującej nie gdzie indziej niż w Hattiesburgu. Opisywana epka zawiera wszystkie 10 utwórów umieszczonych na wspomnianych taśmach. BAD ANXIETY to amerykański klasyczny szybki HC 80. Wszystkie kawałki to
skondensowane, krótkie strzały ociosane z wirtuozerii i naszpikowane
tempem oraz kąsającymi tekstami. Płyta wydaje się mijać szybciej
niż się zaczyna. Stany Zjednoczone lat 80 tych zrekonstruowane w
sposób muzycznie dokładny i hardcore'owo dosadny. Wszystko to
podczas pandemii pomiędzy sierpniem 2020 a sierpniem 2023 uczynił
tylko jeden człowiek. Ujarzmiając Covid 19 pisząc, grając i
śpiewając. Wieść niesie, że projekt przepoczwarzył się w
regularny band, który koncertuje. Pewności tej tezie dostarczają
zdjęcia towarzyszące temu wydawnictwu. Okładkę
zdobią "dziecięce gryzmoły" w takim samym stopniu
sympatyczne jak nie powalające. To chyba jest już jakiś trend,
który z zainteresowaniem obserwuję. Im bardziej to robię tym
bardziej zachodzę w głowę o co kaman? Gdybym
z tej epki miał polecić jakiś numer do prezentacji radiowej
wybrałbym: "Big City". Płyta
bardziej dla fanów CASTET niż WIEŻ FABRYK. Dla mnie na razie
intrygująca ciekawostka, której oczywiście życzę jak najlepiej. j.Ap (październik 2024)
WIRUS
"Na zmianę" CD, DI.Y.
KOŁO, # 165
Trzy lata po debiucie jest drugi album WIRUS. Na nim 10 utworów krystalicznego w swej formie hardcore punk'a z dodatkiem uspakajającego outro w innym stylu. Materiał rozpoczyna bardzo dobry numer "Perspektywa" z soczystą i głęboką perkusją, ujmującym tekstem oraz eleganckim tempem i rytmiką całości. Już pierwsze takty tej płyty zaskakują porządną realizacją. WIRUS unika kakofonicznych nawałnic. Wszystko słychać tak jak trzeba. Każdy instrument brzmi dokładnie tak do czego został zbudowany: bas jest basem, gitary gitarami, perkusja perkusją zaś wokal Marty przyjemnie dźwięczny, z doskonałą dykcją przez co zrozumiały od pierwszych do ostatnich sylab. Pozbawione scenicznej sztampy teksty intrygują. Słucha się ich z naprawdę dużym zainteresowaniem. Moi faworyci to wspomniana już "Perspektywa", "Krzycz", "Kiedyś to było", czy "Kontakt z bazą". Muzycznie mieszają się tu wpływy różnych zespołów nadal jednak
najbardziej słychać podobieństwa do LA FRACTION. Skoro podobnie
było na debiucie to przy drugiej płycie śmiało można już mówić,
że ten olsztyńsko-warszawski kwintet konsekwentnie gra swoje.
Słuchacz nie znajdzie tu wycieczek do eksperymentalnego jazzu czy
korzennego bluesa. Jest czysty hardcore punk tworzony na własnych
zasadach wg. własnej inwencji przez czwórkę panów i panią
obdarzoną fajnym głosem. Przeglądając media ekipa sprawia
wrażenie zgranej paczki, która dobrze czuje się w swoim
towarzystwie grając, tworząc, imprezując. Mimo to przez ujmujący
brak nachalności funkcjonują jakby z boku. Takie podejście cenie
sobie bardzo. Dlatego uważam, że ze wszystkich wirusów jakie
nawiedziły ten kraj wyłącznie TEN może dać uzdrawiające efekty.
Extra płyta. Dopinguję coraz mocniej. j.Ap ( październik 2024) PS.
DIY Koło kręci się coraz szybciej to już 165 pozycja wydana
nakładem tej wytwórni. Gratulacje.
TRAGIEDIA
"Demo'89"
7"EP, WARSAW
PACT RECORDS, WPR 025
Warszawa
ma swoje legendy. W tym mieście od lat w wielu środowiskach
ugruntowaną pozycję piastują a to: Mietek Fog, a to Kapela
Czerniakowska, a to Grzesiuk czy Czesiek Niemen (ten głównie na
Łazienkowskiej). Jednak wtedy gdy jego fani dostają wciery radzę
nie wchodzić w trajektorię ich "lotów". Jak wygrywają
zresztą też. W naszym środowisku do powstania legendy TRAGIEDI
oprócz niej samej (choćby dlatego, że wogóle zaistniała)
najbardziej przyczynił się POST REGIMENT, który w tej samej
galaktyce dotarł zdecydowanie dalej. Było nie było to Oni nagrali
longa "Tragiedia wg. Post Regiment" i to Oni byli
protoplastami pamięci o tym zespole kiedy nie było to modne".
Po latach pamięć o nich zaczeły regularnie przypominać
GOVERNMENT FLU (R.I.P.) a w kilka chwil później funkcjonujący
nadal HUMAN RIGHTS. Pewien jestem, że nie dlatego, iż było to
modne. Bo jak może być modny zespół, który do dziś kojarzy góra
150 osób na krzyż ? Na takim potencjale w świecie pazerniaków
nikt fortuny nie zbije. Jadnak w naszej mikro D.I.Y. galaktyce
przypominanie o kimś istotnym w taki właśnie sposób zasługuje na
szacnek. I za to tym wszystkim zespołom TRAGIEDIA może podziękować.
Ogromne "dziękuję" należy się też Warsaw Pact za
uwiecznienie oryginalnych nagrań zespołu na najbrdziej z punkowych
nośników. Od teraz dzięki temu każdy kto zechce może sprawdzić
jak grało się w Warszawie pod koniec lat 80 tych. Okładka. Front -
potraktowany ultra punkowo. Minimalizm naprawdę wysokich lotów. Coś
w stylu liczy się zespół i to co gra a nie pomysł na front. Back
- rozegrany stylowo i rzetelnie. Jakbym miał wpływ na to
wydawnictwo poprzestawiałbym te puzzle dokładnie odwrotnie. Wnętrze
zaopatrzono w naprawdę porządny insert z tekstami, kapką zdjęć z
epoki + wywiad z kapelą, który został przeprowadzony po latach
(2023). Przy nim zapominam o okładce głównej puki nie spojrzę na
nią ponownie. Mimo tego to ważna płyta honorująca zespół, który
sobie na nią zasłużył. j.Ap (wrzesień 2024)
OPEN WOUNDS
"Look
In The Mirror" 7"EP, 2024, REFUSE,
# 197
Marko
Koraća mogę jeść garściami. Człek dla wielu znany jest z etatu
"piosenkarza" w VITAMIN X, a tu z kolei robi za gitarzystę.
W jakiej roli by nie występował wytwarza pozytywny tumult i zawsze jest to w takim samym stopniu energetyczne jak i radosne. "Look
in the mirror" to ich trzecie w kolejności wydawnictwo. I choć
trzeba było czekać na nie aż 8 lat muszę przyznać, że było
warto. OPEN WOUNDS gra radosny posi hardcore, dokładnie taki jaki
grali jego amerykańscy protoplaści. Odniesień i podobieństw do
kapel z za oceanu jest niezwykle dużo jednak wg. mnie Holendrzy
najbardziej przypominają 7 SECONDS. Choć utworu "What Remains"
nie powstydziłyby się żaden Oi band z jakiejkolwiek cześci
świata. Jest dynamika, jest melodia, są chóry jest zabawa i ogólna
radocha z grania. Sześć numerów upływa szybko w atmosferze
sympatycznego odprężenia. Od pierwszego do ostatniego dźwięku z
tej muzyki wylewa się luz. Wydanie równie eleganckie jak muzyka.
Tradycyjnie okładki OPEN WOUNDS projektuje niejaki Bill Hauser. Prześledźcie grafiki na ich wydawnictwach a przekonacie się, że robi to naprawdę świetnie. Extra płyta z extra numerami. Enty raz leci na zapętleniu. j.Ap (wrzesień 2024)
SHITTY LIFE / JUDY & THE JERKS
split LP/ 2024, REFUSE, # 205
Ta
płyta to włosko-amerykański split, którego spoiwem według
doniesień jest podobne podejście do grania i świata. Obydwa
zespoły są częścią HC/ PUNK D.I.Y sceny w swoich państwach i
sprawiają wrażenie, że poza nią nie mają zamiaru się ruszać.
SHITTY pochodzą z Parmy a JUDY z miasta Hattiesburg w stanie
Mississipi. To mój pierwszy krążek z muzyką SHITTY LIFE a drugi z
numerami JUDY & THE JERKS. Jak to się stało, że zespoły
postanowiły skrzyżować swoje drogi na wspólnej płycie nie wiem.
Stawiam na to, że oprócz podobieństw stylistycznych coś
zaiskrzyło mentalnie. Obie kapele grają żwawo choć JUDY
zdecydowanie szybciej. Kwałki są króciutkie pozbawione
niepotrzebnej wirtuozerii a teksty w sposób bezpretensjonalny i
drapieżny atakują mankamenty tego świata. I tu i tu gitary
sotostują wyłącznie lekki przester co przenosi słuachacza w
początki punk rocka czyli gdzieś do połowy lub końcówki lat 70.
JUDY & THE JERKS choć to zespół na wskroś współczesny
swobodnie mógłby być jednym z elementów kultowej w Polsce
zielonej składanki "Back Stage Pass". SHITTY LIFE zresztą
też. Są też pewne różnice. JUDY gra używając jednej gitary
Włosi dwóch no i to że w SHITTY śpiewa pan a w JUDY pani. Na
płycie utwórów JUDY jest 10 zaś SHITTY tylko 4. Dłużyzn brak i
całość mija jak z bicza strzelił. Przy
okładce postawiono na prostotę. Może to lepiej niż mieli by
przekombinować. Wewnątrz koperty na odbiorcę czeka jednokartkowy
insert, który z jednej czarno-białej strony zawiera teksty a z
drugiej jakby moło było komuś barw umieszczono wylew
pełnokolorowych zdjęć obu załóg w różnych życiowo-koncertowych
sytuacjach. I przy tym oczy mają niezły poligon. Split fajny.
Głównie przez styl jaki uprawiają oba zespoły czyli lekki art
zdominowany przez prosty dynamiczny korzenny punk rock. j.Ap
(wrzesień 2024)
ABHINANDA
"Complete Discography" 4XLP BOX, 2024, END HITS RECORDS
Jakość wydania tego kompendium o ABHINANDA robi na mnie duże
wrażenie. Szwedzi (zespół) + Niemcy (wytwórnia) stworzyli to
cudeńko z ogromnym rozmachem. Opracowanie 4 x LP Box z dodatkiem
eleganckiego insertu + okraszenie całości bajeranckimi
wielkoformatowymi posterami to edycyjny majstersztyk. Wiadomo rozmach
pociąga za sobą koszty, których nie da się bez większej
refleksji użyć w opcji "kup teraz". Ja zanim nabyłem
zrobiłem rzetelny bilans potrzeb egzystencjalnych z tymi natury
wyższej i dopiero potem sięgnąłem do skarbca. Nie żałuję !! Oryginalne nagrania ABHINANDA od lat są ciężko dostępne dlatego
pomysł na ten reedycyjny lifting uważam za niezwykle trafiony.
Ekipa z Umea obok zaprzyjaźnionego REFUSED wniosła istotny wkład w
rozwój sceny europejskiej. Wszystkim, którzy choć trochę
interesują się tą sceną Ci -jak mawia mój znajomy:
"Euro-Hindusi" - są bliscy. Ich dojrzały zaangażowany
ekstra zagrany, przebojowy hardcore pobudza i inspiruje do dziś.
Osobiście znam też kilku, kórzy podchodzą do nich w postawie co
najmniej półklęczącej. Co mnie zbytnio nie dziwi. Na muzyczną całość tego wydawnictwa składają się reedycje
płyt: "Senseless"
(1994),
Abhinanda "s/t"
(1996) oraz "The Rumble" (1999). Czwarty krążek wypełnia
zbiór nagrań z demówek i singli z wieloma mniej znanymi utworami
z lat 1992 -1999. Wiśnią na tym torcie jest wspomniana insert
księga o zespole. A całość zapakowano w gustowne sztywne
kartonowe etui. To
wszystko pozwala prześledzić rozwój tej znakomitej orkiestry od A
do Z, uzupełnić kolekcję o brakujące pozycje i cieszyć się
jakością zagranego z wnętrza energetycznego HC. W tym miejscu trzeba
zaznaczyć, że ABHNANDA znowu koncertuje. Tak więc jak na razie
(wiosna 2024) ich koniec nie jest przypieczętowany a grobowiec
szczęśliwie pozostaje pusty. Nie sądzę by to
wydawnictwo zapleśniało w distrach. Jest SUPER !! j.Ap (maj 2024)
LONG WAY TO GO
"III" CD, 2024, D.I.Y. KOŁO, # 146
Przygoda z trzecią płytą LONG WAY TO GO zaczyna się od
elegancko rozegranej okładki. Jeśli ma się zmysł kompozycji z
prostych zdjęć z osiedla można wyczarować fajną intrygującą i
cieszącą oczy oprawę. Dokładnie tak jest w przypadku tego
wydawnictwa. Gratulacje za pomysł i wykonanie. Jakby ktoś jeszcze nie wiedział zespół pochodzi z Opola a jego
skład o ile się nie mylę stanowią panowie piastujący zawody
prawnicze. Ludzie wyedukowani, ktorzy oprócz pracy zajmują się
graniem hardcore punk muszą budzić zainteresowanie. Ich kolejna
płyta to solidna dawka sprawnie zagranego HC z dużymi wpływami emo
po linii rodzimych ASTRID LINDGREN, APORII czy ANSA. Krótkie,
skondensowane teksty z lekką domieszką zrozumiałej poetyki
skupione na wewnętrznych, egzystencjalnych rozmyślaniach. Więcej w
nich pytań niż gotowych recept. Najfajniej wypada proekologiczny
utwór z frazą "Halo tutaj Ziemia, dobranoc, cześć giniemy"
oraz niezwykle zadziorny społecznie "Jestem". Wszystkich
numerów jest sześć. Dużo w nich zwolnień a'la DAG NASTY i
melodii a'la SENSE FIELD. Płyta równa z kategorii tych, których im
dłużej słuchasz tym bardziej wchodzą. Najwyraźniej palestra
sobie dobrze radzi. Mało jest w Polsce zespołów operujących w tej
lidze tym bardziej trzymam za nich kciuki. No i ta obwoluta. j.Ap
(maj 2024)
YELL.
"Ostatnia godzina" CD, 2024, D.I.Y. KOŁO /161 CREW
Ło
Panie ! Aksamitnie to tu nie jest. Atmosfera jakby ruskie bomby już
dziś spadały na Lublin. A wszystko oddane tak plastycznie jakby
było wynikiem sesji po wkurwie z kolejnego nalotu. Czuć zauroczenie
zespołami spod znaku HIS HERO IS GONE czy RORSCHACH. I choć jest
nowocześniej to duch Bociana ciągle tu żyje. Szczątki
domyślnego romantyzmu w melodii wyłącznie w ostatnich taktach
ostatniego numeru. Całość uszyta według wzorca: czasy
skomplikowane - pocieszenia szukaj gdzie indziej. Songi
lingwistycznie po polsku. Do ich odkodowania wkładka niezbędna. W
tym zestawieniu teksty i sound sklejone są bez jakichkolwiek
szczelin dobrym depresyjnym lepidłem. W Dębicy mówi się o nich
"Black crust’owy walec z Lublina". Coś w tym może być
bo kosiarka to to nie jest. Nad całością jak ciężkie stalowe
chmury unosi się ogrom oksymoronicznego brzydkiego piękna. Biorąc
pod uwagę to co wcześniej wygenerowała diecezja lubelska myślę,
że dopóki tzw. starej załodze będzie się chciało to pod tą
szerokością geograficzną żaden skate punk się nie przebije.
Debiut YELL. disuje DIY rakietami panujące trendy utrzymując
lubelską tradycję na szanowanym, wysokim poziomie j.Ap
(maj 2024)
ABADDON
"Live At CBGB" LP, 2024, REFUSE, # 201
Nie wiedziałem, że ABADDON dotarł pod strzechę klubu CBGB. To
jednak najprawdziwsza prawda a stało się to w roku 2003. Wizyta w
USA obejmowała kilka koncertów w dystrykcie Nowy Jork oraz Chicago.
Koncert został zarejestrowany co pozwoliło grupie stać się
jedynym polskim zespołem z płytą "Live At CBGB" w
dorobku. Wyczyn ten jest nie do powtórzenia bo klub po 33 latach
istnienia został zamknięty w roku 2006. Krążek zawiera 12 znanych
utworów w tym takie szlagiery jak: "Zamknij się w sobie",
"III wojna" czy "System". Wszystko brzmi fajnie i
na poziomie. Słychać, że reaktywowany w 2001 roku ABADDON przeżywa
kolejny dobry okres i na żywo radzi sobie znakomicie. Płyta
zaopatrzona jest w insert z tekstami, zdjęciami z wycieczki oraz
przedrukami z gazet opisujących ich wizytę za Oceanem. W jednym z
artykułów znajdujemy buńczuczną zapowiedź, iż nagrania
koncertowe ukażą się za miesiąc zarówno w USA jak i Polsce.
Niestety tak się nie stało. Materiał ten ujżał światło dzienne
dopiero po 21 latach a swoją premierę miał 6 kwietnia 2024 na
koncercie w bydgoskim klubie "Mózg". Realise Party "Live
At CBGB" ABADDON zbiegło się z 60 urodzinami perkusisty
Tomasza "Perełki" Dorna. Całość wytłoczono w
jednorazowym nakładzie 312 sztuk co z miejsca umieściło ten
krążek w kategorii "trudny do zdobycia". Ta płyta to
historyczna pamiątka, w swym znaczeniu wykraczająca daleko po za
radość samego zespołu. j.Ap
(maj 2024)
TERRIFY
"Side
Effect" CD, 2023, Hardcore
Tatoo Records
TERRIFY
nazwa nowa ludzie raczej nieprzypadkowi. Skład tego zespołu aż
trzeszczy od rozpoznawalnych nazw, które onegdaj zasilali / zasilają członkowie TERRIFY. I tak są tu osoby grające w SECOND CHANCE, WU
HAE
(wyjątek którego nie kojarzę),
KALIBER 44 (!!!), WZGÓRZE YAPA 3, FLUE + goście z DOG EAT DOG czy
FLAPJACK, DYNAMID, PANIC. Sklejenie tego towarzystwa w jedną całość
zapewne musiało kosztować sporo wysiłku. Szczególny podziw należy
się za angaż do tego projektu hip hopowców (czy jak ich tam zwał).
I to docenić warto bo coś mi podpowiada wymagało to nie lada
sztuki. Ten z założenia "galaktyczny" zespół
bezapelcyjnie gra HARDCORE, ale taki z wieloma odcieniami. W ich
muzyce jest sporo różnorodności (może kapkę za dużo) od
wyraźnie słyszalnych reminiscencji nowojorskiej klasyki HC po
skręty w kierunku BEASTE BOYS (grają ich cover) choć też z Nju
Jorku to jednak z kapkę innej proweniencji - nomen omen wg. mnie
najlepszy numer na płycie. Nie odstają od niego: # 10 -"Dont
Trust The Cats", którego aranż jota w jotę przypomina mi
stylówę GOVERNMENT FLU, oraz # 11 "Keep the Flame", w
którym w żagiel potencjału TERRIFY wokalnie "dmucha"
Johny Connor ze wspomnianego DOG EAT DOG. Można by rzec hardcore nie jedno ma imię. TERRIFY udowadnia, że imion
może być wiele. Co ciekawe w obrębie jednej płyty. Jeśli pograją
dłużej niż 10 lat w tym sklejonym "galaktycznym"
składzie staną się zauważalni jak mało kto w kraju pod tytułem
Polska. No dobra im wystarczy lat 3. I choć życzę im jak najlepiej nie sądzę (sorry) by ten
scenariusz
się ziścił. Niestety coś czuję (sorry 2)
może to być przedsięwzięcie jednostrzałowe. Mimo złych
życiowych prognoz suma summarum ciekawe te amerykanizmy z
małopolskiego Nowego Jorku z filią w Krakowie. j.Ap(maj 2024)
MOSKWA
"Jarocin' 84 " LP, TRASA W-Z / WARSAW PACT
Fala retrospektywnych wydawnictw nie słabnie. W oczywisty sposób w
czołówce tej stawki są wytwórnie takie jak TRASA W-Z czy WARSAW
PACT skoncentrowane wyłącznie na wyszukiwaniu, odrestaurowywaniu i
umieszczaniu na winylach historycznych nagrań. Zespół MOSKWA do
pielęgnowania takiej wydawniczej taktyki nadaje się idealnie. Jest
ikoniczny, w zamierzchłych czasach był ewidentnie innowatorski a i
koncertów dających materiał do uwiecznienia zagrał bez liku. I
choć wydawać by się mogło, że wszystko co możliwe w ich
przypadku zostało już wyryte na płytach to niestrudzonym
punk-archiwistom nadal udaje się wygrzebać coś czego wcześniej
nie było. Tym razem odkopano "stare skrzynie" z nagraniami
MOSKWY z festiwalu Jarocin 1984. Dla wielu osób Jarocin w owym roku
jako najbardziej punkowy miał znacznie przełomowe. To przekonanie
utrzymuje się do dziś. Nie dziwne, że właśnie tam sięgnięto po
MOSKWĘ, która w 84 w swej prenatalnej fazie była odkrywczą,
zadziorną, jeszcze nie długowłosą, nierozwodnioną,
wysokooktanową, punkrockową petardą. Na tym festiwalu pokazała
swoje ostre zęby w efekcie czego dostrzegła je cała załogancka
Polska. Jedni mieli szczęście osobiście inni przegrywając te
nagrania po domach. Na dokument ogarnięty przez WARSAW PACT & TRASA W-Z składają
się utwory zarejestrowane w dniu 1 VIII - strona A (konkurs) oraz w
dniu 4 VIII - strona B finał festiwalu, na który MOSKWA ze swym
ogniem wdarła się przebojowo. W sumie do posłuchania jest aż 20
utworów piekielnej apokaliptycznej nawałnicy łodzian. Całość
opatulona jest w gatefold okraszony zdjęciami peerelowskiej
gazetowej jakości. Wszystko złożone bez zbędnych ozdobników,
estetycznie i fajnie. Płyta rzetelnie oddaje moment, w którym
zespół wyważa drzwi do swojej wieloletniej mającej wzloty i
upadki popularności. Ultrasi kupią reszcie się poleca. j.Ap
(maj 2024)
STRETCH ARM STRONG
"The Revealing" LP/CD, 2024, DEATHWISH RECORDS
Przez 19 lat siedzieli cicho jak przysłowiowa mysz pod miotłą. Nie licząc epizodu z flexi (cover KISS - 2023) STRETCH ARM STRONG praktycznie nie istniał. Jakiś czas temu jeśli sie nie mylę 2 lata - wrócili do sporadycznego koncertowania więc czegoś nowego można było się jednak spodziewać. No i jest. Epka nagrana w marcu przerwała długotrwały impas. SAS wraca do żywych z nowymi nagraniami i w całkiem dobrym starym stylu. Singiel przynosi 6 autorskich utwórów w tym "Take a stand" z gościnnym udziałem Lou Kollera z SICK OF IT ALL. Wracją z tym swoim dynamicznym, melodyjnym posi hardcore: zadziornym, sprawnym technicznie, pełnym dobrych patentów gitarowych, singalongów i kapkę większą dawką melodyjnych wokali. Te ostatnie w pierwszym odłsuchu lekko mnie zaniepokoiły. Bałem się, że te słodkie amerykanizmy rodem z płyt wydwanych przez Fat Wreck wplatane w pieśni położą na łopatki cały dobry bagaż wspomnień z jakim kojażył mi się ten fajny zespół. Na szczęście proporcie słodkości do szorstkości zostały zachowane w sposób wyważony i całość broni się z każdym kolejnym odsłuchem. STRETCH ARM STRONG nadal jest szalony, interesujący, pełen ciekawych pomysłów aranżacyjnych wpakowanych w każdy kawałek, pozbawiony jakiejkolwiek krzty kombatanckiego balastu wieku, choć nie są już nastolatkami oraz co najważniejsze (!) w takim samym stopniu hardcore'owo drapieżny jak liryczny za co ja i spore grono tu i ówdzie uwielbiało go lata temu. Po kilkunastu obcowaniach z tym singlem mogę śmiało powiedzieć: STRETCH ARM STRONG jest tu znowu i ma się nadzwyczaj dobrze. A te ich nowe niecałe 15 minut impetu cieszy. j.Ap (kwiecień 2024)
FALONETTI
"Opowiastki do pociągu"
Wydawnictwo własne
FALKONETTI to czarny charakter z cieszącego się ogromną
popularnością serialu "Pogoda dla bogaczy", emitowanego w
polskiej TV na przełomie 80/90. Serial opowiadał o perypetiach
nieprzyzwoicie bogatych ludzi, którzy dla rodzimego widza tworzyli
świat skrajnie odmienny od ich szarego i karkołomnego życia w
ludowej ojczyźnie. Nie dziwne więc, że kiedy "Pogoda dla
bogaczy" pojawiała się na ekranach w
kraju pustoszały ulice a proletariusze zaczynali żyć życiem
amerykańskich bohaterów - życiem o cztery galaktyki lepszym niż
ich własne. Cała fabuła serialu byłaby jednym słodkim piardem
gdyby nie ów czarny charakter "Falkonetti" który
detonował spokój bogaczy wprowadzając w ich przestrzeń zamęt, zło
i wszystko co najgorsze. Być może właśnie to Polakom podobało
się najbardziej. W roku 2024 dość przewrotnie pod pseudonimem
"Falkonetti" ukrył się Adam Sokół znany z zamiłowania
do studiów biblijnych, terapeuta, muzyk i podróżnik - człowiek
ciepły, pomocny i serdeczny. Absolutna przeciwwaga czarnego
charakteru. Projekt FALONETTI to kolejna odsłona jego artystycznej
duszy. Dla niezorientowanych: kolejna bo dotychczas Adam muzycznie
wypowiadał się pod szyldem MANTA BIROSTRIS. Oba projekty łączy
refleksyjny charakter autora dzięki któremu zarówno dokonania MANTY
jak i płyta FALKONETTI zdominowane są przez powagę podejmowanych
treści. "Opowiastki do pociągu" pomijając
trzy instrumentalne numery tozbiór
sześciupiosenek
odartych z hurraoptymizmu przedstawiających życie takim jakim ono
jest. Nad całością dominuje melancholia, pobrzmiewa smutek
("Kiepsko"), nieuchronność przemijania ("Kurze
łapki"), jest też - jak to u Adama - około biblijna zaduma
("Rzeka", "Ogród") i co ciekawe chwila
przewrotnego żartu ("Szarlatan") czy robiący niesamowite
wrażenie, przestrzennie akustyczny z udziałem Experta i z
przepięknym motywem na obój w tle utwór "Rzeka druga".
Klamrą spajającą i wyróżniającą tą płytę są piosenki z
tekstem przez poważne "T". Piosenki intrygujące,
zmuszające do zatrzymania, wyregulowania oddechu i przemyśleń
natury ogólnej. Jest w tym wszystkim trochę z klimatu piosenki
aktorskiej, chwilami pobrzmiewa The Doors (klawisze w "Rzeka"),
są znamienici goście, jest bardzo dużo dobrego grania na
instrumentach i jakaś taka niewypowiadalna aura, która czyni tą
płytę interesującą. Całość stworzona na pełnym DIY
dzięki determinacji Adama. Poleca się wszystkim otwartym na "coś
innego". Dostępna na bandcamp za grosze. j.Ap
(marzec 2024)
HEATSEEKER
"Illusion Of Will" 7"EP, 2024, REFUSE, # 196
Jeśli ktoś zdążył postawić pożegnalny krzyżyk na milczącym od 5 lat HEATSEEKER to zrobił to stanowczo przedwcześnie. Wbrew przeciwnościom wywołanym pandemią, brakiem koncertów, różnymi życiowymi fikołkami czy ostatnią zmianą składu zespół ma się naprawdę bardzo dobrze. Dowód trzymam w ręku. HEATSEEKER wrócił jeszcze bardziej intensywny, bardziej drapieżny, technicznie dopracowany i jakby dwa poziomy wścieklejszy. To wszystko promieniuje nie tylko z tej płyty, ten flow buzuje z nich podczas grania na żywo (doświadczyłem osobiście w towarzystwie wielu świadków). Dokoptowanie do składu Pawła (THE FIGHT, DRIP OF LIES) oraz Mike'a (LIFE SCARS, SOCIAL CRISIS) bezapelacyjnie służy temu projektowi. Siedmiocalówka "Illusion Of Will" to sześć numerów, wśród których nie znajduje słabych momentów. Wszystko się tu zgadza z najlepszymi wzorcami słuchanymi przez lata z amerykańskich płyt. Brzmienie, sekcja, gitary, wokal, chórki, produkcja, energia, tempa, aranże. Zgadza i niezwykle cieszy. Cieszy tym bardziej, że ekipa jest stąd ! Przy okazji tego wydawnictwa myślę, że zawsze niezwykle trudno jest przebić swoje ostatnie nagranie. HETSEEKER to zrobił. Zespół przełamał trudności i nakrył czapką poprzednią, było nie było bardzo porządną i trzymającą poziom „Infected Society” z 2018 r. Tym singlem ten team udowodnił (przynajmniej dla mnie), że Polacy nie gęsi i swój hardcore mają. Krajowy YOUTH OF TODAY ze współczesnymi naleciałościami. Klasa europejska jeśli nie światowa.j.Ap (kwiecień 2024)
REFUSE
"Demo 89" LP, 2024, REFUSE, # 189
O fakcie istnienia zespołu o nazwie REFUSE dowiedziałem się dobrych kilka lat temu grzebiąc w historii projektu UNDERTOW, którego płytę nabyłem drogą kupna. Wtedy nie wiedzieć dlaczego nawet przez myśl mi nie przeszło, aby połączyć kropki i wyobrazić sobie, że ciekawie byłoby gdyby band o takiej nazwie znalazł się w katalogu wytwórni o takiej samej nazwie. Kropki połączył kto inny i w ten oto sposób REFUSE wydało REFUSE. Zespół pochodzi z Seattle i powstał w 1988 roku na fali entuzjazmu, miejscowej, młodocianej załogi dokonaniami ziomków z BROTHERHOOD. Atmosfera walki o czysty umysł oraz ciało wolne od używek jaka panowała w tym mieście jednoczyła wiele osób. Szlak wyznaczony przez bardzo popularny ówcześnie BROTHERHOOD inspirował. Dawał pozytywnego kopa i pobudzał do działania. W tych okolicznościach grupa nieletnich bo 15 letnich dzieciaków założyła REFUSE. W roku 1989 niesieni nastoletnią energią nagrali taśmę demo z ośmioma utworami. A jak powszechnie wiadomo debiuty bywają różne. Kasetowy debiut REFUSE techniczno-brzmieniowe niedoskonałości nadrabiał siłą przekazu. Chłopaki w tekstach z "pięściami" rzucili się na pijących i naroktyzujących współplemieńców. Zaakcentowali moc przyjaźni, jedności oraz siłę noszenia znaku "X" głęboko wierząc, że taka postawa pozwala nie tylko łączyć ludzi ale wręcz ratować życie. Fakt, iż kompletna zawartość tego demo nigdy nie ukazała się w wersji winylowej stała się powodem do uwiecznienia jej w Europie w 2023 właśnie w ten sposób. I tak wytwórnia REFUSE dołożyła swego "puzzla" do biografii zespołu REFUSE, którego historia zakończyła się w roku 1990. Finałem ich działalności stał się wspólny koncert w Washington Hall w Seattle z houbionymi przez nich BROTHERHOOD. Po tym gigu młodzieńcy z REFUSE zmienili nazwę i zaczęli grać pod szyldem UNDERTOW z roku na rok stając się jedną z najistotniejszych grup HC lat 90 nie tylko w USA. Ale to już zupełnie inna historia. Lp REFUSE "Demo 89" zawiera zremasterowane przez Smoka / Studio As One wersje piosenek oraz 12 stronicowy booklet z artykułem oraz przedrukami wywiadów ze współczesnych im fanzinów. Całość ultra estetycznie złożył Jarek Składanek (AGNI HOTRA, CYMEON X etc.). Krążek w mojej chałupce stoi obok płyt UNDERTOW i BROTHERHOOD i wygląda na to, że czuje się wśród nich XXX dobrze. j.Ap(kwiecień 2024)
JULUETTE
"Memories Fade" LP, 2024, REFUSE, # 194
Właściwie dla wielu z Nas płyta powinna nosić tytuł "Słyszałeś to wszystko już wcześniej" gdyż zawiera nagrania dawniej publikowane. Treść tego krążka stanowi bowiem CD „Somewhere in the East” z 2004 roku wzbogacony o CDR demo z roku 2001 + niepublikowany numer na żywo, nigdy wcześniej nie nagrany w studio. "Memories Fade" jest więc swoistym kompendium wiedzy o zespole, zebranym na winylu w celu uszlachetnienia pamięci o nim. W latach swojego istnienia 2000-2004 grająca rozwrzeszczany emo hardcore JULIETTE, czerpiąca z najlepszych amerykańskich i francuskich wzorców z ogromnym wkładem własnej inwencji była jednym z najciekawszych projektów dystryktu lubelsko-puławsko-kurowskiego zwanego polskim Portland. Ascetyczne, surowe, przenikliwe brzmienie połączone z drapieżnym intensywnymi aranżami stało się wyznacznikiem stylu wyróżniającym JULIETTE. Zespół zaskarbiał odbiorców wrażliwością podejmowanych treści jak też emocjonalnym i poruszającym stylem swoich koncertów. Dzięki temu odczarowywał i przywracał na właściwe tory pojęcie emo zaszargane przez zespoły tak modnego wówczas ociekającego cukierkową szmirą emo popu. Autentyczność zamiast pozy. Naturalna ekspresja zamiast wyrachowania. Dzika szczerość kontra wyreżyserowany bunt. Taka była JULIETTE. Słychać to i czuć. Z ich nagrań to wszystko się wprost wylewa. Album zawiera 11 zremasterowanych współcześnie utworów, stylową, urzekającą okładkę oraz subtelnie, z klasą i pietyzmem zaaranżowany booklet-insert. To wydawnictwo cieszy oczy i bardzo przyjemnie trzyma się w dłoniach. Jest to bowiem absolutnie piękna rzecz ! Nakład limitowany do 300 egzemplarzy. j.Ap(kwiecień 2024)
SOULSIDE
„A
Brief Moment In The Sun” LP, 2022, DISCHORD
RECORDS, DIS 192
SOULSIDE
milczał bardzo długo. Nie licząc retrospektywnej koncertowej płyty
z gigu w Rzymie (z roku 1989 wydanej w 2019) nazbierało się tego
milczenia 31 lat. W roku 2020 coś zaczęło się dziać. Pojawił
się nowy singiel „This Ship b/w Madeleine Said” z dwoma
utworami. Wtedy też dla każdego kto cenił ten ikoniczny,
około-waszyngtoński projekt zapaliła się lampka podwojonej uwagi.
Wszyscy (w tym ja) jak sądzę czuliśmy, że coś nadchodzi. I stało
się. W roku 2022 SOULSIDE przemówił „pełnym zdaniem”. „A
Brief Moment In The Sun” to pełnometrażowa wypowiedź zespołu po
33 latach twórczego milczenia. Po trzech dekadach posuchy SOULSIDE
wreszcie „urodził” konkret. A jak brzmi ów konkret ? W
zetknięciu z nią miotają mną często wewnętrznie sprzeczne
odczucia takie jak: czas zrobił robi swoje / nie silą się już na
rewolucjonistów wnętrz / mocno tonują przemyślane i ciągle
szczere emocje / gdyby ta płyta była moim pierwszym spotkaniem z
SOULSIDE zapewne nie zachwyciliby mnie tak jak ich pierwotna odsłona
/ mimo wszystko to dobrze skonsolidowany vibe dojrzałych i
doświadczonych ludzi / im dłużej słucham tym więcej w niej
dostrzegam dla siebie / bliżej im do muzyki środka niż do
rewolucyjnej, progresywnej D.I.Y. sceny / nienaturalnie być ultrasem
mając 60 lat na karku / nie no coś w tym jest – przecież numery
„Walker”, „Tambourine”, „70 Heroes”, „Rediscovery”
czy najlepszy „Survival” jednak robią wrażenie….No cóż. Dawno nie trafiła mi się płyta o której jednoznacznie
nie wiem co myśleć. Kto wie może w tym należy upatrywać geniuszu
SOULSIDE a.d. 2022 ? Mimo wszystko cieszę się, że znowu grają, że
coś pcha ich do tworzenia, komponowania i koncertów. Pytanie czy Wy
odnajdziecie w tym coś co Was zelektryzuje, zafascynuje lub skłoni
do jakiejkolwiek refleksji pozostaje otwarte. Nie ma innej możliwości
jak posłuchać tej płyty i wyrobić sobie własne zdanie. j.Ap(listopad 2023)
DRINK DEEP
„DD”,
7”EP, 2023, REFUSE
RECORDS, # 193
W
klasycznym HARDCORE stylistyczny i elektryzujący odbiorcę „proch”
wymyślono dawno temu. Mimo tego nadal pojawiają się zespoły
próbujące udoskonalać tą recepturę. Jednym wychodzi to lepiej
innym gorzej. Zdarzają się i tacy, którzy wymyślony przed laty
pomysł pozostawiają bez jakiejkolwiek ingerencji. Stacjonujący w
Berlinie DRINK DEEP jest tego najlepszym przykładem. Zespół
powstał podczas pandemii a skonfigurowali go byli członkowie
PRAISE, THE FOG oraz chilijskiego REMISSION. I właśnie ta
konstelacja nieprzypadkowych ludzi wyczarowała genialny w swej
prostocie trik zlepienia w jedną całość stylu MINOR THREAT z 7
SECONDS. Wyszło smakowicie i zaowocowało debiutem z konkretnym
przytupem! Osiem zakorzenionych w przeszłości elegancko zagranych,
wyśpiewanych i zaaranżowanych kawałków dało piorunujący efekt.
Jest uwspółcześniona cofka w czasie, jest energia, czuć radochę,
idealne wyczucie stylu i wszystko czego mógłby sobie życzyć ktoś
kto teoretycznie debiutuje. DRINK DEEP zrobili to tak, że to ich
retro brzmi jakby było nowością. Zachwycające. Poleca się
bezapelacyjnie ! j.Ap(listopad 2023)
DRIL SERGEANT
"Grim New War" 7"EP, 2023 ,
REFUSE, # 191
Pochodzący z Filadelfii DRILL
SERGEANT to nowa twarz w REFUSE REC. W
dorobku mają demo MC "The Cosmic Leash" (2020) oraz
pełnometrażowy LP "Vile Ebb" (2022). Singiel "Grim
New War" jest ich pierwszym wydawnictwem wydanym poza USA.
Krążek przynosi istne tornado mające w swym pakiecie nawałnicę
agresywnego, intensywnego i wściekłego hardcore. Cztery utwory w
konkretnych tempach wywrzeszczane z ogromnym emocjonalnym zacięciem.
Stylowo Nowy Jork spotka Boston pod Grunwaldem na mistrzostwach
świata "Power Violence". Całość trwa niespełna 4
minuty i 45 sekund. Nie ma szans by się znudzić. Nie ma też szans
by się w tym rozsmakować. Melomani z gramofonem bez działającej
funkcji "repeat" mogą dostać szału. Konkretna furia bez
jakichkolwiek ozdobników. Mój fawort to utwór "D.S.G.N.W."
kończący to skondensowane zwięzłe dzieło. Mocna rzecz ! j.Ap
(listopad 2023)
SCHWACH
"Kälter" LP, 2022,
UPSTARTZ RECORDS / REFUSE RECORDS, # 190
Po 10 latach funkcjonowania niemiecki SCHWACH to już dość rozpoznawalna ekipa. Pracowita pod względem koncertów jak i własnych wydawnictw. Do swojego twórczego CV całkiem niedawno dorzucili kolejną płytę a mianowicie nówkę pt: "KALTER". Znajduje się na niej 12 utworów, którego korzenny rdzeń i punkt wyjścia stanowi hardcore punk, ale - i tu ciekawostka - urozmaicony odważnym sięganiem po nieoczywiste pomysły. Jednym z nich jest pojawiający się tu i ówdzie saksofon ! Innym zaś nietypowe dla standardowego HC/P zastosowane w wielu miejscach gościnne, oryginalne wokale. Dzięki tym dwóm zabiegom, krążek nabiera intersującego wydźwięku, który dla odbiorcy pozwala rozszerzyć granice standardowego pojęcia hardcore zarówno z korzyścią dla samego stylu jak i dla przyjemności słuchania. Pomimo tych innowatorskich pomysłów hardcore berlińskiego SCHWACH nadal trzyma mentalny pion i nie odfruwa w rejony artystycznego niezrozumienia. Ciągle jest to ostra muzyka z drapieżnym i uczciwym przekazem, potrafiąca wzbudzić emocje i jak sądzę wielu pchnąć do konstruktywnego działania. Na żywo ich nigdy nie widziałem myślę jednak, że może to być konkretna energetyczna młócka. Płyta zapewne nie rewolucyjna - niemniej poprzez zastosowane na niej myki bardzo ciekawa. j.Ap (listopad 2023)
SCRAPS
"Noise Not
Music 1986-1989" LP gatefold, 2023, REFUSE, # 186
REFUSE pod swoim
szyldem systematycznie i metodycznie kontynuuje archiwizowanie dzieł
zebranych francuskiego SCRAPS. Ta miłość nie zardzewieje nigdy.
Tym razem znajdziemy tu trzy pierwsze single oraz utwory z dwóch
kompilacyjnych płyt. Uzbierało się tego 17 numerów
najwcześniejszych dokonań zespołu, który tworzył forpocztę
politycznej, zaangażowanej społecznie francuskiej hardcore punk
D.I.Y. sceny. W
utworach, które można tu posłuchać anarchizujący,
antyfaszystowski i zorientowany w tym co działo się dookoła
SCRAPS, kąsał wielki biznes muzyczny, dostrzegał nierównowagi
społeczne, holocaust zwierząt, przestrzegał przed faszystami z
bandy Le Pena, piętnował rasizm oraz wszelkie przemocowe postawy
ludzi wobec ludzi. Wszystko to w krótkich, zwięzłych numerach
pełnych urokliwych punkrockowych niedoskonałości jak i olbrzymiego
ładunku szczerych, niezafałszowanych emocji. Płyta
wydana z ogromnym przytupem. Obok muzyki zawiera obszerny booklet z
grafikami, masą zdjęć, koncertowych flyerów, ulotek, reprintów
okładek kaset, kompletem tekstów, przedrukami wywiadów (jeden z
QQRYQ #14) oraz dodatkowo z kopią fanzina wydanego przez SCRAPS w
roku 1986. Nawet jeśli SCRAPS nigdy nie był zespołem wywołującym
u Ciebie gęsią skórkę to owo edytorskie bizancjum, z dużym
prawdopodobieństwem będzie tym, które się Tobie spodoba. Tak
bowiem powinno się wydawać płyty zespołom jakie się kochało lub
kocha. j.Ap (listopad 2023)
SAIDIWAS
"s/t" maxi
EP, reedycja 2023, REFUSE, # 188
Z tą płytą na
dzień dobry zaliczyłem "mukę". Włączyłem ją zgodnie
z sugestią jak byk wymalowaną na lebelu (33 rpm) i o dziwo przez
spory kawałek czasu wmawiałem sobie, że to mi się podoba :)
Przesłuchanie trzech numerów (a więc całej pierwszej strony)
doprowadziło mnie do miejsca w którym pomyślałem, że albo to
jest totalny "kasztan", albo coś tu nie trybi a ja
potrzebuję porady specjalisty. Dopiero przełączenie
obrotów na 45 rpm odczarowało sytuację ratując mnie przed
spotkaniem z psychiatrą. Pamiętajcie ten krążek to maxisingiel,
którego wbrew zaleceniom należy słuchać wyłącznie na obrotach
45 (!) Dopiero wtedy przekonacie się, że z Wami jest wszystko OK a
zespół jest bardzo fajną ekipą grającą, zaangażowany,
anarchistyczny, intrygujący, świeży i inteligentny HARDCORE jaki
generowało w latach 90 jego szwedzkie epicentrum usytuowane w
mieście Umea. SAIDIWAS podczas swojego istnienia obok tego
wznowionego przez Refuse maxi wydali dwa wydawnictwa w Desperate
Fight Records: CD split z SEPARATION / PURUSAM / SHIELD "Four In One - The Umeå" (1997) oraz swój pełnometrażowy materiał "All Punk Cons" (1997). Fakt, iż niektórzy z członków zespołu grali także w FINAL EXIT i wspomnianym wcześniej SEPARATION mówi wiele o tym, że byli to goście tworzący koloryt tego miasta. Pojęcie vegan straight edge hardcore jakie sklejone jest z nazwą SAIDIWAS pokazuje ponadto jakiej proweniencji "gang" tworzyli charakterologicznie. Ten sympatyczny maxi singiel jest ich 6 utworowym debiutem z roku 1996 wzbogaconym o utwór dodatkowy pochodzący z CD kompilacji "Straight Edge as Fuck II" wydanej oczywiście przez Desperate Fight Records (1995). Granie SAIDIWAS to doskonała odskocznia od ciężko brzmiących hord bezrefleksyjnie zakochanych w metalu jakich cała masa zaczęła pojawiać się w połowie lat 90 na scenie HC. Ruszał Ciebie BLINDFOLD poruszy i SAIDIWAS. Sprawdź na sobie i koniecznie w kodyfikacji 45 RPM ! j.Ap (listopad 2023)
DIARY OF LAURA PALMER
„Never Fall Asleep” LP, 2023, KARTHUR RECORDS
Trochę niespodziewanie i trochę z
zaskoczenia Laura zaczęła pisać nowy rozdział w swoim dzienniku. W połowie
czerwca 2023 a więc 5 lat od nagrania ukazał się bowiem ich debiutancki LP.
Materiał obrosły w sensacyjną historię z zaginięciem i szczęśliwym odnalezieniem. Materiał wkomponowujący się idealnie w moją
domową teorię, że lubelszczyzna lipy nie odwala. Ale po kolei. DIARY OF LAURA
PLAMER to lubelski zespół powstały w 2013 roku i złożony z osób ukształtowanych
i otrzaskanych muzycznie w wielu drużynach: zarówno tych nieistniejących:
ANTICHRIST, JULIETTE, HIDDEN WORLD jak też funkcjonujących: BLISS, YELL, PERU,
ONLY MESS. Kumulacja tych postaci w tym projekcie dla osób choćby kapkę
trzymających orient co się w rodzimej scenie wyrabia wydaje się wystarczającym
powodem by sięgnąć po ten materiał choćby z ciekawości. Z przekonaniem
graniczącym z pewnością wierzę, że Ci który tak zrobią żałować nie będą. Siedem
utworów wygenerowanych do tegoż pamiętnika nie jest muzyką łatwą. Styl
pielęgnowany przez zespół wydaje się
programowo unikać wydeptanych ścieżek zarówno na płaszczyźnie aranżacji jak też
ukierunkowanego mocno do wewnątrz przekazu. Inaczej mówiąc: singalonów brak a
circle pity na ich gigach mogą osiągać wartości mocno minusowe. Mimo to jest to
wytrawny i bardzo dobry kawał szczerego
post hardcore’owego mięcha. Słychać i czuć w tym pasję i coś co, co raz
rzadziej się zdarza już od pierwszego
zetknięcia z dźwiękami i słowem - autentyczność. DIARY OF LAURA PALMER nagrała
materiał intrygujący, który jak sądzę nic nie traci z klimatu ich występów na
żywo – a wręcz podbija jego emocjonalny odbiór smaczkami realizatorskimi, do
których dzięki płycie można wracać i wracać. Wisi nad tymi kawałkami jakaś aura
będąca miksem melancholii, zadumy, gniewu, złości, trudnych pytań, poszukiwań
sensu, które w końcowym efekcie wydają
się prowadzić do jednego – znalezienia wewnętrznego spokoju. Wszystko to
muzycznie zostało osadzone w otulinie klimatycznych dźwięków, zwolnień,
wyciszeń i przyspieszeń, wyeksponowanych basów gładko wciągających słuchacza w
świat opowieści zespołu. Jest tu wszystko co trzeba. Bo DIARY OF LAURA PALMER
to nowoczesne modern emo, które jeśli gdziekolwiek w Polsce mogło powstać jako pierwsze to właśnie tu: w Lublinie i
jego okolicach. Poleca się ! (j.Apczerwiec 2023)
STATICØ
„Il nostro
cimitero“ 7“EP, 2022, REFUSE, 181
STATICØ jest nowym zespołem z
Belgradu w Serbii. Został założony podczas pandemii a w jego szeregach możemy
odnaleźć takie postacie jak: Dario Felitz voc (dawniej: LES’T GROW), Marko Ilić – bas (LET’S GROW, 33 DAGGERS, PATH
OF DECAY), Sradan Kuzmanović - drums (LET’S GROW, 33 DAGGERS) oraz Uros
Karanović – gitara (trudno mi powiedzieć gdzie grał wcześniej). Panowie są w
średnim wieku co pokazują zdjęcia, ale swój hardcore grają z młodzieńczą
zaciętością i dużą werwą. Jest to prosta energetyczna jazda bez metalowych
ornamentów za to na mocnych punk rockowych resorach. Obcując z tym nagraniami
można mieć wrażenie, że ekipa czuje to co gra i robi to z dużą przyjemnością. W
ich muzyce odnajdujemy echa zarówno europejskiego jak i amerykańskiego hardcore
punka. Europejskie inspiracje STATICØ
nasuwają na myśl Włochy. Numer „No Hope” zamykający singiel – to energetyk w
takim właśnie włoskim bardzo dobrym stylu. Wraz z utworem „Silent” stanowią dla
mnie najlepsze kąski na tym debiucie. Generalnie płyta solidna i warta uwagi.
Jej atrakcyjność potęguje fakt, że zespoły z tej części Europy nie często
goszczą na mym patefonie. Przy tej okazji samemu STATICØ życzę dużo koncertów by za jakiś
czas byli co najmniej tak samo rozpoznawalni jak choćby wspominany LET’S GROW w
którym ¾ z nich ma swoje muzyczne
korzenie. j.Ap(maj 2023)
JUDY AND THE JERKS
“Total Jerks” LP, 2022, REFUSE, 182
JUDY AND THE JERKS to mieszany
(dwie dziewczyny i dwóch chłopaków ) amerykański kwartet z miasta Hettiesburg w
stanie Mississippi. Z kolei ta płyta to kompendium wiedzy o zespole
przygotowana z myślą o ich europejskiej trasie, która odbyła się czerwcu 2022
roku. Zanim doszło do odwiedzin Europy JUDY AND THE JERKS zaskarbił sobie
uznanie amerykańskiej DIY sceny bardzo dobrze przyjmowanymi koncertami na
własnej ziemi. Ich brzmienie przepełnione jest hardcore 80’ z zachodniego
wybrzeża takiego po linii RED CORSS czy CIRCLE JERKS do tego okraszone własną
uwspółcześnioną inwencją. Bez zadęcia, bez napinki, z radością, z uśmiechem i
polotem. Patrząc na ich wyczyny na żywo wraca pamięć o niemieckim THE TANGLED
LINES, który miał zbliżone podejście do gry i zabawy. Krążek zawiera pięć
kompletnych demówek i dwa utwory z koncertowej taśmy "Alive at the
Skatepark" - wszystkie wydane pierwotnie w latach 2017-2021 nakładem ich
własnej wytwórni Earth Girl Tapes. Wszystkiego jest aż 27 utworów a wśród nich
spory rozstrzał coverów od AGENT ORANGE , GO-GO’S i BUZZCOCKS, przez DIE
KREUZEN i NEGATIVE APPROACH, GORILLA BISCUITS po FLOORPUNCH. Dzięki nim zespół
udowadnia swą otwartość, osłuchanie oraz szerokie horyzonty za sprawą, których
czerpie pełnymi garściami z tego co najciekawsze w historii DIY HC. Do
wydawnictwa dołączony jest 24-stronicowy booklet z tekstami, ulotkami,
zdjęciami i notatkami od przyjaciela zespołu Jesse Moore'a. Wszystko to
sprawia, że JUDY AND THE JERKS to naprawdę mega fajny band. Nie bez kozery
piszę się o nich: „Żadnego pozerstwa, żadnej pretensjonalności, po prostu
czysty i szczery hardcore z wielkim radosnym uśmiechem na twarzy. To taki mega fajowy zespół na takie mega
niefajne czasy” Z ręką na sercu rekomendowane. j.Ap (maj 2023)
SCRAPS
„Demo ‘85” mini LP, 2023, REFUSE, 187
Można by rzec, że stara miłość
nie rdzewieje a pielęgnowana przynosi efekty. Efektem młodzieńczego i nieustannie
pielęgnowanego uczucia Roberta z REFUSE REC. do francuskiego SCRAPS jest
winylowa edycja „Demo ‘85”. Płyta zawiera najwcześniejsze nagrania tego
obrosłego już w legendę francuskiego hardcore’owego zespołu. Nagrania z jakimi
mamy do czynienia pierwotnie wydane były (jak to zwykle w takich przypadkach
bywa) przez sam zespół. Dawno temu umieszczono je na taśmach w trzech różnych wersjach (taśma 3-ścieżkowa,
taśma 6-ścieżkowa i jako taśma 7-ścieżkowa). Wszystkie znalazły swoje miejsce
na tym krążku stanowiąc niezwykły dokument tego jak grał stawiający swoje
pierwsze korki SCRAPS. Surowy, chaotyczny i nieoszlifowany jeszcze styl
zespołu, który jako jeden z pierwszych obok HEIMAT–LOS, KROMOZOM 4, RAPT czy
FINAL BLAST stanowił forpocztę rodzącego się wówczas hardcore na ziemi franków.
Niewątpliwy kąsek dla kolekcjonerów, którzy nie mieli szansy wejścia w
posiadanie wymienionych wcześniej oryginalnych taśm stanowi fakt, że SCRAPS
nigdy później nie nagrał i nie wydał ponownie większości z tych piosenek.
Demo’85 na winylu to dobry finał dla tej historii. A dla wydawcy szacunek za
stałość uczuć do SCRAPS. j.Ap(maj 2023)
Kibicowałem APPRAISE dopóki
projekt nie został zawieszony i wszystko wskazuje na to, że będę kibicem PULSO
jeśli będą grać jak na tej płycie. Powiązania pomiędzy obydwoma projektami są
ewidentne. Barceloński APPRAISE wyrobiwszy sobie markę dobrymi nagraniami i
koncertami w Europie i Ameryce Południowej postanowił bowiem wydać nowe
nagrania sygnowane nazwą PULSO. W nowej odsłonie załoga wychodzi w swych
poszukiwaniach nieco bardziej poza klasyczny hardcore. Jest tu więcej lekkości
i zabawy innymi wpływami. O ile APPRISE nadawał głównie w języku angielskim
PULSO na swym debiucie używa wyłącznie hiszpańskiego. Punktem wspólnym obydwu
jest nadal pozytywne podeście i inspirowanie do konstruktywnych zmian siebie i wokół
siebie. PULSO tak jak jego protoplasta odarty jest z wczesno punkowego
nihilizmu. W debiutanckich nagraniach czuć ducha YOUTH OF TODAY, MINOR THREAT,
BOLD czy CHAIN OF STRENGTH, ale też nowych podgatunków HC jakie pojawiły się
przez lata. Pierwiastkiem którego jest nieco więcej u PULSE niż u APPRISE jest
melodia. W nagraniach użyta jest w bardzo wyważonych proporcjach dzięki czemu
udało się zachować programową
hardcore’ową drapieżność przy dodaniu materiałowi zwiewnej lekkości. Ma
to zdecydowanie dobry wpływ na odbiór tej płyty. Suma summarum ten 9 utworowy
debiut uznać należy nie tylko za ciekawy ale i bardzo obiecujący. j.Ap(maj 2023)
EAT MY FEAR
„New Era” 12” LP,
2022, EMANXYPUNX / REFUSE
Berliński kobiecy kwartet EAT MY
FEAR po wydaniu dwóch singli (2016, 2019) w roku 2022 przypomina się
pełnometrażowym materiałem „New Era”. Panie dały się już poznać dla wielu z nas
swym feministycznym i wolnościowym zaangażowaniem, które emanuje zarówno z ich
piosenek jak i postawy. Grając swój fast aggresiv political hardcore
niejednokrotnie udowodniły, że porządny, autentyczny zespół nie może być
oderwany od rzeczywistości, w której funkcjonuje. Wszystko to słychać w ich
muzyce. Na nowej płycie, wybrzmiewa to bardzo wyraźnie. EAT MY FEAR torpeduje
koncepcje agresywnego, odhumanizowanego pozbawiającego nas wolnych przestrzeni
kapitalizmu. Przekaz „New Era” równoznaczny jest z apelem by nie poddawać się i
nieustannie walczyć z opresją świata pełnego nieakceptowalnych,
usankcjonowanych prawnie norm społecznych. Z pewnością podejście EAT MY FEAR do
wielu spraw nie znajdzie zwolenników, wśród sporego stada tzw. apolitycznych
Oi, ale treści jakie generuje ten zespół warte są usłyszenia przez wszystkich,
którym muzyka nie służy wyłącznie do rozrywki. Wydano w koprodukcji przez EMANCYPUNX
i REFUSE, które cały czas trzymają rękę na pulsie berlińskiego DIY kociołka.
Sięgnij, posłuchaj, pomyśl. j.Ap(maj 2023)
CYMEON X
„Wygrać swoje życie” reedycja Lp, 2022,
REFUSE RECORDS, 185
30 lat po debiutanckim demo CYMEON X powiększył swój płytowy dorobek o
reedycyjny LP. Powstały w październiku 1991 od początku jasno zdeklarowany jako
band SxE już w kilka miesięcy później (1992)
własnym sumptem wypuszcza na świat swój
ideowy manifest „Wygrać swoje życie”.
Jeszcze nieporadny muzycznie, kostropaty i nierówny, brzmieniowo-archaiczny,
głośno i niewyraźnie wykrzykiwany przez dwóch wokalistów za to nabuzowany pozytywną treścią od
pierwszego do ostatniego numeru. Idąc za
ciosem CYMEON X zaczyna grać coraz więcej koncertów a jego przesłanie roznosi się echem po kraju. Tłumnie
odśpiewywane manifesty zespołu z jednej strony scalają wstrzęmięźliwców XXX z
drugiej prowokują antagonistów zaś z trzeciej zmuszają do przemyśleń wielu
niezdecydowanych. Swoimi „sztandarami” zespół powiewa do roku 1994 i milknie. I choć w ciągu tych kilku lat wiernego
trzymania się wyznaczonych celów staje się ikoną sceny Straight Edge w Polsce i
z pewnością istotnym elementem sceny D.I.Y. to jednak wiele osób myśli, że to
koniec. Historia jednak lubi się powtarzać i w roku 2011 zespół powraca jak
feniks z popiołów. Nowonarodzony CYMEON jest już okrzepły życiowo, muzycznie zorganizowany
kilka leweli lepiej i co najważniejsze zdeterminowany
bardzo mocno by przypomnieć o tym co dla niego ważne. Stan ten z różną
intensywnością trwa do dziś. CYMEON X istnieje i gra sporadyczne trasy i koncerty
cementując swoją pozycję - na swoim przykładzie pokazując, jak ważny jest upór,
wierność idei i żelazna konsekwencja. Po tych 30 latach jestem pewny, że gdy w 1991 roku postulowali „Wygrać
swoje życie” to nie tylko pomogli wygrać
kilka żyć innym, ale z pewnością także sporą cześć tych żyć po ludzku
uratować. Krążek wydany jak trzeba z okazałym bookletem pełnym zdjęć i
informacji. Reedycyjny „Wygrać swoje życie” prócz całości demo
jako bonus zawiera też utwór „Sex and violence/One step” z tej samej sesji a
umieszczony na CD płyty „Free Your Mind Free Your Boody” wydanej przez
Enigmatic. Ciekawostkę stanowi back cover, na którym Ray’a Cappo (YOUTH OF
TODAY / SHELTER) przygląda się poczynaniom zespołu z boku sceny. j.Ap(listopad 2022)
Czasy zaprezentowane na
tym wydawnictwie a właściwie wydawnictwach, należą do okresu, w którym ludzie wschodu, a przynajmniej Ci z tworzącej
się właśnie naszej mikro HC/PUNK bandy wpatrzeni byliśmy w Poznań jak w święty
obrazek. W sumie do dziś nie do końca wiem dlaczego z takim uczuciem zerkaliśmy
właśnie za odległy horyzont skoro za miedzą, pod nosem i na wyciągnięcie ręki mieliśmy
rodzącą się scenę CRUST ? Prawda jednak jest taka, że zawsze z rozdziawionym
gębami słuchaliśmy opowieści o tym co dzieje się w Poznaniu z ust naszego kolegi
Jaśka, który nie wiedzieć czemu jako jedyny z nas potrafił idealnie połączyć
fascynacje dziewczynami i sceną z intensywnymi podróżami na odległe koncerty.
Zawsze gdy wracał z PYRLANDII ochów i achów nie było końca. I to nas wtedy
mocno inspirowało. Po każdej takiej wycieczce dzięki Jaśkowi uświadamialiśmy
sobie, że Ci z Poznania byli wtedy co najmniej dwa – trzy kroki przed nami. Po latach dowodów dostarcza ta płyta i publikacja „Mysha Fanzine
Antologia 1991-1994” będąca integralną częścią tego projektu. To właśnie zespoły popularyzowane na stronach zina „MYSHA” stały się impulsem do stworzenia tego krążka. I na
tamte czasy to były świeże, porządne orkiestry. Stronę zagraniczną reprezentują
INSTED, THE CAUSE, RISE ABOVE,
MANLIFTINGBANNER, THINK TWICE, SHELTER, SHORTSIGHT, INDEPENDENT NOISE DISORDER,
NO FREAUD oraz EMBITTERED. Polska reprezentacja to: HOMOMILITIA, AGUIRE, JAK
DŁUGO JESZCZE, UPSIDE DOWN, HOODED MAN, INHELL, NOWA DROGA i CYMEON X. Całość
jest kontynuacją kasetowych wydawnictw, których pomysłodawcą i dystrybutorem
była ekipa związana z MYSHA zine. Słuchając tej płyty i wertując stronice antologii na powrót można
poczuć klimat tamtych dni. Wówczas poznańska ekipa była silna, zwarta i
pracowita. Przeżywała okres kwitnący zarówno dzięki licznym koncertom i odwiedzjących to miasto zespołom jak też przez
konstruktywny ferment, który buzował wewnątrz tamtejszej załogi. W słowie
wstępnym do antologii wspomina to wszystko Adam Szulc współredaktor „Myshy” i
czynny uczestnik sceny do dziś. Znając trochę kuluary powstawania tego projektu od strony muzycznej zdradzę,
że największa obawa dotyczyła zgody SHELTER. Koniec końców wielkim nieobecnym
na tej kompilacji okazał się BORN AGAINST po prostu odmawiając. Bywa. Po stronie pisanej mi osobiście zabrakło wspomnień Ani Lubińskiej -
osoby ważnej, która na równi z Adamem w okresie 1991-1994 tworzyła duet
redakcyjny. Szkoda. Całość prezentuje się bardzo elegancko zarówno edycyjnie, muzycznie,
dokumentalnie a głównie jako impuls do dobrych i miłych wspomnień. Super się to
trzyma w ręku, fajnie się to czyta i przyjemnie słucha. j.Ap (listopad 2022)
ARMIA
„Legenda
– Session” LP + EP, 2022,
wydawca
nieznany
Krążek zawiera
niepublikowane (na 99%) różnorakie wersje kompozycji powstałych podczas sesji
do ikonicznej dla tego zespołu płyty „Legenda”. Jest tego aż 16 utworów
wydanych oszczędnie edytorsko ale mimo wszystko stylowo na LP (13) + EP (3).
Znaleźć tu można m.in. takie cuda jak instrumentalną wersje „Opowieści zimowej”
czy angielskojęzyczną ścieżkę z
kawałkiem „To moja zemsta”. Wszystko wskazuje na to, że są to „odrzuty” sesyjne
ale drodzy Państwo cóż to za odrzuty !!! Fanem zespołu nigdy nie zostałem i się
już raczej nie zanosi a słucham tego z rozdziawioną gębą sycąc się tym jak
dziecko. Te nagrania jak żadne inne ARMII pozwalają mi przełamać wieloletnią
niechęć do poezji Pana Budzyńskiego i chłonąć atmosferę tych kawałków bez
głębszego wnikania. Ta płyta – sorry - te płyty
wkręcają mnie do tego stopnia, że zaryzykuję stwierdzenie iż ARMIA
powinna w ogóle grać bez wokalisty, przekształcając swoje koncerty w coś na
kształt przedstawienia muzyka + obraz. A wszystko przez to, że na tych krążkach
instrumentalne numery lub momenty gdzie poeta ma akurat przerwę to ultra dewast
!! No niech mnie !!! Bardzo dobre to cholerstwo !!! A byłbym
zapomniał: do LP i Epki dorzucono stylową naprasowankę z motywem okładki więc
jak ktoś zamarzy może sobie sieknąć D.I.Y. koszulinę. Czad !! j.Ap(wrzesień 2022)
TILT
„On The Border Line” 12”ep, 2022,
WARSAW PACT RECORDS / TRASA W-Z
Niełatwe to zadanie napisanie czegoś odkrywczego o płycie, w sytuacji gdy
nota wydawców, która jej towarzyszy praktycznie
w 100% w sposób faktograficzny i rzeczowy wyczerpuje temat wszelkich dywagacji.
Ważnym wydaje się podkreślenie, że krążek ten ukazuje się rzeczywiście z 40
letnim poślizgiem i dokumentuje pierwsze studyjne nagrania punkowego zespołu z
Polski (!) A to już nie przelewki i fakt historycznie istotny. Maxi singiel bo
nim właśnie jest ta okazała 12” płyta zawiera pięć utworów. Cztery z nich nagrane zostały podczas dwugodzinnej sesji w
Studio S1 Polskie Radio w pierwszych miesiącach 1980 roku i są nimi: „Border
Line”, Falen Falen Is Babylon”, Photo Is Photo” oraz „Pink Pictures”. Materiał
wieńczy akustyczna wersja „Photo Is Photo”, która została nagrana w domu Tomasza
Lipińskiego na czterościeżkowy magnetofon. Dla prawdziwych melomanów
penetrujących archiwalia utwory z tych sesji nie są czymś absolutnie odkrywczym
i są znane. Osoby żyjące polskim punk rockiem zapewne wiedzą ,że pojawiły się one
w klasycznych filmach Henryka Gajewskiego „Odchyl się do tyłu” i „Pasażerka”
oraz na jednym z pierwszych wydanych w Polsce wydawnictw zawierających muzykę
punk: tj. kompilacji pt. „Pierwsza polska nowa fala”. Nigdy jednak nie były
wydane w formie winylowej. Do całości dodano 24 stronicowy okazały booklet
zawierający „mówioną historię TILTu z lat 1979-1980” pełną ciekawych
informacji, opowieści, przemyśleń, anegdot, zdjęć, dokumentów, kserówek etc.
spisaną po polsku i angielsku. Rozkładówka bookletu to pełnoziarniste duże foto
is black TILTU. Wszystko zanurzone w szaroburyźmie lat 80, który z perspektywy
czasu i w połączeniu z nagraniami wydaje się jakby kapkę mniej straszny. By
tego było mało „wisienkę na torcie” stanowi wielgachny plakat z ekipą TILTU na
trybunie placu defilad i pałacem w tle. Wszystkie materiały łączy dyskretna,
stylowa, edytorska elegancja. Miło się obcuje z czymś takim. Mam wrażenie, iż tandem WARSAW PACT/TRASA W-Z pracując nad tym
wydawnictwem musiał się nieźle nagimnastykować by doprowadzić sprawy do
szczęśliwego końca. Wydanie tego
materiału poza oficjalnym
show biznesowym obiegiem to jednak coś – duże COŚ. Pan Lipiński
ustosunkowany szeroko mógł to bowiem zrobić z kimkolwiek w dowolnym momencie i
z dowolnymi ludźmi. I choćby za to tej ekipie należy się szacun, a może nawet i
jakiś medal. „On The Border Line” to płyta historycznie ważna. I choćby dlatego
wszelkie inne rekomendacje wydają się zbędne. j.Ap(wrzesień
2022)
TASIEMKA
„Wanna po dziadku” CD, 2022,
PASAŻER
TASIEMKA brzmi dobrze. Rzekłbym: soczyście basowo i jest trudna do
jednoznacznego zaszufladkowania. W twórczości TASIEMKI spotkają się cold wave, new
wave, post punk, spora dawka transów jak i depresyjno-melancholijnej poezji
śpiewanej, która w ich wykonaniu przybiera postać oryginalnej formy krótkich opowieści deklamacyjno-krzyczanych.
„Wanna po dziadku” to już druga płyta i podobnie jak w przypadku debiutu muzyka
wydaje się tu spełniać rolę służebną do wysuwanych na plan pierwszy
treści. Odjazd to słowo, które unosi się
nad poetycko-prozatorskimi dokonaniami zespołu
od pierwszego do ostatniego numeru. Opowieści snute na tym krążku podane są
często z zaskakującej perspektywy i praktycznie wszystkie okraszone są sporą
dawką kontrolowanego szaleństwa. Dzięki temu odbiorca odnosi wrażenie, że ma do
czynienia z czymś więcej niż piosenką z tekstem i kieruje swoje myśli o
TASIEMCE gdzieś w rejony form teatralnych lub performerskich. Nie widziałem
jeszcze zespołu na żywo, ale po obejrzeniu kilku klipów nazywanie ich gry live
koncertem może być mocno niedoszacowane. Niemal od samego początku nazwa
TASIEMKA zestawiana jest z nazwą ŚWIETLIKI i wg. mnie ten trop myślenia o nich
jest właściwy. Oba projekty wydają się funkcjonować na podobnym poziomie słowotwórczo-myślowej nieprzewidywalności. Różnica jest jednak taka, że ekipa z
TASIEMKI jest zdecydowanie młodsza i pozbawiona piętna poetyckiej wyniosłości
jaka snuje się za obywatelem Świetlickim. Jeśli ktoś z Was poszukuje w muzyce zespołów nieoczywistych to ze
wszystkich obecnie funkcjonujących TASIEMKA powinna być zespołem pierwszego
wyboru. Ciekawa płyta. j.Ap(wrzesień
2022)
ASTRID LINDGREN
„Świat jak śnieg” CD,
2022,PASAŻER
Tak więc...mam już płytę ASTRID LINDGREN „Świat jak śnieg”, wsłuchuję
się w nią z uwagą i jest to bardzo miły fakt. A, że (choć pewnie od „A” również
nie powinno się zaczynać zdania) cieszy mnie ta sytuacja - dodam z jakich to
powodów nastraja mnie owo wydawnictwo pozytywnie, a (tfu!) mianowicie: 1 –
lubię ten zespół, 2 – to bardzo intersująca płyta. Ad. 1. Lubię ich nie tylko
dlatego, że w prenatalnym okresie przypisywano Im kontynuację spadku po pewnej
orkiestrze ze wschodu, ale przede wszystkim, że i tu; Ad2: już na samym
początku pokazali, że „garb” jaki na nich bezwiednie nałożono lub chciano
nałożyć został zrzucony przez indywidualne i świeże podejście do tematu grania
od środka (czytaj z serca). Dlatego też od
zarania ASTRID LINDGREN kroczy dostojnie i z uniesioną głową ( w dobrym tego
słowa rozumieniu) we własnym i jak się wydaje
kontrolowanym kierunku. Wróćmy jednak na Ziemię czyli do płyty. W głębokim skrócie jest ona na wskroś emocjonalna. Z jednej strony
krzykliwa z drugiej refleksyjna. Mocno skupiona na przekazie, który w
zdecydowanej większości tworzą teksto-wiersze. To dzięki nim tej płyty się nie
słucha – ją się przeżywa. „Świat jak śnieg” jest materiałem może nie
odkrywczo-innowatorskim, ale na pewno poszukującym i próbującym przekraczać
granice. Przekaz wycelowany jest na przekraczanie linii do naszych małych
bańko-światów, w których się zamykamy. ASTRID dociera do słuchacza dzięki inteligentnym
tekstom podanym w przejmujący sposób. Robi to przy akompaniamencie dobrze współgrających melodii.
Wzbudza nimi nawałnicę kiedy trzeba i
„gra ciszą” we właściwych momentach. „Świat jak śnieg” aranżacyjnie
skonstruowany jest na starych sprawdzonych emo patentach. Jest więc
głośno-cicho, szybko – wolno, gniewnie i lirycznie a przez cały czas mądrze.
Mimo zastosowania tych znanych już z dziesiątków innych płyt kontrastów cały
ośmio utworowy materiał jest spójny i robi bardzo dobre wrażenie. hoć wiekowy już jestem ździebko targa mną ta płyta jak za starych
(rzec by się chciało) dobrych czasów. Zdecydowanie polecam (!) j.Ap (sierpień 2022)
CF 98
"This Is Fine” CD/LP, 2022,
SOUND SPEED RECORDS (USA)
Niezwykle rzadko zapędzam się w rejony skonstruowane praktycznie z
samych melodii. CF 98 jest jednym z niewielu wyjątków kiedy czynię sobie
wycieczki daleko od epicentrum mojego gustu. Spotkania z ich nagraniami są przyjemnością
bowiem jest to zespół wystający poza rodzime poletko już od wielu lat. CF 98
pielęgnuje swój radosny pląs spory kawałek czasu ich początki o ile się nie
mylę sięgają gdzieś do 2006 lub 2007 roku. Tymczasem w roku bieżącym zespół
wysmażył nową składającą się z samych premierowych numerów płytę „This Is
Fine”. Znalazło się na niej 14 całkowicie
debiutanckich utworów przepełnionych melodią, energią i tempem oraz emanujących
kunsztem zarówno gry jak i wokalizy. Po raz kolejny w ich przypadku nagranie i
wykonanie zrealizowano na bardzo wysokim poziomie i to do tego stopnia, że nikt
kto nie kojarzył kapeli wcześniej nie sklei jej z Polską. Jest to o tyle
ciekawe, że takich kapel u nas jest jak na lekarstwo więc teoretycznie powinny
błyszczeć i cieszyć się rosnącą popularnością na jaką zasługują a mam wrażenie
iż nie do końca tak jest. Dlatego CF 98 wydaje się być bardziej doceniany i
rozpoznawalny poza obszarem świetlanej Rzeczypospolitej niż w niej samej. Płyty
takie jak „This Is Fine”, która jako trzecia z rzędu została wydana przez północno
amerykański SOUND SPEED RECORDS zdają się potwierdzać tylko moją teorię.
Podobnie rzecz się ma z koncertami, które ekipa uskutecznia z dużym powodzeniem
na zachodnich festiwalach i w tamtejszych klubach. W kraju Lachów CF98 jakby
mniej.Sama płyta naszpikowana jest przebojowymi kawałkami z których
najbardziej w mój gust trafiły: Double Sunrise, Sad But True, Love Is Never
Wrong (!) oraz One Day At A Time. By nie był to tylko krystaliczny obraz to
osobiście dałbym czasem pograć chłopakom (bo fajnych melodii nigdy za wiele)
chowając od czasu do czasu na planie drugim skąd inąd dźwięczny piękny wokal
Karoliny. I to jedyna moja uwaga (jako odbiorcy pewnie nie do końca czującego
temat kapel ultramelodyjnych) do tego bardzo dobrego krążka oraz zespołu
któremu szczerze kibicuję. j.Ap(sierpień
2022)
FORESIGHT
„In Search Of Understanding” LP, 2022,
REFUSE RECORDS, 180
Dobre płyty pojawiają się zawsze
znienacka. I choć ta była zapowiedziana kilka lat temu (2019) dobrym singlem to
mimo wszystko mnie zaskoczyła. Ekipa nie przebimbała pandemii i wysmażyła
bardzo porządny materiał. Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z zespołem nie do
końca czaiłem, że to polsko – ukraiński projekt. Teraz już czaję i potwierdzam, że taki skład
utrzymuje się do dziś : Anton (voc) jest z Ukrainy a reszta to nasi rodacy. Nie
zmienił się też styl w jakim podąża zespół tj. nie gmerano przy nim nic a nic (w
celach jakichś zgubnych artystycznych poszukiwań) lecz został on bardzo, ale to
bardzo dobrze dopracowany. I takim sposobem FORESIGHT a.d. 2022 to nadal konkretny
HC’90 z ewidentnymi skłonnościami i sercem do NEW SCHOOL. Krążek jest pełen
mocno brzmiących wolnych momentów ale też przyspieszeń. Są donośne wokalne
„krzyczanda” ale też przepiękne melodyjne, chóralne zaśpiewy. Jest szeptologia
i wrzask (w którym ciągle słyszę styl AWAKE), jest czad i romantyczna
melancholia, gitarowe nawałnice i liryczne zagrywki a wszystko to w tak
idealnych proporcjach, że cały materiał jawi się jako spójna, doszlifowana i
przemyślana całość. Zarówno tytuł wydawnictwa jak i ogólny przekaz jest bardzo
osobisty „….The world is shattered in front of our eyes, and all I can do is
shout that desperate cry”. Jak sądzę nie bez znaczenia jest tu miejsce
urodzenia wokalisty jak i okoliczności i czas ukazania się tej płyty. Autentyczność
tych tekstów jest dla mnie bezdyskusyjna. HC FORESIGHT jest przez to na wskroś
prawdziwy co w połączeniu z super zrealizowanym i nagranym materiałem nie może
przejść bez echa. Edycyjnie całość otula gustowna grafika pozbawiona nachalnego
przepychu przyciągająca uwagę swym subtelnym urokiem. Extra płyta !! (j.Aplipiec 2022)
SFA
"The 87-88 Tapes” LP, 2021,
STATE OF MIND RECORDS / REFUSE RECORDS, 175
Stands For Anything aka SFA wywodzi się z nowojorskiej sceny Hardcore
a ich korzenie sięgają gdzieś 1984/1985 roku. Podczas początkowych kilku lat
działalności dorobili się dwóch taśm „Demo” (1987) i „Tanks a Lot” (1988),
które ponad 30 lat temu zasiliły domowe kolekcje i nigdy (aż do teraz ) nie
ukazały się na winylu. Późniejsze nowsze wersje ich utworów ukazały się na
kolejnych płytach jednak to wydawnictwo zawiera ich pierwotne surowe
niepublikowane nigdy wcześniej oryginały. Po roku 1989 i założeniu przez Mike’a
Bullshit’a kapeli GO! - SFA kontynuowało
działalność z innym wokalistą Brendanem i jako zespół dotrwało do roku 1996. Do
tego czasu powiększyli swoją dyskografię o 3 pełnowymiarowe płyty i 3 single i
tyleż samo wydawnictw kompilacyjnych. „The 87-88 TAPES” obrazuje więc ich prenatalne, surowe stadium. To
kooperacyjne wydawnictwo zawiera 30 piosenek (w tym 24 studyjne i sześć z
występu na żywo w CBGBs). Do płyty jako dodatek dołączony jest mini booklet z:
ulotkami, zdjęciami, tekstem i wywiadem zespołu z 1988 roku z Bullshit Monthly
oraz aktualnym wywiadem z dawnymi członkami SFA. Dla wszystkich, którzy pragną
wiedzieć coś więcej o NY HC niż tylko to, że AGNOSTIC FRONT tam się stołował. j.Ap (maj
2022)
SKEEZICKS
"Discography 1985-1987 ” 2xLP, 2021,
REFUSE RECORDS, 177
Bardzo szykownie i elegancko wydane kompendium wiedzy o jednym z
pionierów niemieckiego HC. SKEEZICKS pochodzący z Nagold w południowych Niemczech (Badenia-Wirtenbergia)
zaczynał w orwellowskim
roku 1984 i wraz z zespołami takimi jak SPERMBIRDS czy HOSTAGES OF AYATOLLAH stanowił
forpocztę pierwszych niemieckich ekip
grających hardcore mocno zauroczonych ówczesnym brzmieniem kapel z USA. Wśród
ich inspiracji wymienia się takie tuzy jak NEGATIVE APPROACH, MINOR THREAT,
FAITH czy VOID. Jednak każdy z Was słuchając tego dwupłytowego wydawnictwa
zapewne odnajdzie tu wiele innych amerykańskich tropów, z którymi sklei
SKEEZICKS. Przecieranie nowych szlaków na niemieckiej scenie nie należało jednak
do łatwych. Wieść niesie, iż promowanie amerykańskiej estetyki HC w połowie lat
80 zaowocowało odrzuceniem i krytyką ze strony tradycyjnych „Deutschpunkowców”.
Determinacja nakazująca granie tego co się czuje wbrew przeciwnościom jak też dzięki
regularnym hardcorowym występom z udziałem lokalnych i
międzynarodowych zespołów doprowadziła SKEEZICKS do stworzenia żywej sceny w swoim
rodzinnym mieście. Jedno jest pewne – łatwo nie mieli. Materiał zawarty na tym wydawnictwie pokazuje ewolucję zespołu na dość
krótkiej przestrzeni czasu (1985-1987). Ten podwójny album dyskografii zawiera
ich pełny album „Selling out!” LP, „W każdym z nas jest Charlie Brown!” 7”,
utwory kompilacyjne. Łącznie 42 utwory, w tym covery utworów THE VIBRATORS,
NEGATIVE APPROACH i FAITH. Układ utworów skonstruowany generalnie od
najnowszych do najstarszych dowodzi, że grać potrafili i talent nie był im
obcy. Ich wpływ na scenę hardcore punk w Niemczech jest niepodważalny i stali
się integralną częścią europejskiej sceny hardcore lat 80-tych. Zamiłowanie do
hardcore’owej estetyki oraz DIY sceny zaowocowało założeniem przez basistę
Armina X-MIST RECORDS – wpływowej niemieckiej wytwórni promującej HC, która do
dziś jest jedną z najsilniejszych instytucji muzyki niezależnej nie tylko w
Niemczech. Słucha się tego z przyjemnością a wrażenia potęguje obcowanie z
bookletem tej płyty. Dzięki temu wydawnictwu polski „wchłaniacz” sceny
dowiedzieć się może, że Niemcy w postaci takiego SKEEZICKS też od czegoś
zaczynali i mieli swój oryginalny jak na ówczesne czasy nowo-brzmiący
odpowiednik naszej USTWY O MŁODZIEŻY, THE CORPSE, ID czy HCP. SKEEZICKS „Discography 1985-1987” to
zdecydowanie ważny fragment historii niemieckiego i europejskiego hardcore. j.Ap(maj2022)
SIEKIERA
"Demo Summer'84 ” LP, 2021,
WARSAW PACT RECORDS, WPR 017
Bardzo, ale to bardzo elegancko
wydane demo SIEKIERY. Trzymanie tej płyty w rękach jest wielką przyjemnością i
nie ma to z mojej strony nic wspólnego z egzaltowanym uniesieniem. „Demo Summer ’84” do roku 2008 funkcjonowało w świadomości wielu ludzi
wyłącznie w postaci nieautoryzowanych taśm. W roku 2008 nagrania te znalazły
się po raz pierwszy na oficjalnej płycie kompaktowej. Po 37 latach WARSAW PACT
ku uciesze melomanów z całego świata poszedł krok dalej i uszlachetnił je w
formie winylowej w pełni autoryzowanej przez zespół. Wydawnictwo otula gustowny
gatefold zaopatrzony w booklet zawierający m.in. rzetelną opowieść o
powstawaniu tych nagrań, teksty oraz garść zdjęć. Ze względu fakt, że SIEKIERA
niemal od samego początku wystawała poza rodzime podwórko całość zaopatrzono
również w anglojęzyczną wersję. Wszystko w konwencji czasu (rok 1984), w
którym to wszystko się zadziało. Dodam też, coś co może zabrzmi
jak głos „Beaty z ludu”, ale temu zespołowi i tym nagraniom takie uhonorowanie
się po prostu należało. Muzyczny – pomnik, edycyjny – majstersztyk. I tak po 37
latach „Demo Summer od nagrania znalazło oprawę godną tej historii. j.Ap (sierpień
2021)
INSTIGATORS
"1993 Demonlive ” LP, 2021,
SANCTUS PROPAGANDA
To był wyśmienity zespół. Wielu z
nas o jego istnieniu dowiedziało się dzięki taśmie „Recovery Sessions” wydanej
przez QQRYQ (1991), kilku bardziej czujnych miało przyjemność widzieć go na
koncertach w Polsce (1989) lecz zapewne są też i tacy, którym INSTIGATORS
umknął całkowicie. Niewątpliwie był jednym z ciekawszych i najbardziej
pracowitych zespołów brytyjskich przełomu lat 80-90. Nadaktywność INSTIGATORS zaowocowała
pokaźnym dorobkiem nagraniowym, dzięki czemu dziś przebierać możemy zarówno w sporej ilości
taśm demo jak i dużych pełnometrażowych płyt. Tytuły takie jak: "Nobody
Listens Anymore"(1985), „Pheonix” (1986) czy „Shockgun” (1988) to dla
sporego grona klasyki jakich mało zaś utwory: „The Blood Is On Your Hands”, „Computerage”
czy „Dark & Lonely” to hity nad hitami, do których wraca się często i z
ogromną przyjemnością. Ostatnią schyłkową fazę w życiu tego zespołu dokumentuje
niniejsza płyta. „1993 Demo n Live” zawiera bowiem demo z 1993 roku wydane na
taśmie przez Full Circle i dodane do fanzina Vision On (strona A) oraz spory fragment
koncertu z Huddersfield z 24 marca 1993 roku, który ekipa zagrała tuż przed ich
finałową europejską trasą (strona B). Wytwórnia SANCTUS PROPGANADA, której
dowodzi Wojtek (skąd inąd jeden z pierwszych propagatorów i przyjaciół
INSTIGATORS w Polsce) uwieczniła to wszystko w niezwykle zacny sposób na
winylu. Pięknie wydany krążek extra kapeli !!
Szukajcie może coś zostało. j.Ap(październik
2021)
APATIA
"Demo 1991 ” LP, 2021,
REFUSE, 176
Dawno temu słuchało się tych
nagrań z ogromnym podekscytowaniem za to dziś z ogromnym sentymentem. Parafrazując
Zbyszka Wodeckiego – lubię słuchać tego co słuchałem już – przez co APATIA
bardzo często ląduje na mym patefonie. Wyjątkowość tego zespołu polega m.in. na
tym, że w przeciwieństwie do innych nie ma czegoś takiego jak stara APATIA i
nowa APATIA. APATIA to APATIA i szlus. Nie ma APATII przed rozpadem i po
reaktywacji. Ba (!!) nie było ani jednego reunionu APATII i jakoś nie czuję by takowy się zapowiadał.
Między innymi przez to zasadnicze podejście zespół wypracował sobie ogromny
szacunek i szacunku tego nigdy nie roztrwonił. Na ten stan rzeczy pracował od
początku do samego końca. Początki tej drogi dokumentuje to demo, które zapewne
u wielu z Was leżakuje na kasetach. A od teraz (2021) można posłuchać go sobie
z plastiku. Co na nim jest prenumeratorom CHAOSU tłumaczyć nie będę. Zaś tym
którzy przesiedzieli ostatnie 30 lat pod kamieniem oraz tym ze świeżutkim
PESELem o tej płycie napiszę tak: Świszczy, piszczy uszy niszczy ale KURDE
JAKIE FAJNE !! j.Ap(październik 2021)
WAŃKA WSTAŃKA & LUDOJADES
"Mielonka rzeszowska ” LP, 2021,
PASAŻER
Zanim ten krążek dotarł pod moją
strzechę wyprzedziło go kilka ostrzeżeń wydawcy „że przeklinają”. Nie bacząc na
niebezpieczeństwa z tym związane zdecydowałem się wejść w interakcję z tym
dziełem. Moją odwagę wzmocnił fakt, że przeżyłem ich jarociński koncert w
poprzednim stuleciu (1987) bez jakiegokolwiek uszczerbku na ciele i umyśle co
więcej wspominam go bardzo miło. I choć od tego czasu upłynęło sporo wody w
Wiśle to dopiero kontakt z tą płytą uświadomił mi czym była WAŃKA. Otóż WAŃKA
WSTAŃKA & LUDOJADES to nic innego jak ludyczne alter ego klasyka
rzeszowskiej zimnej fali - zespołu 1984 o czym nie wiedzieć czemu nie miałem
pojęcia. Skład WAŃKI od 1984 różnił się generalnie tym, że
do roli frontmena zaprzęgnięto gościa z miasta o rezolutnej ksywie
„Bufet”. Człek ów obdarzony charakterem przez duże „CH” generował pasma
szalonych zdarzeń, które suma summarum dodawały bonusowych punktów LUDOJADOM i
WAŃCE. Teksty - i tu znowu ciekawostka -pisał jednak lider 1984 „Mizerny”. Czynił
to podobno na luzie i hurtowo urozmaicając repertuar przyśpiewkami rodem z
wesel i chałup podkarpacia. W efekcie tegoż WAŃKA swoje osobliwe, muzyczne jajcarstwo
wyniosła do dyscypliny olimpijskiej. Wyśpiewując treści typu: „U mojego teścia
hektarów dwadzieścia, cztery konie w pługu i od chuja długu” muzycznym
reporterom wmawiała, że to rokendrol. Nie szczypiąc się w język i bez większych
hamulców zaskarbiła sobie lokalną sławę a po występie w Jarocinie również spory
rozgłos w Polsce. W popremierowym wywiadzie dla PASAŻER – „Mizerny” utrzymuje,
iż WAŃKA zaczęła robić sobie jaja na długo przed tym zanim takie jajcarstwo
spopularyzował BIG CYC. Ekspertem nie jestem więc wierzę na słowo. Płyta
zawiera stodołę dowodów na rubaszny i
grubo ciosany żart. Kontakt z „Mielonką rzeszowską” gwarantuje bardzo przyjemną
zabawę polegającą na radosnym parskaniu plus trudnym do opanowania
„uhahahahahaha ! I jak się przy tym człek zaweźmie i wyłapie kontekst to
przekleństwa zamiast razić staną się urokiem. Poleca się choćby w miejsce
niektórych czerstwych kabaretów. j.Ap(październik
2021)
KRWAWE MELODIE
"s/t” LP, 2021,
ADA PUŁAWSKA / D.I.Y. KOŁO
Choć tułam się po tym świecie już
dobrych kilka lat i prawie połowę świadomego tułania po nim pałam uczuciem do
takiej muzyki - to istnienie KRWAWYCH MELODII uczciwie przyznam - PRZEOCZYŁEM. Owszem
od czasu do czasu pobrzmiewała mi nazwa, ale do żadnego namacalnego kontaktu
nigdy między nami nie doszło. Tak więc gdy tylko pojawiły się pierwsze wieści o
tej płycie podlane info, że śpiewa tam najtwardszy z twardzieli jakich udało mi się poznać zareagowałem
błyskawicznie. I tym oto sposobem kolejna biała karta z rodzimym punk rockiem
została odkryta.
KRWAWE MELODIE to zespół
warszawski i okołowarszawski (Kraszi w kieszeni obok paszportu Polsatu ma
papiery ze Stanisłwowa). Zespół jak wiele mu podobnym miał żywot motyla –
krótki i ekscytujący. Powstał z inicjatywy naszego Kraszana i działał w okresie
2004-2007. Tak samo jak jego pomysłodawca wyróżniał się emocjonalnym, szczerym
i spontanicznym podejściem do muzyki, tekstów i życia. Udało im się zagrać kilkanaście koncertów w
ciekawych miejscach w Polsce w tym na D.I.Y. feście Gdyni (2005) oraz zostawić
ślad w postaci nagrań. Zrealizowano je w warszawskim studio „Kings Tone” w
dzielnicy Tarchomin także w 2005. Około 2007 roku po upadku „Fotonu” – miejsca
prób na Woli nastąpiło rozprężenie w efekcie którego KRWAWE MELODIE też przestały
istnieć.
Płyta jest jednostronna i zawiera siedem utworów
zaskakująco soczystego punk rocka z na wskroś prawdziwymi tekstami.Impulsem do jej powstania stało się wsparcie
Roberta, który walczy. Duch setek dobrych serc unosi się nad tym wydawnictwem,
zmaterializowanym dzięki D.I.Y. KOŁO oraz ekipie z ADY. Miło czuć, że kiedy
trzeba nie jesteśmy sami. Ten krążek to dowód, że wbrew wszystkiemu po ludzku
interesujemy się sobą i wspieramy jak tylko możemy najlepiej. j.Ap(październik 2021)
AMEN / RED LIGHT
"s/t” split LP, 2021,
GOING POSTAL / NO PASARAN / N.I.C. /
CZARNY KOT
Czas zapierdziela nieubłaganie i
zanim człek zdąży się obejrzeć kapele z lat 90 stają się klasykami. Lubelskie
AMEN i RED LIGHT stawały się nimi ponad dwie dekady temu na koncertach, w
których wielu z nas brało czynny udział. Były jednymi z pierwszych zespołów w
raczkującej D.I.Y. scenie, które zwróciły uwagę załóg na potencjał drzemiący w
tej części Polski. Na pewno bardziej rozpoznawalnym stał się AMEN jednak powiedzenie,
że RED LIGHT kojarzy jedynie garstka byłoby nieprawdą. Sama płyta jest winylową reedycją wydanej w 1994 przez
LAGART FACTORY kasety z tym samym materiałem. Całość brzmi bardzo solidnie oddając
sedno i charakter obu kapel. Oprócz miasta pochodzenia łączą je jasno
zarysowane poglądy wycelowane w fundamenty psującego się świata. Oba zespoły
gryzą ten świat po łydkach w dobrze rozumianym punk rockowym sensie. Wśród
kakofonicznej kanonady gitar na obu stronach krążka teksty pełnią rolę
zaczepnych granatów stanowiąc główną oś płyty. Zarówno AMEN jak i RED LIGHT nie
zostawiają w nich pola na intelektualne wydumki. Odbywa się w nich proste,
bezpośrednie i bezpardonowe wykładanie „kawy na ławę”. Wszystkie są podane na
zimno, na surowo i na wprost. Chłopaki
wylewają w nich kubły pomyj na policję, politykę, kościół, edukację czy tzw. państwo
prawa. Nie ma dziwne bo grając w
czasach: „gdy pojebana komuna zamieniała się w jeszcze bardziej pojebaną
demokrację” reagowali adekwatnie do sytuacji. Dżingle wklejone w całość dopełniają wrażenia jakie te czasy były
dzikie. Co oczywiste wydawnictwo zdominowane jest przez kolor czarny.
Zaopatrzono je w solidny insert z tekstami, tłumaczeniami, krótkimi info o
zespołach oraz serią zdjęć z epoki. Fajnie się tego słucha i fajnie się to
trzyma w ręku. Wydawcy się przyłożyli przypominając jak wykuwała się scena w
lubelskim. Bezapelacyjnie w tym rejonie AMEN i RED LIGHT wyważyły D.I.Y. bramę
……po nich przyszło całe mrowie innych z tej diecezji. Tylko żal, że „Mrówa”, „Bocian”
i „Bajtek” nie doczekali ☹j.Ap(listopad 2021)
V/A
"Polska scenea Punk vol. 4. Wolność” CD, 2021,
NAUKA O GÓWNIE RECORDS
Tą płytę dostałem w prezencie co
uznaję za spory fart bowiem nigdy nie sięgnąłem po przednie części i siłą
rozpędu po tą również bym nie sięgnął. Czwarta już kompilacja z tej serii pokazuje,
że świat punk rocka ma się dobrze nie tylko w wielkomiejskich klubach czy wśród
bardziej rozpoznawalnych zespołów z kręgów
D.I.Y. o których piszą ostatnie funkcjonujące w miarę regularnie
fanziny. Z 24 ekip prezentujących się na tejk kompilacji z nazw kojarzę
dokładnie 6 przez co z muzyką wielu z nich jest to moje pierwsze zetknięcie. Dlatego
też z ręką na sercu muszę przyznać, że słuchając
tej płyty raz po raz przeżywałem pozytywne zaskoczenia. Nie wiedzieć czemu
niesłusznie założyłem przaśność większości nagrań i przez to błędne nastawienie
dostałem potężnego klapsa w swój wysublimowany noch. Obok „największej gwiazdy”
– WŁOCHATEGO swój talent, wyczucie stylu oraz ogólny orient w dość efektowny
sposób odsłaniają tu: SZARAŃCZA, GRANDA, DOBRA DOBRA, ULICZNY OPRYSZEK, ROZBUJANE
BETONIARY, POLISH FICTION, GPR, BUNKIER
(!), RESZTA POKOLENIA czy zambrowski NO PROFITS. Granie w większości jest tu proste
jak pankoska pieszczocha bez większych zdobień i upiększeń. Na tym balu zero
jest metalu. Dominują bezpretensjonalne teksty okraszone tu i ówdzie chóralnymi
wzmocnieniami. Co istotne gro z nich kręci się wokół tytułowego pojęcia
„Wolność”. Ogólnie płyta naprawdę
sympatycznie zaskakująca. Poszerzająca horyzonty i pokazująca, że poza sceną
D.I.Y. hardcore / punk w kraju istnieje całkiem obszerny świat solidnie
uprawianego klasycznego punk rocka. j.Ap(październik
2021)
CONQUEST FOR DEATH
"A Maelstrom Of Resentment And Remorse” LP, 2020,
REFUSE, 171
Nigdy wcześniej nie słyszałem o CONQUEST FOR DEATH. Bardzo rzadko
trafiają też w moje ręce okładki zespołów, na podstawie których zupełnie nie
wiem jakiej muzyki się spodziewać. Miłe są to zagadki gdy muzyka zaskoczy,
gorzej gdy wszystko pasuje jak przysłowiowy wół do karety. Tym razem się udało.
Ale po kolei. Ekipa CONQUEST FOR DEATH swoją przygodę zaczęła dość dawno bo w
2006 roku w USA. Jak podają inicjatorem projektu była grupa przyjaciół z
Australii, Japonii i Kalifornii. Do chwili obecnej (kwiecień 2021) wydali osiem
krążków wliczając w to „A Maelstrom Of Resentment And Remorse” który jest ich
najnowszym dokonaniem. Było nie było sporo tego więc trochę mnie dziwi, że w
Europie są raczej nieznani lub też (co jest pewnie bliższe prawdy) kojarzeni
przez wąskie grono. Grają intensywny fastcore z dużymi wpływami trash
oraz metalowych solówek. W tekstach brak patyczkowania się z kimkolwiek. Są w
nich ostrzy jak brzytwa. Ich znakiem rozpoznawczym oprócz sporej
nieregularności w tworzeniu i koncertach są właśnie grafiki. To co mnie
zaskoczyło jest u nich normą. Najwyraźniej lubią przykładać się do tej strony
swoich wydawnictw, na których dominuje motyw pancernego futurystycznego,
słonia. Zaskakująco ładne to lanszafty więc się nie krzywię. Gdybym miał porównać ich do kogoś to wg. mnie na tej
płycie najbliżej im do stylu holenderskiego WHAT HAPPENS NEXT ? Równie szybko,
równie ostro, równie szalenie. Wydane z dużym rozmachem (gatefold + dwa plakaty
+ insert). Ciekawy zespół. j.Ap(kwiecień
2021)
POISON HEART
"Sailors' Stories / Good Times"7" EP, 2021,
HEAVY MEDICATION RECORDS, HM 009
POISON HEART istnieje od 2010 roku przyznam się
jednak, że moją baczną uwagę zwrócił dopiero w momencie, gdy jego szeregi
zasilił bardzo mi bliski jeden taki skromny jegomość. W kilka chwil po tym
miałem okazję zobaczyć co ten zespół potrafi wyczyniać na żywo. I ten występ
zawstydził mnie dość mocno. Uświadomiłem sobie, że stroniąc (niemal przez całe
życie) od orkiestr stawiających na melodię i pedantycznie dopracowaną technikę sporo
mi umykało. Jednym z takich umknięć o mały włos mógł stać się i POISON HEART. W tym zespole wszystko jest perfekcyjnie obcykane.
Począwszy od kunsztownych melodii gitar przez precyzyjnie akcentujący duet
perkusji z basem skończywszy na wokalu obdarzonym przez naturę nie tylko
wzrostem, ale i rewelacyjną barwą głosu oraz równie dobrym warsztatem. Jeśli
ktoś potrafi śpiewać przez duże „eŚ” to Pan Barton – bankowo! Co więcej
przypadek POISON HEART uzmysłowił mi, że szczerość i zaangażowanie ma różne
twarze. Nie każdemu pasuje rewolucyjny sznyt tak jak nie każdemu po drodze ze
szturmówką w ręce. Na siódmej już płycie POISON HEART snuje swe opowieści po
swojemu. Extra technicznie, miło dla ucha, bez szwanku dla intelektu, równie
szczerze i z taką samą atencją jak nie jeden radykalnie zaangażowany zespół. Mam nauczkę. Warto czasami wychylić nocha po za
ulubioną szufladkę z napisem „szybko, głośno, niewyraźnie”. Na przyszłość
postaram się być bardziej uważny. j.Ap(kwiecień 2021)
DREGS
"Build To Rot” 7"EP, 2020,
REFUSE, 172
Po pięciokrotnym sprawdzeniu odnoszę wrażenie, że ta EP’ka jest co
najmniej o dwa poziomy mocniejszym tupnięciem
niż ich debiut. Austriacy z DREGS zaczynają zadomawiać się w wytwórni Refuse (
to już druga płyta wydana w Berlinie) grając bardzo porządny wygar z dużym
ukłonem w stronę trash metalu i klasycznego Straight Edge HC. Szybkość, ciężkie
brzmienie, przepełnione złością teksty oraz spore zróżnicowanie aranżacyjne każdego
z tych 6 utworów sprawia, że nie ma tu żadnej lipy a czas spędzony na słuchaniu
tej płyty nie jest czasem straconym. Intuicyjnie czuję tu ogromną
determinację i chęć zmiany otaczającej
nas rzeczywistości poprzez muzykę i towarzyszące im postawy (w tym wypadku
członków kapeli). Są ostro nabuzowani. Dlatego słuchając tego singla myślę
sobie, że Oni tak szybko nie wyhamują. Przez to czuję, iż za chwil kilka
ujrzymy ich pełnometrażową płytę, pełną konstruktywnej złości oblanej sosem ostrych
jak brzytwa nut. I na niej podobnie jak na swych singlowych
przedskoczkach DREGS po raz kolejny spróbuje ruszyć z posad zmurszałą
konstrukcję świata. Czego oczywiście im życzę. „Built To Rot” - porządny
singiel, jak się wydaje (znowu intuicja) porządnych ludzi. j.Ap(kwiecień
2021)
CHANGE
"Closer Still” LP, 2020,
REFUSE, 166
To najfajniejszy krążek wydany w tej kategorii w 2020. Do tego debiut.
Nasączony wieloma inspiracjami porządnych kapel hardcore z przeszłości. Na
jednym tchu wymienia się podobieństwa CHANGE do: UNIFROM CHOICE, INSTED, EMBRACE czy YOUTH OF
TODAY. W tych 13 piosenkach obok łatwego do wychwycenia korzennego HC zespół
nie boi się wychodzić poza tą konwencję. Dzięki temu ta płyta nie brzmi
sztampowo, a CHANGE dla wielu osób które
miały okazje jej posłuchać (w tym dla mnie) wydaje się zjawiskowy. Obok
porywającej muzyki dużą zasługę w tak dobrym odbiorze CHANGE odgrywają teksty.
Ich sednem „jest radzenie sobie ze stratą, lękiem i depresją oraz próba
wprowadzenia zmian potrzebnych do znalezienia lepszej ścieżki. Utwory
koncentrują się na rozwoju, zarówno osobistym, jak i społecznym i zachęcają do
zaakceptowania tego, kim jesteśmy, jednocześnie pracując nad tym, aby stać się
najlepszą wersją nas samych”. Jak widać na ich przykładzie współczesne zespoły
grające w starym stylu ciągle potrafią uważnie obserwować jak i komentować to
co dookoła. Ci jankesi robią to naprawdę fajnie. Na „Closer Still” czuć
tradycję , ale nie ma tu grama kalkomanii i schematyzmu, które są grzechem
powszechnym wielu podążających tą ścieżką ekip. Wydanie europejskie REFUSE, amerykańskie REACT! Kaseta na potrzeby
Australii LIFE LIAR REGRET RECORDS. To, że jest to naprawdę extra płyta
świadczą jej kolejne tłoczenia. j.Ap(kwiecień 2021)
WIEŻE FABRYK
"Dym” reedycja CD, 2021,
HASIOK RECORDS, 051
Kompaktowa reedycja pierwszej dużej płyty jednego z ciekawszych
współczesnych zespołów rodzimej zimnej fali wydana ponownie. Pierwotnie ukazała
się w limitowanej wersji CD 11 lat temu dzięki OFICYNIE BIEDOTA. Zespół już
wtedy cieszył się dużym uznaniem płyt
zaś nie było dużo więc szybko zniknęły. Jej winylowa wersja ujrzała
światło dzienne w 2014 za sprawą kooperacyjnej sztamy między BLACK WEDNESDAY
RECORDS a SCREAM RECORDS. Ten wysmakowany zimno falowy projekt rodem z Łodzi osadzony mocno korzeniami w latach
80 od początku istnienia ma nie tylko w Polsce zdeklarowane grono zwolenników.
Efektem tej popularności od jakiegoś czasu był „rynkowy” brak kompaktowej
wersji tej płyty w dystrybucjach. Lukę tą wypełnił Przemek z HASIOK. I dzięki
jego czujności „Dym” znowu może cieszyć
ucho posiadaczy CD. Zimna fala WIEŻ FABRYK ponownie rozbrzmiewa na domowych sprzętach, zakładowych i szkolnych
radiowęzłach oraz w autach podczas wycieczek po tym posępnym przydymionym
kraju. Osobiście polecam to ostatnie, które pozwala tworzyć do tego materiału
osobiste teledyski z pominięciem TV. Bo w kontekście bezsłonecznej Polski
muzyka WIEŻ FABRYK komponuje się z rodzimym, najczęściej szarym i deszczowym
otoczeniem wręcz idealnie. Kanoniczny materiał – istotnego zespołu – znów dostępny
! j.Ap(kwiecień 2021)
THE WAR GOES ON
"s/t” reedycja CD, 2021,
HASIOK RECORDS
Bardzo mało znam zespołów z Danii. Spotkanie z THE WAR GOES ON
odrobinę to zmienia. No więc są z Kopenhagi (jak wszystkie które poznałem:
PRESIDENT FETCH, RUINED), powstali w 2008 zaś ich dorobek to singiel (2012)
oraz dwie długogrające płyty (2016, 2020). Ta którą zdecydował się przypomnieć
HASIOK RECORDS jest ich pełnometrażowym debiutem i pochodzi z roku 2016.
Decyzja o jej wznowieniu na CD podyktowana była zapewne brakiem takiego nośnika
w roku premiery. Oczywiście głównym powodem, że stało się tak a nie inaczej jest ich muzyka. THE
WAR GOES ON gra niezwykle przyzwoity punk rock z dużym wpływem rock’n’rollowego
drive’u. Wszystko zagrane jest z dużym pazurem i płynie z ogromną lekkością.
Płyta jest zwarta i pozbawiona zaskakujących udziwnień. Dzięki temu nie wytrąca
słuchacza z przyjemności słuchania. Teksty do przyjemnych nie należą z drugiej
strony do zaskakujących też nie. Po prostu poruszają bardzo poważne tematy jak
choćby: ucieczka przed problemami w alko (Worlds Apart, Copenhagen Rejects),
świat w ruinie (Gloomy Monday), degradująca depresja (This Shitty Life), ciężar
starości (Darkest Days), subtelności bycia na zasiłku (Re-Enactment Stress) czy
samobójcze skłonności (Man Of Constant Sorrow). Biorąc to wszystko pod uwagę
tak sobie myślę. Gdyby słuchać tej płyty bez jakiegokolwiek wnikania jawi się
jako fajny zadziorny punk roczek. Z wnikaniem jest to już inna kategoria
doświadczenia. I chyba o to drugie chodziło THE WAR GOES ON gdy ją płodzili. Tak więc „Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma” By załapać, że to mądre
jest przysłowie sprawdźcie tą płytę. Dowiecie się co tam takim Duńczykom się w
duszy miele. j.Ap(kwiecień 2021)
SCRAPS
"Wrapped Up In This Society” reedycja LP, 2020,
REFUSE, 170
Niniejszy krążek to kolejne wznowienie do tego płyty wydanej w 30 lat
od jej premiery. W na nowo
przeorganizowanych kręgach decyzyjnych zina CHAOS W MOJEJ GŁOWIE powstał pewien
opór dotyczący publikowania recenzji wznowień, które podobno „zajmują
niepotrzebnie miejsce płytom nowym”. Wbrew temu pomysłowi (wg. mnie zupełnie
chybionemu) pozwolę sobie na garść ogólnych refleksji na temat wydawnictw
takich jak to. W kontrze do tego w/w „oporu” trzeba się zastanowić: dlaczego
wytwórnie decydują się na wznowienia tudzież poprawione nagania sprzed lat
(znane powszechnie w Polsce najczęściej z przegrywanych kaset) otulone w
booklety z zapomnianymi lub mało znanymi historiami oraz dlaczego spora część
odbiorców z dużą przyjemnością je kupuje ? Według mnie odpowiedzi na te pytania
wydają się banalnie proste. Otóż większość z nas kocha to co już zna (!) Z
większą lub mniejszą intensywnością pielęgnuje w sobie to co słyszała w czasach
trądzikowej młodości. Młodości gdy wszystko (nawet najbardziej trzeszcząca
taśma) miała moc detonującą. W tym kontekście płyty nowe (równie zajfajne,
którym absolutnie nic nie brakuje prócz zakorzenienia się w naszej świadomości)
stanowią fundament do kochania „na zabój” dopiero w nadchodzącej przyszłości.
Dlatego też oddawanie hołdu temu co było, co wielu z nas zbudowało nie powinno
być disowane. Wyrzucanie poza nawias ludzi, którzy lubią sobie to przypomnieć
nabywając taką właśnie płytę też nie jest sympatyczne. Ma to o tyle chybiony
sens, że w dużej mierze to właśnie Oni śledzą tą scenę na bieżąco będąc jej
(sorry za być może daleko idące sformułowania) „zakupowym motorem” lub jak kto
woli „życiodajnym tlenem”. Uff…. I choć reedycja SCRAPS nie była zapalnikiem do
w/w dywagacji wewnątrz wspomnianego zina to pozwolę sobie podać powody dlaczego
ta „starodawna płyta” w nowej odsłonie ujrzała światło dzienne. Otóż ktoś,
kiedyś pokochał te nagrania, ich przekaz oraz formę dawno, dawno temu i
zapragnął by upamiętnić je dla tych, którzy nie mieli okazji poznać ich
wcześniej. A wszystko to po to by Ci młodsi – otwarci (których jak wierzę jest
ciągle sporo) dostrzegli wkład jaki zespół taki jak SCRAPS wniósł w budowę
sceny D.I.Y. swoimi nagraniami. j.Ap(kwiecień
2021)
ROZKROCK
"Triumph Der Liebe" reedycja LP, 2021,
CZARNY KOT/NO PASARAN/ZIMA/WARSAW PUNK
ROZKROCK
"s/t” 7" EP, 2021,
CZARNY KOT RECORDS
Tradycja intelektualnych happeningów w rodzimym undergroundzie nie
jest nowa. Jednym z kilku ojców założycieli takiej stylówy jest kożuchowski
ROZKRCOK. Od kiedy się pojawili obcowanie z nimi dla wielu może być jak
wspinaczka wysokogórska w japonkach lub gimnastyka artystyczna dla kogoś kto
ledwo potrafi zrobić przysiad. Są jednak i tacy ( i do nich się zaliczam),
którzy lubią takie wygibasy, miewając sporo radości gdy przekaz balansuje na
linie pomiędzy psychiatrykiem a geniuszem. Na opisywanych płytach można znaleźć wszystko
oprócz zdrowego rozsądku. Króluje (jak sami podpowiadają) „Sex i breakdance” a
więc: opisy zakazanych kontaktów płciowych, przedszkolne przyśpiewki
Jeżowskiej, groźby powywieszania punków, a co uważniejsi mogą doszukać się
nawet dokładnie zwymiarowanego prącia wokalisty (vide insert). Z resztą insert
do LP to w ogóle olimpiada jajcarstwa. Insert EP zawiera szykowny plakacik z
popiersiem frontmena. Muzyka ROZKROCK to kompilacja mało wyszukanego aranżacyjnie elektro-punka. Zagranego z użyciem gitar, syntezatora i
perkusji. Z brzmieniem bliższym zdezelowanej maszyny do szycia niż drogich i
dobrze nastrojonych fenderów. Mimo wszystko jest czad, jest odwaga i absolutny
brak hamulców. Longplay zawiera 12 odcinków dotychczas niezdiagnozowanego szaleństwa
i kończy go prześliczna ballada: „Kiedy
będę starym facetem i nie będzie mi stawać już pała. Wezmę brzytwę poderżnę se
żyły więc nie będę już miał swego ciała.” Z kolei singiel pochodzący z tej
samej sesji nagraniowej co długograj dokłada dodatkowe 4 utwory przysłowiowego
„świrowania jarząbka”. Razem obie płyty doskonale się uzupełniają trzymając
swój oryginalny anty poziom. Myślę sobie, że przykład ROZKROCK pokazuje, że taki MARSZAŁEK reprezentujący
trochę inny ciężar gatunkowy - jednak nie wziął się znikąd. Chwała bohaterskim
wydawcom za odważny krok wprowadzenia tych „świrusów” na winylowy Panteon. j.Ap(kwiecień 2021)
OI POLLOI
"Benefit For Food Not Bombs Szczecin"2021,
FOOD NOT BOMBS SZCZECIN
Akcja Food Not Bombs zainicjowana w 1980 roku w USA i kontynuowana
przez wolnościowych aktywistów na całym świecie to jedna z najpożyteczniejszych
inicjatyw zaadaptowanych przez scenę D.I.Y. hc/punk. Wydawanie darmowych
posiłków potrzebującym ma ogromny sens i skupia
zwolenników gotowania za darmo dla innych. W Szczecinie jej namacalne
efekty widoczne są nieprzerwanie od 1999 roku. Singiel OI POLLOI czyli zespołu,
związanego ze sceną punk nierozerwalną pępowiną jest niezwykle miłym wsparciem
dla szczecińskiej załogi i ich zaangażowania. Zgoda zespołu na wykorzystanie
nagrań w formie benefitu jest jak order dla Tych, którzy nie wyglądają nagród,
nie oczekują pochwał nieustannie robiąc
swoje. Pobudki i idee owych działań sekcja „Food Not Bombs Szczecin” wyjaśnia
wewnątrz tej płyty. Zaś ona sama zawiera cztery utwory oi pollowego punk rocka,
których charakterystyczny bit znany jest nam od lat. Trafili swoi na swoich
pokazując czym jest współpraca w imię mądrej idei. Szukajcie – kupujcie –
wspierajcie. j.Ap(kwiecień
2021)
KTO UKRADŁ CIASTKA
"Rozdział 1992-1993" reedycja LP, 2021,
REFUSE, 174
Nazwa KTO UKRADŁ CIASTKA to dla mnie nie tylko zespół. To przede
wszystkim ludzie. Znam ich wszystkich od lat i mam w związku z nimi masę wspomnień.
Wszystko zaczęło się na początku lat 90. Odwiedzaliśmy się, czyniliśmy sobie
niewinne psikusy, snuliśmy plany i mniej więcej w tym samym czasie zakładaliśmy
swoje zespoły. Wspieraliśmy się wzajemnie tak jak pozwalały nam na to czasy i możliwości. Tak było i tak jest
do dziś. Jako zespół od początku do końca byli buńczucznie zajebiści. Należeli
do tych, których tekstom się wierzyło.
Byli tymi, których teksty porywały. Jako ludzie żyli jak śpiewali i śpiewali
tak jak żyli. Odarci z pozerki prosta ekipa z mega progresywną jak na tamte
czasy stylówą i przekazem. I choć takich zespołów na początku lat 90 było bez
liku to Oni jako pierwsi zaskarbili sobie uznanie w małym pueblo gdzieś na wschodzie. Zambrów ich
pokochał. Kiedy zespół odszedł w niebyt naturalną drogą wszystkich kapel
kontakty przetrwały. Do dziś łączą nas wspólne przeżycia i zbieżne wartości.
Jest to relacja, której za Chiny Ludowe nie zrozumieją Ci których łączy piłka
kopana czy kredyty. Dla tych co ich znali ta płyta jest jak drzewo do kominka wyzwalający
ogień wspomnień. Zawiera elegancki booklet z dużą ilością zdjęć z czasów gdy
wszystko było „naj”. Muzyka to hardcore punk najautentyczniejszy z
autentycznych. Prosty, zwięzły, agresywny, nafaszerowany pozytywnym prądem. Na
płycie utrwalono koncert w Zambrowie z lutego 1993 (A side) oraz próbę z Nowego
Dworu Mazowieckiego (miasta rodowego KUC- B side ) + jeden rewolucyjny utwór z
szoł w Pomiechówku z grudnia 1993. Dla tych co ich nie znali właściwie jest tu wszystko co lubiący
HC/PUNK meloman w ich wykonaniu słyszeć powinien. Od 27 lat nie ma już zespołu. Rozpierzchli się w 1994 roku. Po Ziemi
nie stąpa też już dwóch „Ciastkarzy”. Ich pamięci dedykowana jest ta płyta.
Pozostała muzyka, zdjęcia, wspomnienia oraz krążek, który ukazał się stanowczo
za późno. j.Ap(maj 2021)
STEP FORWARD
"Demos 1989-1990” LP, 2020,
REFUSE, 173
Refuse włożył akwalung i zanurkował naprawdę głęboko. Z czeluści historycznych
archiwów wyłowił na powierzchnię jednego z protoplastów sceny hc straight edge
w Szwecji. Jak zapewnia w 1989 gdy zaczynał STEP FORWARD „nie było czegoś
takiego jak Umeå Hardcore. Nie było sceny i prawie żadnych zespołów punkowych”.
Zachęcony powyższym sięgnąłem po ten krążek by przekonać się jak grał pionier
HC z miasta, które zrodziło takie potęgi jak FINAL EXIT, REFUSED czy
INTERNATIONAL NOISE CONSPIRACY. I muszę
przyznać, że słuchając STEP FORWARD nie
czuć żadnej starodawnej biedy. Ich nastoletni hardcore przesycony jest czystym
old shoole’owym bitem i młodzieńczym entuzjazmem. Napierniczają te swoje
opowiastki z wigorem i temperamentem. Na płycie upchano ich aż 21 (w tym covery
MINOR THREAT) co nie jest żadnym rekordem w tej kategorii wagowej. Wokalistą
tej kamandy był nie kto inny jak Dennis Lyxzen – późniejszy założyciel właśnie REFUSED.
Również jego opowieścią o zespole rozpoczyna się sympatyczny booklet dodany do wydawnictwa.
A w nim oprócz historii orkiestry i tekstów całkiem sporo zdjęć z lat
świetności zespołu. Kiedy funkcjonowali podobno czuli się wyalienowanymi
dzieciakami z północy Szwecji grającymi koncerty dla kilkudziesięciu podobnych
wariatów. Kiedy przestali co najmniej
jeden z ich nowych projektów zaczął przyciągać tłumy. I na nowo zdefiniował
pojęcie wściekłego nowoczesnego grania. Jeśli chcesz przekonać się gdzie tkwią
korzenie takiego REFUSED czy INTERNATIONAL NOISE CONSPIRACY to STEP FORWARD się
doskonale do tego nadaje. j.Ap(maj 2021)
TZN XENNA
"Róbrege’85. Festiwal Róbrege – Punk Seria WPR VOL II” LP, 2020,
WARSAW PACT RECORDS, WPR 016
Druga cześć wydawniczej
sagi „Róbrege’ 85” zmaterializowana. Tym razem bohaterem opowieści jest
reczital TZN XENNA - zespołu kultowego szczególnie dla zawadiacko-rozrywkowych
kręgów ówczesnej załogi. Kapeli ważnej również dla sporej grupy spokojniejszego
punk elektoratu, który w latach 80 zaraził się ich łapserdacko-nonszalancką
otoczką i to zauroczenie nie opuszcza go do dziś. XENNA nigdy nie siliła się na
wyszukane formy. Od początku grała swoje: prosto, zwięźle, płodząc utwory z
łatwymi do zaadoptowania przez publikę refreno-momentami. I chyba nikt inny
bardziej niż XENNA nie przyczynił się do
popularyzacji okrzyku „Oi” na terenie Rzeczypospolitej Ludowej z jej
późniejszymi mutacjami. A nawet jeśli był ktoś taki to Zygzak z ekipą stanowili
forpocztę tego czkawko –okrzyku. I choć nie słychać tego zbytnio na tej
płycie – to tak właśnie było Oi (!) XENNA od zarania
stylowo się nosiła. I wielu to imponowało. Do tego była posiadaczem jednego z
najbardziej rozpoznawalnych logosów, które można było dostrzec na murach miast,
rękawach skór oraz na wydrapanych cyrklem szkolnych ławkach. Ba – osobiście
znam jednego, którego szablon TZN ozdobił (fakt że na krótko) milicyjny
radiowóz. Rok 1985 a więc czas tego koncertu był jednocześnie jednym z
fajniejszych momentów w życiu tego zespołu. Krew krążyła szybciej, lat każdy
miał mniej a od punkowych piosenek nikt albo prawie nikt nie oczekiwał
melancholii Stachury. XENNA na RÓBREGE’ 85 spełniała ten warunek i to słychać.
15 bezceremonialnych pieśni opiewających młodość czy prezerwatywy, zagranych na
niesamowitym tempie i prawie na jednym oddechu. Przemknęli przez ten koncert
jak wyścigówka z podrasowanym silnikiem. W każdym momencie tego gigu czuć, że
XENNA jesienią a.d. 1985 miała w sobie ogromną parę !! Wertując to wydawnictwo wydane ze sporym pietyzmem zazdrość
miesza mi się z żalem. Zazdrość za takimi ilościami publiki jaka lgnęła na
rauty typu „RÓBREGE”. To bezkresne morze głów (vide rozkładówka insertu) jest
naprawdę imponujące. Żal, że to chyba se ne vrati ….a przynajmniej nie szybko.
Płyta archeologiczno-wykopaliskowa, ale naprawdę bardzo OK. Do tego zawiera
plakat, który idealnie wpasuje się nad każdym łóżkiem. Punkowy IPN pewnie już
ją ma - reszta niech szuka bo któż nie
lubi miłych wspomnień. j.Ap (maj 2021)
CASTET
"Live in Bielska nora" 8"EP, 2020,
CZARNY KOT
CASTET nie daje o
sobie zapomnieć nawet w czasach posuchy koncertowo-twórczej. Jeśli dobrze liczę
jest to 12 pozycja w ich dorobku. Z kolei analizując tytuły to już druga nora,
z której live postanowiono uwiecznić na płycie. O tym, co grają i że ich teksty
są pełne bezpretensjonalnego humoru przekonywać ani tłumaczyć nie będę bo to
oczywista oczywistość dla wszystkich, którzy prenumerują CHAOS W MOJEJ GŁOWIE.
Wspomnę może jedynie, że zespół jak mało który w tym kraju doskonale dba o
autoreklamę. Co chwilę wymyślając jakieś cudeńka pielęgnujące pamięć o tej
wesołej hordzie. Efektem tych zabiegów jest fakt, że CASTET a.d. 2020 to uznana
marka – również odzieży i to nie tylko na Śląsku. Co do samej płyty: znajduje
się na niej 9 kawałków punkowego sarkazmo-humoru opakowanych w prostą ale bardzo fajnie rozegraną graficznie okładkę.
Krążek ma nietypowy 8 calowy format i jak ktoś się uprze można oglądać przezeń
świat bo jest przezroczysty.
Fajnie, że jest w tym kraju zespół, któremu
popadnięcie w depresję nie grozi. Zaimpregnowany tekstowym jajcarstwem oraz
płynami z kwadratowych butelek CASTET nie daje się biedzie. Szasta dowcipami i
solidnym załoganckim punk rockiem. A gdy kiedyś im się znudzi lub dowcipy się wyczerpią
butiki będą prowadzić. j.Ap(listopad
2020)
SKAM
"Gówno widać" 7"EP, 2020,
CZARNY KOT
Pandemia potrafi
wyzwolić inwencję. Duet SKAM ze Szczecina zrodzony w społecznej izolacji przez
Arka (THE THRONE, LOCHY I SMOKI) i Adriana (THE THRONE, ZDRAJCA) dotychczas nie
zagrał ani jednego koncertu za to właśnie dorobił się debiutanckiego singla. Na
materiał składa się 6 ostrych numerów określanych przez autorów jako mix: punk
/ d-beat / hardcore punk / isolation punk /shitpunk. Tekstowo jest lakonicznie
i bez ceregieli. Muzycznie: bardzo ale to bardzo dynamicznie. Piosenki SKAM są
idealnie trafione nie tylko w czas pandemii ale i ogólnie w czas, w którym
wszyscy się taplamy. Ich limeryki genialnie i ze sporą lekkością puentują
podejmowane tematy. „Mam kredyt (…) żyję na kredyt. Bo nie mam kasy by godnie
przeżyć. Nie mam na drinki, modny fotel, nowy telefon, ćpanie w sobotę. Raty!
Odsetki! Prowizje! Tabletki!” (Aspirująca klasa średnia). Pozostałe pięć
kawałków to równie brawurowy wygar (!!) Podoba mi się ten
singiel i jak sądzę nie jestem w tym odosobniony a ślady braku tegoodosobnienia znajduję nawet w Berlinie
(HASIOK RECORDS wydał SKAM kasetę). Sympatyczną ciekawostką
tego wydawnictwa jest okładka upiększona metodą hand-made (każda główka w kuli
inna). Mój egzemplarz „Gówno widać” zdobi Tadek, ale to gówno akurat wyraźniewidać. Co by tu jeszcze. No
chyba tylko to, iż liczę na to, że SKAM przetrzyma cały ten covid, dokoptuje do
składu ze dwóch humanoidów i pogra nam na estradach kraju. Bo szkoda by tak
pomysłowy projekt kisił się wyłącznie na płytach. Nakład: tyci tyci ale wrażenia:
pozytyw maxi. j.Ap(listopad 2020)
WC
"Demo 2005" 7"EP, 2020,
CZARNY KOT
Na
początku pandemii krztuśca aka COVID SARS 19 wytwórnia CZARNY KOT wypuściła 8”
calowy singielek WC zawierający „Demo 96”. Teraz (jesień 2020) podczas drugiej
fali pandemicznych kłopotów ten sam lebel pokusił się o pokazanie światu
drugiego demo Wyidealizowanej Ciemności. Tym razem są to 4 utwory nagrane w
Szczecinie w maju 2005 roku wydane jako oficjal bootleg na 7-calowym
przezroczystym winylu. Podobnie jak poprzednio nakład ilościowy tej płyty jest mocno
ograniczony co w tym wypadkuoznacza
jedynie 30 sztuk. Samo WC jawi się na nim jako rasowy, okrzepły, punkrockowy kwartet,
kroczący uparcie wybraną przez siebie drogą. Mimo iż przez te wszystkie lata
zespół ewoluował warsztatowo to z ich nagrań nadal czuć tą intrygującą aurę
jaką przekonali do siebie ludzi u swego zarania. Słuchając tych numerów z roku
2005 nie dziwię się, iż dla wielu to nadal
niezależna ikona. Ikona, dla której ktoś
gotów jest poświęcić swój czas i pieniądze by wydać im płytę dla frajdy. Myślę
też, że siła WC tkwi nie tylko w pierwotnym micie założycielskim, który mimo
wszystko wielu jeszcze pamięta, ale również a może przede wszystkim w
konsekwentnym i etycznym uprawianiu punk rocka po swojemu przez długie lata,
które od założenia tego zespołu minęły. WC trwa do dziś - bez rozpychania się
łokciami o splendor, bez pchania się na cokół, bez podkreślania swojej
wiekopomnej roli na kartach wielkiej księgi rodzimej sceny punk. Niewielu
zespołom z podobnym PESELEM do WC udało się takie dzieło. I zapewne właśnie
dlatego ukazują się takie płyty jak ta. j.Ap(listopad
2020)
OHYDA
"Live - Ultra Chaos Piknik Vol. XI" 8"EP, 2020,
CZARNY KOT
Koncertowa OHYDA z
jaką mamy tu do czynienia to pamiątka ich występu na 11 edycji festiwalu ULTRA
CHAOS PIKINIK w Żelebsku w roku 2019. Jest to oficjalny bootleg wydany w
nakładzie mikroskopijnym bo 41 kopii. Po uruchomieniu gramofonu otrzymujemy monumentalny
kostropaty czad z wokalem na dużym pogłosie. Wśród sześciu utworów jakie wyryto
na płycie znajduje się „ohydnie-fajnie” zaaranżowany i zagrany cover ABADDONU
„Koniec świata” oraz pięć autorskich numerów. I choć byłem na tym koncercie nie
pamiętam czy jest to cały „szoł” OHYDY na tym festiwalu czy tylko dłuższy jego
fragment ? Generalnie ich wkurwiony styl od początku zagospodarowuje pole ziemi
niczyjej znajdujące się gdzieś pomiędzy wściekłością crustowo - d-beatowego
punk rocka a nowo falową estetyką. W moim odczuciu umiejscawia to ich w gronie
zespołów na tyle ciekawych, do których chce się wracać. Z zainteresowaniem czeka się co powiedzą następnym
razem tj. w kolejnym odcinku swej dyskografii. Ponadto podoba mi się
forma wydania tej płyty. Ośmio calowy przezroczysty winyl elegancko współgra z
czarno-żółtą okładką. Przyjemnie trzyma się to w ręku próbując rozszyfrować
obrazki ze zdjęć świadomie zakamuflowane retro xero stylem. Dobrze zaaranżowana
prostota zawsze wygra z przekombinowanym „foto szopem” czy szpanerską
wirtuozerką przekombinowanych solówkowych popisów. I taka jest OHYDA na tym
singlu. Programowa brzydota w kontrze do cukierkowego ulizanego (przez co
nieprawdziwego) świata. j.Ap(październik
2020)
MANTA BIROSTRIS
"Ikona" CDEp, 2020
D.I.Y. wydawnictwo zespołu
Adam Sokół nie
próżnuje. Po raz kolejnyzabierasłuchacza do tworzonego przesz siebie świata
refleksji nad naturą człowieka, istotą Boga czy też społeczeństwa i targających
nim idei. Wszystko to w ramach tworzonego i dowodzonego przez siebie oraz
okazjonalnie zapraszanych gości projektu
MANTA BIROSTRIS. Singiel „Ikona” jest bodajże trzecim większym projektem
pod tą nazwą. Zarówno „Ikona” jak i wcześniejsze „Bóg urojony” (2013) czy „Tasamouh”
(2014) łączy mroczna transowa estetyka, którą otula surowa, metaliczna, chropowatość
punk rocka. Adam to człowiek uduchowiony i konsekwentny. Jako protestancki
kaznodzieja, terapeuta uzależnień, muzyk, kompozytor i tekściarz stroniąc od
hedonizmu od lat poszukuje pierwiastka boskiego w życiu codziennym jak i
muzyce. Wszystkie te aspekty słuchać na tej płycie. MANTA epatuje tu barkowym
ciężarem. Utwory takie jak tytułowa „Ikona” czy „Mane Takel Fares Uprisin” – kompozycje
pełne mroku, inspirowane biblijnymi, mistycznymi tekstami, okraszone tu i
ówdzie psychodelicznymi pochodami saksofonu tworzą balast, który nie dla wszystkich będzie lekki
do udźwignięcia. Najłatwiej poradzą sobie z nim wyrobieni słuchacze, urzeczeni noise’owm brudem struktur i aranżacji. Zupełnie innym w
swym charakterze na tej cztero-utworowej płycie jest „Pieśń Saraj (Matki
Narodów)”. Utrzymana w klimacie etno folku, zdominowana pięknym dziewczęcym, dźwięcznym
głosem, łagodnością fletu oraz pulsacją bębnów. To prawdziwy uspokajacz po
solidnej dawce niepokoju poprzedzających go utworów. „Pieśń Saraj” to idealne
zwieńczenie tej trudnej choć ciekawej płyty. Wraz z pierwszym w kolejności
„Nefilim” tworzą, stonowaną, zmysłową klamrę wstępu i zakończenia. I choć projekt MANTA
BIROSTRIS wypełnia wszelkie kryteria etyki D.I.Y. to funkcjonuje na dalekich
antypodach muzycznej alternatywy. Ten stan wydaje się być świadomym wyborem
Adama, który jako człowiek poszukujący programowo stroni od jednoznacznych
szufladek zarówno tych muzycznych, stylistycznych jak i subkulturowych. Nie
można odmówić mu konsekwencji, uporu oraz siły do tworzenia muzyki, której
kręgosłup oddalony jest o kilka galaktyk od tanecznych popularnych treści. Płyta
dla ludzi poszukujących zaskoczeńw
muzyce. j.Ap(październik 2020)
ILL FIT
"s/t" 7"EP, 2020,
EMANCYPUNX, 037
Malmö
wydaje się miejscem bardzo sympatycznym do życia. Jednak i tu istnieją
problemy, które pobudzają do działania. ILL FIT to zespół właśnie stamtąd.
Stworzony przez osoby zaangażowane w takie projekty jak: BEYOND PINK,
HYSTERICS, AGENT ATTITUDE, SLÖA KNIVAR and HAG. Nie licząc promo z 2019 ten singiel
jest ich debiutem kanalizującym nagromadzone niezadowolenie do czasów i miejsca
w jakim żyją. Wydany pod sztandarem EMANCYPUNX RECORDS, które ostatnio co raz
rzadziej angażuje się wydawniczo przez co paradoksalnie, każda nowa płyta z tym
logiem wzbudza moje zainteresowanie. ILL FIT brzmi rock’n’punkowo a momentami
nawet hardcore’owo punkowo. Roztrząsa tematy egzystencjalno – tożsamościowe
(„Who Am I?”). Buntuje się przeciwko zepsutemu wychowaniu mężczyzn („Mama’s
Boy”). Dotyka narastającego problemu depresji („Kiss Me Ass”, „The Chain”) oraz
zachęca do konsekwencji w działaniu („Consequenses”). Po wysłuchaniu tych sześciu zwartych piosenek
Malmö, w którym miałem okazję być nadal wydaje się fajnym miastem, jednak przestało wydawać się nieskalanie
idealne bym myślał o przeprowadzce. Z drugiej strony gdybym dziś stanął przed
wyborem Malmö albo Kraśnik. Zdecydowanie wybrałbym to pierwsze. j.Ap(październik 2020)
MARSZAŁEK
"s/t" 5"EP, 2020,
CZARNY KOT
Nastajaszcze bigbity, z
których dał się już poznać MARSZAŁEK są oczywiście i tu. Jest to aptekarska
mikro dawka jego talentu podana w ilości dwóch sztuk. Strona LIGHT: „Herman” –
krótkie hajku o ogólnonarodowej niemożności objęcia łepetyną, że można nie pić
alkoholu nie należąc do gangu anonimowych alkoholików. Z kolei drugi czyli
strona ULTRA HARD: „20%” to romantyczno-oniryczno-brutalistyczny sen o
fizycznym wywaleniu w kosmos kilku politycznych zjebów. Urocza plastyczna wizja
rozciągania ich trzewi po bruku połączona z biczowaniem rozentuzjazmowanych czysto
teoretycznymi dywagacjami radykalnych teoretyków. Jedynie 20 kopii
wydane na nietypowej 5 calowej płytce, której mój patefon rozpoznać nie
zechciał. Nowoczesne gramofony pewnie sobie z nią poradzą. Ja by posłuchać
musiałem „żebrać” o wersję mp3.j.Ap(październik 2020)
THE FOG
"Ino The Dog" 7"EP, 2020,
REFUSE, 167
„Into The Fog” to druga
winylowa pozycja w dyskografii tej berlińskiej formacji. Jest zdecydowanie
brutalniej i z jeszcze większym pieprznięciem niż na debiucie. Do tego okładka
wydaje się jeszcze bardziej pojechana niż za pierwszym razem. Po dwóch latach
od wspominanego debiutu (2018) zespół nie dostał, żadnego olśnienia i nie
zaczął grać kolęd na ręcznie struganych ukulele. Porównania ich stylu do
subtelności takich grup jak SHEER TERROR czy CELTIC FROST wydają się jak
najbardziej trafione. THE FOG wali po uszach słuchacza jak dwumetrowy kowal w
swoje kowadło. Intensywna, motoryczna, grzmotanina pełna iskier. Limeryki
wyśpiewywane przez maksymalnie zdarty wokal dopełniają całości. Sztandar „Kill
the Soft” powiewający nad nimi wydaje się być jeszcze większy zaś jego drzewiec
trzymany jest jeszcze bardziej pewniejszą i zdeterminowaną ręką. Ekipę tworzą panowie
otrzaskani w takich orkiestrach jak MIND TRAP, SHORT FUSE czy HIGHSCORE. Jeśli szukasz
brutalności wyrazu i formy THE FOG jest dla Ciebie.Płyta dedykowana pamięci przyjaciela zespołu
Hamida Safaei’a.j.Ap(październik
2020)
FIREWALKER
"Alive" 7" EP, 2020
REFUSE, 169
FIREWALKER to „American
hardcore / punk band from Boston, Massachusetts”. Ich kasetowy debiut z roku
2016 był jak wejście wślizgiem z ogromnym impetem na parkiet rodzimej sceny. Z miejsca
zanegowali funkcjonującą od lat ikoniczną definicję hardcore’owej wspólnoty
wyrażoną jednopłciowym hasłem: „brotherhood”. Postulat zróżnicowania i szerszej
integracji sceny HC ogłosili już pierwszym dniu swego istnienia. Krytyka
własnego środowiska nie tylko skupiła na nich uwagę, ale dała też potężny impuls
do nowego zdefiniowania wspólnoty w obrębie kultury hardcore punk wykraczającej
poza obszar USA. FIREWALKER nie jest pierwszym i nie ostatnim zespołem, który
próbuje to zrobić. Wierzę, że tumult jaki wzbudzają przyniesie pozytywny efekt
choćby w masowe angażowanie się kobiet w aktywność m.in. w środowisko HC. Kto
wie być może ogień jaki niesie ze sobą FIREWALKER pozwoli jako ikoniczne
klasyki obok BIKINI KILL wymieniać na jednym tchu niezliczone morze
wartościowych kobiecych bandów, które zmieniły scenę i świat. Ten singiel jest winylową
reedycją wydanej w ilości 200 sztuk kasety
na okoliczność ich europejskiej trasy. Są na nim rewolucyjne treści, które fundamentalnie
odrzucają zastany porządek. Podane diabolicznym wokalem w sosiesoczystego realizacyjnie HARDCORE z mega
wykopem. Z jednej strony okładka graficznie jest mega lipna. Z drugiej wkurwione
diabelskie plemniki aka wściekłe / wściekli od poczęcia (tak to odbieram) w
sposób symboliczny (o ile ktoś wniknie, aż tak głęboko) mogą robić naprawdę
adekwatne (do intencjonalnej całości) wrażenie. Na dziś FIREWALKER to
taka hardcoro’wa GUERNICA zaczynająca krucjatę gdzieś za oceanem. Czy ogień zgaśnie,
czy zapłonie świat ? Zapewne dowiemy się już wkrótce. j.Ap(lipiec
2020)
PROTEIN
"The Things I Cannot Hide" 7" EP, 2020
REFUSE, 168
Trzeci materiał
PROTEIN umacnia ich status na wypracowanej przez siebie pozycji. „The Things Cannot Hide” odsłania jeszcze
bardziej dopieszczony warsztat i brzmienie. Czuć efekt orki nad każdym szczegółem tego 6
utworowego krążka. Finisz tej pracy to totalna Ameryka (!) lub jak kto woli
poziom światowy. Lirycznie naszpikowani pozytywnym przekazem stanowią idealny
soundtrack dla każdego kto chce i pracuje nad sobą. W czasach trudnych taki
zespół to skarb szczególnie w kraju gdzie ogólnoludzkie trudności potęguje
mentalna zaściankowość i nacjonalistyczne odchylenia. Swą muzyką, aurą i
przekazem PROTEIN wyrasta poza polskie obyczajowe piekiełko. Grając sztuki po
Europie zaczyna być jednym z bardziej rozpoznawalnych rodzimych zespołów SxE. Cieszy
mnie to niezmiernie bo dobry to ambasador. Prezentują się zdrowo i siary na
obczyźnie nie robią. Płyta to spójna lecz
mimo to wyróżniłbym z niej tytułowy „The
Things I Cannot Hide” oraz „Growing Distance”. Layout całości (jak to u radykalnie
stonowanych alkoholików bywa) skomponowany od linijki w sposób wzbudzający
spokój i wewnętrzny porządek pod czachą. j.Ap(lipiec 2020)
BLOWINS
"Poudawaj że żyjesz" LP, 2020,
PASAŻER / GOING POSTAL / SENSELESS ACTS OF ANGER
Przypadek BLOWINS wymyka się moim „szufladkom” Gdy słucham
tej płyty: raz wydaje mi się, że jest to rock z wpływami punk rocka by chwilę
później być pewnym, że jest to punk rock z rockowym sznytem. Piszą o nich post
punk jednak mi najbliższe prawdzie dla BLOWINS wydaje się określenie „czadzik”
z tekstem. „Czadzik” bo ostro tu nie jest. Z tekstem gdyż to właśnie teksty
wybijają się na plan pierwszy stanowiąc główną oś uwagi. Opowieści podane na
tym krążku smakują jak dobre jedzenie. Pozbawione ostrych przypraw, wykładane z
majestatycznym, spokojnym wdziękiem, doprawione akuratnie muzycznym tłem, w
nienachalny, subtelny sposób zmuszają do przemyśleń.
I choć w tematach utworów bez problemu można odnaleźć kilka dyżurnych kwestii
determinujących D.I.Y. scenę to BLOWINS rozważa je na swój osobliwy i
oryginalny sposób. Dzięki temu ta płyta wchodzi jak dobra książka. Piosenki
takie jak „Frank”, „Plastikowy Jezus”, „Lepiej sam”, „Rykoszet” czy „Najgorszy
sort II” zdecydowanie mogą połechtać intelekt słuchacza. Mimo iż trzem pozostałym
też nic nie brakuje te uważam za najlepsze. „Poudawaj że żyjesz” jest drugą „dużą” pozycją w dorobku zespołu.
Drugą i mam wrażenie kapkę bardziej stonowaną co wg. mnie służy całości. To minimalne
aranżacyjne wyhamowanie, przekierowało BLOWINS w ciekawe odważne rejony. Dzięki
temu efektu końcowego słucha się z niekłamaną przyjemnością. Ci polscy Irlandczycy
swoje dzieła trzaskają z sporą regularnością. Kto wie czy za chwil kilka nie
poczęstują nas znowu czymś równie dobrym. Czego im, sobie i całej reszcie życzę.
Aaaa i ten – bardzo podoba mi się oprawa
tej płyty, która idealnie koresponduje z atmosferą nagrań. j.Ap (lipiec 2020)
regular
limit
INSECURITY
"Willpower" 7" EP, 2019
REFUSE, 161
Francuski INSECURITY to old school w krystalicznej formie
zagrany po amerykańsku. Pędzą, krzyczą, podskakują. Agresywna, młodzieżowa
naparzanka, pełna niesamowitego dynamicznego wigoru. Osobiste, obszerne teksty
nie od razu mogą być zrozumiane. Jednak ich zapalczywość w połączeniu z wygarem
jaki generuje muzyka bardzo pomaga w odbiorze
tej płyty. Od INSECURITY na kilometr
bije młodzieńcza pewność siebie. Ta immanentna cecha młodości pozwalająca wierzyć,
że świat da się zmienić gdy na karku ma się lat 20 kilka promieniuje od tych
numerów. Na 7” upchano ich aż 9 i jest to bardzo dobrze spożytkowana przestrzeń.
Ultra energetyczne old school’owe łuuuubuduuu tej debiutującej YOUTH CREW ekipy
przywołuje złote lata stylu. Odmładza starych wskrzeszając ich wspomnienia. Obok
MANIC RIDE najfajniejszy kawałek muzyki jaki w ostatnim czasie dotarł do mnie
za sprawą REFUSE. Zajefajne (!) j.Ap(kwiecień
2020)
VICIOUS X REALITY
"The Bonding Moment" 7" EP, 2019,
REFUSE, 164
Nowe nagrania VICIOUS
dowodzą, że pasja uskrzydla. Daje radość i pobudza nie tylko zespół ale też
ludzi, którzy się z nim zetkną. Zawsze uśmiechnięci, serdeczni, pełni wigoru,
jaki od nich bije i jest zaraźliwy na żywo jak i z płyty. Tak właśnie odbieram
te pięć nowych utworów. Tym, którzy
twierdzą, że to nic odkrywczego lub zasypiają przy tych kawałkach (vide jeden
opiniotwórczy Amerykanin) rzeknę: HARDCORE „odkryto” dawno temu – upodobanie gatunku nakazuje uprawiać go najlepiej jak się
potrafi – w moim odczuciu VICIOUS
wypełnia tą definicję rzetelnie. Resztę odkryć zostawmy Indianie Jones,
naukowcom i muzykom eksperymentalnym. Tymczasem my słuchajmy
nagrań, bawmy się na koncertach integrujmy się w małych lub większych grupach.
Single takie jak „The Bonding Moment” pomogą Wam to osiągnąć a tym, którzy
zetkną się z taką muzyka po raz pierwszy – od zera rozbudzić. Przy szczerych
płytach zasypiają zmanierowani lalusie. j.Ap(kwiecień 2020)
THE THRONE
"Gnij" 7" EP, 2020, CZARNY KOT
„Gnij” czyli apokalipsa wg.
THE THRONE. EP nagrana w 2018 wypuszczona pierwotnie jako demo CDR (mam) tym
razem na szlachetnym nośniku. Brzmi jak dwie dywizje pancerne w pełnym natarciu
bojowym. Do tego tekstowy mrok we wszelkich odcieniach ciemności. Utwory:
„Gnij” „Jesteś nic”, „Kość od kości”, „Robactwo” i „Ochłap” są jak kubły zimnej wody wylewane na
wszystkich widzących w ludziach dobro. Na tych nagraniach THE THRONE jest jak
pancernik ms „Pesymizm” na szalejącym oceanie żółci. Za pomocą post metalowej
nawałnicy dokonuje wiwisekcji współczesnego człowieczeństwa. Obnaża ludzkie
stado pożerające swój własny ogon. W tych pięciu utworach THE THRONE są jak
reinkarnacja SIEKIERY’ 84 na współczesnej scenie. Trupizm wysokich lotów
sklejony bez zastrzeżeń muzyką i tekstem. Jako programowy optymista mimo
wszystko wierzę, że to jedynie artystyczna wizja, której obrazy nie do końca
sprawdzą się w realu. Niemniej na dziś EP „Gnij” to idealny soundtrack na czas epidemii. j.Ap(kwiecień 2020)
MANIC RIDE
"s/t" 7", EP, 2020,
REFUSE, 158
Debiut
szwedzkiego MANIC RIDE to konkretne pierdolnięcie !! Pięć kawałków HC’80 ocieka
klasyką gatunku. W składzie ludzie m.in. z ANCHOR, DAMAGE CONTROL czy STAY
HUNGRY dają wystarczającą rekomendację. Śladów tremy brak. Całość podana na
szybko - dłużej wyciąga się krążek z koperty niż słucha + ostro – jakby ktoś bez ceregieli wyrywał Ci
drzazgi spod paznokci. Pieśni o śmierci i życiu, cierpieniu, walce, braku
sprawiedliwości i kilku innych ważkich
tematach. Mroczna okładka z
kościotrupkiem w roli głównej to
dodatkowe punkty do zwartej, spójnej całości. „Nowicjusze” z MANIC RIDE i ich
singiel – to bezceremonialna napierdalanka czy jak kto woli HARDCORE PUNK AS
FUCK ! Kofeina i teina na plastiku, która umarłego postawi na nogi. Debiutancki
strzał w środek tarczy. j.Ap(kwiecień
2020)
MODERN LOVE
"Ensomhet Vet" 7" EP, 2020,
REFUSE, 162
Długogrająca
płyta MODERN LOVE z roku 2017 wydawała mi się bardziej beznamiętna niż ciekawa.
Przeleciała przeze mnie bez pozostawienia większych śladów. Postanowiłem jednak
ich nie skreślać i poczekać. Latem 2019 zespół przemówił ponownie wypuszczając
cztery premierowe utwory na 7”. Brzmieniowo
i stylistycznie wszystko wydaje się być podobne. W dalszym ciągu mamy do
czynienia z mieszaniną post punka i waszyngtońskiego hardcore z emocjonalnym i
melodyjnym sznytem. Jak donosi notka wydawcy tytuł dotyczy samotności a cześć z
głęboko osobistych tekstów napisana została w szpitalu psychiatrycznym
(!). O ile się nie mylę opolski LONG WAY
TO GO porusza zbliżoną tematykę. MODERN LOVE wszystkie swoje historię snuje po
norwesku co znającym to narzecze pozwala wczuć się w te opowieści od razu.
Wszyscy korzystający z angielskich tłumaczeń mają lekko pod górkę z tymi
depresyjnymi, ale nie pozbawionymi nadziei tekstami. W tym też wg. mnie tkwi
powód, że całość nie kopie mnie tak jak bym sobie tego życzył. Średnie tempa,
oniryczny klimat, osobiste treści i duże dawki melodii nasuwają skojarzenia
czymś na kształt skrzyżowania LEMURIA z mocno zwolnionym szwedzkim MASHYSTERI. Najfajniejsze numery
(bo z nerwem) to „Gjenglemte Ord” i „Mistanker”. Oba okupują stronę B. Więcej
takich a będzie lux. I to jest dobry prognostyk. Okładka bliżej mi nieznanego
duńskiego artysty Asbjørn Skou. Powoli się przekonuję – jednak trochę jeszcze
poczekam. j.Ap(kwiecień 2020)
RED LIGHT
"s/t" 7"EP, 2020,
CZARNY KOT
Trochę zapomniany lubelski
RED LIGHT funkcjonujący w latach 90 ubiegłego stulecia dzięki wydawnictwu CZARNY
KOT właśnie wspominkowo „zmartwychwstał”. I dobrze bo solidny anarcho punk jaki
grali wart jest przypomnienia. Materiał zawiera cztery numery nagrane w lipcu
1996 r w Manek studio w Sanoku. Choć nagrania
z tej sesji znalazły się na taśmie „Zabieraj i rządź” (COMPLEX RECORDS) z roku
1998 to ich ponowne publiczne ujawnienie pokazuje, że RED LIGHT był zespołem
wartościowym. Grającym rzetelny czad otulony roztropnym przekazem. W czasach
swego istnienia był jednym z wielu dobrych zespołów z dystryktu lubelskiego
pozostających jakby „w cieniu” popularności AMEN. Mam wrażenie, że nie
stanowiło to dla nich wielkiego problemu i robili swoje tak jak wiele
wartościowych grup im współczesnych oraz tych, które przyszły po nich. Bo Lublin
siłą dobrych kapel był, jest i mam nadzieje będzie. Wokal RED LIGHT bardziej
niż nachalnie przypomina mi krakowski ID. Na tym podobieństwa się kończą. Są
tekstowo konkretni a muzycznie napastliwi.
Tekst z muzyką klei się w zdrowy sposób co sprzyja przyjemności
słuchania. Najlepszy numer: „Kolory skóry”. Płyta krótka i zwarta. Okładka
oszczędna. Miło, że wyszło. PS. A i ten….na
płytach warto dodawać mikro info na jakich obrotach tego słuchać. Napis tyci a skutecznie
przeciwdziała nerwicy do tego chroni młodzież przed wysłuchiwaniem słów(ojca melomana) powszechnie uznawanych za
obelżywe. j.Ap(marzec 2020)
V/A
"We Are In The Red Zone Vol. 1" LP, 2020,
WARSAW PACT / EDITION IRON CURTAIN / TROTTEL RECORDS
Choć WARSAW PACT od
kilku lat mocno szpera w worze z lat 80 upamiętniając na winylach co fajniejsze
„kąski” - to ciągle potrafi zaskoczyć. Obstawiałem zupełnie coś innego Oni jednak postawili na
„oczywistą – oczywistość”. Tym razem
padło na jedno z pierwszych wydawnictw sygnowanych marką QQRYQ TAPES z roku
1988 – kompilacje kapel z za żelaznej kurtyny. Znalazły się na niej zespoły z
Polski, NRD i Węgier opierające się represyjnemu systemowi pod nazwą: realny
socjalizm. Nagrania kapel: ANDREAS AUSLAUF (NRD), TRYBUNA BUDU, DIE TROTTEL
(H), DEZERTER, BIZTONSAGI TANACS (H), WARTBURGS FUR WALTER (NRD) upublicznione
w 1988 były namacalnym dowodem przenikania się i współpracy punk załóg z demoludów.
Reedycja z oczywistych względów wydana jest z większym przepychem niż oryginał.
Zaopatrzono ją w dwie broszury. Jedną jest kopia prawdopodobnie pierwszego punk
zina z NRD, który drukowany był w
Warszawie i przerzucony tam potajemnie. Drugą stanowi okazały booklet pełen reprintów
wywiadów, tekstów kapel, informacji o ówczesnej scenie głównie w NRD i Polsce, z
eleganckim plakatem na rozkładówce oraz sporą ilością zdjęć z epoki. Wszystko
czarno-białe przygotowane z historyczną precyzją
dokumentującą aurę tamtych szaro burych czasów. Kopalnia wiedzy z ery xero –
pomnik kontaktów międzyludzkich pielęgnowanych listownie lub (z rzadka) przez
telefon. Ciekawostkę stanowi
fakt iż mimo, że podtytuł (Vol.1) zapowiadał kontynuację pomysłu, a samoQQRYQ we wkładce zachęcało zespoły z
Z.S.R.R., Bułgarii czy Rumunii do nadsyłania swoich nagrań – to Vol. 2 się
nigdy nie ukazał. A szkoda ! Odprysk tego pomysłu znalazł ucieleśnienie na
kompilacyjnej taśmie DEZERTER + zespoły z USSR. Płyta wydana w
kooperacji z niemieckim EDITION IRON CURTAIN RADIO i węgierskim TROTTEL
RECORDS. Historyczna perła nie do przecenienia. j.Ap(marzec
2020)
LIFE SCARS / SOCIAL CRISIS
"Live Grenoble" 8" EP,
CZARNY KOT
Krótki zapis fragmentów
koncertu we francuskim Grenoble dwóch rodzimych kapel średniego pokolenia punx:
LIFE SCARS i SOCIAL CRISIS. Ci co ich
poznali wiedzą o co kaman tym co nie mieli okazji (choć nie wierzę, że ktoś
taki się tu zaplątał) polecam choćby z uwagi na: szczerość, prostolinijność,
inteligencję i zaangażowanie. Fajni ludzie, fajne zespoły uwiecznione na płycie we fragmencie jednej ze
swych wycieczek po Europie w roku 2019. Pocztówkowo – kolorowa okładka plakat +
eleganckie integracyjne labele pomagają wczuć się w ten koncert prawie
fizycznie. W środku osiem dynamicznych kawałków zaangażowanego i autentycznego hardcore
punka o tym i owym. Po linii: panka
grają nie ściemniają tudzież zero
pierdół – max wigoru. Co suma summarum składa się na sympatyczny zapis chwil z
czasu gdy o zabójczych mikrobach nikt nie myślał a podróże były czystą
przyjemnością. Wydane (jak to ma w
zwyczaju CZARNY KOT) w nakładzie dość ograniczonym. j.Ap(marzec
2020)
WC
Demo ‘96”
8” EP, 2020, CZARNY KOT
„Demo ‘96” WC to nowość
z CZARNY KOT RECORDS – wytwórni wysuwającej się na pozycję lidera
retrospektywnych limitów. Skromna ilośćegzemplarzy
na nietypowym 8 calowym przezroczystym krążku. Wydane w sposób prosty, zwięzły odarty
ze zbędnych ornamentów. Okładka ze zdjęciem + spis utworów oraz krótkie info o składzie i miejscu nagrania. Insertu
czy tekstów brak. Wewnątrz cztery szczere piosenki zawierające istotne na tamte
czasy autorskie spostrzeżenia. Strona A: „Nowa Europa” – opisujący subiektywny
stan regionu w roku 1996 z kilkoma sprawnie wplecionymi zapożyczeniami z
kawałka BRAK „Na bliskim wschodzie” + „Wróg publiczny” – swoisty zapis odczuć
jednostki wyobcowanej ze społeczeństwa. Strona B: „Zabić lęk przed jutrem” –
krótka rozprawka na temat strachu przed przyszłością. Mimo iż nagrana 24 lata temu idealnie nadaje się na soundtrack do czasu
kwarantanny z roku 2020. Krążek kończy inna tematyczna i dość depresyjna
rozkminka pt: „Jestem Polakiem”. Nad całością dominuje charakterystyczny wokal
Jaromira, którego barwę, każdy średnio rozgarnięty 40 letni punk meloman
wyłapie po góra czterech nutkach. Ekspertem od WC nie jestem, ale z
prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością większość tych piosenek nie ukazała
się dotąd oficjalnie (wyjątek „Wróg publiczny” aka „Wróg publiczny nr 1” na
płycie „Punk jest niemodny”). Ta i inne cechy tego wydawnictwa sprawiają, że
atrakcyjność tej płyty jest niewątpliwa. Jeśli nas zaraza nie powybija
załoganci będą jej szukać. j.Ap(marzec 2020)
DEUTER
„Róbrege ‘84”
LP, 2020,
WARSAW PACT
RECORDS
DEUTER targał mną
najbardziej w okresie ciekawskiej młodości. Wtedy to chłonąłem wszystko co
tylko się dało z kaset. Na jednej z nich były właśnie te nagrania, które
zarówno wtedy jak i teraz uznaję za całkiem smakowite. Każde kolejne wcielenie
zespołu oddalało mnie od niego bez większego żalu. Pozytywnym wyjątkiembyły ich numery jakie nagrał DEZERTER(1995). Świadomy wkładu kapeli w rozwój
rodzimej sceny nigdy nie przekonałem się do eksperymentów jakimi aranżacyjnie
zaczął częstować było nie było punk rockową publikę.Z tych też względów doceniam
pomysł upamiętnienia tego zespołu na tymże koncercie. Głównie dlatego, że tu
DEUTER jest jeszcze fajny. Choć by to dostrzec trzeba się jednak wsłuchać. Jakość
nagrań „Róbrege’84” nie powala miejscami na taki komfort (całkowicie pokiereszowany utwór„Deuteroll”na stronie B). Za to duży plus przyznać należy za obwolutę tego
wydawnictwa. Prócz ekstra okładki płyta zawiera: ogromniasty plakat + rzeczowy
insert z tekstami, tłumaczeniami na angielski oraz info o etymologii koncertu
DEUTERA na „Róbrege”. Jeśli miałbym pozwolić
sobie na porównanie (bo niby dlaczego miałabym sobie tego zabraniać?) to z
dwóch winylowych placków DEUTERA z katalogu WPR chętniej wracać będę jednak do
„Demos 1981-84”. Mimo to pozycję uznać należy za solidny dokument. Prócz grupy
historycznych melofantyków sam zespół powinien być bardzo wdzięczny wariatom z
WARSAW PACT za koleiny hołd jaki im oddano. j.Ap(marzec
2020)
ŻONA ZŁA
„Dzieła
zebrane” LP, 2019,
D.I.Y.
wydawnictwo zespołu
Żony bywają różne a
życie bywa przewrotne. Świat jest pełen przeciwstawnych znaczeń: zimny ogień,
żywy trup, ciepły lód, bezalkoholowe piwo no i dobra ŻONA ZŁA. I choć jedyna w tej galaktyce dobra ŻONA
ZŁA podobno jest już kaput (!?) to zostało 15 dowodów na jej obecność w
punkrockowym mikro świecie. Wszystkie ślady po dobrej ŻONIE ZŁEJ zgromadzono na
jednym krążku o sygnaturze „Dzieła zebrane”. Dla uatrakcyjnienia wszystkim jej stu
amatorom (taki nakład) dano możliwość wyboru aż trzech okładek - same fajne. Na płycie upchano przeboje jakie ŻONA ZŁA wywrzeszczała
i zagrała za życia. Jest więc komplet hitów z demo 1 i demo 2. Jeśli ktoś ma
sprawne ucho i zepsuty kaseciak to może tańczyć sambę przy winylowych wersjach „Gdy
zamilkną bankomaty”, „Szczurów z Clondalkin”, „Matek Boskich” czy „High Life”. Wszystkie
pieśni łączy punk rock na pełnym Sidzie: prosty, szczery, autentyczny, dosadny i
wkurwiony. Całość w języku słowiańskim
odartym ze wzniosłej poezji. Króluje jedno wielkie biczowanko optymistów. Gdybym
miał wymyśleć czwartą okładkę byłyby to rozdupcone różowe okulary. Fanie, że to
wyszło – jeszcze fajniej, że zdobyłem.
Choć z dobrą kobietą
życie nie boli to wiem, że drugiej takiej dobrej ŻONY ZŁEJ ze świecą szukać. Pamiątka
nie do przecenienia. j.Ap(styczeń 2020)
SPERMBIRDS
„Go To Hell Then Turn Left” LP, 2019,
BOSS TUNEAGE / ROOKIE RECORDS
Lubiłem ten zespół, lubię, ufam, a słuchając najnowszych nagrań
wszystko wskazuje na to, że lubić i ufać nie przestanę. „Go To Hell Then Turn
Left” pojawia się 9 lat po poprzedniej „A Columbus Feeling” i czasu tego według mnie SPERMBIRDS nie
zmarnował. Nadal są niezwykle energetyczni, nadal jest pałeri nadal potrafią krzesać kawałki z uśmiechem
i z totalnym kopem. Sprawiają wrażenie jakby wpadli do jakiejś kadzi z
eliksirem młodości bo najwyraźniej czas się ich nie ima. SPERPMBIRDS a.d. 2019 brzmi
tak samo świeżo jak ten sprzed lat dziewięciu czy ten sprzed lat kilkunastu. „Szyją”
numery z niesłabnącym entuzjazmem zachowując przy tym swój oryginalny sznyt,
dzięki któremu ich styl nie sposób pomylić z kimś innym. Na uwagę i szacunek
zasługuje fakt, że już ponad 30 lat grają w niezmienionym składzie. Do tego na
żywo wypadają równie elektryzująco jak z płyt (sprawdzałem na sobie). W tym długim
ciągu konsekwencji jaki generuje SPERMBIRDS nie ma dziwne, że „Go to Helll…..” trzyma poziom i jak to gdzieś wyczytałem „huczy
aż miło”. Gdybym miał wyróżnić któreś momenty wskazałbym na: I’m Not From
Here”, „From This Direction Comes War”, „Bring Out The Snakes”, oraz tytułowy:
„Go To Hell Then Turn Left”. Zero zawodu. Wbrew kalendarzowi – „starcy” nad
wyraz dają radę. j.Ap(wrzesień
2019)
CASTRO
„Infidelity” LP+CD, 2018,
BOSS TUNEAGE / TIKI RECORDS
Pamiętacie Katje Benneche Osvold z LIFE BUT HOW TO LIVE IT? Właśnie
odnalazłem ją w składzie CASTRO, w którym śpiewa tak samo uroczo jak przed
laty. Towarzyszą jej nie mniej znani (m.in. z taśmy wydawanej u nas przez QQRYQ)
członkowie ISRAELVIS.Ekipa CASTRO z
dużym prawdopodobieństwem zatęskniła do lat minionych i stworzyła band by je
sobie odświeżyć. Połączone siły HC Katji i od zawsze poszukujących w alternatywnym
kociołku gości z ISRAELVIS dają bardzo przyjemny efekt. To ich druga płyta.
Debiut CASTRO miał miejsce w 2014 albumem: „The River Need”. Tym razem muzyka z
gatunku spokojniejszych i wyważonych. Pełna ładnych melodii i spokojnych
momentów. I choć bliżej jej do alternatywnego rocka niż walczącego hardcore,
słucha się jej z dużym smakiem co chwile przeplatanym miłym zaskoczeniem. Utwory
takie jak: „Undercover”,„Ironimo id
Dead”, sączą się przyjaźnie dla ucha i umysłu. Inne jak choćby „Time Bomb” czy
„A Girl That Sleeps Alone” przyspieszone lekko niczym rowerzysta z małej górki przypominają
odwieczny dylemat nastolatka: tańczyć czy nie tańczyć? Jeszcze inne jak
„Scandinavian” uwodzą kunsztem pomyślunku aranżacji i chwytliwych chórków. Ba!
krążek miewa też momenty, przy których można trzasnąć pobudzającego krążenie
pogulca: „Personal Question” „Shere The Burden” czy „Living The Dream”. Całość
skonstruowano w tak diabelsko przewrotny sposób, w którym zaczynasz słuchać bez
większych oczekiwań a kończysz z rozdziawioną gębą. To jest naprawdę ekstra !
Głównie dlatego, że płyta choć brzmi rockowo odarta jest z tej całej
rock’n’rolllowej popeliny, którą pielęgnuje tysiące zespołów bez charakteru.
Wszystkie one mogą buty czyścić dla CASTRO. „Stare dziady not dead”.Dla mnie r e w e l a c j a ! j.Ap(wrzesień
2019)
DISAVOW
„s/t” LP, 2019,
USELESS PRIDE RECORDS, UPR 032 / REFUSE RECORDS, 159 /
EPIDEMIC RECORDS, EPID 049
Energetyczne bomba z Geteborga ! W roku 2016 demo; w 2017 singiel, w
roku 2019 ten oto pełny metraż. W składzie członkowie ANCHOR (!) i nie znanych
mi wcześniej GUST i PAINTED WOLVES + dwoje gości Chris Colohan (m.in. CURSED)
oraz Andrea Cengic z recenzowanego w tym numerzeWASTE. Jak widać tak złożona ekipa ma
wszelkie znamiona na status ichniejszej supergrupy. I muszę przyznać, ta mini
wspólnota wysmażyła smakowity kąsek. Bowiem DISAVOW to mocarny, ciężki,
momentami bardzo szybki+ dość mroczny i
atmosferyczny hardcore. Do tego realizacyjna petarda. Wszystkie elementy
złożone w jedną zwartą spójną całość. Ich utwory są jak pięści gotowe do walki,
nabuzowane energią i złością. Posiadają w sobie pakiet piorunów spod Giewontu. Te
jedenaście utworów kręci się tu w nawałnicy krzyku i intensywności. Gdyby
muzyka miała siłę oddziaływania o jakiej niekiedy marzymy ta płyta miała by
szanse zmieść z planszy wiele skurwysyństw tego świata. Wygar ! Wygar ! I jeszcze raz wygar! Oprawa graficzna przypomina mistrza Wehtera
najbardziej z prac dla SCHWACH. Sprawdziłem – jednak to nie Łon. Wydało trio
widoczne wyżej. j.Ap
(wrzesień 2019)
SCRAPS
„Dismantle The Machine One Cog At A Time” LP, 2019
REFUSE RECORDS, 155
Pierwszego zetknięcia ze SCRAPS doświadczyłem w połowie lat 90. Roku
nie pomnę, ale dokładnie pamiętam czarnobiałą naszywkę z tą właśnie nazwą na
dżinsówce wydawcy tego longa.Wtedy zespół
potraktowałem dość powierzchownie skupiając swoje zainteresowanie na innych.
Bardziej poważnie podszedł do niego Robert. Już wtedy wyłuskał go z niewielkiej
grupki francuskich zespołów HC. Dostrzegł w nich odmienny styl, muzyczny potencjał oraz
świeżość w podejściu do tamtejszego punk rocka. Gdy słucham tego dziś dochodzę
do wniosku, że wtedy jednak coś mi umknęło.
SCRAPS powstał w Lille w 1983 roku. Szybko odrzucił punk rockowy
nihilizm na rzecz polityczno- świadomego hardcore. Obok HEIMAT-LOS, KROMOZOM 4,
FINAL BLAST czy RAPT stał się prekursorem tego stylu we Francji. Szybkie (jak
na ówczesne warunki) tempo i radykalny polityczny przekaz z czasem stały się
znakiem rozpoznawczym zespołu. Ostre bezkompromisowe komentarze wyrażające
wolnościowe obawy wobec tworzącej się wówczas Unii Europejskiej to esencja tej
płyty. Wątpliwości co do charakteru powstającej wielopaństwowej politycznej
struktury, kontrolowanej przez banki i korporacje wydawały się uzasadnione.
Szczególnie w atmosferze wzmacniania sił policyjnych,masowych wówczas ewikcji squatów czy represji
wobec ruchów autonomicznych. Rodziła się Unia – budziły się demony
nacjonalizmówa SCRAPS grzmiał seriami
wątpliwości. Dzięki temu dla wielu stał się esencją politycznego zaangażowania.
Jako jeden z pierwszych był też naturalną przeciwwagą dla powierzchownego
fashion coreskupionego wyłącznie na
ubraniach i muzyce.
25 lat od oryginalnej premiery „Dismantle The Machine One Cog At A
Time” odbywa się moje drugie w pełni już świadome spotkanie ze SCRAPS. Po ćwierćwieczu
tą opatrzoną w nową szatę graficzną płytę przypomina REFUSE. Najwyraźniej ta
niewinna naszywka na bluzie zrobiła robotę.
Dla wszystkich co pamiętali oraz dla takich jak ja, którym to trochę
umknęło. j.Ap (wrzesień
2019)
WAR X GAMES
„Violent & Deppressed” 7”EP, 2019,
REFUSE RECORDS/
REACT RECORDS
WARXGAMES to amerykanie z Baltimore. Wśród członków odnajdujemy
postacie znane już u nas (PL) z takich zespołów jak COKE BUST czy WALL BREAKER.
Ta druga epka w ich dorobku jest pierwszą którą słyszę. Zdecydowanie dla tych,
dla których hardcore ma być bezpretensjonalnie szybki i z garażowym wygarem. „Violent
& Depressed” dokładnie taka jest. Intensywny, bezkompromisowy, szorstki
czad w tempach formuły jeden pozwolił umieścić dziewięć utworów na siedmiu
calach. Co ciekawe na debiutanckiej „9 Trax / No Nightmare” z 2013 mieli ich
tyle samo. Gang WARXGAMES liczy pięciu facetów zdeterminowanych do walki z
chorobami tego świata. Idą więc w zapasy ze wszystkimi trującymi wolność i
świadomość izmami. Ideologicznie anty faszystowscy krzyżowcy (sXe) co szykownie
podkreślają w oprawie tej płyty. Wydane wspólnymi siłami REFUSE i REACT ! Nie
pierwsza to wydawnicza sztama pomiędzy nimi. Nie ma dziwne Ci drudzy po przenosinach
z Kanady bazę mają właśnie w Baltimore. Ci pierwsi zaś mają nosa do
wychwytywania takich kapel jak WARXGAMES. Intrygujący zespół – ciekawa
płyta.j.Ap(wrzesień
2019)
WASTE
„Last One Standing” 7”EP, 2019
REFUSE RECORDS, 160
To jeszcze nie jest długogrająca płyta, ale najwyraźniej szwedzki
WASTE powoli urządza się na europejskiej scenie HC. Zespół pracuje, koncertuje
i wydaje. „Last One Standing” to drugi singiel w ich dorobku i drugi dla REFUSE
RECORDS. Mocarny i zdecydowany zarówno w przekazie jak i muzycznej sile
geteborski ogień. Materiał ten zdolnyjest
poruszyć najwybredniejszych zawodników. Trochę jest tu ze SCHIZMY trochę z rozkrzyczanego
STRIFE + ogrom skandynawskiej społecznie świadomej vegan energii.Do tego Pani Andrea ma tak silny wokal, że co
bardziej powierzchowni słuchacze mogą brać ją za Pana. Nadaje naprawdę na
olbrzymim maxie ! Wszystko z trzewibez
ściemniania. Dzięki temu cała pięcio-utworowa płytka umeblowana jest jak
należy. Pałer – wrażliwość – postawa. Drapieżność z jakiej dali się poznać na pierwszym
singlu absolutnie nie zgasła co więcej została tu podbita ograniem i techniką. Przez to nowy materiał WASTE brzmi
rewolucyjnie i niezwykle ostro. Czuć, że są w pełnym gazie. Czekam na kolejną
odsłonę tym razem w rozmiarze LP.Wierzę,
że stanie się to już wkrótce i ekipa nie prześpi czasu, w którym machina WASTE
kręci się w najlepsze. j.Ap(wrzesień
2019)
JAYWALKER
„s/t” CD, 2018
D.I.Y. wydawnictwo zespołu
Choć sam się sobie dziwię, to generalnie ciągle jestem ciekawy świata.
Na ulotce w gdańskiej koszernej „paszodajni” FALOWIEC (której polecać nie
trzeba bo jadło broni się samo) natknąłem się na zapowiedź koncertową z ta
nazwą. I choć na koncercie nie byłem w kilka dni potem płyta wylądowała na bazie. JAYWALKER to piątka
dżentelmenów z pomorza grająca naszpikowaną osobistymi odczuciami muzykę na wzór
czegoś co można określić: indie emo
hardcore. Cztero-utworowy singielek gustownie zapakowany w digi pack zaopatrzony
jest w mini plakacik z tekstami i notką o zespole. Prawie wszystko to sprawia
przyjemne wrażenie i nosi znamiona debiutu. Prawie bo: teksty napisane są w
sposób mocno rozliczeniowy i wydają się zamykaniem jakiegoś etapu w życiu
zespołu (?) czy autora (?). Wszystko podane jest zosobistego punktu widzenia. Dużo w tym graniu i pieśniachwewnętrznych rozterek, pytań, wątpliwości, ukazanych
w dość jednostajny sposób. Utworom oszczędzono (chyba z rozmysłem)większych uniesień. I takich akcentowalnych,
lekko szalonych wybuchów brakuje mi na tej ogólnie sympatycznej płycie. Kto
wie, być może ta odrobina szaleństwa pojawia się na koncertach ?
Mimo to drzemie w tym projekcie jakiś wewnętrzny potencjał, który
(mocno w to wierzę) może eksplodować już wkrótce. Będę na nich uważał. j.Ap(wrzesień 2019)
ZDRAJCA
„Taniec trupa” 7”EP,
2019,
CZARNY KOT
Nowa twarz ze Szczecina zauważona przez wytwórnię CZARNY KOT debiutuje
singlem. Grają hardcore w grubym crustowym kożuchu choć może bliższe prawdy
będzie stwierdzenie, że to rasowy crust w hardcorowym t-shircie. Już na „dzień
dobry” nie czuć tu żadnego balastu pierwszej płyty. Od razu jest po prostu
dobrze. Od początku do końca na niezłym tempie. Kapkę przesterowane gitary +
wyraźny i zrozumiały choć w pół zdarty wokal tworzą tu porządne małżeństwo
crust z hc.Te dwie stylówy zlepione są
w taki sposób, że trudno rozstrzygnąć czego tu jest więcej. Z jednej strony
wokal bardzo przypominający „Wróbla” z 1125 (taki z prapoczątków kiedy śpiewał
wyraźniej) a więc HC; z drugiej ostra naparzanka gitar i perkusji bez
szczególnych zmian tempa czylicrust /
punk. Niewidzialne spoiwo pozwoliło chłopakom (wszystkie tam to chłopaki)
zatrzeć granice tych stylów i stworzyć (chcący lub niechcący) coś fajnego. Być
może któryś z komponentów już wkrótce przeważy w muzyce ZDRAJCY. Za nim to się
jednak stanie niezłą zagwózdkę będą mieli opisujących ich na plakatach.
Tymczasem 7 utworów ich crusto-hardcore daje w cerep słuchacza niezłego łupnia.
Zero fuszerki. Obiecujący debiut j.Ap(październik 2019)
DREGS
„Watch Out” 7” EP, 2019
REFUSE RECORDS, 163
DREGS to mieszany 50/50 kwartet (dwie panie i dwóch panów) z Wiednia.
Jeśli mnie pamięć nie myli jest to pierwszy Austriacki zespół w barwach REFUSE.
Debiut. Na singlu wyryto 5 szybko-wściekłych numerów pełnych ognia i
żarliwości. Gdyby PIEKŁO KOBIET istniało „na swobodnym dżordżu” mogłoby grać
ich covery. Gdyby oczywiście podołali. Bo jest ostro łamane przez bardzo ostro
!Trzy na pięć to refleksje powstałe ze
złych doświadczeń pań z złym modelem panów. Jeden anty-polityczny + jeden o
bezsilności i zatracaniu się w codziennej walce o swoje. Całość na maksymalnych
obrotach i na pełnym gardle. Do tego realizacyjna petarda i to z tych co to
dają dużo huku. Jak słucham tych nowopowstających europejskich zespołów to co
raz częściej się cieszę, że w żadnym już nie uczestniczę. Przy takich
zawodniczkach /zawodnikach o kompromitację nie trudno. Żeby jeszcze choć kapkę
od tych płyt świat nam się zmieniał byłoby lux. Niestety to chyba tak nie
działa. DREGS – bez patyczkowania wykopało drzwi z futryną tym swoim debiutem.
Warte sprawdzenia. j.Ap (październik 2019)
GOVERNMENT FLU
„House Arrest E.P.”
7”EP, 2019
REFUSE RECORDS, 157
GOVERNMENT FLU nie traci rozpędu. Znowu singiel. Pięć nowych numerów,
w których uprawiają swój styl po linii: szybko – krótko – konkretnie – po
amerykańsku. Mija jak z bicza strzelił. I znowu poniżej wyznaczonego poziomu
nie schodzą. Extra jest obcować z muzyką, nagraną nad Wisła brzmiącą jakby
zrealizowana była w jakimś Ohioczy
innym Massachusetts. Wściekają się
jednak jakby po polsku. Ach te słowiańskie temperamenty ! Sorry Wolfi –
najwyraźniej przyznałem Ci właśnie obywatelstwo. Obwoluta miękka wycelowana w
epokę, której GF muzycznie hołduje. Głębokie lata 80. Wygląda jakby dostali ją
w nagrodę za sprzedaż makulatury. Najzabawniejsze określenie tej okładki na
jakie się natknąłem to: „Rakowiecka spotyka Białołękę”. Na zewnątrz chałupa +
cztery zdjęcia chłopaków przy robocie i tytuły. Wewnątrz sznyt penitencjarny
utrzymany czyli okrutna graficzna gitwa po całości. Powiedzieć, że to
minimalizm to okrutnie przeszacować. Przekaz za to jest „grubą kolką dziarany”.
GF zmysł obserwacyjny mają wyczulony. Zwięźle i trafniekomentują sprawy, które dzieją się wokół choć
na pierwszy rzut oka ich wcale nie widać. Ciężko wyróżnić cokolwiek, gdybym
jednak musiał wskazałbym na „Life Illusion”, „Stand –Off” czy tytułowy „House Arrest”.
Od „Vile Life” pokochałem ich stylówę i jak na razie ani razu się nie
zawiodłem. Grają ponad 10 lat i
natrzaskali tych nagrań sporą kupkę. Nie wiem czy ktoś kto choćby trochę
obserwuje rodzimą scenę ich jeszcze nie zna? Jeśli ktoś taki istnieje – niech
to zmieni. Żałować nie powinien. Tym co tej sceny nie obserwują też
polecam.JEST MOC! j.Ap(październik
2019)
ID
„Twoja twarz” LP/CD - reedycja, 2019
REFUSE RECORDS, 156
ID powstał w Krakowie w roku 1983. Był to początek (1983 /1984) hossy,
po której punk rockowcy zaczęli całymi stadami pojawiać się na obszarze
Rzeczypospolitej. Uważany za pierwszy polski band inspirowany dokonaniami protoplastów HC z USA
swoja najlepsze lata przeżywał na przełomie dekad 80/90. Wtedy to w kieszeniach
magnetofonów zaczęły pobrzmiewać ich nagrania: „Koncert Rotunda”, „Nawojka’85” czy
„Drzewa umierają stojąc”. Momentem szczytowym w historii ID wydaje się być rok
1991. Od stycznia do grudnia 91 wydają debiutancką 7” EP, pojawiają się w
Jarocinie gdzie m.in. ich występ transmituje na żywo TVP i w końcu w studio
„Złota Skała” nagrywają materiał na „Twoja twarz”. Sesja od Brylewskiego jota w
jotę brzmiąca jak powstałe tam nagrania ARMII i POST REGIMENTU(jakby gałki konsolety przyspawane były na
stałe) mimo wszystko dodają dla ID kolejnychpunktów do punkowej renomy. W zaskarbianiu sobie słuchaczy pomaga
charakterystyczny wokal oraz sposób operowania słowem. W przeciwieństwie do
wielu zespołów ID oddaleni są od łopatologicznej dosłowności swoje teksty serwują
otulone w metaforyczny kamuflaż. I choć jak ognia unikają oczywistych oczywistości
to udaję im się przez cały czas pozostawać w takim samym stopniu zespołem
refleksyjno - zadziornym jak i punkowo rozumianym. Niespodziewanym kłopotem w
tym bardzo sprzyjającym dla ID czasie okazuje się wytwórnia. Niesprzyjające dla
zespołu okoliczności sprawiają, że materiał nagrany w roku 1991 sygnowany marką
SPV RECORDS ukazuje się dopiero dwa lata później (1993). Taki obrót spraw przerwał
naturalny impet jakim ID promieniował, aż do praktycznego zawieszenia
działalności gdzieś w połowie dekady. Pamięć o nich jednak nie znikła.
Sentyment do nagrań pielęgnowany w wielu domach w roku 2016 uhonorowała WARSAW
PACT RECORDS wydając Lp „Drzewa umierają stojąc”. Ten sam zdrowy sentyment w
roku 2019 stał się przyczynkiem do wznowień sesji „Twoja twarz” (CD/LP) przez
REFUSE. Tym samym ID otrzymał to na co bez łaski zasługiwał i co powinno
przytrafić mu się już dawno temu. Na razie odwdzięczył się dobrym koncertem na
tegorocznym RÓBREGE.
Czy zachęcony poświęconą mu uwagą wzorem XENNY wróci na stałe do
koncertowej puli i pokusi się o nowe nagrania ? Czas pokaże. j.Ap (październik
2019)
NATIONS ON FIRE
„Death Of The Pro-lifer” LP reedycja, 2019,
REFUSE RECORDS, 004
Pierwszy zagraniczny zespół wydany przez REFUSE po 24 latach doczekał
się winylowej reedycji. Swój kasetowy debiut w barwach warszawskiej wytwórni
miał miejsce w roku 1995. Był to czas kiedy na tworzącej się D.I.Y. scenie w
Polsce starły się dwa odmienne światopoglądowo nurty. Konserwatywno – prawicowy
(PRO –LIFE) z liberalno – wolnościowym (PRO-CHOICE). Obydwa różniły poglądy na prawa jednostki a w szczególności prawo do samo-decydowania o sobie
przez kobiety. Istniejąca wtedy niespełna 2 lata REFUSE RECORDS wydaniem płyty rozpoznawalnego
już (taśma „Strike The Match” 1992 w QQRYQ) belgijskiego NATIONS ON FIRE
opowiedziała się jasno po stronie pro-choice. Był to ruch w takim samym stopniu
odważny jak i mało komfortowy. Mikroskopijne lecz w owym czasie bardzo
opiniotwórcze środowisko rodzimych hard line’s uznało ten akt za wrogi wobec
głoszonych przesz siebie fundamentalistycznych idei. Po 24 latach ze środowiska
hard line zostały tylko zgliszcza żyjące we wspomnieniach garstki pamiętających
te gorące dni osób. Tymczasem REFUSE z nikomu nieznanej wytwórni
przepoczwarzyło się w liczący się światowy lebel trwający od początku po dziś
dzień na objętym przez siebie wolnościowym kursie. Reedycja „Death Of The Pro –
Lifer” jest więc zarówno pamiątką tamtych dni jak i sygnałem, że problematyczny
spór choć wygasły przez brak adwersarzy na D.I.Y. scenie nie do końca zniknął z
przestrzeni publicznej. Ważna płyta. j.Ap– pro choice,
któremu nie obce jest życie (listopad 2019)
FUCK IT I QUIT
„The War Ritual” LP, 2019,
REFUSE, 165 / ATOMIC ACTION, 88,5
Ukazanie się tego pełnometrażowego krążka dowodzi, że projekt FUCK IT
I QUIT nie był chwilowym kaprysem jego pomysłodawców. Przewodzący tej ekipie
Timothy Shaw (dawniej wokalista ENSIGN) zaangażowawszy doń dwójkę gości: Briana
Baker’a (DAG NASTY, BAD RELIGION) oraz Evę Genie (GHATER, RATS IN THE WALL)
wysmażył niezwykle ostry, zaskakujący aranżacyjnie, oryginalny materiał.
Nieokiełznany dziki gniew obecny na ich debiutanckim singlu
zwielokrotniony jest tu po pięciokroć. Zaskakującym elementem dla oczekujących
jednostajnego, maksymalnie intensywnego czadu są częste zwolnienia tempa, które
o dziwo ani na trochę nie ujmują nic z pierwotnej wściekłości z jakiej dał się
poznać FUCK IT I QUIT na swych pierwszych nagraniach. Na „The War Ritual” czuć
ogrom włożonej weń pracy i duży progres zarówno na poziomie formy jak i stylu.
Nad tym wszystkim powiewa sztandar niezgody wobec świata zdominowanego przez
wszelkiej maści bigotów, polityków, nacjonalistów, bankierów i całej pozostałej
masy cwanych i cynicznych humanoidów wysysających życiodajne soki Ziemi. FUCK
IT I QUITpokazuje swój zdecydowany opór
w każdym z 22 utworów.Starając się
poruszyć sumienia odbiorcy udowadnia, że zaangażowany społecznie i politycznie
HARDCORE ciągle istnieje. Udowadnia też, że po drugiej stronie lansowanego
przez dziesięciolecia szczęśliwego amerykańskiego snu kryje się ból i
cierpienie setek tysięcy ciemiężonych, wyzyskiwanych i oszukiwanych. FUCK IT I
QUIT odkrywa przed nami brzydsze oblicze świata, którego na próżno szukać w
turystycznych folderach, reklamach aut, jedzenia czy kosiarek do trawy. „The
War Ritual” – to oryginalna HARDCORE nawałnica. Ostra, napastliwa i
bezkompromisowa. To naga prawda podana na tacy ze złości i goryczy. j.Ap(listopad 2019)
MARSZAŁEK
„A na drzewach zamiast liści będą wisieć wszyscy” 7”EP,
2019,
CZARNY KOT
MARSZAŁEK aka MARSZAŁEK PIZDUSKI to obyczajówka najwyższych lotów.
Kolega ma oczy wokół głowy i potrojony zmysł obserwacji. W pakiecie bozia
obdarowała go bystrym umysłem, potrafiącym skleić najbardziej prozaiczną sytuację w
emocjonalno-socjologiczny thriller. Typ wychodzi do sklepu wraca i pyk (!) już
ma piosenkę. Trafia na rekonstrukcję historyczną i myk (!) ma drugą. Czyta
wywiad z MagdąT. i cyk ma hita.
MARSZAŁEK to jazda bez trzymanki jakichkolwiek konwenansów. Obrazoburcze piąchy
w noch sukcesywnie wymierzane w polski obrośnięty wąchem mental – to cały On. Łącząc
w sobie cechy Tymańskiego, Szczepana z PO PROSTU czy Jasia Lemańczyka z NO SE -
MARSZAŁEK wyrasta na największego freestyle’owca rodzimego undergroundu. Na jednym wydechu wali jadem, tryska żółcią
uczy i bawi. Aż chciałoby się zapytać jakichś hartów z ONRu – „No jak go nie
kochać?”. Super płytka ! Mała a cieszy. j.Ap(listopad
2019)
SURYA
"Solastalgia" LP, 2019,
ARGONAUTA RECORDS, REX 149
P r z e p i ę k n a ! j.Ap ( wrzesień 2019)
DANISH ALIENS ACT
„s/t” reedycja 7”EP, 2019,
BLACK WEDNESDAY / NO PASARAN /
NORTH EAST SKORSTEN
„Nagrana, na przełomie 2002/2003 roku, tekstowa i muzyczna opowieść
Matoła oraz Bulwy- będąca reakcją na nieudaną próbę wjechania, w październiku
2002 roku, zespołu APATIA na teren Danii (celem zagrania koncertu w
Kopenhadze). Materiał miał być wyrazem swoistego protestu przeciwko granicom
oraz przepisom imigracyjnym.” – maczałem w wydaniu tego singla palce więc
ograniczę się wyłącznie do powyższej notki. j.Ap(maj
2019)
NO HEADS
„Pressure Cracks” LP, 2019,
REFUSE, # 154
To, że tłumy ludzi chcą grać po amerykańsku to nie dziwota, ale amerykanie
chcący grać po angielsku to dziwota jednak spora. Zdziwko tym większe, że pochodzący
z Richmond NO HEADS poczyna sobie z tym brytyjskim stylem tak swobodnie jakby
od maleńkości chlał herbatę punkt piąta. Oczywiście oprócz wokalisty, który na
tym „placku” brzmi tak jakby prócz herbaty wyczynowo jarał ruskie fajki. Kolega
ma w gardle coś z Grega Huff’a z BISHOPS GREEN a nawet Wattiego (THE EXPLOITED)
z czasów zanim ten ostatni zaczął niezrozumiale feflonić. Niech mnie drzwi ścisną
jeśli ktoś powie, że NO HEADS nie brzmią tu ortodoksyjnie z angielska. Taka płyta w katalogu REFUSE też wydawać by
się mogła sporym zaskoczeniem gdyby nie
fakt, że w składzie NO HEADS odnalazłem gościa z najpotężniejszej chyba obecnie
hordysXe ze Stanów- obywatela Chrisa Bavari’ę z MINDSET. I się
rozjaśniło. Wszystko to klasyfikuje „Pressure Cracks” za najbardziej upankowioną,
klasycznym brytyjskim sznytem płytę ostatnich
lat jaką spotkałem w tym lebelu. Można przy niej tupać, można śpiewać, można herbę gościom
wlewać. Można tańczyć, można klaskać, można ze zdziwienia głośno mlaskać. Bo
zaskakująco przebojowe i fajne jest to jankeskie granie z brytyjskim polotem. Rekomendowane
zarówno dla skinów, punków i ultrahardcore’owców.
j.Ap(maj 2019)
FORESIGHT
„s/t” 7”EP, 2019
UGLY AND PROUD / YOUTH 2 YOUTH
Debiut nie debiutantów. FORESIGHT tworzą bowiem członkowie
rozpadniętego RADIANCE, który nie pograł jakoś zbyt długo + nadal dość świeżego
PROTEIN i rozpoznawalnego najbardziej VICIOUS REALITY.Ciekawa okładka obydwu wersji (regularnej i
limitu) otula cztery utwory hardcoreosadzonego w new school’owym garze lat 90. Sączy się to wszystko wolno,
średnio ciężko, ze sporą ilością sprytnych melodii, zwolnień i zaśpiewów. W
trzech utworach ten new schoolowy wokal bardzo, ale to bardzo przypomina mi
stylówę zaklętą na płytach poznańskiego AWAKE. W trzech bo w czwartym –
ostatnim – do tego najszybszym jest już jakby ktoś inny. Ktośrosyjskojęzyczny nadający na punkową nutę
wnosząc zaskakujący i miły koloryt. W moim odczuciu to chyba pierwszy taki
przypadek by rodzimy HC band miał kawałek w tym narzeczu. Fajne. I drugie co
fajne, że na debiucieFORESIGHT próbuje
łączyć stare z nowym. W ten swój new school władowali naprawdę sporą strzykawę
współczesnego brzmienia, które dało bardzo ciekawy efekt. Czuć korzenie, czuć
pomysły i chyba mają plan. Plan na siebie. Do tego w wejściu do „Lines” brzęczy
mi fragment soundtracku z „Gry o Tron”, którą więcej niż lubię.
Porządne wejście na krajową scenę: może nie „z kopa” ale pewnie i na
sztywno trzymających się nogach. Daję im tak wielkiego lajka jak łapa
niedźwiedzia czy biceps Hodora.Czekam
na więcej. j.Ap(maj 2019)
KONTROLA W.
/ KOSMETYKI MRS PINKI
„s/t” split LP, 2019 wydawca: brak danych
Pokolenie 40 latków wchodzących na różne sposoby do alternatywnego
świata w latach 80 z pewnością kojarzy te nazwy. Nowofalowa KONTROLA W. oraz
awangardowe KOSMETYKI MRS PINKI nie należały do ultra zaangażowanego nurtu punk,
który szeroką falą zaczął zalewać sceny domów kultury i studenckich klubów
miast i miasteczek. Mimo tego dzięki dwóm czy trzem radiowym piosenkom potrafiły
skutecznie wryć się w pamięć ówczesnych melomanów. Obydwa grały na tyle
oryginalnie by być rozpoznawalnym po kilku nutkach. Jeden i drugi poszerzały
horyzonty łaknących wrażeń nasłuchujących, zewsząd i wszystkiego odbiorców. Wyróżniały
się, każdy na swój sposób rozjaśniając graniem jak i poczuciem humoru szaroburyzm
PRL-u. Oba projekty łączyły osoby: Katarzyny Kuldy (voc.), Dariusza Kuldy (gitara)
oraz Wojciecha Jagielskiego (perkusja), który szerzej dał się poznać jako
prowadzący popularny ongiś program „Wieczór z wampirem”. Chronologicznie pierwsza na tym łez padole pojawiła się KONTROLA W.,
której już w 1982 udało się zarejestrować swój materiał w studio Polskiego
Radia Łódź. I to ta siedmio-utworowa sesja wybrzmiewa ze strony A. W tej
podróży w czasie największym jej smakiem jest (wg. mnie) „Dziennik Telewizyjny”.
Utwór niewydany nigdy wcześniej nawet po 37 latach (!) z wciąż aktualnym
przekazem. Wyrwę po rozpadzie KONTROLI W. wypełniły KOSMETYKI kontynuując
przygodę z graniem w oparciu o repertuar KONTROLI ale z dużym pierwiastkiem
własnej inwencji, ironii czy specyficznego poczucia żartu. Do KOSMETYKÓW należy strona B. Ich nagrania tworzą urywki koncertów:
FMR Jarocin’85 oraz jakiegoś szoł z Łodzi. Tu też są rary cofające nas apiać w
objęcia ludowej ojczyzny. Hity typu: „Ciągle w ruchu”, „Miłość na polu minowym”
plus mniej rozpoznawalne, ale równie fajne „Jesteśmy politykami” czy „Schron”. Jakością dźwięku wygrywają nagrania z A. Te z B ustępują im pola jako
koncertowe. Psychopaci kwadrofonii i fani kabli osłuchowych za 10 tysięcy nie
usłyszą tu nic dla siebie.Za to wierze,
że cała reszta słuchająca sercem w walce na historyczną zajebistość da remis
bez wskazań. Płyta zaopatrzona jest w dwa oddzielne inserty po jednym na kapelę. Są
zdjęcia, przedruki, teksty i składy. Te ostatnie przypominają osobę Kaina May’a
jako uczestnika drużyny KOSMETYKÓW, którego twórczości nie trawiłem jak mało czego
. Zresztą nie trawię i nie rozumiem do dziś. Na szczęście dla mnie
reminiscencje jego „talentu” stanowiąmarginalne tło tego wydawnictwa – co w moim odczuciu jeszcze bardziej podwyższa
wartość tej pozycji jak i notowania osoby, która za tym stoi. Raczej rarytas. Wydawca nie znany. j.Ap(maj
2019)
OPEN WOUNDS
„Invaders” LP, 2019,
REFUSE RECORDS, 149
Zadebiutowali w 2016 roku i po trzech latach stacjonujący w
Amsterdamie OPEN WOUNDS wygenerował właśnie swojądrugą płytę. Znowu mamy bajerancką komiksową
okładkę autorstwa Billa Hausera (zerknijcie na jego prace), znowu dużo energii,
znowu dużo hardcore’owych gitar, amerykańskiego sznytu i cały czas Marco Korac’a
(voc: VITAMIN X) w roli gitarzysty.
14 utworów jakie przynosi nam ten krążek z pewnością nie można
zakwalifikować do ultra rewolucyjnych społecznie czy politycznie. Nie można
jednak odmówić im zadziornego charakteru w zwarciu ze światem. Opowieści OPEN
WOUNDS podane są w lekkostrawnym sosie, zdominowanym przez melodie i istotne treści.
„Invaders” zawiera też w sobie ogromny magnetyzm, nie pozwalający przejść obok
krążka obojętnie. Wielokrotne wałkowanie go na talerzu Twego gramofonu jest
więcej niż prawdopodobne. Uwijają się z
tymi kawałkami bez marudzenia. Najdłuższy ma 2 minuty 33 sekundy. Tematów ile
numerów, najbardziej trafionym we mnie (i jak sądzę nie tylko we mnie) jest
jednak: Record Collectors”. Prosta zwięzła diagnoza przypadłości jakiej wielu z
nas nabawiło się w kontakcie z muzyką. 1000% trafiona, w której nikłym pocieszeniem
jest fakt, że nie jesteśmy z tym sami; że aż zacytuję cały:
„Can never get enough. Always wanting more. Got this constant craving
and it’s growing. Whenever I’m in town. I want to hit the stores. Digging
through the crates for hidden treasures. Alway, always buying more !!! …..Vinyl
is my drug. Guess I’m addicted. Vinyl is my drug. Guess I’m a record fiend. My
girlfriend tells me, tells me I need help. It’s clogging up the house. The
stacks take over. Just can’t resist the pressure. Shinny new or battered.
Reissue or old. It doesn’t matter. Get enough but I keep buying more. The
records pile up, blocking my door. Can’t remember when I last saw my floor. My
house looks like a recordstore”
Płyta z gatunku: LUX. j.Ap(maj 2019)
EWA BRAUN
„Live ‘92” 7”EP, 2019
TOXIC WORDS RECORDS
Sympatyczna niespodzianka wydana z myślą o jednym z najistotniejszych
zespołów rodzimego noise. „Nagrania pochodzą z szóstego z kolei koncertu EWY BRAUN.
Całość zarejestrowana została na koncercie w Miejskim Ośrodku Kultury w Słupsku
w dniu 02.02.1992 roku” Zawiera pięć utworów z początkowej fazy działalności
EWY, z których trzy „Dziad i baba” „Irak” i „Ukrzyżować” po raz pierwszy
ukazują się na było nie było oficjalnym nośniku. Wydanie proste, zwięzłe, oszczędne ale od
serca. Love – Peace – Noise – Punk w surowej odsłonie. Ktoś zadał sobie sporo
trudu by udokumentować ten materiał wypuszczając go w aptekarskiej ilości 20
sztuk. Z jednej strony zastanawia mnie jak reagują na takie fanaberie tłocznie
? Z drugiej zaś powszechnie zmniejszające się nakłady poszczególnych wydawnictw
wskazują, że trend ten nie musi być dla nich aż tak dziwaczny. Co to za różnica
108 sztuk czy 20 ? Zespół może być dumny, że są ludzie gotowi udokumentować ich
młodzieńczy koncert w taki właśnie sposób. EWA BRAUN „Live’92” - rzadkość na
żądanie. j. Ap(maj 2019)
VARIOUS
„WARSAW’S BURNING. Vol. 2” 7”EP, 2019,
REFUSE,# 150
Druga część opowieści o warszawskiej scenie HC/P opublikowana w dekadę
po części pierwszej. Kompilacja współcześnie grających w stolicy zespołów ukazuje
aktualny stan tego co dziś aka tego co teraz. I choć pod tą szerokością
geograficzną ulubionym sportem jest sobie ponarzekać to składak ten zdecydowanie sprzyja pielęgnowaniu optymizmu. Osiem
różnych zespołów pokazuje, że można autonomicznie podejść do stylu pt.: PUNK /
HARDCORE udowadniając tym samym, że to całkiem pojemny worek. Obok historyczno –
dokumentalnego aspektu płyty jej atrakcyjności sprzyja umieszczenie aż siedmiu utworów
niepublikowanych nigdzie indziej a w
jednym wypadku niepublikowanych w tej wersji na winylu. Na „Warsaw’s Burning
vol. 2” muzyczną mozaikę stolicy współtworzą: HEATSEEKER, NEGATIVE VIBES, JAD,
MORUS, GOVERNMENT FLU, BRAINEATER,CAST
IN IRON oraz jako jedyny nieistniejący już chyba GLAMOUR. Przy okazji tegoż
wydawnictwa wywodząca się z warszawskiego Natolina REFUSE RECORDS święci mały jubileusz w postaci 150 pozycji w swoim katalogu. Gratulacje dla
solenizanta + ukłony dla kapel tworzących konsekwentnie i po swojemu w tym
mieście. Warszawa da się lubić. j.Ap (maj 2019)
EAT MY FEAR
„Taking Back Space” 7”EP, 2019
EMANCYPUNX / REFUSE
„Taking Back Space” jest drugim oficjalnym singlem damsko – męskiego kwartetu
EAT MY FEAR stacjonującego w Berlinie. W roli grającej wokalistki występuje Andriessa
- dziewczyna znana z m.in.brazylijskiego ANTI-CORPOS. EAT ME FEAR i ANTI – CORPOS prócz Andriessy łączy
feministyczny, surowy, wściekły czy jak kto woli bardzo ekspresyjny styl. EAT
MY FEAR jest jednak ciut lżejszy. Powiedzenie, że słucha się tych 6 numerów z
przyjemnością nie jest do końca trafne. A to dlatego, że sprawy poruszane przez
zespół nie należą do łatwych i na pewno nie mieszczą się w kategorii rozrywki. I
choćby z tego powodu singla takiego jak ten nie powinno odbierać się poprzez
formę gry, przez prozaiczne brzmienie gitar, temp – zwolnień i przyspieszeń. EAT
MY FEAR daje tu ujście szerokiej skali emocji. Jest punkowy gniew, wola walki
oraz chęć wzajemnego wspierania się w niej. Zaangażowanie wytwórni EMANCYPUNX (ostatnio
co raz rzadziej wydającej płyty) w rolę współproducenta, jeszcze bardziej podbija
wagę EAT MY FEAR i ich przesłania. Od początku do końca jest: prosto, ostro,
załogancko i dosadnie. Materiał na „Taking Back Space” jest dokładnie takim jakim
powinien być walczący HC/ PUNK tj. ogniem z serca podlanym wściekłością. j.Ap(maj 2019)
TIED DOWN
„s/t” 7”EP, 2019,
SAKARI EMPIRE / REFUSE
Debiut pochodzących z północno wschodniej Anglii TIED DOWN wydany
siłami REFUSE oraz stacjonującej w Yorkshire SAKARI EMPIRE RECORDS. 6 utworów
agresywnego i surowego hardcore punk tworzonego przez doświadczonych załogantów.
Grają tu m.in. członkowie VOORHEES czy BREAK IT UP. W brzmieniu zespołu wyraźnie
czuć odciśnięty ślad starych angielskich kapel z przełomu lat 80/90 vide
RIPCORD. Słychać też piętno amerykańskich staroszkolnych szorstko-agresywnych
ekip z Bostonu typu: SSD czy Nowego Jorku a’la wczesny AGNOSTIC FRONT. Wszystko
bez udziwnień, bez sztukaterii i silenia się na władowywanie w to jakichkolwiek
modnych, współczesnych, nowatorskich pomysłów. Gniew podany na talerzu czystego
w swej prostocie czadu. Zero słodu, zero oniryzmów – prosto, zwięźle, krótko.
Ogień bez mydlenia oczu. Jeśli o kimś chcielibyśmy rzec, że gra w starym stylu
to debiutancki TIED DOWN jest tego doskonałym przykładem. Interesującym przykładem.
Cofka do kapel o stylówie sprzed 25-30 lat gwarantowana. j.Ap(kwiecień
2019)
CF 98 „Rotten To The Core” CDep / MC / 12” EP, 2019 SOUND SPEED RECORDS (USA)
Amerykanie stacjonującej w Krakowie ekipie CF 98 powinni bezproblemowo
przyznać obywatelstwo lub co najmniej bezterminowe wizy. Ich zamerykanizowany
intensywny, naszpikowany melodyjnymi motywami gitar oraz dźwięcznym, mocnym
żeńskim wokalem melodic HC bezapelacyjnie ich do tego kwalifikuje. To co
wyrabia CF 98 na swojej najnowszej epce to już (jak mi się zdaje) poziom
światowy.
To moje zdawanie nie wynika z niepewności lecz powierzchownej uwagi z
jaką śledzę kapele nagrywające dla takich wytwórni jak FAT WRECK czy BURNING
HEART. Mimo tego rodacy w moim przekonaniu swobodnie mogliby zaistnieć w
katalogu jednej i drugiej.
W Polsce już dziś zdecydowanie wystają ponad poziom „tej kategorii
wagowej”. W sytuacji gdy gdzieś poniknęły kapele typu MAYPOLE, GRIN PISS,14 AGAINST 5, W SEKUND 5,przyczaiły się lub rozpadły tuzy pokroju
UPSIDE DOWN a ciechanowskie 365 DNI z rzadka wychyla nos - CF 98
zagospodarowuje całą wolną przestrzeń. Dzięki doświadczeniu i umiejętnościom
robi to w mogący się podobać sposób. Pomysłowość gitarzystów, ekstra
wkomponowane chóralne zaśpiewy, pozbawiony słowiańskich naleciałości angielski
wokal, szatański pałker na niegasnącym tempie to tylko niektóre rodzynki z tego
singla. Podany jako drugi „Ocean’s Lullaby” kupi najwybredniejszego melomana a
„Missing Part” rozłoży go na czynnikipierwsze . Cała reszta też nie w kij dmuchał - nie odstaje na milimetr.
Wszystko razem daje mocno zagęszczoną, intensywną melodyjną bombę. Ilość
niuansów zawartych w tychnagraniach
jest tak duża, że jestem prawie pewien, że potrzebowali by co najmniej ultra
akustycznej filharmonii by ten sam efekt uzyskać na żywca. Sprawdzę to jeśli
pojawią się gdzieś bliżej mego powiatu. Zrobię to bez oporów za nim wyfruną na
stałe do tych Stanów bo na „Rotten To The Core” brzmią lepiej niż bardzo
dobrze.j.Ap (kwiecień 2019)
ORPHANAGE NAMED EARTH „Saudade” LP/CD/MC, 2019
PHOBIA RECORDS / SANCTUS PROPAGANDA
Głos z sierocińca o nazwie Ziemia
nie milknie. Co więcej - wydaje się być co raz bardziej donośny i sprecyzowany.
Materiał z nowej płyty zaprezentowany przedpremierowo w kilku miejscach na
moich „szpiegach” robi przytłaczjąco pozytywne wrażenie. Nagrania z „Saudade”,
które nieoczekiwanie trafiły i do mnie potwierdzają doniesienia mojej siatki
szpiegowskiej.
Potęga punk rockowej mentalności wymieszanej
z post metalem, podana sprawnie warsztatowo, okraszona bardzo spójnym i jasnym przekazem to
patenty, które z każdym nowym wydawnictwem zespół dopieszcza. Muzyczno -
liryczna brutalność wybełtana z transowymi momentami w stylu SURYA z
zaskakująco ciekawą chropowatością gitar, po raz któryś tam w ich przypadku
przywołują skojarzenia z upankowioną CULT OF LUNA z „Vertical”. W pomyśle na
przekaz zaś z „Roots” SEPULTURY jednak na tej płaszczyźnie ONE patrzy jakby
szerzej.
Na nowej płycie ich „romantic
crust” przepoczwarza się w dużym uproszczeniu w coś na kształt „etno crust”. „Saudade”
jest bowiem opowieścią o tęsknocie za tym, co ludzkość straciła i zapomniała w bezrefleksyjnym
pędzie ku cywilizacji. Opowieścią o korzeniach pierwotnych wspólnot żyjących w
symbiozie z naturą. Wspólnot nie znających destrukcyjnych sił pieniądza, władzy
czy religii. Na „Saudade” ONE niczym wytrawnyreporter z National Geographic zabiera nas w podróż po gasnących
kulturach. Poprzez mniej lub bardziej dosłowne cytaty na krążku słyszymy głosy przedstawicieli
australijskich Aborygenów („Cradle To Grave”, „Surpass”), afrykańskich plemion
(„I Look Beyond”), amerykańskich autochtonów („Civilised Savages”) czy
brazylijskich tubylców („Leave”). Wspólnym mianownikiem tych opowieści wydaje
się być żal z zamiany człowieczeństwa na technologię; żal z utraty wewnętrznego spokoju
na rzecz cywilizacyjnych pseudo zdobyczy. ORPHANAGE NAMED EARTH tęskni do praczasów. Niestety jest to tęsknota za czymś co już nie wróci.
I drugie niestety to fakt, że dżentelmeni z ONE zdają sobie z tego doskonale sprawę.
Ta świadomość wydaje się pogłębiać egzystencjalny ból zawarty na tej płycie.
I choć w nowej odsłonie trochę
się cykają otwartym kodem użyć ładnych, płynnych, przebojowych,ornamentów to romantyczny pierwiastek ONE wbrew
pozorom nie został całkowicie zaniechany. Tym razem jest to jednak romantyzm
postulowany – pielęgnowany subtelnym, powtarzającym się w kilku miejscach oraz przepięknie
nośnym motywem motyla: „Butterfly Never Die !” Się mi
to podoba się ! Do tego stopnia, że dla mnie to symboliczny podtytuł tego
krążka – pokazujący jak wrażliwe serduszka mają Ci „stylizujący się” na pordzewiałych
metalowców artyści z grodu nad Białką.
Te 7 utworów udowadnia, że jest
to zespół już okrzepły, kroczący do przodu. Rozwijający się według swojego
D.I.Y. scenariusza i reguł. Potrafiący łączyć współczesność z tradycją. Punk z
metalem we wszelkich odcieniach jednego i drugiego. Do tego potrafiący oddać a
niejednokrotnie zwielokrotnić przekaz z płyt na żywo. Upraszczając: nowe ONE to pouczająco – poruszające JEEEBUUUDU
!! j.Ap (kwiecień 2019)
DEZERTER
„Nienawiść 100%” 7”EP, 2019
PASAŻER
W świecie, w którym króluje wszechobecny kult młodości, w którym z
każdego bilbordu idealnym uzębieniem szczerzą się niedoświadczeni życiowo
ludzie płci obojga; w świecie gdzie czytelnictwo dla większości kończy się na ogarnianiu
komentarzy demotywatorów,gdzie
bezrefleksyjny i posłuszny debil staje się partyjnym krezusem zaś człek racjonalnie-dociekliwy
jest wrogiem społecznym obśmiewanym i wyszydzanym – mniej więcej w takim
właśnie świecie czwartą już dekadę egzystuje sobie zespół DEZERTER.
Zespół ów wbrew ogólnie promowanemu modelowi na fity śmity i inne
forewer jangi nie zaklina kalendarza i starzeje się z dużym wdziękiem. Ogromny
szmat czasu trzymając rękę na pulsie komentuję rzeczywistość taką jaka jest. Bez
hihów i śmichów, klarownie i z zachowaniem
zasad logiki. DEZERTER od lat tłumaczy to co polityka, religia i biznes próbuje
zagmatwać. Tak jest i tym razem. „Nienawiść 100%” to trzy utworowy pamflet
demaskujący to co się wokół wyrabia. Jest więc inteligentna diagnoza
politycznego jadu aplikowanego co dzień dla utrzymania elektoratu w gotowości („Nienawiść
100%). Przewrotny „Nic się nie dzieje” to alarmowy i dramatyczny sygnał ostrzegawczy
przed stadami narodowców maszerujących
przez polskie miasta. Wielu robi sobie z tego bekę bagatelizując problem. Ten
błądwytyka DEZERTER słusznie
zauważając, iż skala zjawiska na bekę nie zasługuje. Singiel kończy
najspokojniejszy na ogólnie średnio szybkiej płycie gorzko-refleksyjny „A jeśli
jutra nie będzie”. Posłuchajcie a przed oczyma staną Wam filmy pokazujące ten
zwykle słoneczny dzień przed apokalipsą. Ostatnie godziny uporządkowanego
świata, tuż przed ostateczną i nieodwracalną rozpierduchą.
Najnowszy DEZERTER muzycznie może i nie żądli(co
również potrafi) lecz robi to co umie najlepiej - ostrzega słowem. Trzeźwość spojrzenia obok konsekwencji to ich
największe atuty. Na tym singlu czuć je aż nadto.DEZERTER starzeje się z klasą, której wielu
brakuje na przebrnięcie choćby roku. j.Ap (marzec 2019)
1125
„Niepewności
czas” CD, 2018,
PASAŻER
Biję się w piersi, że przez kilka lat bez większych emocji obserwowałem
wieści z obozu 1125. Nie dlatego, żeby byli słabi a głównie dlatego, iż za bardziej
ekscytujące zajęcie uznałem śledzenie co tam nowego w rodzimej „trawie piszczy”.
Tymczasem nie zważając na mnie i na całą resztę „jedenastki” poczynały sobie
dziarsko. Nieprzerwanie grając koncerty raz po raz wydając płytę za płytą. Ani
na moment nie zrezygnowali z młodzieńczych fascynacji utrzymując zespół przy życiu.
Zmieniały się koniunktury, zmieniały się mody, pojawiali się i znikali bohaterowie
sceny a Oni konsekwentnie grali swoje. Ktoś mógłby pomyśleć „a cóż to za
osiągnięcie ?” Otóż spore. Utrzymanie było nie było ekscentrycznego hobby przez
tyle lat gdy ma się rodziny, pewnie i dzieci oraz pracę pozwalającą wypełnić
żarciem lodówkę ale już nie zawsze tak łatwo dającą się pogodzić z zespołem - to
nie lada wyzwanie. I właśnie za tą długodystansową determinację mają mój szacunek. Jednym z powodów ponownego zwrócenia uwagi na 1125 stał się „lament” wokół
okładki.Lament dla mnie zupełnie nie
zrozumiały. Obrazek jak obrazek. Nie
jest to coś, co od pierwszego wejrzenia chciałbym sobie wydziargać ale też i
nie jest to motyw, który brutalnie gwałci oczy. Gronuestetów rzeknę - widziałem gorsze (by nie szukać wśród obcych vide
torpedo na „Ten moment”). Jeśli już coś miałbym zmieniać na tym wydawnictwie to
szyk wyrazów w tytule. Wg, mnie po tym zabiegu byłoby prościej i równie nośnie.
Drugim i chyba najważniejszym powodem odświeżenia „jedenastek” był udział
Szymona Szwajgera w roli
współtekściarza. Wieść ta rozpaliła we
mnie detektywa do tego stopnia, że płyta jako materiał niezbędny do śledztwa
wylądowała w domu. Wymieszawszy w sobie cechy Borewicza, Szerloka i Kodżaka za najbardziej
prawdopodobne tekstowe współsprawstwo Szymona uznałem kawałek „Z losem
zaciśniętym w dłoni”. Pewne echa jego stylu odnalazłem też w „Nieustannej obławie”
no i ……się poddałem. Nie wiem czy trafiłem ? Nawet gdyby nie to obydwa kawałki uważam
pod względem przekazu za najlepsze.
Po za tym śledztwem nowe 1125 słuchane po latach uznaje ze solidnie.
Mocne brzmienie, dobre rzemiosło, kilka ciekawych momentów nie tylko tekstowych
składają się na porządną płytę. Zaskoczyć nie zaskoczyli, ale i nie rozczarowali. Szmat
czasu trzymają pion za co im chwała. j. Ap(styczeń 2019
)
ODD MAN OUT
„s/t” LP, 2018,
REFUSE, 143
Amerykańskie zespoły stanowią jeden z największych podzbiorów w
katalogu REFUSE. Wytwórnia regularnie częstuje nas nagraniami z za oceanu i tak
jest i tym razem. ODD MAN OUT pochodzi z Olympii w stanie Waszyngton na
zachodzie Stanów zaś obecnie ich bazą stało się Seattle. Grupa wystartowała w
roku 2008 z założenia jako zespół HC Straight Edge i cały czas utrzymuje pierwotnie
obrany kurs. Wcześniej jej członkowie
pogrywali w nieznanych mi bliżej ANGEL DUST, GAG oraz LOWER SPECIES. Przyznaję,
iż również ODD MAN OUT mający na karku dziesięcioletni staż słyszę pierwszy raz
i jest to raz całkiem sympatyczny. Krążek zawiera komplet dotychczasowych nagrań
zespołu. Urozmaicają go specjalnie na tą okazję skomponowane cztery dodatkowe
utwory w tonacji surowego, intensywnego hardcore co suma summarum daje
słuchaczowi „wegański tort” z osiemnastoma energetycznymi kawałkami. ODD MAN
OUT w obranym stylu poczyna sobie bardzo swobodnie. Gra prosto, zwięźle bez
sztukaterii, bez mentalnych i aranżacyjnych zawijasów. W tekstach omija oniryzmy
i poetykę wykładając wszystko co ich
boli bez skrępowania i bezpośrednio. Rzekłbym nawet w dość minimalistyczny
lirycznie sposób. Klapsy od grupy dostają m.in.: pijący, zwyrodnialcy, narkomani, kupujący ubrania ze skór i o dziwo
modern hardcore’owcy. Pochwałami ODD MAN OUT szczodrze obdziela po pierwsze
strejtedży; po drugie strejtedżyi na
koniec strejtedży.
Płyta ma fajną okładkę oraz skromny lecz elegancki dwustronowy insert
z tekstami, koncertowymi flyerami oraz po jednym zdjęciu każdego z członków
zespołu w typowej dla siebie roli.
Zespół w moim odczuciu ze środkowej stawki tabeli. Sympatyczny i
konkretnie zadziorny lecz nie powalający jak choćby ich rodacy z MINDSET. j.Ap(styczeń 2019)
MORUS
„Ciało obce” LP, 2018,
FALA / RUIN NATION/ UNREST / IRON MAN / LAST HOUR
Zespół w akcji widziałem dwa razy. Ten drugi zrobił na mnie
piorunujące wrażenie. Zapamiętam je na długo. Warszawa, 12 września 2018, klub „Pogłos” na scenie jako „przedskoczek”
przed TRAGEDY: MORUS. Zapowiedzią
jednego z utworów jest taka oto historia. W gettcie w okupowanej przez nazistów
Łodzi trwa selekcja mężczyzn zdolnych do pracy. Starcy, chorzy, kalecy są bezpardonowo
odrzucani co dla nich jest równoznaczne z wyrokiem śmierci. Wiedząc o tym wielu
mężczyzn w podeszłym wieku zawczasu poczernia sobie włosy pastą do butów. Chcą przykryć
siwiznę, zamaskować wiek – chcą przeżyć. Tłum, farbowanych starców czeka na
decyzję…. i wtedy spada deszcz. „A oni stoją w tych czarnych kałużach” mówi
cicho Nikaa MORUS zaczyna grać.
Wydaje mi się, że z wiekiem staję się co raz bardziej gruboskórny. Co
raz częściej otępiały, co raz bardziej apatyczny. Jednym słowem kapcanieje w
zastraszającym tempie. W momentach takich jak ten wyżej pojawia się nadzieja, że
nie jest jeszcze aż tak źle, że coś jest w stanie mną wstrząsnąć, coś poruszyć...ten
zespół zdecydowanie to potrafi.
Ostry, dobrze zagrany, inteligentny, w takim samym stopniu sprawnie
posługujący się słowem co instrumentami MORUS posiada zdolność
skupiania uwagi. Interesująco napisane teksty podane w otulinie wysokooktanowego punk
rocka skłaniają do głębszych refleksji. Opowieści przedstawione w niebanalny sposób są na wskroś współczesne,
mocno dzisiejsze. Takie z za ściany, z za rogu z jakimi możemy zetknąć się na co
dzień. Namacalnie rzeczywiste przez co po ludzku ujmująco prawdziwe.
Słucha się tego z ogromną przyjemnością ba nawet z pewnym poczuciem dumy, że gdzieś poza oficjalnym obiegiem, w totalnym podziemiu, w tej naszej
niszy w niszy powstają nagrania tak dobre.
Gdy słyszy się o MORUS w 80% przypadków zawsze gdzieś obok pojawia się
nazwa POST REGIMENT. To częste zestawianie ich obok siebie należy traktować
jako skrót naprowadzający na personalno – mentalne podobieństwa, które
oczywiście istnieją. Mimo to MORUS i POST REGIMENT to oddzielne pary kaloszy. Nowicjusz MORUS już na starcie wydaje się byćbardzo autonomiczny. Gra
inaczej, po swojemu i z równie wielkim polotem. Sprawia wrażenie, iż nie potrzebuje żadnej trampoliny
z przeszłości by kogokolwiek do siebie przekonać. Bez niepotrzebnych spekulacji
jest jednak coś co łączy oba te byty. Tym czymś jest punk rock podany na wysokim poziomie. Wartościowa
płyta ! j.Ap(styczeń
2019)
HEATSEEKER
„Infected Society” 12”LP, 2018,
REFUSE, 142
Przyznaję, że trochę przegapiłem tą płytę. Puszczona raz najprawdopodobniej
podczas jakichś prac przeleżała spory czas zanim wróciła „na talerz”. Terminu
ważności nie posiada więc i słuchać można wtedy kiedy się chce. A refleksje mam
takie…
W czasach niepotrzebnie minionych crustowa ikona wschodu SANCTUS IUDA
wyśpiewywała, że „nienawidzi społeczeństwa” dziś równie mroźnym uczuciem szasta
doń hardcore’owy HEATSEEKER. Oceny zbieżne choć oddalone pomiędzy sobą o 20 lat
uświadamiają, że świat ku lepszemu nie posunął się ani o cal. O zgrozo społeczeństwo
będące dzieckiem a zarazem kreatorem tegoż
świata jest poważnie chore. Dolegliwości te dostrzega i punktuje HEATSEEKER. Ich
drapieżny, szorstki i mocno współczesny HC bez krzty domieszek jest idealnym
tłem do tych mało sympatycznych diagnoz. Na 8 utworów warszawiacy nie
przejawiają jakiegokolwiek śladu sympatii do otoczenia. Nie pałają doń w żaden cieplejszy
sposób. Nie pragną utulić świat w ramiona ani też na siłę udowadniać, że jest
cudownie. Jest to o tyle ciekawe, że ekipa (widziałem na żywo raz czy dwa) sprawia
wrażenie poukładanych ludzi o pogodnej aurze.
Przy okazji wsłuchiwania się w „Infected Society” łapię się na pewnej myśli.
Dociera do mnie, że chyba wolę depresyjne lecz szczere zapisy odczuć od dyżurnych, sztucznych, pompatycznych
i z perspektywy czasu lekko głupkowatych pieśni o jedności sceny, załogi i
wiecznej młodości wyśpiewywanych przez podstarzałych 40 i więcej latków.
HEATSEEKER odarty jest z takich naleciałości. Na płycie rządzą:
tytułowy: „Infected Society”, lekko „sunrise’owy” - „Keep Walking”, „Your
Choice” oraz spinający całość „Dead Man Walking”. Solidna rzecz. j.Ap(styczeń 2019)
EL BANDA „Wiatr sieje nas” LP/CD, 2018 PASAŻER
Podobno jedynie słuszny podział dzieli muzykę na poważną i rozrywkową.
Intuicyjnie czuję, że muzykolodzy takąEL BANDĘ zaliczyliby do rozrywki. Przywilej nie bycia ekspertem pozwala
mi na zdanie odmienne. „Wiatr sieje nas” to płyta na wskroś poważna odarta z
krotochwil i memowatych heheszek. Płyta poruszająca tematy fundamentalnie istotne, przy której warto się zatrzymać i pomyśleć.
Pomimo ciężaru gatunkowego jaki niesie jej przesłanie zaczyna się instrumentalnym
pstryczkiem w nos dla organizatorów dużego koncertowego eventu. Pstryk tkwi w
tytule i jest jedynym żarcikiem na jaki pozwala sobie EL BANDA w tym wejściu.
W dalszym ciągu tej wielowątkowej opowieści bywa: donośnie, rewolucyjnie,
obrazoburczo i prowokacyjnie. Jest bardzo pro kobieco i pro wolnościowo. Numer
po numerze tekst za tekstem odkrywają bolesne
rany będące efektem konserwatywnych wzorców zachowań, anty emigranckich postaw, nacjonalistycznych egoizmów czy rasistowskiego szlamu jaki ostatnimi czasy wybił w Polsce i Europie. Nad całością góruje pewien rodzaj smutnego
romantyzmu coś na kształt melancholijnej tęsknoty za światem, w którym byłoby nam
lepiej. Dzięki temu nie można odmówić
jej również pierwiastka gorzkiej przebojowości.
Dźwięczny, klarowny bas, urzekająca chrypka, bardzo liryczne (momentami)
partie gitar („Elena” gdzie ja to słyszałem ?) i panująca nad wszystkim
miarowym bitem perkusja ukazują profesjonalizm zespołu. Jednak tym czym wg.
mnie EL BANDA najbardziej ujmuje jest ponadprzeciętny zmysł aranżacyjny. Bez
niego najbardziej ważkie teksty nie maiłyby aż takiej mocy. Zmysł o którym mowa
na tym krążku eksploduje !
Na „Wiatr się nas” sięgnięto po
kapkę inne środki niż dotychczas. Zespół cały czas pozostając niezwykle
ekspresyjny, tym razem potrafi być też dojrzale stonowany. Konstrukcja wielu z utworów
to majstersztyk łączący dwa skrajne żywioły. Dzięki tej umiejętności EL BANDA
nie pozostawia słuchacza obojętnym. Naciska na takie czakry, odblokowanie
których wyrywa z odrętwienia. Panuje nad emocjami kanalizując je punktowo.
Precyzyjnie kieruje je tam gdzie chce by były skierowane. W momentach, w
których dramaturgia opowieści instynktownie podpowiada złość EL BANDA wybucha.
Tam gdzie nakazuje wstrzemięźliwość EL BANDA tonuje. Wszystko to czyni kunsztownie dzięki czemu
zarówno wybuchy złości jak i momenty wyciszeń podbijane są po trzykroć w swej skali.
Ta płyta to bulgoczący gar uczuć: pełen smutku, bólu, złości i niezgody.
Pobudza tekst, pobudza muzyka, pobudza symbioza jednego z drugim. Emocjonalny
Olimp. Zespół zasługujący na swą charyzmę. Momentów do wspólnego śpiewania podsunięto
tu wiele. Koncerty będą magiczne !! j.Ap(styczeń 2019)
GOVERNMENT FLU
„KFJC Session” 7”flexi 2018,
REFUSE, 146
Sesja nagraniowa GOVERNMENT FLU zarejestrowana podczas ich drugiej
trasy po USA (2016) w rozgłośni KFJC w Los Altos Hills w Kalifornii. Nagranie
materiału transmitowane na żywo znalazło zwieńczenie na nietypowym a
przynajmniej bardzo rzadkim materiale jakim jest płyta flexi. Dla niewtajemniczonych
to takie cienkie chucherko wyginające się na wszystkie strony przy byle
podmuchu. Ten delikatny nośnik zawiera nagrany na 100% około ośmiominutowy set GOVERNMENT FLU z
utworami: (A) „Sold cheap”, „To The Grave”, „Guild Trip”; (B): „Tension”, „Live
Your Lie”, „Szczury” (TRAGEDIA cover) oraz „”Facless”. Oczywiście wszystkie w
stylu do jakiego zespół zdążył już przyzwyczaić. Długowłosi harleyowcy pozrzeszani
w klubach motocyklowych raczej nie znajda tu kobylastych suit dla siebie. Wigor
tych nagrań pokazuje, że pierwszy, rodzimy D.I.Y. band wizytujący Stany był w
wyśmienitej formie podczas tej trasy. Singiel zawiera okazały booklet z
tekstami oraz sporą ilością zdjęć i flyerów dokumentujących obydwie wycieczki zespołu
za ocean. Podczas dwóch wizyt zagrali tam w sumie 31 koncertów. To flexi to
elegancka pamiątka dla nich samych oraz super dokument, dla tych którzy chcieli
by choć w części poczuć atmosferę ich przygody i zagranych podczas niej gigów. Ladies and gentleman !! GOVERNMENT FLU in USA
raport on flexi plate !!! j.Ap(styczeń
2019)
REGRES
„Tu i teraz” 7”EP, 2018, REFUSE, 148
Na nowe nagrania REGRES zawsze
czekam jak na list od dobrych znajomych. Kiedy się pojawi z ciekawością
sprawdzam jak się mają i co u nich słychać. Zarówno wcześniej jak i tym razem
ekipa słowami Pawła daje do zrozumienia, że trwa przy swoim. Nadal wbrew
wszelkim złym okolicznościom podkreśla rolę wspólnoty, przyjaźni i sensu wiary
w młodzieńcze ideały. W mocno osobistym ukierunkowanym wewnętrznie przekazie zaczyna
zauważać istotę przemijania. Dostrzega nieubłagane skutki upływającego czasu.
REGRES uświadamia sobie, że z każdym dniem co raz dalej jest od YOUTH a bliżej
do OLD CREW. Mimo tej świadomości zespół nie chwyta się martyrologii.
Podkreśla, że życie trwa „Tu i teraz”. REGRES a.d. 2018 będący „tu” twardo
przeciwstawia się agresji, homofobii i degradacji uczuć („Precz”). Jeśli
wspomina („Być z Tobą”) to robi to by ukazać przeszłość jako fundament do tego
co jest teraz. Zaś najważniejsze w tym co teraz uznaje bliskość z innymi
ludźmi. Dzięki tej bliskości i poczuciu wspólnoty mamy szansę nigdy nie być
samotni („Połączenie” & „Schronienie”). Śledzę ich i kibicuję. Staram się porozmawiać
gdy nadarza się okazja. Okazji co raz mniej. Na szczęście są płyty takie jak
ta. Płyty zespołów potrafiących bez wzbudzania szumu, dojrzale opowiadać co im
w duszy gra. j.Ap(styczeń 2019)
limit
regular EMBITTER
"Season Of Solitude" 7"EP, 2018,
BOUND BY MODERN AGE (D)
No proszę jakie miłe zaskoczenie ! Okazuje się, że można kupić coś „w ciemno” bez
wcześniejszego rozpoznania „bojem” i nie żałować. Dokładnie takim przypadkiem jest debiutstołecznego
EMBITTER.Singiel nabyty wraz z
stertą innych płyt zaskoczył od pierwszych taktów#1: „Rain On The Parade”. Z wysłużonych
Altusów popłynął mega zmetalizowany HC czy jak kto woli metal ze śladami tegoż
HC zakorzeniony w głębokich latach90.
Uruchomiło się całe mnóstwo skojarzeń. LIAR, ARKANGEL, CONGRESS, DEFORMITY oraz
całej tej dość popularnej ówcześnie sceny H8000. Zespoły tego nurtu miały już
swoichnaśladowców w Polsce by
przypomnieć choćby INFLEXIBLE jednak EMBITTER robi to lepiej. #2: „Sea Of
Shame” – drugi w kolejności – powala potęgą brzmienia i utwierdzając w
przekonaniu, że ten projekt to nie żart.. #3 : Collide” – no i zaczyna się
robić mocno amerykańsko. Trójeczka to najbardziej hardcore’owy moment tej
randki. Intensywność gitar, moc sekcji, dobry wokal szerokim łukiem omijają w
niej kwadratowe aranżacje protoplastów tego stylu nad Wisłą.Nie ma dziwne trochę lat minęło a osłuchana
młodzież grać potrafi. Ta na bank (!). #4: „Surrender” metalcorową
kanonadąna finał przypieczętowuje in
plus moje zaskoczenie. Debiut wydany w Niemczech gdzie obecnie najwyraźniej
przesunęło się europejskie epicentrum takiego grania.Na nowej taśmie „Orwellian” (wydanej już u
nas: Youth 2 Youth) zapodają cover MORNING AGAIN przez co kwintet EMBITTER
zaskarbił mnie ostatecznie. Powiedzieć, że warto to sprawdzić to jak nic nie
powiedzieć.j.Ap (październik 2018)
regular
limit PROTEIN
"Alive" 7"EP, 2018,
REFUSE RECORDS, 147
W natarciu - młodzi, gniewni,
trzeźwi iwysportowani.Krakowski PROTEIN ze swoim staro-szkolnym HC w katalogu REFUSE
zajmuje 147 numer jak ulał wkomponowując się w dominującą stylistykę wytwórni. Chłopaki
tworzą rodzimą wizję amerykańskiego straight edge hardcore bezcienia siermięgi i z dużym wigorem. I choć zespołów
pielęgnujących ten styl jest cała masa to słuchając PROTEIN można o tym
zapomnieć. Niby old school, ale bez bezmyślnej galopady. Niby nie pędzą a
jednak jest w tym polot i dostatecznie duża dawka pozytywnej adrenaliny.Realizacyjnie płyta nagrana wzorowo co nie
zawsze udaje się w tej stylistyce. Na wyróżnienie zasługują brzmienie basu oraz
barwa głosu wokalisty. Teksty to wewnętrze przemyślenia odarte z
moralizatorskiego zacietrzewienia, przez co wg. mnie o wiele bardziej potrafią
skłonić do refleksji potencjalnego odbiorcę vide „Give It Up”. Ten sześcio
utworowy singiel jest ich drugim oficjalnym wydawnictwem. Debiut to demo wydane
przez YOUTH 2 YOUTH w 2017. Słuchając tych nagrań jedno po drugim nawet głuchy
wyczuje ogromny progres. Krążek zawiera co najmniej dwa powalacze, którymi w
moim skromnym odczuciu są: „Hear Me Out” oraz „Mantra”. Na ciągle skromniej, rodzimej scenie sXe (tą
płytą) PROTEIN „zadomawia się” jako ekipa, która będzie słuchana z uwagą. Jak
sądzę nie tylko przeze mnie. Wydane z subtelną gracją. j.Ap(październik
2018)
LINE OF SIGHT
"s/t" 12" MLP, 2018,
REFUSE RECORDS, 144
Pod szyldem LINE OF SIGHT kryje się nowa ekipa z Waszyngtonu
zmontowana przez członków MINDSET, PURE DISGUST, FREE oraz PROTESTER. Nie wiem na
ile jest to projekt okazjonalny a na ile zaplanowany długoterminowo? Pierwsze demo
wypuścili w świat w 2015 a mamy już 2018 więc trochę ta przygoda już trwa. Jak
by nie potoczyła się ich historia to ta płyta jest energetyczną dawką
klasycznego posi HC w najlepszym rozumieniu. Dziewięć naładowanych pozytywnym
fluidem utworów jest w stanie rozbudzić w odbiorcy wszystko co dobre w kilka
minut. Stanowi idealny pobudzacz właściwie do wszystkiego. Przekaz i muzyka podane klarownie otulone
nimbem sXe wstrzemięźliwości co dla wielu adresatów jest dodatkowym atutem. Krążek
nie nuży nie dlatego, żezanim się
zacznie już się kończy. Nie nuży bo jest D O B R Y (!) Wychuchana odsłona LINE
OF SIGHT promowana przez REFUSE zawiera ich wszystkie aktualne nagrania; a więc
wspomniane demo oraz 7”EP (2018) wydane przez amerykańską YOUNGBLOOD RECORDS.
Więcej się po prostu nie dało. Jest krótko-zwięźle i na temat.Wprawdzie przy odsłuchiwaniu trzeba się
troszeczkę nalatać12” na 45 RPM, ale od
paru kroków do gramofonu i z powrotem jeszcze nikt nie umarł. Wysoko
rekomendowane. j.Ap(listopad 2018)
Zespół zainicjowany przez gościa z COKE BUST nie może być
melancholijną - oniryczną rozleziną. I nie jest. WALL BREAKER to polityczny,
trashujący zapierdalacz. Zainspirowany dokonaniami takich tuzów jak SSD czy
LIFE’S BLOOD w bezpardonowy sposób rozprawia się z współczesną amerykańską
codziennością made in Donald Trump. Budowanie międzyludzkich murów, szczucie
jednych na drugich (skąd my to znamy?), podsycanie strachu przed uchodźcami nie
tylko z Meksyku czy promocja egocentryzmu narodowego to postawy, które w sposób
bezpośredni lub pośredni zwalcza zespół. Ewidentnie posiadają w sobie hc/punkowy
gen obywatelskiej niezgody. Rodakom mogą kojarzyć się z GOVERNMENT FLU a nie
rodakom z czymkolwiek szybkim. WALL BREAKER pędzą (!) Pięć ciętych ripost do
czasów, których jesteśmy uczestnikami mija jak z bicza strzelił. Na żywo(vide 25 lat Refuse Records) wypadają mega korzystnie:
z sercem, z zaangażowaniem, muzycznie w pełni profesjonalnie. Moc z nich się
wprost wylewa. Jako, że są szybcy i
wściekli zdążyli już nagrać nową pełnometrażową płytę (2018). Tymczasem tej
towarzyszy bardzo zgrabna promocyjna sentencja: „To jest Trump era hardcore,
epoka budowania ścian zaś ten singiel to ścieżka dźwiękowa do ich
przełamywania”.Nic dodać nic ująć. j.Ap(listopad 2018)
DOMAIN
"Retreat" 7"EP, 2018,
REFUSE RECORDS, 139
DOMAIN to niemiecki youth crew straight edge hardcore z Mannheim nieznany mi dotąd zupełnie tak jak większość
tej sceny. Na koncie dwie demówy (2015 i 2017) + tegoroczny debiut na EP w
stajni REFUSE. Siedem numerów zaproponowanych na płycie zagrane jest bardzo
poprawnie jednak bez większych uniesień dla mnie jako słuchacza. Teksty mocno
osobiste. Sięgają najwyraźniej głęboko do doświadczeń autora przez co (wg.
mnie) obarczone są dużym prawdopodobieństwem niezrozumienia. Założenie, że
popełniono je świadomie a nie jako wypełniacz (bo coś śpiewać trzeba) doprowadziło
mnie do wielokrotnych prób odczytania sensu. Niestety na koniec zawsze wychodził
mi jakiś freudowski galimatias. Kodyfikacja liryki jak dla mnie nie do
odgadnięcia.
Zespół przez mego przyjaciela reklamowany jest jako „jeden z
najmocniejszych filarów sceny Deutschhardcore”. Dlatego też nie skreślam DOMAIN
definitywnie zostawiając sobie szansę na zrozumienie ich wyjątkowości za czas
jakiś. Brzmią przyzwoiciejest więc nadzieja,
że może następnym razem załapie o co kaman. Tymczasem sorry. j.Ap(listopad 2018)
THE FOG
"s/t" 7"EP, 2018,
REFUSE RECORDS, 141
Płyty też potrafią być jak pudełko czekoladek Forest !! Nigdy do końca
nie wiesz na co trafisz. THE FOG to tarzanie się w mega chropowatym czadzie takim troglodycko dekadenckim i z żyłami na skroniach po linii SHEER TERROR. Zero
słodkości, zero delikatności, zero subtelnych wzdęć. Silnie naładowany emocjami
wokal bucha energią zadając ciosy maksymalnie zdartym gardłem. THE FOG powala
siłą prostych środków. Przez osiem numerów wali słuchacza obuchem w łeb. Zero
ceregieli, zero cackania – co na wątrobie to na języku. Sztandar z napisem
„KILL THE SOFT !!” dumnie powiewa nad tym bandem. Jakoś tak idealnie pasują mi do koncepcji HC
promowanej przez rodzimy RATEL. Otrzaskani w poprzednich projektach: Mind Trap,
Vowels, Nothing, The Tangled Lines czy Highscore na instrumentach poczynają
sobie swobodnie.Wygrywają te swoje
szorstkości nad wyraz finezyjnie.
Okładka płyty to oddzielna para kaloszy. „I jeśli mam być szczery a ja
od dzisiaj chcę być szczery to jest nie miły fakt”. Niemniej wkomponowuje się w
zakładany (jak sądzę) programowy art-prymitywizm całości. Pomimo, iż zespół
spoza mojej galaktyki estetycznej płyta bardzo fajna.j.Ap(listopad 2018)
Nie od dziś wiadomo, że w sensie społecznym punk oznacza większe lub
mniejsze zbiorowości. Najczęstszym ogniwem łączącym załogantów są zespoły
skupiające wokół siebie oddane grono przyjaciół. Wyjątkowe miejsca posiadają równie
integrującą siłę, która przyciąga do nich ludzi, scalając ich relacje i tworząc
więzi. Jednym z miejsc o takim charakterze jest Dublin oraz funkcjonujący w nim
Karate Klub.Dowodem na jego
integracyjnych wpływ jest kompilacja zespołów, powstałych w dużej mierze z
pomysłów zrodzonych podczas treningów. Dublińska załoga prócz sportów walki
pielęgnowanych w tym klubie wygenerowała z siebie spore grono ciekawych kapel oraz
wydała płytę z zapisem ich nagrań. Towarzysko i muzycznie mamy tu
multikulturowy koloryt. Zespoły grają najprzeróżniejsze odmiany punkowego hałasu.Jest ich aż 18 co świadczy zarówno o sile tej
załogi jak i mocy oddziaływania tego miejsca. Każdy z pewnością znajdzie tu coś
dla siebie bo spektrum stylów jest szerokie. Na płycie pojawiają się także rodacy
współtworzący m.in. POŻOGĘ, ŻONĘ ZŁĄ czy THE BLOW INS. Kompilację zdobi okazały
bootleg przedstawiający historię klubu, opisujący zespoły oraz opowiadający o
skupionej wokół tego wszystkiego społeczności. Jego część drukowana była w 418
numerze amerykańskiego MAXIMUM ROCK'N'ROLL jako raport z dublińskiej sceny. Ta
płyta to sympatyczny prezent dla wielu.Największy oczywiście dla samychtwórców, ale nie mniejszy dla postronnych obserwatorów. Jestem pewien,
że uczestnicy tego projektu po latach wspominać będą dubliński rozdział z dużą
nostalgią. Myśląc o nim ciepłogdziekolwiek rzuci ich los. Nakład 500 sztuk. Najlepiej szukać u
dublińskich punków urodzonych tu. j.Ap(październik
2018)
SUROWICA
„Prochy” CDR, 2018 D.I.Y. wydawnictwo zespołu
To już nie trend i nie modato już
szeroki nurt płodzący projekty prześcigające się w tworzeniu archaizmów. Patent
jest prosty i w zasadzie w każdym przypadku podobny. Ludzie z ponadprzeciętną umiejętnością
gry oraz praktyką w kilku rozpoznawalnych zespołach łączą siły i grają szorstkie,
chropowate, oparte o zarzucone dobrych kilka dekad temu brzmienia. Tak sformułowały
się m.in.: ALERT ! ALERT!, ŻONA ZŁA czy ostatnio
JAD.
W oparciu o tą idee (jak mniemam) powstała też SUROWICA. Urodziła się
w Wołowie z inicjatywy Marcina (znanego m.in. ze STEPHANS) oraz Konrada nie
znanego mi bliżej (za co przepraszam). Jak to w takich przypadkach bywa
dominuje dobrze pojęty muzyczny brud oraz ogólny brak nadziei, przygnębienie i
egzystencjalny ból w tekstach. Zero radości, zero euforii, zero słodkich
piardów. SUROWICA cywilizując CRUST jest jak gorzka czekolada posypana
pieprzem. Bez walców, bez blastów, choć ze sporą ilością zwolnień mogą kojarzyć
się z szybszą wersją swych sąsiadów z GAUANTANAMO PARTY PROGRAM. Jechane jest
równo, po całości i bez jakiejkolwiek wrzawy wokół zespołu. Chyba że mnie coś
ominęło ? Czernie liryczne i czernie graficzne wypełniają sześcio-utworowy
krążek wydany własnym sumptem (50 sztuk). Trafiłem przez przypadek jako wypełniacz
do innych zakupów, Najfajniejszy numer: „Ten sam cień”….zresztą co tu dużo
gadać fajne są wszystkie. Marcin zdradził emo w urzekającym stylu !! Dawać ich
na festiwale i inne duże lub kameralne bale ! j.Ap(lipiec
2018)
Z pielęgnowania tradycji grania jak VERBAL ASSAULTchilijski REMISSION uczynił oręż. Zespół
powstał w Santiago De Chile w 2008 i już po roku przedstawił się światu płytą
„Accept”, która moim skromnym zdaniem mogłaby być kolejną pozycją w dyskografii
VERABL gdyby ten istniał. Tym krążkiem młodzieńcy z REMISSION zdobyli uznanie wśród
wielu ludzi na świecie a ja zdecydowanie łapię się do tej grupy. Od tego czasu
wypuścili trzy siedmiocalówki(2010,
2011, 2012 ) z czego jedna to split z
amerykańskim POLICE & THIEVES grając sporo dobrze przyjmowanych koncertów
również w USA. W tym roku (2018) nakładem chyba już definitywnie amerykańskiego
REACT! ukazał się krążek „Enemy Of Silence”. A na nim REMISSION nadal
skrupulatnie i po mistrzowsku odtwarza brzmienie V.A. Ze szwajcarską
dokładnością tak jak oni sprzęga gitarami, ma identyczne zaśpiewy, buduje
napięcie i w ten sam sposób tworzy aranże. Nowym wątkiem w kontrze do debiutanckiego
„Accept” są tu melodyjne wokalizy, które w kilku momentach wyrzucają REMISSION
z magicznego kręgu wpływu VERBAL wprost w ramiona innej potęgi lat 90 – DAG NASTY. Kapkę
tego jest więc dla psycho kiboli V.A. potrzeba trochę czasu by je mogli oswoić,
ale da się !W ich graniu nadal słychać
zdecydowane piętno zespołu z Newport (Rhode Island) zaś oglądając ich sztuki i
obserwując jak ruszają się po scenie gładko można uwierzyć w reinkarnację. Tych
pięciu „gnojków” są jak ostatni Mohikanie w pielęgnowaniu pamięci po jednym z
najistotniejszych zespołów dla sporej rzeszy ultrasów V.A. Nasz umęczony kraj
też ma ich kilku. By było nas więcej słuchajcie VERBAL i słuchajcie REMISSION,
które w 2018 nadal jest cholernie dobre w tym co robi. j.Ap (lipiec 2018)
Istniejący od 2012 opolski AUGUST LANDMESSER od początku bardziej niż
z niemieckim bohaterem - co to hajlować nie chciał - kojarzy mi się z Kubą Kunyszem,
który odkąd pamiętam także nie chce. Przez sześć lat projekt ów dawał o sobie
znać sporadycznymi koncertami, głównie w południowo zachodniej części kraju w
sposób zamierzony pokazując się w towarzystwie zespołów sceny D.I.Y. HC/P. Wiosną
2018 AUGUST zadebiutował LP splitem z czeskim TEDem KACZYŃSKIM a w „kilka chwil”
po nim idąc za ciosem wysmażył pełnometrażową samodzielną płytę w formacie CD. Trzon
nagrań na obu wydawnictwach jest ten sam. Trzeba jednak przyznać , że zespół
uczynił bardzo wiele by uatrakcyjnić wersję kompaktową. I tak wzbogacają ją trzy
dodatkowe utwory, dwa remiksy oraz znamienici pomagierzy i pomagierki. W żagle
projektu AUGUST LANDMESSER co sił w płucach dmą m.in.: Ania (ex. EFAE obecnie
L.A.S.T.) – w utworze „Kurwy z piekieł”, Małgosia (PAST) – w kawałku „Wyspa”,
za szykowną oprawę graficzną odpowiada Nadan Sarvan, remiksów dokonał duet Thom
Ash i Dawid Chrapla z industrialnego Synapsis, całość zmiksował Marcin Czajka (dawniej
COALITION, SUNRISE, 1000 INCH SHADOWS i Bóg wie co jeszcze). By tego było mało
za warstwą tekstową stoi Artur „Łosiek” Topczewski znany m.in. z BLOWINS i ŻONY
ZŁEJ. Przyznaję, że efekt pracy zespołu i sporej armii zaciężnej jest ciekawy. Jeeebudu
(!!!) w wykonaniu AUGUST LANDMESSER jest wyraziste, ostre, mroczne i monumentalne. Słuchać tu noise,
screamo czy polaną postpunkowym sosem ciężką zimną falę. Wyraźnie odczuwalne są
echa HIS HERO IS GONE oraz NEUROSIS. Na płycie ścierające się ze sobą różne pomysły
przez co nasuwa się wrażenie, iż zespół właśnie teraz wykuwa swój ostateczny
styl. Udział niewiast w nagraniu tego krążka podobno już przyniósł dołączenie
do składu żeńskiego wokalu w osobie Karoliny z WORLD HISTERY X. Ruch ten na
pewno pomoże obronić wspaniałe pomysły choćby takie jak wspominana „Wyspa” podczas
recitali na żywo. Potwierdza to także moją teorię o nieustannym poszukiwaniu finalnego
oblicza dla tegoż projektu, który wg. mnie idzie w interesującym kierunku.
Jedno jest pewne scenie D.I.Y. przybył ciekawy „zawodnik” a rok 2018 jest
dla niego najwyraźniej przełomowy. j.Ap(lipiec 2018)
WASTE
„Executioner” 7”EP, 2018 REFUSE RECORDS
Szwedzkie zespoły w swej przeważającej mierze zawsze mnie intrygowały.
Właściwie nie przypominam sobie sytuacji, w której jakiś z nich przysporzył mi totalnego
zawodu. WASTE nie jest pod tym względem wyjątkiem. Nie dość, że ich debiutancki
singiel nie przynosi rozczarowania to jeszcze przyjemnie łechce moje narządy
słuchowe brzmieniem a bezkompromisowym, lewicującymprzekazem utrwala przekonanie, że nie jestem sam w takim
a nie innym odbieraniu świata. Jeśli
kogoś to interesuje omawiany kwintet pochodzi z Göteborga i nie tylko wśród
autochtonów uznawany są za sporą nadzieję radykalnego politycznego Straight
Edge. W żadnym z sześciu utworów nie stosują półśrodków. Grzeją uroczo bez
cienia kwadratowej siermięgi.Jak treser
z bicza trzaskając te swoje numery na ostro. Sądząc po notce biograficznej
wszyscy grali już w różnych projektach (LOSE THE LIFE czy THE HAMMER) jak długo
nie wiem - więc trochę w ciemno kwalifikuję ich do starszych juniorów.Jako WASTE robią na tej
startowo-rozpoznawczej płycie naprawdę dobre wrażenie. Całość podana zwięźle
bez pseudo artyzmu w mieszaninie stylów od klasycznego HC 80 poprzez d-betowy
zaśpiew aż po schizmowate zwolnienia. Kwintesencją zero-jedynkowego przesłania
WASTE jest obrazek zdobiący insert: pięknego „tulipana” dostaje na nim jakiś
hitlerowiec. Gdy nagrają coś większego może być o nich dużo głośniej. j.Ap(maj 2018)
THE LOWEST „Doomed” LP/CD, 2018,
PASAŻER / CRECER RECORDS
Trzeci THE LOWEST być może nie jest tak zaskakująco odkrywczy jak
pierwszy („s/t” 2012), ale też nie okopuje się na raz zdobytych pozycjach jak
drugi („Divided” 2014). Nowy THE LOWEST w swym rozwoju daje co najmniej kilka
kroków na przód. Wgniata brzmieniem, ujmuje sobą kawałek po kawałku,
przesłuchanie po przesłuchaniu, systematycznie, miarowo i na trwale. W tej
odsłonie THE LOWEST jest jeszcze bardziej apokaliptyczny, depresyjny i
złowieszczy. Snuje wizje w głębokim mroku nadając swoim opowieściom piętnoostatecznych ostrzeżeń.Wszystkie dziewięć utworów tworzy bardzo
spójną całość sprawiając wrażenie
głęboko przemyślanego zabiegu. Czegoś na wzór terapii szokowej wymierzonej w
słuchacza. Terapii, w której miejsce młota odgrywa perkusja, rolę chłostających
biczy spełniają gitary zaś podprogowe komunikaty aplikuje rozkrzyczany wokal. Nowy
THE LOWEST jest jak jeździec ostateczności, jest jak czarne, obrzmiałe, stalowe
chmury nadciągającego na ludzkość nieuniknionego Mordoru. Nowy THE LOWEST
bezpardonowo przypomina o dniu, w którym każdemu z nas przyjedzie odejść
ścieżką wszystkich ludzi (Sheol); uwydatnia niesprawiedliwości (The Nation Of
Slaves); ukazuje kruchość zaklętego w ciele życia - życia, w którym jedni
zjadają drugich (Ritual). Nowy THE LOWEST odrzuca boskie przywództwo (XXIII);
zadaje pytania, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi (Void) byostatecznie rozpalić chęć poznania i
uzewnętrznia pragnień (Nataruk). Bo nowy THE LOWEST idzie kilka kroków na przód
w bardzo dobrym stylu !! j.Ap ( maj 2018)
ORPHANAGE NAMED EARTH
"Re-Evolve" CD, 2018 ARGONAUTA RECORDS
ORPHANAGE
NAMED EARTH powstał w 2015 roku w głębokiej konspiracji godnej dużej sprawy. W
prenatalnym okresie był jak burzowa chmura nabierająca potęgi i mocy. Wszystko
działo się po cichu, powolnie zrozmysłem, bez
zapeszania by nie stać się chmurą, która zrodzi jedynie kapuśniaczek. W lutym
2016 zespół zdekonspirował się w przestrzeni publicznej rozsyłając swoje demo. Deszcz
„ochów” i „achów” utwierdził pomysłodawców tej „intrygi”, że jest co najmniej
dobrze. Od tego momentu już bez większej krępacji ORPHANAGE NAMED EARTH z
nagromadzonym potencjałem zaczął swoiste „gradobicie” na koncertach w kraju
Lachów. Mimo to zespół nie poprzestał na odcinaniu kuponów dalej knując swoje. W taki oto sposób testowana od
samego początku partyzancka taktyka „przyczajki” spłodziła pełnometrażowy
materiał „Re–evolve”. Jak sami twierdzą” „…to opowieść o romantycznym myśleniu
o świecie pokoju, szacunku dla życia ludzi i zwierząt oraz wyzwalaniu ziemi,
spotykająca się z brutalnością metalu, crustem d-beatiem i ostrymi, ale
atmosferycznymi gitarami”. Na „Re-evolve” mamy do czynienia z dużą finezją i
wyczuciem stylu. Transowość utworów jest wręcz hipnotyczna. ONE wciąga
słuchacza w swój świat mroku, grozy i tajemniczości. Miota nim swoimi
nawałnicami, ale pozwala też na regulowanie oddechu w chwilach kojących
zwolnień. Układ utworów sprzyja wrażeniu, iż wszystkie „puzzle” na „Re-evolve”
poukładane są dokładnie tam gdzie być powinny. Ładunek energii skumulowanych na
niej jest olbrzymi. Orkiestra współgra z wokalem – wokal współgra z orkiestrą.
Symbioza w szaleństwie oraz symbioza w tonowaniu szaleństwa. Głośno – cicho,
cicho – głośno, szybko – wolno, wolno – bardzo szybko. Niby wszystko już było,
ale w wydaniu ONE dodany jest jakiś nieokreślony nowy pierwiastek. Dla mnie
jest nim wszechogarniający NIEPOKÓJ budowany i rozładowywany przez aranżacje.
Szczególnie czuć to na żywo. Ładunek energii przed ich gigiem jest tak
plastyczny, że można go kroić nożem. I wyczuwa się go na długo nim padną
pierwsze dźwięki. Czuć to na „Re-evolve” i co najważniejsze czuć na gigach.
Płyta
kompletna.j.Ap(maj
2018)
SANCTUS IUDA
wysyp LP/CD/EP
20
lat grobowej ciszy i raptem o SANCTUS IUDA huczy. Na zegarach połowa kwietnia
a.d. 2018 a ta załoga ma za sobą już jeden (euforycznie przyjęty) koncert oraz
trzy wydane w niesamowitym tempie płyty: retrospektywny „Disco” 2x LP / CD jak
też split: z DISCLOSE (LP – nowość) i odkurzony split z DOG ON A ROPE (EP). Do
tego bucha im z uszu energią, której aż nadto i obdzielić by nią można nie
tylko dwa zaplanowane reczitale, ale z dziesięć takich zabaw. Amok na ich
pierwszym reunion szoł wskazuje, że zakurzony zębem czasu crust za sprawą tych
jagomości odczarowany został jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Obywatel Wojciech K. & Company swym pojawieniem uaktywnili wielu dobrze
zakonspirowanych pochłaniaczy tego gatunku rodem z lat 90. Wystarczył „impuls /
pstryk” z ich strony i ukazują się płyty, pojawiają się dawno niewidziani
ludzie, odżywają idee i wspomnienia. Mają dar skurczysyny to na pewno. Do tego
kreują opowieść o sobie z dużym pietyzmem i przytupem, ale trzeba przyznać, że
rozważnie. Szkoda, że ta ekipa tkwiła w zlodowaciałej disneyowskiej
bezczynności 20 lat. Wyobraźnia podpowiada, że ich komentarze do współczesnych
wydarzeń mogłyby co rusz zdobić okładki gazet czy paski telewizyjnych
wiadomości, zaś Nergal mógłby od nich uczyć się artystycznych niedomówień.
Naprawę szkoda tych 20 lat…….na otarcie łez dla wszystkich Tych co nie widzieli
kiedyś i Tych co chcą sobie przypomnieć obecnie 29.06.2018 - Ultra Chaos Piknik
vol. 10 Żelebsko k./Biłgoraja + 13.07.2018 - DIY Hardcore Punk Fest vol. 14 Gdynia
-------„prosto z piekła SANCTUS IUDA !!!” Ja również może się skuszę. j.Ap (kwiecień 2018)
APPRAISE
"Leap Of Faith" 7" EP, 2017
REFUSE RECORDS
Katalońskiemu APPRAISE kibicuję od pierwszego singla, który ukazał się
stosunkowo niedawno bo w 2012 roku. Od debiutu tej załodze udało się wysmażyć
dobrze przyjęty pełnometrażowy (jak na warunki HC) album „Deeper Than That”
(2014). Płyta spodobała się na tyle, iż doczekała się drugiego tłoczenia - a to
już „spore coś” w tej mocno chimerycznej społeczności.„Leap Of Faith” czyli ich trzecie wydawnictwo
(nie licząc demo) ukazuje się w trzy
lata po wspomnianym „dużym” krążku (2017) i stanowi swoistą kontynuację
pomysłów na nim zawartych. Nowy APPRAISE brzmi ciężej, szybciej, energiczniej.
Te trzy elementy składają się wg. mnie na ewidentny postęp. Bezapelacyjnie kombinują
by odbiorca ich opowieści bez hamulców poczuł tą pasję i serce. I choć poszukiwacze
rewolucyjnej odkrywczości płyt typu „The Shape Of Punk To Come” mogą kręcić
nosem to APPRAISE „Leap Of Faith” mnie po ludzkubierze. I to bierze nie od dziś. Z tego
miejsca życzę im by zapodali jeszcze kilka takich „brań” – szczerych,
soczyście wyrazistych i solidnych w swym „rzemiośle”. j.Ap(kwiecień
2018)
ŻONA ZŁA
"Sesja 2", MC, 2018, STARY CAP RECORDS / GOING POSTAL RECORDS
ŻONA ZŁA wściekła się po raz
drugi. Również i tym razem to poważana awantura, a nie jakieś tam niesforne
przekomarzanie. Zupełnie zignorowali moją prośbę o coś optymistycznego
pokazując, że szanujący się zespół z charakterem jakichkolwiek życzeń spełniać
nie zamierza. Kręcą więc intensywną burzę z ulewą pretensji i gorzkich
refleksji zamiast deszczu. Z buta w noch dostaje świetlana przyszłość: „Koniec
blisko, zdycha wszystko” (Idź i patrz), „Kolejna kartka w kalendarzu, kolejny
zmarnowany dzień” (No future – DEFIANCE cover); brzytwą po szyi obrywa
codzienność: „Na siedząco przed ekranem, wszyscy razem wyzdychamy. Zbombardują
nas seriale i zasypią nas reklamy” (Marazm), „Brakuje na czynsz, brakuje na
prąd, brakuje na wczasy – nie ruszam się stąd” (High Life); młotem w łeb
dostaje przaśna i koślawa religijność: „Matki polskie, matki boskie. Niechaj
będzie pochwalony. Naród z wioski, król żydowski na różańcu powieszony” (Matki
Boskie), nie oszczędzają wygasłych, sflaczało-apatycznych załogantów: „Gdzie
się podziali wczorajsi buntownicy? Spętani kredytami żyją jak niewolnicy”
(Fala).
Na moje chłopskie ucho muzycznie
ŻONA ZŁA miesza w swoim kotle trzy sprawdzone w tej konwencji składniki a
mianowicie: patenty DISCHARGE – MOSKWY (z najlepszego okresu) oraz SIEKIERY tej
z obuchem bez syntezatora. Przyprawia to wszystko krystalicznie autentyczną,
czarną poezją autora z korzeniami w Małkini Górnej. Dla urozmaicenia dokłada
kapsułę czasu w postaci brzmienia. Laryngolog by się pochlastał lecz kochający
stare czasy mogą dostać orgazmu podczas wsłuchiwania się w tekst z uchem przy
kolumnie. ŻONA ZŁA zapewnia więc estetyczną cofkę 30 lat wstecz wprost do dni
gdy puchły nam małżowiny od pierdzących membran Kasprzaków czy Grundigów na
baterie. By całość miała ręce i nogi taśmę zdobi okładka, której minimalizm
przebija tylko pole do gry w kółko i krzyżyk. j.Ap (marzec 2018)
PS. Nakład dość ograniczony: sztuk czterdzieści na ponad 7
miliardów ludzi zamieszkujących tą planetę.
WORLD HISTERY X
„Cywilizacja śmierci” CDR, 2017
D.I.Y. wydawnictwo zespołu.
Debiutancka płyta Śląskiego WORLD HISTERY X może się podobać.
Jedenaście utworów osadzonych w mocno zmetalizowanej stylistyce hardcore
przypominającej zespoły w jakich onegdaj lubował się chociażby Good Life
Recordings.Inteligentne teksty w
rodzimym narzeczu podane przez zadziorny, napastliwy, kobiecywokal łudząco przypominający Anię z EFAE.
Tematyka pozbawiona scenowej sztampy i oczywistych oczywistości. Treści
uderzające m.in. w myśliwych, spolegliwe kobiety, siarczyście naszpikowane
mizantropią. Dominuje w nich pesymizm, złość, rozczarowanie upadkiem
humanitarnych regułoraz ogólne
zniesmaczenie przytłaczającąnas
cywilizacją. I choć radości tu nie uświadczyszto obcowanie z tą płytą jest przyjemne. Opowieści snute przez zespół są
interesujące, do tego jego członkowie sprawiają wrażenie poukładanych
(widziałem na żywo: 161 Fest) świadomych ludzi.
Krążek zawiera hardcorową wersję wiersza Juliana Tuwima „Do prostego
człowieka” oraz wspaniały, autorskikawałek „Chwała”. Liczę, że jeszcze nie raz nas zaskoczą. Tymczasem
sprawdźcie ich na sobie. j.Ap(marzec 2018)
PERRAS SALVAJES
„Aun Queda Tiempo”
7”EP, 2017,
UP THE PUNX / LA
AGONIA DE VIVIR / DEVIANCE /
VICTIM / ROMANTIC
SONGS / SCREAMING FOR A REASON /
FUZZ T-SHIRTS /
MUERTA A TIPO / EL FARY ES DIOS /CAMPARY
Hiszpański PERRAS SALVAJES zaczynał jako męsko damski (2+2) kwartet
około 7 lattemu. Obecnie to trio (dwie
dziewczyny + koleżka). Zwróciłem na nich uwagę dzięki urzekającej okładce towarzyszącej
ich 12” „La Noche Es Más Oscura Justo Antes Del Amanecer” z roku 2014. Przepięknie
narysowany gatefold stanowi ozdobę niejednej kolekcji. Podobne mini arcydzieło
otula najnowszy singiel zespołu „Aun Queda Tiempo” zaś punktem wspólnym jest
motyw wilka. Wehterowska kreska, żywe kolory, klimat grozy, sprawiły, że
ponownie sięgnąłem po ich wydawnictwo. I choć płyta nie trafia w sedno mego
ulubionego rodzaju ekspresji doceniam ją przez pryzmat egzotyki języka
(śpiewają po hiszpańsku) oraz wyczuwalnego zaangażowania w sprawy ważne.
Cztery, szybkie (całość materiał to niespełna 7 min 56 sekund), punk rockowe,
rozkrzyczane damskim wokalem kawałki już od pierwszych dźwięków uwypuklają
temperament południowców. W tekstach podkreślają swoje zdeterminowanie w walce
ze złym światem „Contra Viento Y Marea” czy inspirują do aktywności „Que Tu
Motor Nunca Se Pare” (Twój silnik nigdy się nie zatrzyma). Z zespołów ostatnio
poznanych przypominają mi trochę brazylijski ANTI-CORPS choć nie jest to
podobieństwo bliźniacze. Do tego jak przekazał mi naoczny świadek PERRAS
SALVAJES tworzą ludzie bardzo życzliwi i pomocni. Kto nie zna warto sprawdzić i
chyba nie tylko ze względu na okładkę. (j.Aplistopad 2017)
DYLIŻANS
„A Ty nie mów mi…”
CD,2017
D.I.Y. wydawnictwo
zespołu
DYLIŻANS na początku lat 90 był regionalną gwiazdą w
Zambrowie. Powstały na gruzach HWDK KALORYFER zadebiutował na sławnym wśród co
poniektórych Punk Pikniku w Ciechanowcu w roku 1991. Grywał dobrze przyjmowane
koncerty rodzinnym mieście, bardzo rzadko docierając poza własny region. Ich
muzyka to mieszanina punk, rocka i reggae (takiego po linii The Clash). Duża
dawka przebojowości i akceptowalnych przez różną publiczność melodii jakie
wymyślał DYLIŻANS dawały im status alternatywnego guru wśród tubylców. Zespół
przestał istnieć w roku 1998 nie pozostawiając po sobie śladu w postaci nagrań.
Błąd ten naprawili byli muzycy w roku 2017 wypuszczając ten wspomnieniowy CD z
18 utworami kapeli. Materiał nagrano ponownie z dużą starannością co do
brzmienia + kilkoma zmienionymi tekstami. Całość zaopatrzono w booklet z mini
historią zespołu i garścią zdjęć. I choć znając gusta czytelników CHAOSU
propozycja DYLIŻANS wydaje się plasować w bardzo odległej galaktyce to dla
wszelkiej maści historycznych punk koneserów może być interesująca. W
ostateczności można traktować DYLIŻANS jako produkt regionalny jak babkę
ziemniaczaną czy ser z Korycina jeno do smakowania uchem. Po ostrych
bezkompromisowych czadach może wejść bez popitki. Nakład ograniczony do 200
sztuk w dużej mierze wchłonięty przez zambrowskich autochtonów, ale można
próbować szukać. j.Ap(listopad 2017)
NATIONS ON FIRE
„Strike The Match” LP, reedycja 2017
REFUSE RECORDS, # 132
Nigdy wcześniej nie miałem tego albumu nawet na taśmie. Za
to z przyjaciółmi zasłuchiwałem się w „Death Of The Pro-Lifer” wydanej onegdaj
w Polsce. Jego tematyka powalała aktualnością i trafnością w ocenie sytuacji. Chłonąłem
przekaz NATIONS ON FIRE uznając zespół za inteligentnąprzeciwwagę dla nurtu fasion Straight Edge
hermetycznie zamkniętego w obrębie sloganów o: przyjaźni –czystości i jedności.
Schludność w wyglądzie i wstrzemięźliwość w obyczajach to za mało by wstrząsnąć
posadami świata. Ba (!) za mało by zaimponować co wybredniejszym wyrostkom, do
których wielu z nas aspirowało.Zdecydowane
w swych osądach NATIONS ON FIRE wychodziło poza ten schemat. Kiedy zaś bunt
gotował się we mnie opowiedziało się po tej samej stronie. W połowie lat 90 w dywizji
PRO CHOICE miło było mieć taką drużynę.
W roku 1995 w momencie wydania „Death Of The Pro-Lifer” obok
SCRAPS czy LARM byli na szczycie europejskiego, politycznego, zaangażowanego hc
sXe. Zanim jednak to się stało w 1991 nagralidrapieżne 7” „The Demo Days” czyli przedsmak pełnometrażowego Lp „Strike
The Match”.
Ta płyta zdefiniowała NATIONS ON FIRE na zawsze. Podkreślając
swoją determinację i siłę „Iron Will” zaatakowali na kilku frontach. Wycelowali w nacjonalizm
„Flag Songs”, zorganizowaną religię „The
Nice Song”, fasadowy radykalizm „Radical But Not Cool”, europejski
korporacjonizm „Experts Agree”.
Wzywali do społecznej aktywności „Nations On Fire”,
pokazywali pięści rasistom „The Strong Song” oraz wściekłość dla ekonomii
wyzysku banków czy segregacyjnej polityki USA i Izraela „Bug In My Eye”.
Przeciwstawili się bezrefleksyjnemu wchłanianiu informacji „The Learn Song”,
wsparlifeminizm „More Hope (For A
Living Scene)” oraz walczący wegetarianizm „The Line”, wskazali kierunek ku
wartościowemu i świadomemu życiu „Dedication”.
Tuż po wydaniu „Strike The Match” z miejsca stała się
wydarzeniem zaś sam zespół dla wielu zyskał status mentora. Nie sprzeniewierzył
tego potencjału stając się ważnym głosem w dyskursie o scenie jaką dane nam
jest współtworzyć i świecie w jakim
przyszło nam żyć .
Ta płyta to bardzo istotne wznowienie ! Remaster studio AS
ONE. Zawiera booklet z przedrukiem obszernego wywiadu dla niemieckiego „CONFRONTATION”
zine (1992)*(choć we wstępiebookletu podano inaczej J), którego zespół
udzielił z okazji europejskiej trasy u boku amerykańskiego BORN AGAINST.
PS. Stojący na
półkach kolegów Lp „Strike The Match” przez lata wzbudzał moje pożądanie. W
roku 1991 nawet nie myślałem by mieć tą płytę. Dziś - 26 lat (!) po premierze dzięki
reedycji mogę po nią sięgać do woli. j.Ap(październik
2017)
FUCK IT I QUIT
„In The Shadow Of
Extinction” 7”Ep, 2017
REFUSE RECORDS, # 133
Dziki, gniewny, rozkrzyczany a do tego bardzo intensywny
hardcore punk rodem z New Jersey. W roli wokalisty Timothy Shaw znany z ENSIGN.
Mimo udziału Tima FUCK IT I QUIET to zupełnie inna para kaloszy.
W tym przypadku dominuje wściekłość, ba (!) rzekłbym, iż ta
płyta to królestwo wściekłości. Maksymalnie szybkie tempo przybliżające muzykę
FIIQ do brzegów krainy fastcore / grind odróżnia ten projekt od żywiołowego,
aczkolwiek klasycznego sxe hc ENSIGN. Tekstowo tematy bieżące
polityczno-socjologiczno-egzystencjalne. Wszystko oblane potężnym „sosem”
goryczy, żółci i złości. Gdyby ktoś szukał przykładów na radykalizację postaw
wraz z wiekiem to wg. mnie nowy projekt Tima idealnie się do podbudowania tej
tezy nadaje.
Wydane ze sporym pietyzmem, gdyż 8 minutową 7”EP zaopatrzono
w nomen omen 8 stronicowy booklet. Opakowanie tej krótkometrażowej złości
zdominowane jest przez czerń, biel i odcienie szarości, a więc kolory idealne
dla zobrazowania prawdy o stanie ludzkości. Gdyby remakefilmu 1984 Michaela Radforda na podstawie
powieści Orwela był kręcony w „modny” sposób czyli - kamerą z ręki - mógłby
swobodnie wykorzystać jakikolwiek kawałek FUCK IT I QUAIT jako soundtrack.
Z pewnością singiel zaskoczy pozytywnie kilku fanów szczerej
bezpardonowej „kawy na ławę” i to nie tylko pośród zdeklarowanych słuchaczy
ENSIGN. j.Ap(październik 2017)
MOSKWA "Wiem. Session 1987" 7"EP,2017
WARSAW PACT RECORDS, #009
Ekstra wydana sesja MOSKWY z roku 1987. Zawiera cztery klasyki epoki: megaprzebojowy „Wiem”, niemniej nośny „Ja”, „Słyszę” oraz „Słowo”. W środku mini booklet z opowieścią onagraniach w łódzkim studio SPATiF , tekstami (po naszemu i nie naszemu) oraz super zdjęciami w nim jak i na obwolucie. Dwie okładki inna do wersji limitowanej i inna do regularnej. Obie mega. Dwie wersje kolorystyczne : biały i różowy winyl. Kawałki z tej sesji wielu z nas rejestrowało z radia z uchem przy głośniku i drętwiejącym palcem na klawiszu od nagrywania (co by zdążyć włączyć i wyłączyć). A na singlu MOSKWA jaka da się lubić: sielankowo-zawadiacka, przebojowa, solówkarsko-popisowa, ale jednak punk rockowa. Nic tylko słuchać i słuchać. Małe płyty to esencja punk rocka.Żal, że nie wychodziły tuż po nagraniu. Chwała bohaterom z Warsaw Pact za to wykopalisko i nosa do artefaktów. j.Ap(październik 2017)
TRIAL
„The Early Years” 2xLP, 2017
REFUSE RECORDS, # 123
Tą płytę w wydawniczym, bizantyjskim przepychu ma szansę
pokonać jedynie CASTET i to wyłącznie przez zastosowanie „sztuczek” w stylu: lśniące
posrebrzenia na frontowej okładce czy pakiet naklejek jako przyciągacz dla
fetyszystów. CASTET powinien nagrać coś w stylu:zawsze znajdzie się „sroka” co kupi płytę dla
nalepek niż punk rocka. Podwójny, retrospektywny TRIAL to Bizancjum innej kategorii.
To królestwo nienachalnego, subtelnego wdzięku. Dwa krwisto czerwone krążki
otula przepiękny rozkładany gatefold z opasłym, gustownym bookletem
opowiadającym historię zespołu za nim jego „sława” wydostała się poza
kilkunastoosobowe koncerty. Skrupulatnie odnotowane wspomnienia z tras „Through
The Darkest Days Tour 1996” oraz „Fundation Tour 1997” poprzedzone słowem
wstępnym Greg’a Bennick’a dowodzą, że Panowie od samego początku świadomie
traktowali swoją obecność w tym projekcie. Opisy gigów to kopalnia wiedzy,
dykteryjek i spostrzeżeń o scenie i Ameryce drugiej połowy lat 90. Pokaźna pula
energetycznych zdjęć wypełniających insert doskonale oddaje szał uniesień jakiego
doświadczali ludzie podczas „recitali” początkującego TRIAL. Obok 25 utworów
ułożonych z chronologiczno-dramaturgiczną precyzją to dopieszczone wydawnictwo
zawiera 15 tekstów z komentarzami oraz 66 flyerów koncertowych czyli wszystko o
czym mógłby śnićhardcore’owy meloman o
zacięciu kronikarza. Socjologicznie rzecz biorąc idealnym docelowym odbiorcą
przekazu TRIAL mógłby stać się ktoś po politologii i akademii wychowania fizycznego
w jednym – taki wysportowany mędrzec. Nawet jeśli nim nie jesteś warto
zatrzymać się przy tej płycie, choćby po to by sprawdzić jak dojrzewał jeden z
najistotniejszych zaangażowanych zespołów HC.
Dużo słuchania, dużo czytania, dużo oglądania = moc wrażeń. Naklejek
BRAK ! j.Ap(wrzesień 2017)
Dość zaskakująca pozycja jak na preferencje stylistyczne, do
których przyzwyczaiła nas wytwórnia Refuse. Są z Oslo i jest to ich pierwsza
pełnowymiarowa płyta. Przeglądając źródła na koncie mają jednak dwa single:
split z macedońskim BERNAYS PROPAGANDA z 2013 roku oraz samodzielny „Small
Stone” z 2014 roku. MODER LOVE to mieszanina stonowanych średnioszybkich brzmień
przywołujących na myśl korzenne emo ’90, ale teżpost punk z mieszaniną indie i nowej fali.
Grają tu muzycy z DAMAGE CONTROL, DEATH IS NOT GLAMOROUS, SUBJECT TO CHANGE,
KIDS LIKE US a więc ludzie z zespołów o
dość ostrzejszej stylistyce od tego co preferuje MODERN LOVE. W tym kontekście
projekt wydaję się być próbą odnalezienia innej bardziej odpowiedniej formuły
dla osobisto-wewnętrznych treści jakie niesie ich przekaz. Pomimo, iż na płycie
wszystko bardzo ładnie współgra (muzyka, aranżacje, teksty) to jednak czegoś
brakuje.Ten materiał jest trochę jak
potrawa bez przypraw. Bez wbijających się w pamięć kawałków całość jawi się jak
posiłek bez wiodącego smaku. Wszystko jestsolidnie zagrane, utrzymane w stylistyce, jednak ciut beznamiętne, przez
co szybko ulatujące uwadze. W latach 90 ten zespół „utonąłby” w zalewie sobie
podobnych. W roku 2017 jawi się jednak dość oryginalnie w swym osamotnieniu. To
jednak trochę za mało.
I choć temu długogrającemu debiutowi nie towarzyszą fajerwerki
nie należy skreślać MODERN LOVE z celownika uwagi. Kto wie czy kolejna odsłona
ich pomysłów nie okaże się powalającym hitem.Podstawy są – pozostaje czekać. j.Ap(wrzesień
2017)
KSU
„1978-1981” LP, 2017,
TRYZUB RECORDS
Punkrockowy Banksy znowu nadaje. Tym razem przenosi nas w
czasie do przełomu dekad 70/80. Nagrania KSU, z którymi mamy do czynienia
pochodzą z okresu, gdy ta załoga stanowiła awangardę. Niekoniunkturalna,
nieprzewidywalna, dzika, tak samo trudna do współpracy z ówczesną władzą jak niechętna
do łatwego obłaskawienia przez podziemną kontrkulturę. KSU jako zespół znikąd,
z zapadłej „dziury” gdzieś na dole polskiej mapy potrafił przekuć to w
intrygujące zainteresowanie a z czasem nawet w legendę. Wkurzał, denerwował,
irytował, inspirował do bycia wbrew, do chodzenia „pod prąd”. Dziesiątki
szajbusów rozrzuconych po kraju kopiowało ich taśmy by spośród rzężącego
brzmienia wyłuskać o co im biega. Bootleg przenosi do dni, w których banda
wyrostków z Ustrzyk Dolnych dla wielu była zjawiskiem. Wydawca doskonale to zrozumiał.
Z dużym uczuciem i estetycznym smakiem zaklął w winyl kostropato-archaiczne KSU
z lat 1978-81, gdy byli wrzodem na usilnie promowanym idyllicznym obliczu
socjalizmu. Dziś po tym bezkompromisowym KSU nie ma śladu. Dziś obok rozmiękczonego
i ułagodzonego repertuaru współczesnego KSU pojawia się ta płyta. Szorstka,
surowa, chropowata, w żadnym miejscu nie przypudrowana – po prostu prawdziwa.
Nakład mocno ograniczony. Zawiera dwa inserty: zdjęcia +
teksty. Strona A: nagrania z prób i koncertów 1978-81. Strona B: to live z
21.08.1981 w klubie „Górnik” w Ustrzykach Dolnych. Adresu brak jak to u Banksy’iego.
j.Ap(lipiec 2017)
APATIA
„Duma i pycha.
Koncert Róbrege’90” Lp, 2017
REFUSE RECORDS, # 131
Pod koniec lat 80 punk rock w Polsce nie należał już do
zjawisk nowych. Był na tyle zadomowiony, że zaczynały go trawić dekadenckie
choroby. Alkohol, narkotyki i co raz bardziej widoczna przemoc. Łeb podnosił
neonazistowski odłam skinheads. Sprawy szły w złym kierunku do tego stopnia, iż
intelektualna ostoja jaką dla wielu był DEZERTER zawiesiła czasowo działalność
koncertową. Tzw. komuna trzymała się dziarsko a rzesze punkowców, chlaniem na
umór, degeneracją chemikaliami w samobójczym trudzie trwało w niej na pozycji
NO FUTURE.
Na szczęście nie wszyscy zamierzali siedzieć bezczynnie w
tym dekadenckim błogostanie. Pojawiły się opiniotwórcze fanziny oraz zespoły
niosące ożywczy i uzdrawiający powiew. Dla nowych gniewnych wiecznie najebany
punkowiec w rozdeptanych trzewikach, bełkoczący coś o starych kapelach przestawał
być kimś istotnym.
Zaczynało się śpiewać inaczej, pisać inaczej, ubierać
inaczej i zupełnie inaczej organizować koncerty. W tym kontekście RÓBREGE 90
miało charakter graniczny. W pewnym sensie zamykało starą dekadę otwierając
nową. APATIA i im podobni byli forpocztą nowego. Poznaniacy trafiając w
oczekiwania słuchaczy rozkładali akcenty w zupełnie inny sposób. Stawiali na
motywację i samokontrolę. Sugerowali, że mądrzej być dumnym i pokornym niż
zadufanym, pysznym, bezrefleksyjnym dupkiem. APATIA ciepłym moczem olała to śmiercionośne
NO FUTURE. Będąc krytycznym obserwatorem szarej, codziennej polskiej brei w
swych pieśniach zachęcała do pracy nad sobą. Ich koncert na Róbrege’90 to
przykład jak krajowy punk przepoczwarzał się w posi hardcore. To przykład jak
zmieniało się podejście i jak rodziła się świadomość będąca fundamentem D.I.Y.
sceny w niedalekiej przyszłości. Myślę, że w owym czasie koncertująca APATIA
dla wielu stawała się nowym DEZERTEREM. Dziś wyraźnie widać to mentalne pokrewieństwo.
Pomimo odmienności stylistycznej na jednych i drugich nikt nigdy się nie
zawiódł.
Nagrania APATII wypełniające lp „Duma i pycha” dokumentują
najważniejszy w fazieprenatalnej koncert
zespołu. Koncert ten otworzył im wiele drzwi i zaskarbił przychylność rzeszy
ludzi na lata.
Z tej i innych przyczyn ta płyta nie wymaga specjalnego
zachwalania - co coraz częściej zdarza mi się pisać przy tego typu retrospektywnych
wydawnictwach. j.Ap(lipiec 2017)
AGNI HOTRA „Protect Your Friends” 7” EP, 2017 ZIMA RECORDS / NO PASARAN RECORDS
Elegancka winylowa wersja nagrań demo z 1995. AGNI HOTRA (1995-2001)
była polskim ucieleśnieniem trendu na krysna core, który swoje najmocniejsze
akcenty zaznaczył w połowie lat 90.Połączenie
„Bozi” i HC nie wszystkim było pomyśli. W Polsce D.I.Y. scena z politowaniem
przyglądała się próbom ewangelizacji poprzez punk rock. Pro katolickie zespoły z
marszu dostawały na niej pstryczka w noch. AGNI HOTRZE się upiekło. Być może dlatego,
że wedyjskie prawdy były u nas na tyle egzotyczne i nierozpoznawalne, że z
założenia uznano je za koloryt, który nikomu krzywdy nie zrobi. Czas pokazał,
że nie zrobił.
AGNI HOTRA dała się polubić. Intensywny, pokombinowany aranżacyjnie HC
w ich wykonaniu daleko odbiega od sztampy. Już od pierwszych nagrań wystawali
ponadprzeciętność. Wyróżniali się nie tylko odmiennością kulturową, ale przede
wszystkim kunsztem gry oraz niezwykle pedantycznym podejściem do formy
(brzmienie, grafika, etc). Szerokim łukiem omijali schemat zwrotka-refren. W
ich utworach wprost bulgotało od pomysłów. Wszystko to zaskarbiło im sympatię,
którą czuć do dziś.
Dowodem na nią jest m.in. ta winylowa reedycja w którą zaangażował się
m.in. jeden z najbardziej pryncypialnych wydawców nad Wisłą.
Nakład 108 sztuk na niebieskim oraz 108 na przezroczystym białym.Rekomendacja wydaje się zbędna – nakład
zniknie i bez tego. j.Ap(czerwiec
2017)
VITAMIN X
„Full Scale Assault” Lp – reedycja, 2017,
REFUSE RECORDS, REFUSE 130
Robert Von Refuse wie, w której barci jest mód. Dzięki tej wiedzy i przyzwoleniu właścicieli „słodkości” reedycja najlepszej płyty VITAMIN X ukazała się z logiem REFUSE. Majstersztyk nagrany w 2008 roku pod okiem Steve’a Albiniego (realizatora płyt Iggy Popa, Jimmy Page’a, Roberta Planta, Neurosis czy sztandarowego okrętu nieboszczyka Kurta Kobaina – Nirvany) wydany został tegoż samego roku w USA nakładem Tankcrimes zaś w Europie pod szyldem Agipunk. By tego było mało gościnnie na płycie wystąpił John Brannon z Negative Approach zaś okładkę skonstruował niejaki John Dyer Baizley. Materiał zawarty na „Full Scale Assault” jak i cała twórczość VITAMIN X to: żywioł goniony przez żywioł żywiołem popędzany. 20 utworów skondensowanego szaleństwa zaowocowało jedną z najlepszych płyt crossover trash fast core czy jak to cholerstwo zwał. I nie ma dziwne. Bo gdy jeden pozytywny wariat o bałkańskich korzeniach (Marco Korac) spośród przeszło 7 miliardów ludzi na świecie potrafi wyłuskać do kapeli trzech identycznie zakręconych szajbusów – to efekt musi być po stokroć szalony. Dzięki nieustającej koncertowej furii oraz nagraniom takim jak te unieśmiertelnione na „Full Scale Assault” VITAMIN X stali się potęgą światowego HC. Przypomina o tym m.in. ten cudnie wydany gatefold.
j.Ap (marzec 2017)
OREIRO
"Live De Centrum" LP, 2017,
BLACK WEDNESDAY / NO PASARAN,
ZACHAR RECORDS / MUSTACHE MINISTRY
Kładziesz na patefon i już jesteś w roku 2002. Masz 15 lat mniej, słuchając czujesz zapach starej włókienniczej fabryki zamienionej na squat. OREIRO rozpoczyna swój „reczital” kompozycją ” Inny”. Lecą gadki sprzed i ze sceny. Przed oczyma pojawiają się twarze wszystkich zakręconych szaleńców tworzących i odwiedzających to miejsce, podłoga pu...lsuje pod ciężarem ludzi, oczyma wyobraźni widzisz uginające się drewniane stemple ustawione poziom niżej, bar z żelazną lampą rozpraszającą mrok, oklejone plakatami ściany, korytarze, pomieszczenia, zakamarki wypełnione rozgadanym tłumem. OREIRO intonuje „Wybór” Pod sceną szał. W kuluarach załoga plotkuje, żartuje, snuje wizje, romansuje. Ideowi abstynenci obok zdeklarowanych opojów, woń starych murów miesza się z zapachem przygotowywanej strawy, tytoniu czy „medycznej marihuany” nabytej bez recepty. W przestrzeni rozbrzmiewa „Escape” Nie potrzebuję ekranu by widzieć jak Dziki – samorodny król flamastra miota się z czterostrunową dechą. W tle rycerze z Antify snują opowieści o miejskich potyczkach z rodzimymi fanami SS, ktoś głaszcze psa mocno przytłoczonego hałasem, trzeszczy podłoga. Dziekan z sercem na zewnętrznej walczy z gardłem i przeponą intonując „Niespełnienie”. Słychać niewiele ale czuć autentyczność. „Film o miłości” Krzyk z trzewi Darka przeplatany wtrąceniami Arturzyka (postaci tragicznej choć nie pozbawionej talentu w takim samym stopniu do złodziejstwa jak i układania fajnych riffów). Gitara pod palcami filigranowego Kumana błaga o wolniejsze tempo. 6 kwietnia 2002, gdy na De Centrum OREIRO gra „Perpetum mobile” krainą rządzi SLD z cynicznym Milerem na czele, zaś prezydenturę sprawuje Jego Wysokość Nieabstynencja Aleksander Pierwszy. Ludzie jak zwykle narzekają na politykę nie wiedząc, że to co mają jest jak pierdnięcie z kleksem w porównaniu z totalnym szambem jakie polityka zgotuje swym obywatelom za lat kilkanaście. Fanatyzm religijny na dobre rozsiądzie się nad Wisłą dopiero jesienią 2015. Na 15 lat przed tym na squacie w Białymstoku OREIRO gra „ In The Name of God”. Tą elegancko wydaną kartkę z przeszłości kończy „This Riddem” rozlegają się brawa. Publika ryczy by bisowali. Kurtyna opada, ramię gramofonu wraca na pozycję wyjściową. Znów mam rok 2017.
PS. Ważne by zostawiać mądre ślady po swym istnieniu. Ta płyta takim śladem jest, dla mnie bardzo osobistym śladem. Niskie ukłony dla wszystkich, którzy przyczynili się do uwiecznienia tych chwil na winylu. j.Ap (marzec 2017)
CORRECTIVE MEASURE
„s/t” 7” EP, 2016
REFUSE RECORDS
CORRECTIVE MEASURE – utkana na trzeźwo świeżynka z Maine (USA). Muzyka jak okładka.
Jest pierdolnięcie na każdej płaszczyźnie (muzyka + teksty). Grają dynamicznie
inerwowo. Wydzierają się z namysłem: „Think before you speak” (!). Agresywny HC po linii JUDGE do kontemplowania na
stojąco, biegając, lub na jakimś ekstremalnym bangee. Przy tym singlu człek nie
usiedzi. Radykalni Chopinowcy raczej się nie odnajdą. CxM są jak wichura „Barbara”,
furia + wiatrzycho + ulewa z deszczem - przy której otworzyć parasol to wyczyn
tak samo heroiczny jak bezsensowny.
Dziki debiut ! W Europie nad krążkiem impresariat objęła REFUSE REC. w Stanach ATOMIC ACTION.
BTW: Przycisk „repeat” w gramofonie to cudowny wynalazek, który doceniam
cyklicznie przy takich zawodnikach jak CORRECTIVE MEASURE. j.Ap(styczeń 2017)
CLEAN BREAK
„s/t” 7” EP, 2016
Cooperative records:
(SALAD DAYS / STRAIGHT & ALERT / REFUSE)
Najsympatyczniejsza z epek jaka w ostatnim czasie wpadła w moje ręce dzięki
uprzejmości REFUSE REC. Pod minimalistyczną okładką będącą dziełem nieznanego
mi artysty Francisco Rosado kryje się klasyczny hardcore z lat 90, którego można
słuchać godzinami. Trzeci singiel
zespołu z Portugalii łechce gusta. Aż sześć numerów ! Średnio szybkie tempa, fajne
proste i bez zadęcia teksty, czysty aczkolwiek zadziorny wokal, klarowne swą
uszczypliwością gitary, początki utworów niejednokrotnie na sprzężeniach osadzają
całość w najciekawszych latach dla mnie w tej muzyce. Załoga tworząca CLEAN
BREAK udzielała się wcześniej w istotnych dla portugalskiej sceny zespołach m.in.
takich jak POINTING FINGER czy CRITICAL POINT. Efekty tych doświadczeń sprawiają, że ich
muzyka to nie poligon doświadczalny, ale świadomie ukształtowana forma. Forma,
która może się bardzo podobać. Ja jestem trafiony całością ze szczególnym
uwzględnieniem numerów: „Affection”, „Empty” czy „Stand Still” Singiel wydany w
kooperacji. j.Ap(styczeń 2017)
SCHWACH
„Kein Bock” LP, 2016,
REFUSE / RACCOONE / ANTIKORPER EXPORT
Pełnometrażowy LP berlińskiego SCHWACH w odróżnieniu od poprzedzającej
go drapieżnej7” ciut niżej pokłonił się
tradycyjnemu niemieckiemu punk rockowi. Zespół świadome lub nieświadome
odchylił się tu od kursu wyznaczanego przez Youth HC jakim pobrzmiewała
debiutancka Ep. Analogie do kapel typu MANIACS czy SLIME są w związku z tym o
wiele bardziej wyraźne. Oczywiście nadal jest animusz, zadziorność i
młodzieńcza krzepaniemniej szala, na
której umieścili hardcore i punkprzeciążona jest na stronę tego drugiego. Wszystko brzmi jakby surowiej.
Więcej tu punk rockowej nonszalancji niż hardcorowego ułożenia. W tej
atmosferze w dwunastu utworach ścierają się żywioły niemieckiego punka z
amerykańskim, nerwowym HC’80.
Werbalniewszystko jest w
języku Goethego. Niechęć do kapitalistycznej organizacji pracy – po niemiecku,
krytyka globalnej eksploracji rynków–
po niemiecku, pochwała jazdy na deskorolce, przyjaźni czy veganizmu – także po
niemiecku. Artykułowanie problemów w narzeczu, które używane jest w miejscu, w którym
się żyje głupie nie jest. Dla reszty przygotowanotłumaczenia co też swój urok ma. Edycyjnie
„Kein Bock” zmaterializowany jest z pieczołowitąstarannością. Tradycja rozdupcających budynki
zwierzaków pielęgnowana na wcześniejszych wydawnictwach SCHWACH została
zachowana. Wechter front cover design simpatico !
Z notki od wydawcy dowiedziałem się, iż „Kein Bock” po ichniemu
oznacza niechęć do zrobienia jakiejś rzeczy, brak zaangażowania w sprawę nawet
krzty energii co jest równoznaczne „ mam to w nosie” lub w innym anatomicznym
otworze.
Ogólnie płyta ciekawa. Swój koloryt zawdzięcza jednak bardziej językowej
odmienności niż muzyczno –doznaniowym fajerwerkom. j.Ap(styczeń
2017)
CHAOS W MOJEJ GŁOWIE # 14
…. refleksji luźnych garść
Wygląda na to, że (choć to nie Wielka Pardubicka) nowy rekord w
polskim zinoróbstwie został ustanowiony! Na grudzień a.d. 2016 wynosi on 232
strony formatu A4!
KOLUMNY
JAREK. Odrzuca tolerancję jako niepotrzebny
balast walczącego punk rocka. Uznaje ją (o ile dobrze odczytuję intencje) za krystaliczne
ZŁO, za niepotrzebnie przejętą spuściznę od przepełnionychwiecznymi rozterkami środowisk lewicowych. Oczywiście czaję tą
przewrotną tezę: skoro prawica tak łatwo potrafi wskazać wyimaginowanego wroga
dlaczego by nie miał robić tego ruch punk. Według tego założenia należy jasno i
stanowczo wypunktować: radykałów religijnych, nazioli, nacjonalistów, seksistów,
homofobów, krwiopijców maści wszelkiej i innych niszczących planetę skurwieli.
By tak się stało tolerancji należy
powiedzieć NIE! Odrzucając polityczną poprawność punk znów winien stać się
niebezpieczny ! Tak widzi to Jarek i są to bardzo śmiałe myśli a za razem bardzo
fajny początek do dyskusji. Wiem, wiem, że lepsze byłoby działanie bo punk
powinien lachę kłaść na „czcze dywagacje”, ale rodzą się pytania. Czy każdy
punk ma być nietolerancyjny po swojemu w pojedynkę ?(bo wtedy klapa murowana);
Czy powinien stać się nietolerancyjny w większych skupiskach pod przywództwem ?
(klapa grupowa wisi w powietrzu bo kto byłby na czele?); Czy poziom świadomości
wszystkich uczestników odrzuconej tolerancji pozwoli uchronićniewinnych od punk gniewu ? Czy punk 40
latkowie, u których upatruję największe pokłady wspomnianej świadomości
społecznej, którzy osiągnęli pewien rodzaj komfortu, mają dzieci potrafiliby
rzucić wszystko w kąt i wzniecić ogień ??? Ja osobiście się mocno zastanawiam,
inni nie wiem ??? Skoro się tak zastanawiam to we łbie kołacze się myśl: że punk
już ze mnie żaden a tylko zwykły mentalny lewak, który nadal nie daje się
zagospodarować partyjnie. Lewak, który nie wierzy w czarno-biały świat pozornie
prostych radykalnych rozwiązań, które byłyby skuteczne na dłuższą metę. Panie
Jarku „Ot zabrnęli my w kałabanie a czort karty rozdaje”. Mimo wszystko uważam,
iż to najlepsza ze względu na swą śmiałość, trzepiąca w czachę kolumna w tym
numerze !! SZYMON.
Zapragnąłpozytywów i wyszła laurka gigu
upamiętniającego ŚMIERĆKLINICZNĄ. Nie
znam się na śmierci tym bardziej klinicznej, na koncercie nie byłem więc wierzę
na słowo. Na wkurwieSzymonowijednak idzie zgrabniej - bo na wkurwie (choćby
utrzymanym w ryzach vide recenzja TESTER GIER) Szymon jest jak serfer na wysokiej fali - ultra
bystry polityczno-obyczajowy obserwator. Na szczęście końcówka jest taka do
jakiej mnie przyzwyczaił. Leci kop w nery dla Kijowskiego za umizgi do nazioli.
NIX.
Poczułem więź z autorką, gdyż uświadomiłem sobie, iż podobnie jak Ona staram
się egzystować w kokonie wartości, z którego polska rzeczywistość jest
wyjałowiona. Każde wyjście poza ten zamknięty krąg komfortu uruchamia we
mniemorze goryczy i złości na zastany
układ społeczno-polityczno-płciowy. W przeciwieństwie do autorki nie mam jednak
nadziei na rychłą rewolucję, która przewartościuje świat w taki sposób byśmy
ja, Ona i nam podobni wyszli z chęcią ze swojej strefy. Odmiennie do Niej nie
mogę już zdzierżyć publicznej TV a szansę na zmianę tego stanu oceniam na mniej
niż zero. Przy okazji lektury tej kolumny naszła mnie kapkę dygresyjna
refleksja. Otóż utwierdzam się w przekonaniu, że wieloletnie punk rockowe
nawoływania do bojkotu wyborów (któremu przez lata ulegałem i ja) gówno dało!
Dziś my wysoce świadomi mamy czaszki pełne rozterek gdy w tym samym czasie banda
prawicowych zjebów opanowuje przestrzeń w imię mandatu nadanego przez 19% suwerena.
Z mniej więcej tych powodów uważam, że rewolucji nie będzie, lecz choćby w imię
marzeń próbować warto! PABLO. Zdecydowanie śledzi TV iskrupulatnie
wypunktowuje wszelkie eksperymenty na narodzie pod wodzą krasnoluda. Niby jeden
rok u władzy a burdel na totalnym Sidzie od Bałtyku do Tatr. Co się w tej
krainie odjaniepawla w głowie się nie mieści ! Skondensowane streszczenie
sytuacji w Polsce idealne oddaje nastroje przygnębienia wielu z nas. Wraz z
autorem chciałbym doczekać płaczu architektów tej jebanej „dobrej zmiany”. W
grudniu 2016 perspektywy na to mamy jednak słabe. KRZYSIEK. Trochę o
długodystansowym DEZERTERZE (to już 35 lat na scenie!) mającym kaprys grania na
dobrym sprzęcie oraz pesymistycznie o Polsce, Europie, świecie. „Dorosła nam
banda idiotów łykających zmanipulowane półprawdy jak własne przemyślenia” I weź
się nie zgódź. DAREK. Generalnie o niekoszerności ZAiKSu na D.I.Y. scenie i
coraz śmielszych próbach pacyfikowania koncertów przez agentów od wyciągania mamony.
Się przy okazji zastanawiam czy GEMA to takiniemiecki ZAiKS ?? Bo jeśli tak to mam przejebane u autora (jakieś kwity
jednak były podpisywane Niemcom) i takich osobników według mej wiedzy po tej
stronie Odry może być całkiem spora kupka. KRAWAT. Disuje dwie kapele, które uważają,
że zagranie szoł na militarnym zlocie pełnym czołgów, wyrzutnirakiet i granatników to doskonałe miejsce dla
promowania punkowego podejścia do pokoju. Po mojemu Krawat rację ma ! Racji
jednak nie ma gdy jak mantra powtarza „pewnie się nie znam” po czym popełnia dwa
długaśne elaboraty o waszyngtońskim brzmieniu i wartościowych filmach. Panie
Krawat nie kokietuj Pan ! ŁUKASZ. O proszę okazuje się, że nie tylko
ja mam wątpliwości co do uświęconej punkowej zasady SRAĆ NA WYBORY. Wątpliwości
ma również Łukasz ba nawet Steve Ignorant je miał po tym jak żelazna dama lata
temu wprowadziła Torysów do angielskiego parlamentu. No tow
takim towarzystwie to ja już mogę się okopać na stanowisku:LEPSZE MNIEJSZĘ ZŁO OD ZŁA TOTALNEGO ! GRUHA.Brexit od środka-optymizmu brak.Indianie Dakota i Lakota kontra rurociąg przez
ich ziemie -nadzieja bliska zgonu.NEXT MARGO.Depresyjnie o depresji.Fizycznie
poczułem się przebodźcowany.
Generalnie, co by nie pisać - pozytywami nie da się w tym dziale duszy ukoić L
WYWIADY
AKS ZŁY.…… na fazie szlachetnego
starzenia się, na które chcę mieć jak największy wpływ od kilku dobrych lat załapałem się na
uczuciowe kibicowanie miejscowej drużynie II ligi piłki kopanej. Niestety nawet
w tak małym pueblo jakim jest Zambrów, w którym „gdy w jednym końcu otworzysz
lodówkę toz drugiego końca słyszysz
wołanie smacznego” 80 % młodych kibiców to tępe ciołki używający celtyka jako
znaku panowania w powiecie i pod tymże znakiem prowadzą zdeterminowaną walkę o
dodatkowe 100 metrów wokoło. Dlatego nie wyobrażacie sobie jak bardzo bym chciał by drużyna, której
kibicuję zaabsorbowała zasady AKS ZŁY czy (marzenie ściętej głowy) ST. PAULI z totalnym
banem dla przygłupów spod znaku swastyki i celtyka o demokratycznych zasadach
panujących w klubie nie wspominając bo to już inna galaktyka marzeń. Z
powyższych względów trzymam mocno kciuki za takich jak Ci z AKS czy ich
protoplaści skupieni wokół FC. St. PAULI opisani przez Fabiana Balickiego w WIĘCEJ NIŻ PIŁKA NOŻNA.
ORPHANAGE NAMED EARTH. Romantyczni crustowi
pedanci. Przysłali mi dobre demo, a teraz odgrażają się, że wkrótce będzie
pełny metraż. Sprawiają wrażenie, iżwiedzą co, jak i kiedy ma nastąpić. Co za precyzja. Co do podejścia do
wyborów w dzisiejszej sytuacji (grudzień 2016) wyjątkowo się nie zgadzamy. Nie
zmienia to faktu, że życzę im jak najszybciej dużej, zwartej płyty i masy
koncertów. Ba nawet przez chwilę nie wątpię, że tak się stanie. Przy okazji mam
też nieodparte wrażenie, iż najpierw staną się uznawani poza krajem a dopiero
później autochtoni się do nich przekonają miłością wtórną bijącą uczuciem z
podwojoną mocą bo potwierdzoną „pieczęcią” zachodu. MAŁE JEST GŁOŚNE.
Miałem przyjemność poznać człowieka analogowo a przez ten wywiad o kapkę więcej
czytelniczo. Wiele z wątków historii Mikołaja jest mi bliskich, choćby fakt, iż
dokładnie w tym samym czasie oleliśmy Jarocin, jak też mniej więcej w tym samym
momencie (różnice liczone w miesiącach) obydwaj zmieniliśmy obuwie z twardego
na miękkie. Choć wbrew opinii Mikołaja ja uważam, że było to dobre posunięcie
(przynajmniej z mojej perspektywy) i
wstydzić się nie ma czego. Historia fajna do tego barwna opowiedziana bez pompy.
Skromny gość ze skromnej ekipy, której osiągnięcia są doceniane nawet na
terenach odległych i płaskich jak stół. KUDŁATY. Przykład drugi udowadniający, że fajnie się czyta
fajnych typów, z którymi czuje się choćby podprogową tożsamość. PS. Historyjka
o metalowcach na trasie urocza. SIKSA. „Do stu tysięcy
upadłych hostii” jest brawurowo! Wywiad kolos, którego podzieliłem na trzy podejścia
by nic z niego nie uronić. Pada w nim kilka obrazoburczych (bo jakby
inaczej) refleksji odnośnie D.I.Y. sceny, z którymi wg. mnie trudno się nie
zgodzić. Przejadę wiele (o ile nie będzie to więcej niż 200 km w jedną stronę) by
doświadczyć ich na żywo. Zjawiskowi! HAŃBA. Krakowski retro art
punkowy zespół, którym zarażony zostałem przez znajomych ze Szczecina, wydawszy
kilka złotych na ich płytę okazał się wart estetycznych przeżyć w nim
pokładanych. Nie żałuję ni grosza czytając humorystyczno-turystyczną opowieść z
pobytu w USA. Jest w niej wszystko od A do Z. PIGUŁA.
Poukładany przez doświadczenia życiowe skin opowiada o swoich starych
zespołach. Zgrabnie i bez zadęcia to i czyta się bezboleśnie. WÓDA I PETY. Dobra nazwa.HARDA TIDER. Lubię. W przeciwieństwie do nich jedyne moje
graffiti ,z którego polew był większy od innych jakie w swej młodzieńczej
buńczuczności popełniłem brzmiało: „Rany boskie jestem kioskiem” – nabazgrane na
budce oddziału RUCH. Niby głupie ale wspominam fajnie. KOSZMAR. Sympatyczny ten
rodaczysko co chla wódę i żre mięso (bynajmniej nie przez to). SILENT SCREAM. A myślałem, że to o warsztacie gitarowym a tu
skucha bo o nieznanym mi zespole z Finlandii. NAJBARDZIEJ LUBIĘ
RYSOWAĆ DRZEWA. Talent. Lubię patrzeć na te prace nawet jeśli to nie
są drzewa. HOW LONG? Nie trzeba rozbudowanych pytań jeśli
rozmówcy lubią i mają o czym mówić. Takie uzewnętrznienia czyta się przyjemnie
nawet jak zespołu się za bardzo nie zna.
ARTYKUŁY
WISSARIONOWCY. Sam nie wiem jak to ugryźć ? Rosja
to jednak dziwny kraj – sekta z oficjalnym przyzwoleniem władzy na pomysł
organizowania państwa w państwie. Jedyne wytłumaczenie, to myśl, iż ta cała
Zona to przygotowywany azyl dla cwaniaczków co nawywijają więcej niżludCarstwie Siły może znieść - wtedy siup do Nowego Jeruzalem i szukaj
wiatru w polu takiego delikwenta. RIPCORD dobry materiał
duetu Pablo & Wolf. ANTYFASZYSTOWSKI 11 LISTOPADA W
WARSZAWIE. Nie byłem, wstyd mi, przepraszam. NACJONALIZM OZNACZA
ŚMIERĆ. Ante Pavelic i chordy jego zwyrodnialców niech szczezną w
piekle ! Edukacja jest konieczna.
RELACJE KONCERTOWE
Dział zdominował Grzester, który powinien również
obrazy malować bo jest tak plastyczny w swych relacjach, że stawiam go na równi
z Chełmońskimi, Kossakami , Matejkami i całą
resztą tej bohemy od pędzla. Jak go spotkam zamiast cześć rzeknę:Mistrzu !
RECENZJE
Jest ich jakieś 137 (mogłem się machnąć o
kilka bom humanista). Z prezentowanych płyt słyszałem 17 z czego na mej półce
stacjonuje 16. W pewien sposób obrazuje to rozjechanie gustów mych z gustami
redakcji. Co mnie zupełnie nie zaskakuje. Przepełnia mnie jednak zdziwienie,
iżwśród recenzji trafił się starodawny zespół
z moim skromnym udziałem, który po tylu latach nadalobarczony jest ciepłym komentarzem (zupełnie
nie wiem jak wkleić tu wielkie oczy?).
Po lekturze tego działu (o ile wcześniej nie trafi mnie meteoryt)
deklaruję, że zakupię: 7” SUICIDEBYCOP, 7” DEAD GOATS oraz STURMOVIK Lp.
Wydają się ciekawe, ale jeszcze PRZEDE MNĄ:
IAN GLASPER, NOWY GÓWNIANY ŚWIAT,
SYRENA SQUAT, WARSZTA, MIND POLLUTION, VONNEGUT, BAKUNIN, MÓJ WŁASNY MAŁY RAJ, EDUKATOR
etc + kilka innych
W pogłębionym skrócie: CHAOS #
14 – ciekawa broszurka. Nie sądzę by istniał ktoś kto przeczytał całą j.Ap(grudzień
2016)
PROTESTER
"The First Two Years" LP, 2016
REFUSE RECORDS, REFUSE 119
O tym, że wytwórnia REFUSEjuż
jakiś czas nie mieści się w krajowy „sweterek”,
z którego wyrosła nie trzeba już chyba nikogo
przekonywać. Widać to i słychać po pozycjach wydawniczych. W jej katalogu coraz
częściej znajdują się zespoły z całego świata osłabiając statystyki tych
polskich. W ostatnim okresie eskapady za ocean przynoszą w jej ofercie wyraźny amerykański wysyp. Waszyngtoński
PROTESTER – zespół stosunkowo młody stażem wkomponowuje się w ten trend. Płytę „The
First Two Years” poprzedziło kilka promocyjnych taśm oraz dwa oficjalne 7”
single. Materiał zawarty na tym krążku przygotowano z myślą o europejskiej
trasie, która miała miejsce w czerwcu2016 roku. Wbrew światowym ambicjom Refuse
Records trasa nie ominęła Najjaśniejszej Rzeczypospolitej w efekcie czego
PROTESTER zagrał jeden gig w Częstochowie (10.06.2016). Na płycie wyprzedającej
koncerty znalazło się 15 utworów z pierwszego
okresu działalności zespołuw tym mocno
przebojowy utwór „Drop Out” a także
covery „Out Of Our Minds” (LAST RIGHTS) czy „Discriminate Me” i „Fight” z
repertuaru AGNOSTIC FRONT. Rzutuje to w pewnym stopniu na styl któremu hołduje
PROTESTER a jest nim surowy, agresywny HC osadzony w tradycji lat 80 minionego
wieku nie bez powodów kojarzony z protoplastami tego nurtu w Stanach. Innymi
słowy – porządna, dynamiczna trząchawka.
Przy tej okazji zastanawiam się czy layout z frontowej części okładki to
wymysł rodaka Piotra Wilforda czy autonomiczny zamysł zespołu ?? Rysowałem
podobne freski dokładnie w czasach gdy HC, którego odnogę kultywuje PROTESTER rodził
się i święcił triumfy w USA. Było to tu w szaro-burej Polsce na przykościelnych katechezach pod
czujnym okiem czcigodnego księdza Heliodora S. j.Ap(listopad
2016)
GOVERNMENT FLU
"Vile Life" LP, 2016
REFUSE RECORDS
Nowy GOVERNMENT FLU „Vile Life” nie daje szans na skupienie. Ich HC’80
to nie stęp to galop ! Ledwo włączasz już jest koniec. W zestawieniu zpoprzednimi krążkami wyczuwam wyraźny trend
ku większej selektywności utworów. Dzięki temu ten ich pęd nabiera bardziej wysublimowanego
smaku. By w pełni nasycić się tą płytą jedno przesłuchanie to za mało. Na stronie „A”
mój gust znokautowały: „Guilt Trip” i „Sold Cheap”. Nagrody ze strony „B”
przyznaję kawałkom:„Power” i „Szczury” (TRAGEDIA cover). Obwolutę zdobi grafika autorstwa Dzikiego ukazująca tą
część Polaków, która zamiast orła za godło obrała sobie cebulę. Idealnie koresponduje
z tekstami, które nie pozostawiają złudzeń
co do świetlanej przyszłośćrodzaju ludzkiego.
„Vile Life” to doskonale nagrany, doskonale zrealizowany i doskonale
wydany materiał. Uwspółcześniony AGNOSTIC FRONT (analogie wokalne) z potężną dawką własnej
inwencji jest tym czego najwięcej u nich
słyszę. Oczywiście ekspert ze mnie żaden, ale niech mnie kule bijąjeśli po jeszcze jednej takiej płycie nie
pokocham tej stylówy miłością szczerą i bezwarunkową.
Nie ma dziwne, że są już po dwóch trasach po USA i dziwne nie będzie,
gdy będą już po dziesięciu.
Wysoko rekomendowane nie tylko dla zwolenników gatunku. j.Ap(listopad 2016)
https://governmentflu.bandcamp.com/
APATIA
"Demo 1990" LP, 2015
REFUSE RECORDS
26 lat jak jeden dzień.
W chwili, w której z HCP wyłoniła się APATIA miałem
19 lat.
Lat 19 + kilka miesięcy wskazywał „mój licznik”, kiedy
to dzięki Andrzejowi Tadko ich pierwsze nagrania trafiły pod moją strzechę. W
momencie, gdy z rozdziawioną gębą gapiłem się na jeden z ich pierwszych
koncertów (Ostrów Mazowiecka 1990), na którym Matoł, w krótkich gatkach i włosami
do połowy pleców motał się po scenie niczym fanatyczny gracz w ringo na
hawajskiej plaży – moich miesięcy musiało być nie wiele więcej.
W roku 1993 wraz z kolegami mieliśmy już własną podwórkową
orkiestrę. W naszym pobrzękiwaniu APATIA odgrywała rolę azymutu, w kierunku
którego w miarę skromnych możliwości chcieliśmy zmierzać.
Gdy miałem lat 25 stanęliśmy na wspólnej scenie (Ciechanowiec
1996). Duma i pycha wylewały nam się z uszu. Trzy lata później sytuacja się powtórzyła
(Białystok 1999). Duma pozostała – pycha
gdzieś nam znikła. Poznawaliśmy się bliżej. Efekty wzajemnego obwąchiwania
zaowocowały trwałą symbiozą. Od roku 2003 do 2006 wspólne wiosenne trasy z
APATIĄ stały się tradycją.
W starciu bezpośrednim, za każdym razem okazywało
się, że tych szorstkich dżentelmenów o wysublimowanym humorze nie da się nie
lubić.
W roku 2010 kiedy mając lat 39 postanowiłem z
kamratami trwale zakończyć przygodę z naszą orkiestrą APATIA nie omieszkała
okrasić swym recitalem pożegnalnego „zejścia”.
Kiedy mój licznik wybijał lat 40 wpadli na pomysł by też „wyciągnąć
kopyta” – pod sceną byliśmy i my. Parafrazując Dariusza Szpakowskiego "z pomeczowych statystyk wynika", iż w tym życiu zagraliśmy wspólnie 23 razy.
Ten zespół towarzyszy mi od pierwszego demo do dziś. Demo (o którym jest ta dygresyjna epopeja), którego winylowa wersja kręci
się pod igłą gramofonu zapoczątkowało kawał istotnej historii. Historii, w której w wielu momentach miałem przyjemność czynnie
uczestniczyć. Historii, która mam wrażenie zaczęła się tak niedawno. Wczoraj lub góra przedwczoraj ….. 26 lat jak jeden dzień. j.Ap - lat 45 (listopad 2016)
RUINED
"s/t" 7"EP, 2013
WHAT HAPPENED TO THE REASON
FOR SCREAMING RECORDS
Utworzony w 2012 RUINED w telegraficzny skrócie to upankrokowiony metal
crust hardcore z Kopenhagi.Myślę, że sam diabeł nie jest wstanie
rozszyfrować czego w tym miksie jest najwięcej. Wszystkie te elementy raz po raz
wyprzedzają się na płycie jak kilku uciekających przed peletonem kolarzy.
Tempo tych przetasowań jest bardziej niż dynamiczne. Szukając tropów i
odniesień najbliżej wg. mnie jest im do MONSTER (choć szybciej) czy rodzimego
WE ARE IDOLS (choć mniej przebojowo). Naprawdę ciężko określić jakie licho tu
dominuje.
Niewiele wiem o kapelach z Danii a jeszcze mniej o tych z Kopenhagi - miasta,
które wygenerowało PRESIDENT FETCH (przy okazji sprawdziłem Oni nadal grają !).
Dlatego, chociażby prze ową egzotykęRUINED
słucham z przyjemnością i bez egzystencjonalnego bólu. Pozycja z gatunku tych im dłużej obcujesz - tym
większe oczarowanie. Tekstowo raczej nie dla zakochanych bardziej dla
rozczarowanych i to nie tylko miłością.
Na sześć porcji cztery to hity: „Restess Soul”, „Fray For Death” „This
Is War”, „Set To Explode”.Ogólnie klawo jak cholera! j.Ap (listopad 2016)
https://ruinedmusic.bandcamp.com
TRUE IDENTITY
"Demo'15" 7"EP, 2015
REACT / REFUSE
Niecodzienna to sytuacja, gdy zespół "w chwilę" po debiucie jest już przeszłością, ale po kolei. TRUE
IDENTITY to zbiór osobowości tworzących dawniej m.in. CHAMPION, KEEP IT CLEAR, ON, BETRAYED oraz THE FIRST STEP. Po zakończeniu tych historii jak to często w życiu bywa wystartowali po raz
kolejny pod nowym szyldem. Pod koniec
października 2015 ich debiut ogarnęły: amerykański REACT i europejskie REFUSE
RECORDS. Na singlu znalazło się pięć bardzo fajnych utworów w stylu klasycznego
80’ HC SE. Moc, witalność, super brzmienie, naładowane energią i pozytywnym fluidem teksty
podobały się w towarzystwie. Balon nowej, dobrze rokującej hordy zaczynał być
systematycznie pompowany. Zespół potwierdzał pokładane w nim nadzieje grając
dobre sztuki na żywo. Wszystko szło
pomyślnie do 8 czerwca 2016. Tego dnia nastąpiło wielkie Bum ! Balon pękł. Zawrzało od plotek. Koniec końców kapela wydała komunikat
informujący o rozwiązaniu zespołu na skutek obyczajowej zamarachy, której „bohaterem”
okazał się wokalista Jim. Wydawcy zareagowali błyskawicznie wycofując krążek ze sprzedaży. Jest "grubo" a sprawa jak w takich wypadkach raczy się mawiać "ma charakter rozwojowy". Kto wie czy epilogu tej historii nie dopisze kanadyjski wymiar sprawiedliwości ??
I w ten oto sposób oprócz afery mamy pozostałość po zespole wydaną w ilości 1056 sztuk, której na próżno szukać
w katalogach REFUSE i
REACT. j.Ap(lipiec 2016)
OREIRO
"Four Songs" CDR, 2016,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu
Zapomniany element w historii OREIRO został odnaleziony, odkurzony i wydany.
Cała akcja odbyła się "błyskawicznie", stylem przypominając nieco szał
uniesień typowy dla żółwi z Galapagos (10 lat od nagrania do wydania) ale jak
to mówią „Co nagle to po diable”. Ten
ludowy element piekła wbrew pozorom nie jest przypadkowy: łączy bowiem „stare
OREIRO z Dziekanem” z „nowym OREIRO z Szymonem”. Jedno i drugie wcielenie
orkiestry z żółwiami ma już niewiele wspólnego. Bo w jednym i drugim pieśniarze
drą się jak grillowani na piekielnym ogniu w metrum wykraczającym poza prestissimo.
Ponadto w jednym i drugim akompaniuje im orkiestra szybko-dystansowców. Na „Four
Songs” śpiewa Dziekan. Krążek zawiera utwory znane i lubiane. Dawniej i teraz wykonywane
przez zespół ochoczo i bez zahamowań. To prehistoryczne wykopalisko nagrane w
Serakos Studio w 2006 r. pierwotnie miało najprawdopodobniej stanowić
kontynuacje „Heartfelt Words” debiutanckiej płyty zespołu. Dlaczego wtedy nie
było ? Nie wiem. Na szczęście dzięki roztropnym decyzjom członków zarządu
orkiestry od niedawna mamy je na regularnej płycie. Przez co, kiedy tylko zapragniemy
możemy sycić się kawałkami: „Born Again”, „Stay Close To Me”, „Stop & Think”
czy „Animals”. Cieszy mnie to tym bardziej, żem sam nie pamiętał, że takie coś w
biografii mieli. Korzenne emo-metal –core a.d. 2006 – wydane sumptem własnym
czeka na chętnych. Podróż do przeszłości wliczona w cenę. j.Ap (maj 2016)
ŻONA ZŁA
"Sesja 1" MC, 2016
D.I.Y. wydawnictwo zespołu
„Co sądzisz o zespole z udziałem Andrzeja?” spytano mnie w chwilę po
tym jak zespół upublicznił swoje pierwsze nagrania. Pamiętam, że odpowiedziałem:
„Jeśli lubisz Andrzeja to ten zespół Ci w tym nie przeszkodzi”. Od tego momentu
upłynęło trochę wody w Liffey (takiej dublińskiej Wiśle) a w między czasie ŻONA
ZŁA wygenerowała kasetowe demo. Znalazło się na nim dziewięć obrazoburczych punk
rockowych songów. Bezlitosny łomot dostają w nich: ufające politykom ćwoki, bełkoczący o mieszkaniach, samochodach
i zdobyczach seksualnych wyścigowe szczury, depresyjne weekendy w mieście, obślinione w
gonitwie za lansem i szmalem patafiany, zdemoralizowana
dublińska dzielnica Clondalkin, deprecha, stagnacja czy polski narodowy kołtunizm.
Treścią tej taśmy jest żółć i totalna negacja. To nie jest kaseta do psychologicznej
autoterapii podnoszącej na duchu. To punk rock ukazujący strupy ropne świata. Punk rock grzebiący w
nich brudnym patykiem.
W tym kontekście najdziwniejszy jest fakt, że piosenkarz Andrzej był, jest
i będzie dla mnie postacią pozytywną. Ten gość to: wyćwiekowany rycerz o
wysokiej kulturze osobistej. Człowiek konsekwentny, który jakby chciał to i
biskupem mógłby zostać. Na nieszczęście kościoła (w którym wiele jako biskup mógłby
by zmienić) pokochał punk rock. Słuchając tej taśmy słyszę nieudawany,
krystalicznie czysty wkurw. Wkurw człowieka pozytywnego. ŻONA ZŁA pomogła to
wyartykułować. Lubię Andrzeja i ten zespół mi w tym nie przeszkadza – ba wręcz
pomaga (bowiem również inne pozytywne osobowości w nim dostrzegam).
PS. Złamcie konwencje ! Napiszcie z jeden kawałek o tym co was cieszy
do stu tysięcy beczek zdechłych śledzi !!! j.Ap (maj 2016)
ORPHANAGE NAMED EARTH
"s/t" demo CDR, 2016,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu
ORPHANAGE NAMED EARTHnie
wziął się znikąd. Prawda jest taka, że jego korzenie sięgają lat 90 XX w.,
kiedy to na wschodniej flance rodzimej crust sceny królował SANCTUS IUDA. Wtedy to motorem napędowym tego projektu był Wojciech Kuczyński – człowiek
orkiestra. To m.in. dzięki jego talentom mieliśmy do czynienia z zinem CRUST,
newsletterem FREE PUNK, dziesiątkami niezależnych koncertów, odwiedzinami
zachodnich kapel czy wydawnictwem DEMONSTRACJA. Historia SANCTUS IUDA urwała
się w roku 1998 a zespół pozostawił po sobie nagrania, które nigdy nie ujrzały światła
dziennego. Płyta z nimi opatrzona srogim ostrzeżeniem „Zakaz rozpowszechniania”
do dziś dodaje splendoru mojej skromnej kolekcji. Ostatni SANCTUS był wolnym sludge’owo-noisowym
walcem po linii NEUROSIS spotyka LA AFERRĘ. I tak zostawiono tą zdawałoby się
niedopowiedzianą historię….historię przypominającą drabinę bez kilku środkowych
szczebli. Ostatnim szczeblem przed wyłomem był właśnie ów SANCTUS z roku 1998
ryczący: „Społeczeństwo nienawidzi
pedałów i lesbijek !! Sanctus Iuda nienawidzi społeczeństwa !!” Lata 1998 do
2016 to wspomniany wyłom czytaj niczym
nie zakłócona cisza w aktywności Wojtka.
Wiosną 2016 na pierwszym szczeblu ponad wyłomem pojawia się ORPHANAGE
NAMED EARTH. Wojtek z nową kompanią znowu nadaje. W świat wędruje demo z
totalnym przytupem. Bez odcinania kuponów, bez przypominania martyrologicznych historii
tworzą wszystko od zera. I choć kontekst tej historii jest aż nadto wyraźny
słychać nową jakość. Koledzy nie przespali tego czasu. Najwyraźniej wiedzą jak
użyć instrumentów. Brzmią nowocześnie niczym ISIS czy CULT OF LUNA. Mrok oplata
wszystko. Depresyjne aranże przygniatają. Wszystko jest spójnie: muzyka – grafika –
teksty – sposób komunikowania o zespole. Wojtek choć już nie tak kontrowersyjny jak
kiedyś nadal pozostaje wściekły, zaś sam zespół zapewne nie jest odkrywczo –
oryginalny, ale z całą pewnością niebanalny. A to dopiero początek.
Świat poszedł do przodu nie ma już SANCTUS IUDA jest monstrualnie mroczny
romantic crust w wydaniu ORPHANAGE NAMED
EARTH. Historia pisana jest od nowa. Zaskakujący debiut !! j.Ap (maj 2016)
LONG WAY TO GO
"s/t" CD, 2016,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu
Wygląda na to, że wbrew trendom metalizowania wszystkiego co się da tradycyjny HC ciągle znajduje zwolenników. LONG
WAY TO GO jest tego doskonałym przykładem. Selektywnie nagranie, wyrazisty
wokal, obyczajowo refleksyjne teksty zarówno z dozą romantyzmu („Betonowa
chmura”) lub wytykające narodowy kołtunizm („Cebula”) przypominają, że hardcore
to nie tylko modny paszczowy growling będący tłem dla solówkowych popisów, ale też
(a może przede wszystkim) konkretna dawka mocnej muzyki „w służbie” dla przemyślanych i inteligentnych treści. W tym debiucie odnajduję zarówno echa
szprotwaskiej NEUROPATII jak też jakiś pierwiastek istniejącego nadal gliwickiego
WHITMAN’A. Czuć, że LONG WAY TO GO postawił
na swój pomysł na HC, któremu bliżej do lat 90 niż współczesności. Dzięki temu mają
ogromną szansę wyróżniać się wśród stada klonów naśladujących zespoły typu
TERROR. I choć to tylko debiut to już teraz słychać, że ekipa ma ambicję
powiedzenia czegoś szczerego od siebie. W miejsce wyeksploatowanych dyżurnych
scenowych prawd wstawia własne może mniej nośne, ale
zmuszające do refleksji osobiste przemyślenia. Muzycznie bez żenady zaś wstęp
do „Zamknij oczy” wprost urzekający. 16
minut 40 sekund. Krótko, szczerze i
treściwie. Wydanie to minimalistyczny digipack, według pomyślunku Macieja
Misiewicza. Bez czekania na łaskę wydał sam zespół. Fajne ! j.Ap(marzec 2016)
http://longwaytogo.bandcamp.com/releases
HACESJA
„Ultrafastnoisecore" 7"EP, 2015
REFUSE RECORDS, REFUSE 113
Niezwykle rzetelna dokumentacja działalności zespołu, o istnieniu którego wiedziało jak dotąd ograniczone grono osób. Poznańska HACESJA działająca
w okresie 1990-1992 zagrała „za życia”
tylko jeden koncert a mimo to doczekała się winylowej wersji swych dokonań. Na
ten materiał składają się nagrania z próby z maja 1990 pierwotnie wydane na
taśmie demo przez lebel z Kansas ANEURYSM TAPES w nakładzie 1000 sztuk. Brzmienie można by
zakwalifikować stylem „śrubokręt wpadł do pralki”. 8 utworów w tym cover
INFEST. Jest szybko, niewyraźnie na maksymalnym hałasie. Pędzący hardcore,
którego azymut wyznaczają pomysły po linii SORE THREAT czy NAPALM DEATH. Do tego minimalizm tekstowy zawarty w góra 15
zdaniach ! Słowem młodzieńcza partyzantka podlana mega entuzjazmem. Kto za
bajtla z rozdziawioną japą nie słuchał rzęchu niech pierwszy rzuci kamieniem. HACESJA
doskonale oddaje klimat garażowo - piwnicznych uniesień, z czasów kiedy wielu z
nas miało swoje naście lat.
Choć żywot zespołu miał charakter krótkotrwałej egzystencji motyla dał
podwaliny pod jedną z najistotniejszych ekip
sXe w Polsce – CYMEON X.
Nakład singla to jedyne 220 egzemplarzy - a więc rekord taśmy demo nie
został pobity co dla wielu stanowi swoistą atrakcję. Dla dodatkowej podniety
do płyty dodano 12 stronicowy booklet + garść szykownych gadżetów. HACESJA 7 Ep - ciekawe łamane przez fajne. j.Ap(luty 2016)
STEPHANS
"Zakurzone dni" CD'Ep, 2016
STEPHANS + PASAŻER RECORDS
nakład 200 egzemplarzy
Nie od dziś wiadomo, że lubię takie brzdęki. Nie od wczoraj obnoszę
się z tym, że bliski jest mi wołowski STEPHANS. Cieszy mnie fakt, że sprawcy jednej
z najdoskonalszych płyt gatunku (Semi) przerwali
milczenie. Kilka osób mogło to trochę zaskoczyć bo nie licząc winylowych
reedycji cisza trwała bagatela lat 13
(!) . Nowy STEPHANS zawiera cztery utwory - trzy znane są z wcześniejszych dokonań oraz jeden
nowy. Wszystkie nagrano współcześnie z
uwypukleniem wszystkich zalet tej orkiestry. Nie mam wątpliwości, że ich melancholijnie zacietrzewione
emo nadal się broni. Uniwersalność tej estetyki w roku 2016 najlepiej podkreśla
premierowy „W środku małego miasta”. To zdecydowanie najlepszy „kąsek” w
tym czteropaku. Wszystko brzmi bardzo dobrze. Edycyjnie wydawnictwo zachwyca
subtelną estetyką do tego wieńczy je
urocza okładka. Fajny come back więc byłoby szkoda by zespół zamilkł na kolejne
długie lata. Sądzę, że całkiem spora gromadka emo hipisów czeka na pełnometrażowy
nastrojowy torcik made by STEPHANS j.Ap (luty 2016)
Bezkoc. Ma coraz lżejsze pióro. Wyrabia się dramatycznie kolega redaktor z numeru na numer. Tryska humorem, pisze ciekawie będąc przy tym jak mało kto powściągliwym. Wierzcie mi lub nie ale z jego” magazynem wieści” to już sztuka ! W tym numerze bawi, błyska puentą, dobrą pamięcią i ogólnym orientem. W autorskiej kolumnie „na widelec” bierze punk festy okraszając je wspomnieniami z lat przed festiwalowych (czytaj: dawniej koncert na 300 – 500 osób równa się współczesny punk fest). W części drugiej (zupełnie niepotrzebnie) zbyt wiele miejsca poświęca pewnemu piosenkarzowi i jego bezpodstawnej megalomanii zawartej na stronach książki inspirowanej przez niego i o nim samym. Niestety kupiłem tą auto laurkę i wniosek mam jeden: hasło „Muzyka-prawda-szacunek” powinni sobie zmienić na „Kolorowych jarmarków” …. lub coś w tym guście. Goha. System edukacji w Polsce. Religia się rozpycha. 800 godzin nauki tego przedmiotu podczas edukacji (przedszkole + podstawówa + gimnazjum). Eksterytorialni księża i pręgież społecznego ostracyzmu za lekceważenie szkoleń przed komunijnych i do bierzmowania. Skąd ja to znam. W środku tego nauczyciel. Ech Paweł. Namawia: róbta sobie piwo sami - przepisów jednak brak. Tomek. Tak skutecznie zachęca do założenia DIY wytwórni, że wyciągnąłem kij bejzbolowy by w zarodku niszczyć nawet myśli o czymś takim we własnym wydaniu. Nauki Bezkoca nie poszły w las. Taktyka zachęcania przez zniechęcenie sprawdzona w Dębicy przyjęła się jak widać i w Bielsku. Artur Jagódka. W sumie czytanie ze zrozumieniem szło mi całkiem nieźle. Pod górkę zaczęło się gdzieś od trzeciego akapitu. No i suma summarum zakałapućkałem się w tym wywodzie na amen. Zwalam to na gorszy dzień: mój lub autora (niepotrzebne skreślić). Szymon. Trafny felieton bystrego gościa. Diagnozy bardzo celne. Lubię go czytać. Coś mi podpowiada, że i słuchać online byłoby miło. Niestety jak głosi pieśń „znamy się tylko z widzenia” a parafraza drugiej: „ za daleko mam do Gliwic za daleko”. Adam XXX. Tapiry, pomady, perhydrol, tlenienie czupryny, półpostawione, półrozjaśnione, strzyżone brody itp. ciekawostki ze świata fryzjerstwa w świecie punk rocka. Już ze dwa razy miałem możliwość skorzystania z usług Pana Adama, ale śmiałości zabrakło. Dopóki się nie odważę trwam wiernie przy rzemieślniku Jarnickim, który najprawdopodobniej nawet nie wie, że teraz słowo fryzjer na wielu frontach dostaje tęgie lanie od słowa barber.Igor Grudziński. Ciekawie o tym jak naczelne hasło punk: „DESTROY” – zdekonstruowało przestrzeń społeczną wokół siebie i to na wielu poziomach.
KAPELE
INSTIGATORS Na rodzimym Podlasiu osobiście spotkałem trzech wytrwałych „psychofanów”: Bartka, Wojtka i Dawida. O sobie przez skromność nie wspomnę Miło, że oprócz nich i nieodżałowanego QQRYQ, które w czasach swej świetności było zawsze „bardzo na bieżąco” ktoś w Polsce wreszcie zauważył istnienie tej ekscytującej orkiestry. SPERMBIRDS. Zespół totalny i totalnie w naszym grajdołku zapomniany. Żal było patrzeć na te skromne hufce, które przybyły posłuchać ich pierwszego gigu w Polsce w Zakopanem. Tego dnia zaliczyłem muzyczne ZDZIWKO ROKU 2015. Mega koncert dla garstki melomanów. BLACK FLAG cześć 3 sagi. Z tym mam jak z Gwiezdnymi Wojnami. Pokićkały mi się w pamięci poprzednie części więc muszę zacząć od nowa i w kolejności to łyknąć. INKWIZYCJA. Intelektualny sparing pytanego z redaktorem na „boisku” pytanego. Jest o bardzo dobrej płycie, etymologii najmocniejszej piosenki, Mickiewiczu, serialowym aktorstwie, pracy, Nowej Hucie, „tchórzostwie” Antify, dzieciach i innych ciekawostkach. Dobre !
ASTRID LINDGREN. No to się porobiło. Jak się ma zespolik zawsze warto uważać na to co się mówi i wrzeszczy. Wbrew pozorom znajdują się Ci którzy słuchają tego ze zrozumieniem. Wielkopolanie to dla mnie nauczka – miła nauczka i dlatego raz po raz w rządku obok siebie ustawiam kolejne ich płyty. DZIECI KAPITANA KLOSSA. Deriglasoff z zawodu złotnik – jubiler opowiada jak było. Podczas moich studiów w podstawówie grali w naszej wiosce. Byłem tam poznając kumpli, z którymi zarówno ja jak i Deriglasoff lubimy się do dziś. Takie sentymentalne cofki dobrze mi robią na cerę. Dlatego wywiad o tych czasach wciągnąłem z przyjemnością i spodziewaną korzyścią (cera). [PERU]. „Zespól skromnych młodych mężczyzn patologicznie pozbawionych parcia na sukces”. Się zgadza. Od siebie dodam, że grają inteligentnie inaczej do tego w przestrzeni publicznej jeden z nich raczy wypowiadać się z oryginalną szlachetnością co przyjemnie łechce moją jaźń. APORIA. Opowiada o trasie po Rosji i Białorusi. Przygoda życia dla zespołu, w której potwierdzają się dwie tezy: wschód jest pełen słońca a ludzie tam żyjący serca wielkie mają. BOOZE & GLORY. Kapela spoza mojej galaktyki, ale jak taka fajna to może najwyższy czas to sprawdzić ???? Swoją drogą ciekawe czy któraś z partytur zdechlaków z ZR da się zagwizdać ??? Chyba żadna. SNFU. Ta chwila, kiedy czytasz artykuł o zespole, którego winyl właśnie trzeszczy na twym patefonie i uświadamiasz sobie, że ta cholerna gazeta jak mało która jest dla Ciebie. NADZÓR. Cały czas miałem wrażenie, że już to raz czytałem. Se myślę wariujesz Jaco, ale nie. Treści te same tylko poprzeplatane pytaniami zaś w booklecie dodanym do płyty nie ma pytań. THE STUBS. Krotochwilnie o kiblu, Leninie, Izraelu, rock’n’rollu i złym jedzeniu na DIY Feście. THE LOWEST. W Polsce mają już renomę ale na wschodzie chyba jeszcze większą. Opowieść o kolejnym turne po zdewastowanej przekupstwem i ogólnym bałaganem Ukrainie i biednej lecz bardziej schludnie uporządkowanej Białorusi. Lubię ten zespół.
DEZERTER. Wśród wielu fajnych myśli bardzo trafnie o podejściu do sprawy uchodźców. Idealnie o politycznych złodziejach starych i nowych. W punkt o znajomych z facebooka. Nosi mnie ten temat więc zacytuję: „Ludzie wypisują czasami takie rzeczy, że głowa mała. Człowiek, którego wydawałoby się znałeś, okazuje się idiotą, rasistą, albo krypto faszystą. (…) Jest już pokolenie, które żywi się tylko hasełkami i obrazkami. Więc jak ktoś rzuca hasło „kozojebcy nadchodzą, będą gwałcić nasze kobiety” nikt nie przeczyta o co tam tak naprawdę chodzi. Liczy się pierwsze hasło. Już im nic nie wytłumaczysz bo nie rozumieją argumentów, rozumieją tylko hasła” Mniej więcej w tego typu okolicznościach wypierdoliłem z tegoż właśnie facebooka sporą grupę „tzw. starych znajomych” co to w jeden wieczór swoimi wielkimi serduszkami potrafią rozkręcić łańcuszek miłości do JP II (bo Franciszka się w Polsce nie uznaje) i jednocześnie kazać zdychać uchodźcom i wypierdalać imigrantom. Ci waleczni rycerze niepokalanej panienki najczęściej pisali to z UK, Belgii, Danii czy innej Szwecji. Nie muszę chyba dodawać, że nie przebywają tam na placówkach dyplomatycznych. No więc tak sobie myślę, że gdyby ludzie słuchali ze zrozumieniem tego co osoby pokroju Pana Grabowskiego mają do powiedzenia świat byłby lepszy. Oczywiście są wyjątki jak ten co pod wpływem DEZERTERA księdzem został
LAZY CLASS. Po lekturze mam chęć posłuchać. WATCHING ME FALL. Ekstra zespół z potężnym potencjałem. Mają wszystko co trzeba, super fealling i ekstra numery, idee która scala całość i charyzmatycznego wokalistę, którego fajnie się czyta. Jeden z lepszych wywiadów tego numeru. Czekam na nową płytę.
OSOBY
WECHTER. Sympatyczny kolo. StrejtEdż - ręka mu nie drży więc i kreska się w świecie podoba. Mi również. Pierwsze zagraniczne zespoły HC widziane w Polsce mamy wspólne. Opowiada równie fajnie jak rysuje. A rysował już dla …..sami przeczytajcie. MR. CHI PIG wokal SNFU. „Nie mam TV, nie mam komputera, nie mam odtwarzacza CD, nie mam telefonu. Jeśli chcesz ze mną pogadać, musisz mnie znaleźć i stanąć twarzą w twarz inaczej nie pogadamy”. Dobrze, że ktoś go wreszcie w takiej relacji namierzył bo mi by się raczej nie udało. Ciekawy człowiek. LARS FREDRIKSEN. Przez 26 lat grania koncertów nie postawił nogi w Polsce. Tak się złożyło, że ja nawet dłużej nie byłem w USA. Faza na RANCID jakoś mnie ominęła więc nie ma dziwne, że nie znałem gościa…..mimo tego poczytałem z ciekawością.
RECENZJE. Przerasta mnie ich nawał. Na razie przeczytałem wszystkie pióra Mikołaja bo lubię Mikołaja do tego jego zdanie jest mi bliskie. Resztę sukcesywnie wchłaniać sobie obiecuję.
SOUNDTRACK # 32
Co numer to tu i ówdzie podnosi się pisk „Po co jest ta płyta ?” Ano po to by Czesiek z podlasia, Mirek z lubuskiego i Wacek z pod Opola dowiedział się jak gra takie PRO BUBLICO BONO czy inny PAST. Nie każdy kuźwa mieszka we Wrocławiu, Warszawie czy innym Melbern lub ma konto na fejsbuku ze stadem kumpli na mega oriencie. Owszem ta płyta to nie jest żaden koncept album ani soundtrack do jeziora łabędziego dla wysublimowanych audiosnobów tylko punk zajawka. A nóż – widelec – kastet ktoś znajdzie tam coś dla siebie. Nie ma co im tego bronić. Się nie podoba – się nie włącza. Się jest ciekawym – to odwrotnie.
Przeczytałem chyba nie całą połowę, ale już teraz powiem, że PASAŻER # 32 to opasły moloch. Dwa dni i już zszywki puściły. Od trzech numerów nagina lotem wznoszącym. W tym numerze tendencja na street / Oi nie do przeoczenia. Bezkoc ma jednak tego czuja jaki fluid w powietrzu dominuje. Do kupienia nie tylko w EMPiK ! j.Ap (styczeń 2016)
LOCHY I SMOKI
"s/t" MC, 2015,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu
W "prasłowiańskim" Szczecinie
alternatywa żyje. Nagranym w listopadzie 2015 r. demoLOCHY i SMOKI włączają się do gry. Pod neonem „W którą stronę?” ścierają się
trendy i style. Osiem, zróżnicowanych
aranżacyjnie utworów sklejonych w szerokim worku emo z wyczuwalną nutą
słodkiego popu czy atmosferycznego rocka robipozytywne wrażenie. In plus zaskakuje warsztat z dobrym „lejącym się”
brzmieniem gitar, które w wielu momentach wypełniają przestrzeń niemal
idealnie. Punk rockowy brud służy im bardziej niż popowa czystość. Równie
dobrze słucha się linii wokalnych przenoszących polskojęzyczne teksty raz na
zasadzie dodatkowego instrumentu raz na zasadzie nośnika treści. Partie krzyczane
są takie jak lubię. Momenty słodko-spokojne to dla mnie temat do dłuższego oswojenia.
Poetyckie woale tekstów zmuszają słuchacza do sporego wysiłku by je odkodować.
Brak jednoznaczności sprawia, że każdy może / lub nie doszukać się w nich
zupełnie innych stanów. Wg. mnie kluczem do zrozumienia tych introwertycznych
treści może być osobista znajomość z ich autorem. Ja nie znam gościa więc
pozostają mi jeno domysły. Najfajniej wypada kawałek „Bezbarwny”. Wedle mego
gustujest w nim wszystko jak być powinno.
Pierwsze demo nigdy nie jest tym
co ogranicza. To najczęściej sygnał, że zespół ma pomysły i będzie je rozwijał.
LOCHY i SMOKI te pomysły mają. Co więcej są tu takie, które mogą się podobać
zarówno wyrosłym z sceny D.I.Y. sympatykom APORII, ASTRID LINDGREN czy ANSY ale
też i innym wychowanym na mniej niszowej muzyce. Jestem przekonany, że nawet na
koncercie pełnym d-beatowych balstów i crust wyziewów ten zespół swym solidnym
atmosferycznym klimatem jest w stanie się obronić.
Jajko już jest co się wykluje
czas pokaże. Trzymam kciuki i śledzę dalej.j.Ap (grudzień 2015)
Się siadło się poczytało…..się jeszcze czytać będzie
KOLUMNY – poszły na pierwszy rzut. Dominuje stres pourazowy wywołany powyborczym przygnębieniem. Cieszy opór przed próbami odhumanizowania uchodźców, jest o dukatach za squat Odzysk, pojawiają się kolejne próby logicznego rozbioru zjawiska pt. „Polski Punk Rock”. Do tego trochę melancholii oraz lekko wyczuwalna historyczno - wspominkowa czkawka. Pewnie nie tylko ja ale i wielu piszących jak i czytających chciałoby by było inaczej. Bardziej optymistycznie z większą dozą nadziei, ale mamy końcówkę 2015 roku i w zinie o tym charakterze lepsza gorzka prawda niż fałszywa radość. Lekkim zaskoczeniem tego działu jest brak riposty na ripostę w starciu Robert Refuse vs Bocian. Dość pozytywna zaś wydaje się całkowita rezygnacja ze stawiania CHAOSU w kontrze do PASAŻERA co przebłyskiwało w kilku poprzednich numerach. Cieszy mnie to niezmiernie ! Szczególnie w kontekście szybko kurczącego się mikroświata jaki staramy się współtworzyć. A !!! No i Panie Bezkoc przespał Pan 10 najlepszych płyt Pana Krawata na łamach swojej gazety ! Teraz pocałuj się Pan w nos !
WYWIADY: SKTC. Sympatyczna historia – sympatyczny opowiadacz. Szanuję wkład choć jako zespół nigdy mnie nie porywali. Niemniej jednak czyta się te wspomnienia bez bólu i z ciekawością a wątek o gościach z UOM chowających piwo przed Petarem szczególnie. „Tajemnica Chodorowskich” również tu wraca jak bumerang. Od THE CORPSE poprzez ABADDON, Pietię aż po SKTC każdy o nich mówi. Zniknęli jak kamfora. Byli nie ma. Co do diaska !!?? Zaczyna to być co raz bardziej intrygujące. THE LOWEST. Jeden z moich ulubionych zespołów. Tu snują opowieść o wypaczonym modelu polskiego biznesu. Jebniętych polskich kierownikach w kontrze do zagranicznych „korporacyjnych dobrodziei”. Opowiadają o blaskach i cieniach życia w stolicy, testosteronie, macho – core, filmach, szale na ich koncertach na wschodzie, symbolice drzewa, diecie bezmięsnej oraz wielu innych mniej lub bardziej ciekawych sprawach. Nie opuszcza mnie wrażenie, że to rozsądny zespół z totalnie jak na Polskę świeżą muzyką. Zaskoczeniem jest ich rozczarowanie do pewnej części środowiska warszawskiego. Co zrobić każdy ma tam jakieś swoje żale. STRESS. Wehikuł czasu przenosi nas do Jeleniej Góry w lata 80 XX w. W oparach wspomnień o punk rocku czuć smak mleka w szklanej butelce, kiszonej kapusty, marmolady i wszechogarniającej soc-szarzyzny. Gitowcy kontra punki. Punki kontra popersi – wszyscy przeciwko wszystkim a więc obyczajowy Wietnam na całego. No i oczywiście historyczna przepychanka kto był pierwszy STRESS czy FORT BS ? A wiadomo, gdzie dwóch się bije tam wygrywa: HYDRANT. Kolejna biała plama została opracowana. Nadchodzący winyl siłą rozpędu po tej lekturze sobie kupię. A co ! Zresztą bez lektury też bym kupił. CHAOS UK. Wolą pić pod SIEKIERĘ niż pod DEZERTERA zaś milczą pod co leci zagrycha. Jeśli już jest luta to nierzadko walą cydr. Zalecają traktowanie go z szacunkiem inne podejście grozi posraniem się w gacie. Grają nawet sympatycznie, ale to nie na moją wątrobę jest zespół. MORNE. Nie znalem , nie znam, ale wiem kto zna i się zachwyca. W sumie trochę byłem odporny, ale po lekturze znalazłem i włączyłem. Jestem na dobrej drodze by polubić. Tatuaż z ich logiem mi jednak nie grozi.
WRACAJĄC Z MAGADANU czyli państwo Białoruś kontra anarchista Igor Oliniewicz. Krótki opis wieloletnich zmagań człowieka z systemem, w którym pojawia się kilka obcych mi trendów typu: anarchiści – insurekcyjni. Mimo zawiłości ideologicznych nawet ja zrozumiałem, że udzielne księstwo Łukaszenki do najprzyjemniejszych miejsc na świecie nie należy.
OUTSIDE FEST W WOJCIESZOWIE. Kruca bomba daleko więc kapkę „wnerwia” mnie, że tam tak fajnie.
VEGE INICJATYWA – BIELSKO BIAŁA doskonały przykład, że pAnki to nie tylko żulerka słuchająca homilii Ireneusza z DefekÓ Muzgó ale środowisko generujące coś o wiele głębszego.
KRWAWE STARCIE NAD USSURI. Dobra jest ta seria wyciągania na światło dzienne historycznych ciekawostek. Z przyjemnością wchłonąłem tą opowieść podobnie jak „Polskie obozy koncentracyjne” z nr. 11, „Gustloff kontra Merinesko” z nr 10 czy choćby „Jest późno ale nie za późno….” o polowaniu na nazistowskich zbrodniarzy opisane w siódemce. Z trudem hamowaną cierpliwością czekam na kolejne.
RAPORT. SCENA CZECHOSŁOWACKA. Się kurde działo !!!!!!!! Z tych wszystkich kapel kojarzę cztery na krzyż. No może pięć na skos. Co oznacza, że w tym temacie ciążą nade mną lata haniebnych zaniechań. Ale gdybym nagle zechciał się doktoryzować z czeskiego punk rocka ten artykuł będzie jak znalazł.
KOMIKSIARZE. KOWALCZUK: Zupełnie nie czaję tej podniety żółwiami ninja, figurkami, wrestlerami, hymenami czy innymi mutantami w obcisłych galotach. Kicham na to ! Kajko i Kokosz wciągnęli by ich wszystkich nosem. No ale każdy ma prawo do własnej jazdy. Jazda Pana Łukasza choć dość osobliwa nie potrafi we mnie rozpalić choćby iskry fascynacji zmutowanymi świrami z TM SEMIC. Nic nie poradzę, że komunistyczny glina Żbik bawi mnie bardziej niż cyrkowe wygibasy meksykańskich wresterów. Dla dzieciaka urodzonego za „króla” Gierka ratowanie świata przez napakowanych latających gladiatorów lub innych popapranych schizo-bohaterów są bardziej żałosne niż próby zdobycia Mirmiłowa przez nieudolnych zbójcerzy. No tak mam. PROSIAK: Można by przewrotnie rzec: Bliższa koszula ciału - niż obcisłe portki Batmana. Podobają mi się te historie o pracy, warsztacie i mozole twórczym skromnego, zrównoważonego gościa z dużymi osiągnięciami i niezaprzeczalnym talentem. Akcja z obrazem Rydzyka wystawionym na Allegro ma moc ! Rysownik, kontroler jakości, scenarzysta, malarz, poeta, DIY wydawca w jednym . Do tego bez krzty zadęcia.
RECENZJE MUZYKA. Nie jest dobrze. Nie żeby recenzenci się nie postarali – raczej orientacja mi siada. Na 89 opisanych wydawnictw z własnej nieprzymuszonej woli wszedłem w posiadanie 14 (słownie czternastu) pozycji. Znam około 30 (słownie trzydziestu). Zaczynam podejrzewać, że: a) albo ja się oddalam od muzycznych gustów gazety, b) muzyczne gusta gazety bez ostrzeżenia oddalają się ode mnie, c) ktoś z komisji badania katastrofy smoleńskiej miesza w relacjach między nami.
RECENZJE ZINY. Tu poległem już totalnie. Z opisanych przyswoiłem tylko jedną czytankę (WNŻ # 1).
Się siadło, się czyta, się jeszcze czytać będzie.
Sporo tego jeszcze przede mną bo… CHAOS # 12 to „cegła”.
Porządna cegła a nie jakaś tam popierdółka z Castoramy czy innego Obi.
Niski ukłon dla twórców oraz pomysłodawcy za tych kilka miłych wieczorów przy lekturze.
WYGRAĆ NOWE ŻYCIE
nr 2, 2015 r.
No to tak....
Bardzo dobry wywiad z MARKSMAN (!) Sporo myśli wartych zapamiętania. Jednak można mówić mądrze o zespole, bez kokieterii, sztucznego krygowania się i egocentrycznego pierdzenia. Power of intelekt pytanych i pytającego ! Gdybym jednak się pomylił i scena okazała się „Wielką Pardubicką” wśród dwóch rodzimych „koni” wystawionych na tą gonitwę byłby THE LOWEST i MARKSMAN.
Refleksje Tomka „Oko” na temat uroczystego „zejścia” EFAE wraz z garś...cią przemyśleń o profilu życiowo-muzyczno-humanistycznym wchłania się równie dobrze. LIE AFTER LIE oraz I HOPE YOU DIE – sorry ale wcześniej nie znałem. Obiecuje, że nadrobię bo godke mają sensną. VICIOUS REALIY & ASTRID LINDGREN znam i kibicuję. Pomysł ciągłego wałkowania rzeczy oczywistych dla kogoś komu emerytura bliższa wspomnieniom o trądziku wydał mi się mało atrakcyjny. Jednak nie każdy miał to szczęście urodzić się wcześnie więc doceniam i to. Tym bardziej, że artykuły o sXe i Animal Liberation napisane są z dużą lekkością pióra. Uczą nie nudząc. Straight Edge Personal Stories. Dobre. W tej kategorii w tym numerze swoją auto-psychoanalizą wygrywa - Marcin. Odważne i szczere. Zaś w kategorii świadomość społeczna moje uznanie wędruje do „Art. Jagódki”. Recenzje muzyki. Na osiem znam dwie. Po trzy inne mam ogromną ochotę sięgnąć. Dział przydatny. Recenzje ziny. Nie czytałem żadnego. Dwa z tych nie do kupienia z chęcią bym jednak poczytał. Większy format, przejrzysty skład, estetycznie w środek tarczy. Ogólnie rzecz ujmując ten zine ma dobrą aurę. Ostatnio podobną czułem trzymając w ręku CUDOWNE LATA. Nie żałuję tej dychy, którą pewnie bym przehulał na zbytki. A tak „smukły” i oczytany = doskonały pomysł na sylwetkę. Mniej żreć więcej czytać. Z tego też powodu kącik kulinarny „Weganizm jest prosty” debiutujący w tym magazynie odpuszczam na później. Całość świadomie POLECAM.
HOPE ON
"s/t" CDR demo, 2015,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu
Pokręcone
skurczybyki z Białegostoku ukrywający się pod nazwą HOPE ON to żadni
debiutanci. Wcześniej przez lata w głębokiej konspiracjiknuli zakamuflowanipod kryptonimemNO HOPE.Teraz taktycznie dla zmylenia tropów i z typowym dla siebie przekąsem postawili
wszystko na głowie nazywając się odwrotnie. A kto im zabroni ?? To nowe pełne
nadziei otwarcie zaowocowało debiutanckim demo. Dziewicze zetknięcie z tym
materiałem przywodzi na myśl coś w rodzaju ucywilizowanych STARYCH SINGERS. Podobnie
jak u warszawiaków jest tu dużo kunsztownej technicznie zabawy rytmem i
dźwiękiem. Jest humor a’la Woody Allen spotyka Jożina z Bażin z kucharzem z
Muppetów. Ponadto jest powaga no i ogrom solidnego gitarowego grania na wysokim
poziomie. W krążek nawtykano też sporą dozę refleksji. W nutach pobrzmiewają echa
EWY BRAUN, TOKARZA INFERNO oraz chyba w największej dawce białostockich bogów
noise KOTILOF. Są solówy, basowe
pochody, rytmiczne zmyłki i perkusyjne wariacje. Bez wątpienie jest tu prąd ! Płyta HOPE ON pokazuje,
że nikomu lat nie ubywa, że im trunek starszy tym smaczniejszy.Białostockie chłopy najwyraźniej mają tego
świadomość.Doświadczenie kluczem do
sukcesu. Być może dlatego ta demówa wchodzi tak gładko. Ba (!) jak na ten dość
progresywny rodzaj ekspresji posiada nawet przeboje. Według mnie do tego
podzbioru należą utwory: „Herbaciane”, „Brat”, „Ziemia” czy „Spokojnie”. To
właśnie w nich basowy Memosław Przemylski, którego Mosad od lat podejrzewa o
bycie sprawcą tych tekstów zaskakuje mnie najbardziej. Przyzwyczaiwszy służby
do inteligentnych podprogowych prowokacji opartych o krótkie zbitki słowne tym
razem pokazuje się też i z innej strony. Mówię Wam ludzki Pan J. Dobra płyta dobrze nagrana z dobrym floow. Kto wie
być może to ostatnie takie trio w Białymstoku więc szukać – kupować – czasu nie
marnować. j.Ap (maj 2015)
Na koncercie w uroczym,
warszawskim klubie „Chmury” Gosia podarowała mi „taki nasz nowy projekt”. Jeśli
mam być szczery ( a ja zawsze chcę być szczery) nie spodziewałem się po tym
żadnych fajerwerków. Co więcej sądziłem, że będzie to jakieś mocno artystyczne
kombinowanko pełne pogiętych zagmatwanych struktur z tekstami, do których
zrozumienia potrzebny jest zespół kryptologów z wieloletnim doświadczeniem.
Zmęczony takimi zespołami i przekonany o swoich racjach jednak włączyłem. Moje
przekonania dostały cios w nos. Okazuje się, że PAST to żadne pseudoartystyczne
wyziewy tylko solidny nowo falowy półmrok. Już pierwszy utwór ustawia słuchacza
w pozycji na baczność. Wyraźne echo X MAL DEUTSCHLAND, które dla wielu może być
już wystarczającą rekomendacją wprawia w oniemienie. Teksty idealnie
współgrające z muzyką podane szeleszczącym polskim to dodatkowe zaskoczenie.
Słowa wymyślone przez PAST są mądre i bez wątpienia intelektualnie adekwatne do
stylu. Na płaszczyźnie przekazu punk rockowe korzenie wymieszane są tu z zimno
falowym sosem. Skala głosu Pani Małgorzaty – czysta, kryształowo-dźwięczna może
się nie tylko podobać, ale także robić wrażenie na bardziej wyrobionych
melomanach. Głos Pana Kamila w partiach z jego udziałem nic nie ujmuje z uroku
całości. Kompozycyjnie brak jakiejkolwiek nudy co w przypadku cold wave w moim
przekonaniu nie jest sprawą prostą. Dzięki temu cztery utwory zawarte na singlu
mijają w bardzo przyjemny sposób. Obecnie post punkowe granie na
świecie wydaje się mieć dwa dominujące kierunki. Z jednej strony jest to
alternatywny folk (CHUCK RAGAN, TIM BARRY) z drugiej new wave (THE ESTRANGED,
BELGRADO). Co raz więcej załogantów z ostrych kapel sięga po jeden z nich. Czuć
to i w Polsce. Singiel PAST nie tylko to potwierdza ale i tezę tą przypieczętowuje.
Zaskoczenie to chyba najlepsze słowo określające ten debiut. j. Ap (maj 2015)
CYMEON X / REGRES
split 7” Ep, 2014,
REFUSE RECORDS
Gdy ktoś trzeźwo myśli
to wie, że “zgoda buduje – niezgoda rujnuje”. W myśl tego porzekadła strejtedże
z Częstochowy i strejtedże z Poznania zawiązały sztamę czytaj: zgodę lub jak to
dawni towarzyszemawiali „układ o
wzajemnym braterstwie i przyjaźni”.Pakt
wyryto na specjalnie na tą okazję przygotowanym smolistym krążku a obie jego
strony opatrzono słowno-muzycznymi deklaracjami. Wewnątrz znalazły się też aneksy,które w sposób formalny wyjaśniają etymologię
tej przyjaźni tj. jej historię i pobudki.Dla utrwalenia tej doniosłej chwili wykonano stosowny pikczer w pełnym
kolorze i uczyniono zeń okładkę tegoż zjednoczeniowego dokumentu. Całość
pieczęcią opatrzył jeszcze inny strejtedż, który swą kwateręma w mieście na „Be” i to nie jest Bełchachtów.W taki oto sposób Ci, którzy od dłuższego czasu podejrzewali, iż coś
jest na rzeczy teraz są już pewni, że: CYMEON X lubi REGRES (patrz strona A) a
REGRES lubi CYMEON X (patrz strona B).
Odezwa końcowa.
Drogi rodaku (!) Gdziekolwiek
jesteś, gdziekolwiek przebywasz (!) Jeśli usłyszysz plugawe kalumnie, że te
Polaki tylko kłócić się potrafią – to stań unieś głowę i oszczercom prosto w
twarz krzyknij bohatersko: „A guzik z pętelką !!!!!!”a na dowód tego, że racja jest po Twojej stronie
i naszej umęczonej ojczyzny dołącz dokument odniesienia: split ep, sygnatura
akt: Refuse Records nr 109 z roku 2014. j.Ap (grudzień 2014)
APORIA
„Oddychaj”
LP, 2014,
D.I.Y. KOŁO
RECORDS / EXTINCTION RECORDS /
NO PASARAN RECORDS
Nowa APORIA jest dla
mnie ogromnym zaskoczeniem. Zaskoczeniem niezwykle pozytywnym.
Jak przystało na estetykę
emo większość receptorów czucia ustawionych jest na niej centralnie do
wewnątrz. Mamy więc do czynienia z intymnym, mocno refleksyjnym wejrzeniem we
wnętrze człowieka: w jego uczucia, refleksje, instynkty, słabości,
lęki i obawy.Brak tekstowej łopatologii
chcąc nie chcąc skłania słuchacza do wysiłku. Wciąga go w pewien
rodzaj intelektualnej gry. I jak to w takich przypadkach bywa owe zakamuflowane
intencje tekstów dają duże pole do własnej interpretacji. Ogromną pomocą w tym względzie a za razem sporą
odwagą jest fakt, że to język polski stał
się nośnikiem jej treści. To, że w ich
przypadku moda przegrała z rozsądkiem na
płaszczyźnie przekazu cieszy mnie niezmiernie. Radość jest tym większa, że
najprawdopodobniej po angielsku ta płyta brzmiała by jeszcze lepiej. Rozpatrując
formę: introwersja miesza się tu z ekstrawersją, szept z krzykiem a spokój z
gwałtownością. Łatwość przechodzenia tej
orkiestry od melancholii do furii jest zadziwiająca. Na płycie mamy do czynienia z „ogniem” tłumionych
i cicho artykułowanych emocji, które raz po raz pozbawione kontroli wybuchają
wielkim płomieniem. W spokojnych momentach skupiają uwagę, w momentach niekontrolowanej
dzikościwydają się atawistycznie szczerzy.
APORIA na „Oddychaj” wyczarowała
styl, który nazywałbym czymś w rodzaju „ogniowego szeptu”.
Aranżacje oparte o sprawdzone
od lat patenty tj. o zasadę „cicho-głośno” w ich wykonaniu nabrały niezwykłego
uroku. Na moje „pierwsze” i „drugie” ucho podprogowymi patronami tej płyty są
AMANADA WOODWARD oraz CHILDREN OF FALL. Oczywiście jak wszystko na tym krążku
nic tu nie jest aż tak jednoznaczne. Mimo
to echa „La Decadence De La Decadence” jak też ogromny wpływ „Bonjouor
Tristesse” a szczególnie utworów typu „Last
Call For Anarchism” wydają się tu (w sposób mniej lub bardziej świadomy) cytowane.
Płyta „Oddychaj” jest niezwykle
plastyczna poczynając od okładki, idąc przez teksty a kończąc na brzmieniu. APORIA na niej nie gra (!) Ona maluje. Maluje słowem, dźwiękiem, wywoływaniem emocji. Jeśli to nie jest artyzm –
to nie wiem co nim jest.
Totalne zaskoczenie.
Nie wiem jak oni to zrobili ????To jest
dotychczas najlepszy obserwowany przeze
mnie czas tego zespołu. Bez względu na to jak skończy się ta historia ich najbardziej
ekscytujący fluid dzięki „Oddychaj”
będzie trwał w nieskończoność. j.Ap(grudzień 2014)
EYE FOR AN
EYE
“Głos”7”EP, 2014,
BLACK
WEDNESDAY RECORDS / CAMPARY RECORDS /
REFUSE RECORDS
Eye For An Eye gra
swoje. Robi to od wielu lat z niesłabnącym uporem oraz dużym wdziękiem. Jako postronny odbiorca mam także wrażenie, iż
z nietuzinkowąszlachetnością. Ten zespół od dawna skupia się na człowieku. O
społecznych dysproporcjach, niesprawiedliwości, biedzie, krzywdzie,
egzystencjalnych rozterkach opowiada przez pryzmat empatycznej wrażliwości. Myślę,
że gdzieś w głębi Eye For An Eye wbrew wszystkim racjonalnym przesłankom wierzy,
że świat może być lepszy. Tak było
wcześniej i tak też jest na tej płycie - bo ta orkiestra to uosobienie stałości.
Stałości poziomu jak i stałości pomysłów. Przez ten wypracowany latami konstans
można dziś śmiało mówić o stylu EFAE. Stylu rozpoznawalnym po kilku dźwiękach.
„Głos” to sześćpremierowych
utworów, orkiestry ogranej ze sobą i okrzepłej w swej stylistyce. Dlatego dużego
zaskoczenia nie ma. Mimo to ich akcje są nadal wysoko. I tym razem wartością samą w
sobie dla EFAE pozostaje solidny, ukazujący
co raz większe możliwości wokal i
osobiste teksty.
Nr 1 na tej epce (oczywiście w moim prywatnym rankingu) jest kawałek: „Wojenny (Ofiara)”. Nawet jeśli w pierwotnym zamyśle miał to być tekst
o człowieku – jako podmiot liryczny wstawcie sobie weń zwierze oczekujące na
śmierć a otrzymacie efekt zwielokrotniony po trzykroć. Dobre wrażenie robią ponadto: tytułowy
„Głos” oraz „Recepta”.
Muzycznie wśród sześciu utworów brak zdecydowanego dominanta.Co oznacza, że również pod tym względem płyta jest
równa.Selektywne
gitary i soczysta sekcja nagrane w bardzo przyzwoity sposób przez Red House
Studio w Kętach udowadniają, że zespół
potrafi pracować w różnych
okolicznościach. Za dobry pomysł uznaje dołączenie do składu drugiej gitary.
Dzięki temu zabiegowi brzmienie stało
się zauważalnie pełniejsze. Słychać to
na tym singlu i zapewne słychać też na koncertach.
Żeby nie było tak różowo wspomnę, iż w tych nagraniach razi mnie nadmiernie
wykorzystywana „klepka” perkusji. Wiem,
że czasem trudno jest rezygnować ze sprawdzonych pomysłów, ale gdyby właśnie „ją”
ograniczyć do niezbędnego minimum byłoby fajniej – jeszcze fajniej. Innym bym
odpuścił, ale w przypadku EFAE uznaję ją za wypełniacz i półśrodek. Jeśli w coś
wierzę to w to, że stać ich na większą pomysłowość w tym względzie. Tyle dziegciu.
Gdyby nie fakt, że wszelkie opinie zawsze wypada uzasadniać to tą recenzję
można by zamknąć stwierdzeniem: Kolejna dobra płyta, którą EFEA potwierdza,
że ma się dobrze, ma swój styl i poniżej oczekiwań nie schodzi.
Tak to widzę więc tak to zostawmy. Oi (!)j.Ap
(grudzień 2014)
PS. Wydanie edycyjnie jak zwykle bardzo
szykowne.
SCHWACH
„s/t” 7”EP,
2014,
REAACOONE RECORDS / REFUSE RECORDS
Są z Berlina, wcześniej wydali jedynie demo. W składzie
najprawdopodobniej jakiś rodak. Nadają po niemiecku i o dziwo ma to „ręce i
nogi”. Przy pierwszym kontakcie narzecze sąsiadów nie razi. Przy kolejnych
zyskuje coraz bardziej.Krótkie,
drapieżne kawałki, kąśliwegoyouth hardcore
z dobrze brzmiącą gitarą i dudniącą
(mocną jak kowalskie młoty) perkusją robią zdecydowane dobre wrażenie. Utworów
jest siedem. Obcowanie z nimi przypomina
mi stary, dobry: MANIACS - jeden z nielicznych
niemieckich zespołów jaki polubiłem w
beztroskiej młodości. SCHWACH nie ma nic wspólnego z toporną staromodną punk rąbanką. Wbrew mimowolnym skojarzeniom z typowym deuchtspunkiem łączy ich jedynie język. Grają z dużym animuszem, odznaczają
się świeżością a do tego są na wskroś
współcześni. Dorzucają do tego, urozmaicone tempa, dosadne chórki, napastliwy
wokal, oraz garść melodii.Na płycie dominuje to młodzieńcze „COŚ”,
które z biegiem lat ulatuje i nie wraca
więcej. To między innymi ten nietrwały pierwiastek sprawia, iż ten singiel jest
fajny. Przyglądając się im uważniej można odnieść wrażenie, że mentalnie ta
ekipa to mix: SxE, squatingu, socjalnej wrażliwości i świadomego antyfaszyzmu. Poważny
ton zaangażowanych tekstów lekko rozwesela sympatyczna okładka ukazująca załogę
zwierzaków squatujących budynek. Podobno to kontynuacja pomysłu z demo, na
którym te same skubańce rozdupcały berlińskie zabytki. Po niemiecku SCHWACH znaczy
„SŁABY” dlatego sięgając po singiel nie
spodziewałem zupełnie niczego. Wygląda na to, że dałem się nabrać.Zaskakująco dobre (!) j.Ap
(grudzień 2014)
MANLIFTINGBANNER
/DEADSTOOLPIGEON
“The Kids Will
Have Their Fuel” split 7"EP, 2014,
REFUSE RECORDS,
# 107
Holenderski
MANLIFTINGBANNER wskrzeszony w 2010 roku znowu jest aktywny. Przedsmakiem
nadchodzącej nowej, autorskiej płyty jest split singiel nagrany w kooperacji z
powiązanym personalnie DEADSTOOPLPIGEON. Po zawieszeniu działalności przez
MANLIFTINGBANNER to właśnie w DEADSTOOPLPIGEON „schroniło” się aż trzech jego
członków.
Na tym krążku
oba zespoły grają utwory kapel będących ich inspiracją w przeszłości. Dla
MANLIFTINGBANNER ważne okazały się kawałki SS DECONTROL i G.B.H. (!) Z kolei DEADSTOOPLPIGEON
za istotne dla siebie uznał covery: ALONE IN A CROWD oraz UNDERDOG, które w ich
wydaniu nigdy wcześniej nie były publikowane. W zderzeniu tej znanej i mniej
znanej dla mnie kapeli wygrywa ta druga. Dziarskość DEADSTOOPLPIGEON narzuca skojarzenia
z SO MUCH HATE. Dzieje się tak głównie przez barwę głosu Pana Michiela – nomen omen
również wokalisty MANLIFTINGBANNER. Oba
zespoły różni tylko pałker. Na stronie okupowanej przez DSP Michiel drze puszkę
na pełnym rozwarciu co bez wątpienia służy interpretacji. Dzięki temu najlepszy
numer splitu: cover „Commitement” AL ONE IN A CROWD, który brzmi naprawdę zawadiacko
!!
No cóż niektórzy
opowiadają o swoich ulubionych kapelach z młodości w zinach. Inni zamiast
gaworzyć je nagrywają. Sympatyczny to pomysł więc czemu nie.j.Ap (wrzesień 2014)
REFUSE RECORDS, # 097 / SOCIETY BLEEDS RECORDS (USA)
Historia
lubi się powtarzać dlatego coraz częściej oszczędne - stylizowane na kserówki
okładki wracają. W dobie zalewających nas mocnoprzekombinowanych w photoshopie potworków ma
to swój urok. HC xero style znowu rządzi ! Według takiego właśnie
pomysłu wykombinowano obwolutę debiutu MISLED YOUTH. Zespół powstał z
połączenia sił znanego u nas COKE BUST oraz nieznanego (przynajmniej dla mnie) METH
LAB. Gwałtowny, intensywny, hardcore straight edge punk korzeniami sięgający do
lat świetności starej szkoły szybko rozprawia się ze słuchaczem. Pięć utworów w
niespełna sześć minut za pierwszym przyłożeniem znokautuje zwolenników bluesa. Będą
leżeć, kwiczeć i mamrotać „co to było?” Ci zaś którzy lubią YOUTH OF TODAY za
sprawą MISLED YOUTH - nowego waszyngtońskiego objawienia zostaną wniebowzięci. Mark
Jubert – ich pieśniarz to nie Rysiek Riedel stąd też kawałki takie jak: „Waste”,
Your Life”, Parasite”, „Deadbeat” czy „Nothing Left” to rzecz jasna kompletne
przeciwieństwo szlochów w stylu: „Whiskey moja żono”.
Dlatego
ostrzega się by zwolennicy wyciągniętych swetrów i Rawy Blues dla swojego dobra
szerokim łukiem omijali tą płytę. MISLED YOUTH nie jest dla Was !!!
Mocny
debiut ludzi z werwą dla ludzi z ikrą. W skali jeden do dziesięciu daję 7 punktów.
Jak przyjadą do świetlanej RP to pooglądam i z pewnością dorzucę kolejne trzy za sceniczny żywioł.
Brutalny
hardcore rodem z Niemiec. Cariculum Vitae tego składu jest imponujące. MIND TRAP tworzą ludzie znani z uczestnictwa w takich
projektach jak: THE TANGLED LINES, GOVERNMENT FLU, MONSTER, NOTHING, HIGHSCORE, VITAMIN
X, SHORT FUSE, REARRANGE. Jak widać nie są to przypadkowi
przechodnie czy ludzie z castingu. Wypadkowa ich pomysłów to sześć dosadnie
brzmiących tąpnięć, które w Polsce na 90% mogą znaleźć uznanie wśród udającej chuliganów
ekipy z RATEL. Wokalnie i tekstowo nie ma przebacz. Jak dla mnie wyróżniający się
numer z tej płyty to „Live It Or Leave It”. Agresywnie, nerwowo, z zaciśniętymi
zębami - to skojarzenia nasuwające się po kilkukrotnym przesłuchaniu całego
materiału. Kiedyś nazywano to tuffgay style. Dziś kiedy grzeczni udają niegrzecznych a
niegrzeczni udają łagodne baranki czort wie jak to nazwać. Wściekłe to cholerstwo
jest na pewno. Skład każe sądzić, że to nie przypadek. Czy opowieść MIND TRAP
jest szczera i pozbawiona aktorstwa ??? Każdy niech osądzi sam. Jeśli dla tworzących
go osób ten projekt okaże się czymś więcej niż tylko odskocznią może co niektórym
z Was uda się zbadać go na żywo. j.Ap (wrzesień 2014)
Pochodzący
z naszpikowanego historią Drezna VOWELS nie zawiedzie nikogo kto lubi bardzo
szybki, brutalny łomot. Ja osobiście pociąć się za takie coś bym nie dał.
Doceniam jednak energię tej ekipy ze szczególnym uwzględnieniem Pana Wolfiego.
Ten człowiek wyrasta na największy eksportowy skarb Niemiec!! Gubię się już w
ilu „polskich” składach go spotkałem, dlatego też nie próbuję nawet ogarnąć
tych „niemieckich”. Co ciekawe każdy z nich to odmienna stylistycznie „bajka”.
VOWELS
na swojej drugiej epce kombinuje z tempem, rytmem i stopniowaniem agresji. Powerviolence
przenika fastcore ocierając się o grind. Zespół przykombinował też z kodowaniem
tytułów, tekstów, składu i całego opisu nagrania zamieniając niektóre literki
na iksy (X). Trzeba się wytężyć by wyłapać, który z tych X-ów = „e”, a który to
„i” etc. Łamigłówka rytmiczna połączona z zaszyfrowanym przekazem. Do odgadnięcia
mamy sześć utworów. Jeden z nich to
cover BIG BOYS. Który ? Ja bardziej się domyślam niż jestem pewien. Całość
opakowano w mroczną, minimalistyczną czarno – biały okładko / insert zaprojektowany
podobno przez kogoś znanego. Brzmi brutalnie - wygląda ciekawie.
W
sekcji rozwrzeszczanego smutku zdecydowanie obrodziło ! Mamy doskonały THE
LOWEST, klimatyczny HARD TO BREATHE, posępne pięknem GUANATANAMO PARTY PROGRAM
mamy świeżutki DESZCZ, obiecującą ANSE i w końcu MOJĄPOŁOWĘ. Mamy tego tyle, że na pewno nie
mamy już na co narzekać. Bo taki jest stan sceny jakie jej młodzieży śpiewanie.
By
łatwo nie było MOJAPOŁOWA śpiewem się nie kala – MOJAPOŁOWA wrzeszczy całą sobą.
Naku…a słowem jak brzytwą. Raz za razem demaskując relacje międzypłciowe
zarówno tych młodych („Będziesz ze mną chodzić”) jak i tych ustabilizowanych,
pochowanych po domach pod szyldem małżeństwo („Królestwo porcelanowe”). Zakodowane
w chromosomach kody genetyczne rozpoznaje jako socjologiczno-depresyjne kajdany
(„X/Y”). Zespół nie bawi się w oczywistości. Filozofuje na temat egzystencji („Ziemia
vs Ziemia”). Chwaląc cielesny hedonizm („Ziarno zostało posiane”) jednocześnie nokałtuje
chrześcijańską moralność. W „Ona ma chłopaka” psyche typa odrzuconego przez dziewczynę
bez pardonu wystawia na widok publiczny. By wreszcie w „K+M+B” miłosny zawód zwieńczyć
krwią pod drzwiami łazienki.
MOJAPOŁOWA
rzeczywiście nie „pizga po oczach reflektorami tekstów jak ZŁODZIEJE ROWERÓW” ale
podobnie do nich w swym przesłaniu - pełnym zakamuflowanych znaczeń nie
zostawia wiele miejsca na interpretację. A wszystko to o dziwo (!) po polsku. To nic, że deprecha goni tu deprechę.
To nic, że słońce tu nie zagląda a zdechłe ptactwo „zdobi” okładkę. To nic, że gitara
momentami brzmi jak pijany komar po transfuzji. To wszystko nic - bo dobry to zespół
i dobra płyta (!)
Są
z Piły a to co grają bez podłamu można nazwać screamo.
Jeśli nie dopadnie ich syndrom motyla dwójka
może okazać się jeszcze lepsza.j.Ap(maj
2014)
MANTA BIROSTRIS
„Tasamouh” CD’ 2014
D.I.Y. wydawnictwo zespołu
Duchowość
w muzyce to żadne nowum. Uduchowienie pomysłodawcy zespołu MANTA BIROSTRIS dla
mnie również nie jest zaskoczeniem. Konsekwencje w działaniu facet ma żelazną i
choć moja duchowość pomieszkuje w zupełnie innych rejonach niż Adama przez tą
właśnie konsekwencję zaskarbia sobie mój szacunek.
Jak
się typ uprze to nie ma zmiłuj. Efekt tego uporu to druga płyta jego kapeli pt:
„Tasamouh”. Płyta trudna pełna ukrytych znaczeń, odniesień, reminiscencji,
odsyłaczy i tym podobnych mniej lub bardziej zakamuflowanych wskazówek. Zwykły
śmiertelnik za jakiego się uważam może mieć spore trudności z połapaniem się we
wszystkich niuansach tego krążka. Nie mogąc liczyć na boskie wsparcie „powęszyłęm”
wśród śmiertelników. Dowiedziałem się, że…. Tytułowy „Tasamouh” to arabskie
słowo, oznaczające przebaczenie, pojednanie i współistnienie i „choć żadko
używane” znane jest w Libanie, Syrii i Palestynie. Słowo
„Tasamouh” w innych narzeczach jest też zwane „mosamah”. Wg. autora
kluczem do zrozumienia tej płyty są: przebaczenie
i pojednanie oraz Bliski Wschód gdzie podczas jednej z podróży narodził się cały
pomysł na nią.
Teksty to nic
innego jak zapis rozmów Adama z tubylcami. Zdjęcie na okładce zrobiono w
2008 r. i przedstawia jedno z tysięcy bezimiennych dzieci Afganistanu. „Ta
dziewczynka żebrała z dwójką innych dzieci w Kabulu, nieopodal pałacu króla”.
W końcówce „Krew za krew 2” słychać
odgłosy z pierwszej intifady „tak krzyczą dzieci Hamasu”. Ostatni numer „PS 50” to nic
innego jak psalm 50, króla Dawida w języku arabskim tzw. "fuscha". Psalm
50 przechodzi w psalm 51 i jest prośbą króla izraelskiego o przebaczenie
a to dlatego, że ów król – ladaco uwiódł cudzą żonę a jej męża - człeka
sprawiedliwego kazał zabić.
Prawda, że bez
świętych ksiąg i podróży załapać ciężko ?
Płyta zgodnie z
przesłaniem o współistnieniu łączy byty. W utworze „Krew za krew 2” uparty i uduchowiony
Adam tworzy zbiór wspólny z mniej uduchowionym i podobnie upartym Ekspertem
(INKWIZYCJA). Drugie ekumeniczne połączenie to sklejenie chrześcijanina z muzułmaninem
czyli obecność syryjskiego uchodźcy Adiba Shamoun’a obsługującego instrumenty perkusyjne
(na całej płycie) oraz gitarę w utworze „Krew za krew 1”.
Muzycznie „Tasamouh”
to krok do przodu w porównaniu z demo. Ciągle mamy do czynienia z transowymi
rifami i noisowym soundem. Ciągle jest szorstko i chropowato ale tym razem ciut
dokładniej. Najsłabszym elementem jest głos Adama. O ile należy mu się medal za
wytrwałość to za śpiew postawiłbym tróję. Wokal Adama na „Tasamouh” to wg. mnie „sport siłowy”. Jestem świadomy, że ciężko
jest grać i śpiewać jednocześnie, ale w studio można to zakamuflować. Tu się
nie udało. Dlatego trzymam kciuki by
MANTA BIRIOSTRIS znalazła wokalistę
godnego idei. Adam w sekcji gitar oczywiście na TAK.
Biorąc pod uwagę
interesujące treści, które zespół chce przekazywać ja przyjąłbym też inną taktykę
zaskarbiania słuchacza. Pewnie byłoby to coś wg. strategii sprawdzonej przez SHELTER.
Duch w tym wszakże inny ale melodii wpadających w ucho bez grzebania w księgach
ogrom. Reasumując nowa MANTA BIROSTRIS prosta nie jest. Tańczyć się przy tym
nie da, ale pomyśleć o tym i owy jak najbardziej tak. Do tego jednak potrzeba trochę
więcej niż jednorazowe przesłuchanie krążka. j.Ap (kwiecień 2014)
Wszystko
wskazuje na to, że ten zespół powstał gdzieś na początku wieku. Jeśli to prawda
dziwi mnie fakt, że tak długo zwlekał z ujawnieniem swojego geniuszu. Być może z
założenia przyjął taktykę dojżewającego sera,
decydując się prawdziwy bukiet smaków zaprezentować dopiero po pełnym leżakowaniu czyli
w roku 2012. To właśnie wtedy ukazuje się ich debiutancki CD/LP „We Run” z
miejsca siejąc pozytywny ferment wśród muzycznych smakoszy. Nic dziwnego bo rześki,
energiczny, dobrze zaaranżowany i zagrany hardcore w wykonaniu WATCHING ME FALL
jest w stanie wprawić w przyjemny rezonans
nawet wybrednego słuchacza. W moim
przypadku miało to miejsce przy wspomnianej „We Run” i ze zdwojoną siłą ma przy
okazji obcowania z najnowszą 7”ep bielszczan „Little Things”. Te cztery nowe
numery wymyślono bez żadnej naciąganej lipy. Do tego zdarty, młodzieńczo brzmiący wokal wykrzykujący osobiste strofy mocno podbija notowania tej orkiestry. Gra w skojarzenia
piosenkarskie odnośnie barwy głosu Pana Grzegorza przywołuje mi na myśl niejakliego
Zoliego Jakaba z BRIDGE TO SOLACE. Choć
przyznam, że na „We Run” te podobieństwa były bardziej oczywiste zaś tym razem
te analogie się z lekka zatarły. Muzycznie to jednak inna bajka. WATCHING jest zdecydowanie
bardziej zwiewne i mniej intensywne od BRIDGE. Niektórzy słyszą w tym
ABHINANDĘ, REFUSED inni co innego. Abstrachując od tego co tam komu w uszach gra to jednak ciągle dość podobny pomysł na
szorstki, dynamiczny i mocno współczesny HC. Punkt wspólny dla nich wszystkich
stanowi innowacyjność. To właśnie ona sprawia, że WATCHING ME FALL to nie jest old
ani new school, nie jest to też typowy modern HC. Mieszanina stylów słyszalna w
ich muzyce skłania to do zaryzykowania tezy, iż udało im się wpleść w te
wszystkie nowoczesne trędy swój nieokreślony pierwiastek. Zrobili to tak
sprytnie, że teraz wymykają się jednoznacznym określeniom. Siedzisz słuchasz
podoba się jak diabli a jednocześnie nic identycznie brzmiącego nie przychodzi
Ci do głowy. I m.in. dzięki temu ten zespół jest świetny !!! Na żywo również
(sprawdziłem na sobie). j.Ap (luty 2014)
TZN XENNA
„Czart PRLu” LP, 2014
REFUSE /TZN ANNEX
Pierwsza
pełnowymiarowa płyta jednej z ważniejszych kapel polskiego punk rocka lat 80 już
do kupienia. Winylowa odsłona TZN XENNA przynosi trzynaście utwórów, z których
siedem to kawałki nowe zaś pozostałe sześć to utwory z historycznego kuferka.Kapela po latach miała okazję pierwszy raz je
zarejestrwować w studio i skorzystała z tego. Duch punk rocka lat 80 miesza się
tu z nowym soczystym brzmieniem, co wg. mnie odbywa się zkorzyścią dla tych nagrań. I choć dla nikogo
czas nie biegnie wstecz to XENNA a.d. 2014 jest prawie identyczną kopią XENNY z
lat 80. To „prawie” oznacza zastąpienie
młodzieńczej buńczucznej postawy (z której ekipa w dawnych czasach słynęła) gorzką
refleksją ludzi ze sporym bagażem doświadczeń. W tym kontekście dzisiejsza XENNA
w przeciwieństwie do XENNY wczorajszej komentuje ale już nie kąsa. W moim
odczuciu ekipa, nie musząc nikomu nic udowadniać naturalną życia koleją zamieniła
swoje wkurwienie na irytację. Dziś „Chcą to zobaczyć”- kiedyś mieli ochotę
rozdupczyć wszystko sami. Niby czasem uda im się nawet pogrozić „Doktor
zbrodnia” ale są to jedynie echa dawnych pogróżek. Rządzi refleksja „Antidotum”,
„Dzicy ludzie” czy tytułowy „Czart PRLu” – co jest dla mnie jak najbardzej naturalne i zrozumiałe.
Mimo
wyraźnego zęba czasu, który nadgryza wszystko i wszystkich XENNA nadal trzyma pion
grając tu i ówdzie przyzwoite koncerty. Bez jakiejkolwiek żenady odwiedza squaty
i sale w większych i mniejszych siołach. Dobra zabawa to doskonała autoterapia -
myślę, ze Zygzak i jego dzisiejszy zespół rozumie to doskonale. Chwytają więc wiatr
w żagle okrętu z banderą „TZN” i wykorzystują
go wedle własnego pomysłu. Ta płyta jest tego przykładem. j.Ap(luty 2014)
NO PROFITS
„Skoczna strona miasta” CD,
2013,
D.I.Y. wydawnictwo zespołu.
Walt
Disney oraz bohaterowie „Seksmisji” Max i Albercik znaleźli swych naśladowców
na Podlasiu. W roku 2011 po 15 latach niebytu odhibernował się zambrowski NO
PROFITS. Łapiąc drugi oddech w dwa lata po „rozmrożeniu” (2013) zespół nie
prosząc nikogo o nic własnym sumptem wydał debiutancką płytę. Tym samym udowadnił,
że ten powrót to nie przypadek. Od dnia narodzin do teraz nieprzerwanie grają
ska punk. I choć ten styl to wybitnie „nie moja para kaloszy” muszę przyznać,
że to co robią czynią w sposób bardzo wdzięczny. Dwudniowa okupacja odtwarzacza
przez zespół ska nie zdarzyła mi się dotąd nigdy. Dziesięć piosenek na damsko –
męski wokal z inteligentnym tekstem, dobrą dykcją oraz profesjonalną realizacją
pobudza in plus. Podoba mi się to nie tylko dlatego, że to krajanie. Płyta mimo,
iż zdominowana przez cyrkowy rytm, wygrywany na przemian przez klawisze i
gitarę broni się bez większego wysiłku. Całość zaopatrzona jest w piosenki
sensu stricte tj. w pomysły śpiewane posiadające zwrotki i co najważniejsze wpadające
w ucho refreny. Te ostatnie zapewniają im
bez trudu koncertowe singalongi publiki.
Do zdecydowanych faworytów (wg. mnie) należą posiadający najbardziej punk
rockowy flow kawałek: „Karaoke Show” – refren rządzi (!), przypominająca
tematycznie „Życiorys na gitarę” KARCERpiosenka „Spowiedź polityka” oraz ultra fajny cover francuskiego PLASTIC
BERTRAND „Ca Plane Pour Moi” zaśpiewany w języku Molier’a (moc !!). Niech mnie
kule biją jeśli ten numer nie będzie grany w radio. Ta ekipa się bawi grając i
gra bawiąc. Rozkręcają się z miesiąca na miesiąc. Zdradzają przy tym spory
dystans do siebie vide: „Głupia piosenka”, duże osłuchanie „Horror Punk” nutę
melancholii „Poziomki” oraz mentalne rozgarnięcie „Nie ma wiary bez ofiary”, „Pieśń
misyjna”.
NO
PROFITS nie są może z głównego nurtu D.I.Y. hc/punk sceny, ale na bank nie są
też apolitycznymi jełopami, którzy machają narodowymi symbolami na marszach. Wg.
mnie daleko im do tych troglodytów o jakich na orbicie uprawianej
przez SKA skinheads nie trudno. Co więcej nie sądze by takimi się stali.
Słychać to w ich muzyce – czuć w rozmowach. I to głównie pompuje mnie dumą, że to
nasi. Nucąc „ …na wyczyny rządu oka nie przymykaj, chyba, że tym drugim
patrzysz przez wizjer celownika” - trzymam za nich kciuki. Resztę jak zwykle pokaże czas. j.Ap (grudzień 2013)
RIGHT
IDEA „Right Way” 7”EP,
REFUSE
RECORDS’ 2010
Klasycznie
brzmiący straight edge hardcore z Cliveland dla lubiących NO FOR AN ANSWER. Singiel
zawiera osiem utworów selektywnego zagranego z dużym temperamentem czadu. Bardzo
głęboko i soczyście brzmiący bas + lekko zachrypły wokal gdzie niegdzie
wspierany przez chóralne śpiewy przyjemnie wkomponowują się w sprawdzony od lat
schemat. Szczególnych niespodzianek tu brak, mimo to na płytce sporo się
dzieje. Utwory zróżnicowane aranżacyjnie zaś tematycznie pozbawione
czarnowidztwa. RIGHT IDEA przedstawia pozytywny HC w tekstach kładący szczególny
nacisk na samorozwój. Jest na hardcorowo i na sportowo. Przyznam, iż w zalewie
muzyki trochę umknął mi urok tego zespołu, ale taki błąd na szczęście
można naprawić. Egzemplarz singla, jaki trafił w moje ręce to: żołty winyl
otulony kredowaną niebiesko-czarną okładaką, przygotowaną z wielkim pietyzmem. Sympatycznie
się to prezentuje i równie sympatycznie
słucha. j.Ap(grudzień 2013)
GOVERNMENT
FLU
/ POISON PLANET
“Government
Poison” split 7”EP, 2013
REFUSE
RECORDS
GOVERNMENT
FLU zaczyna przypominać dobrze naoliwioną maszynę. Ponadprzeciętna aktywność
koncertowa do tego płyta goni płytę. W tym wejściu zespół pojawia się w
towarzystwie amerykańskiego POISON PLANET. Symbioza tych dwóch kapel wydaje się
naturalna. Dzieje się tak za sprawą zbliżonych gustów dzięki, którym te dwa zespoły
nie tylko nie „gryzą” się ze sobą lecz wręcz uzupełniają. Obydwie orkiestry to
swoiste grupy rekonstrukcyjne stylu hardcore 80. Warto zaznaczyć, że ich
rekonstrukcja nie ma nic wspólnego z odcinaniem kuponów jakie uprawia wiele
rodzimych „punk gwiazd” ze wspomnianego okresu. Z tego też powodu zarówno
POISON PLANET jak i GOVERNMENT FLU nie mogą raczej liczyć na zaproszenie do
udziału w „Rock na bagnie” (który to festiwal najprawdopodobniej obchodzi ich
tyle co zeszłorczony śnieg). Wracając do
płyty. Stronę „A” okupują rodacy z czterema utworami, z których najcelniej w
mój gust trafia „Random Act” (obok „Intro” które brzmieniowo jedzie THE LOWEST).
Strona „B” należy do POISON PLANET – tu z kolei wg. mnie zdecydowanie wybija
się, „Death Of Ideas”. W zderzeniu tych dwóch szkół twórczej rekonstrukcji
chropowatego i krzyczanego HC 80 mamy remis. Powiedziałbym, że jest to remis ze wskazaniem na
korzyść GOVERNMENT FLU – a to dlatego, że szczątki melodii są u nich bardziej dostrzegalne.
A ja cenię sobie melodie. By było obiektywnie najlepiej będzie jak każdy sprawdzi sobie tą Ep sam. Do
czego niniejszym namawiam. j.Ap (listopad 2013)
Wygląda
na to, że COKE BUST zadomowili się w REFUSE RECORDS na dobre. Trzecia płyta załogi
pod tym samym sztandarem udowadnia, iż ten układ najwyraźniej im pasuje.
Dziewięć utworów agresywnego HC do jakiego zdążyli już przyzwyczaić mija jak z
bicza strzelił. Szanse na zrobienie sobie herbaty przy tej płycie ma chyba jedynie
ktoś w rodzaju batmana lub innego supermena. Dynamika tego krążka jest
piekielna. Opętani szaleńczym desperackim, amokiem panowie z COKE BUST komentują
rzeczywistość w gorzki sposób. Obuchem po łbie dostają od nich zarówno: polityczne
elity, militaryzm ale i też popadający w konsumpcyjny marazm przeciętny
bezrefleksyjny, mieszczański, zobojętniały obywatel. Z tej płyty gorycz wprost
się wylewa. Jeśli szukasz długich rozbudowanych kompozycji to omiń ją szerokim
łukiem. Jeśli jednak Twój estetyczny gust krąży gdzieś wokół gotującego się
wulkanu dzięki tej 12 calówce trafiłeś prosto w krater. Bez zbędnych zawiłości
intensywny, mentalnie ogarnięty czad po linii VITAMIN X oto czym jest COKE
BUST a.d. 2013 na „Confined”.j.Ap
(listopad 2013)
Festiwal
dokumentalistów trwa. Nie wiem czy w Polsce istnieje inny nurt muzyczny,
któremu bardziej niż scenie punk/hardcore zależy na udokumentowaniu dokonań
wszystkich ważnych kapel na szlachetnym nośniku jakim jest winyl ?? Trend ten,
który bardzo mnie cieszy w ostatnim czasie przybiera na takiej sile, że lada
moment zabraknie pomysłów na to: „kogo by tu jeszcze??”.
Zanim
to jednak nastąpi wiele radości scenowym melomanom przyniosą kolejne archiwalia,
do których bez wątpienia należy również ten krążek.
HCP
„Pozytywny stan świadomości 1989” to kompletna dyskografia jednego z kamieni
milowych D.I.Y. sceny w Polsce. Działający niespełna rok HCP bezapelacyjnie był
zespołem ważnym. Jego znaczenie zarówno wtedy jak i teraz było istotne nie
tylko dla APATII, dla której był swoistym przedskoczkiem, ale także dla wielu
osób, współtworzących podwaliny pod świadomą punk scenę w całym kraju. HCP jako
jeden z pierwszych już w roku 1989 pokazał, że można wydać singla za żelazną
kurtyną. To właśnie członkowie HCP jako jedni
z pierwszych w swych tekstach rozpoczeli mentalną krucjatę przeciw
nichilistycznej obyczajowości polskiego załoganta. Uświadamiali ekologicznie,
politycznie i społecznie. Rozbudzali świadomość i przecierali szlaki. Utworem „Młodzi
faszyści” jasno zarysowali swą
antyfaszystowską postawę podarowując scenie hymn całego pokolenia anty – nazi lat 90. Nic więc
dziwnego, że owocem tego wszystkiego stała się laurka w postaci tej płyty. Wydano
ją z niezwykłą dbałością o szczegóły. Na płycie swoje miejsce znalazły
praktycznie wszystkie znaczące utwory HCP. W wytłoczonych rowkach umieszczono kawałki
z singla „Anti Drugs” a także utwory pierwotnine wydane na split kasetach z
CHAOS i APATIĄ. Dla kręcących nosem audiofili brzemienie HCP z końca lat 80
gumki w gatkach nie rozwerwie jednak dla archeologicznych smakoszy punk
rockowej historii ta płyta to duża gratka. Wydawnictwo zaopatrzono w opasły, dwujęzyczny
booklet – zine, który obok dużej ilości zdjęć, flyerów i tekstów zawiera wywiad
- wspomnienie z członkami zespołu oraz z wydawcą ich debiutanckiego singla
Pablem ex Resistance Productions. Trzymając to cacko w rękach czuć, że ktoś się
konkretnie przyłożył by wszystko wyglądało ultra zgrabnie i z przytupem. Nawet
z daleka widać, że to dokumentalny majstersztyk!! j.Ap (listopad 2013)
limit
regular
THUG X LIFE
“Jungle Law” 7”Ep, 2013
REFUSE RECORDS
Ten zespół nie odpuszcza i dzięki temu, w stosunkowo krótkim czasie mamy drugie wydawnictwo THUG X LIFE. Niby 8 utworów na 7” calowym singlu to nie rekord ale daje to spore wyobrażenie zarówno o tempie w jakim grają oraz stylu, który jest im bliski. To co słyszę przypomina mi NO FOR AN ANSWER i trochę INSTED. Krótkie, zwięzłe utwory z „przepierkami” perkusji oraz ostrą fajnie brzmiącą gitarą jako kontynuacja amerykańskiej szkoły HC najbardziej chyba spopularyzowanej przez YOUTH OF TODAY. Jak przystało na konwencję teksty oczywiście po angielsku, co wg. mnie może (choć nie musi) być lekkim balastem w popularyzacji jakiegokolwiek przesłania wśród rodaków, szczególnie na koncertach. A tych THUG X LIFE gra całkiem sporo w tym co raz częściej na zachodzie. I to by po trosze tłumaczyło ich anglojęzyczne "zacięcie". Jeśli ktoś spodziewa się pozytywnych moralitetów w tekstach srodze się zawiedzie. Fajnie rozwrzeszczany wokal jedzie żółcią po całości. Trafnie w „Fashion Victim”, dosadnie w „I Don’t Need You”, gorzko w„Jungle Law”, bez owijania i dziwnie znajomo w „Keep Away” czy też trzeźwo – romantyczniew „Now It’s Time”. Z treści wynika, że załoga TxL to nie jacyś tam rozmemłani mentalnie chłoptasie lecz świadomi swych oczekiwań młodzieńcy. Konkretne „pistolety”, wiedzący skąd i dokąd idą. Pewność jest ich siłą, której mam nadzieje na długo wystarczy. Dzięki niej jak na razie ta załoga sprawnie i z dużym wdziękiem podąża ku uznanej pozycji na europejskiej SxE scenie. Są korzenie – jest pasja – jest efekt. No i ta pozytywna pewność siebie. j.Ap (sierpień 2013)
Weź
na warsztat sound DISCHARGE dodaj szczyptę MOTORHEAD wymieszaj z czystym hardcore
lat 90 przypraw brzmieniem MONSTER oraz (szczególnie w tych wolnych momentach) TRAGEDY
i otrzymasz NOTHING „Embrace The Hatred”. Druga płyta w stosunku do „jedynki” oparta
jest na prostszych pomysłach, ale tak jak wspomniany debiut systematycznie,
równo i miarowo daje po uszach. Od początku do końca kolesie jadą po słuchaczu
bez jakichkolwiek zahamowań. Czuć to szczególnie na żywo o czym przekonałem się
na sierpniowym „Refuse XX th Anniversary Fest” w Warszawie. NOTHING pokazali się
tam z bardzo dobrej strony. Była wściekłość, była melodia, radość z grania i mega
przytup. Ich „live” przypomina mi rozpędzoną konnicę. Podobnie rzecz się ma z
tą płytą. Siedem utworów „pedzącego” HC okraszonego zgrabnymi, prostymi melodiami
gitar (wyjątek „Dead End”) w towarzystwie zdartego wokalu prześlizguje się pod
igłą patefonu z ogromną finezją. O ile debiut był ciut bardziej hardcore’wy to tym
razem również zwolennicy dynamicznego crust’a mogą liczyć na odnalezienie w tym
sporej części siebie. Powodem tej crustowej reorientacji może być zauważalny stylistyczny ukłon ekipy w stronę rock’n’rollowego
d-beatu. Mimo to (a może właśnie dzięki temu) dużym atutem tego krążka jest
jego spójność oparta o zasadę „krótko – zwięźle – bez smęcenia”. Wszystko
trzyma się tu siebie i jest tam gdzie być powinno. Z tej odsłony NOTHING najlepiej
leży mi numer „Nothing’s Under Control” oraz „Rough Justice” jednak gdy włączę
to ponownie faworytem może okazać się każdy inny z pozostałej piątki. Bardzo
porządna płyta. j.Ap
(sierpień 2013)
Młodzi,
gniewni, radykalni. Własny program podany w booklecie, nie patyczkujące się z
nikim teksty oraz mocno rozbudzona świadomość to sedno ich przesłania. Przed Wami SPIKNYKTER czyli mentalna reinkarnacja SANCTUS IUDA ze Szwecji. Jak wynika z
jednego z wywiadów impulsem do założenia zespołu był spadek zaaganżowania
politycznego w scenie hardcore. Wszystkie działania grupy są bowiem przemyślaną konsekwencją takiej właśnie
ultra korzennej, zaangażowanej postawy. Są anarcho straight edge, są
profeministyczni, są antypaństwowi, mówią stanowcze nie nacjonalizmom, holokaustowi
zwierząt i fortecy Europa opartej na wyzysku jednych przez drugich. Nie powiem
- sporo tego – analogii z Sanctus Iuda również.
Według
SPIKNYKTER Hardcore potrzebuje nowych perspektyw m.in. dlatego by go ożywić. Ten
ożywczy powiew do D.I.Y sceny demonstrują m.in. metamorfozą hasła „zrób to sam”,
które w nowym wydaniu według nich powinno teraz brzmieć: DO IT YOURSLEF OR DO
IT WITH FRIENDS ! Co uważam za nie
głupie.
Zetknięcie
z singlem SPIKNYKTER może utwierdzać w przekonaniu, że są teżWŚCIEKLI. Powiedziałbym: wściekli do
białości: na poławiaczy wielorybów, Izraelską okopuację Palestyny, bogatych
fabrykantów, nazistów, macho tancerzy, brak dziewczyn w scenie i dziesiątki innych spraw, których przeciętny
człowiek (ba nawet uczestnik tzw. sceny) nie widzi lub najczęściej nie chce dostrzec.
Ostatni
podobny flow w Polsce miał miejsce gdzieś w połowie lat 90. Dziś mam wrażenie,
że u nas niewiele z niego pozostało. Oczywiście rozumiem, iż Polska to nie
Szwecja – inny mental, inny kontekst, inne spektrum i w końcu (co istotne) inna
kultura. Choć na cuda nie liczę, po cichu mam nadzieję, że może choć im się
powiedzie sztuka zmiany czegokolwiek na lepsze. Nawet jeśli tylko w ich własnym
życiu – to już dużo. Mówię Wam to cholernie dużo. j.Ap (sierpień 2013)
PS. Moje alibi: aby było jasne (!), muzycznie z SANCTUS IUDA – SPIKNYKTER nie ma wiele wspólnego. Ludzie z bardziej wyćwiczonym uchem od mojego porównuja ich do: DS13, MOB 47 czy ANTI CYMEX.
“Connect The Dots…Complete The Puzzle” 7”EP, 2013,
GUERILLA VINYL (F), REFUSE (PL),
SUBURBIAN WHITE TRASH (USA),
ANGEL CYC FUNDATION (E)
Kalifornijski
NO MISTAKE to kolejny debiut na kooperacyjnej epce, przy powstaniu której
„maczało palce”REFUSE. Szalone tempo wydawnicze
wytwórni sprawia, że powoli zaczynam się gubić w tych wszystkich nowościach. Tym
razem Rob wraz z kooperantami ujawnia światu nowy zespół Mike’a Bullshita
znanego z „GO!”. Choć stylistycznie singiel nie zaskakuje niczym odkrywczym to
lipy tu nie ma. Jego zawartość to
amerykanski hardcore lat 80 zagrany w standardach epoki z dodatkiem
nowoczesnego, współczesnego brzmienia. Zawartość plastiku stanowi, aż dziewięć
szybkich stylistycznie i poprawnie ogarniętych utworów z drapieżnym tekstem w
roli przewodnika.
Podbnie
jak w przypadku „GO!”- teksty NO
MISTAKE poddają pod rozwagę odbiorcy tematy istotne tkawiące na linii: polityka – ekologia
- obyczajowość – historia. Również sposób wydania oparto świadomie na stylistyce lat 80.
Płytę opakowano w papierową okładkę pozginaną tu i ówdzie najczęściej spotykaną
właśnie w opisywanym okresie. Jak wspomniałem zespół NO MISTAKE ta epką debiutuje
co pozwala sądzić, że jeszcze o nich usłyszymy. Nakład podobno ograniczony do
775 sztuk. j.Ap (sierpień 2013)
Wygląda
na to, że Ci Szwedzi są w Polsce wręcz rozchwytywani. Jako pierwszy reedycję ich
debiutanckiej epki „No Beginning No End” z dodatkiem demo przytuliło SPOOK
RECORDS. Z kolei teraz nowa „siódemka” pojawia się pod sztandarem REFUSE.Wertując insert znajdziemy jeszcze jeden ślad
ich popularności nad Wisłą – wśród pozdrowień od zespołuwidnieje miłe „elo” dla RATEL CREW. No cóż cały myk polega niechybnie na
tym, że ta ekipa od 5 lat gra bardzo przyzwoity klasyczny HC. Ten kto zechce
znaleźć u STAY HUNGRY wpływy metalu spali tonę świeczek i nie znajdzie. Załoga
z Goteborga i Linkoping nie
cukrzy tego co cukru nie wymaga. Ich pomysł na zjednanie słuchacza jest prosty:
szczery tekst + pasja + soczyste
brzmienie i dobry warsztat. Zresztą to zjednywanie odbiorców to oczywiście
skrót myślowy – bo HC to nie produkt, a zespół to nie firma. Autentyczny hardcore
obroni się wszędzie. STAY HUNGRY nie musi się bronić – ten band gra swoje i
najwyraźniej wygrywa. Płyta przynosi sześć, solidnych tąpnięć o różnych
tempach, z konkretnym przypieprzeniem w perkusje i bas w każdym. Wszystko okraszono szczyptą melodii oraz dużą
dawką inwencji by m.in.: 1. utwory były ciekawe 2. można było je odróżnić. 3.
by można było się nimi cieszyć więcej niż raz. Nie ma się więc co dziwić, że to
się podoba, zresztą nie tylko w Polsce. Jedyne co mi w tym singlu „nie leży” to
front okładki (wielka szkoda że nie jest w stylu ich poprzedniej płyty "Against The Wall") – cała reszta cacy. j.Ap
(sierpień 2013)
TRUPIA
CZASZKA założona w roku 2004 r. jako poboczny projekt Tomasza Budzyńskiego mająca
na koncie płytę „Uwagi księdza Baki” w grudniu 2012 nagrała ultra
energetycznego singla. Impulsem do powrotu stały się teksty jednego z młodych uczestników
warszawskiej, hekatomby, której tragiczny początek miał miejsce o godzinie 17.00
- 1 sierpnia 1944 r.
Józef
Szczepański pseudonim „Ziutek” (bo o nim mowa) to powstaniec walczący w harcerskim
batalionie „Parasol”. Żołnierz, poeta, autor m.in. wierszy „Pałacyk Michała” i „Czerwona
zaraza”. Powstania nie przeżył – zginął 10 sierpnia 1944 r. mając niespełna 22
lata. Zespół wziął na warsztat jego zapiski nagrywając trzy ostre, drapieżne i
szybkie numery: „Atak”, „W Parasolu” oraz „Dziadobójca” będące zapowiedzią
większej całości.
Singla
słucha się doskonale (!!!) Powody są dwa: pierwszy to proste limeryki
Szczepańskiego, w których brak narodowego balona dumyi chwały. Jest za to chłopięca brawura, potoczny
język i co najważniejsze ciekawe historie z wybijającym się „Dziadobójcą” Drugi to czysta punk rockowa
energia TRUPIEJ CZASZKI łudząco przypominjąca apokaliptyczną SIEKIERĘtą z pierwszego wypustu. Nie bez znaczenia
jest tu głos Budzyńskiego, który ciągle brzmi jak dzwon.
Punkowi
puryści mogą być spokojni. Wg. mnie nie znajdą tu nic do czego można by się
przyfastrygować. Singiel nie zawiera żadnego brukania świętości (vide
wspomniana SIEKIERA) ani zawiłych meandrów poezji, do których przyzwyczaił nas
Pan Budzynski w projektach ze swym udziałem, ani (co najważniejsze) żadnej
skrajnie narodowej famfaronady. Jeśli zapowiadana całość będzie taka jak te
trzy opowiastki biorę to w ciemno.
Krótki
to krążek więc i podsumowanie krótkie. TRUPIA CZACHA – CZACHA TRUPIA niezła
luta i nie głupia. j.Ap (sierpień 2013).
PS.
Panu Jackowi F. przebaczam pogreźdanie tej płyty autografami członków zespołu z
myślą o sprawieniu mi przyjemności. Okładka wszakże skiepszczona – ale zawartość fajna. Dzięki (!)
GUANTANAMO
PARTY PROGRAM
„II” CD,
CHAOS W MOJEJ GŁOWIE’ 2013
Określenie
monstrualna, śmiertelna melancholia mogłoby w zasadzie wystarczyć za recenzję tego krążka. Niespotykanie
zamyślona twarz młodej dziewczyny oraz retrospektywne zdjęcia pochodzące gdzieś
z początków XX w. zdobiące wydawnictwo budują nastrój tajemniczej nierealności. Mrok i mgła przenikają całość. Czuć
je zarówno w muzyce jak i opakowaniu, którego autorem jest Maciek Misiewicz (grafik
z rozpoznawalnym stylem oraz własną czcionką, którą nazywam „misiewiczówną”). Kooperacja
zespołu i Maćka na drugiej w dorobku GPP płycie dałabardzo interesujący efekt. Symbioza muzyki z obrazem
jest tu nierozerwalna, do tego stopnia, że trudno mi wyobrazić sobie tą pozycję
z inną okładką.
Muzyczną
zawartość „II” wypełniają depresyjne, powolne, surowe suity toczące się po
słuchaczu jak pancerna dywizja żelaznych, zimnych odhumanizowanych maszyn. Bez
pośpiechu, miarowo i totalnie. Bez krzty uśmiechu, bez cienia żartu w
apokaliptycznym tonie GUANATANAMO PARTY PROGRAM rozwiewa złudzenia wszystkich sztucznych
optymistów chorujących na amerykański „keep smiling”. Tekstowy monumentalizm, którego
ojczyzną jest pas ziemi niczyjejpomiędzy życiem i smiercią to liryczna podstawa tej płyty. Zdecydowana większość
z sześciu zawartych na krążku utwórów dotyka spraw umierania. Lawirowanie
na granicy życia i śmierci z niebezpiecznym przybliżaniem i oddalaniem się od
punktu, w którym kiedyś każdy z nas pozna co jest po drugiej stronie.
Nie
wiem czy to co gra GUANTANAMO można określić bardziej sludge czy neocrust wiem
jednak, że jest to coś na kształt odkrywania piękna w brzydocie. Jest w tym coś
z poszukiwania światła w chropowatych brzmieniach czy mrocznych muzyczno – myślowych
terytoriach. Choć odmienny od mojego nie ukrywam, że kręci mnie ten ich sposób
odczuwania świata. Płyta idealna na deszcz, a że go u nas nie brakuje wróże jej
sporą karierę.
No
cóż chyba doczekałem się wreszcie zespołu, który z własnym pomysłem podąża śladami
ISIS i mieszka nad Wisłą tj. tfu (!) nad Odrą. j.Ap (czerwiec 2013)
Old
school nie umiera i najprawdopodobniej nigdy nie umrze. Przykłady dobrych kapel
grających w tym stylu można mnożyć. Kolejnym solidnym bandem w tej kategorii jest
MINDSET z Maryland. Grający już od dobrych
kilku lat amerykanie mają na swym koncie trzy krążki wydane dla kanadyjskiego
REACT RECORDS. Niniejszy kompakt stanowi reedycję ich dotychczasowej dyskografii,
o którą postarała się warszawska REFUSE RECORDS. Muzycznej rewolucji na tej
płycie nie ma. Jest za to konkretna dawka intensywnego i porządnie zagranego stylowego
HC. Bez udziwnień i z wykopem momentami kojarzącym się z BATTERY (np. „War” czy
„Enough”). Płyta naszpikowana jest aż 20 kwałkami, z którymi zespół uporał się w
35 minut i 22 sekundy. Wszystko tutaj dzieje się w szybkim młodzieżowym tempie. Elgancki i szykowny digipack z
gustownym bookletem dopełnia dobrego wrażenia całości. CD „Now, More Than Ever”
MINDSET to przykład, że REFUSE cały czas trzyma rękę na pulsie i szybciej Infekcja
zacznie grać reggae niż Rob coś w tym temacie przegapi. Konkret nie tylko dla
maniaków.j.Ap
(marzec 2013)
APPRAISE
„s/t” 7”EP,
AUGE RECORDS / REFUSE RECORDS
/
TEA BRIGADE RECORDS ‘2012
Debiut
hiszpańskiego APPRAISE odhaczyły w swych katalogach aż trzy wytwórnie w tym
kojarzona z Polską Refuse. Zespół pochodzi z Barcelony zaś jego siłą napędową
jest czterech dżentelmenów, którzy od przeszło dekady aktywnie współtworzą tamtejszą
scenę. Grają szybko – zwięźlei z przytupem. Jest to HC łamany przez HC jak to się obecnie zwykło mówić na mieście.
Do tego dobre klarowne brzmienie przypominające INSTED. Singiel zawiera sześć
utworów krzyczano – muzycznych + outroz
samplowaną gadką. Z kawałków wyrytych w rowkach krążka w mój gust najcelniej
trafił „Climbing Walls” ze strony "A" oraz kawałek „Clear” ze strony przeciwnej. Myślę,
że co najmniej jeden z nich jest hymnem tej kapeli śpiewanym z załogą na
gigach.
W
mojej wersji plastik jest subtelnie przezroczysty przez co przyjemnie się go
trzyma w rękach. I choć przezroczystość nie ma tu nic do rzeczy również przyjemnie
się tego słucha. APPRAISE dowodzi, że Barcelona prócz dobrych piłkarzy ma również solidne zespoły. j.Ap (marzec 2013)
Hardcore to taki styl, w którym pomimo pozornego impasu i powtarzających się wróżb "że wszystko dawno zdechło" - kapele nadal powstają jak grzyby po deszczu. Warszawa od dobrych kilku lat sprawia wrażenie jakby ze wszystkich miast w Polsce tego deszczu miała zdecydowanie najwięcej. Tak się bowiem składa, że nowe zespoły pojawiają się w niej niespotykanie często. Jednym z nich jest THE LINE. Narodzony w styczniu 2010 po okresie prób i zagraniu kilku koncertów debiutuje 7 calowym singlem o tajemniczym tytule "DDA". Danie podzielono na dwie części. Strona "A" zawiera nagrania studyjne zaś po stronie przeciwnej znajduje się materiał koncertowy zarejestrowany w toruńskim "Pilonie". Na jednej i drugiej THE LINE bawi się przednio grając HC po linii MINOR THREAT mocno akcentując pro społeczne i antyfaszystowskie przesłanie. Ktoś powie, że to tematy dyżurne, ktoś doda, że ich powielanie to "przekonywanie przekonanych" - ale ja im wierzę. A wszystko dlatego, iż w składzie tej orkiestry z radością odnalazłem jednego znajomego piernika znanego mi wcześniej z ONLY WAY OUT. I dobrze wiem, że ten "typ" nie ściemnia. Tomo Core bo o nim mowa w tej odsłonie sypie na gitarze jednocześnie autoryzując (przynajmniej dla mnie) swoją obecnością przesłanie tej kapeli. Nie ukrywam, że to właśnie "On" był głównym magnesem do sięgnięcia po ten krążek. No więc sięgnąłem i się nie zawiodłem bo fajne to to jest. Jako stary grzybiarz zastanawiam się tylko czy ten okaz jakim jest THE LINE uchował się jeszcze w tym warszawskim deszczowym lesie ??? Byłoby fajnie choćby ze względu na Tomka, który prócz silnego uczucia do lokomotyw tak samo pozytywnie promieniuje tworząc tego rodzaju muzykę. Dla przejrzystości dodam tylko, że nie umniejszam wkładu w ten projekt pozostałych członków tej orkiestry. Ot w porównaniu z Tomkiem nie znam ich zupełnie. W tym kontekście oczywiste jest więc, iż za ten sympatyczny debiut gratulacje należą się wszystkim. j.Ap (luty 2013)
Kiedy THE CORPSE
działało najprężniej nagrywając i koncertując mój los związany był blisko z zespołem
TOTAL ATTACK z Łap. Dzięki nim miałem dostęp do tego świeżo wypuszczonego demo
i to właśnie z nimi zasłuchiwałem się owymi
nagraniami tuż po ich upublicznieniu. Były to czasy, w których muzyka docierała
w zapadłe kąty dzięki korespondencji. Wymiana listów i paczek była wówczas
podstawowym źródłem nagrań oraz wiedzy o scenie i pojawiających się w niej
trendach. Za sprawą poczty nowości spływały z zachodu. Tą samą drogą tych kilka skromnych rodzimych krążków
wydostało się z kraju lądując na pułkach zachodnich punków w Anglii, USA,
Niemczech, Francji czy odległej Japonii.
Gdy w drugiej połowie lat 80 polskie kapele
zaczęły coraz mocniej kombinować stylistycznie, na podobny pomysł co THE CORPSE wpadło kilka
innych ekip. Był to efekt trzymania ręki
na pulsie, którego w pewnym sensie matką chrzestną była wspomniana Poczta Polska. Korespondencja była jednym z kanałów poprzez który w kraju pojawił siętrash i crossover. Do pociągu, którego na świecie lokomotywą były
m.in. NAPALM DEATH, COROSSION OF CONFORMITY, DRI polskie wagony podoczepiali:
THE CORPSE (Łask), NADZÓR (Oświęcim), VALHALLA (Bielsko Biała), SKTC (Czechowice
Dziedzice), FUNERAL OF BRAINS (Łódź),POLITICAL
VERMIN (Bielsko Biała), DEIMOS i STRAWBEERY (Szczecin) czy wspomniany TOTAL ATTACK
(Łapy). Te i im podobne zespoły, grające coraz szybciej i ostrzej, bez
skrępowania wykorzystujące metal w swoich kawałkach popychały ludzi ku nowej
muzyce. Wśród nich najjaśniej lśniłoczywiście THE CORPSE. Polski Hardcore stawał się faktem. THE CORPSE wyróżniał się nie tylko
zdecydowanie dopracowanym brzmieniem ale również otoczką,
jaką sami potrafili wokół swojej kapeli wygenerować. Od samego początku robili
szum wokół siebie tworząc własne logosy, t-shirty, flyery itp.
dupersztyki. Wtedy byli ewenementem. Polska scena na szerszą skalę zaczęła
używać podobnych pomysłów dopiero w jakieś 4–5 lat po nich. Demo „Fight Against Rules” wybijało się
ciężarem,stylistyką i super jak na
ówczesne możliwości brzmieniem. Nic dziwnego, że progresywna część punk sceny przyjęła
ich jak proroków a lata 1988 -1989 były najlepszym jak mi się zdaje czasem dla THE
CORPSE.Gdyby wtedy ukazał się ten winyl,
to dziś ten zespół mógłby być ikoną polskiej sceny rozpoznawalną w każdym miejscu hc/punkowego
globusa. W tych siermiężnych ale
pięknych czasach taki krążek był jednak marzeniem ściętej głowy. Na tą płytę
przyszło więc czekać 24 lata od nagrań. Przysłowie lepiej późno niż wcale
wydaje się być w tym przypadku idealne, bo temu zespołowi ten krążek należał się jak
mało komu (!) Dotychczas najbardziej spóźniony polski HC klasyk w mojej kolekcji. Chwała
pomyslodawcom (!). j.Ap (luty 2013)
PS. THE CORPSE mimo wszystko się udało. W końcu doczekali się
szykownie wydanych CD i LP. Po innych takich jak ziomki z TOTAL ATTACK /
CONFUSION zostały jedynie wspomnienia wyciągane raz na kilka lat oraz skromny ślad w booklecie dołączonym do tej płyty.
Jeden z najwytrwalej pracujących zespołów nagrał nową płytę. Krążek „Nie patrzeć wstecz” to poważny
krok ku dojrzałości orkiestry. REGRES miarowo i z subtelnym wdziękiem rok po
roku zaprzecza swojej nazwie. Ostatnie dwa krążki tej bliskiej mi mentalnie
bandy zaskakują solidnym brzmieniem. W porównaniu z poprzednimi dokonaniami obok
nadal obecnego chłopięcego zawadiactwa i wigoru pojawiają się wyraźne akcenty
refleksji. Czuć je nie tylko w tekstach ale i muzyce. Piosenki choć ukierunkowane na pozytywny odbiór świata
jako kontrapunkty w drodze ku „dobru” wskazują rzeczywiste życiowe przeszkody („Trochę
o nas”) i wbrew tym przeszkodom afirmują życie („Jestem”). Autor słów bez
oglądania się za siebie jak też w opozycji do punkrockowej, fetyszyzującej martyrologii stawia na przyszłość („Krok naprzód”) poszukując
spełnienia w nowych miejscach i osobach. Na przekór dołującym postawom każdy
nowy dzień uznaje za inspirację („Wbrew wszystkiemu”). Gorycz („Bez szans”), niepewność („Poszukiwania”)
oraz przemożna chęć przełamania obezwładniającej bezradności („Słowa”) to
opowiadania o ludzkich rozterkach. Novum stanowi fakt, iż są to opowieścizwięzłe i klarowne. Element stały jaki od zawsze promieniuje od
kapeli to: czyste ludzkie ciepło.
Muzycznie REGRES nadal zachowuje swój old shoolowy sznyt
jednak co raz bardziej kocha zwolnienia. Dzięki odważnym odstępstwom od kanonu
prędkości możemy cieszyć się ciekawymi pochodami
basu z perkusją. To śmiałe odwrócenie
proporcji od klasycznej, akademickiej aranżacji pozwoliło na stworzenie jednego
z najlepszych muzycznych numerów kapeli,
którym (dla mnie) jest utwór „Poszukiwania”.
O ile pomysł rozszerzenia składu o drugą
gitarę juz na poprzednim krążku wydawał się nie głupim o tyle na tym wydawnictwie jeszcze bardziej potwierdza
swą trafność. Dzięki drugiej gitarze kawałki
brzmią pełniej, soczyściej i zwielokrotniają moc gdzie trzeba. Jest dobrze.
Po 15 latach istnienia REGRES nadal
podtrzymuje w sobie pierwotny płomień zapału i chęci. Od początku w tym samym
składzie (+ Mateusz - nowy gitarzysta) tworzą fajną nie tylko dla zewnętrznego obserwatora mikro wspólnotę kumpli.
Zaryzykuję tezę, iż REGRES a.d. 2013 to grupa dorosłych, która z upodobaniem i gdzie tylko
może (na przekór zdegenerowanym rówieśnikom) w przenośni i praktyce paraduje w
krótkich spodenkach. REGRES a.d. 2013 to
młodzieńczy idealizmzaklęty w hardcore
granym przez (było nie było) dojrzałych, rozsądnych i mocno ludzkich facetów.
Płyta jest krótka i bardzo
dobrze. Pewne rzeczy należy bowiem nagrywać wtedy gdy najbardziej drapią
wnętrze by nie zwietrzały. W tym wypadku ta sztuka najwyraźniej się powiodła. Dla
mnie to najlepszy ich krążek. Ten zespół się nie cofa. Powinni nazwać się PROGRES.
j.Ap (luty 2013)
PS. Choć w fizycznej,
kompletnejformie płyta była osiągalna już pod koniec grudnia 2012 to za
jej oficjalną premierę uważa się 1 stycznia 2013.
a) WERSJA DLA ZABIEGANYCH: To jest zajebiste !!!!!!!
b) WERSJA DLA LUDZI W OKULARACH:
Wśród dziesiątków “ochów” i
“achów” czy innego rodzaju lajków / srajków jakie na różnych portalach pojawiają się co
dzień (gdy tylko jakiś nieznany mi bliżej zespół upubliczniswój przedpremierowy numer) pod koniec 2012 roku natknąłem się na
kilka mruknięć w nic nieznaczącym dla mnie stylu a’la „jaram się” na temat THE LOWEST. Jako stary tetryk
miałem sporo czasu by zaimpregnować się na tego typu podnietki więc i tym razem owa internetowa, sztuczna (jak założyłem) euforiaprzeszła bokiem. Być może zmyliła mnie rutyna
kliku dyżurnych klakierów z HC.PL, lub (co bardziej pewne) całkowita dewaluacja
jednego z najbardziejwyświechtanych sformułowań jakim jest to kretyńskie „jaram
się”. W przypadku tego zespołu mój główny błąd polegał jednak
na tym, że nie sprawdziłem nawet sekundy z tych nagrań . Na szczęście prawie wszystko można
nadrobić. Takdoświadczyłem przebudzenia. THE LOWEST przyjebało na dzień
dobry !Gdybym był pustelnikiem za Chiny
nie powiedziałbym,że to rodacy.
Pieśniarz ma papier ścierny w gardle i drze chałapę na pełnym volumie, z niespotykanym u Słowian akcentem. Max emocji
wymieszany z wigorem i depresyjnymi lirykami robią poważne wrażenie.Z tego co gada w wywiadach czuć, że to
niegłupi łepek i naprawdę poważny atut tej hordy. W nutach dominuje brud i
chropowatość – w całkowicie dobrym tych określeń znaczeniu. Itak przesterowane gitary, walcowate tempa z
istotnymi podkreśleniami perkusji, mrok i melancholia w wykonaniu THE LOWEST
kierują słuchacza ku zastanowieniu, które przeplatane wybuchami złości kończy
najczęściej bliżej nieokreślony smutek. Co raz częściej łapię się na tym, że w ogólnym rozrachunku ta cała deprecha to nie moda ani maniera tylko sposób postrzegania rzeczywistość przez młodszych ode mnie. Nie wypowiadalne „coś” szepcze mi, że
odrobina melodii wpleciona w utwory może być tym czymś na ich nowej płycie, co nie
zrazi wyznających „penere”pseudo zbójcerzy z Ratel Crewjednocześnie przekonującdo siebie jeszcze większą ilość staruszków mego pokroju.Czuć, że THE LOWEST ma pomysł na siebie. To
rzadkie. Utwory takie jak: „KillingTime”,
„King Of Pain”, "Warmaker", „Like Glass”, „Onkalo” czy „Lowest” bez zbędnego wysiłku
nokautują. Zespół potężnym
kopem wywala nimi drzwi na „mityczne salony” bez puszczaniaćwiczebnych bąków w postacizbędnych zapowiedzi. Zerkając tu i ówdzie widzę też, że
band gra dobre sztuki penetrując nie tylkozachód ale też i wschód naszej części świata. Za to dodatkowo plusuje u
mnie po dwakroć.
I choć ciągle uważam, że czasy są
dziwne to na przykładzie tej płyty itego
zespołu przyznaję, że HARDCORE w Polsce ma się coraz lepiej. Nie może być
inaczej gdy co chwila znajduje w nim coś dla siebie.Dziś do worka z dyżurnymi podniecaczami, w którym trzymam już: IRON TO GOLD, ALERT ! ALERT !, PANACEA, CAST IN IRON, DRIP OF LIES, WE
ARE IDOLS, GOVERNMENT FLU, WATCHING ME
FALLczy powracającąw chwale EXMISJĘ z namaszczeniem wkładam też THE
LOWEST. Pasują mi do mojej układanki jak niktod dawien dawna. Jestem świadomy,że o ile sprawy dalej toczyć się będą w tym
kierunku to jestem gotów publicznie odszczekać słowa o tym, iż złoty czas dla hardcore
/punk (także w Polsce) mieliśmy jedynie w
latach 90. By jednak tak się stało mój woreczek z nowymi, porządnymi
rodzimymikapelamimusinabrzmieć co najmniej po trzykroć.
Dodam jeszcze, iż przypadek THE
LOWEST w swym sceptycyzmie próbowałem rozbiegać, rozchodzić i przespać,
próbowałem kilka innych mniej lub bardziej mądrych rzeczy a wszystko po to by zapomnieć
o ich debiucie ale się po prostu nie da. THE LOWEST trzyma poziom!!!! j.Ap
(styczeń 2013)
Ciekawość, ciekawość i jeszcze
raz ciekawość była najważniejszym powodem sięgnięcia po ten krążek. Przy
okazjitegoż sięgania przekonałem się,
iż dystrybucja w Spook Records działa błyskawicznie. Tak więc w niesłychanie
krótkim czasie (liczonym od kliknięcia w katalog do dzwonka listonosza)
autorska płyta Pana Maćka była moja. Słowo autorska wydaje się być jak najbardziej
na miejscu bowiem sam Maciej odżegnuje się od nazywania jej solową(NO CONTROL zine # 7) wskazując na
nietuzinkowy wkład postaci „z zewnątrz”. I rzeczywiście zagęszczenie gości na
utwór potwierdza tą linię obrony. Pomysł budujący całość składa się z 15
kawałków i gromadzipokaźną gromadkę związanych ze Schizmaćkiem twarzy:
Nika
(Post Regiment, Pochwalone),Kuba
Panow (Poker Face, Soulburners), Łukasz
„Kibic” Kowalczuk(B.D.K., Collina),Salem
(Kompania Karna, Schizma), UPSIDE
DOWN (instrumentalnie),Twix (Sora!),Jotpe
(My First Time),Mucha
(Miasto). „Żyć i umrzeć w BDG” to zamierzony hołd złożony miastu, ludziom,
miejscomoraz relacjom między tymi
wszystkimi czynnikami. Sprawa fajna (szczególnie dla tambylców). Od
początku czuć Bydgoszcz po całości.Muzyczną różnorodność osadzono w klarownym drapieżnym brzmieniu.
Stylistycznie jest spory rozstrzał wynikający z szerokiego gustu reżysera
pomysłu. Pojawiają się dosłowne cytaty z Dee Dee Ramone „Outsaider”, Glena
Danziga „Twist” czy Johnnego Casha „Folsom”. Wyczuwalne są też echa MISFITS „Zombie
przeciwko wampirom” (dla mnie najbardziej przebojowy numer płyty), SCHIZMY „Mezalians”
z doskonałym fragmentem wyśpiewywanym przez Salema: „Wychowany w starej szkole inni mówią a ja milczeć wolę. Wychowany na
starych zasadach dużo wiem ale mało gadam”. Nad całością czuwa unoszący się gdzie niegdzie
duch Mike’a Nessa.Ciekawą sprawę mam
z utworem w wykonaniu Niki, który w moich uszach jawi się jakby był coverem
EYE FOR AN EYE. W swej przewrotności słyszę, że właśnie w nim Nika śpiewa jak
Ania. Najpewniej jest to wynik
motoryki tekstu, który w takim wydaniu obcy
był dla Post Regiment zaś często stosowany
jest przez EFAE. Pewnie przypadek ale ciekawy. W każdym bądź razie
kawałek trzyma poziom. Z kolei utwór „Rzeki”brzmi jak zaginiony numer z tego lepszego LP
Moskwy z koszmarkiem autorstwa Kaina Maya na okładce. Myślę że jeśli słuchacz nie ma w sobie blokady w poznawaniu
muzyki tenstylistyczny galimatias
będzie atutem. Jeśli ktoś jednak ją ma -
może mieć z tym pewien kłopot. „Żyć i umrzeć w BDG” to pomysł
nowatorski. Prócz jakichś tam solowych wyziewów Tomasza Lipińskiego, (które ani mnie ziębią ani grzeją ) nie
przypominam sobie przypadku by ktoś tak mocno związany ze sceną hardcore punk
targnął się wcześniej na coś podobnego. I za ten rodzaj odwagi połączony z
pomysłowością ukłon niski. Oczywiście wiem, że grafika to
jedynie dodatekdo dania głównego jakim
jest muzyka, ale insert do tej płyty (wg. mnie) można było rozegrać ciut ciekawiej.
Po wywaleniu jednegowku…rzającegoamerykanizmurodemz tchawicred neck’ów („Ołłłjeeaaaaa”)bez skrępowania nazwałbym całość bardzo
interesującą. W każdym bądź razie moja ciekawość została w pełni zaspokojona. j.Ap (styczeń 2013)
Manta Birostris „Bóg urojony” to
muzyczne wcielenie Adama Sokoła znanego mi od wielu lat niezłomnie kroczącego
drogą wiary chrześcijanina – faceta fajnego, nietuzinkowego i sympatycznego. Band stworzony przez niego to grupa kilku
mniej (+ jedna bardziej) znanych mi osób. O ile projekt MANTA BIROSTRIS jest pomysłem przewidzianym na dłużej (bo takie
sprawia wrażenie) to upublicznianie nagrań w tej słyszalnej, nieoszlifowanej
formie jest wg, mnie falstartem. Z doświadczenia wiem, że momentamitrudno się powstrzymać (i tak pewnie było w
tym przypadku), ale czasami warto dać sobie trochę czasu. Pośpiech nie zawsze
jest wskazany. Muzycznie zespół serwuje
słuchaczowi zimno falową stylistykę wymieszaną z rockowym usypiającym drivem,
do którego wkrada się trochę archaicznych staro punkowych brzmień (np. utwór
„Kłamca”, Bóg urojony”). Motywy
pojawiające się w nagraniach oraz ich sound są bardzo surowe. Monotonia, która
niejednokrotnie potrafi być atrybutem zimnej fali w nagraniach MANTA BIROSTRIS
mnie osobiście razi. Brakuje mi w tym wszystkim wyraźnych uniesień – punktów
kulminacyjnych na płaszczyźnie aranżacji czy choćby modulacji głosu. Próby urozmaicania całości orientalnymiśpiewami imama (?), kongami czy choćby zdecydowanym krzykiem „Kłamca” (choć ciekawe)
nie przyćmiewają ogólnego wrażenia, iż materiał ten to taki„ser”, który powinien jeszcze trochę dojrzeć.
Podchodząc do płyty spodziewałem się też
dużo więcej w warstwie tekstowej. Nie ukrywam , iż liczyłem na jakieśkontrowersje mogące posłużyć do ewentualnych
rozmów z autorem -dostałem zaś kilka
lapidarnych stwierdzeń, bez jakichkolwiek mentalno – duchowych wstrząsów +
wykład o kłamstwie. Być może jestem w tym osamotniony,
ale mnie osobiście te nagrania nie
porywają. Dla mnie MANTA BIROSTRIS „Bóg
urojony” totakie demo na rozruch – za
dobre na „materiał do użytku wewnętrznego” zasłabe na powalające „Promo”. W
pomyśle na ten band cenięintencję, w
zespole naturalną chęć tworzenia, niestety pomysłodawcę całości – karcę za pośpiech.Z nas dwóch on lepiej winien ogarniać to
ludowe porzekadło:„Gdy się człowiek
spieszy – to się diabeł cieszy”.Mimo tego, iż ze jest mnie
człowiek małej wiary to jednak wierzę, że Adam prędzej czy później zaskoczy w
końcu produkcją, która wstrząśnie in plus nie tylko mną. I tego mu szczerze
życzę. j.Ap (styczeń 2013)
ELEPHANT SKIN RECORDS
/ LAST WARNING RECORDS’ 2012
Cholernie dobrze zagospodarowany kawałek pieprzonego plastiku. Pełen
życiodajnej energii, wysoko oktanowy hardcore w wydaniu IRON TO GOLD powala !!!
Tłuste, soczyste, wgniatające w ziemię brzmienie rozkłada mnie na części raz za razem. Cztery strzały - cztery dziesiony. Ta banda potężnieje z singla na singiel skacząc przez poprzeczkę wiszącą hen hen wysoko jak zwinne dziewcze przez skakankę. Wszystko jest u nich na swoim miejscu. Granie idzie im jak oddychanie. Oddzielna para kaloszy to pieśniarz. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że piosenkarz w tym anasmblu to „sceniczne zwierze” w
najbardziej pozytywnym tego określenia znaczeniu. Gość ma najwyraźniej dar do
zamieniania kapel ze swym udziałem w klasyki HC. Podobnie jak instynktownie
„wyczuwa wszelkiej maści wsiurów w scenie” (prawie dosłownie z STRUGGLE #7) z
taką samą lekkością przychodzi mu i jego kamratom generowanie muzyki na światowym poziomie. Drugi już
singiel IRON TO GOLD jest tego najlepszym przykładem. Cztery wałki i znowu zero kichy. Wygar od pierwszej do ostatniej sekundy – pozbawiony silenia
się na cokolwiek. Ultra zajebisty sound tej orkiestrze trafia się tak łatwo jak
innym gnioty. Stawianie na wewnętrzny rozwój w tekstach tłumaczony jest w
ten oto sposób: „Jestem całkowicie świadomy syfu, który dzieje się wokoło, nie
mam zamiaru się jednak tym nakręcać i sprowadzać swoje życie do odbijania się
od gigantów, których w ten sposób nie pokonam. Nie chcę gadać o wrogach i
systemie albo pakować się w jakąś mizantropię dla blackmetalowych dzieci.
Codziennie mam wystarczająco dużo rzeczy do zrobienia i mam o kogo się
troszczyć, mam czym się cieszyć i mam co budować. Najpierw jednak muszę pozbyć
się hałasu z własnego łba. A to czasem wymaga odwagi, gdy trzeba ruszyć na
nieznane terytoria i zmierzyć się z samym sobą. O tym są moje teksty (…)”
(Struggle #7). No i weź tu się nie zgódź.
W IRON TO GOLD podoba mi się jeszcze jedna rzecz. Ekipa nie zapowiada
swoich dokonań na trzy tryliony lat naprzód. Nie wypuszcza internetowych wici z
zapowiedzią, zapowiedzi zapowiadanego utworu. IRON TO GOLD po prostu je
wymyśla-nagrywa i wydaje. Niby proste a jednak dziś coraz rzadziej spotykane.
Dalsze wyziewy tej bandy łykam bezkrytycznie. Edycyjnie ultra wyczes ! Nie polecam bo nie trzeba. j.Ap – zdeklarowany wsiór. (wrzesień 2012)
Oszczędnie ale elegancko wydany singiel amerykańskiego zespołu NOOSE.
Pochodzą z Chicago, a na tej płycie nie bojąc się zwolnień bardzo często udają
się w ultra szybkie rejony spenetrowane uprzednio przez zespoły pokroju RIPCORD,
VITAMIN X. Tych pierwszych grają zresztą cover. Szybki, intensywny, chaotyczny
okraszony brudem z lekka przesterowanych gitar hardcore mógłby stać się ich
wizytówką. Mógłby gdyby nie fakt, iż nie jestem pewien czy zespół nadal istnieje.
Ich „największym” dotychczasowym znanym mi
osiągnięciem stało się wypierdolenie z hukiem przez drzwi wytwórni
REFUSE. Wylecieli wraz z futryną czyniąc tym samym niezwykły precedens w
historii tego lebelu. No cóż najprawdopodobniej nie wszyscy SXE z ameryki mają
w głowie zwoje przydatne do przyjaznych kontaktów z otoczeniem. Pozostał
niesmak i 7” EP, którą zachowam bo stała się RARE rozumianym INACZEJ.j.Ap (wrzesień 2012)
THUG X LIFE
„All Eyez On You” 7” EP
REFUSE RECORDS ‘ 2012
Powrót CYMEON X na deski sceny hardcore w Polsce zbiegł się z wiatrem
odnowy ruchu straight edge. Ten ożywczy powiew zauważalny jest w wielu
miejscach rodzimego grajdołka Działalność Ratel Crew, Double Vision, Outbound,
Elephant Skin Records pojawienie się IRON TO GOLD, reanimowanie Straight Edge
Festu w 2012 to tylko niektóre przykłady na tą tezę. Nic więc dziwnego, że w
Poznaniu niegdyś niemalże „ojczyźnie” „trzeźwych kapel” (m.in. RESPECT, CYMEON,
AWAKE) wyrósł młodzieńczy projekt o nazwie THUG X LIFE. Ekipa wspierana dobrymi
opiniami w zinach przez starszych kolegów z CX radzi sobie coraz śmielej. Ich
debiutancki singiel naszpikowany skondensowanymi old schoolowymi strzałami napędza
żagiel polskiego okrętu SxE solidnym podmuchem. Osiem utworów na pierwszej EPce
ujawnia spory potencjał tego projektu. W opublikowanych utworach chłopaki jasno
określają kierunek swojej misji. Trzy raz X ! Dla głowy, ciała i duszy ! W
kraju, którego ludność co chwile wywija
moralne salta postawa młodzieży pokroju THUG X LIFE daje nadzieję, że nie
wszyscy zwariowali. Ściskam kciuki za wytrwałość tej kapeli bo dobrych wzorów (szczególnie
mentalnych!) nigdy za wiele! j.Ap (wrzesień 2012) PS. Tylko okładka wersji pre-order: brzydka.
EXMISJA
"Arche" LP
UP THE PUNX RECORDS' 2012
EXMISJA żyje !
Apokaliptycznym kodem z użyciem wrzasku,
płaczu i melancholii pisze opowieść o
końcu świata. Opowieść gorzką, przejmującą, pełną rozpaczy i goryczy: „Jesteśmy
częścią świata, który musi spłonąć !”.
Snuje opowieść o końcu wartości
uniwersalnych („Na zgliszczach ….”), o bezsilności i bezradności („Tych kilka chwil temu”), o nieuchronności
przemijania („Requiem” „Jak pył”), o braku wiary w lepsze jutro. Na „Arche”
zespół kanalizuje ból zamieniając go na dźwięki i robi to w bardzo ciekawy
sposób. Exmisja a.d. 2012 posługuję się
szeroką gamą środków, za pomocą których bardzo dojrzale stopniuje napięcie.
Czuć brak przypadku w doborze formy. Istotnym elementem tego układu jest ogromna
symbioza tekstu z muzyką, nad którą nie da się przejść obojętnie. Niesamowita
końcówka „Poza światem” to wg. mnie nokaut dla największego nawet cynika.
Inteligentne i odważne puenty („każda nowa idea zmienia się w skurwiały
bolszewizm”), umiejętność grania ciszą,
gitarowe „burze” w rozsądnych momentach podbijające moc słów to kolejne
silne strony tej pozycji.
Mimo ogromnego ładunku mroku,
żalu i pytań zawartym w tekstach ten krążek nie wydaje się być muzycznym
pomnikiem dla depresji. Dla mnie jest
raczej czymś w rodzaju hardcore’owego
raportu o stanie świata, pewnego
rodzaju esejem o jego kondycji, opowieścią o powolnym umieraniu Ziemi na oczach
i za sprawą 5 miliardów ludzi. I choć płyta prawie całkowicie pozbawiona jest
otwartego optymizmu – jest jednak PIĘKNA
! A jako przedmiot – w czasach wszechobecnego seryjnego plugastwa – nawet
PRZEPIĘKNA !!
Wszystkich, którzy poszukują
muzycznych odniesień trop z „Arche” prędzej czy później zaprowadzi do płyt
„Easion” Ewy Braun czy „Miłość” La Aferry. Dla mnie i dla kilku moich
przyjaciół obie te pozycje są bardzo znaczące – właśnie dołącza do
tego zestawu i ta płyta.
Przypadek tego krążka i tego
zespołu po raz kolejny utwierdza mnie w przekonaniu, że przebywanie poza
głównym nurtem sceny opanowanej w dużej mierze przez klakierów, plotkarzy
i spore grono życiowych
frustratów służy projektom takim jak Exmisja. j.Ap (wrzesień 2012)
PS. Dziękuję dla Sławka
„Słodkiego” Słotwińskiego EXMISJA za egzemplarz nr 42/165.
I RISE
"For Redemption" LP
1917 RECORDS' 2008
Niezwykle porządny okrągły kawałek płyty! Mocny, drapieżny, zadziorny, nie unikający melodii, super zagrany hardcore, w którym nie ma co szukać metalowych udziwnień. I RISE manajwyraźniej w dupie schlebianie kudłatym żelaźniakom czerpiąc swe witalne siły ze sprawdzonej szkoły HC początku lat 90. Podoba mi się to podejście, szczególnie teraz kiedy coraz częściej uświadamiam sobie jak wiele elementów metalu przeniknęło do sceny hardcore i co to przenikanie (szczególnie w sferze mentalności) tej scenie uczyniło. Płyta zawiera 10 fantastycznie nośnych kawałków, które z pewnością nie zabijają tempem, jednak do worka z kołysankami nijak wcisnąć się ich nie da. I RISE gra dokładnie tak jak grać powinien band w tej kategorii „wagowej”. Kiedy trzeba jest wściekły, kiedy instynkt podpowiada wyciszenie I RISE się uspokaja, czyniąc to wszystko z warsztatową lekkością bez uszczerbku dla soczystego brzmienia. Na „For Redemption” nie uświadczyłem matematycznych, ćwiczonych na siłę patentów. Na tej płycie dostałem za to: witalny polot gitar, ognisty zadzior wokalu, oraz konkretny przytup perkusji z basem czyli pełno oktanowy wygar w najlepszym hardcore’owym wydaniu, bez krzty żelastwa. Dla tych co lubią wiedzieć dodam tylko, iż zespół pochodzi z Worcester w stanie Massachusetts a ten krążek jest ich pełnometrażowym debiutem. Wprawdzie odkryłem go dość późno (4 lata po premierze), ale odkąd pojawił się pod strzechą słucham go z olbrzymią przyjemnością. Bardzoooo miłe zaskoczenie !!! j.Ap (czerwiec 2012)
EYE FOR AN EYE zespół z dużym scenowym doświadczeniem w połowie maja 2012 poczęstował mnie swoją kolejną płytą. „Krawędź” to piąty, samodzielny krążek w dyskografii zespołu z Bielska Białej a szósty jeśli liczyć split z szczecińskim THE HUNKIES. Nowa odsłona EYE ukazuje solidne rzemiosło warsztatowe z doskonałym brzmieniem sekcji oraz zdecydowanie wybijającym się wokalem. Ania wyprzedza swą drużynę dominując na niej nad całą resztą. Elegancko i bez problemów przechodzi od szeptów do wrzasku. Bez wysiłku mówi, śpiewa, krzyczy na każdym z poziomów barwiąc słowa emocjami na jakie zasługują zawarte w nich treści. Dobre screamo (a z takim mamy tu do czynienia) nie tak łatwo wyczarować, dlatego też to co wyprawia się na tym plastiku z wokalem budzi we mnie duży szacunek.
Muzycznie płyta jest mocno zróżnicowana. Efekt ciągłych poszukiwań doskonalszej formy kompozycji skutkuje sporym rozrzutem tempa utworów. Na „Krawędzi” słychać wyraźne starcie starego EYE ( prosta klepka perkusji z gitarami w zbyt wielu jak dla mnie momentach np. „Droga”, „Przebudźcie się”) z nowym poszukującym EYE (bardzo ciekawe aranżacyjnie zwolnienia: melorecytacje połączone z fajnym wyjściem w gitarowy, świeży i nowoczesny czad). Pod tym względem zdecydowanie wyróżniają się: mocno osobisty „Razem”, podnoszący na duchu „Jestem tu”, przebojowa „Gorączka” oraz „Wzór na” (w którym początkowa „klepa” uratowana zostaje extra końcowym rozstrzygnięciem). Gdybym jednak miał wytypować nowy, koncertowy hymn zespołu to postawiłbym na „Mam więc jestem”.
Osobny rozdział stanowią teksty. Zgadzam się z tym, iż kobiety to nasza lepsza a więc wrażliwsza połowa. Słychać to dobrze w piosenkach Ani. Jej teksty, zawierają sporą dawkę poetyckich niedopowiedzeń jednak na tyle czytelnych, by mogły być zrozumiałe. Ich inteligentna struktura objawia się całkowitym odarciem z łopatologicznych moralitetów. Dzięki temu liryki Ani choć w wielu miejscach pisane z wykorzystaniem poetyckich przenośni umożliwiają nam swobodną przestrzeń do zrozumiałej interpretacji.
Jak dotąd dziwi mnie cisza wokół tej płyty, tym bardziej, że ten zespół od dłuższego czasu był / jest na ustach wielu osób. Czyżby scena przeżywała kolejny zwrot ??? Czyżby kończyła trawić kolejny porządny band dając mu tradycyjnego pstryczka w nos bo się nim najzwyczajniej znudziła ???. Jeśli tak to jej strata - bo krążek promieniuje osobistym pozytywnym ciepłem dając słuchaczowi wgląd w to co czują ludzie z tej orkiestry. Ludzie z krwi i kości, zawsze otwarci, gardzący cynizmem, ciągle chętni do nawet trudnej rozmowy, ludzie nie bojący się niepopularnych decyzji, potrafiący grać dobre szczere sztuki z sercem na zewnętrznej.
By się dłużej nie mądrzyć wg. mnie dla EYE FOR AN EYE „Krawędź” to krok do przodu – może nie wielki i rewolucyjny ale na pewno solidny. j.Ap (czerwiec 2012)
Cholera (!!) dokładnie 46 dni przeleżał ten krążek nie otwierany zanim dotknęła go igła mojego patefonu. Zawsze trafiało się coś "ważniejszego" niż on ... ( niekoniecznie muzycznie: np. remont ). Kiedy już to się stało, wyobraźni "ukazał się las krzyży", pożoga, strach, totalny mrok, chmury, nuklearne grzyby, stada martwych ptaków itp. "wesołości". Krótko mówiąc polski DISCHARGE święci swój triumf. Te same tempa, te same pomysły, ten sam surowy kawał dobrej "klepy". Na mieście teraz mówi się na to d-beat - jedank co by się nie mówiło ten zespół jest dla mnie nietuzinkowy w swej kategorii. Co tam nietuzinkowy - jest idealny (!). Gdybym te 6 utwórów usłyszał w latach 80 w języku Szymborskiej ( w którym są podane) nic nie powstrzymałoby mnie przed przyfastrygowaniem sobie naszywy dołączonej do singla ! Powtarzam: "NIC !!!!!" ...nawet brak nici. Krążek z kategorii : 100% strzał w sentyment, niestety w warunkach polskich materiał spóźniony o jakieś 25 lat. Choć ciśnie się na wargi lakoniczne "lepiej późno niż wcale" to dla gromady starców z okresu świetności takich zespołów jak MOSKWA pozostaje "nieutulony w sercu żal" i jest po prostu za późno bo wielu z nich go nie usłyszy. Z kolei dla tych, dla których permanentna penetracja rodzimej sceny HC/P sprawia nadal przyjemność (a do tych w swej pysze się zaliczam) ten singiel kwalifikuje się na niezwykle osobliwe znalezisko.
Mówiąc krótko: konkret na 7 calach.
Biorąc pod uwagę, że ALERT ! ALERT ! tworzą ludzie z kilku miast (Lublin, Łódź, Warszawa), życzę im by przetrwali dłużej niż "punk rockowy motyl", a więc co najmniej do następnego tak klimatycznego singla. I za to odprawiam swoje rytuały. j.Ap (marzec 2012)
Piekielnie dobra siódemka (!!) Ekipa REMISSION pochodzi z Chile i czerpie garściami z jednego z najwspanialszych okresów dla takiej muzyki. Mam przy nich niesamowitą cofkę w lata 90. Jest melodia, jest dynamika, jest zróżnicowanie aranżacyjnie, wyraźny, czytelny i przyjemny wokal + stylowe brzmienie gitar. Jak zwykł mawiać jeden góral z New Targu jak jest na gitarach "...dżyyyy, dżyyy, dżyyy " to jest moc. Na tym placku mocy nie brakuje - oj nie. Kilka osób doszukuje się w stylu zespołu podobieństw do VERBAL ASSAULT i coś w tym jest. Ja w kawałkach REMISSION dostrzegam blask starego SHELTERA z "Perfection of Desire" szczególnie wokalnie oraz odrobinę DAG NASTY. Płyta zawiera trzy konkretne strzały, z których każdy trzyma diabelsko dobry poziom. Od kilku dni cieszę się nią jak dziecko. Jak widać na przykładzie REMISSION niekoniecznie trzeba urodzić się w JUŁESEJ by pomachać ludziom z najwyższego szczytu w światowym HC. j.Ap (styczeń 2012).
Greg Bennick – wokalista, mówca, działacz społeczno-polityczny, żongler, scenarzysta i filmowiec. Greg Bennick - najbardziej rozpoznawalny członek amerykańskiego TRIAL. Człowiek renesansu żyjący i tworzący współcześnie. BETWEEN EARTH & SKY to kolejny projekt muzyczny z udziałem Bennicka, który tematycznie wydaje się być kontynuacją wątków podejmowanych wcześniej w dokumentalnym filmie „Flight From Death” (2003) wyreżyserowanym przez Patricka Shena i zrealizowaym przez Grega. Zarówno płyta jak i film oscylują wokół problemów związanych z nieuchronnością śmierci oraz lęków jakie ona wywołuje. Inspiracje do obydwu projektów jak sam artysta często podkreśla mają swe korzenie w twórczości takich pisarzy jak Ernest Becker czy Samuel Beckett. Na tym krążku Bennick odchodzi od kreowanej przez siebie edukacji przez zabawę jako najskuteczniejeszej (jego zdaniem) formy trwałego przekazu. Teksty zawarte na płycie są gorzko – refleksyjne, niczym drastyczne strząchnięcia opisują ból, niespełnione nadzieje, zdradę przez wartości, którym w życiu bywamy posłuszni oraz wszechobecny strach przed śmiercią. Na przykładzie tego najstarszego z ludzkich lęków - Greg Benick tekściarz i filozof – próbuje wykazać motywującą rolę do wszelkiego działania.
Pomimo, iż płyta zawiera zaledwie sześć utworów to pełna jest inspiracji i odniesień zarówno do literatury, muzyki, filmu jak i codziennego życia. BETWEEN EARTH & SKY uważany przez wielu za dojrzalszy TRIAL to pozycja wybiegająca dość jaskrawie po za ramy klasycznego hardcore. Muzycznie to nadal pełen tradycyjnych nawiązań HC lat 90. Tekstowo odarty z oczywistych – oczywistości wyśpiewywanych przez kapele nurtu BETWEEN wystaje po za mentalny krąg tej estetyki. Dzięki temu dla odbiorcy spotkanie z tą płytą może być jak lektura dobrej książki czy czas spędzony z mądrym filmem. Choćby dlatego warto więc się nad nią choć na chwilę zatrzymać.
Choć w przypadku tego projektu Greg Bennick wydaje się być postacią zdecydowanie dominującą BETWEEN EARTH & SKY nie było by bez: Alexeia Rodrigueza (TRIAL), EJ Bastien’a (TRIAL/CATHARSIS), Sean’a Lande (STRAIN, BY A THREAD) oraz Happy’ego Kretera (GOB) dawnego profesjonalnego, kanadyjskiego wrestlera. Krążek nagrany w Vancouver. W Europie wydany przez REFUSE RECORDS jako 12” LP/ CD zaś w USA przez HELLFISH RECORDS jako podwójna 7” EP. Do tego okładka europejskiej wersji tej płyty ma moc (!) i (jak sądzę) musi robić wrażenie na każdym kto ma dzieci. j.Ap ( grudzień 2011)
PETTYBONE to kwartet składający się z londyńskich dziewcząt, który znalazł uznanie w oczach wytwórni EMANCYPUNX. Nazwa PETTYBONE jest hołdem dla jednego z najważniejszch punk rockowych artystów Raymonda Pettibone – autora okładek m.in. dla BLACK FLAG czy SONIC YOUTH. Panie pochodzą z Czech, Niemiec, Anglii i Kornwalii. Ivone, Amy, Liana i Zel są więc przykładem typowego dla Londynu połączenia witalnych sił wielu kultur. Same o sobie piszą, że są: „… głosem uciskanych dla tych wszystkich kobiet , którym wmówiono, że są bezużyteczne, dla tych wszystkich, którzy wierzą w swoje marzenia, dla tych wszystkich biednych i bezdomnych, którzy walczą o wolność i poszanowanie, dla wszystkich imigrantów, którzy chcą z godnością kroczyć przez ulice Londynu, dla wszystkich poszukiwaczy prawdy bo prawdą jest fakt, iż zmiana jest możliwa – PETTYBONE mocno wierzą, że inny świat jest możliwy”. Tak więc poszukiwanie szans dla uciśnionych i rozbudzanie społeczniej wrażliwości to główne przesłanie jakie generuje zespół. 10 zadziornych metaliczno-hardcore’owych utworów z kilkoma odniesianiami do stylu lat 90 nie unikających namiętnych melodii robi dobre wrażenie. W graniu PETTYBONE można doszukać się brzmienia takich kapel jak HARUM SCARUM, BIKINI KILL, BORN AGAINST, NAUSEA czy HELLOBASTARD. W tej ostatniej również śpiewa Amy. PETTYBONE zaskakuje wysokim dopracowaniem technicznym. Każdy element ich gry trzyma poziom, którego wielu panów (gdyby tylko mieli odwagę się do tego przyznać) mogłoby im pozazdrościć. Krótki, soczysto – wrzaskliwy a kiedy trzeba liryczno – melodyjny debiut. Interesująca surowa okładka płyty to dodatkowy przyciągacz. Zarówno zespół jak i ich krążek zdecydowanie warte głębszego zainteresowania. j.Ap (grudzień 2011)
Nic na to nie poradzę, iż za najlepszy zespół jaki dotychczas wygenerował Poznań uważam APATIĘ – ceniąc ich za całokształt mentalono – tekstowo – muzyczny. Nie wiem co musiało by się zdarzyć bym zmienił swoje zdanie. Z pewnością z tego właśnie powodu wszystko co z Poznania postrzegam przez pryzmat tego zespołu na "A".
By oddać chwałę prawdzie: CYMEONOWI X, z jego historycznym wkładem w odnowę mentaloności sceny – "TEJ" sceny, zasług odmówić nie sposób.
MENTAL
Bazując na wspomnianej już linii mentalno – tekstowo – muzycznej CYMEON X anno domini 2011 za kontynuację mentalności w moim rankingu generuje ogromny PLUS. Od dawna uważam, że bycie SXE w Polsce to heroizm godny największego szacunku. Wg. mnie CYMEON zarówno w latach 90 (w których wraz z Homomilitią święcił triumfy) jak i teraz udowadnia, że różnica między pijącym a nie pijącym polega na czymś więcej niż tylko i wyłącznie na fakcie, że ten pierwszy ma chujowe poranki a ten drugi smutne wieczory. CYMEON X w roku 2011, który nadal zachęca by "Wygrać swoje życie" mentalnie i zdroworozsądkowo dowodzi, że proces ów jest permanentny, zaś jego efekty tak naprawdę ocenić nie sposób.
TEKSTY
O ile treści niesione przez CYMEON X w latach 90 były odkrywacze i świeże – to w roku 2011 dla wielu osób mogą stanowić pewien liryczny i naiwny arachaizm. Myślę, że ma prawo mieć to miejsce głównie dla ludzi, których ze względu na datę urodzenia ominął etos tego zespołu. Staruchy słuchający CX z tej płyty z dużym prawdopodobieństwem traktują je w głównej mierze jako element naturalnej rekonstrukcji, wspomnień czy swoistej tęsknoty za młodością. Inni (szczególnie młodzież współczesna) pozbawieni tegoż kontekstu mają prawo mieć do nich dość ambiwalentny stosunek.
MUZYKA
Muzycznie płyta "Pokonać samego siebie", którą CYMEON X powstał z umarłych nie budzi we mnie żadnych zastrzeżeń. Z założenia brzmienie (info ze źródeł osadzonych w samym zespole) miało nawiązywać do tego, jakie prezentował CX w "prehistorii"co wg. mnie udało się doskonale (!). W tym punkcie jest jeden mały wyjątek. Na płycie stanowi go cover INSIDE OUT "No Spiritual Surrender" w wykonaniu Adama Malika (Healing, Pain Runs Deep) a to dlatego, że ten kawałek drastycznie wystaje po za ramy tego krążka i w przeciwienstwie do innego coveru na tej płycie jest po prostu niesamowity (!!!). W trzy-koncertowym powrocie CX a.d. 2011 na warszawskim koncercie z różnych względów ten utwór zaśpiewał Patryk Bugajski (Sunrise, Daymares, Iron To Gold) dzięki czemu moje muzyczne wyobrażnie zarówno o tym koncercie jak i potencjale gości z CYMEONA legło w gruzach. Bugajski na żywo a Malik z płyty przenieśli ten zespół we współczesność i teraz aż się prosi by we wsparciu gości z CX skonstruować z jednym z nich coś namacalnego.
Z czystej formalności dodam, że płyta otulona jest w edycyjny majstersztyk - efekt kooperacji XwechterX – Xjareksk.X, którzy to nawet w pojedynkę knotów nie wypuszczają. j.Ap (listopad 2011).
Nie wiedzieć czemu byłem przekonany, że ten zespół nie istnieje, gdy nagle w moję ręce trafiła ta płyta. Jej zawartość to trzy niezwykle dojrzałe utwory przez cały czas pozostającej w cieniu wszelkich koniunkturalizmów EXMISJI. Pomimo dość regularnego śledzenia "kościoła sceny" jakim jest poratal hard-core.pl nie natknąłem się na jakieś OCHY, ACHY czy piardy klakierów w stylu : "JARAM SIĘ" dotyczące EXMISJI. Tym większe jest moje zaskocznie bo według mnie jest to najlepszy materiał tego zespołu. Zespołu, który po cichu bez wzniecania wokół siebie zbędnego szumu kroczy bardzo interesującą drogą. Aż dziw bierze, że ta mieszanina screamo, noise oraz krzykliwego hardcore z bardzo dobrym tekstem nie zwraca na siebie należytej uwagi szerszego grona osób. Najprawdopodobniej w dużej mierze jest to efekt świadomego trzymania się na uboczu przez sam zespół. Brak siłowych figur z użyciem łokci w moich oczach to oczywiście duży PLUS. Dziwi mnie jednak cisza wokół tego projektu. Nie wydaje mi się bym był jedynym z niewielu, na którym ta ekpia i ta EP robi wrażenie. Mam nadzieję, że ten skromny, pełen pasji i uroku band nagra pełnowymiarowy krążek, który poruszy ludzi jak mnie ten singiel. Mała (bardzo oryginalnie wydana (!) rzecz a cieszy. Życzę sobie być częściej rozczarowywanym w ten sposób. j.Ap(październik 2011)
Kiedy miało się naście lat i ograniczony dostęp do tych wszystkich wspaniałych płyt z zachodu nie pozostawało nic innego jak nagrywać co tylko się da na kasety i marzyć, że może kiedyś....Czytało się więc z wypiekami na twarzy recenzje wszelakich cudeniek w QQRYQ i innych zinach a potem szukało się tych nagrań po całej Polsce w domach podobnych do siebie maniaków. W jednej z takich recenzji był opis taśmy demo angielskiej grupy INSTIGATORS. Tych demówek angole mieli kilka, ale pierwszą jaka trafiła w moje ręce była niezapomniana "Hypegopromo 1985-1986.The Ultimate Compilation". To od niej zaczeło się moje uczucie do tego zespołu. Z czasem zdobyłem kolejne: "Hypegopromo 2", "Hypegopromo 3" by w końcu trafić na wspaniały i urzekający "Pheonix". Gdzieś w między czasie QQRYQ na licencji wydało ich "Recovery Sessions" – punktem wspólnym wszystkich tych tytułów cały czas była oczywiście taśma magnetofonowa. W latach 90 nawet przez myśl mi nie przeszło, że kiedykolwiek uda mi się mieć na własność oryginalny INSTIGATORS na winylu. Minęło kilka lat, bociany kilkakrotie przylatywały i odlatywały i zanim się spostrzegłem nastał XXI wiek i na półce kilka "Instigatorsów" się jednak znalazało. Wśród nich jest i ten koncertowy "Live in Berlin", który cieszy tym bardziej, że wędrował do mnie długo i z przygodami. Wykuta kasetowym zbieractwem lojalność do tej grupy nie pozwoliła mi odpuścić przegranej licytacji. Szukałem wszędzie i nic. Kiedy znajomy wspomniał, że on to ma (ba!) nawet kilka sztuk tylko gdzieś za Atlantykiem pozostało już tylko czekać. Pamiętam, że bociany jeszcze były kiedy to oczekiwanie rozpocząłem. Płyta dotarła kiedy po bocianach nie było już śladu. Ich strata - posłuchają na wiosne. Ja tym czasem sycę się koncertem INSTIGATORS z Berlina z roku 1988. Marzenia się jednak spełniają. I choć z każdym dniem coraz starszy ze mnie pryk tak sobie myślę, że wato je mieć. j.Ap
CASTET
"Perły z lamusa" 7"EP
PASAŻER RECORDS ' 2011 r.
Dawno, dawno temu kiedy w publicznej TV można było jeszcze coś sensownego obejrzeć, istniał program "Perły z lamusa" prezentujący dobre kino. Przed każdym filmem sprzeczali się w nim Tomasz Raczek (jeden z pierwszych celebrytów, który otwarcie przyznał się do swojego homoseksualizmu) oraz Zygmunt Kałużyński – recenzent, którego bogata mimika i gestykulacja dorównywała wysokiej wiedzy o filmie do tego stopnia, że kamerzyści nie wiedzieli czy pokazywać gościa na wizji czy zostawić tylko głos. Gadka - szmatka i tym sposobem etymologie tytułu mamy z głowy.
W czasach bardziej współczesnych głównie z tęsknoty za czasami, które już odeszły zaczęły pojawiać się wszelkiej maści grupy rekonstrukcyjne. Zrekonstruowano więc osadę w Biskupinie i statek "Sołdek". Ludziom ciągle mało więc sukcesywnie rekonstruuje się rowy melioracyjne oraz wszelkiej maści bitwy polskiego oręża hołdując zasadzie: im wększa klęska naszych - tym rekonstrukcja bardziej istotna patriotycznie.
Polski punk rock ostatnio również zaczyna przypominać warsztat rekonstrukcyjny. Trochę to przykre a trochę oczywiste. Przykre dlatego, że "młodzież" w dupie ma kupowanie płyt gdyż w przeważającej większości kradnie je sobie z sieci – oczywiste zaś dlatego, że to "starszaki"stanowią ostatnią grupę kupujących fizycznie dotykalne nośniki ratując wytwórnie od całkowitej plajty. Nie dziwi więc fakt, że ukazuje się w kraju co raz więcej płyt zespołów, które od lat nie grają a przypominają młodość wspomnianym "starszakom".
Singiel CASTET jest tego doskonałym przykładem. Zespół w swoim stylu rekonstruuje na nim 10 odkopanych z większego lub mniejszczego zapomnienia pereł. Są to w kolejności: "Wiązanka pieśni bojowych" – KLAUSA MITFFOCHA , "Matko" – CYMEONA X, "Deny everything" – CIRCLE JERKS, "Polskie reggae" – USTAWY O MŁODZIEŻY, "Z kamerą wśród zwierząt" - NADZORU, "Puste słowa" – zespołu ID, "Przemoc" – H.C.P., "Outo maa" – TERVEET KADET, "Sąsiedzi" – kapeli BRUDY oraz "Bo my do wolności" – PRZEJEBANE.
Ten jak najbardziej trafiony zestaw pokazuje gdzie CASTET ma korzenie. Udowadnia, że jest to nie w ciemie bita zgraja Śluuuunazaków, co to i czai i nie z pierwszej łapanki pochodzi. Tą płytą CASTET robi miłą niespodziankę kilku dziadkom z coverowanych zespołów i taką samą dla rzeszy świrusów mego pokroju, którzy od teraz będą mogli taką USTAWĘ O MŁODZIEŻY z plastiku ponadawać rekonstruując sobie jak to dawieniej było.
Cover Cymeona – w gwarze z południa – bezcenne !!
I jeszcze jedno. Gdyby tą epkę CATSTET wypuścił w osamotnieniu to mógłbym pomyśleć, że to próba odcinania kuponów od pamięci o innych – ALE (!!!) zespół wydał go na świat wraz z dwoma innymi singlami (spilty EP z COLINA i WITHMAN) co każe mi sądzić tylko jedno. MAJĄ ROZMACH SKURCZYBYKI ! j.Ap
Pamiętam czasy wcale nie tak odległe kiedy ludowość zupełnie nie była w cenie. Do dziś dźwięczą mi w uszach słowa wyniosłych jazzmenów: "nie lubię chamstwa, ciepłej wódki i góralskiej muzyki". Nowe spojrzenie na folklor (a przynajmniej przewartościowanie tegoż spojrzenia) dla muzyki popularnej odbyło się w dużej części za sprawą niejakiego Grzegorza z Ciechowa i jego płyty, na której "piejo kury piejo". Mam wrażenie, że dla wielu nadętych gwiazdek od tego czasu nie było już żadnym obciachem sięganie po wiejskie inspiracje. Penetrowanie korzennego folkloru i czerpanie z niego życiodajnej siły od dawna jednak zarezerowane było dla autentycznych zespołów folkowych, których scena w Polsce, niezauważalnie (również dla zapatrzonych w siebie punków) przez lata rosła w siłę. R.U.T.A. wydaje się być jej kwitesencją.
Bo czym innym jest robienie sztuki z kurzych rozterek "że nie majo koguta" a zupełnie inną parą kaloszy jest niegrzeczny folklor oparty o dawne teksty śpiewne przez wieki w kontrze do feudalnego systemu wyzysku. Dlatego też to nie ś.p. Grzegorz z Ciechowa ani echa rozkminek księdza Józefa Baki słyszalne w twórczości BUDZEGO i TRUPIEJ CZASZKI pokazały mi siłę i moc starych pieśni ludu. Ludu, którego problemy za sprawą tej płyty stały się dla mnie filmowo namacalne bardziej niż po jakiejkolwiek lekcji historii w całym moim życiu.
Z tego też powodu zespół R.U.T.A. ze swym przkazem śmiało określić można jako etno / hardcore punk maszerujące równym rytmem ku chwale rebelii. Doskonale ilustruje to specjalnie na tę okazję skonstruowany teledysk "Z batogami" autorstwa Łukasza Rusinka. Świat niedoli pańszczyźnianych chłopów łudząco przypomina w nim współczesny świat kontrolowanej wolności jaką fundują nam "nadopiekuńcze" systemy. Taki też ponadczasowy wydźwiek ma dla mnie ta płyta.
Pomysłodawcą całości jest Maciej Szajkowski (m.in. KAPELA ZE WSI WARSZAWA). W projekt zaangażowani zostali: Pawła Gumla (MOSKWA), Robert "Robal" Matera (Dezerter), Nika (Post Regiment) oraz Hubert "Spięty" Dobaczewski (Lao Che). Muzyka wykonywana jest na instrumentach akustycznych przez ludzi z takich grup jak Orkiestra Rivendell, Mosaic, Maćko Korba czy Kapela Ze Wsi Warszawa. "Na płycie znalazło się 17 utworów, każdy opowiada inną historię, wyrasta z innej energii. To radykalna odpowiedź na to, co dziś dzieje się w Polsce i na świecie. - tłumaczy Szajkowski - Opisy, cytaty, stare grafiki - to wszystko zostało dodane do płyty, by nie została ona odczytana fałszywie."
R.U.T.A. "Gore. Pieśni buntu i niedoli XVI -XX wieku." to pozycja świerza i niezwykle ciekawa. Znakomita i połuczająca odskocznia od albumów, jakich słucham na co dzień. Tak pomysłowych płyt niech przyszłość przynosi jak najwięcej. A nadętym jazzmenom do końca świata tylko ciepłej wódki !! j.Ap
Dwa amerykańskie pakiety z żeńskimi wokalami na jednaj płycie. Średnio szybki hardcore punk NAKED AGGRESSION vs dynamiczny i zadziorny hardcore ALL OR NOTHING to idealne zestawienie dla wszystkich lubiących soczyste punk rockowo-hardcore'owe granie bez zbędnych, metalowych, solówkarskich farfocli. Melodie podane kryształowym wokalem Kristen Ellis (N.A) skontrastowane z drapieżno – gardłowym atakiem Renae Bryant (ALL..) ukazują koloryt i możliwości jaki tego typu muzyce mogą nadać kobiety. Dla zastanawiających się nad kwestią "co łączy" obydwa zespoły po za faktem bycia z USA odpowiadam: racjonalnie uzasadniana w tekstach niechęć do obserwowanej uniformizacji społeczeństw pod szablon ponadnarodowych korporacji i rządów wysługujących się wielkim biznesom. Ta płyta to swoiste zderzenie starego (NAKED AGGRESSION – założony w 1991 r.) z młodszym (ALL OR NOTHING – założony około roku 1998/9). Dwa podobne spojrzenia na ten sam świat. Dla odbiorcy obie wizje uzupełniają się intensywnością doznań. Z jednej strony (N.A.) melodyjnie i klarownie z drugiej (ALL...) wściekle i napastliwie – ale w obu przypadkach celnie i dosadnie. Słucham tego z niekłamaną przyjemnością.
Za europejską - winylową wersją tej płyty stoi EMANCYPUNX RECORDS. Wersja kompaktowa to z kolei ON THE RAG RECORDS & ZINE a więc label ekipy z ALL OR NOTHING. Być może fakt istnienia dwóch różnych nośników stał się powodem, różnic w wyglądzie okładek. Ta prezentowana na stronie NAKED AGGRESSION (najprwdopodobniej okładka CD ) w przeciwieństwie do posiadanej przeze mnie wersji winylowej nie ma zakrytej twarzyczki Myszki Miki i kilku innych postaci. Solidny split (!) j.Ap
NO PASARAN / STUDIO FONIA / DEAD PRESS and more ' 2011 r.
Ostatnio mamy spory wysyp regionalnych składanek. Były już kompilacje : "Warsaw is burning" (EP), "Silesia Hardcore Omnibus vol. 1", (EP), "Małe jest głośne..." (CD). Wszystko wskazuje na to, że lokalne sceny co raz bardziej chcą utrwalać zaangażowane w nie zespoły. W ten trend wpasopwuje się także "Warsaw Hardocre Punk Attack Vol. 1" wydany przez NO PASARAN RECORDS i kooperantów. Wspieranie miejscowych kapel to bardzo fajna tendencja zarówno ze względów czysto kronikarskich jak i oczywiście muzycznych. Wbrew fali narzekań obecnie czasy mamy trochę tłustsze niż te, których byliśmy świadkami jeszcze 10 lat temu. Mimo to również dziś nie wszystkim kapelom udaje się zarejestrować swoje materiały. Ciągle nie wielu ma szansę na własną winylową siódemkę, a jeszcze mniej kapel na pełny metraż na tym uwielbianym przez punkową społeczność nośniku. Dzięki inicjatywom takim jak ta warszawska składanka kilka mniej znanych nazw ma okazję wychylić się po za zaklęty krąg własnych znajomych. Zespoły takie jak WARSAW DOLLS, GARAGE 11, NER-W, MIRAŻ, CRIMINAL TANGO, FIRENZE, MILICJA, VIOLENT ACTION za sprawą tej płyty zawita w wiele miejsc w Polsce, co bez niej nie byłoby ani takie proste, ani aż tak oczywiste.
Jak to ze składankami bywa obok mniej lub całkiem nieznanych kapel krążek wzbogacają ekipy już rozpoznawalne. Ten podzbiór na "Warsaw Hardcore Punk Attack" tworzą: THE FIGHT, DUMBS, A BIRTHDAY PARTY BAND, LD 50, MAYPOLE, PDS, DRIP OF LIES, HARD TO BREATHE, NOTHING BETWEEN US, GANGSTERSKI CHWYT i DEATH ROW. Tym oto sposobem Ci znani jako swoisty przyciągacz mają okazję skierować uwagę na tych, o których nie za wiele było wiadomo. Punkty za pozytywną – edukacyjną misję można więc im bez problemu przyznać.
19 piosenek 19 bandów zapakowano w elegancką okładkę. Wewnątrz znajdue się jeszcze fajniejszy, mega rozbudowany graficznie insert, w którym każda ze stron poświęcona jest odrębnemu zespołowi. By tego było mało kooperacja wydawnicza do winylowej wersji płyty dołącza CD z tym samym materiałem. Pomysł ten ku uciesze wielu, w tym również i mnie staje się nową świecką tradycją w scenie HC/P w Polszy. Dopisek Vol. 1 sugeruje, że będzie kontynuacja. I dobrze bo szczególnie w Warszawie tych zespołów wartych uzewnętrznienia jest jak rowerów w Pekinie. j.Ap
Kategoria Old School to bardzo specyficzna i zastanawiająca dyscyplina. Wszystkie zespoły grają od lat bardzo podobnie nie wychylając nosa poza ramy stylu. Zmieniają się nazwy – zmieniają kraje pochodzenia kapel – nie zmienia się schemat. Czasami można mieć wrażenie, że te wszystkie hardcore'owo - old schoolowe hordy to takie grupy rekonstrukcyjne dawno temu wymyślonej matrycy. Na specjalne zainteresowanie socjologów zasługuje jednak fakt niesłabnącego szaleństwa związanego z tą "odtwórczością". Dotychczas nikt nie zbadał dlaczego ludzie kupowali, kupują i jak sądzę jeszcze długo będą kupować płyty z okładkami, po których od razu widać czego można się spodziewać wewnątrz. Prawie dokładnie tak jest i w tym przypadku. Okładeczka z typowym designem, tłum pod sceną śpiewający wraz z zespołem, liternictwo nazwy bez zarzutu, kraj pochodzenia: Portugalia. Niby wszystko już było z tą różnicą, że..... PRESSURE to jednak BARDZO DOBRE CHOLERSTWO (!!) Dowodem na to jest fakt, że na drugą 7"Ep w dorobku zespołu z Faro "rzuciło się" aż czterech wydawców. Przy ich potencjale każdy mógłby przecież zrobić to sam. Szesć wściekłych utworów w wydaniu PRESSURE oczywiście w stylu od lat opierającycm się jakimkolwiek brudzącym go naleciałościom ROZRYWA ! Oczami wyobraźni widzę ich koncerty. To musi być wulkan enegii, dźwięków, wrzasku, singa longów, circle pitów i nieustających stage diving'ów. Old School to afirmacja młodości i chyba w tym tkwi jego siła. Jeśli nawet Twój brzuch nie pozwala Ci na więcej niż tupanie nogą – popatrzeć i posłuchać też przyjemnie. OLD SCHOOL to PRESSURE. PRESSURE to OLD SCHOOL. PRESSURE wystrzałowe sukinkoty (!!!) dadzą Ci go. j.Ap
Michał Mirkowski znany wszem i wobec autor zina CUDOWNE LATA (dawniej DOLINA LALEK, SO EDGE zine) człowiek renseansu żyjący w XXI wieku zainicjował nową wytwórnię płytową. Dzięki temu stosunkowo nowy, warszawski projekt DOUBLE VISION stał się podwójną premierą: zespołu i ELEPHANT SKIN RECORDS. Współtwórcą tego debiutu jest także trzymająca rękę na pulsie REFUSE REC. Muzyczne ścieżki, którymi podróżuje ten band to typowy amerykański szlak, nad którym powiewa sztandar old school uszyty pierwotnie w połowie lat 80. Ekipie nie obcy jest dynamiczny, skoczny i żywiołowy hardcore po linii YOUTH OF TODAY czy ich współczesnych naśladowców. Sprawne, krótkie strzały i tętniące zadziornością, witalne piosenki bardzo dobrze wróżą temu projektowi. Biorąc pod uwagę fakt, iż członkowie kapeli maczają palce w ciągle istniejących (jak mi się zdaje) stołecznych zespołach (m.in. BURST IN czy HARD TO BREATHE) życzę im by na warszawskiej scenie DOUBLE VISION nie okazał się fajną lecz chwilową efemerydą. Ep "Cold comfort" to doskonały przedskoczek do pełnometrażowej płyty. By taki scenariusz stał się faktem – swoje kciuki w dopingu zaciskam. j.Ap
Tą płytę otula jedna z najwspanialszych okładek jakie w życiu widziałem. By tego było mało wewnątrz znajduje się przepiękny 12 stronicowy insert z idealnie rozegranymi zdjęciami zespołu, w które wplecione są w widoki miejsc niby zwyczajnych, ale ujętych tak niesamowicie, że ta prostota wprost powala. Dzięki niejakiemu Kallemu Germarkowi ten krążek obdarowano designerskim CUDEM.
Muzyka nie ustępuje oprawie. ANCHOR już od czasu swojego debiutu "The quiet dance" jaki miał miejsce w roku 2008 dla wielu osób stał się zespołem ważnym. O ile debiut tak wyraźnie na to nie wskazywał - to obecna płyta oraz poprzedzające ją CD ""First year" oraz 7"Ep "Relations of violence" potwierdzają stylistyczno – mentalne powiązania z takimi zespołami jak VERSE (gościnny udział Sean'a Murphiego) czy HEAVE HEART. Wszystkie te trzy grupy łączą: inteligentne teksty oraz styl gry, na który (wg.mnie) wyraźny wpływ odcisnęła genialna płyta CHILDREN OF FALL "Bonjour Tristesse". Nowoczesny, kiedy trzeba potężny i wściekły a kiedy indziej emocjonalnie liryczny i melancholijny hardcore sprawia, iż ANCHOR w Europie i po za nią cały czas zyskuje rozrastające się grono oddanych odbiorców. 11 utworów zawartych na krążku wydają się być kompozycyjnym monolitem m.in dzięki temu całości słucha się z wielką przyjemnością. Teksty ANCHOR to wojna myśli tocząca się we wnętrzu człowieka. Brak w nich radykalnych stwierdzeń, nawoływań do walki na kamienie, brak ortodoksyjnych ekstremalnych postaw. Dominuje zaś poszukiwanie życiowego sensu, świadomość nieodwracalności upływającego czasu (Recovering), samotność (Echoes) czy radość z trzeźwości umysłu, dającej pewność siebie (Testament). Młodzieńczy idealizm ustępuje w nich dojżałości przemyśleń. Wszystko to sprawia, że całość jak dla mnie jest nietuzinkowa.
Podobnie jak w przypadku debiutu nowy ANCHOR to efekt współpracy zespołu i dwóch istotnych europejskich wytwórni. Wersję winylową rozpowszechnia rodzime REFUSE RECORDS zaś wersję kompaktową LET IN BURN RECORDS z Monachium. j.Ap.
"Double dose of negativity" LP REFUSE RECORDS ' 2011 r.
Kiedy docierały do mnie pierwsze sygnały o berlińskim NOTHING myślałem, że to kolejny zespół jakich wiele czyli: sprawny warsztatowo, osłuchany we wszelkich meandrach współczesnego HC, ale nie wybijający się niczym szczególnym. Po zetknięciu z tą płytą po raz kolejny okazało się że taki "MUNDRY" to ja nie jestem. Już pierwsze dwa utwory skutecznie znokautowały drugą część moich pokrętnych założeń. Wszystko dlatego, że ekipa NOTHING to nie pierwszaki stawiające koślawe nutki na lekcji muzyki a ograni wyjadacze. Skład zespołu zasilają ludzie udzielający się wcześniej w takich grupach jak: HIGHSCORE, MONSTER, PEACE OF MIND, COSTAS CAKE HOUSE, BOMBENALARM, NAILS, SITUATIONS. To doświadczenie owocuje. Chłopaki wybijają się zajebistym wyczuciem proporcji w tym jak zagrać by było dobrze łamane przez bardzo dobrze. Debiutancki NOTHING to miazga od startu po metę. Hardcore jak się patrzy i to taki, który daje się lubić. Dobre, "tłuste", głębokie brzmienie od pierwszego numeru po ostatni zaaranżowane bez niepotrzebnych półtonów. NOTHING nie galopuje na złamanie karku, nie wplata w utwory motywów od czapy, nie męczy buły wolnymi konstrukcjami przeciąganymi w nieskończoność. Kogel mogel pomysłów w tej kapeli dobrany jest rzeczowo z kopem i bez przegięć. NOTHING jest jak dobrze wypieczony chleb bez spulchniaczy. Co do porównań: moje uszy w ich graniu najwięcej skojarzeń nasuwają z MONSTER czy naszym DAYMARES z tą różnicą, że niemieckie gardło nadaje nieco spokojniej więc i czyściej. Bije się w pierś, że wziąłem ich za przeciętniaków bo FAJNE TO (!!) łamane przez BARDZO FAJNE. Początku do "Living under lies" oraz tytułowego "Double dose of negativity" mogę słuchać bez końca. j.Ap
Sztokholmski SJU SVAARA AR, którego nazwa w naszym narzeczu brzmi SIEDEM CIĘŻKICH LAT, właśnie poczęstował świat debiutem. Melodyjny punk rock z żeńskim wokalem powstały na gruzach BURNING KITCHEN, swoim brzmieniem wywołuje duchy takich grup jak fińskie AURINKOKERHO czy (troszkę mniej) austryjackie THE PIRATES. Przebojowość wymieszana z chropowatowatością zwiewnych i melancholijnych a do tego rytmicznych utworów daje bardzo przyjemne odczucia. Zespół udowadnia, że język szwedzki jest szorstkim acz całkiem śpiewnym dialektem. Jak wynika z zawartości płyty SJU SVAARA AR to trzy panie (bas, gitara, vocal) i dwóch panów (perkusja, gitara). Zespół istnieje od roku 2001 więc decydując się na debiutancki krążek po 10 latach od powstania chcąc nie chcąc bije rekord w kategorii powściągliwość wytdawnicza. Płyta ujżała światło dzienne dzięki współpracy szwedzkiego NOT ENOUTH RECORDS i polskiej TRUJĄCEJ FALI. Ta ostatnia zachęca do puszczania jej na okrągło – co potwierdzam sugerując dodatkowo randkowanie przy niej najlepiej z nie do końca przekonanymi do punk rocka niewiastami. Jest duża szansa, że sprawą SJU SVAARA AR drodzy pan(k)owie – panie pokochają Was i tą muzykę j.Ap (lipiec 2011).
Po dwóch latach przerwy sygnowany numerem siódmym powraca jeden z ciekawszych w formie i treści punk hardcore zine HIDE AND SEEK. Od pierwszego zetknięcia z gazetą czuć niechęć do koniunkturalizmu. Brak tu modnych topowych zespołów, z którymi wywiad zrobić wypada. To miejsce zarezerwowane jest dla kapel młodych (W KILKU SŁOWACH), starszych (SŁOWA WE KRWI) i najstarszych (PRZECIW). Łączy je jedno – wszystkie mają coś do powiedzenia unikając kokieterii skupionej na ich własnym nosie i płytach będących ich dziełem. Obok wysokiego poziomu grafiki, do której HIDE AND SEEK zdążył już przyzwyczaić numer 7 przynosi pięć naprawdę interesujących kolumn oraz felieton na temat religii. Przemyślenia dotyczące polskiej religijności w wydaniu katolickim widziane okiem autora wydają się być niezwykle trafne i spójne z obserwowaną na co dzień rzeczywistością. Punktem wyjścia zawartych w nim dywagacji jest domniemana postępowość kościoła w Polsce, "który (podobno przyp. j.Ap) jest wielką nadzieją i wzorem dla odbudowy katolicyzmu i wiary w świecie". Felieton w prostych cięciach po pęcinach obiegowej opinii krok po kroku obala mit postępowego obrazu kościoła nad Wisłą. Materiał ten to wg. mnie najciekawszy punkt gazety. Przy jego okazji na tezy stawiane przez autora zina, ciekawym i niezwykle interesującym dla mnie byłby fakt poznania odpowiedzi niejakiego Szymona Hołowni (człowieka uznawanego za jednego z bardziej kumatych katolickich inelektualistów młodego pokolenia w kraju).
Prócz w/w kolumn, felietonu czy wspomnianych wywiadów wewnątrz można znaleźć równie interesującą rozmowę z jednym z pomysłodawców festiwalu Rock na Bagnie oraz garść recenzji zinów, którymi (jak czuję) autor interesuje się z równie wielkim uczuciem co muzyką.
Gazeta warta dalszej kontynuacji. j.Ap (lipiec 2011)
...albo okoliczności mi nie sprzyjają, albo ostatnio rozwijam się wolniej niż mój (niewiele) młodszy kolega "Bezkoc" ... jak przez mgłę pamiętam bowiem, że prezentował mi to cacko ( w kuchni - jak się wejdzie do jego chaty ... to po "prawe rękę " na jakimś wspólnym spotkaniu już spory czas temu, niestety dopiero teraz uświadomiłem sobie co "poeta chciał przez to powiedzieć" więc do rzeczy....
Wszem i wobec wiadomo, że wór z punk rockiem pojemny jest niemiłosiernie. W jego wnętrzu funkcjonują grupy śpiewające po angielsku, niemiecku, norwesku, hiszpańsku, włosku, esperanto, japońsku, po fińsku, rosyjsku, chorwacku, czesku, ukraińsku, węgiersku, słowacku ba ostatnio nawet i chińsku (!) etc... Rozpatrując sprawę lingwistycznie w Polsce mamy do czynienia z dwoma podstawowymi narzeczami: A) rodzimym oraz B) co raz bardziej modnym (co nie do końca podzielam) angielskim. Nie byłby to punk rock gdyby nie było wyjątków. Nad Wisłą coraz śmielej zaczynają sobie poczynać grupy śpiewające gwarą - śląską (CASTET) oraz co zaskakujące językiem kaszubskim. Do tych ostatnich należy THE DAMOROCKERS.
Ekipa prezentuje czad po linii 77 z wielkim ukłonem w stronę THE RAMONES. O ile ten pierwszy nurt był mi przez lata sukcesywnie zniesmaczany przez polską, karykaturalną wersję skinheads to do THE RAMONES wątów absolutnie nie mam.
THE DAMROCKERS zaskakuje in plus. Ta płyta to nie hymn o piwie, seksie i ulicznych bójkach. To krążek z lekkimi naprawdę fajnymi piosenkami. Wyprany ze stadionowych kretynizmów album daje szansę na spędzenie kilku naprawdę przyjemnych chwil z niezobowiązującym do niczego punk rockiem. Język kaszubski jest dla tej płyty absolutnym cukierkiem. Nigdy nie słyszałem takiej nawałnicy słów w tym narzeczu, ale już na pierwszej randce kupiły mnie na całe dwa dni słuchania non stop. Dialekt ten (mi osobiście) kojarzy się z językami narodów byłej Jugosławii. Nie wiem czy mój trop jest dobry, ale tak właśnie go słyszę. Do płyty dołączona jest wkładka z lirykami po polsku i kaszubsku co ułatwia zrozumienie całości. Miejscowy mer czy tam burmistrz powinien dać chłopakom medal lub co najmniej dukaty na jakiś ultra wypasiony sprzęt za upowszechnianie tej kultury w kraju – bo tą rolę ta płyta spełnia w 100%. Na koniec jedna z historyjek opowiedzianych przez THE DAMROCKERS. j.Ap (lipiec 2011)
Kóza (po kaszubsku)
Mój tata kupił kóza trze detczi za nia dół
Uwiązół ją do wóza i fuksa podcygnął
Jedze tata jedze tabaczka zażiwo
Obezdrzół sa za kózą wejle ten diobel sa urwół
Mój tata skócził z weóza i wółó mac mac mac
Bo widzy że ta kóza uceko prosto w las
Biegó tata biegó a bukse chwycył w górsc
Bo żebe kóza wlemic ó buksów odpiął pas
A tam przed samim lasa beł taczi wióldzi dół
Tam kóza przeskócziła a tata prosto w dół
Bkse prze tim zgubił bo w race trzymół pas
A żebe ciebie kózo ten jasny piorun trzasł
THE CLASH
"The singles" 19 x CD' Ep
Istnieją zespoły, które lubimy bardziej, mniej i te, które mamy głęboko w d.....żym poważaniu. Pośród nich są też i te, którym zasług dla rozwoju rozdziału pt. muzyka odmówić nie sposób. Dla takich grup czy chcesz czy nie chcesz historia już dawno zarezerwowała miejsce w loży V.I.P.
Dotychczas, żadnemu z zespołów nie udało się sprawić by cały świat padł na kolana i kwiczał przed nim z uwielbienia. Kilka grup było jednak blisko. Znamiennym i ciekawym w tych dywagacjach wydaje się fakt, iż wśód nich praktycznie nie funkcjonuje, żaden, który istniał by do dziś. Możecie się zgodzić lub nie, ale do takich grup, o których świat pamięta z głęboko zakorzenionym uczuciem należy THE CALSH (!!!).
Efekt tej miłości dzięki koledze Siahowi (co na bierząco wie co w trwie piszczy) właśnie trafił w moje ręce.
Mowa o zbiorze 19 singli THE CLASH wydanych oryginalnie pomiędzy rokiem 1977 a rokiem 1985. Sukinsyny z SONY / BMG postarali się o niesamowity rozmach robiąc z tego super box 19 CD oraz konkurencyjny box - pakiet 19 winylowych singli. O ile kompakty udało się ogarnąć zasięgiem moich finasowych możliwości to chylę czoła w wielkim "RESPECT" przed wszystkimi, którzy mają to cacko w wersji winylowej (w dniu wydania koszt tegoż to podobno 120 funtów ... i nadal rośnie). Bez względu na formę wydawnictwo robi niesamowite wrażenie. Każdy z 19 x Cd'Ep wykonane jest w idealny sposób. Dzięki szczególnej dbałości o szczegóły mój kompaktowy box zawiera wierne imtacje wszystkich 19 singli. Zaznaczyć należy przy tym, iż słowo imitacja należy traktować dosłownie. Wszystko zrobione jest perfekcyjnie. To, że każdy z nich posiada oryginalną okładkę to ch...(walebne), ale do tego te znienawidzone kapitalisty dodają wszystkim imitację ochronnej białej koperty Ep, wewnątrz której potencjalny "klient" wyjmując płytę zostaje zaskoczony wierną kopią singla w wersji CD zawierającym nawet rowki. Gdyby takiej muzyki słuchał Pawlak z filmu "Sami swoi" na bank sieknąłby coś w stylu : "TOŻ TO ŚIOK !".
Co by się więcej nie pogrążać i nie kłapać językiem po próżnicy: wszystkim ceniącym ten zespół z najgłębszych czeluści jestectwa polecam to cudo jako ponadczasowe ! ! j.Ap (lipiec 2011)
SONNENUNTERGANG
(ZACHÓD SŁOŃCA ZINE)
Rafał Grodzicki to człowiek od lat pochłonięty pasją przelewania myśli w słowa i obrazki. Jeden z kilku znanych mi maniaków zinów. Od zawsze coś tworzy, klei, kombinuje. Podczas spotkań często powtarza, że już dość, że koniec, że to ostatni raz, by po chwili zaprezentować coś nowego. Najbardziej znanym bo najdłużej wychodzącym zinem autorstwa Rafała był FSHUT SŁOŃCA jego kontynuacją na moment (po jednej z kolejnych fal zniechęcenia) stał się zine LEAVE ME ALONE, który zatrzymał się bodajże na numerze trzecim. Najnowsze dziecko, za którym stoi kolega Rav to SONNENUNTERGANG zine (ZACHÓD SŁOŃCA). Rozpatrując nazwę można by przypuszczać, że fanzin ma zamykać w logiczne klamry "przygodę" autora z zinami - w co nie wierzę.
Ten jak i poprzednie numery wszystkich zinów jakie wyszły spod ręki Rafała wykonany jest metodą "wytnij i wklej". Dzięki temu osiągnął on rozpoznawalny "sznyt". Mimo programowego punkrockowego chaosu fanzin jest przejrzysty, czytelny i estetyczny. Od jakiegoś czasu prócz jak zawsze wysokiego poziomu treści są zaskakujące wstawki w fakturę papieru. Tym razem zine przynosi nam niespodzianki typu: gwóźdż, fragment lusterka, znaczek pocztowy, przezroczyste nadrukowane folie z niesamowitymi graficznymi patentami i (co staje się już powoli tradycją) spięcie całości na śruby fi 6 mm ( o ile się nie mylę). Czuć serce i mega pietyzm w wykonaniu całości. Wewnątrz numeru kolumny (Edgar, Długi, Rav, Sław), recenzje płyt, zinów, rozmowy (Uszaty NIKT NIC NIE WIE records & stowarzyszenie FERMENT, Kevin Arnold - autor zinów ( DOLINA LALEK, CUDOWNE LATA ) wywiady (BARAKA FACE JUNTA, PRZECIW, MEINHOF, ZPO), raporty (Brno), materiały (ZYKLOME A), relacje (Turcja widziana oczyma punkowego obieżyświata Grzestera), ponadto komiksy, wiersze a więc wszystko co dobry zine zawierać powinien.
W przeciwieństwie do kilku innych zinów nawet tych bardzo znanych ZACHÓD czytam zawsze z głębokim zainteresowaniem, wertując to cudo od końca do początku i odwrotnie. Rzecz przyjemna w dotyku i treści, co zdarza się co raz rzadziej bo i zinów co raz mniej. Dlatego też kibicuję autorowi by jak najdłużej dostarczał wypasionych doznań mi i wszytkim, którzy na nie czekają.
PS. By nie było idealnie - przyznam, że mam jednak pewien kłopot z tym zinem. Zawsze ukazuje się on tak jakoś z nienacka. Człowiek musi być czujny, by nie przegapić. Rav - człowiek skromny nie za bardzo ma ochotę na nachalny lans wszędzie gdzie tylko się da. To super cecha choć z lekka utrudnia dotarcie do zina. Ostatnio zdobywam go sporym fartem bezpośrednio ze źródła - bezpłatnie co mnie z lekka zaczyna krępować. Rafał opanuj się człowieku !!! :) lecz nie zaprzestawaj zinoróbstwa boś już ikoną dobrego DIY zina w tym kraju. j.Ap (lipiec 2011)
BARAKA FACE JUNTA
"s/t" ' LP TRUJĄCA FALA / NIKT NIC NIE WIE ' 2011
Bardzo miłe zaskoczenie. Zupełnie ni stąd ni zowąd BARAKA FACE JUNTA polskiej offowej muzyce przypomina styl penetrowany dawno dawno temu przez holenderski KONKUREL. Mamy rok 2011 więc takie granie nie jest ani modne ani lukratywne ani oczekiwane przez rzesze wygłodniałych scenowych melomanów. Stykający się z tą płytą jako ciąg skojarzeń wymieniają: THE EX, DOG FACED HERMANS - ja dorzucam szczyptę RYTHM ACTIVISM oraz echa SUBMISION HOLD. Ideowo azymut wydaje się jednak wyznaczać sceptycyzm oraz krytyczne podejście do rzeczywistości made in CRASS. Słucham, słucham i dochodzę do wniosku, że to bardzo porządna płyta. W moim przekonaniu nie zobaczymy jej w żadnych forumowych podsumowaniach roku. Nikt nie bedzie się nią podniecał, nikt nie będzie podbiał tematu bo ciężko wylansować dzięki niej cokolwiek. Ciężko "jarać się" czymś co jest proste - zwięzłe - prawdziwe - i ....takie archaiczne w formie. Płyta robi na mnie wrażenie z kilku powodów: 1: Nikt jej szumnie nie zpowiadał pomimo tego, iż bije na głowę kilka modnych klakierskich podniecaczy; 2. Jest w języku, który rozumiem bez korzystania z wkładki i słownika, 3. Jest inna niż większość polskich produkcji słyszanych po 2000 roku, 4. Teksty zmuszają do wyhamowania i choćby chwili zastanowienia nad tym co "poeta chciał powiedzieć"; 5. Płyta ma interesującą oprawę graficzną (ukłony dla BANKS'iego) kierującą uwagę przez obraz na tekst; 6. Po ostatnie: jeśli ktoś obecnie w Polsce tworzy wbrew trendom to grupę BARAKA FACE JUNTA w moim prywatnym rankingu zaliczam do przodowników tego grona. Szacunek za formę i treść. j.Ap
Nie jest tajemnicą, że lubię kiedy hardcore prócz niezakłamanej i niewyrachowanej wściekłości zawiera w sobie odrobinę melodii i nie głupi przekaz. Jeszcze lepiej jest gdy zespół umiejętnie i w odpowiednich proporcjach miksuje w swoim graniu wszystkie te elementy. Najnowszy JUST WENT BLACK ma w sobie wściekłość, nostalgię, liryczne melodie i skłaniający do myślenia przekaz – co więcej potrafi (przynajmniej mnie) zmusić do przesłuchania tego co ma do powiedzenia kilka raz z rzędu jednego dnia. W świecie kiedy w muzyce klon kopiuje klona JUST WENT BLACK błyszczy jako jakość sama w sobie. Moje zaintrygowanie tym zespołem wywołuje głównie niepokojąca tematyka ich tekstów. Skupiona na poszukiwaniu sensu życiowych wyborów, pełna refleksyjnych rozczarowań i pytań bez odpowiedzi, z których wnioski bardzo często krącą się wokół grobu. Z tym przekazem bardzo udanie koresponduje muzyka. Utwory JUST WENT BLACK nie są tępą naparzanką. To ilustracje do opowieści o braku wiary, zwątpieniu czy zagubieniu – swoiste wycieczki w mroczny świat wątpliwości. Czasami jest więc głośno, szybko i intensywnie, czasam zaś wolno, nastrojowo i oszczędnie. JWB grają w stylu powiedziałbym – mocno poszukującym jaki najokazalej serwowała nam scena hardcore / punk na początku lat 90. Ci Niemcy wydają się do tego nawiązywać a robią to na tyle intrygująco, iż zatrzymanie się przy ich muzyce może okazać się dla potencjalnego słuchacza nad wyraz pożyteczne. Mini LP "Dead ends" to piąty materiał grupy w ich histrorii rozpoczętej gdzieś około roku 2001/2002 r. Dotychczas nagrali "Demo" CD (2002), 7"Ep "Balancing Reasons In An Unbalanced World" (2003), CD "Tides", 10" pt. "Embracing emptiness" (2007) oraz Ep "Crossroads" (2009). Dla darzących muzykę uczuciem szczerym polecam oczywiście wszystkie. W wersjach do dotknięcia ma się rozumieć !. Reszcie nie polecam nic – bo i po co ? j.Ap
TREBLINKA to jeden z moich ulubionych fińskich zespołów lat 80. Kiedy gdzieś około roku 1989/90 na jakiejś pożyczonej taśmie usłyszałem ich po raz pierwszy - byłem trafiony od pierwszej kuli. Swój zachwyt rozbudowałem do tego stopnia, że gdy w roku 2000 tworzyłem z kolegami nowy projekt dwa utwory TREBLINKI znalazły się w naszym repertuarze. Przerobiliśmy je na swój sposób i tak to "Helvettiin ja takaisin" oraz "Fantasia" stały się piosenkami pt "Bat" i "Żelazne gusta" naszego APRIL. Pamiętał o tym jeden znajomy maniak fińskiego punk rocka dając cynk o ukazaniu się tego retrospektywnego CD. Co więcej Grzester skombinował mi tą płytę dzięki czemu mogę cieszyć się nią w wersji cyfrowej kiedy tylko zapragnę. Krążek prócz moich ulubionych kawałków z trzeciego demo TREBLINKI nagranego w listopadzie 1988 zawiera również pozostałe dwa ujawnienia tych ostrzaków tj.: demo II nagrane w lutym i marcu 1988 oraz pierwsze demo z lipca 1987. Całość to 25 wściekłych, dynamicznych niepozbawionych melodii utworów z przepięknie przesterowaną w starym stylu gitarą. Booklet zapotrzony jest w obszerne info o wszystkich popełnionych przez TREBLINKĘ koncertach, ich teksty oraz wywiad z jakiegoś zina. Myślę, że jeśli ktoś choć trochę lubił APRIL nie ma szans by nie zakochał się w jego fińskim pierwowzorze. j.Ap
ALL WHEEL DRIVE
Wszyscy Koło Jechać - CD
NO PASARAN RECORDS' 2010
Na takie płyty czeka się latami a i tak przychodzą niespodziewanie. Będąc posiadaczem demo AWD, które wielokrotnie cieszyło ucho i duszę miałem powody spodziewać się, że wystrzelą solidnym materiałem. Mijały miesiące - do domu trafiały różne płyty, aż tu nagle zupełnie niespodziewanie - bach i jest ! Jeden z najbardziej energetycznych, nieskażonych żadnymi naleciałościami punk rockowy krążek. Radość w czystej postaci. Materiał absolutnie pozbawiony skuchy. Wielu z tych, którzy próbują wyczarować melodic a i tak im nie wychodzi wysłałbym na praktyki w okolice Poznania. Płyta od początku do końca super soczysta brzmieniowo. Zaczyna ją coś na kształt zabarwionego lekkim tupetem proroctwa o wielkości zespołu. W moim przypadku wszelkie "Ochy i achy" z Intro po przesłuchaniu całości stały się tylko preludium do jeszcze większych "ochów i achów" zachwyconego słuchacza. Ostatni numer z płyty po prostu nokautuje swoim pomysłem i humorem. Pomiędzy pierwszym a ostatnim tempo nie spada. ALL WHEL DRIVE są jak dobrze rozpędzona ciężarówka z ciekawie zawodzącym kierowcą. Nie przeszkadza mi zupełnie odmienna maniera tegoż pieśniarza. W przeciwieństwie do coniektórych bez takiego wokalu nie wyobrażam siobie tej płyty. W treści dominują tematy refleksyjno - romantyczne. Piosneki sponsoruje bezpretensjonalność. Ten brak zadęcia oraz od początku do końca panująca radość jest wspólnym mianownikiem wszystkich kompozycji. Każdy z 12 utworów nadaje się samodzielnie na punkowy szlagier, zarówno do nucenia pod nosem jak też otwartym kodem, paszczowo na ich gigu. Bardzo fajnie wkomponowana kobieca melorecytacja sprawia, że utwór "Samotni pośród gwiazd" zyskuje dodatkową zwiewność i podoba mi się ciut bardziej od zajebistej całości.
ALL WHEEL DRIVE tworzą muzycy takich kapel jak: NEXT VICTIM, APATIA, BHIMAL oraz nieistniejącego już W SEKUND 5. Czuć, że to co robią jest dla nich niesamowitą odskocznią od tego co na codzień uskuteczniają gdzie indziej. Nie trzeba doktoratu by zaczaić, że takie granie sprawia im moc radochy.
Płyta z kategorii tych, której można słuchać na okrągło a i tak jej mało. Nie co dzień dubluję CD winylem (który właśnie nadciąga). Tym razem bez jakichkolwiek oprów tak się jednak stanie. Rewelacja !! j.Ap
Nadchodzi młodość ! W KILKU SŁOWACH to kapela stacjonująca w Oświęcimiu i Chełmku a więc południowcy. Jak na południowców przystało szarpią struny z niezłą pasją. Do tego nadają w narzeczu zrozumiałym bez sięgania do wkładki na bardzo dobrych, energetycznych obrotach. Ich muzyka wydaje się być wypadkową REGRES i COALITION do tego nagrana i podana bez żenady. Słuchając tej płyty i obcując z zawartością bardzo ciekawie skąd inąd zmontowanej książeczki odnoszę wrażenie, że chłopaki (a jest ich pięciu) mają poukładane w głowach. Rozumieją doskonale arcytrudny (dla wielu wręcz niepojęty) fakt, że hardcore /punk płyty należy kupować a nie kraść z internetu, gdyż tylko tak ta scena ma szansę przetrwać. W KILKU SŁOWACH wydają się też mieć spory dystans do tego co robią vide legitymacja scenowa zamieszczona w środku :). Ich liryki mają dar. Kapela w kilku zwięzłych słowach trafia w cel co dla chociażby Włochatego zabiera dużo więcej czasu, miejsca i nie zawsze kończy się trafieniem. Dobra, dobra teksty W KILKU SŁOWACH to nie są może jakieś wyżyny epickiej literatury, ale swój pozytywny ładunek młodzieńczej zadziorności i idealizmu z pewnością posiadają. Śpiewanie o sprawach prostych i przyziemnych takich jak w "Kropka com", "SxE po 8 piwach" czy nastarajający in plus "Podnieś głowę" oraz "Taki właśnie jestem" sprawiają, że im po prostu wierzę. Co ostatnio nie przychodzi mi zbyt łatwo. Tym zawodnikom udało się zaskarbić moją sympatię 8 utworami w 12 minut i 47 sekund. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że z Wami uda im się to również :).
Jeśli tylko przetrwają szaleństwo dzisiejszego świata i się nie rozpadną może to być band porywający tłumy. Dobry debiut. j.Ap
Poniższe to efekt współpracy głównie z pismem PASAŻER, które korzystając z okazji polecam http://pasazer.pl/
EL BANDA
Skutki uboczne 2 x Lp / CD
PASAŻER RECORDS' 2010
Pamiętam czas, w którym, po znakomicie przyjętym debiucie „Przejdzie Ci” zespół ni z gruchy ni z pietruchy ogłosił swój rozpad i jak wieść gminna niesie niczym obrażony gość odszedł od suto zastawionego stołu w najlepszym momencie imprezy. Niewiele jednak wody upłynęło w Wiśle by orkiestrze się odmieniło. Wrócili z początku tak jakby po cichu, gdzieś bocznym wejściem, polepieni nowymi doświadczeniami - na własnym organizmie udowodniając prawdę zawartą w tytule swej pierwszej płyty. Pod koniec zimy 2010 EL BANDA z podniesioną głową na powrót usiadła do stołu ! Usiadła dojrzała, pełna gorzkich treści i okrzepła życiowo. Wróciła przynosząc na ten stół nagrania, które jak żadne inne można śmiało określić pierwszą zgrabną próbą stworzenia polskiego punk koncept albumu.
Spotkanie z tą pozycją do samego początku było dla mnie niepokojąco intrygujące. Rozpoczyna je ascetyczna kolorystycznie – elektryzująca wizualnie okładka z martwym ciałem świni w roli głównej. Pieta XXI wieku wg. El Bandy Czad ! Wewnątrz obraz dziewczyny obejmującej martwe ciało zwierzęcia to równie piorunujące wrażenie.
W warstwie muzycznej płyta zdominowana jest przez sekcję (bas + perkusja) tworzącą za każdym razem dynamiczne, pulsujące zróżnicowaną intensywnością struktury, które dają znakomity punkt odbicia reszcie instrumentów. Nie brakuje jej melodii z kategorii tych liryczno mrocznych przez co jeszcze bardziej pasujących do słów których są nośnikiem. EL BANDA tą płytą burzy otaczające nas plastikowe niby piękno. Atakuje wyobrażenie świata budowane przez bilbordy i reklamy. Wypowiada wojnę wszystkim tym doskonałym, idealnym i uśmiechniętym niby ludziom z TV. EL BANDA muzyką i słowem dokonuje zamachu stanu na fałszywy obraz rzeczywistości. Na płycie nie ma ani jednego utworu, który od początku do końca można nazwać słodem. Jeśli pani śpiewa ładnie muzyka gra szorstko, jeśli muzyka jest liryczna to treść staje się brzytwą. W innej konfiguracji oba te elementy spotykają się niezwykle rzadko. Dzięki temu ta płyta jest tak samo punkowa jak artystyczna. A to wg. mnie naprawdę wielka sztuka.
Obuchem nokautującym odbiorcę w przypadku EL BANDY są teksty. Dominuje w nich emocjonalny ekshibicjonizm posunięty do ekstremum. Świat widziany oczami kobiety jest w nich przerażająco prawdziwy. Osobiście nie wierzę by były udziałem jednej osoby, która jest ich bohaterką. To nie możliwe mieć tyle złych doświadczeń w jednym życiu. Za każdym razem słuchając tych piosenek zastanawiam się głównie nad tym. Nie dopuszczam myśli, że jest inaczej.
Emancypacyjny charakter tekstów odkrywa bolesną prawdę feministycznej walki o równouprawnienie. Liryki EL BANDY przenoszą tą walkę do mieszkań ukazując brutalny los kobiety odczłowieczonej, pozbawianej godności i prawa do swobodnej kreacji marzeń, uczuć i zachowań. Odsłaniają sytuacje wręcz kryminalne, w których kobieta jest bita, wykorzystywana seksualnie i upokarzana na każdym kroku.
Złoty krążek
wyszłam za mąż, raptem wczoraj
dziś mam miodowo, miesiąc miodowy
pływamy w kryształach, pijemy Martini
w m4 czekają żelazko i garnki
za trzydzieści lat będą moje !!
wyszłam za mąż, jestem w ciąży
dziś bierzemy wózek, też na raty
kochamy się z mężem, bo mój jest mąż
w m4 zasłony przeciwsąsiadowe
za trzydzieści lat będą moje
wyszłam za mąż, z miłości wyszłam
dziś mniej boli, bo się goi
gruchnęłam o podłogę, dziecko gruchnęło
w m4 zamiatam włosami podłogi
za trzydzieści lat będą moje
wyszłam za mąż, gryzę wargi
dziś szukałam przepisu na śmierć
podkręcę lodówkę, schowam się w niej
w m4 w lodówce zamrożę się
bezgłośnie ugotuj ze mnie rosół
i jedz go przez trzydzieści lat, spłacając świat
Skutki uboczne zawierają 24 utwory to bardzo dużo jak na jednorazowy strzał. Ciężar gatunkowy treści dla wielu może okazać się nie do przejścia. Niektóre ze sformułowań mogą stanowić sporą zagadkę. W moim przypadku było to powodem do kolejnych spotkań z tą płytą. Spotkań za każdym razem tak samo refleksyjnych jak za razem pierwszym. Dwupłytowa EL BANDA wystaje po za powszechne wyobrażenie punk rockowego zespołu. Nie sądzę by był to przypadek czy jakikolwiek fart jaki przydarzył się zespołowi podczas procesu tworzenia. Efekt finalny to wynik, który EL BANDA zawdzięcza sobie. Nagrali wbrew wszystkiemu płytę odważną pod każdym względem, bez oglądania się na trendy i mody. Zrobili to po swojemu. Stworzyli coś ponadczasowego. Nieświadomie wznosząc poprzeczkę nie do przeskoczenia. Obawiam się że również dla nich samych. Czego im i sobie oczywiście nie życzę. j.Ap
PS. Płyta jest do zdobycia również w wersji CD z zupełnie inną (równie ciekawą) okładką.
Mocno wrzeszczany, konwulsyjno – chaotyczny hardcore, gardłowy - rozdygotany emocjonalnie wokal, częste zmiany tempa i nastroju. Obłędna moc przeszywających sobą dźwięków i treści spleciona z momentami niepokojącej ciszy. Linie melodyczne ograniczone do ekstremalnego minimum wypływające wyłącznie na krótkie chwile. Frustracja, ból, rozczarowanie światem i ludźmi. Refleksje nad upływającym czasem. Człowiek kontra współczesny system towarowy, kobieta kontra lansowany ideał piękna. Popędy błednie nazywane miłością. Dziesiątki egzystencjalnych pytań bez satysfakcjonujących odpowiedzi. Prowokacyjne odwracanie znaczeń. 180 gramowy winyl. Niesamowicie treściwy booklet. Ascetyczna oprawa graficzna oparta tak jak muzyka o estetykę brudu i brzydoty.
Scena diecezji lubelskiej od dawna wydaję się żyć własnym nieporównywalnym do żadnego innego miejsca w kraju rytmem. Koncerty, inicjatywy, fanziny, marsze, afera z UOP, masy krytyczne, wytwórnie, punk sklepy, punk manufaktury, ludzie i zespoły - jeden dziwniejszy od drugiego. Łączy je coś czego wyraźnie brakuje innym – kontrolowane dążenie do tworzenia nowej jakości. W wypadku GAS CHAMBER MELODIES dążenie to spłodziło wysoko wysublimowaną prowokację dla poszukujących. Trudną, chropowatą, szorstką i mało przystępną.
W polskim wydaniu nie słyszałem już dawno czegoś tak nieprawdopodobnie swędzącego skórę od środka. Obrazoburcze odwracanie znaczeń spowodowało, że brud wyniesiony został do rangi piękna. Brud formy w wydaniu GAS CHAMBER MELODIES wydaje się być jedynym środkiem, który bez fałszu i wszechobecnego zakłamania jest w stanie ukazać prawdę o współczesnym świecie. Środkiem użytym bardzo świadomie na każdej płaszczyźnie. W odwiecznym sporze co w punk rocku jest ważniejsze? Muzyka czy tekst ? Ta płyta to argument o mocy kiloton uranu na rzecz tekstu. Muzyka jest samolotem niosącym tą bombę.
Dopiero słuchając tych nagrań uświadomiłem sobie jak niesamowity jest to projekt.
Tak długo jak będę widział tą pozycję zalegającą w dystrybucjach będę uważał, że punk rock to muzyka tępych buraków mających w dupie jakiekolwiek istotne treści. j.Ap
PANACEA
“s/t” 12”
SADNESS OF NOISE RECORDS’ 2009
Kolejny winylowy debiut. I po raz kolejny ciekawa rzecz z okolic Lublina. Płytę otrzymałem drogą fascynacji żywiołowym występem tej orkiestry na pewnym grudniowym koncercie w Warszawie. To co wyrabiał tam ich perkusista przeszło najśmielsze oczekiwania moje + kilku starych koni co to z niejednego już żłobu owies jedli. Na tymże koncercie jego koledzy z “przedpola” nie pozostawali dłużni. Kunszt i solidne rzemiosło wszystkich dały wtłaczający w podłogę efekt. Muzyka jaką uprawia PANACEA można nazwać umownie neo crustem. Mroczny, powoli napędzający się rozbudowany walec, w ekstremalnych momentach uniesień dochodzący do szaleńczych temp wściekłości i wrzasku. Potężne brzmienie gitar raz po raz świdrujące łepetynę niemożebnym grzmotem tylko po to by za chwilę rzucić słuchacza w ramiona melancholijnego wycieńczenia. Amplituda doznań, huśtawka dźwięków i nastrojów. Od łopotu skrzydeł motyla do napierdolu w d-beatowym stylu. Biorąc pod uwagę zespoły jakie płodzi dystrykt lubelski jakoś nie mogę sobie wyobrazić by w tym regionie ktokolwiek jeszcze komponował w oparciu o zasadę: zwrotka – refren. Wszystko stamtąd podszyte jest takim wkurwieniem, że “o matko!”. Stolicę “czarnej, starej, obnaszywkowanej i kumatej” Polski już dawno z Łodzi przeniesiono do Lublina. Debiutancka PANACEA to tylko potwierdza ! Wszystko czarne – tylko winyl przezroczysty. j.Ap
GOVERNMENT FLU
“Fuck poetics” 7” EP
REFUSE RECORDS’ 2009
Zanim dotarła do mnie ta płyta dochodziły mnie dobre opinie o tym zespole. Pierwsze skojarzenie po włączeniu to vocal barwą uderzająco podobny do Pana Mirreta z Agnostic Front sczególnie z jego pierwszych płyt. Muzycznie Government Flu to jednak zupełnie inna para kaloszy. Konglomerat muzyków wchodzących w skład “rządowej grypy” musiał poskutkować ciekawym efektem. Ekipa tworząca ten band to ludzie uczestniczący w takich projektach jak: SIX PACK, BOLD & THE BEAUTIFUL, FALL BEHIND czy DAYMARES. W muzyce GF słychać więc wpływy wielu trendów z dominacją dobrego czystego HC z lat osiemdziesiątych bez jakichkolwiek metalowych naleciałości. Obecne są także wyraźne odniesienia do współczesnej wersji mojego ulubionego gatunku. Mocne muzyczne korzenie idą tu ramię w ramię z mentalnym rodowodem załogi dając ciekawy finał w postaci prostych jasnych tekstów. Utwory zespołu są zwięzłe i powiedziałbym zawadiacko młodzieńcze. Czuć, że kapeli przychodzi to bez większego trudu. Hardcorowy drive wypełnia wszystkie kompozycje w doskonałych proporcjach połączony z jakimś niewypowiadalnie świeżym pierwiastkiem. Słucha się tego bardzo fajnie. Przykład niniejszego bandu pokazuje, iż powoli w naszym grajdołku debiut na winylowym singlu staje się regułą. W przypadku Government Flu w podobnym czasie ukazały się aż dwa 7” calowe krążki co mocno przybliża polską scenę do standardów światowych znakomicie świadcząc o dynamiczności organizacyjnej zespołu oraz jego wydawców. Obok THE FIGHT, ALL DAY HELL czy LAST BELIVER najciekawsze muzyczne objawienie ostatnich czasów. j.Ap
SEASICK
“Ennui” 7” EP
HEADCOUNT / REFUSE RECORDS’ 2009
Niezłe zadziory z tych amerykańców. Zaczepno – napastliwy HC w ich wykonaniu mi nasuwa skojarzenia z Black Flag oraz ze wszystkim co dobre z tamtego okresu. SEASICK jest jednak bardziej współczesny niż odtwórczo-historyczny. Czuć w ich muzyce święcący ostatnio triumfy VERSE. Wypadkowa tych dwóch kapel wydaje się najbardziej oddawać pomysły tworzone przez SEASICK jak też kierunek w jakim zmierzają. Choć to jedynie cztery utwory to na singlu sporo się dzieje. Jest tempo, jest agresja, są gitary jak mówi mój ziom w stylu “dży, dży, dży”, ale także zwolnienia pielęgnowane przez gitarowe solo. Jest moc vocalu oraz bez problemu wyczuwalna melodia. Miałem okazję oglądać ich na żywo na świetnym Ferment Fest w Nowym Targu i muszę przyznać, że wywarli na mnie bardzo dobre wrażenie. Zero fashion core'owej napinki ubrani w znoszone flanele i wytarte portki zdeklasowali swym koncertem tego dnia dotychczas wielbionych przeze mnie z płyt Bridge To Solace. Weszli - gitarami i krzykiem powiedzieli o co im chodzi po czym pełni pokory, bez górnolotnych przemówień zeszli w chwale. Podobnie rzecz się ma z tym singlem. Wydawnicza skromizna w połączeniu z ultra ciekawym graniem na wysokim poziomie ewidentnie gryzie się jak pies z kotem. Efekt zamierzony ?? Choć SEASICK pochodzi z dalekiego New Jersey za oceanem to coś czuję, że jeszcze o nich usłyszymy. Płyta jest kooprodukcją. j.Ap
EDELWEISS PIRATEN
“Blizna” CD
kooprodukcja:
NO PASARAN / ANGRY VOICE / TRUJĄCA FALA /
QUATUKA / EDELWEISS PIRATEN’ 2009
Od początku mam problemy z poprawnym wymawianiem tej nazwy raz po raz skutecznie zamieniając niektóre literki. Nie mam za to problemu w słuchaniu tej płyty ze sporą przyjemnością. Żeński wokal na sporej części krążka czystszą barwą momentami przypomina mi Anię z EFAE z płyty “Dystans”. W pozostałej krzyczanej części ten sam wokal tworzy jakość samą w sobie. Ogromną zaletą śpiewającej pani jest fakt, że dzięki dobrej dykcji jest zrozumiała już za pierwszym razem bez sięgania do wkładki. Muzycznie sprawny dynamiczny hardcore punk zagrany z polotem oraz dużą dawką melodii. Ekipa miesza style nie wychodząc po za kanony szeroko pojętego HC ani razu nie korzystając z metalowej drogi na skróty, która wielu zaprowadziła w ślepy zaułek. Od czasu do czasu słychać tylko echa eksploatowanego nadmiernie Tragedy czy Klyesa. Ale w przypadku EDELWEISS traktuje to raczej jak cytat z wieszczy niż bezmyślną zżynkę. Niegłupie teksty pisane w większości z perspektywy kobiety dają spory zastrzyk świeżości. Duży plus za liryki: “Kije i butelki” “Kobieta”, “Szczurze klatki”, “Manekiny”. Ogromny bonus za wstęp do utworu “Technologie”. Już przy pierwszym zetknięciu z płytą przychodzi mi myśl, że ExPx musi być ciekawy koncertowo. Dziarska rzeźba gitar, ostry voice, mocna perka, solidny bas więc nie może być inaczej. Kliku naocznych świadków ich sztuki zdaje się potwierdzać to przeczucie. Za sprawą EDELWEISS PIRATEN, UTOPII, miejsc takich jak MOLOTOV czy UNDERGROUND i tworzącej to załogi Olsztyn zaczyna lśnić coraz jaśniej. Solidny debiut ! POGO AS FUCK !! j.Ap
BEYOND PINK
“Toy this at home kids” 7”EP
CONTRASZT! / EMANCYPUNX ' 2009
Szwedki w kolejnym natarciu. 100% dziewczęcy, mocny, szybki, wrzaskliwy, krzyczany hardcore do jakiego zdążyliśmy się już przyzwyczaić tym razem w 6 odsłonach. Tradycja agresywnego, bezkompromisowego skandynawskiego grania pielęgnowana przez BEYOND PINK jest ciągle obecna. Prócz powoli rozkręcającego intro pozostałe pięć utworów emanuje wściekłością i żarem jakiego nie powstydziłby się żaden męski punkrockowy zespół. Ich piosenki są jak strzały z automatu, krótkie, zwięzłe i głośne. Tekstowo również bez przebaczenia, choć w większości podejrzewam to tylko intuicyjnie. Dominuje bowiem język szwedzki (dwa utwory po angielsku – pełne ostrych sformułowań oraz jednoznacznych osądów). Osobiście w tym wszystkim brakuje mi odrobiny melodii, która urozmaiciła by te kompozycje różnicując trochę całość. Nawet ostrym jak brzytwa gitarom nie zaszkodziło by kilka cieplejszych rifów. Tradycja jednak zobowiązuje króluje więc desperacko mocna luta. Płyta jest kooprodyukcją. Zdobi ją ciekawy artwork. Agresja i pasja w idealnych ilościach. Melodii szukajcie gdzie indziej. j.Ap
CHOIX / GOLOD & TETKA
split CD
COOPERATIVE RECORDS ‘ 2009
Do rosyjskich kapel dość długo podchodziłem jak pies do jeża. Momentem przełomowym był wyczarowany niczym królik z kapelusza przez sztukmistrza znanego jako Sławek, zespół GOLOD & TETKA. No więc ten Sławek pewnego razu przytargał Rosjan nad Wisłę pokazując tu i ówdzie. Kilka z tych odsłon miałem okazję zobaczyć i posłuchać. Dobre wrażenie ich koncertów zupełnie przyćmiło kiepskawe odczucia demówki jaką sprezentował mi nie kto inny jak Sławek. Podczas kolejnej wizyty ekipy z Kaliningradu w Polsce (zgadnijcie kto stał za tym przyjazdem?) obdarowano mnie niniejszym splitem. Poleżał, pokurzył się, aż dnia pewnego włączyłem i gębę otworzyłem. Obydwa bandy to bystry, dynamiczny punk rock bez żadnych metalowych domieszek na szybkich obrotach. Nagrania bez jakiejkolwiek czerstwoty czy żenady i na wysokim poziomie. W kategoriach sportowych split na remis ze wskazaniem na GOLOD. Na płycie każdy zapodaje 5 utworów z czego jeden jest coverem (CHOIX – “Boys will be boy” - DISCIPLINE a GOLOD & TETKA “Banned from the pubs” PETER AND THE TEST TUBE BABIES) no i tym ostatnim zostałem kupiony ostatecznie. Wymiętoliłem ten kawałek z 18 razy zanim płyta została wyłączona. Autentycznie mi się spodobało. Ahujenna rebiata !!!
Z ciekawostek: Jura – barabańszczyk (perkusista) GOLOD & TETKA urodził się w Legnicy w garnizonie wojskowym wiadomej armii spędzając tam pierwsze 4 lata swojego życia. Po czasie wyszperał go nam sam Sławek i dzięki temu mam fajną płytę (o demówce już nie wspomnę) i znam trójkę fajnych Rosjan. j.Ap
Holenderski BIRDS OF A FEATHER nie jest już nowicjuszem dla europejskiego straight edge. Zespół tworzą członkowie takich kapel jak Minstrike, Manliftingbanner, No Denial czy Betray. Osoby te od lat udzielają się w scenie więc bez wątpienia wiedzą “o co kaman”. Na żywo kapele można było zobaczyć m.in. podczas Open Hardcore Fest w roku 2007 czy też na tegorocznych (2008) czerwcowych obchodach XV-lecia Refuse Rec. Dotychczas wydali trzy single, tak więc ten krążek jest ich pierwszym pełnometrażowym dziełem. Płyta zawiera 13 sprawnie zagranych utworów będących mieszaniną old school oraz klasycznego hc. Wyraźnie czuć tu kunszt, ogranie, warsztat oraz znajomość obranego stylu. Choć na tej płycie nie znalazłem nic co mogłoby mnie zaskoczyć to jednak muszę przyznać, że jest to spory kawałek dobrze zagranej sztuki i może się podobać. Jeśli więc znasz kogoś komu chciałbyś przedstawić zespół grający klasyczny HC bez jakichkolwiek domieszek czy naleciałości - ta płyta świetnie się do tego nadaje. j.Ap
Wspaniała okładka z jeszcze lepszą grafiką wewnątrz !!! Dla mnie mistrzostwo !. Pierwsze muzyczne skojarzenia mam z ...zespołem SŁOWA WE KRWI. Różnica polega jednak na tym, że w przypadku STELLI texty stanowią metaforę i pozostawiają spore pole do manewru, zaś SWK wali prosto w twarz. Tak sobie myślę, że ta odmienność może stanowić doskonały przykład do zobrazowania różnicy pomiędzy podejściem do hardcore oraz podejściem do punk. To oczywiście teoria ...do tego mocno szemrana. Artystyczny aspekt STELLI + zaangażowany pierwiastek SWK może dać punkt wyjścia do głębszych wynurzeń na temat tego czym jest współczesny PUNK ROCK. Może... choć nie musi. Ta dowolność wydaje się jednak doskonale ( w moim przekonaniu) ilustrować zamiar STELLI tj. wykorzystania szorstkiej muzyki hardcore do wyrażenia uczuć kłębiących się wewnątrz współczesnego młodego człowieka, który chce odbierać świat ze zrozumieniem. Tak to widzę - i taka jest dla mnie STELLA. Czy zrozumiałem ? Nie wiem ? j.Ap
Z miejsca przyznaję duży plus za tytuł. Etymologicznie THESE HANDS ARE FISTS tworzą członkowie takich kapel jak NEW WINDS , TIME X oraz FIGHT FOR CHANGE a więc z pewnością nie nowicjusze. Płyta będąca debiutem utrzymana jest więc w szybkich old school rytmach, które najbardziej z powyższych trzech kapel przypominają dokonania New Winds. Jej brzmienie odarte jest jednak ze ogromu melodyjności jaką miały “nowe wiatry”. W zamian za to mamy tu do czynienia ze sporym pokładem szorstkiego i dynamicznego HC co uznaje za kolejny plus. Inną analogią łączącą THAF z NEW WINDS są deklamacyjne dygresje na polityczne i społeczne tematy. Lirycznie więc przez cały czas czuć ducha uznanych protoplastów. Ekspresja południowców jest ogólnie znana tak więc również i ta płyta nie oszczędza nam zmian tempa, energii żaru, które połączone razem nie pozwalają odbiorcy się nudzić. Choć to dopiero debiut to muszę zgodzić się z opinią, iż THESE HANDS ARE FISTS ma duże szanse by przekazem i muzycznym polotem osiągnąć to co udało się uzyskać jego członkom w poprzednich bandach. Reasumując daję dwa mocne PLUSY w trzystopniowej skali wymyślonej przeze mnie na użytek tego debiutu. j.Ap
SPES EREPTA
“Minutova terapie” CD
REFUSE RECORDS' 2008
Się dzieje. Czesi wydają w Polsce. Fakt, który w kontekście permanentnego unikania polskich bandów na FLUFF FESCIE bardzo cieszy. Kto wie może właśnie on stanie się początkiem odnowienia braterstwa we wspomnianym temacie ? Ale dość tych dywagacji SPES EREPTA Vegan Straight Edge d-beat - anarchocrust petarda – silnie naładowana przekazem ma szanse wielu z Was zadziwić. To co wybucha z tej płyty nie można jednoznacznie zakwalifikować jako typowy OLD/NEW czy innego rodzaju synonim HC. Jedno jest pewne tempo wgniata !! DISCHARGE cztery razy szybciej !! Ci Czesi są niesamowici - grają tak jakby mieli babcie w Łodzi. Stajl na czarno, we wkładce wyeksponowana ANTIFA + wyraźny hejt na polityków. Grzebię w głowię by znaleźć ich jakiś polski odpowiednik – przychodzi mi do głowy jedynie MEINHOF, który w Londynie powstał z inicjatywy rodaków... Tak te kapele są mocno podobne. Sprawdź sam. Choć to nie moja para kaloszy SPES EREPTA – wprasowała mnie w dywan. Od teraz do rzeczy kojarzonych z Czechami obok Krecika, Arabeli, Kofoli i knedli dokładam ekipę SPES EREPTA. j.Ap
Materiał z kategorii dokumentalnych powstały na skutek, braku możliwości wydania pełnowymiarowych płyt zespołom, które dobrze się zapowiadały jednak z różnych względów umarły. Na krążku odnajdziemy więc cieszące się jeszcze niedawno dużą popularnością ekipy X'S ALWAYS WIN, CRUSH ALL FAKES, THE AGE (vel SECOND AGE) oraz INSURECTION. W przypadku tego ostatniego powrót z za grobu się zmaterializował – ekipa znów zaczęła grać koncerty. Ci, którzy słyszeli te hordy wiedzą czego się spodziewać, zaś dla tych którzy nie mieli tej przyjemności, by wyrobić sobie zdanie, o zawartości płyty - niechaj wystarczy magiczne zaklęcie, które brzmi: OLD SCHOOL. Wspomniany na początku element historyczno – dokumentalny nie jest tu bez znaczenia. Dzięki tej płycie wszystkie te zespoły zostały bowiem na powrót przywrócone światu, który od teraz może cieszyć się nimi bezterminowo. Bracia i siostry - ZMARTWYCHWSTANIE za sprawą Refuse Records - dla czworga powoli zapominanych - NA ŻYCIE WIECZNE - Amen. I jak tu nie wierzyć w cuda? j.Ap
Debiutancki CD zespołu z Białej Podlaskiej, związanego ze środowiskiem squatu ZAKAŹNY to pozycja dla tych wszystkich, dla których hardcore – punk jest nadal ważnym nośnikiem idei, oraz wewnętrznych przemyśleń związanych z otaczającą nas rzeczywistością. ALL DAY HELL podaje nam surowy, mroczny - momentami apokaliptyczny HC po linii TRAGEDY wyrosły na gruncie takich tuzów jak choćby NAUSEA. Sporo tu melodii, dużo goryczy, ogrom bólu i melancholii. W tekstach cały czas odczuwalny jest kontakt z codziennością – nie ma więc wyimaginowanych problemów – są sprawy, ktorymi naprawdę żyją ludzie z zespołu oraz ekipy z nim związanej. Słuchając tej płyty czuć to niemal fizycznie. ALL DAY HELL są autentyczni. Pozbawieni blihtru i cukierkowości, lanserki oraz, nabzdyczenia, które co raz cześciej widoczne jest wśród nowopowstających zespołów. W tym kontekście biało podlasianie są NORMALNI. Ich tekstowa madrość (jak dla mnie) objawia się nie tyle w krytyce świata ale przede wszystkim w krytycznym spojrzeniu na środowisko, które starają się kreować. W Polsce co raz bardziej barkuje takich zespołów. ALL DAY HELL ma duże szanse wypełnić tę lukę.
Płytę zaopatrzono w elegancką książeczkę opakowaną w gustowny kartonik z papieru z odzysku. To kolejny dowód na konsekwencje w działaniu jakiej co raz mniej na scenie, która mieni się być lepszą wersją świata, w jakim przyszło nam żyć.
Nie ma już DIE LAST, podobno nie ma też EXMISJI (w momencie pisania zespół rzeczywiście nie istniał na szczęście gra nadal przyp.j.Ap) – jest ALL DAY HELL – równowaga w przyrodzie została zachowana. Szczerze POLECAM ! . j.Ap
Bardzo, bardzo ale to BARDZO sympatyczna płyta. Zespół pochodzi z Warmii i jest to ich drugi materiał o dziwo tak jak poprzedni wydany na Litwie. Tytuł wydawnictwa w idealny sposób oddaje jego zawartość. 11 ultrarefleksyjnych utworów podanych bez wielkiego zadęcia, w prosty, miły, jasny sposób. Nie ma tu żadnego silenia się na cokolwiek – punk rock służy ekipie za formę do kilku życiowych przemyśleń. Tematy piosenek wydają się być wynikiem autentycznych przeżyć i doświadczeń dlatego z wielką ciekawością wysłuchałem ich po raz pierwszy a później ze szczerą przyjemnością wracałem do nich już kilkakrotnie. Ortodoksi nie znajdą tu żadnych tematów dyżurnych, zwolennicy super słodów nie staną się wniebowzięci jednak w tej płycie, w tych utworach tkwi jakiś niezwykły urok. Jest w niej coś z bezpretensjonalnej uczciwości, coś co pozwala wierzyć, iż są obrazoburczo prawdziwe. W kontekście czasów w jakich żyjemy mierzonych nachalnością zachowań dużej części hc/punk bandów piosenki ATENCJI lśnią dla mnie jak autentyczne złoto. Polecam więc tą ekipę na koncerty, których powinni grać zdecydowanie więcej niż grają. j.Ap
Soczyste brzmienie, szybkie zwięzłe kawałki w stylu HC'80 to znany już w Polsce BLANK STARE czyli straight edge hardcore z Bostonu. Płyta jest najdłuższym ujawnieniem zespołu. Dotychczasowy dorobek to trzy 7” single w tym jeden wydany naszym kraju. Nowe 10 utworów naniesionych na 12 “ winyl nie przynosi słuchaczom żadnych rewolucyjnych zmian w porównaniu do wymienionych pozycji. Ciągle jest to rozpoznawalne bostońskie granie bez jakichkolwiek wycieczek w odmienne rejony. Muzyczna rzetelność, tekstowe zaangażowanie, oraz podtrzymywanie miejscowej tradycji w kwestii formy wydają się stanowić nieprzekraczalny rubikon dla tego zespołu. Podejście to sprawia wrażenie zamierzonego i skrupulatnie przemyślanego. Chłopaki są skąd są i nie będą grać we francuskim stylu. Nie jest to niczym złym choć po cichu liczyłem na małą kropelkę czegoś niespotykanego. Zgadzam się z wydawcą, iż BLANK STARE jest zespołem, po którym wiele można oczekiwać. Po dość dobrze rokującym “polskim” singlu tym razem moje oczekiwania nie zostały zaspokojone. Może uda się następnym. Płyta jest jednak solidna przeznaczona dla przeogromnej rzeszy zwolenników takiego grania. W 10 stopniowej skali mocna SZÓSTKA. Najlepszy utwór: “Charmed life” bo cover (LAST RIGHTS), bo lekko inny od reszty. j.Ap
WHAT WE FEEL / LAST HOPE
split CD
cooperative records: STREET UNITED/
ANR/BL/GETMONEY RECORDS’ 2008
Zachęcony poszukiwaniem ciekawych brzmień w rejonach najmniej spodziewanych sięgnąłem po kolejny “egzotyczny” split. Tym razem po płytę WHAT WE FEEL z Rosji oraz Bułgarskiego LAST HOPE. Zgodnie z przypuszczeniami okazało się, że w tych krajach HC nie jest czymś obcym. Ten, z którym mamy do czynienia na tym krążku pobrzmiewa po linii nowojorsko bostońskiej a więc z dominacją soczyście i potężnie brzmiących perkusji i basu z charakterystycznymi a'la MADBALL wokalami. Z tego co udało mi się wyłuskać piosenki traktują m.in. o jedności załogi, scenowej policji i paru innych dyżurnych tematach więc na tym polu rewelacji nie ma. Obydwie ekipy muszą być jednak dobrze osłuchane czego dowodem jest doskonałe brzmienie jak też cover Killing Time w wykonaniu Bułgarów. Całość wydawnictwa wieńczy bardzo estetyczny i stylowy digipack z wkładką - plakatem całkowicie podporządkowany stylistyce unity hc. Przy okazji tego krążka nasuwa mi się mała filozofijka: otóż sądzę, że w takich miejscach jak Rosja czy Bułgaria scena hardcore wcale nie dojrzewa jak się wydaje co niektórym. Według mnie ona jest już doskonale ukształtowana i okrzepła. Tylko patrzeć jak coraz lepsze zespoły stamtąd będą grały duże trasy po Europie. To wg. mnie kwestia czasu. Krótkiego czasu. j.Ap
SCREAM CLUB
“Big deal” CD
CRUNKS NOT DEAD/
EMANCYPUNX RECORDS’ 2008
Od samego początku ta płyta to dla mnie bardzo ciężki orzech od zgryzienia. A wszystko dlatego, że kogel-mogel stylów Electro-Hip Hop-Pop Punk-Art Glam-Rap nie jest dla mnie czymś bliskim. Jedyne co kojarzę z tego nurtu to polskie MASS KOTKI oraz SUPER GIRL & ROMANTIC BOYS. Choć nie zdziwiłbym się gdyby nurt ten okazał się zgoła odmienny. Ale mniejsza o to - SCREAM CLUB to dziewczęcy duet z miasta Olimpia w USA grający od przeszło pięciu lat. Na koncie dwie pełnometrażowe płyty tak więc “Big deal” jest ich trzecim albumem. Zawiera stricte klubowy elktro-konwulsyjny czadzik dość odległy moim wyobrażeniom muzyki klubowej. Ich piosenki traktują o “złamanych sercach, frustracji, telefonach po pijaku, polityce, dziewczęcych gangach i międzynarodowych aferach”. Wszystko wskazuje na to, że SCREAM CLUB cieszą się dość dużą estymą w coraz szerszych kręgach zarówno w Stanach jak i w Europie. Ich koncerty skupiają w jednakowym stopniu hip hopowców jak i punkowców. Na dodatek ekipa prowadzi swoją własną wytwórnie Crunks Not Dead promującą podobne dziwadła. Wytwórnia ta uznawana jest ponadto z protoplastę sceny D.I.Y. Queer w USA. Krążek “Big deal” na kontynencie wydała wywodząca się z Warszawy wytwórnia Emancypunx udowadniając, że lubi zaskakiwać.
Nie powiem :) całość wydaje się dość intrygująca – nie na tyle jednak bym był całkowicie przekonany. j.Ap
SECOND COMBAT
What Has Inspired Us? - MCD/7"EP
COMMITMENT RECORDS /
UNITED FRONT RECORDS' 2007
SECOND COMBAT to sympatyczna ekipa z Malezji, której początki sięgają roku 1996. Tak naprawdę w Europie po raz pierwszy usłyszano o nich za sprawą kompilacji "Take On Heroes" - będącej owocem współpracy kilku wytwórni HC w tym naszej Refuse Records. "What Has Inspired Us?" jest samodzielnym wydawnictwem Malezyjczyków, na które składa się siedem utworów rześkiego straight edge hardcore w klimatach, ktore mi przypominają NEW WINDS (melodyjne zaśpiewy, klarowne melodie, szczypta polityki i ogromna dawka entuzjazmu). Latem 2007 zespoł gościł w Europie odwiedzając Francję, Holandię, Niemcy, Czechy, Włochy, Słowenię, Belgię i Polskę wszędzie dając pełne radości koncerty. Dla tych co widzieli SECOND COMBAT płyta jest super okazją do przypomnienia sobie ich energetycznych i radosnych gigów. Dla tych, którzy przegapili pozycja ta to doskonała okazja do zapoznania się z bardzo przyjemnym zespołem z egzotycznej Malezji. Sądzę, że w jednym i drugim przypadku nie będzie to czas stracony. j.Ap
Ta płyta trafiła do mnie w wyniku zainteresowania pewnym nieistniejącym już zespołem z Seattle. Podążając śladem po tymże projekcie natknąłem się na WAIT IN VAIN - kapelę jednego z gitarzystów cenionego przez wielu TRIAL. W jakiś czas później otrzymałem prezent w postaci tego CD. Już pierwszy numer uświadomił mi, że nie jest to zwykła popierdułka, a rzecz niezwykle ciekawa.
WAIT IN VAIN wydaje się być pewną kontynuacją TRIAL. Czuć tą samą pasję, eksplodującą wściekłość jak też dobre socjalono-polityczne teksty. Sami członkowie jako inspirację muzyczną wskazują JUDGE, BURN czy BEYOND oraz dla jednych ważne dla innych nie - długotrwałe i czynne przywiązanie do straight edge. Cztery utwory zapisane na "Forget My Not" zawierają wszakże niewielkie ilości metalu, ale w dawkach umiarkowanych pozwalających czuć korzenie hc oraz jakby powiedział jeden znany mi profesor "związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy graniem w zespole a prezentowaną postawą życiową". "Passions Just Like Me" okupujący początek płyty to wystarczający powód do tego by krążek mógł się podobać. NIby tylko cztery kawałki, ale dobre. Moja wersja zamknięta jest w czarną kopertę z jakimś spadjącym Ikarem w wydaniu żeńskim. Wersja winylowa przyozdobiona białą okładką i wtłoczona w zielony winyl. Rusza mnie ten band więc czekam na więcej. j.Ap
THE TANGLED LINES
Wash The Shit Off - 7" EP
REFUSE RECORDS' 2007
Najnowszy singiel coraz bardziej znanej wszem i wobec ekipy z Niemiec przynosi osiem całkowicie premierowych, szybkich i agresywnych kawałków. Muzycznie łączy w sobie praktycznie wszystkie znane style hardcore punk od old school po crossover. W przypadku TANGLED LINES tradycją staje się już chyba atakowanie odbiorcy specyficznym poczuciem humoru przejawiającym się zarówno w warstwie tekstowej, wizerunku scenicznym jak też w okładce płyty. Taktyka podawnia spraw ważnych w pełnym humoru sosie znajduje swoje odzwierciedlenie w dobrze przyjmowanych koncertach a co za tym idzie licznych trasach tejże załogi. TANGLED LINES zjechali prawie cały kontynent europejski we wrześniu 2007 zaliczając kolejne kraje: Holandię, Belgię, Włochy, Słowenię, Francję, Austrię, Niemcy oraz Polskę. Ich płyty ukazują się za oceanem, gdzie również koncertowali rozpowszechniając swój humor i muzykę. Na rynku amerykańskim niniejszy singiel wydano nakładem Punx Before Profits Records. Jeśli ktoś jeszcze ich nie zna warto nadrobić. Kolejną okazją może być zapowiadany na jesień 2007 pełnometrażowy CD. j.Ap
NO REASON WHY
s/t - demo CDR
D.I.Y. wydawnictwo zespołu' 2007
Posiadaczem tej płytki stałem się zupełnie przypadkowo. I jak to w takich przypadkach często bywa pozycja ta sprawiła bardzo miłe zaskoczenie. Chropowate brzmienie gitar, teksty po polsku do tego nie głupie, młodzieńcza zadziorność, przyzwoity warsztat i to COŚ co pozwala mi słuchać tego materiału bez jakiegokolwiek bólu. Być może popadam w euforyzm, ale płytka ta podchodzi mi jak rzadko, która z tegorocznych polskich debiutów. No może jeszcze ALL WHEL DRIVE i SORA mogą się z nią równać. Dla wyjaśnienia dodam, że NO REASON WHY to ekipa z Trójmiasta, która nie czekając na to, że ktoś ich odkryje - odkryła się sama. Zrobiła to starym wypróbowanym sposobem, któremu na imię Z.T.S. (zrób to sam) lub jak kto woli D.I.Y. I chwała im za to. Acha byłbym zapomniał. Grają klasyczny hardcore bez żadnych udziwnień. Bez metalowych naleciałości i modnych zapożyczeń. Słychać w tym zarówno starą i młodą szkołę podaną z rodzimym szlifem. Naprawdę ma to charakter. Zespołowi życzę dużej ilości koncertów, nowej, dłuższej i równie udanej płyty. A sobie i wszystkim więcej takich debiutów. j.Ap
SORA
s/t - CDR
SPOOK RECORDS' 2007
Bardzo ciekawy krążek rodem z Bydgoszczy. Dynamiczny, dziki, rozwrzeszczany i intensywny HC/PUNK, który mi osobiście najbardziej przypomina dokonania HERODISHONEST, ale rówież COALITION, a momentami nawet REFUSED. Duży plus za umiejętne wymieszanie gatunków: intensywnego HC, emo, punk z elementami power violence. Interesujące i odważne teksty ("Dmowski") wybijające się ponad scenową sztampowość. Moc, energia, witalność i zero kompleksów sprawia, że SORA daje radę. Płyta zrealizowana w profesjonalny sposób w Electric Eye Studio przez członków Something Like Elvis. Do tego przyciągająca uwagę okładka, a dla tych dla których rozkoszy jest za mało cover JOY DIVISION "Warsaw". Aż dziw bierze, że to tylko CDR, który ortodoksyjni melomani potraktować muszą wyłącznie jako demo. Przyznać jednak trzeba, że wydane profesjonalnie jak regularny CD. Reasumując: debiutancka SORA = dobra robota. j.Ap
LET'S GROW
Dissease Of Modern Times - LP
REFUSE RECORDS' 2007
Longplay LET'S GROW to nic innego jak kontynuacja serii Refuse skoncentrowanej na przybliżaniu mało znanych zespołów hardcore z całego świata. LET'S GROW pochodzi z Belgradu stolicy Serbii, a więc miejsca kojarzonego w Polsce ze wszystkim prócz faktu, że może tam istnieć przyzwoitej klasy hardcore'owy zespół. Jak zachwala wydawca muzycznie to oryginalnie brzmiący, szybki, trashowy hardcore z old schoolową energią i konkretnym przekazem. Dzięki temu obecnie ta ekipa stawiana jest w jednym rzędzie ze współczesnymi amerykańskimi czy europejskimi kapelami. Słuchając tej płyty odnosi się wrażenie, że żadne z tych słów nie jest przesadą. Serbowie nie mają powodów do wstydu. Biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze kilka lat temu w tej części świata było bardzo nieciekawie to zespół udowadnia, że wbrew wszelkim okolicznościom można stworzyć coś na wysokim poziomie. Zresztą echa tych złych czasów w jakim przyszło grać LET'S GROW znajdują swoje odbicie w tekstach kapeli. Nadają im one dodatkowej wiarygodności. Bardzo dobrą płytę wieńczy doskonała okładka trafnie komentująca zaangażowanie w scenę HC tysięcy współczesnych dzieciaków. Brawo ! j.Ap
ALL OR NOTHING H.C.
“All of these are days of the dead” 7”EP
EMANCYPUNX RECORDS /
ON THE RAG RECORDS’ 2007
Recenzja trochę spóźniona – ale płyta jak najbardziej godna polecenia nawet w dwa lata po wydaniu i co najważniejsze ciągle do zdobycia. Działający od kilku dobrych lat ALL OR NOTHING H.C. to energetyczny hardcore / punk z mocnym żeńskim wokalem rezydujący w Kalifornii. Powszechnie uważa się, że wypadkowa ich muzyki to połączenie Sick Of It All i Naked Aggression. Jest w tym sporo prawdy choć trzeba koniecznie dodać, iż ALL OR NOTHING... to kapela z ogromną dawką własnej inwencji. Swoje piosenki wykonują zadziornie i z ponadprzeciętnym polotem. Myślę, że dla tamtejszej sceny zespół od dawna jest rozpoznawalny dzięki ukształtowaniu własnego brzmienia i stylu. Singiel “All of these are days of the dead” zawiera sześć polityczno- społecznych utworów o tematyce do jakiej zdążyła nas już przyzwyczaić Emancypunx Records.
Grzester recenzujący ich ostatni CD dla niniejszego periodyku miał nadzieję, że ekipa się rozwinie. Zapewniam, iż tak się stało. Uprzejmie donoszę, że gitary są już w zadawalających proporcjach w stosunku do vocalu. Całość płyty trzyma bardzo wysoki poziom pod wieloma wzaględami, można więc śmiało stwierdzić, że kapela ta jest: dobra łamane przez bardzo dobra. Pozostaje mi tylko żałować, że nie widziałem jej podczas ubiegłorocznej wizyty w Polsce. Ale wszędzie być nie można. W tej smutnej sytuacji ten krwisto czerwony singielek jest pewnym pocieszeniem. Dlatego często się kręci. j.Ap
BURST IN
s/t demo CDR
D.I.Y. wydawnictwo zespołu' 2007
Nie wiem czy ten zespół gra jeszcze koncerty, nie wiem czy w ogóle istnieje ? Kapela pochodzi z Warszawy, a tam w ostatnich czasach średnia życia takich projektów wynosi około roku. Na szczęście jest płyta, która przypadła mi do gustu. BURST IN to mieszanka czystego HC jaki zwykło się grywać na początku lat 90 (ku uciesze wielu w tym mnie) oraz old school. Na całość składa się 6 utworów zagranych sprawnie i z polotem. Dużym zaskoczeniem, zwłaszcza jak na hardcore'owy świat stolicy jest decyzja śpiewania w języku polskim. BURST IN wbrew anglosaskiej nazwie tak bowiem czyni. To właśnie liryki wzbudziły moje największe zainteresowanie. "Iliuzjonista", "Tego dnia" czy "30" to ciekawe, zmuszające do myślenia piosenki, którym towarzyszą pokombinowane, doskonale uzupełniające się z tekstem aranżacje. To demo wielu osobom może posmakować również brzemieniowo. Tłuste kawały, fajnego grania, przeplatane częstymi zmianami tempa wprost zza murów starej szkoły na mnie robią wyjątkowo dobre wrażenie. Do tego ciekawa okładka i suma sumarum mamy kolejny obiecujący debiut. Trzymam kciuki ( o ile istniejecie) za wytrwanie w pożerającym ciekawe projekty warszawskim kociołku. j.Ap
Comeback takiego zespołu jak GO! nie mógł w Warszawie przejść niezauważalnie. Stąd też w niespełna rok po publicznej reanimacji, katalog Refuse zasila ta właśnie orkiestra z singlem "What we build together". Wypust tej epki wydaje się być naturalną strategią Robiego M, który od dawna nie ukrywa swojego permanentnego oczarowania punkowym soundem lat 80. Jeśli cokolwiek miałby brzmieć jak klasyczny amerykański hardcore z tego okresu to jest nim z całą pewnością ta żółta siedmiocalówka. Jankesi wypadają na tym krążku zaskakująco świeżo. 10 utworów emanuje zadziwiającą energią i polotem. W odróżnieniu od CD "Reactive" wszystkie utwory są nowe. Choć zagrane w 16 lat po ogłoszeniu rozwiązania, znakomicie nawiązują do okresu pierwotnej działalności. Nie ma w nich wydumanych innowacji czy artystycznych poszukiwań. Jest zwięzły kawałek mięcha podany szorstkim głosem wokalisty w sosie konkretnie brudnych gitar. Jest melodia i jest spontan. Jest przesłanie i jest zamysł. Klasyka hardcore lat 80. święci tu swoje triumfy. Mój egzemplarz otula żółta prosta lecz estetyczna okładka ze zdjęciami, komiksem i tekstami. Fajne toto i nie ma się do czego przyjebać. j.Ap
Gdyby SCHIZMA mieszkała w Portugalii i odpuszczła sobie metalowe ciągotki, nazywałaby się KONTRATTACK. Pięć dynamicznych, ciężkich klocków po linii AGNOSTIC FRONT, WARZONE, SICK OF IT ALL, MADBALL, CRO MAGS czy RYKERS może dać wyobrażenie o tym co wyczynia ten kwartet. Mocny wokal, chóralne zaśpiewy, ale te z kategorii fajnych a nie żenujących - szybkość oraz tłuste mocne brzmienie dopełniają wizerunku ciekawej całości. Jedna czy dwie czerstwe solówy na 12 minut grania nie jest w stanie odebrać dobrego wrażenia tej płyty. Jeśli ktoś lubi konkrety i nienawidzi filozofii w stylu ZXRX, właśnie trafił na niezłe cacko. j.Ap
Powiedzenie emo na to co prezentuje niemiecki BOLLO wydaje się być wysoko krzywdzące, szczególnie teraz gdy termin ten mocno się wyświechtał. O wiele bardziej adekwatnym określeniem zawartości tego krążka wydaje się być termin: rock alternatywny. W przypadku BOLLO mamy bowiem do czynienia z artyzmem pretendującym do roli sztuki. Nastrojowe, wolno sączące się utwory kojarzące się momentami z dokonaniami rodzimych EWY BRAUN, BLUE RAINCOAT czy PLUM, w których dominującą rolę w każdym przypadku odgrywa linia basu to znak rozpoznawczy BOLLO. Kompozycje zawierają w sobie elementy jazzu, swingu oraz - w zdecydowanie największej dawce - indie rocka. Większość kawałków na płycie to utwory instrumentalne. Słucha się tego miło, aczkolwiek nie jest to płyta łatwa i przyjemna. Muzyka wydaje się być materią eksperymentalną dla członków zespołu, potrzebną do osiągnięcia tylko im znanego celu. Polecam wszystkim ciekawym nowych dźwięków i doznań. j.Ap
Ps. ...i się jeszcze dopatrzyłem, że to cudeńko to jakaś nisza w niszy - edycja limitowana 75 egzemplarzy - a mi się trafił numerek 67
Ten zespół wydaje się być skazany na sukces z kilku powodów. Po pierwsze muzycznie nawiązuje do tradycji grania mocno osadzonej w początkach lat 90 tych. Analizując przypadek ANCHOR jednym tchem wymienia się więc inspiracje takimi bandami jak OUTSPOKEN, TRIAL, UNBROKEN. Po drugie kapela nie traci z oczu współczesnych wątków HC próbując nawiązać muzyczny dialog z dokananiami nieodżałowanego CHILDREN OF FALL czy jak twierdzą niektórzy (z czym nie do końca się zgadzam) amerykańskiego VERSE. Po trzecie mają ogromne zadatki by wypełnić lukę po ultra zajebistym REFUSED a tego zarówno Szwecji jak i hardcore’owemy światu potrzeba jak pustyni deszczu. Suma tych trzech punktów daje sporą nadzieję, że dzięki pełnometrażowemu debiutowi ANCHOR udowodnia swoją wielkość. Choć już istnieją tacy, którzy ten zespół odbierają z pozycji klęczącej - ja skłaniam się do odczekania chwili (choćby do drugiej płyty) by ostatecznie potwierdzić klasę tej ekipy.
Wersja winylowa powstała w Refuse Records – wersję CD spłodziło amerykańskie Catalyst Records. j.Ap
10 lat grania to za mało by przekazać wściekłość – chciałoby się powiedzieć opisując przypadek DISCARGI. Od dawna brazylijskie zespoły wydają się dla mnie ostoją autentyczności. DISCARGA to następny band potwierdzający moje przekonanie. Odarci z manieryzmu, który bije od dużej części europejskich kapel, Brazylijczycy po raz kolejny pokazują nam różnicę pomiędzy zabawą w HC a walką dzięki niemu. Praktycznie zawsze obcując z zespołami z tego regionu świata mam nieodparte wrażenie, że muzyka jest jedynie narzędziem do osiągnięcia celu wyższego rzędu. W Europie mówi się o tym dużo w Brazylii większość tak po prostu MA. DISCARGA ma coś z prawdy śpiewanej przez wieszcza Kazimierza :“artysta głodny jest bardziej wiarygodny...” po za tym posiada niesamowity dar zjednywania sobie ludzi, którym tak jak mi nie do końca pasuje styl w jakim grają. Ale z drugiej strony nie mogę sobie wyobrazić by ktoś z Brazylii grał w stylu BLINDFOLD czy BY A THREAD. Reasumując: wściekłość i brud, temperament i pasja, żywioł i precyzja ... no i te covery grane na koncertach (Motorhead, Bad Brians, Doom). 19 premierowych utworów wydanych w kooperacji TRASHBASTARD RECORD/REFUSE - jestem na TAK. j.Ap
Idzie nowe. Powstały w 2006 roku hamburski HOODS UP jest świeżynką na europejskiej scenie straight edge. I jak to najczęściej bywa w tej kategorii, zespół prezentuje klasycznie brzmiący old school, w którym doszukiwać się można niejednego echa dokonań wielkich protoplastów gatunku. W muzyce HOODS UP pobrzmiewa więc: YOUTH OF TODAY, GORILLA BISCUITS, THE FIRST STEP, IN MY EYES, CHAIN OF STRENGHT czy TEN YARD FIGHT. Zawartość CD to 11 bardzo żywiołowych utworów, tryskających młodzieńczością. Lirycznie trochę sztampowo. Dominują tematy dyżurne, około scenowe: "Arms Still Open" - apel o otwartość dla wkraczających na drogę HC, "Sincere" - bądź szczery a będziesz miał przyjaciół, "Eyes Wide Shut" - pro wegetariański song o bezsensie zabijania, "In the Cold" - współczucie dla odrzuconych przez społeczeństwo, "Make In Through" - chcesz zmienić świat zacznij od siebie etc. Mimo, że teksty HOODS UP nie są zbyt odkrywcze dla kogoś w średnim wieku, wierzę, że ich rówieśnicy znajdą w nich coś dla siebie. Zwalając ten mały niuans na konto młodego wieku członków kapeli przyznaję, że płyty słucha się naprawdę przyjemnie. wersja CD sygnowana logiem Refuse jak zwykle miła dla oka. Estetykę wersji winylowej należy sprawdzić pytając w holenderskim Commitment Records. W kategorii nowości daję mocną czwóre. j.Ap
Hardcore punk rodem z Kalifornii. Zadziorny, wściekły, chropowaty, pełen politycznej i społecznej świadomości, naszpikowany treścią i nie pozbawiony melodii. Ten siedmiocalowy singiel – to muzyczny debiut latynoskiej czwórki dziewcząt z Los Angeles. Czad zawarty na płycie wydaje się być w takim samym stopniu żywiołowy jak pasja autorek do podejmowania na wokandzie spraw ważnych. Tematyka do jakiej zdążyła nas już przyzwyczaić wytwórnia Emancypunx oscyluje w większym lub mniejszym stopniu wokół szeroko pojętego równouprawnienia: “klas, ras, płci i orientacji seksualnej” znajduje swoje miejsce także na tej płycie. Piosenki dotykają problemów istotnych, dlatego tak często przypominane są przez żeńskie zespoły. Wiem, że spore grono męskich buraków ma w dupie tego typu wynurzenia i nie znajduje przyjemności we wsłuchiwaniu się w takie treści. Ja natomiast życzyłbym sobie by piosenki tego typu zniknęły wraz z przyczynami, które je wywołują. A już wielkim marzeniem jest by te sprawy zrozumiał pewien chuj z mego osiedla, który wyłącznie ręcznie rozmawia z własną żoną. Przeciwdziałaniu takim sytuacjom służy w moim przekonaniu ta płyta i jej podobne. j.Ap
V/A
“KULT 25 LAT” CDR ' PEGAZUS & DZIADEK
PEGAZUS & DZIDEK ‘ 2007
Tę sympatyczną pozycję dostałem w prezencie od równie sympatycznej osoby, która podobnie jak ja darzy ogromnym szacunkiem dokonania zespołu KULT. Płyta jest czymś w rodzaju hołdu na 25 lecie istnienia tej orkiestry, jaki składają mu jego wierni słuchacze. Pomysł uhonorowania zasadza się w tym przypadku na swobodnej interpretacji utworów Kultu przez mniej lub bardziej znane projekty, których nazwy mej łepetynie nasuwają skojarzenia z tytułami filmów wytwórni “Skurcz”. A kapele zwą się tak: POŻAR MOSKWY, FAZA 4.8, KING, PASZCZE, LEP YYYY, PAN TRUP, LE MOOR, SEM, ACHTUNG SZCZAVIE. Jak widać kosmos na maxa :) Ze znanych Ziemianom grup w projekcie tym wzięły udział PIDŻAMA PORNO, DROPSY, FARBEN LEHRE oraz PDS. Całość wydana jest bardzo sympatycznie w pudełku od płyty DVD okraszonym książeczką, z oddzielnym miejscem dla każdej orkiestry. W miejscach tych dowiadujemy się o składach kapel, ich historii, ważniejszych utworach autorskich, przeróbkach oraz co najważniejsze każdy z tych tworów odpowiada na pytanie “Jaki wpływ na waszą twórczość / życie wywarł KULT?”. Wbrew wszystkiemu nie jest to jednak bałwochwalczy pomnik dla żyjącej gwiazdy ... utwory zagrane są z wielkim jajem jak też z ogromną dawką inwencji własnej. Czuć szacun, ale także w wielu przypadkach dobry warsztat oraz specyficzne poczucie humoru, podobne do tego do którego przyzwyczaił nas Pan Staszewski w swoich songach i “widełach”.
Dla potwierdzenia jedna z odpowiedzi na pytanie o znaczeniu i wpływie Kultu: ”Miś Poush'upek – nigdy o Kulcie nie słyszał, ale spodobał mu się tekst, zwłaszcza fragmenty ze słowami, kurwa, pizda, odbyt.”
Edycja limitowana nie przeznaczona do sprzedaży. Podobno jest tego jak na lekarstwo tym bardziej czuję się wyróżniony, za co z tego miejsca dziękuję Ci serdecznie Sialkin. j.Ap
GO!
"Reactive" CD
D.I.Y. wydawnictwo zespołu' 2006
Działający w latach 1989-1991 zespół GO! wrócił !!
Chociaż w muzyce fakt, że pan kocha pana znaczy dokładnie tyle co NIC, to i tak wszyscy pamiętający czasy przełomu lat 80/90 kojarzą kapelę jako tą , która jako jedna z niewielu złożona była wyłącznie z osób o orientacji homoseksualnej. Dzisiejszy GO! nie jest już w 100% gej. Swoją wojnę przeciw światu ciągle jednak toczy walcząc o prawa mniejszości seksualnych, prawa kobiet, otwarcie gardząc przemocą i rasizmem. W sferze muzycznej band zaliczyć należy do amerykańskiej szkoły HC, której bliżej do MINOR THREAT niż do AGNOSTIC FRONT. Krążek zawiera 25 krótkich i treściwych utworów podzielonych na dwie zasadnicze części: ngraną współcześnie - studyjną (14 sztuk) oraz koncertową (11 sztuk) zarejestrowaną w 1990. Jednej i drugiej słucha się ze sporą przyjemnością fundując sobie cofkę w czasy kiedy hardcore miał elektryzujący posmak, wiszący w powietrzu podczas koncertów kapel pokroju GO! j.Ap
Pochodząca z północy Włoch ANGELICA MARINER to kolejny przykład na ciekawe połączenie tradycyjnego hardcore z metalem. Rozwrzeszczany, chrapliwy i wściekły wokal, ostre a zarazem klarowne brzmienie gitar, konkretne tempo nadają sporego uroku tej płycie. Dla potrzebujących analogii i porównań można pokusić się o skojarzenia z takimi grupami jak POISON THE WELL czy MODERNI LIFE IS WAR. Chociaż ANGELICA MARINER niekoniecznie potrzebuje wsparcia, bowiem na tej epce doskonale broni się sama. 4 miażdżące swą siłą kawałki - fajne aranżacje, stylowa okładka + wydawnicze zaangażowanie w płytę aż czterech wytwórni coś jednak musi znaczyć. Na razie trzeba przyznać mocny plus za debiut. Czas pokaże co dalej. j.Ap
Składanki od zawsze rządzą się swoimi prawami. Zasada podstawowa: połączyć zespoły po jednym szyldem. W tym przypadku zamysłem wydawcy było połączenie kapel stricte kobiecych oraz takich gdzie udzielają się panie. Płyta zawiera różnorodne oblicza kobiecej twórczości, której w punk rocku wcale niemało. Mamy tu do czynienia z szerokim wachlarzem stylów, nastrojów, żywiołowości, zadziorności i zaangażowania. Choć składak zdominowany jest przez zespoły z USA to wydawnictwo ma charakter ogólnoświatowy. Krążek zaczyna niezła luta wprost z Japonii - MIND OF ASIAN, obok nich - także japoński THE FACEFUL nadaje niczym DISTILLERS, gorącą Hiszpanię reprezentuje LAS PERRAS & THE INFIERNO. Są też: niemieckie DAISY CHAIN i LORENA & THE BOPBBITS, francuskie ATTENTAT SONORE, holenderskie THE RIPLETS jak też fińskie MANIAC MIRACLES. Uderza mnogość tych zespołów, co ewidentnie świadczy o tym, że punk rock tworzony przez płeć piękną nie jest zjawiskiem marginalnym. Idiotyczna teza, że kobiety grają gorzej niż faceci wydaje się jeszcze bardziej śmieszna w zetknięciu z tą płytą. Sprawdźcie ALL OF NOTHING czy wspomniany już THE FACEFUL, a przekonacie się sami.
Wydawnictwo to można też odbierać jako pewnego rodzaju głos kulturowy, który przetworzony w punk rockowy krzyk wydaje się wołać : byłyśmy - jesteśmy - będziemy !
Z kronikarskiego obowiązku dodać należy jeszcze, iż Emancypunx Records krążek ten wydało przy współpracy z Keith Grave / Dagger Promotions z USA. j.Ap
Jeśli wierzyć zapowiedziom, historia NEW WINDS w tym roku dobiegnie końca. Zespołowi pozostała do zagrania ostatnia trasa po Brazylii oraz ostateczne, pożegnalne "last show", które anonsowane jest na grudzień 2006 w Lizbonie. Za sprawą Refuse Records historia ta miała wcale nie mały polski wątek. Dzięki nagraniom wydanym w naszym kraju oraz energetyzujących ludzi koncertom zespół ten zaskarbił sobie uznanie wielu osób z rodzimej sceny. Głównym powodem takiego stanu rzeczy było uczucie jakie wkładał w to co robił. Maksymalne zaangażowanie i wiara w przekazywane treści od początku do końca było wyróżnikiem NEW WINDS spośród dziesiątek czy setek innych, nawet bardziej znanych hord.
Płyta "The Fire These Words1996 - 2006" jest próbą zamknięcia 10 letniej historii zespołu, który aktywnie starał się zmieniać świadomość słuchaczy kierując ich uwagę na sprawy ważne społecznie i politycznie. 30 utworów zawartych na krążku zabiera nas do rzeczywistości widzianej oczyma członków kapeli. Sposób odbierania tej rzeczywistości drastycznie różni się od sposobów interpretacji świata znanej nam z TV czy powszechnie dostępnych gazet. Muzycznie jest to kompilacja wszystkich nagrań NEW WINDS zrealizowanych przed albumem "A Spirit Filled Revolution". Utwory pochodzą z dwóch pierwszych płyt czyli: "For Those Who Believe" oraz "Refusing To Live By Their Lies", debiutanckiego singla "Seeds of Hope", kompilacji "More Than The X On Our Hands", "The Path of Compassion" a także "Times Still Here". Uzupełnienie całości stanowią trzy nigdy nie publikowane numery, w tym cover UNIFORM CHOICE. Całość opakowano w gustownie zaprojektowany artwork, na którym skład grupy ilustrują zdjęcia anarchistycznych guru: Kropotkina, Malatesty, Bakunina, Mahny i Rocker'a. Kartonowy digipack kryje także obszerną książeczkę z tekstami, dużą ilością zdjęć oraz pożegnalnym słowem wokalisty Bruna.
No cóź jeśli naprawdę misja NEW WINDS została zakończona, to wszyscy, którym ten zespół jest bliski powinni sobie odpowiedzieć na pytanie jaki wpływ wywarł na nich. Kiedy już to się stanie i na grudniowym gigu w Lizbonie padnie ostateczne "Game Over" m.in. dzięki tej płycie pozostanie nam po tej kapeli bardzo ciepłe wspomnienie. j.Ap
Kiedy ujrzałem okładkę zaszokował mnie obraz Romana Polańskiego przebranego za Axel'a Rose'a z Gunsów. Dopiero garść informacji zaczerpniętych ze strony wydawcy przybliżyła mi barwną historię tego, jak się wydaje sympatycznego piernika. I tak pan X okazał się Kevinem Kalickim, potomkiem polskich emigrantów, który od 1978 roku po dzień dzisiejszy aktywnie działa w staro punkowych klimatach. Fascynacje brzmieniem kapel z końca lat 70 słychać wyraźnie w muzyce tworzonej przez Kevina K. Na płycie mamy do czynienia z mieszaniną nowojorskiego punk rocka z tamtego okresu okraszonego mocno rock'n'rollowym sosem. Granie naszego ziomka przywodzi na myśl styl New York Dolls, oraz artystyczny klimat bohemy Niu Jorku z ekscentrycznymi postaciami takimi jak Andy Warhol na czele.
Zamysł wydania krążka "Polsih Blood" wydaje sie stanowić próbę zwrócenia uwagi na twórczość osoby, której punk'n'roll zajął pół życia. Hołd rodaka "Bezkoca" (Pasażer Records) dla rodaka Kevina K. z przeznaczeniem dla wszystkich ciekawych tego co w punk piszczy. Dla mnie bardzo fajnym uzupełnieniem płyty jest duży fragment video koncertu z roku 2005 zarejestrowanego w Chorwacji. Dla wielu osób może to być najciekawszy element tego wydawnictwa. Żeby nie było, że jestem na "NIE" - Kevin K jest jak królik wyciągnięty z cylindra, najciekawszą z ciekawostek, przy której człowiek zastanawia się: skąd on się tu wziął ? Poza tym to po prostu zestaw 20 narawdę przyjemnych piosenek. j.Ap
Nie od dziś wiadomo, że jedną z najskrzętniej pielęgnowanych miłości prezesa wytwórni REFUSE jest hardcore'owa stylistyka lat 80. Energiczne tempo, patenty proste, pozbawione zbędnych udziwnień, siła i piękno chóralnych śpiewów, konkretny przekaz czy w końcu nieugięta postawa straight edge. Kryteria te spełnia pochodzący z Los Angeles HIT ME BACK. Nic więc dziwnego, że znalazł uznanie w tej właśnie stajni, otrzymując nr katalogowy 34.
Po popełnieniu czterech 7 calowych singli, HIT ME BACK ujawnia tym razem 13 nowych kompozycji utrzymanych w tonacji - jak mawia tenże szef REFUSE: "z palcem i do przodu" uzupełnionej kawałkami ze wspomnianych epek.
"Life" to prawie 33 minuty intensywnego czadu, który przenosi nas w czasy amerykańskiego HC uskutecznianego najpowszechniej za prezydentury osławionego Ronalda Regana. Nadając swojemu przekazowi społeczno-osobisty wymiar, chłopaki rzeczywiście dają radę. Dla zwolenników gatunku mucha nie siada. Szykowna okładka z oszczędnie zaprojektowanym wnętrzem dopełnia przyjemnego wrażenia.
Ciekawostkę stanowi fakt, że to pierwsza winylowa 12 calówka w dorobku REFUSE RECORDS. A więc panie i panowie słuchamy HIT ME BACK "palec do góry i wio!" j.Ap
Alians zaczyna być profesjonalny w całym swoim zachowaniu. Premiera singla całkowicie zgrana z zmianą designu strony internetowej. Pełnometrażowa płyta jak przystało na profesjonalistów poprzedza singiel na apetyt. Pełna profeska realizacyjna dwóch całkowicie odmiennych stylowo utworów. A wszystko po to by latynoskie siuśki w rytmie samby „Nielegalni” okraszone kilkoma patetycznymi stwierdzeniami tekstu o niczym - nie żarły się z genialnym coverem grupy Izrael „Życie jak muzyka”. Do tego profesjonalne koncerty - co raz częściej na profesjonalnie przygotowywanych raz w roku juwenaliach, na których „nielegalni” fani w sposób jak najbardziej profesjonalny podlewają swój bunt bogatą ofertą profesjonalnych browarów.
Nie ukrywam, że po ciekawej „Pełni” czekam na pełną profesjonalną płytę zespołu choćby po to by przekonać się, że to jeszcze jest ten ALIANS z naszej strony barykady. Pożyjemy się dowiemy. j.Ap
MEINHOF
The Rush Hour Of Human Misery - LP
MEINHOF RECORDINGS / PHOBIA RECORDS /
SHAMANREX ' 2006
Źródła MEINHOF biorą swój początek w Polsce w projekcie DHC MEINHOF wydanym onegdaj na kasecie przez SUB CULTURE z Bydgoszczy. Bilogicznymi rodzicami tej kapeli są zaś emigracja i uczucie do punk rocka. To ostatnie czuć niemal fizycznie. Obecnie MEINHOF to londyński anarcho punkowy band, którego skład mówi sporo o kolorycie tego miasta. Muzykę zespołu trudno zakwalifikować jednoznacznie. Najbliżej jej do mieszaniny trashu oraz poddanego elektronicznej obróbce d-beatu (w starożytności crusta). Płyta wydana w elegancki sposób została ciepło przyjęta w wielu miejscach na świecie. W Polsce MEINHOF jest jednak jakby niezauważony. A szkoda bo zarówno z płyty - jak (co podejżewam) na żywca to solidna sieka na extra obrotach. Zespół wydaje się wiedzieć co i jak chce grać. Nie ma więc lipy, jest ultra agresywna kanonada tekstu i dźwięków. Zwolennicy DISCHARGE czy NAUSEA nie będą zawiedzeni. Gdyby ten zespół nagrał swoją płytę jakieś 10 lat temu to w Polsce byliby bogami. j.Ap
Uuu la la – Pe Tar Da - aż chce się krzyczeć słuchając najnowszego czwartego już albumu RISED FIST. Zespół z dobrze ugruntowaną pozycją w scenie hardcore w swoim nowym ujawnieniu atakuje bezlitosną ścianą grzmiącego i brutalnego HC. Po dobrze przyjętych albumach „Fuel” (1998), „ Ignoring The Guidelines” (2000), „Dedication” (2002) oraz kilku singlach. albumem “Sound of Republic” udowadnia, że ten rodzaj hałasu jest mu szczególnie bliski. Motoryczne, bezpardonowe i szorstkie ataki furii to charakterystyczny element wszystkich płyt RISED FIST, które na tym krążku słyszalne są ze szczególnym natężeniem. Moc wybuchowa płyty jest naprawdę wielka. Zwięzłe, soczyste strzały agresywnych dźwięków przetaczają się przez słuchacza niczym telewizyjna, krwawa relacja z wojny w Libanie. W tej muzyce jest coś ponuro-wojennego a jednocześnie pociągającego. Coś na kształt odkrywania subtelnego uroku brzydoty, brzydoty która nie razi i paradoksalnie daje nawet radość. Radość słuchania. Płyta może się podobać. Jeśli chodzi o mnie ten rodzaj estetyki podoba mi się bez dwu zdań. j.Ap
Children of Fall przestali istnieć 7 maja 2006 roku jak podają w ostatnim komunikacie „wetknięci na statek pchany w różnych kierunkach” dalej nie mogli ruszyć razem. Po 6 latach wspólnego grania, po blisko 400 zagranych koncertach w całej Europie, po interesujących czterech płytach Children of Fall odeszli do przeszłości pozostawiając po sobie ostatni zarazem najbardziej dojrzały krążek „.Bonjour tristesse”.
Grupa od samego początku we wszystkich swych produkcjach sprawiała wrażenie zespołu wymagającego, który stawia sobie wysokie i nieszablonowe cele. Muzyka w wykonaniu Children of Fall na każdej z płyt w sposób bardzo inteligentny traktowana była jako artystyczna forma wyrażania uczuć, emocji i ekspresji. Ten zespół nigdy nie miał w sobie nic z przypadku, wszystko stanowiło zwięzłą, przemyślaną całość. Tak jest też i tym ostatnim razem.
Muzyka zaklęta na „Bonjour tristesse” przynosi atmosferyczny hardcore kojarzący się z dokonaniami francuskiej Amandy Woodward z jednej strony zaś z drugiej z twardym, wrzaskliwym i przeszywającym screamo. Efektowne połączenie subtelnych i wściekłych dźwięków z niebanalnym tekstem sprawia niesamowite wrażenie. Pasja z jaką wykonywane są te utwory jest więcej niż urzekająca. Na płycie przelewa się morze tęsknoty, nadziei i rozpaczy. Subtelnie budowany nastrój spokojnych partii gitarowych raz po raz niszczony jest wybuchami gardłowej złości wokalisty. Aż żal, że to już koniec. W przypadku tej kapeli niemal namacalnie czuć ogrom pracy jakiej dokonała podczas swojego istnienia. Od czysto screamocore’owej „Riding a broken vehicle” i „Four syptomatic poems of a Word gone insan” zawartej na splicie z chorwackim NIKAD poprzez „Ignition for poor hearts” wyraźnie inspirowaną ideami Crimenthic Children przebyli twórczą i kreatywną drogę wieńcząc ją opisywanym, pełnym uroku ostatnim albumem. „Bonjour tristesse” stanowi wspaniałą kwintesencję ich dokonań. Nie przypominam sobie by wcześniej jakiś zespół rozstał się z odbiorcą w tak pięknym stylu.
We wspominanym już ostatnim komunikacie piszą „po każdym końcu przychodzi nowy początek, ... to było 6 lat z życia 5 osób, które próbowały wypełnić je treścią”. W moim przekonaniu Ollemu, Emilowi, Andersowi, Thomasowi i Mortenowi w pełni się to udało. Niezwykła płyta !! j.Ap
Pewnie się powtarzam, ale Ci Węgrzy od samego początku sprawiali na mnie cholernie dobre wrażenie. Chłopaki zupełnie się nie patyczkują - z LET IN BURN przeszli do holenderskiej GRS RECORDS i od razu przylutowali elegancki albumik. Wprawdzie nie ma tu nic czym mogliby zaskoczyć, ale w przypadku tego zespołu zaskoczenie nie jest mi potrzebne. Wystarczy by nie spuszczali z tonu do jakiego zdążyli już nas przyzwyczaić. Brak innowacji w ich przypadku oznacza ciągle bardzo wysoki poziom. W nowym ujawnieniu BRIDGE TO SOLACE szyją intensywnie, z wykopem, soczyście i bardzo melodyjnie a co najważniejsze, w końcu jest tych piosenek całkiem sporo (9). Nadal jest to skrzyżowanie IRON MAIDEN z metalcorową intensywnością otulone hc szlifem. Dla wszystkich starzejących się z każdym dniem ta płyta będzie jak cztery wzmacniające kroplówki zapodane w 35 minut i 24 sekundy na raz. Szalone tempo od początku do końca przeplatają tu budzące radość zagrywki gitar, w które wpleciono zdarty, surowy i wrzaskliwy wokal Zoliego. Jak to bywa w przypadku ekstra płyt tak i tym razem chce się tego słuchać w kółko i jeszcze i jeszcze.
Co tu dużo gadać BRIDGE TO SOLACE rosną z każdym krążkiem. Gdyby byli ze Stanów nie mogliby się opędzić od legionu zwolenników zdecydowanych na wszystko. Nową płytą udowadniają, że są w bardzo wysokiej formie. Są u szczytu - skazani na sukces. Doskonały album !!! Grzech przegapić !!! j.Ap
The Misery Index: notes from the plague years - CD
BURNING HEART RECORDS' 2005
Istniejący od ponad 10 lat BOYSETSFIRE zaeksperymentował. Tym razem spróbowali czegoś innego. Wyprowadzając wokal na pierwszy plan wyszli poza powszechnie przyjęty schemat wrzasku i tylko wrzasku. W porównaniu z "After the Eulogy" czy "Tomorrow come today" jest bardziej akustycznie. Płyta koncentruje się na werbalnym eksponowaniu bezradności, udręki ale też nadziei niż na wybuchowym obrażaniu.
Zawsze zadziwiała mnie ich zdolność wyważonego łączenia dobrej liryki z mocą jaka drzemie w HC. Tym razem jednak muzyka wydaje się stanowić tło dla budowania nastroju przez nieprzeciętne zdolności wokalne Nathana Grey'a. To co koleś wyrabia z głosem jeszcze bardziej podwyższa notowania BSF w moich oczach. Jestem pewien, że z mniej zdolnym wokalistą ta płyta nie smakowałaby tak wybornie. Przez fakt, że gość po prostu ładnie śpiewa, większość piosenek zawartych na "The Misery Index..." jest bardzo przyjemnych w odbiorze. By nie było za słodko, krążek posiada także kilka agresywniejszych pobudzaczy, wywołujących silniejsze emocje w odbiorcy.
Dla wielu osób najnowsze BOYSETSFIRE może wydawać się lekko zaskakującym zwrotem w nieokreślonym kierunku, budzącym mieszane uczucia. Z drugiej jednak strony nie można nikomu czynić zarzutu z chęci poszukiwań czy też prób sięgnięcia po coś innego.
Czwarty pełnometrażowy album BSF jest właśnie próbą wyjścia poza schemat. Próbą ciekawą i koniec końców udaną. Dlatego też sądzę, że ludzie lubiący BOYSETSFIRE i śledzący ich od lat mają szansę docenić ten album o wiele bardziej niż hardcorowi noworysze, którzy zetknęli się z zespołem dopiero przy okazji tej płyty. j.Ap
Powstały w 2002 roku pilski ANGELREICH w sposób konsekwentny próbuje zmienić wizerunek swojego miasta, kojarzonego z dokonaniami ALIANSU czy ŚWIATA CZAROWNIC. Łącząc w swej muzyce szybki, mocno kombinowany metal z hardcore'ową zadziornością i brutalnymi mosh'owymi partiami sytuuje się na przeciwległym biegunie od swoich znanych ziomków. Split ANGELREICH z młodym niemieckim TORMENT OF PROMETHEUS jest kolejnym krokiem w kierunku metalcorowego Olimpu, do którego oba zespoły wydają się aspirować. Nie przypadkowym wydaje się fakt, iż wydawcą płyty jest wytwórnia z Niemiec, kraju uważanego za europejską mekkę metalcore'owych brzmień i kapel takich jak CALIBAN, NARZIS, DEADLOCK, HEAVEN SHALL BURN.
Split przynosi po 5 stylistycznie zbliżonych do siebie utwórów obu ekip. Mamy więc do czynienia z mieszaniną death i black metalu z typowymi dla sceny hardcore tekstami, które szczególnie w przypadku ANGELREICH stanowią dodatkowy mocny punkt. Próbując porównać oba zespoły Polacy wydają się być szybsi od swych niemieckich kolegów i bardziej nieprzewidywalni pod względem struktury utworów. Natomiast plusem TORMENT wydaje się być właśnie opanowanie aranżacyjne, które bez obecności ANGELREICH trudno byłoby zauważyć. Split jest przykładem dobrego zrównoważenia proporcji. To czego słuchacz nie znajdzie u jednych bez trudu zrekompensują mu drudzy. Płyta dobra. Lubiącym ten styl rekomendować nie trzeba.
W przypadku ANGELREICH cieszy fakt, iż młode polskie zespoły próbują wychodzić z cienia z rozwagą szukając wytwórni adekwatnej do własnego stylu. Trzymam za nich kciuki bowiem szybko zmierzją do krajowej czołówki okupowanej póki co przez FAUST AGAIN i SUNRISE. j.Ap
Pierwsze zetknięcie z tą płytą lekko mnie odrzuciło. W każdym bądź razie błysk nastąpił gdzieś po 3-4 przesłuchaniu. Niezwykle oszczędny artwork oś zainteresowania kierujący na teksty nie mógł być przypadkiem. Przyjżałem się bliżej i drodzy Państwo wyłaniły się fakty: MELEEH to debiutant rodem ze Szwecji; Wokół nich wznieca się coraz więszy rwetes przypisując im cały spadek po CHILDREN OF FALL; Jak na nowicjuszy wiadomości o sobie podają niezwykle oszczędnie uznając swój pierwszy album za "cichy debiut" co przypisuje im na duży PLUS; Muzyka zawarta na płycie zupełnie nie przypomina szumu fal w spokojny poranek, jest bowiem rzeczywiście wypadkową podejścia Children of Fall w kwestii natężenia pasji oraz Unearth w sferze warsztatu (syntezatory,organy, bajery) okrojonego z amerykańskiego blichtru.
Wokal MELEEH sprawia wrażenie niezłego szajbusa ( na jednym ze zdjęć wygląda jak zakrwawiony Chrystus z Rio). Tekstowo nie ferują gotowych rozwiązań czy odpowiedzi. Mają nadzieję, że słuchacz dostrzeże w ich lirykach "momenty przwdziwej szczerości". Cokolwiek to znaczy twierdzą, iż "opór jest dzieckiem dezercji". Swoją twórczość traktują jako akt zemsty. Powołanie do życia MELEEH uznają za podróż od nienawiści do miłości, od wściekłości i stagnacji do kreatywności.
Patrząc na to wszystko wniosek nasuwa się jeden. Zaintrygowanie sobą w dzisiejszych czasach uważam za ogromny dar. MELEEH to się udaje. Tym typom o coś chodzi. Ciągle kombinuję o co ??? Już wkrótce drugi album. j.Ap
Dwie kasety święcących dni pełne chwały jankesów z CHAMPION, to efekt pracy trzymającej rękę na pulsie REFUSE RECORDS. W dystrybucji taśmy pojawiły się na kilka dni przed koncertami amerykanów w Polsce - dzięki czemu ich bezkrytyczni fani mogli bez krępacji potrenować singalongi w pojedynkę. Pozycje, o których mowa to licencyjne wersje dwóch pierwszych singli zespołu "Come Out Swinging" i "Count Our Numbers" opatrzone współnym tytułem "Time Slips Away" oraz "Promises Kept" - kasetowa wersja ich pełnometrażowego LP/CD dla BRIDGE NINE RECORDS.
Muzyka CHAMPION to energetyczny i żywiołowy old school hardcore z korzeniami sięgającymi czasów świetności gatunku (grają m.in. cover DAG NASTY). Zespół przez spore rzesze ludzi czczony jest jako nowe bóstwo sceny. Ten bałwochwalczy stosunek sprawił, że spoglądam na nich dość sceptycznie. Przeznaję jednak, że sposób w jaki operują dźwiękiem może się podobać. Na obu taśmach utwory wprost kipią werwą. Nieodzowna energia przypisana dla old school w ich przypadku wydaje się być autentyczna i szczera. Kawałki posiadają solidny wykop dobrego gracza rugby, a teksty plasują się sporo powyżej old schoolowej średniej. Są dobrzy, więc popularni. CHAMPION - nazwa na dzień dzisiejszy jest jak najbardziej trafiona. Kto wie może ona jest sprawcą wszystkiego i to skłania ludzi do myślenia z dumą o scenie, o żeyciu, o sobie ? CHAMPION wydaje się mówić, że bycie hardcore to nie pokutna pielgrzymka za własne grzechy - lecz moc, walka, radość, witalność i siła. Tak odbieram ich przekaz.
Jak zwykle najlepiej opinię wyrobić sobie samemu. Jeśli chcesz to sięgnij po te nagrania teraz, kiedy są modni i w pełni chwały lub później, kiedy ich koszulki znikną z torsów zmanierowanych dzieciaków a scena zacznie podniecać się kim innym. W przypadku zespołu godnego uwagi czas nie będzie grał roli. j.Ap
Adam Rotfeld minister spraw zagranicznych III RP powiedział kiedyś mniej więcej tak: "....nasz negatywny stosunek do systemu panującego na Białorusi w żadnym wypadku nie dotyczy społeczeństwa, które tam żyje". Choć z natury w dupie mam wszelkie polityczne wywody tym razem nie wypada mi się nie zgodzić. Mając osobistą okazję zerknąć na to co się tam dzieje przyznać muszę, że Białorusini są w takim samy stopniu serdeczni i otwarci dla przyjezdnych jak umęczeni tym co się z nimi wyrabia. Białoruski underground żyje, walczy i oczekuje wsparcia. Granie w zespole takim jak DEVIATION, CONTRA LA CONTRA czy JIHEART wiąże się nie tylko z kłopotami z salą na próby, sprzętem ale także może pociągnąć za sobą represje. Za bycie punkiem na Białorusi dostaje się w pysk. Za chęć zorganizowania koncertu można wylecieć z pracy. Wydrukowanie ulotek lub plakatów to cała konspiracyjna machina. Próba umieszczenia w sieci strony www kończy się najczęściej jej zablokowaniem (Contra la Contra). Z tej perspektywy polska scena jawi się jako zabawa zblazowanych i znudzonych dzieciaków, bez jasnych celów. Dlatego też każdy przejaw wsparcia dla ludzi po tamtej stronie uważam za ważny i godny polecenia. Wydanie płyty pierwszego sXe bandu z Białorusi w takim kontekście, w obecnej sytuacji jest dla mnie doniosłym wydarzeniem. Dzięki współpracy kilku lebeli otrzymujemy płytę zespołu JIHEART, który dla samych Białorusinów ze względu na polityczny kontekst ich tekstów może być czymś więcej niż dla nas CYMEON X. Wydawnictwo to zasługuje na dodatkową uwagę także ze względu na fakt, że pierwsza płyta zespołu ukazuje się po jego rozpadzie. W show biznesie takie posunięcia nie są praktykowane. W punk rocku mającym w dupie wyrachowanie obliczone wyłacznie na zysk - taka sytuacja jest jak najbardziej oczekiwana.
JIHEART dał się poznać w Polsce z kilku koncertów zagranych bodajże w 2003 roku. Ich muzykę można określić jako średnio szybki HC z lekkimi metalowymi naleciałościami. Płyta brzmi garażowo. Zawiera 7 utworów o tematyce osobisto-społeczno-politycznej. Całość ubrano w artwork zdominowany przez szaro bure kolory. Zdjęcia z wkładki dobrze oddają klimat współczesnej Białorusi i jej represyjny charakter. Pozycja w moim odczuciu ważna - więc głupio nie mieć. j.Ap
12 utworów będących wypadkową przeszłości i przyszłości tego co w metalu godne uznania, z rozpoznawalnym wpływem hardcore daje prosty wniosek co do zawartości - metalcore. Dodałbym - progresywny metalcore. Pięciu jegomości z SINAI BEACH nie jest skorych do uśmiechu na żadnym swoim zdjęciu. Ich muzyka również do festynowych nie należy. Brutalność bez żadnych przerosin, bez żadnych wyrzutów sumienia, czysta nie skalana niczym brutalność. Wyrózniającym się elementem krążka jest wokal niejakiego CJ Aldersona potrafiącego przechodzić z głosu gładkiego poprzez melodyczne nucenie, aż po dziki ryk. Jest w nim coś z Glena Danziga. Muzyczna sprawność i wysokie umiejętności warsztatowe kapeli zostały przypieczętowane obecnością realizatora Erica Rachela, jednego z najważniejszych producentów dla metalcoro'wych hord w Stanach. Rachel pracujący niestrudzenie w Trax East Studios w New Jersey firmował swym nazwiskiem płyty m.in. ATREYU, DILLINGER ESCAPE PLAN, GOD FORBID czy ZAO.
"Immersed" SINAI BEACH jest drugą pozycją w ponad dwuletniej historii grupy i pierwszą wydana dla VICTORY. Wcześniej zespół dał się poznać krążkiem "When Breath Escapes" firmowanym przez Facedown Records. "Immersed" jest kontynuacją obranej wcześniej drogi - agresywnego, ciężkiego acz nie pozbawionego pierwiastak melodii grania.
Swoją obecność SINAI BEACH w Stanach i Europie zdążył już zaznaczyć dobrze przyjętymi koncertami u boku BLEENDING, NORMA JEAN i THROWNDOWN.
Jeśli jeszcze nie znasz - sprawdź, kto wie czy nie jesteśmy właśnie świadkami narodzin nowej potęgi gatunku. j.Ap
Historia VERSE rozpoczęła się po rozpadzie grupy WHAT FEEDS THE FIRE. Dwanaście dynamicznych kawałków ich pełnometrażowego debiutu to mocno elektryzująca dawka. VERSE reprezentuje ZŁOŚĆ. Złość autentyczną, która od dawna staje się towarem deficytowym na scenie hardcore/punk. Lp "Rebuild" ma niewiarygodnie rozgniewany charakter przy czym ten gniew w moim odczuciu nosi znamiona inteligentnej troski. Troski, której celem wydaje się być wywołanie otrzeźwienia. VERSE swoje racje wykłada w prostych żołnierskich słowach, bez ogródek i z pasją. Jest w nich coś co przyciąga. Jakaś intuicyjna świadomość, że to co głoszą jest autentycznie szczere. VERSE w jednej ze swoich piosenek oświadcza, że nie chce uczestniczyć w paradzie mody i nic nie znaczących gestów. Z zaciśniętymi ze złości zębami tworzy własną wizję, w której nie ma miejsca na buntownicze kretyństwa w stylu malowanych na czarno paznokci. Nie ma w niej też miejsca na przyjazne klepanie się po plecach. Hardcore tej grupy wydaje się być czymś więcej niż tylko nutami. Proszę sobie wyobrazić, że GUERNICA Y LUNO ( w warstwie tekstowej) spotyka AS FRIENDS RUST (w warstwie muzycznej). By efekt był zbliżony należy jeszcze podwoić tempo i to bedzie mniej więcej VERSE.
Podekscytowanie wokół tego bandu rośnie. Jeśli następna płyta okaże się tak samo dobra jak "Rebuild" zespół może stać się zaczątkiem czegoś wielkiego. Tymczasem dziś (pisane w pół roku po debiucie) są ożywczym powiewem konstruktywnej złości. Błyszczą jak diament wśród hord śpiewających od lat powtarzane pierdoły. Do tego świetnie grają swój old school z dynamicznym przytupem. Gdyby punk rock stał się dyscypliną konkursową, mój głos w kategorii "objawienie old school" za rok 2004 powędrowałby do VERSE. j.Ap
Edytorskie mistrzostwo Polski za rok 2004. Screamo-core'owa odpowiedź na pytanie: jak może brzmieć i o czym opowiadać prawdziwa, autentyczna i wysoce refleksyjna poezja współczesnego dwudziestoparo latka. Obcując z tą płytą nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszystko na niej zostało dokładnie przemyślane. Brudne i chropowate brzmienie gitar, łamane aranżacje, wrzaskliwy i przejmujący wokal, mądre, ujawniające dużą wrażliwość teksty, niezwykły smak i graficzne wyczucie tego co chce się osiągnąć. Wydawać by się mogło, iż nic nie może tu istnieć samodzielnie. Jednak zarówno muzyka, teksty jak i grafiki nadają się do oddzielnej kontemplacji. Ale dopiero zestawione razem, niczym elementy misternej układanki nabierają niezwykłej mocy i dopiero wtedy widzimy ich urok w pełnej krasie. Ten artystyczny porządek w moim odczuciu psuje dość zaskakujące wyciszenie siódmego kawałka, który po tym zabiegu ni stąd ni zowąd okazuje się ostatnim. Cóż za brutalne przebudzenie.
Muzycznie nie znajduje dla JULIETTE żadnych oczywistych porównań. Jest w tym coś z francuskiego grania a'la AMANDA WOODWARD jest też coś z CHILDREN OF FALL jak też dostrzegalny ukłon w stronę stylistyki otaczającej wytwórnię Crimentic.
Nie jest to płyta łatwa. Bo czy łatwa może być samotność? Czy łatwe jest poszukiwanie odpowiedzi ? Kto kiedykolwiek próbował stworzyć coś autentycznego, coś czego nie będzie się wstydził za parę lat - wie jak trudne to zadanie. Ekipie JULIETTE ta sztuka najwyraźniej się udała.
Ta płyta jest dla tych, którzy lubią myśleć. Ta płyta udowadnia, że hardcore może być czymś więcej niż tylko tępą rombanką z hymnami o załodze w moshu walczącej z powietrzem. Jeśli lubisz rzeczy mądre i ponadczasowe posłuchaj co mają do powiedzenia ludzie z pewnego miejsca na wschodzie. Jestem przekonany, że za kilka lat chcąc wrócić do czegoś co się nie zestarzało - właśnie tą płytę wyjmiesz z pudełka. Mimo, że zespół obecnie już nie koncertuje wytwórnia Refuse może być zadowolona - ma wydawnictwo, którego nie powstydziłby się żaden poważny HC label. j.Ap
Przez wydawcę reklamowani jako zombiecore'owcy i choć cała prawda o nich wychodzi zapewne dopiero o północy, to wstęp do tej płyty skłania do zgodzenia się z tym faktem. Początek krążka zionie chłodem niczym z krypty. Jednak bez obaw, po 53 sekundach SEND MORE PARAMEDICS serwują na całkowite zaskoczenie. Zaczyna się świetne, szaleńcze hardcore'owe tempo rodem z lat 80 tych, suto zakrapiane metalemw stylu z tej samej dekady okraszonym piskliwymi solówkami w wyważonych proporcjach. Chłopaki z Leeds bombardują słuchacza gwałtownymi atakami furii w piosenkach o paranoi, załogach zombie czy innych przepisach na destrukcję. W tonacji mroku i krwi kapela goni na złamanie karku w punk rockowych bitach, tu i ówdzie przeplatając swoje opowieści gustownymi zwolnieniami, z których niektóre brzmią jak cytaty z MISFITS. Do tego wszystkiego należy wyobrazić sobie wokal, z tą samą charakterystyczną chrypką obecną niegdyś w gardle McKaye'a z początków MINOR THREAT i będziemy mieć jako taki obraz tego co ten zespół wyczynia. Można więc rzec, że to co prezentuje SMP na swoim drugim w historii, a pierwszym pełnometrażowym krążku to coś w rodzaju wypadkowej spotkania MINOR THREAT ze SLAYER'em. O ile próba połączenia energetycznego punk rocka z dokonaniami metalu nie jest dziś sprawą nową, to należy przyznać kapeli medal odwagi za próbę scalenia stylów Minor'a i Slayer'a . Zainteresowanie zespołem wydają się potwierdzać liczne koncerty na wyspach w roli supportu dla m.in BULEPRINT. ENSIGHT czy HIMSY i wspominanych już MISFITS. Dodatkowego smaka pozytywnemu fermentowi wokół grupy przydaje plotka jakoby powstali w noc heloween w roku 2001 :)
W moim prywatnym rankingu "Helloween and the heathen" wędruje na półkę w miejsce rzeczy ciekawych by przy pierwszej nadarzającej się okazji skonfrontować powyższe odczucia z wrażeniami jakiegoś kumatego metalowca. Ciekawym oczywiście polecam. j.Ap
Założony wiosną 2003 brytyjski BREAK IT UP to kolejny zespół uchylający czapkę starej szkole HC z lat 80. Debiutancki singiel zawiera pięć zwięzłych i dynamicznych utworów sugerujących, że wybór takiej a nie innej drogi to nie przypadek. Kochającym stare kapele z tamtego okresu, krążek powinien się spodobać. Dla mnie płyta okazał się na tyle intrygująca, że postanowiłem poszukać czegoś więcej na temat jej twórców. No i klops. Kłopot w tym, że śledztwo utknęło w martwym punkcie. Tym miejscem okazała się internetowa strona zespołu. Wynika z niej, że wszelki ślad o istnieniu BREAK IT UP urywa się w sierpniu 2004 czyli w dwa miesiące po ukazaniu się na rynku wzmiankowanej epki. Zastanawiam się: czyżby miłość do HC'80 była aż tak wyczerpująca, że doprowadziła zespół do rozpadu ? Czy to wyłącznie informacyjne lenistwo ? Czy jest to tylko cisza przed jakimś sprytnym atakiem BREAK IT UP ? Być może ktoś z rodaków po tamtej stronie kanału La Manche zna odpowiedź ? Całej reszcie zostają pytania - a dla mnie na dokładkę całkiem przyzwoity singiel do kolekcji. j.Ap
V/A
Noc Walpurgii 1996-2002 - CD
EMANCYPUNX RECORDS / REFUSE RECORDS' 2004
Płyta ta ukazała się dość niespodziewanie, stając się miłą niespodzianką dla wielu osób. Krążek stanowi zapis nagrań live kapel wspierających idee związane ze spółczesną niezależną kulturą kobiecą. Atmosfera czterech edycji Festiwalu Noc Walpurgii znajduje swoje odzwierciedlenie zarówno w warstwie muzycznej jak też dołączonym do płyty booklecie. Książeczka ta w optymalny i rzeczowy sposób wyjaśnia cel organizowania tej cyklicznej już imprezy tworząc jednocześnie doskonałe źródło informacji o zespołach.
Na płycie możemy usłyszeć pokaźne, międzynarodowe towarzystwo, dla którego wspólnym mianownikiem jest poparcie dla antyhomofobicznych i profeministycznych idei. Znajdują się tu nagrania RE SISTERS (Szwajcaria), HARUM SCARUM (USA), LADY DIE (Holoandia), LIFE CYCLE (Belgia), DIASPORA (Finlandia), HIGHSCORE (Niemcy), OIL (Holandia) oraz sporego grona rodzimych kapel: SANCTUS IUDA, ANTICHRIST, GUERNICA Y LUNO, SILIKON FEST, WHITE RABBIT, ZŁODZIEJE ROWERÓW. Jakość dźwięku jak to w takich przypadkach bywa nie należy do mistrzowskich. Mankament ten przyćmiewa wysoka wartość informacyjno-historyczna. Warto mieć. j.Ap
Stara prawda głosi, iż muzyka przetrwa wszystko. Tak jest i tym razem. Niemiecki HIGHSCORE już nie istnieje, ale ich dźwięki brzmią wciąż donośnie. Możemy przekonać się o tym za sprawą nadal aktywnej Refuse Records. Na wydanej w 2004 roku kasetowej wersji "Unsuspectiong Actors In A Bad Soap Opera" warszawska wytwórnia prezentuje nam miejsce, do którego dotarł zespół tuż przed rozpadem. Nagrania pochodzą z drugiej pełnometrażowej płyty grupy wydanej oryginalnie w Niemczech na LP/CD w Stereodrive Records, a następnie na LP w USA w 625 Records oraz Brazylii w Liberation Records.
Muzyka HIGHSCORE to konglomerat pozytywnego old school z motorycznym, szybkim hardcore. Uważani za jeden z ważniejszych zespołów gatunku w Europie. Niemcy w swych tekstach dostarczają dużej ilości refleksji politycznych, społecznych i obyczajowych. Sposób postrzegania świata jest w tym przypadku zdominowany mocno przez wieloletnie scenowe doświadczenie. Dzięki temu liryki zespołu tętnią gorzką prawdą i inspirującą refleksją, która dla recenzentów Tylko Rocka jak zwykle może być czarną magią. 17 utworów wysokooktanowego old school, a wśród nich cover deutch - punka THE BUTTOCKS + wkładka zaopatrzona w polskie teksty = wszystko co potrzebne by się nie zawieść.
HIGHSCORE niestety zamilkł. Split z malezyjskim ALL THESE WHILE wydany w chwile po "Unsuspecting..." to ich ostatnia odsłona.
Jeśli widziałeś ich na żywo, wiesz, że warto. Jeśli nie miałeś okazji, przekonaj się słuchając nagrań i czytając teksty jednego z wartościowszych zespołów ostatnich lat. j.Ap
JOHN HOLMES pochodzi z Leeds i wbrew pozorom jest kwartetem. Swoją przygodę z punk rockiem zaczął w 1998 roku i od tego czasu, raz po raz przemierza wyspy, kraje europejskie czy Skandynawię pokazując się publice u boku takich kapel jak DROPDEAD, HERO IS GONE, POISON IDEA czy bostońskiego CONVERGE. JOHN HOLMES ma na koncie dwa 7" splity z zespołami z własnego podwórka: CANAVIAS i KABINBOY oraz split CD/LP "El Louso Suavo". Krążek "Everything Went Blacker" jest więc pierwszym samodzielnym ujawnieniem zespołu, który dla Anglików jest zapewne mocno rozpoznawalny i musi znajdować odbiorców skoro gra już dobrych parę lat. Ba! Podobno split z CANAVIS w ciągu trzech tygodni sprzedał się w ilości 2000 egzeplarzy. Więc albo wtedy grali co innego, albo ja nie kumam tych Angoli. Na "Evertyhing Went Blacker" znajduję bowiem co prawda solidny mocny hardcore, zagrany potężnie i mocno jednak podany w taki jakiś dziwnie siłowy sposób, że odpycha mnie od tej płyty na kilometr. W muzyce JOHN'A HOLMES'A nie mogę doszukać się żadnego pierwiastka polotu czy mikroskopijnej choćby finezji. Nic tylko toporne, wyrachowane dudnienie z mocno przewidywalnymi strukturami tempa i natężęń dźwięku. Słuchając tej płyty czuję się jak operator młota pneumatycznego, który kując cholerny beton jak zbawienia wyczekuje fajrantu. "Everything Went Blacker" w kategorii surowej brzydoty jest być może osiągnięciem. Może jest w tej płycie coś w rodzaju angielskiego żartu, którego prosty Słowianin wyłapać nie raczy. Może trzeba jej słuchać podczas gęstej mgły, po omacku pijąc herbatę ( i broń Boże bez cukru). Nie wiem ? Mnie to coś zdecydowanie wpędza w depresję. Jeśli o to w niej chodziło - to ze mną jej autorom ta sztuka się udała. j.Ap
Chorwacka ANALENA konsekwentnie kroczy obraną ścieżką. Od momentu kiedy ujrzałem ją po raz pierwszy, gdzieś we Francji w 2000 roku moja sympatia do niej nie słabnie. Ten zespół od pierwszego wejrzenia kojarzył mi się z dokonaniami TROTTEL z okresu "Boderline syndrome" i do dziś nie mogę się pozbyć pewnych skojarzeń. Czas jednak płynie - dzisiejszy TROTTEL oddalił się w zupełnie nieznane mi rejony, a ANALENA przez te kilka lat wyrosła na bijącą własnym, dojrzałym blaskiem grupę. Piosenki zawartena na "Carbon based" posiadają jakiś zakodowany przyciągacz, który nie pozwala przejść wobec nich obojętnie. Screamo w wykonaniu kapeli z Zagrzebia raz za razem ociera się o histeryczny krzyk wyciszany noisowo brzmącymi gitarami ("Carbon based organisms"). Łagodne momenty w sposób subtelny podkreślane ciekawą barwą głosu Any tulą lekko przesterowane melodyczne linie gitar ("Dream amplifiers"). Punk rockowe bity z wyeksponowanym delikatnym kobiecym śpiewem na tle rozdartych męskich, gardłowych wrzasków robią duże wrażenie ("Work in progress"). Olbrzymie pokłady kontrolowanej dzikości w "Wie der holungszwang" czy "Notturno" aplikuje się w roztropny sposób tak by słuchacz miał szanse docenić spokojne i chwytliwe zagrywki w partiach spokojnych. ANALENA na tej płycie udowadnia, że potrafi zrobić wszystko by zilustrować klimat swoich opowieści. Ci co ich widzieli w Piasecznie w 2003 roku wiedzą co ten zespół potrafi wyczarować na żywo. Już mi się gęba uśmiecha kiedy pomyślę co będzie się działo, gdy przyjadą do nas z piosenkami z "Carbon based":) Ja tu o koncertach - a tymczasem krążek kończy się studyjnym "Rainy night in Warsaw", zaskakująco miłym dla polskiego słuchacza. Wyborną całość dopełnia dadaistyczno - futurystyczna okładka, która śmiało mogłaby posłużyć za reklamę dobrego skądinąd fimu "Kontrolerzy".
Więc zaczynam słuchanie od początku bo ANALENA jest jak wino : im starsza tym lepsza. 3 X TAK j.Ap
Jeśli pamiętasz spontan YOUTH OF TODAY z roku 1988, uwielbiasz CHAIN OF STRENGHT z 1990, kojarzysz MOUTHPIECE z 1994 czy granie FLOORPUNCH i TEN YARD FIGHT z 1997 - naturalną rzeczy koleją powinieneś sprawdzić THE FIRST STEP i ich "Open Hearts And Clear Minds". Nadarza się ku temu wspaniała okazja, gdyż płyta pierwotnie wydana w 2002 w Stanach przez LIVE WIRE wzbogacona o demo zespołu z 2001 stała się właśnie przedmiotem chluby nowej belgijskiej wytwórni: ANGER MANAGEMENT. Krążek THE FIRST STEP, który już w momencie ukazania się zasłużył na przydomek "classic" zawiera ładunek soczystego hardcore, elektryzującego żwyiołem i zadziornością typową dla najpilniejszych uczniów starej szkoły. Jest tempo, są chórki, jest konkretny lekko chrapliwy wokal i struktura utworów trzymająca się sprawdzonych schematów. Wydawać by się mogło, że wszystko już było dzisiątki razy ? Że cały ten old school jest jak odgrzewane placki ? A JEDNAK ! Dziesięć utworów w wykonaniu THE FIRST STEP jak zwięzłe detonacje niszczą grzeszne myśli o tym, że to co było nie ma prawa być porywające. Już pierwszy kawałek "Something inside" pozwala takim bluźniercom dmuchnąć w nozdrza stęchłym oddechem nie strawionego czosnku. A po nim następują kolejne wystrzały. "When things fall apart", "The higher taste" i tak do końca. Ta płyta cieszy i odmładza niczym rześki słoneczny powiew wiosny emanując witalnością. "Open Hearts And Clear Minds" to konkretna, skondensowana petarda, mogąca kojarzyć się także z dokonaniami BATTERY. Ten niewinny kawałek plastiku ma rzczywiście ogromne szanse sporo namieszać w swojej kategorii. W przypadku THE FIRST STEP mamy bowiem do czynienia z prymusem, który edukację w Old School North California ukończył z wyróżnieniem. Dla wnikających w szczegóły dodam, że była to klasa o profilu Straight Edge. Bardzo dobra płyta. j.Ap
Na świecie jest tysiące rzeczy, które istnieją tylko po to by dawać radość. Należą do nich m.in. filmy Kevina Smitha, gofry z bitą śmietaną, zimna kąpiel w upalne popołudnie, podwyżka pensji, obniżka czynszu, Forest Whitaker z przymkniętym okiem w "Smoke", Leningrad Cowboys, wafle w czekoladzie, nieudane skoki niemieckich "gigantów" w zestawieniu z udanymi Małysza, jazda na rowerze z przerzutkami czy choćby słowne kiksy Dariusza Szpakowskiego. Od jakiegoś czasu zupełnie niespodziewanie do zestawu mych radości dołączył BRIDGE TO SOLACE. Cóż za nazwa ! Bridge to Solace to mniej więcej tyle co most do pocieszenia.
Pod tym właśnie szyledem na krążku "Off biterness and hope" ujawniają się światu Węgrzy znani m.in. z NEWBORN. Przez wytwórnie LET IN BURN rekomendowani jako: "doskonała mieszanina tempa i łamiących serce melodii z cynicznymi i politycznymi tekstami prezentującymi osobiste postrzeganie rzeczywistości". I nie ma w tym krzty kłamstwa. Stylistycznie płyta stanowi spotkanie starej szkoły HC z dużą dawką ładnych linii melodycznych i scream- core'owego szlifu. Jeszcze to nie wystarcza dorzućmy jeszcze ultra melodyjne growlingi i doskonałą realizację. Wokal kojarzący się momentami z System of a Down jest doskonale rozegrany - płynnie z pasją i finezją przechodzi we wrzask dominując nad całością nagrania. W zestawieniu z tym co się na niej dzieje, partie śpiewane są odpowiednio wściekłe albo liryczne by nie znużyć lecz zainteresować. Realizacja "Goryczy i nadziei" nie pozostawia żadnych złudzeń co do tego, że lepiej już się po prostu nie da.
Zespół wykorzystał jako wstawki między utworami słowa Grega Bennick'a, byłego wokalisty TRIAL, co samo w sobie dla niektórych stanowi wystarczającą rekomendację do sięgnięcia po ten krążek. Jedyny, choć w sumie nikły żal jaki można mieć do BRIDGE TO SOLACE jest taki, że odegranie wszystkich brzmieniowych kruczków z płyty na gigu jest raczej niemożliwe. Jej pełny urok docenić można wyłącznie z kompaktu. Mały to pikuś bo z kolei na koncercie BRIDGE TO SOLACE są jak Etna podczas erupcji. Tak więc jeśli jeszcze nie było okazji bracie i siostro : RETHING - REDEFINE - REVOLT ! Nie czekaj ! Po prostu włącz - zapewniam, że na końcu mostu znajdziesz pocieszenie. Super płyta ! ! ! j.Ap
BRIDGE TO SOLACE
Kingdom of the dead MCD
LET IT BURN RECORDS' 2004
BRIDGE TO SOLACE znów to zrobił !!! Po wyśmienitym "Of bitterness and hope" w imponującym stylu nokałtuje przepięknym MCD "Kingdom of the dead", który w kategorii szybkiego partiach introultra melodyjnego metalcore stanowi arcydzieło samo w sobie. Płyta zawiera pięć wspaniałych kompozycji licząc intro. Wszystkie piosenki otula stylowo zaprojektowany art work, który w połączeniu z tytułem płyty - korzeni węgierskiego geniuszu nakazuje szukać w królestwie śmierci. A niech mnie...! Ludzie przecież ta płyta to życiodajne wody w najczystszej postaci !!! Gdzie tu śmierć ?!!! Przecież z niej aż zionie energią ! Nie ma tu ani sekundy ponuractwa jeno ogień najżarliwszy z możłiwych. To dzika ściana dźwięku i grzmiącej szybkości, w dodatku mocno naszpikowana liryzmem, melodią oraz odrobiną melancholii słyszalnej szczególnie w chórlanych oraz wstępie do znanego z wcześniejszej płyty "Will you rewrite history with me?" Jest jeszcze coś czym zachwyca mnie ta epka. Tym czymś jest doskonałe wyczucie proporcji w strukturach utworów. Ta płyta żyje, bo nic na niej nie dzieje się za długo. Harmonia popiędzy pieprzonym metalowym czadem, a romantyzmem zaklętym w delikatnych żeńskich głosach chórówi wrzaskliwym wokalem Zoliego Jakaba jest idealna. BRIGDE TO SOLACE na "Kingdom of the dead" bez skrępowania i z niesamowitą łatwością wychodzi poza schemat szybkiego HC wykorzystując tzw. "riffings" (metalowe zagrywki) gitar przypominające IRON MAIDEN. Tą płytą Węgrzy wdrapali się na sam szczyt metalcore w Europie. Stwierdzenie, że teraz świat stoi przed nimi otworem nie będzie żadnym ryzykiem. I to nie dlatego, iż grają w jednym z napopularniejszych obecnie stylów, lecz dlatego, iż fascynujący jest spsób w jaki oni to robią.
Zaprawdę powiadam wam nie trzeba być zwolennikiem tego gatunku by zachwycić się ich muzyką! Gdybym usłyszał to w okresie trądzikowym niechybnie zostałbym metalowcem. Najlepsza pozycja w stajni LET IN BURN. Uwielbiam ją !!! j.Ap
Najbardziej wytrwały zespół belgijskiego podziemia i zarazem chluba popularnej niegdyś sceny H8000 zaatakował ponownie nadając swej produkcji najcelniejszy tytuł jaki można sobie przy tej okazji wyobrazić: "Resurrection". Po okresie bezgranicznej euforii, która za ich sprawą w połowie lat 90 rozlała wirus metalu po Europie, w ostatnich latach ekscytacja Congresem jakby opadła. W szczytowym okresie świetności sceny H8000 to właśnie ten zespół uświadamiał tysiącom młodych ludzi, iż połączenie drug free jako stylu życia z death metalowmi akordami może być wspaniałym sposobem na zaskakująco ciekawe efekty stylistyczne i ogromny splendor dla każdego zespołu. Z biegiem czasu - jak to często w scenie bywa - napis CONGRESS zniknął z torsów hardcore'owych dzieciaków wyparty przez logo choćby ich rodaków z LIAR. Niemniej jednak szacunek dla tego co zrobili pozostał wśród wielu osób. Z pewnością nie zapomniała o nich wytwórnia GOOD LIFE, w katalogu której Lp "Blackened Perisistance" CONGRESS do dziś jest niekwestionowanym bestsellerem. Reputacja jaką zdobyli tym czasie pozwoliła im na wieloletnie pasmo doskonale odbieranych koncertów oraz kilka cieplej ("The Other Cheek", "Angry With the Sun") lub chłodniej ("Stake Through Heart") przyjętych krążków. Poprzedzająca "Resurrection" płyta "Stake Through Heart", pomimo cichego odzewu ze strony niezależnej prasy, dała klapsa wszystkim tym, którzy na zespole postawili już przysłowiowy krzyżyk.
W roku 2004 przekonujemy się ponownie, że CONGRESS żyje. Na dowód tego strzela w zmysły słuchaczy jedenastoma petardami ciężkiego i brutalnego choć trochę ogranego już metalu. Ich muzyka pomimo personalnych roszad jest i tym razem konkretną hutniczą hc/metalową lutą z krwi i kości. Na "Resurrection" CONGRESS z furią pluje w odbiorcę dźwiękami nie polerowanymi, szorstkimi, dudniącymi siłą tysięcy armat, ubranymi w typową dla nich nihilistyczną lirykę, tu i ówdzie nazywaną enigmatycznym mianem "thougtprovoking". Słuchając tej płyty momentami nasuwają się minimalne skojarzenia z SEPULTURĄ, jednak wypracowany przez 10 lat istnienia szlif pt. Congress jest ciągle słyszalny. Brzmienie zespołu nie jest już tak odkrywcze, jak było jeszcze sześć lat temu, wokal schowany jest w tło bardziej niż zwykle. CONGRESS ad. 2004 z uporem kroczy raz obraną ścieżką nie zbaczając z niej ani na chwilę nadal budząc podziw żelazną konsekwencją.
"Resurrection" opatrzona została adekwatną do tytułu ikonografią przedstawiającą scenki rodzajowe z religijnego życia średniowiecznych mieszczan co doskonale harmonizuje z materiałem zawartym na płycie. Ci co kochają ten zespół - a jest ich ciągle cała masa - łykną z przyjemnością. Ale pozostała część, dla której opowieść pt. CONGRESS jest już zamknięta, także powinni się przełamać i sięgnąć po tę pozycję. Kto wie może ich wiara w tą ekipę zmartwychwstanie. j.Ap
Debiutancki krążek NCF w chwilę po ukazaniu się, jak fala uderzeniowa przemknął dobrymi opiniami przez łamy europejskich fanzinów. I nie ma się co dziwić. Sześć szybkich, dzikich, energetycznych, groźnych, metalowych a zarazem melodyjnych utworów robi na mnie duże wrażenie. Najwyraźniej NOVEMBER COMING FIRE zaczerpnęli swoją nazwę z trzeciej płyty SAMHAIN, ale porównywanie obu kapel nie jest zbyt szczęśliwym pomysłem. Zespół kroczy nową drogą, wyznaczoną z jednej strony przez współczesne kapele metalocore i atmosferyczny, wrzaskliwy hardcore z drugiej. Nie brak w tej muzyce gotyckiego mroku zauważalnego w lirykach typu "W ciemności stajemy się - podzieleni upadamy", które w połączeniu z ogólnie mroczną konwencją jakiej hołduje grupa wyczarowują dla słuchacza extra klimat. Ten zespół nie bierze jeńców. Mamy tu do czynienia z czymś więcej niż zwykłym łomotem, obciążonym konwencją hardcore. Gardłowy śpiew, potęga brzmienia oraz niesamowita pasja z jaką zagrane są wszystkie kawałki skłądają się w całości na nietuzinkowy debiut.
W chwilę po tym jak wybrzmiał ostatni dźwięk doszedłem do wniosku, że NOVEMBER COMING FIRE są zupełną odwrotnością tego co można wyobrazić sobie myśląc o malowniczym miejscu jakim jest Canterbury w hrabstwie Kent skąd pochodzi zespół. I chwała im za to.
Ale, ale - okładkę także mają fajną. Jak przystało na mrokowców, szata graficzna atakuje najczystszą czernią z szykownym lanszafcikiem w stylu anioło - Ikara i czarnej róży. Myslicie, że to niemożliwe - czarna róża na czarnym tle ? Przekonajcie się sami ogldając ich back cover.
Mam nadzieję, że ta płyta to obietnica większej rzeczy, która już wkrótce może być ich udziałem. j.Ap
Jesienią 2003 r. wytwórnia Guide Line Records postanowiła ujawnić światu piątkę młodych ludzi z południowych Niemiec, ukrytych pod nazwą MORE THAN EVER wydając ich mini CD "Silent & Cold". W pół roku później w Polsce dzięki kooperacji TRUJĄCEJ FALI i NIKT NIC NIE WIE ukazała się płyta "Heartfelt Words" zespołu OREIRO. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że obydwie płyty są bliźniaczo podobne. MORE THAN EVER penetruje momentami dokładnie ten sam rodzaj muzycznego hałasu co ich polski odpowiednik. Ten niesamowity zbieg okoliczności jest tym bardziej ciekawy, iż z całą pewnością żaden z tych zespołów nie wiedział o drugim. I tak jest z pewnością do teraz. Na "Silent & Cold" znajdujemy duży wybór stylów osadzonych w średnio szybkich tempach, chrapliwy wokal, brutalność i nostalgię - a wszystko to okraszone new schoolowym sosem z dodatkiem nastrojowych i melodyjnych pochodów metalowo brzmiącej gitary. Mocną stroną zespołu wydają się być teksty skoncentrowane na wewnętrznym przeżywaniu świata. Napisane są w ponadprzeciętny sposób. To właśnie one i sponataniczne zachowanie na scenie określane jako "namiętny liveshow" skierowało uwagę wytwórni w stronę MORE THAN EVER ułatwiając im wydanie płyty. Słuchając "Silent & Cold" nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż chłopaki nie zmarnowali tej szansy zamieniając ją w bardzo interesujący debiut. j.Ap
Początki FALLING CYCLE sięgają roku 1999, kiedy kilku panów w południowej Kaliforni wpadło na pomysł zabawy z ciężką muzyką. Ich pierwsze kroki pozostawiały na piasku ślady typowe dla old school, by z biegiem czasu przepoczwarzyć się w zespół określany coraz bardziej dziś rozmytą etykietą metalcore. Wspólne koncerty z zespołami takimi jak POINT OF RECOGNITION czy NO INNOCENT VICTIM umożliwiły FALLING CYCLE zwrócenie na siebie uwagi. Ciężka praca nad własnym obliczem, trzy trasy po USA, spora ilość gigów w towarzystwie HEATBREED, TERROR, BLEEDING THROUGH, EVERGREEN TERRACE czy BLOODIED zaowocowała nagraniem debiutanckiego krążka "The Conflict" wydanego w 2003 r. nakładaem Guideline Records.
Zawartość tej płyty to dwanaście brutalnych utworów w stylu, który może być opisany jako mieszanina european metalu i struktur penetrowanych przez zespoły takie jak IN FLAMES, ZAO czy DARKNES HOUR. 32 minuty hc-metalowego chaosu składają się na sumiennie wypracowany debiut, którego wiele podobnych zespołów mogłoby im jedynie pozazdrościć. "The Conflict" to płyta przemyślana począwszy od tekstów piosenek, poprzez jakość nagrania, skończywszy na efekcie finalnym jakim jest szata graficzna. "The Conflict" to płyta konceptualna, nad którą unosi się prawie fizycznie namacalny zamysł zdefiniowany jakościowymi standardami najbardziej progresywnego z odłamów metalcore. Ten krążek być może nie popycha tej stylistyki o sto lat do przodu, ale z pewnością stanowi dla niej ważny krok i to w dobrym kierunku. Debiutant FALLING CYCLE udawadnia też rzecz ważną, a mianowicie, iż czasami lepiej jest poczekać dłużej z ukazaniem światu tego co się potrafi, niż spalić się w chwilę po starcie nagrywając mieszaninę pomieszania z poplątaniem w stylu podobnym do niczego. Doceniając ogrom pracy, czasu i wysiłku jaki został włożony w tą płytę oraz to co dzięki temu udało się osiągnąć - polecam. j.Ap
Łolaboga chiałoby się krzyknąć w chwilę po włączeniu tej płyty. Toć to Panie koniec świata ! Drą się, wrzeszczą i łomocą. Logo mają jak z ostatniej części Quake'a, na zdjęciach długaśne hery i ani krzty czegoś co zdradzałoby choć wspomnienie uśmiechu. Siareczka z piekielnych kociołków przy tym co proponuje IN QUEST jest jak łaskotanie gęsim piórkiem. Ich ultra ekstremalny pomysł na muzykę rozpieprzyć mógłby tamę w Czorsztynie już przy drugim kawałku. I choć panowie z IN QUEST o tej wspaniałej budowli zapewne wcale nie słyszeli to najwyraźniej o coś takiego właśnie im chodzi. Płytę nazwali "Bombingindustries" - i co jak co - ale tytuł pasuje do niej jak ulał. Krążek ten jest drugim płytowym ujawnieniem Belgów.
Gdyby ktoś potrzebował dowodów do akademickiej dyskusji, co jest hc/metalem a co nim nie jest - to IN QUEST stanowiłby doskonały przykład tego drugiego. Jak świat światem, wszyscy metalowcy od zarania dziejów byli zajebiści technicznie. Powiedzieć "zajebisty technicznie band" w odniesieniu do IN QUEST byłoby stwierdzeniem ze wszch miar nie wystarczającym. Kunszt słychać tu na maxa, w każdej sekundzie każdego kawałka. Podobno jest to mocno progresywne w swej kategorii ? Podobno IN QUEST wyznacza nowy rozdział dla tego typu ekstremalnego grania ? Podobno jak mało kto potrafią szatańskim swędem mieszać style ? Podobno zachwyt nimi w Belgii z każdym dniem wzrasta ? Dla mnie pewne są jednak dwie rzeczy. Pierwsza: w miejscu gdzie zaczyna się droga IN QUEST moja tolerancja na łączenie hradcore z metalem się kończy. Druga to fakt: że wytwórnia Good Life od lat romansująca z metalem jest wydawcą trzeciej już płyty tej hordy pt. "Epileptic". Koniec świata panie !! j.Ap
STRETCH ARM STRONG
Engage - CD
SOLID STATE RECORDS' 2003
"Engage" jest już czwartą dużą płytą w dorobku S.A.S. Wśród pereł jakie wydał na świat ten zespół znajdują się dwa nie potrzebujące szlifu diamenty: ep "It Burns Cean" oraz Lp "Rituals Of Life". Każdy kolejny krążek STRETCH ARM STRONG to dla mnie oczekiwanie na coś równie pięknego i powalającego. Tymczasem "Engage" przynosi solidną dawkę motorycznego hardcore, naszpikowaną sporą ilością metalowych zwolnień z niepowtarzalnym, zadziornym i charakterystycznym krzykiem Chrisa McLeane'a oraz (co było do przewidzenia) niesamowicie dobrym warsztatem muzyków. STRETCH ARM STRONG a.d. 2003 utwierdza słuchacza w przekonaniu, że jest ciągle w dobrej formie, tyle że już bez takiego ładunku przebojowości, melodii i romantycznego warzasku obecnego niegdyś. Na "Engage" brak jest wybijających się piosenek. Owszem są przebłyski geniuszu obecne choćby w początkowym "Be Bleed" czy w ósemce "The Calling", ale to tylko reminiscencje tego co było. Nie jest to nowy niepowtarzalny blask, na który czekałem z utęsknieniem. I może lśnący czystym pięknem "Express Yourself" z kompozycyjnym słowno-muzycznym zawijasem a'la RED HOT CHILI PEPPERS i finiszem w starym dobrym stylu odgrzewa we mnie nadzieję.
Pozostaje więc znowu czekać, aż panowie z amerykańskiej Columbii, za czas jakiś objawią się światu muzyczno-jubilerskim kunsztem wyznaczonym przez "Rituals Of Life" naszpikowanym do bólu utworami w stylu "Express Yourself". Dlatego też pełen uznania dla tej orkiestry ich ostatnią płytę traktuję jedynie jako przystanek przed arcydziełem, które niebawem nadzejdzie. Czego sobie i im życzę.
Z innej beczki. Tu i ówdzie krążą plotki jakoby wytwórnia SOLID STATE wydająca m.in STRETCH ARM STRONG w Stanach będąca przybudówką TOOTH AND NAILS nie za bardzo uśmiechała się do pomysłu rozprowadzania swoich płyt w Polsce. Plotka głosi jakoby niechęć ta miała pobudki religijne. Domniemaną kością niezgody jest jakoby katolickie zabarwienie naszej świetlanej Rzeczpospolitej, bałwochwalczo wpatrzonej w papieża, którego protestanci programowo nie znoszą. Ile w tym prawdy nie wiem. Faktem jest, iż mający u nas spore grono zwolenników STRETCH ARM STRONG podczas swych kolejnych europejskich tras uparcie omija karaj Lachów, a pytany o powody zbywa niezbyt pochlebnymi komentarzami (live Praga październik 2003). Jeśli w przypadku SAS powodem tej niechęci jest również Karol W. to mamy tu namacalny przykład zgubnego wpływu stolicy apostolskiej na życie koncertowe Polski. j.Ap
Moja fascynacja STRIKE ANYWHERE zaszczepiona płytą "Change is a sound" trwa nadal. "Exit english" umacnia mnie jeszcze bardziej w przekonaniu, że kolesie z Richmond o loteryjnej nazwie to wbrew pozorom nie tępa ekipa cukierkowych lalusiów, stylizowanych na punkowców jakich pełno po jednej i drugiej stronie oceanu - lecz grupa rozsądnych ludzi, którzy dobrze wiedzą co i dlaczego chcą powiedzieć. W czasach, gdy podziemnym hardcore'owym Hadesem na wszystkich szerokościach geograficznych rządzi metal STRIKE ANYWHERE po raz kolejny udowadnia, że punk rock nadal może być nośnikiem rewolucyjnej, buntowniczej rewolty i co najważniejsze, że przekaz z nim związany może dawać nadzieję.
Przypadek STRIKE ANYWHERE ukazuje, że jeśli się ma coś ciekawego do powiedzenia nie trzeba tego wcale ubierać w metalowe łaszki djabła by zostać wysłuchanym. Nie trzeba być "trendy" - wystarczy bystra, osobista obserwacja świata, czego temu zespołowi z pewnością nie brakuje. Postawa jest ostatnio niestety jednym z coraz częściej zapominanych elementów na punkowej scenie. W niektórych kręgach wręcz wyszydzanym, w innych zaś zastępowanym nic nie znaczącym uniformem. Tymczasem obcując z "Exit english" czuć punk rockową mentalość. Obcując ze STRIKE ANYWHERE czuć, że szczery zespół, to taki, który myśli w taki sposób jak śpiewa, a śpiewa tak jak myśli. Dlatego też "Exit english" emanuje punk rockiem od pierwszego do dwunastego kawałka. Dynamicznym, żywiołowym, melodyjnym i co najważniejsze mądrym. "Exit english" to płyta warta uwagi. STRIKE ANYWHERE to nie tylko zespół - to dowód utwierdzjący mnie w przekonaniu, że w dzisiejszych czasach mówić światu "NIE" to nie tylko odwaga, ale przede wszystkim konstruktywne budowanie siebie. j.Ap
POINT OF RECOGNITION to ekipa praktycznie nieznana u nas, za to w USA już dawno pozbyła się przydomka "debiutant". 350 zagranych koncertów wyrobiły tej drużynie dobrą markę za oceanem. Wiosną 2002 roku zdecydowali się zarejestrować swój kolejny, trzeci już krążek nadając mu imię "Day of defeat". W pracy nad nim wziął udział Tim Mason gitarzysta znany m.in. z zespołów NO INNOCENT VICTIM czy DODGIN' BULLETS nagrywając znaczną część partii gitarowych oraz czuwając nad całością produkcji. Pomoc Masona oraz nabyte doświadczenie pozwoliły osiągnąć dobry efekt. Przez wielu krążek ten okrzyknięty został za jeden z najlepszych w kategorii ciężkiego HC po linii HATEBREED, POISON THE WELL, BANE, EIGHTEEN VISION czy ALL OUT WAR. Wśród wyznawców gatunku płyta ta spotkała się z rwącym strumieniem pochwał. Aplauz i pozytywne poruszenie jakie wywołała stały się dla wytwórni GUIDE LINE RECORDS wystarczającym powodem do zabezpieczenia praw wydawniczych na Europę. Kontynentalna wersja krążka dostała się do hardcore'owych odtwarzaczy w połowie 2003 r. Niestety dla chcących zobaczyć zespół na żywo była to tzw. musztarda po obiedzie. Albumem "Day of defeat" kapela postanowiła bowiem zamknąć rozdział pt. POINT OF RECOGNITION wywieszając na drzwiach tabliczkę z napisem R.I.P.
Możemy pocieszyć się tylko tym, że zostawili po sobie trzy ciekawe płyty, z których "Day of defeat" wydaje się być ich najlepszą i najbardziej rozpoznawalną wizytówką. j.Ap
Czasy, w których polskie płyty charakteryzowała jakość dźwięku porównywalna z odgłosami zagłuszanej Wolnej Europy szybkimi krokami stają się przeszłością. AFRAID OF THAD DAY od pierwszych sekund zaskakuje jakością nagrania. Zachwyt nad realizacją nie opuszcza mnie przez 24 minuty i 15 sekund trwania tej płyty. Kunszt bijący z tego krążka wydaje się być nie tylko zasługą bardzo dobrego skądinąd studia Serakos, lecz w takim samym stopniu profeski kolesi z AOTD. Band ten miałem okazję widzieć swego czasu w poznańskim "MO" i przyznać muszę, że na żywo wypadają równie zacnie jak z płyty.
Muzycznie warszawiacy z odrobiną śląskiej krwi, poruszają się w klimatach zmetalizowanego hardcore co akcentują masą drapieżnych rifów jak i przyjemnie stylizowaną szatą graficzną uwielbianą przez tego rodzaju zespoły. W nutach AOTD z pewnością nie znajdziesz prostoty. Jest to niewątpliwie atut, który obawiam się może nie znaleźć zrozumienia w szerokich kręgach odbiorców. Pospolitość obca jest temu zespołowi, co w takim samym stopniu oddala go od załogantów lubiących chóralne refreny, jak zbliża do wyśmienitych kapel zachodnich z nurtu umiejętnie łączącego metal, hardcore i emo.
Biorąc pod uwagę brzmienie, już po raz drugi podczas recenzji jakiegoś krążka dla tej redakcji, mam nieodparte skojarzenia z SHAI HULUD i zaczynam się obawiać czy aby nie popadam w shuihuludyzm. No ale tak to słyszę, z tą poprawką, iż AOTD są kapkę lżejsi w porównaniu do takiej "Hearts once nourished with hope and compassion". Gdyby przyszło mi wskazać najlepszy kąsek tej płyty bez wahania powiedziałbym, że jest to "For god's sake", a to z uwagi na mą atencję do łądnych linii melodycznych, które niewątpliwie zaklęte są w tym utworze.
Reasumując - kunszt, kunszt i jeszcze raz kunszt. Dla słuchaczy o wysublimowanym guście. Bardziej dla punkowych sportowców niż ociężałych scenowych serferów po sieci. Polecam jednak wszystkim bo warto. j.Ap
Bardzo długo przymierzałem się do recenzji ALBION. Ostatnio hołdując zasadzie "kochaj - szalej-nie myśl co dalej" również mój gust muzyczny powędrował w bardziej energetyczne rejony. Mocno nastrojowy charakter tej płyty powodował moje pisarskie lenistwo. Ale do rzeczy. Zespół pochodzi z Czech i słuchanie jego płyty bardzo przypomina kontemplację malarstwa imresjonistów. Zamglone pejzaże, otwarte przestrzenie zatopione w świetle pochmurnego nieba. Ogromne złoża romantycznej melanocholii, zadumy i refleksji. Muzyka typowa dla emo połowy lat 90 z dodatkiem szczypty elektroniki, której najbliżej do dokonań ELLIOT, EMBER czy nieodżałowanego TEMPERANCE. Jak wspomniałem pierwsze podejścia do tej płyty były dla mnie trudne. Z każdym kolejnym przesłuchaniem obawy ustępowały, aż do momentu, w którym uszom ukazał się czar tego krążka. Nie zmienia to faktu, że nadworne burczymuchy z rodzimych forów przy czymś takim pewnikiem zdechną w pięć minut. Ktoś kto programowo pielęgnuje w sobie niechęć do emo jako swoistą "niby cnotę" tą płytę powinien sobie zdecydowanie darować. Na szczęście nie na samym old school / metalcore świat stoi. I dobrze się dzieje, że obok wyznawców lucyfera z gitarami w dłoniach istnieją zespoły pokroju ALBION. Jeśli nie zależy Ci na tym by być trendy, jazzy czy jak tam się to teraz nazywa - jest jeden powód by zainteresować się tą płytą. Powodem tym jest dojrzałość. "Synthpathy" to płyta ze wszech miar dojrzała. Choć zupełnie nie nadaje się do jazdy motocyklem to warto po nią sięgnąć będąc sam na sam ze sobą, gdzieś w domowych pieleszach wieczorem. I nie zrażajcie się po pierwszym razie. j.Ap
PN
Our Pitfful Paradise - CD
FUN TIME RECORDS ' 2000
Pierwsze co zrobiłem zetknąwszy się z tą pozycją to powąchałem farbę drukarską. Węch (ha !) nie zawiódł - Europa, a dokładnie Belgia. Drugie, już dłuższe zatrzymanie stanowiła kontemplacja mistrzowsko wykonanej okładki, za którą jeśli byłoby tylko można nominowałbym tą płytę do drukarskiego Nobla w dziedzinie HC. Jest wspaniała. To chyba jest to o co chodzi redaktorom CIRCLE OF TRUST, kiedy zachęcają do zarzucenia panującej monotonii wśród punkowych wydawnictw.
Pierwsze dźwięki przekonują, że ten zespół nie przypadkowo jest z Belgii. Zmetalizowany HC po linii SHAI HULUD momentami mogący kojarzyć się z SKYCAMEFEALLING. Obcowanie z tą płytą przypomina bicze wodne i to te podawane strażackim wężem z raptowną zmianą temperatury cieczy. Sinusoida wściekłości raz wzbija się, raz opada. Płyta przesycona jest ekstremalnymi momentami, które miotają słuchaczem na wszystkie strony. Muzyka wyzwala nieprzeciętne emocje. Z jednej strony pobudza do gniewu i wściekłości graniczącej z obłędem. Z drugiej skłania do refleksyjno-nastrojowych, melancholicznych zapaści. I tak dzięki PN raz po raz tłuczemy głową o wrota Belzebuba by po chwili tonąć w poduszcze z anielskich piór w przedpokoju Św. Piotra. 42 minuty z małym haczykiem to wystarczający czas by słuchacz doświadczył największej ilości ekstrem w swoim życiu i ciągle był zadowolony. Ta płyta tętni życiem. Dla mnie prima sort. Zwolennikom SKA raczej nie polecam - chyba, że chcą zatańczyć przy niej na suficie. Do tego PN jest idealny. I ta okładka....j.Ap
Kawałek bardzo dobrej amerykańskiej roboty. Łączy w sobie witalność, zajebisty ładunek melodii, konkretne tempa, bajeranckie rify oraz ultra liryczne chwile - po prostu czad. Dla mnie jest to najlepsza płyta S.A.S., której jak dotąd nie udało im się przebić. Panowie wyczarowali na niej konkretny klimat, lutując soczyste hardcore'owe strzały z solidnym, konkretnym brzmieniem. Całość za każdym razem działa na mnie nezwykle pobudzająco. Te kawałki są jak kąpiele zdrowotne: dobre na krążenie, samopoczucie, schorznia reumatyczne, łupież, fochy wszelkiego kalibru, złe dni, upalne popłudnia, deszczowe niedziele, mroźne wtorki, a nawet pierdoły z sejmu.
Poza tym piosenki z tej płyty wydają się zajebiście sprawdzać koncertowo, czego miałem okazję doświadczyć. Niesamowite wrażenie robi "For Now" - gdy przeszło dwie setki dzieciaków wyśpiewuje jego refren. Słuchając tej płyty każdemu łatwo przyjdzie sobie to wyobrazić. Jeden z największych pobudzaczy jakie kiedykkolwiek trafiły w moje łapska. j.Ap
Jeśli ktoś poprosiłby o wskazanie najbardziej progresywnej płyty lat 90, bez wahania wskazałbym na ten krążek. W kategorii "największe wrażenie" w moim prywatnym mniemaniu również znajduje się bardzo wysoko. Esencja wściekółości, zarówno na poziomie tekstu, jak i dźwięków wprost druzgocze. Wszelkie hc/punkowe kanony zostały tu rozwalnone na płaszczyźnie aranżacji. Kolesie nie bali się sięgnąć po zapożyczenia jazzu, swingu, ambientu i innych mało odwiedzanych rejonów muzyki. Zaangażowali je do budowania nastrojowych wstawek głównie po to by rozbijać je monsunami hardcore'owej furii o niespotykanym dotąd natężeniu. Płyta fenomenalna szczególnie ze względu na ładunek niczym nie okiełznaniej dzikości, podanej w nieporównywalny z nikim przed nimi nowoczesny sposób. j.Ap
VERBAL to obok FUGAZI zespóły, które przyniósły istotne przewartościowanie w tym czego słuchałem do memntu w którym się w moim życiu zjawili. VERBAL w swoich nagraniach potrafił wyczarować niesamowity klimat, który kiedy trzaba zachwyca spokojem lub niesamowitą pasją i mocą. Byli jeden, jedyny raz w Polsce, a ja miałem przyjemnośc ich widzieć. Było to w Białymstoku. Grali wspólnie z niemieckim ARM oraz polską USTAWĄ O MŁODZIEŻY. Panowie i Panie cóż to był za koncert (!!!). Należy wspomnieć, że w tamtym okresie do wszystkiego podchodziło się poważnie i mocno ideologicznie. Na imprezach ludzie miewali skupione, groźne miny cierpiętników - a tu raptem na scenę wskakuje czterech ultra uśmiechniętych kolesi, zapodając taką muzykę jakiej w tym kraju nikt wcześniej nie słyszał. Ich urok dla mnie polegał m.in. na tym, że o sprawach ważnych potrafili śpiewać w sposób ludzki, nie pozbawiony radości. Punk od dawna nie był już No Future, a Oni o tym przypominali każdym utworem, każdym dźwiękiem. Przywieźli radość z bycia hardcore. Od tamtej pory nic nie było już takie same.
Do wszystkich nagrań VERABAL ASSAULT podchodzę z bezkrytczną czcią i wszystkie polecam. Dla tych, którzy nie za bardzo znają ten zespół, w ramach pierwszej randki zapraszam na spotkanie z tym właśnie koncertowym albumem, który pozwoli dotknąć namiastki ich geniuszu i przeniesie Was do hardcore'owego raju. j.Ap
Takich zespołów już nie produkują !!. Zanim wpadła mi w ręce ta pozycja zasłuchiwałem się demówkami HCP i APATII, ze szczególnym naciskiem na tą z 90 z koncertem z "Róbrege". Ten zespół od początku był dla mnie "PO BYKU" po całości. Ich koncerty, spontan i ogólna kumacja tego co wokoło się dzieje były wykładnią dla całej masy dzieciaków w "złotych latach 90" w tym dla mnie.
Na tej płycie znalazłem wszystko czego dorastający chłopak mógł chcieć od niezależnego zespołu z Polski w tamtym czasie. Znalazłem: inteligencję, sprawny warsztat, ładne melodie, szybkość i zwolnienia w proporcjach niespotykanych dotąd u innych. Kolesie po prostu grali inaczej. Nie było to ska, nie była to bezmyślna naparzanka. Było to coś czego wtedy potrzebowałem. Coś zupełnie odmiennego. No i teksty - podane w sposób jasny, bez zbędnych pseudopoetyckich woali. Bez niepotrzebnych kalamburów - dające pozytywnego kopa w czaszkę. Słuchając APATII nie trzeba było się godzinami zastanawiać "co poeta chciał nam przekazać". Ten co obdarował piosenkarza przezwiskiem ("Matoł") musiał chyba stracić na jego rzecz dziewczynę - bo patrząc na te teksty innego wyjścia nie widzę.
Do dziś dziesiątki razy przesłuchałem tą płytę i ciągle uważam, że jest świetna. Urzeka mnie z jednej strony młodzieńczą werwą i zapałem zaś z drugiej: niezwykle dojrzałymi spostrzeżeniami. Myślę, że nie tylko ja m.in. na jej podstawie budowałem swoje wyobrażenie o ludziach, o ich wrażliwości i stosunku do świata i innego człowieka.
Po latach, kiedy poznałem tych kolesi i spedziłem z nimi sporo cholernie dobrego czasu mogę stwierdzić, że okazali się dokładnie tacy jak ich sobie wyobrażałem słuchając tych pierwszych wspominanych nagrań. Jako ludzie byli jak części idealnie dobranej układanki. Zawsze wiedzieli gdzie ? z kim ? i kiedy ? by nie było obciachu. Jak to się mówi APATIA zawsze "czuła pismo nosem". Inni z lepszym lub gorszym skutkiem musieli się tego uczyć niejednokrotnie właśnie od nich. Jeśli ktoś w latach 90 grał szczery, inteligentny i bez umizgów hardcore punk to tym zespołem byli ONI.
APATIA zamilkła (jak sądzę bezpowrotnie) latem 2011 roku. Drugiej takiej nigdy nie będzie bo TAKICH ZESPOŁÓW JUŻ SIĘ NIE PRODUKUJĄ. j.Ap
Wg. mnie ta płyta udowadnia, że nie koniecznie trzeba być po konserwatorium muzycznym, by grać dojrzałą i interesującą muzykę. Uświadomiła mi także jak ważny jest warsztat oraz to, że przede wszystkim trzaba kochać to co się gra. FUGAZI wyznaczyło nią kierunek poszukiwań dla wielu niezależnych kapel. Udowodniło, że punk rockowy nurt szeroki jest jak ujście Amazonki i może pomieścić w sobie miliony hektolitrów zajebistych dźwięków. "13 songs" to płyta jeszcze nie tak zagmatwana i odjechana jak późniejsze. Wystarczy posłuchać "And The Same", "Bad Mouth", "Suggestion", "Burning too" czy wspaniałego "Waiting Room", w którym wokalnie Guy Picciotto przebija mistrza Ian'a - by poczuć siłę rażenie tego krążka. Za każdym razem słucham jej z zachwytem tańcząc z radości przy pierwszym kawałku i trząchając czachą przy pozostałych.
Działalność FUGAZI to znakomity dwód na to, że można żyć według zasad, o których się śpiewa czy ilustrować śpiewem sposób w jaki się żyje. Nobel w kategorii "ŻYCIE JAK MUZYKA". j.Ap
Jest to jedna z tych płyt, obok, których nie można przejść obojętnie. Po raz pierwszy usłyszałem ją w audycji Marka Wiernika nadawanej całe wieki temu w radiowej "Trójce". Od pierwszego razu wywołała niesamowite ciary ! Sprawiała wrażenie cholernie spójnej i zwięzłej całości w bezceremonialny sposób wymierzonej w rządy, policję, militaryzm, konserwatywne społeczeństwo, faszystowskie odchyły itp. sprawy. Zawierała ogromny ładunek treści, stanowiąc coś na wzór muzycznej biblii rebelianta. Była jednym, długim, znakomicie zaaranżowanym strzałem w pysk. Biło z niej jakąś taką trudną do określenia konstruktywną wściekłością, po której chiało się od razu podpalać radiowozy, rzucać "mołotowy" - robić cokolwiek by nie siedzieć z założonymi rękoma. Co tu dużo mówić po prostu wtedy "The Ungoverneable Force" ścięła z nóg mnie i ( jak czytam tu i ówdzie) wielu mi podobnych. Z perspektywy czasu, krążek ten wydaje się być jednym z pierwszych konceptualnych punk rockowych albumów, w którym każda piosenka, każdy dźwięk buduje doskonałą całość. Nie wiedzieć czemu już dawno go nie słuchałem co za chwilę zmienię. j.Ap
Każdy z nas z pewnością ma taki zespół, który robi cholernie dobre wrażenie na nas samych a dla innych jest co najwyżej błahą ciekawostką. Dla nas zespół ów jest czymś wielkim a dla reszty nie znaczy nic. Dl nas jest perłą a dla innych pierdnięciem skrzypka podczas symfonii.
Dla mnie tak ważnym zespołem był zawsze INSTIGATORS - angielski band, który obok EXIT CONDITION był moją ulubioną grupą z wysp na przełomie lat 80-90. Zasłuchiwałem się nim bez opamiętania. Do dziś posiadam ich wszystkie demówki okraszone mianem "Hypegopromo", które chętnie odgrzewam. INSTIGATORS raduje zarówno konkretnymi łamańcami jak też pięknymi, lirycznymi partiami gitar. Słychać to szczególnie na "Pheonix". Piosenki takie jak "Computer age", "Dark and Lonely" czy "American Dream" zawsze wprawiają mnie w dobry humor. Przez krótki moment Angole z Yorkshire zostali zauważeni w Polsce przez manufakturę QQRYQ, która wydała im nawet taśmę pt. "Recovery Session". Dzięki staraniom tejże wytwórni odwiedzili nasz kraj dając tu i ówdzie kilka spektakli. Później słuch o nich zaginął. Zespół o ile się nie mylę przestał istnieć gdzieś w okolicach roku 1996. Zostawił jednak wiele wspaniałych nagrań, których kwitesencją moim skromnym zdaniem jest "Pheonix". j.Ap
Zespół wspaniały bez dwóch zdań. Trudno wybrać dominującą płytę, kiedy wszystkie są identycznie powalające. Kwestią umowną jest więc dla mnie wybór tej dwunastki, na której znajdują się nagrania ich dwóch pierwszych singli. Zupełnie nie wiem co można o nich napisać nie popadając w huraoptymizm. Może jedynie tylko tyle, że szybko, zwięźle i na temat - jak najbardziej na temat.
Uważam, że o tym zespole powinno się uczyć w szkołach na zajęciach z muzyki, wiedzy o społeczeństwie, socjologii itp. dziedzin. Niestety kurdebele (!!!) tak się nie dzieje. Rosną więc zastępy bałwanów kojarzących to co najlepsze w punk rocku z torebką kleju i zaplutym menelem sylabizującym przez zęby "dorzuć do wina" Echhh.....MINOR THREAT to zupełnie inna jakość. MINOR THREAT to jakość sama w sobie.
Kiedy sobie pomyślę jaka muzyka kręci mnie najbardziej teraz, to ta płyta jawi się przy tym jako lekki sofciarski roczek. Jednak sto lat temu kiedy najważniejszą dla mnie sprawą była walka z trądzikiem i podobanie się dziewczynom THE CLASH przypominali, że nie można być tak ograniczonym jełopem. Uświadamiali, że muzyka może być nośnikiem idei, a nie tylko wyłącznie tłem przydatnym do całowania się z panienkami. Z całowania pod jej wpływem na szczęscie nie zrezygnowałem :). THE CLASH byli o niebo lepsi warsztatowo od SEX PISTOLS dawali bardziej pozytywne przesłanie kierując moje zainteresowania na socjalną stronę życia. Byli bliscy temu co jako młody gnojek obserwowałem wokół siebie. Śpiewali niemal o wszystkim: o uczuciach (Train In Vain), świecie biznesu (Koka Koka), pijaczkach i cwaniaczkach (Jimmy Jazz, Wrong'em Boyo), wojnie domowej w Hiszpanii (Spanish Bombs), sytuacji w ubogich krajach (Ghetto Defendant), żołnierzach (Inclulated City, Straight To Hell). Profeska jaką epatowali z płyt służyła mi do chwalenia się znajomym, że punki też ładnie grać potrafią. No i jako jedni z pierwszych bez żenady połączyli punk i reggae co wtedy liczyło się na punkowych salonach mego pueblo. j.Ap
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz