APRIL powstał wiosną
(kwiecień) 2001 roku i aż strach pomyśleć jak moglibyśmy się nazywać gdyby
przyszło nam założyć band np. w grudniu. Wtedy
pomni tradycji tych wszystkich pogiętych, zambrowskich nazw pewnikiem ochrzcilibyśmy
się np. CHOINKA W PRZEDSZKOLU NR 6.
Pod tym względem pomysł by skonstruować orkiestrę właśnie w
kwietniu, o krótkiej niewyszukanej nazwie okazał się zbawienny. I od tej chwili
....
A więc założyliśmy sobie kwintet oparty o tradycyjne instrumentarium. Role zostały rozdzielone. Jarek zajął się perkusją, Artur obsługą czegoś co z wyglądu przypominało gitarę, Mariusz obsługą czegoś co zupełnie nie przypominało Artura a Grześ - obsługiwał gitkę sensu stricto. Zaś dla mnie z racji wrodzonego antytalentu ostała się ino własna paszcza + struny głosowe. Nie pozostało więc nic innego jak zdzierać je dla dobra zespołu do granic wytrzymałości słuchaczy lub strun.
"Co Was pchnęło do tego desperackiego kroku ?" pytał wysłannik DEL FRENTE ZINE - TRIBUNA DE HARDCORE ORADORES Jarek: "Mnie rzuciła 17 lub 21 (już nie pamiętam) dziewczyna z rzędu, chcieli mnie wylać z pracy, przestałem studiować nie miałem wyjścia tylko punk rock mógł mnie uratować..." Inni się nie odezwali.
Od samego początku po ostatnie dni próby odbywały się głównie w podziemiach budynku biblioteki miejskiej przy zbiegu ulic Grabowskiej i Wyszyńskiego w Zambrowie. Dzięki uprzejmości rodziców Jarka, mieliśmy też kilka twórczych sesji w szkole w miejscowości Ołowskie. Praca nad kawałkami w APRIL szła jak po przysłowiowym maśle. Nie przypominam sobie żadnych większych zagwózdek, z których byśmy nie wybrnęli w błyskawiczny sposób.
Pomysły przynosił każdy: Artur - miał smykałkę do dobrych melodii, "Kuman" (Grześ) do metalowych wstawek a'la Iron Maiden, Mariusz basową głębię okraszał korzennymi motywami (np. zwolnienie w "Nie przegap" to nawiązanie do "Warhead" U.K. SUBS), Jaro młócił pod każdy z ich pomysłów wnosząc w to mocne tąpnięcie i konkretne tempo. Ja darłem się wniebogłosy starając nie wyłazić z fraz.
Płyta ukazała się już
we wrześniu tego samego roku (2001) . Ojcem założycielem naszego
"sukcesu" stał się Bezkoc z Pasażer Records. Wszystko zmajstrował po
amerykańsku i błyskawicznie - dzięki temu byliśmy nikomu nieznanym zespołem z
krążkiem w ręku.
Sygnał zwrotny od
ludzi z Polski po wydaniu EP był natychmiastowy. Od propozycji byśmy zakopali
swoje gitary jak najbliżej jądra Ziemi, zatarli ślady i nigdy po nie nie
wracali, po bezpośrednie oferty polecające dobrych lekarzy. Ktoś nawet zaproponował węgiel w bardzo przystępnej cenie wraz z
dowozem. Wprawdzie wszyscy czekaliśmy na wysyp propozycji matrymonialnych, ale
na bezrybiu i rak ryba . A że było też kilka przychylnych opinii więc wzięliśmy to wszystko za dobry omen uznając, że
.....
Pierwszy publiczny występ zaliczyliśmy w położonym w przepięknych okolicznościach, niepowtarzalnej przyrody domu kultury w Mińsku Mazowieckim, w którym ogromną, społeczną robotę czynił nasz dobry znajomy Roberto Kraszewski. W Mińsku nikt nie zgonił nas ze sceny (!) - pewnie tylko dlatego, że zanim lud się zorientował myśmy już kończyli. Tym oto sprytnym sposobem sceniczny debiut mieliśmy za sobą zarabiając za tą sztukę furę hajsu co widać na załączonym „czeku”
Po tym koncercie,
kilka osób nie potrafiło trzymać języka za zębami i wieści o nas dotarły do
innego Roberta tym razem z Warszawy. Ten nie bacząc na straszliwe niebezpieczeństwa zaprosił nas na drugi koncert. W zestawieniu kapel nasz APRIL
był na nim niczym szkolna żaglówka typu "Omega" przy wielkich,
flagowych trójmasztowcach. Mielim stracha, że pójdziemy tam na dno. Jako
żeglarze bez patentu swoje szanty zagraliśmy pierwsi. Rach ciach, szast prast i po około 30 minutach było już po strachu.
Warszawski koncert
udowodnił, że nasz kraj mały, jego step dziki a plotki rozchodzą się w nim jak krnąbrne renifery.
Marcin Lokis z Wołowa - bo o nim mowa - to kolejny desperat, który na skutek
w/w okoliczności zaprosił nas do swojego hutoru.
W Wołowie podobnie
jak w innych miejscach nie zabawiliśmy zbyt długo. Udało się jednak zauważyć,
że jeśli ktoś ma w sobie pasję, pomysł, determinację i serce do tego co czyni to jest w stanie rozruszać nawet tak
skostniałą i zapyziałą instytucję jaką jest tzw. DOM "KULTURY" w
wydaniu polskim. M. Lokis + ekipa - chwała bohaterom (!!).
26 styczeń 2002
26 stycznia 2002 roku
wreszcie udało się pokazać na Podlasiu. Białostocki squat "De Centum"
w tamtym czasie tryskał witalnością jak Etna lawą. Wiele z widywanych tam mordek jeszcze nie myślało o
emigracji. Był to okres kiedy frekwencja
na "DeCe" czasami wręcz przerażała - szczególnie wszystkich
wtajemniczonych w sprawy niestabilnej podłogi podpartej od spodu drewnianymi
stemplami. Tylko Sid sprawił, że ten konstrukcyjno - muzyczny eksperyment nigdy
nie zakończył się tragedią. Punk + szaleństwo jeszcze raz zwyciężyły.
W między czasie nakładem PASAŻER RECORDS ukazuje się kompilacja "Ostry Dyżur vol. 1%", na której nieporadnie zaznaczamy swój ślad. Nasz kawałek pozbawiony obróbki brzmi jakby śrubokręt wpadł do pralki. No ale jest.
24 luty 2002
24 lutego a więc w niespełna miesiąc po styczniowym gigu znowu pojawiamy się na białostockim squacie.
Tym razem na imprezie
"Młodzi przeciwko granicom". Koncert poprzedziła pikieta i tematyczny
wykład na temat sytuacji na granicy polsko - białoruskiej, kulturze i
codziennym życiu w kraju naszych sąsiadów. Dochód z gigu posłużył za wsparcie
dla oskarżonego antyfaszysty.
Na sali znów full luda. Squat przeżywał wtedy swój cudowny okres dla wielu
ludzi z okolic stanowiąc centrum niezależnego świata. Podłoga faluje pod nogami
- na widok całej rzeszy uśmiechniętych mordek - olewam moje katastroficzne
wizje spektakularnego jebudu w dół. Impreza jak zwykle ultra wypas (!!)
Wiosna w Poznaniu -
APRIL na "Rozbracie". 3 kwietnia gramy wspólny gig z jednym z
najciekawszych europejskich zespołów hardcore tamtych lat szwedzko - duńskim
CHILDREN OF FALL. Ich trasie po Europie towarzyszył wtedy równie interesujący
NIKAD z Chorwacji. To doborowe dla nas towarzycho uzupełnili bratanki z OREIRO i stworzył się fascynujący
wieczór z pamiętanym do dziś afterem podczas, którego w squaterskim barze Jaro,
Marcin (Oreiro) i Mariusz wiedli wesołe dysputy ze Szwedami zupełnie nie biorąc
do bani, że szwedzki brzmi jakby tępą piłą żelazo piłował.
7 kwiecień 2002
Cztery dni po
koncercie w Poznaniu (7 kwietnia 2002) dzięki chłopakom z REGRES lądujemy w
świętym mieście. Wiosna nam sprzyja bo impreza znowu w niesamowitym składzie.
ANALENA (Zagrzeb), którą miałem okazje poznać w 2000 roku na wspólnym koncercie
z ZXRX, gdzieś we Francji to kapela nietuzinkowa grająca bardzo oryginalną
odmianę hc z urzekającym dziewczęcym wokalem Any. W Częstochowie dali niesamowity
popis jak wyczarować powalający klimat. Holenderski OIL - przykład inwencji,
pomysłowości w łączeniu tradycji z nowoczesnością. Po tym koncercie ich płyta
"Definition Delta" na stałe ląduje w moim prywatnym Top 100 krążków
HC. No i oczywiście jedna z najszczerszych polskich kapel REGRES, który już
wtedy mocno wystawał po za ramy miejsca swojego pochodzenia. Dla takich
wieczorów warto telepać się po niekonwencjonalnych drogach rodzimej ziemi.
27 kwiecień 2002
Końcówka kwietnia
nałożyła się na wizytację parafii Wygoda w diecezji lubelskiej. Zapowiadany na plakacie "dewast do
rana" wraz z nami uskuteczniają "ministranci" z OREIRO oraz
liczne miejscowe hufce. Postępująca amnezja nie pozwala mi niestety odtworzyć
choćby jednego, najmniejszego szczegółu tej imprezy. A mówią, że im człowiek
starszym tym łatwiej (a do tego drobiazgowo) jest w stanie odcedzić fakty
sprzed lat od tych sprzed wczoraj. Hymm...
17 maj 2002
W Siedlcach na własne
oczy udało nam się przekonać, że można zorganizować koncert na uczelni, który
nie cuchnie żenującą atmosferą tzw. juwenalii. Towarzystwo kozich bródek i pań
na szpilkach z hot-dogiem w jednej ręce z torebką w drugiej na dźwięk tego co
na scenie szybko zmiatało precz w poszukiwaniu przyjaznej techniawy. Nasza
koleżanka Agnieszka za sprawą, której ta impreza zaistniała pokazała wszystkim
wokoło, iż można inaczej. Obyło się bez balonów, pieczonych zwłok prosiąt oraz
stad naprutych żaków co to na każdej podobnej imprezie z uporem maniaka
pielęgnują prawdę wieszcza Lecha "popatrz jak się lata gdy dupsko jest
wolne od bata". Zamiast tego było całe stado dobrych kapel, wegetariańskie
jedzenie, kilka kramów z płytami czy prasą no i oczywiście piosenki z
treścią. Dzięki Agnieszce i jej
przyjaciołom impreza w Siedlcach nie miała nic wspólnego z typowym studenckim festynem.
Podczas koncertu "nasz" Arturzyk co chwila udzielał rad coby się
gibać w czasie grania i tak w tą gibkę poszedł, że niewiele brakowało by nie tylko nogi ale i łepetynę sobie skręcił.
21 czerwiec 2002
W tym dniu znaleźliśmy się w miejscowości Chrząchówek na
najokazalszym festiwalu organizowanym w tamtym czasie w małej miejscowości.
Jednym z organizatorów był "Groszek" sympatyczny piernik, który tym
wydarzeniem najwyraźniej próbował rozruszać swoją okolicę. W tym celu na scenie w niewielkiej sali,
która na co dzień służyła strażakom za
remizę zgromadził mnóstwo konkretnych zespołów.
APRIL swój "recital" dał pierwszego dnia. Wszelkie znaki na
niebie i ziemi wskazują, że plan
pobudzenia rodzinnych stron organizatorom udał się tylko częściowo. Okolica na
bank została rozruszana niestety do takiego stopnia, że nigdy później nie
słyszałem o kolejnej edycji tej imprezy.
27 lipiec 2002
W lipcu wylądowaliśmy
na festiwalu OPEN HARDCORE FEST w Piasecznie. Była to jedna z najlepszych
odsłon tego przedsięwzięcia (palma pierwszeństwa na zawsze należeć będzie do
roku z ENDSTAND !!. Podrzucanie dziadka przez tłum - niezapomniane). W 2002
komitywa REFUSE & STRONG CORE CREW przeżywała miodowy okres współpracy było
więc uroczo.
Innym efektem naszego
koncertu na OPEN HC FEST stała się płyta, którą wydała lubelska wytwórnia YAMA
DORI prowadzona przez Maćka Szymonowicza. Krążek ukazał się w 2003 roku. Jego
zawartość to sympatyczny dokument przedstawiający kilka chwil spędzonych przez
nas na scenie drugiej edycji tego festiwalu.
Festiwali w roku 2002
w Polsce było jak rowerów w Pekinie, więc choćby z wrodzonej miłości do rowerów nie mogliśmy
zbyt mocno opierać się tym festiwalom. W sierpniu lądujemy na kolejnym z
nich. Rzecz miała miejsce gdzieś w
warszawskich krzakach a nazywała się "Totalny Rozpierdol Systemu".
Kapel chętnych do demontażu zasad rządzących tym światem było bez liku więc całą
operacje przewidziano na dwa dni. Były namioty, były ogniska, stragany z paszą,
stragany z muzyką, był też agregat i scena na wolnym powietrzu. Ogólnie rzecz
biorąc sielanka połączona z wielkim zamiarem.
Myślę, iż gigol APRIL wyszedł
skrzętnie znośny - tańce, pląsy, śpiewy i ogólna kotłowanina pod sceną.
Wspominam to bardzo miło. Fakt, że i tym razem systemu nie udało się obalić na
pewno doskwiera, ale pocieszam się myślą, iż
wszystko przez to, że mieliśmy na to jedynie te nędzne dwa dni.
Tego roku Warszawa
miał na nas chyba jakiś "hype" bo we wrześniu jesteśmy tam znowu.
Jakby ktoś popatrzył na to z boku mógłby mieć wrażenie, że połknęliśmy
bumerang. Dla odmiany tym razem koncert odbył się pod "strzechą". Kto
pamięta squat "Czarna Żaba" przemieniony dziś najprawdopodobniej na
stację paliw ? Jeśli tak to podobnie jak
my czai, że na stacji paliw nigdy nikt nie doświadczy koncertu białoruskiego
ANTYGLOBALIZATOR, czy niemieckiego ZEROID. Z tej właśnie
przyczyny "sekta" zwolenników squatów jest dla mnie dokładnie
tak bliska jak skrajnie obce są mi
wszelkie bałwaństwa popierające pączkowanie wspomnianych stacji.
Pod koniec września
poznajemy geografię Polski od południa. 28 wraz z OREIRO oraz tamtejszym H-407
gramy w klubie "Cegła" w Ropczycach. Gig bardzo fajny, ludzi sporo,
wielu znajomych, miejscówka wymarzona na tego typu imprezy (bardzo przypomina
mi pewien pub we francuskim Besancon) - ceglane mury, przyjemny chłód i radosna
atmosfera na każdej z kapel. Jest wiele takich miejsc, gdzie ludzie napędzają
kapele - kapele napędzają ludzi i zawsze pozytywnie iskrzy. Ropczyce też miały
takie miejsce - była nim "Cegła" oraz Maciek i załoga miejscowych
zapaleńców, którym chciało się coś kombinować. Puki się dało kombinowali by ta kwatera solidnie zapracowała na worek
dobrych wspomnień w kilku życiorysach. APRIL skorzystał z tego wszystkiego w
ten wieczór.
29 wrzesień 2002
Dzień
później ruszamy do Jasła. Klub "Amigo" to miejsce znane wielu ludziom
w Polsce. Za czasów aktywności miejscowej załogi bardzo znaczące na punk
rockowej mapie kraju. Mury
"Amigo" widziały wiele porządnych kapel, to własnie w nim tubylcze chłopaki gotowały przyjezdnym
tradycyjnie królewskie przyjęcie. Mieliśmy przyjemność być tam i my. Zaprawdę
powiadam Wam żywiołowi są ci południowcy (!) APRIL przekonał się o tym nie
jeden raz w różnych miejscach. Balet w ich wykonaniu zawsze rozkręca
najbardziej drętwą imprezę, a że w Jaśle drętwoty nigdy nie ma to wyobraźcie
sobie cóż się tam wyrabia. Kroki do pogo w tej szerokości geograficznej nie
istnieją z prostego powodu: Ci companieros w tańcu nie dotykają podłogi.
Południowa krew ! Południowa dusza ! Kiedy Jasło tańczy cały klub się rusza ! Rafał
Grodzicki, Tukan, Darek i cała reszta wyczesanych urwisów nie sposób Was
zapomnieć.
9 listopad
2002
9
listopada po raz trzeci tego roku
gościmy na salonach
białostockiego squatu "DE CENTRUM", który tego dnia obchodzi
swoje drugie urodziny. Wraz z nami wieczór uświetniają m.in. TOMORROW OF
YESTERDAY z Suwałk, miejscowe SŁOWA WE KRWI, CONTRA LA CONTRA z Białorusi oraz bliźniacza fregata śródlądowych
marynarzy z ZXRX. Ogólnie znowu wyszło bardzo uroczo. Dobrych wspomnień nie
przysłoniła nawet lekka przepychanka z jakimś białostockim "drwalem",
który coś tam próbował nam udowodnić. Cóż to było do dziś nie wiem, może
dlatego, że nie zdążył.
Dość udany
rok kończymy na imprezie, której gdybym tylko mógł cofnąć czas chciałbym by
zupełnie nie było. Koncert w warszawskim CDQ zorganizowany był bowiem na rzecz
pomocy naszemu koledze, który w wypadku stracił rękę. Gdyby nie to - koncert byłby
zbyteczny. Naprawdę cholernie bym chciał by ten powód nigdy nie zaistniał.
Niestety stało się...
Ta
tragedia skosolidowała środowisko. Kiedy dowiedzieliśmy się o tym od Siaha -
wiedzieliśmy wszyscy, że musimy tam być. To budujące, że w ten sposób myślało
wiele osób. Kapele i ludzie poprzez ten gig chciały wesprzeć Rafała jak tylko
się da. Dzięki temu klub przyciągnął rzeszę dobrych dusz chcących po ludzku
pomóc. Myślę, że tego wieczora nie byłem sam czując jak nigdy wcześniej, że
punk rock to coś więcej niż tylko muzyka.
2 marzec 2003
Nowy rok -
nowe nadzieje. APRIL wraca do miejsca "narodzin" - koncertowych
narodzin. Nadal trwamy w pierwotnym składzie. Po raz drugi w tej historii nasza karawana trafia do
Mińska Mazowieckiego. Również tym razem koncert odbywa się w pałacu, w którym
mieści się centrum kultury. Jest jednak pewna odmiana: brak sceny czyni ten
wieczorek bardziej cool. Wyginamy się na dywaniku pod pięknymi żyrandolami w
kameralnym towarzystwie lubelsko - mińsko - warszawsko - zambrowskim ze sporym
dodatkiem ludności zamieszkałej poza wymienionymi dystryktami. Kraszan Direct
Action trwa w najlepsze. Atrakcją imprezy ma być Kanadyjski G.F.K. Nie powiem
dali radę na równi z JULIETTE, kapela do której do dziś podchodzę
bezkrytycznie. „Hitem” wyjazdu okazała się jednak jakaś cholerna febra. Po
koncercie choroba rzuciła mnie w objęcia
40 stopniowej gorączki na niekończące się dłuuuuuuuuuugie dwa dni. Pot, gorąc +
maksymalny brak sił. Widziałem już siebie na stepach krainy wiecznych łowów gdy
nagle - przeszło. Jak już mogłem coś skumać zagdanąłem kilku znajomych
zwyczajowym "jak tam po koncercie" co najmniej pięciu miało taką samą
"szopkę" z dodatkiem gorączkowych majaków i torsji. Do dziś nie wiem
co to było ? Hardcore to czasem nie lekka sprawa.
Być może
to efekt pokoncertowego zaćmienia, ale zupełnie nie pamiętam by grały tam SŁOWA
WE KRWI widoczne na plakacie.
„Wschód jest pełen słońca” jak śpiewa stary dobry KARCER a my sprawdzamy tą prawdę 23 marca w Białej Podlaskiej. Na wycieczkę wybieramy się starą, zwartą ekipą zaprawionych w tańcu bojowników, wśród których tytuł doktora honoris causa pełni: Andrzej Tadko. W grupie baletowej znaleźli się też Pela (mistrz kroków w lewo), Dawid (8 dan w tańcu w prawo) oraz ekipa ekwilibrystyczno-kolarska ZŁODZIEJI ROWERÓW. Ale zanim docieramy na miejsce, w drodze na nasz recital natykamy się na bombę. Saperska delikatność pozwala nam wyjść z tego bez szwanku. Od tego momentu ten partyzancki epizod wpisujemy sobie do CV.
W Białej Podlaskiej miejscowa ludność przygotowuje wszystkim gorącą strawę, konkretne nagłośnienie, zajefajną atmosferę oraz wór innych pozytywnych atrakcji. Zaangażowanie w sprawy ważne klubu "Tytanic" podkreśla odpowiedni wystrój. Na miejscu naszym uszom i oczom ukazują się miejscowe orkiestry. Jedna z nich to LEAK AND SQUEAK. Jednak w mój gust przebojem wkrada się ECHO NIEPOKOJU z rozkrzyczanym Kubą w roli piosenkarza i Gosią w roli gitarzystki. Po partyturze lecą po całości nic więc dziwnego, że robią dobre wrażenie na wszystkich zebranych. Po latach mogę tylko żałować, że nie zostawili po sobie żadnych nagrań, a przynajmniej ja nic o takowych nie wiem. Jako rozgrzewka dla ZXRX gramy tam i my.
Tej
bogatej w wydarzenia wiosny 2003 ukazuje się
również 17 numer punk rockowego
zina PASAŻER. Wewnątrz APRIL z podchwytliwych pytań redaktora
"Bezkoca" próbuje wybrnąć błyskotliwymi odpowiedziami. Na okładce zina dębicki wydawca umieszcza dwa, znajome torsy.
4 maja
2003
Na
początku maja nadarza się okazja by uzupełnić jod w naszych cherlawych ciałach.
Korzystamy z niej pakując manatki i udając się do Gdańska. W drodze Arturzyk,
widząc rejestracje aut ze znakami LT i LV dowodzi, że na świecie istnieje nacja
o nazwie „Łotwini". Tym samym daje nam kolejny znak, że pod jego
czaszką panuje niesamowity bałagan. Na miejscu okazuje się, iż klub „Parlament”
do klitek nie należy. Jego wnętrze to potężna landara mogąca pomieścić zgromadzenie
narodowe Chińskiej Republiki Ludowej. Dziś wiadomo, że ów „Parlament” to
najobszerniejsze miejsce w jakim kiedykolwiek zagrał APRIL. Czas przed
recitalami kapel „umila” wszystkim ponad dwu godzinna próba okrojonej reprezentacji FILTH OF MANKIND.
Dopracowywanie szczegółów ich występu trwało wieki. Perfekcyjne i drobiazgowe
ustalenia nikną jak bańka mydlana przez nonszalancki styl pracy akustyka
podczas samego gigu. Bardzo dobrze wypada jedynie kanadyjski BORN DEAD ICONS
ale tylko dlatego, że imć akustyk pozwolił im zaingerować w ustawienie konsolety.
Polacy to bardzo gościnny naród - dla wybranych z innym paszportem. Brzmienie
innych przemilczę. Nasz „szoł” wypadł jak reszty rodaków więc można mówić, o
polskim zjednoczeniu w niezrozumiałym,
kakofonicznym huku. Za to jodu nałykaliśmy się pod korek.
30 maja
2003
Wieści o
istnieniu naszego „kabaretu” docierają w lubelskie. Na dzień 30 maja 2003 roku
miejscowi marszandzi wyznaczają nam pokaz talentu. W Lublinie jodu wszakże nie
ma, ale i tam decydujemy się pojechać. Na taki sam pomysł wpada jedyny,
człowiek w kraju, który w nas wierzy tj.: hrabia Mariusz vel „Bezkoc” z domu
Prokuski. Diecezja lubelska leży dokładnie w połowie drogi od naszych królestw
co sprawia, że zarówno „hrabia” wraz ze świtą jak i nasz orszak przybywa na
miejsce w tym samym czasie. Ludzi dużo. Powszechnie wiadomo, że maj to taki przerośnięty kwiecień więc pogoda wyśmienita. Łechtani majowym
słońcem wraz z gronem napotkanych znajomych rzucamy się w wir dyskusji o
literaturze Mezopotamii. Wokół nas podobne dysputy toczą sąsiadujące grupki
koneserów ciepłej aury. Oniryczny i cudowny świat opowieści o Bliskim
Wschodzie ni stąd ni z owąd burzy rozpoczęcie koncertu. Zaczyna POEM AFTER
AUSCHWITZ reprezentant gospodarzy. Nie spodziewałem się reggae więc nie byłem
rozczarowany. Po nich my (i jak się co bystrzejsi mogli wcześniej zorientować)
to nasze „coś” też reggae nie było. Na koniec wiśnie na torcie położyli jankesi
z SEVERED HEAD OF STATE. Podczas ich seta kolega „Bocian” sprawiał wrażenie, że
jest w siódmym niebie (choć nawet w to pierwsze ponoć nie wierzy). Po tym
wszystkim jeden z amerykańców celnie zauważył, że gramy kawałki fińskiej
TREBLINKI. Miał ucho skubany bo była to najprawdziwsza prawda Niech mnie kule
biją, ale OREIRO z tego koncertu nie pamiętam.
14
czerwiec 2003
Kiedy pada
słowo Siedlce – najczęściej myślę: Agnieszka Janiszewska. Bo po mojemu ta
dziołcha to skarb dla tego miasta. Odkąd sięgnę pamięcią za wszystkimi wizytami
orkiestr z naszym udziałem w tym grodzie stała ONA. Agnieszce się chciało,
Agnieszka miała podejście, Agnieszka wiedziała gdzie "nacisnąć" by
zorganizować gig bez kichy i z przytupem. Z zaciętością Syzyfa, z determinacją
„siłaczki” nawadniała (i o ile mi wiadomo nadal „nawadnia”) siedlecką
„kulturalną Saharę”. „Możesz wierzyć lub nie wierzyć mi..” ale punki też mają
swoje fochy i nie łatwo jest ich zebrać w takiej ilości, w jednym czasie, w
jednym miejscu. Agnieszka to potrafiła. Dowody ? Oto i one: 14 czerwca a.d.
2003 RESCUE 811 (Białoruś) + JIHEART (Białoruś) + NKVD (Białoruś) + HUMAN TRASH
CULTURE (Szwecja) + LATE NIGHT RAID (Szwecja) + ZŁODZIEJE ROWERÓW (Zambrów) +
1125 (Złotów) + KRIO DE MORTO (Poznań) + WSZY (Sokołów Podlaski) + PROJEKT
(Złotów) + APRIL (Zambrów / Ciechanowiec). Tak - Agnieszka umiała wyczarowywać
takie cuda na pustkowiu. Od lat obserwuję ten cały punk rockowy bałagan i nie
przypominam sobie takiego dobrego czasu dla HC/PUNKOWYCH Siedlec jak w latach
gdy zajmowała się tym Aga. Co by nie wyglądało na klakierską laurkę – po
koncercie ktoś podpierdolił sporą część nagłośnienia. Oczywiście Agnieszka nie
miała z tym nic wspólnego – ot polska wąsata mentalność. Czy to Siedlce czy
Ligota dla złodzieja jest robota. Kto wie, może to było jedno z ziarenek,
przeważających szalę, przez którą teraz w tym mieście HC lub punk rocka skumulowanego
w takiej ilości na żywo nie uświadczysz ?
6 sierpień
2003
W końcu przyszedł czas pokazania się na własnym podwórku. Oczywiście jak to zazwyczaj bywa nikt nas tu specjalnie nie oczekiwał, dlatego w myśl zasady DIY as FAK czy jakoś tak ten „show” zorganizowaliśmy sobie sami. Okazją do koncertu okazały się trasy włoskiego STRENGHT APPROACH oraz izraelskiego SOON IN HERE. O ile pamięć nie zawodzi dzień wcześniej ekipy te grały w Jaśle. Z opowieści jakie do nas dotarły było tam jakieś spięcie z miejscowymi orko-kibolami, dla których słowo Żyd oznacza wróg i natychmiast staje się katalizatorem do uruchamiania pięści. Po tym względem w Zambrowie było OK – choć i u nas tępych orków nie brakuje.
Znaleźliśmy salę przy stacji paliw, która na co dzień służyła jako dyskoteka. Sporą niepewność wśród nas wywoływała nazwa baru: „Hess”. Na wszelki wypadek trzeba było sprawdzić. Okazało się, iż nie miała ona nic wspólnego z tym co nam plątało się po czaszkach. Wewnątrz żadnych podejrzanych akcentów ani słownych ani graficznych - ot tancbuda pełna reklam piwa jakich wiele.
O frekwencję się nie baliśmy bo w Zambrowie nigdy nie stanowiło to problemu. Stąd też właściciel był lekko w szoku kiedy do jego baru zwaliło się kupę ludzi i zagraniczne zespoły. A że chłopak był bystry to szybko swój szok zamienił w nieskrywany podziw dla tej całej ferajny. Jednym z powodów tej przemiany były tatuaże Alexa (wokalisty STRENGHT APPROACH na co dzień właściciela studia takiego rękodzieła w Rzymie). Drugim i kto wie czy nie najważniejszym powodem stał się utarg jaki osiągnął tego wieczoru.
Jak przystało na gospodarzy muzyczny wieczorek zaczął APRIL po nas Tomo Core z ekipą ONLY WAY OUT po nich SOON IN HERE i na deser rzymski ogień odpalił STRENGHT APPROACH, z którego ludzie prywatnie okazali się tak sympatyczni, że śmiało można by ich adoptować.
Nagłośnienie:
Jan Belan Sokołowski, kram z płytami: Roberto Betega Refuse, tłumaczenia z włoskiego
na nasze oraz z naszego na włoski: Natalia Rosicka a nad całością czuwał dobry
duch regionu, papież punk rocka: Andrzej Tadko.
W takich
to okolicznościach ciepłego, sierpniowego wieczoru debiut w rodzimej parafii
mieliśmy odhaczony. (zdjęcia poszukiwane)
Kilka dni po zambrowskim debiucie udajemy się do Bielska Podlaskiego jako suport niemieckiego GENERATION FUCK. Zaproszenie wystosował niejaki Kropek z popularnego ongiś portalu BAND.PL, który był promotorem trasy GF w Polsce. Impreza odbywa się w klubie dla motocyklistów o nazwie V-2, który najprawdopodobniej teraz jest „sławnym” pubem „Pamela”. Jesteśmy tam z OREIRO więc jest dość swojsko. Niemcy okazują się wyniośli i drętwi w kontaktach online. Czuć, że są z nie tego plemienia sceny, z którym nam po drodze. Mimo to grają przyzwoicie i są nad wyraz żywiołowi. Wymieniamy się demówkami i na tym kończy się nasza zażyłość. Kilku znajomych cieszy się z naszego umpa umpa, zaś jeden historyk bezceremonialnie stwierdza że LAO CHE jest lepsze . Zgoda z jego opinią wytrąca go zupełnie z pantałyku. I taki to był dziwny poniedziałek w Bielsku Podlaskim 18 sierpnia roku pańskiego 2003. Zdjęcia (przynajmniej u nas) się nie zachowały.
23-24
sierpień 2003
W związku z tym, że w roku poprzednim rozdupcenie systemu nie wyszło w 2003 w krzakach Ursynowa zorganizowano dogrywkę. Za „Totalny Rozpierdol Systemu” wzięła się ponownie kupa ludzi z najodleglejszych zakątków świetlanej Rzeczpospolitej. Było JUDE, SCHIZMA, 666 ANIOŁÓW, ZŁODZIEJE ROWERÓW, NO HEAVEN AWAITS US, byli górale z END OF SILENCE, była PROFANACJA, litewska BORA nasi ziomkowie z OREIRO i wiele innych znakomitości estrady, których nazw nie sposób spamiętać. Rozdupcanie Babilonu szło radośnie i na pełnym volumie a echo niosło te pieśni hen hen w warszawską dżunglę blokowisk. I pewnie by i ten system upadł gdyby nie telefon ze skargą na hałas od Pani Olgi Lipińskiej (zamieszkałej nieopodal), której nasz radosny pomysł dorżnięcia systemu najwyraźniej nie podszedł. 24 sierpnia we wczesnych godzinach wieczornych nadciągnął jednoznacznie oznakowany rydwan i przerwał pastwienie się nad ledwo zipiącym i proszącym o litość systemem. Dla nas dodatkową atrakcją tej imprezy stały się artykułowane na wysokim hejcie domniemania graniczące z pewnością, że jesteśmy rozmemłanymi hipisami. Generował je paszczowo jeden nieznany nam zupełnie osobnik z Krakowa. Miał szlachetny zamiar wpierdolić nam wszystkim ze szczególnym uwzględnieniem piosenkarza. Z tego miejsca pozdrawiamy serdecznie ekipę NO MORE HIPPIES, której istnienia pewnie byśmy nie dostrzegli gdyby nie ów krewki młodzieniec.
W Warszawie jest jak w domu, dlatego lgniemy do niej jak Wars do piersi Sawy. Tym razem koncert organizuje Piotr „Pietia” Wierzbicki znany wszem i wobec stołeczny mecenas sztuki. Miejscem akcji jest „Galeria Off” na Puławskiej. Zamysł „Pieti” na ten wieczór obejmuje uwielbiany przez niektórych z nas ATOMICO PATIBULO, ultra melodyjny THE TUBE oraz nieznany nam wcześniej band o romantycznej nazwie ŁEB PROSIAKA. Ten ostatni na długo przed imprezą staje się „HITEM !”. Anons koncertu na forum HC.PL wywołuje obyczajowy tajfun. Punktem zapalnym są teksty ŁBA, które w swej formie doskonale nadawałby się na split Dr.HACKENBUSH / ŁEB. Wbrew opiniom „życzliwych” APRIL z wielu powodów postanawia zagrać. W Internetach wrze (!) Lobby HC. PL okazuje się skuteczne. Zanim docieramy na Puławską zyskujemy opinię seksistowskich zwyrodnialców. A idź Pan w krzaki z takim żartem Panie Drozda (!) Ludzi dużo - znajomych możemy policzyć na palcach czterech rąk. ŁBA PROSIAKA ani widu ani słychu.
O aferze z
Łbem Prosięcia i o innych takich
gaworzymy sobie z Panem Darkiem na łamach 11 numeru jego zina
LIBERATION.
Listopad
2003
Szykujemy się do trasy z OREIRO. W ramach tych przygotowań definitywnie żegnamy się z Arturem, który obok niewątpliwego talentu muzycznego odkrył w sobie smykałkę do kreatywnej księgowości. Nasze pożegnanie było krótkie i dość szorstkie w swej formie. Wakat w APRIL wypełnia tajemniczy gość ze zdjęcia, kilka prób i jesteśmy gotowi do drogi.
10
listopad 2003
APRIL / OREIRO Tour – dzień pierwszy. Koncert w poznańskim klubie „U Bazyla”, z którego najtrwalej w pamięć wryła się romantyczna informacja wisząca w barze przy magnetofonie „MUZYCZNE GUSTA GOŚCI MAMY GŁĘBOKO W DUPIE" Na scenie oprócz naszej wschodniej czeredy po uszach dała kapela z jednym takim architektem w składzie.
11
listopad 2003
APRIL / OREIRO Tour - dzień drugi. W święto Polaków odwiedzamy Kraków. To miasto w taki dzień ma o wiele luźniejszy stajl niż np. Warszawa. Wawelskie smoczysko najwyraźniej skutecznie odstrasza debili i nie czuć w nim narodowej napinki. Flagi łopocą zaś ludziska spacerują lub przesiadują w knajpach, jarając szlugi, pijąc kawę, pochłaniając pasze i chichocząc. Niby normalka, ale życzymy takiego podejścia całej reszcie ludności zamieszkującej polską mapę. Ok, dobra – szlugi wykreślcie z naszej listy życzeń. Klub „Ułan Bator” to stylowa klitka blisko rynku. Dyskotekowe światła podczas gigu sprawiają, że mamy jazdę jak na choince w podstawówie. Sporo ciekawych osobników. Jednym z nowopoznanych jest „Kali”.z TRIPIS. Wygląda na to, że to przedstawienie prócz tzw. „załogi” przyciąga sporą ilość żaków. Z rozmów wynika, że magnesem są opisy na plakacie wskazujące, że my są stamtąd skąd ich ojce. Na noc lądujemy u Łukasza Smagi (obecnie co najmniej dr UJ). Mam nadzieję, że nasz najazd wspomina równie miło jak my jego serce i gościnność dla naszej nieokrzesanej hordy.
12
listopad 2003 NOWY TARG
Za górami za lasami jest miasteczko z góralami. To nie cepry, ni krasnale – krzepkie chłopy tak jak drwale. W Nowym Jorku i w Szikago ich ziomale dachy kładą. W Nowym Targu to nie plotka do hardcore zaś ciągotka. Obserwując co tam w świecie gigi robią w swym powiecie. Każdy z nich to bal nad bale, dziki szał jak w karnawale. Orkiestr grało tam bez liku wszystkie w kontrze do plastiku. A w sobotę w listopadzie grał też APRIL w pełnym składzie. "Czarne Słońca "APRIL + OREIRO + RIPEGOAD (Nowy Targ)
Dzień czwarty – balet w Jaśle. Po góralsko-nizinnej integracji nasza karawana dociera do Jasła. Rozrywkowo niewyżyci przybywamy wcześniej niż nakazuje przyzwoitość. Klub “Amigo” stoi tam gdzie stał lecz ze względu na barbarzyńsko wczesną porę jego wrota zaryglowane są na amen. Chłodny listopad wzmaga łaknienie. Dla Thomsona, który wafla w czekoladzie wyczuje nawet w 50 metrowym mule znalezienie kremówki w obcym mieście to błahostka. Żremy w akordzie okupując cukiernie na jasielskim rynku. Degustację umila nam wybekiwanie alfabetu. Wygrywa ten kto na jednym beku dociera najdalej. Ja dobekuje jedynie do “E”. Ten intelektualny proceder przerywa Pan Rychard żądaniem ciepłej herbaty. Gdyby nie on być może dobekłabym nawet do “H”. Wracamy do klubu. Tym razem otwarty. Autochtoni i przyjezdni zapełniają sale. Robi się fajnie. Zespoły jeden po drugim skrupulatnie prezentują swój repertuar. W końcu gramy i my. Dla niezorientowanych dodam, że bez playbacku. I LOVE JASŁO.
14
listopad 2003
Ostatni
dzień mini trasy. W trakcie trwania naszej krajoznawczej wycieczki dowiadujemy
się, że koncert w Siedlcach odpada. Z niezrozumiałych przyczyn car menager
Ryszard cieszy się jak dziecko. Przed podróżą na północ nasza umorusana wataha
odwiedza Rzeszów. Dajemy przedstawienie w klubie „Trygon”. A tam w szale tańca i rozrywki rozczochrane
wszystkie grzywki.
Po odbyciu
radosnej wycieczki w myśl zasady:"Jak się bawię to się bawię - jak
spowiadam to spowiadam" APRIL zabiera się do pracy nad "Kill
Depression". Człowiek bez koca w swym biuletynie zapowiada ją tak....
Sprawy
toczą się zaplanowanym rytmem. W dniach 04-14 stycznia drogą krajową nr 8
udajemy się (kilkakrotnie) do SERAKOS STUDIO w Warszawie celem zarejestrowania
ośmiu kompozycji wypracowanych w pocie czoła w naszych nieklimatyzowanych kazamatach. W pracy nad
materiałem sercem i doświadczeniem pomagają Magda i Robert Srzedniccy. Chórki
stają się udziałem Peli oraz "brazylijskich" companieros z OREIRO.
Serakos mieści się wtedy bodajże na ul.
Lubelskiej w okolicach dworca wschodniego. Trwa zima, którą próbujemy odczarować
swoim wiosennym rykiem. Tak rodzi się "Kill Depression".
7 luty
2004
Płyta
nagrana, okładka się tworzy. My tymczasem jedziemy pohulać do Białegostoku.
Kolejna wizyta w Mekce czytaj na DE CENTRUM tym razem związana z jubileuszem
dwu tamtejszych druidów. Urodzinowe party Jacka Ef i Krysi
"Wymiataczki"– ludzi na permanentnym detoksie czyli strejt edży
praktykujących. Wiary masa z nami hasa. Tańce, łamańce i rozkosze podniebienia
a wszystko to na salonach DE CE (wersja dla leniwych), które od chrztu Polski
podparte są stemplami co by się podłoga nie zarwała.
Po tym
koncercie za sprawą ZACHAR RECORDS ukazało się takie coś:
Pod koniec lutego 2004 nakładem PASAŻER RECORDS ukazuje się CD "Kill Depression"
Jedna z recenzji
c.d. czyli EPILOG wkrótce
j.Ap